PART 2
Zakładana w pośpiechu koszulka zrzuciła na podłogę małą figurkę. Niedopięte spodnie zsunęły się na podłogę, ukazując czarne bokserki, kiedy House wyciągnął ręce by ją podnieść. Był to mały słonik z śmiesznie zawiniętymi uszami, i nienaturalnie długą trąbą.
Greg doskonale pamiętał dzień, w którym go dostał. Nie był wtedy bezczelnym, ignorującym zasady chamem, lecz błękitnookim blondynkiem trzęsącym się ze strachu przed pierwszym dniem w szkole. Kiedy dziesięć minut przed wyjściem oświadczył zaaferowanej matce że nigdzie się nie wybiera, ta wzięła go na ręce i całując w policzek wcisnęła z dłoń tę właśnie figurkę. Uraczony historią o odganianiu złych rzeczy przez słonia, już z większą ochotą, choć dalej nastawiony raczej sceptycznie, zarzucił plecak na ramię. Może i House nie należał do ludzi specjalnie uczuciowych, ale nawet sam przed sobą nie mógł ukryć pojawiającej się czasami melancholii, i przywiązania do rzeczy ofiarowanych mu przez innych. Zwłaszcza tych, których kochał.
A teraz stał na środku pokoju, z opuszczonymi spodniami, wspominając sytuację z przez kilkunastu lat.
- Cholera – zaklął pod nosem – Spóźnię się
Mimo że w większości sytuacji nie przeszkadzało mu przychodzenie godzinę, a nawet więcej po czasie, to kiedy spotykał się ze znajomymi po prostu tego nie znosił. Podciągnął i zapiął spodnie i pakując kurtkę z szalikiem do torby zbiegł po schodach na dół
-Greg? Kochanie gdzie idziesz o tej porze? – dobiegł go głos z kuchni
- Idę do Teda, pomóc mu z francuskiego - zapewnił szybko - Wrócę późno, jego ojciec mnie odwiezie.
- Więc baw się dobrze… - wystawiła głowę przez drzwi i posłała mu uśmiech
„Na pewno będę…” pomyślał House.
Zamknął za sobą drzwi i odetchnął głęboko. Ojca nie było w domu więc mógł się wyrwać. Jego matka wiedziała kiedy kłamał, a to że teraz tego nie zauważyła było dziełem przypadku. Albo telefonu w jej dłoni. Dziękując niebiosom ze przyjaciółki matki i ich telefoniczne plotki, skierował kroki w stronę parku. Szedł szybko, zresztą jak zwykle, a zimne powietrze rozwiewało jego wiecznie rozczochrane włosy. Mijał kolejne domy i ulice i wreszcie dotarł na adres podany mu kilka dni wcześniej przed Teda.
Nacisnął klamkę i do jego uszu wdarła się głośna muzyka, a do nozdrzy lekki odór papierosów i alkoholu. Ledwo przekroczył próg, a już miał przed oczami widok kiwającego się kumpla.
-Yyy ej Greg. Dziś twój szczęśliwy dzień. Dopiero zaczynamy - przywitał go lekko już bełkoczący Ted
- No to chyba zrobiłeś falstart Teddie - odpowiedział z łobuzerskim uśmiechem, rzucając torbę w najbliższy kąt.
-Nieeyy nie…prawda – zaprzeczył szybko
-Nieeeyy nie.. gadaj tylko podaj piwo – Powiedział naśladując jego głos.
Gdy Ted chwiejnym krokiem oddalał się w poszukiwaniu pełnych butelek ( które zresztą trudniej było znaleźć niż te puste), House szukał wzrokiem wolnej kanapy, lub chociaż jej części.
Pierwsza odpadłe ze względu na parkę „jamochłonów” obśliniających się nawzajem. Ku ubolewaniu Grega była to dziewczyna i chłopak, a nie jak modlił się w duchu dwie gorące osobniczki płci pięknej… „ No to dziś odpada fantazja numer 17…”
Druga zajęta była przez trzy przyjaciółki. Sądząc po ich rozchichotanym tonie, mierzeniu wzrokiem wszystkich obecnych na sali samców i niebotycznie wielkie szpilki, były to albo głupie panienki albo bardzo głupie panienki…Albo lalki Barbie ożyły i wprosiły się do Teda…
- Fuuu… - powiedział sam do siebie i skierował wzrok na ostatnią sofę.
Siedziała na niej drobna brunetka, ubrana w fioletową sukienkę przed kolano i kryjące czarne rajstopy. Jej długie ciemne loki nadawały jej jakby anielski wygląd i gdyby nie papieros w ręce i kpiące spojrzenie którym obdarzała trzy dziewczyny z kanapy naprzeciwko, wsadziłby ją do szuflady, z naklejką „grzeczna dziewczynka”.
Zadowolony, że znalazł potencjalne towarzystwo, szybko podszedł do dziewczyny. Zwalił się całą swoją siłą na poduszki, tak że aż podskoczyła. Mordercze spojrzenie jakie rzuciła w jego kierunku wzmogło się jeszcze bardziej gdy ten zabrał jej nieskończonego papierosa, zaciągnął się głęboko i dmuchając jej dymem w twarz przedstawił się.
- Gregory House, do usług – rzucił z szerokim uśmiechem.
Usiadła twarzą do niego, przysunęła się i zabierając mu z ręki swoją własność, powtórzyła całą sekwencję ruchów wykonanych przez House’a. Wydychając dym w jego błądzące po jej twarzy oczy również się przedstawiła:
- Lisa Cuddy nie skorzystam z nich.
Part 3
Lisa… Lisa Cuddy… Cyba już mu się gdzieś obiło o uszy.
- A więc… Cuddy. Skoro siedzisz tu bidulko taka samiutka to pomyślałem, jako matka miłosierdzia, że urozmaicę ci tę nudną imprezę towarzystwem mojej skromnej osoby – zaczął z rozbrajającym uśmiechem House
-Ah… to takie wspaniałomyślne. Mało brakowało a popłakałabym się z samotności – odpowiedziała teatralnie łamiącym się głosem
- Widzisz. Jednak dobrze że pomagam bliźnim…- zmachał intensywnie rzęsami
-I biorąc po uwagę legendy krążące o tobie w szkole, robisz to na pewno bezinteresownie.
-Oddasz w naturze – rzucił swoją ulubioną propozycję
- Zapomnij – odpowiedziała z uśmiechem
Brunetka była jedną z niewielu osób, z którymi House’owi rozmawiało się nadzwyczaj łatwo. Ona mogła powiedziec o nim to samo. Kilka godzin spędzonych na gadaniu o niczym, sporadycznym opróżnianiu butelek z piwem i słuchaniu muzyki płynącej z głośników zleciało im niezwykle szybko. I pewnie siedzieli by tak jeszcze dłużej, gdyby nie incydent, który przerwał ciekawie zapowiadającą się rozmowę.
House trzymał rękę na zagłówku kanapy, i nie zważając na protesty Lisy bawił się jej włosami.
-Przestań- prosiła tego wieczoru po raz trzystaosiemdziesiątyktóryś
-Nieee- przeciągał słowo na tyle ile mu starczył oddech
-Bo użyje siły fizycznej – zagroziła
-Aha, i zrobisz sobie krzywdę -kpił
-Czemu to robisz?
-Bo… masz cudowne włosy – przyznał, sam zaskoczony swoją szczerością
- Podobno w twoim typie są blondynki - zaśmiała się
- Właściwie to w moim typie…
Nie dane mu było skończyć, bo w tym momencie zza kanapy wyjrzała głowa jakiejś kompletnie pijanej dziewczyny, i wyrzuciła na dwójkę pozostałości po swojej kolacji. Ona z zadowoleniem, a może otępieniem, zwaliła się na podłogę, a Greg i Lisa poderwali się z kanapy.
-Ułeeee- oboje zareagowali natychmiastowo (zresztą kto by na ich miejscu tego nie zrobił?)
Wymiociny znajdowały się na całej nodze i bucie House i włosach i ręce Cuddy.
- Co to niby było do jasnej cholery? – wydusiła po chwili Lisa
-Pewnie jedna z twoich koleżanek – odpowiedział nie patrząc nawet na nią, tylko przyglądając się kawałkom czegoś niezidentyfikowanego na swoim bucie – O patrz! Ona jadła ogórki…
- Oh... spiepszaj – Dziekwczyna odwróciła się, i zaczęła iśc w stronę wnęki w ścianie.
-Lisa czekaj!- zawołał
Cuddy nie odwróciła się do niego tylko weszła przez drzwi i zamknęła je za sobą. House podbiegł do nich i zaczął pukać.
-Lisaaaa, Lisaaa wpuść mnie! – prosił
Gdy jego kilkakrotne błagania nie otrzymały żadnej odpowiedzi , oparł sie głową o drzwi i zaczął w nie walić czołem
- Przestań tu jest za mało miejsca – zawołała
-Najwyżej trochę cie pomacam – zaproponował
-Tak teraz na pewno cie wpuszczę.
- Cuddy żartowałem zmieścimy się! Otwieraj!
Drzwi otworzyły się i jego oczom ukazała się Cuddy stojąca w niewiarygodnie małej łazience.
-Ok. wchodź ale żadnego macania.
-Mamoooo... – prosił błagalnym tonem wciskając się do pomieszczania.
Było tam rzeczywiście za mało miejsce dla wygodnej pozycji jednej osoby, a co dopiero dla dwóch. Mimo to jakoś się tam zmieścili, i teraz nachylając się nad zlewem zmywali z siebie okropności z przed minuty. On szorował spodnie i dłoń, ona w do połowy mokrej sukience starała się zmyć wszystko z włosów.
Odwróciła głowę i jej suche loki połaskotały House’a. Na policzku czuł jej ciepły oddech, co ku swojemu zdziwieniu, wcale go nie drażniło. Normalnie nie dopuszczał ludzi na taką odległość. Czuł że naruszają wtedy jego przestrzeń, ale jakoś w przypadku Cuddy mu to nie przeszkadzało. Co więcej, czuł gęsią skórkę na karku z każdym jej oddechem na jego skórze, z każdym dotknięciem jej delikatnych włosów.
Wyprostowali się właściwie w tym samym momencie. Było tam tak mało miejsca, że ich twarze prawie się stykały. Cuddy mogła zobaczyć malutkie kropelki wody, które osiadły na jego szczęce. On natomiast wpatrywał się w mokre ślady, które woda zaznaczyła na jej dekolcie. Wodził po nich oczami, zatrzymał się na mokrym kosmyku włosów, przyklejonym do jej szyi. Podniósł rękę i odgarnął go, muskając przy tym jej ucho. Przysunął się bliżej. Ona poniosła głowę cały czas wpatrując się intensywnie w jego oczy.
Gęstniejąca atmosfera została gwałtownie rozrzedzona przez kolejną ofiarę alkoholowego przeholowania, która wpadła do łazienki z takim samym zamiarem jak jej poprzedniczka przy kanapie.
House i Cuddy wypadli z pomieszczenia i każde z nich jak najszybciej odeszło w inna stronę.
PART 4
„Czemu ja zawsze muszę mieć takiego pecha?” To pytanie męczyło House’a i Cuddy gramolących się z zajętej przez imprezowiczkę toalety. Gdy kilka sekund po wyjściu usłyszeli odgłosy jednoznacznie wskazujące na to, co robi dziewczyna, odetchnęli z ulgą że są już po drugiej stronie drzwi. Dwójka stała od siebie w odległości około półtorej metra, i na razie nie zamierzała jej zmniejszać.
-Wiesz, chyba mam już dość wrażeń na dziś... – zaczęła Lisa
-Idziesz…
-Bingo. Spadam stąd zanim ktoś znowu na mnie narzyga.
-Spadamy –poprawił ją
Uśmiechnęła się. No tak… łatwo się go nie pozbędzie. Odwzajemnił uśmiech i schylił się po swoją torbę, która leżała w kącie.
„Boże. Jaki tyłek” Zaobserwowała dopiero teraz Cuddy, po chwili jednak karciła się w myślach:
„Przecież co drugi facet ma taki… No nie… nie TAKI… ciekawe czy są na to jakieś specjalne ćwiczenia…” Jej wewnętrzne przemyślenia dotyczące siedzenia Grega, przerwał jej sam jego właściciel. Machał ręką przed oczami dziewczyny, wyraźnie chcąc krócic na siebie uwagę.
-Hej, Lisa wiem że działam na płeć przeciwną elektryzująco, ale nie musisz się od razu wyłączać.
-Płeć przeciwną? – popatrzyła nie niego z kpiącym uśmiechem – w przedziale wiekowym od pięciu do jedenastu lat?
Nie czekając na odpowiedź skierowała się w stronę wyjścia. Przy pierwszym podmuchu mroźnego, nocnego powietrza pożałowała, że wyszła z dusznego, aczkolwiek ciepłego pomieszczenia. Trzask drzwi, i odgłosy stóp za nią świadczyły o tym, że House dotrzymywał jej kroku. Było im zimno, szli więc w niewielkiej odległości od siebie. Przez większość drogi nie odzywali się za często. House nie otwierał ust, czując się dobrze z nią w tej ciszy, ona zaś nie była w stanie wykrztusić z siebie słowa, tak było jej zimno. Szczękanie zębów Cuddy przykuło uwagę Grega.
-Nie myśl że oddam ci kurtkę – drażnił się z nią
-Choćbym miała stać się kostką lodu – zapewniła – nie wezmę jej.
House widział jak marzła, ale nie zamierzał poświęcać swojego zdrowia i ciepła. W końcu był egoistą, jakich mało. Mimo to otworzył swoją torbę i wyciągnął z niej ciemny ciepły szalik.
-Weź, przecież widzę, jak ci zimno. – zaproponował patrząc w dół
- Dzięki – wyszeptała do czubków swoich butów
Owinęła się przyjemnie pachnącym szalikiem. Czuła zapach tytoniu, jakby… jakiś spalin… „czyżby miał motor?” pomyślała z nadzieją. Czuła też zapach czegoś ,czego nie mogła zdefiniować. Ten ostatni, jakby zapach House’a przypadł jej do gustu najbardziej.
House natomiast, pochłonięty był patrzeniem na Lisę co kilka sekund. Przez te krótkie spojrzenia musiał przyznać sam przed sobą że dziewczyna w jego szaliku wyglądała ładnie.
„Naprawdę wygląda w tym fajnie. Co on mówi? Bardzo ładnie. Właściwie to może nawet …pięknie. Hmm… pięknie to za mało. Ona wyglądała.. zjawiskowo. W ogóle ona jest jakaś taka inna niż pozostałe dziewczyny. Nieprzeciętna, pyskata, ładna, inteligentna, zabaw…
House! Co ty piepszysz? Od kiedy mówisz o kimkolwiek w samych superlatywach?”
Odezwał się zirytowany głos w jego głowie.
Z rozmyślań wyrwała go Cuddy stojąca przed nim, trzymająca ręce na jego klatce piersiowej.
-Spokojnie dziewczyno – powiedział
– Jak chcesz mnie zgwałcić to od razu przejdź do rzeczy. Bez jakiegoś macania czy czegoś w tym stylu
-Mówię do ciebie już trzeci raz – odpowiedziała ignorując jego zaczepkę – Ale ty najwyraźniej masz swój własny świat i nie słyszysz…
-Ale czego?
-Jesteśmy na miejscu. Na razie. – pożegnała się i odeszła.
Otworzył szerzej o czy, i dopiero po sekundzie dotarł do niego sens jej słów. Stał, i jak zahipnotyzowany patrzył na oddalającą się sylwetkę Cuddy. Musiał przyznać - była niezła.
-I nie gap się na mój tyłek – zawołała z drugiej już strony ulicy
-Ma takie rozmiary że nic innego nie widać! – zawołał, z trudem odrywając wzrok od tej części jej ciała
-Dobranoc Lisa - dodał prawie szeptem, odwracając się.
PART 5.
Szybkie, miarowe kroki odbijały się głośnym echem w pustych uliczkach pełnych identycznych, kanciastych i szarych domów. Zniszczone, stare latarnie rzucały na brudną, mokrą ulicę żółtawe światło. Poza burym kotem leniwie przechodzącym się po krawężniku nie było tam żadnej duszy. Żądnej oprócz tej Gregory’ego House’a.
Szedł żwawo pokonując szybko kolejne metry. Mijając mały obskurny sklepik podszedł bliżej, by przyjrzeć się tarczy zegara. Było po pierwszej, co nie zdziwiło go zbytnio, gdyż w tych godzinach niewiele osób w jego rejonie jeszcze czuwało. Typowe. Nudna, podmiejska ulica pełna nudnych, podmiejskich rodzin, kładących się spać po dobranocce.
Po kilku minutach, stanąwszy pod swoim domem, szukał zapalonych świateł w którymkolwiek z okien. Podjazd przed garażem był pusty, więc jego ojca jeszcze nie było. Mimo to otwierając drzwi nasłuchiwał uważnie, w obawie przed starszym House’m, czającym się gdzieś w zacienionych zakamarkach domu, z przygotowaną burą dla Grega. Pokonując kolejne schodki prowadzące na górę, uśmiechał się coraz szerzej.
- Dziś chyba jest mój szczęśliwy dzień… - mruknął, a jego myśli zamiast krążyć wokół nieobecnego ojca i tym samym spokoju w domu zaczęły kierować się w stronę zielonookiej brunetki.
„Wróć! Zielonookiej brunetki?! Raczej jej tyłka, bo to, dlatego myśli o niej tak mnie prześladują…”
Zadowolony ze swojej teorii, dlaczego Lisa go tak przyciąga… Dlaczego jej tyłek tak go przyciąga, pokonał szybko ostatnie kilka kroków do swojego pokoju.
Wszedł, oparł się o drzwi i zamknął je swoim ciężarem. Opuścił piekące powieki i uśmiechnął się pod nosem. Przed oczami natychmiast stanęła mu Lisa.
Lisa odgarniająca włosy z twarzy, śmiejąca się, drocząca się z nim, jej piękne oczy, delikatny zapach jej perfum, jej gorący oddech w toalecie, jego szalik na jaj szczupłej szyi…
-Cholera jasna – wyrwało się House’owi – gdzie jest mój szalik?!
***
Żegnając się, i odwracając od House’a czuła na sobie jego wzrok. Mogłaby przysiąc, że on stał tam i wpatrywał się w nią swoimi intensywnie niebieskimi oczami, jakby próbując wypalić jej dziurę w ciele. Odwracając się jednak zobaczyła, że Greg (wbrew temu, co podejrzewała) spokojnie szedł ulicą odwrócony do niej plecami.
Przekręcając klucz w zamku, modliła się w duchu, o choć jednego rodzica obecnego w domu.
Ostatni raz widziała swoją matkę tydzień temu, a ojca około dwóch. Wiedziała, że kiedy wyjeżdżają na delegację, zwykle robią to razem, mimo to miała wrażenie, że jej rodzice czasami się mijają. Tak jak mijali się z nią. Jakby w ogóle nie byli rodziną, a całkiem obcymi ludźmi. Ona spała, oni w nocy pracowali. Kiedy wychodziła do szkoły ich już nie było, a gdy wracała najczęściej znajdywała kartkę, lub wiadomość na sekretarce o tym kiedy wrócą, lub częściej, że nie wrócą. Przez kilkanaście lat życia, spędzonego najpierw z nianiami, potem z przyjaciółkami matki, a później samemu, zdążyła się przyzwyczaić do częstej nieobecności jej rodziców w domu.
Najwyraźniej teraz, jej modlitwy zostały wysłuchane, bowiem przechodząc przez próg, potknęła się o wielkie męskie buty. Wychodząc z domu nosiła rozmiar 38, więc obuwie niewątpliwie należało do jej ojca. Ponadto, do jej uszu dobiegło miarowe chrapanie.
„Przynajmniej tata jest” Lisa nie kryła swojej radości, związanej z pobytem ojca w domu.
Niestety, nigdzie nie zauważyła ani szpilek, ani płaszcza matki. Nieco zrezygnowana, ściągnęła buty i powłócząc nogami zaczęła pokonywać kolejne stopnie schodów. Otworzyła delikatnie drzwi i oparł się o framugę patrząc na łóżko rodziców.
Na szerokim, małżeńskim łożu leżała dwójka ludzi. Szeroki uśmiech wypłynął na twarz dziewczyny, kiedy zamiast jednej osoby zobaczyła dwie wtulone w siebie postaci. Kobieta, w długich ciemnych lokach spała na ramieniu mężczyzny. Ten, w lekko siwiejących, krótkich włosach chrapał w najlepsze. Najwidoczniej byli bardzo zmęczeni, bo ich kamiennego snu nie zakłóciło nawet celowe kasłanie Lisy. Rezygnując z próby budzenia rodziców, choćby na krótką chwilę, podeszła bliżej i całując matkę w policzek wyszeptała:
- Pięknych snów – i opuszczając wzrok zamknęła za sobą drzwi, wychodząc.
Weszła do swojego pokoju i zamknęła drzwi najciszej jak umiała. Podeszła do lustra i uśmiechnęła się do brunetki z odbicia. W gruncie rzeczy jej dzień należał do udanych. Mimo incydentu na imprezie, widziała rodziców, no i poznała Grega. Sama nie wiedziała, co było w nim takiego, że na dźwięk jego głosu, jego widok i zapach kolana robiły się jej jak z waty.
Pokręciła głową z niedowierzaniem. Zna go ledwo kilka godzin, a już nie mogła przestać o nim myśleć. Zwykle było wręcz na odwrót. To jej osoba nęciła płeć przeciwną po spotkaniach z nią. Ale House był inny.
I jeszcze nie raz miała się o tym przekonać.
***
House leżał w wymiętej pościeli i przekręcał się z boku na bok. Wskazówki od dwóch godzin leniwie przechadzały się po tarczy zegara, a on dalej nie mógł zmrużyć oka. Oficjalnym powodem był ból głowy. Nieoficjalnym – para szeroko otwartych zielonych oczu.
Co się z nim do cholery działo?!
***
Cuddy leżała w miękkiej pościeli. Nie była w stanie zająć wygodnej pozycji na więcej niż kilka minut. Mimo jedynki, która zmieniła się w trójkę na elektronicznym zegarku, oa dalej nie mogła spokojnie zamknąć oczu i zasnąć. Oficjalnym powodem był alkohol wypity na imprezie. Nieoficjalnym – para niespotykanie niebieskich oczu.
Co się z nią do cholery działo?!
|