Bajka na dobranoc nr 14 - Gabinet nr 202
UWAGA FIK O ZABARWIENIU EROTYCZNYM
Zweryfikowane przez rocket.
bajka na dobranoc nr 14 :Gabinet numer 202
Telefon podskoczył na biurku przerywając głucha ciszę, która zapadła po tym, jak Lisa Cuddy przedstawiła trójce inwestorów plan inwestycyjny przebudowy zachodniego skrzydła szpitala. Alarm wibracyjny rozniósł się echem po Sali konferencyjnej, skupiając wzrok zebranych na małym przedmiocie.
-Przepraszam na chwilę –administratorka podniosła telefon i spojrzała na nadawcę. House. Odczytała wiadomość. „Sala 202. Skrzydło zachodnie.” Szybko przeanalizowała w myślach plan szpitala. Sala rehabilitacyjna? Coś się stało? Coś z jego noga? Fala różnych wizji przemknęła przez jej mózg.
-Przepraszam, ale to bardzo pilne, krytyczny przypadek. Przełóżmy spotkanie na jutro. Proszę się zastanowić nad prezentacja. –Posłała trójce zaskoczonych inwestorów jeden ze swoich promiennych uśmiechów i pospiesznie opuściła biuro.
Każdy krok, który stawiała na szpitalnej posadzce wydawał jej się wiecznością. Zawsze tak reagowała na niego. Emocjonalnie. A on to wykorzystywał. Czuła jakiś dziwny strach o niego. Zawsze, kiedy robił kolejna ze swoich idiotycznych rzeczy, ona drżała ze strachu. Rzadko wysyłał jej sms-y. Nie lubił tego. A teraz to wezwanie. Coś musiało się stać.
Stanęła przed salą 202, wzięła głęboki oddech i nacisnęła klamkę.
Cisza.
Pomieszczenie było puste. Zacisnęła pięści w przypływie wściekłości. Jak zwykle przez niego zrobiła z siebie idiotkę. Już miała wyjść, kiedy z sąsiedniego pomieszczenia doszedł jej jakiś odgłos. Plusk? Podeszła do drzwi. Odgłos powtórzył się. Otworzyła je.
Zapach lawendy i cynamony odurzył ją. Widok -rozwścieczył.
W wielkiej, wypełnionej po brzegi woda i pianą wannie leżał House. Oczy miał zamknięte, z pod powłoki piany widać było tylko głowę i kawałek szerokiej klatki piersiowej. Rękami opierał się na wannie. Na jego twarzy malowała się błogość i pełne odprężenie. W jednej dłoni trzymał do połowy wypełniony kieliszek szampana, którego butelka stała na podłodze. Don Perignon. Przynajmniej złego gustu nie mogła mu zarzucić.
-Jesteś zwolniony –zdołała wykrztusić z siebie.
- Za rehabilitacje? Przecież sama mi kazałaś. To uśmierza mój ból. –Stwierdził tylko nie otwierając oczu. Jakby i bez tego doskonale wiedział, że ona tu jest.
- Możesz mi powiedzieć, w jakim celu wyciągnąłeś mnie ze spotkania z inwestorami? –Podeszła bliżej. Czy on był nagi? Zarumieniła się do swoich myśli.
- Nie. Pomyślałem, że może umyjesz mi plecy. –Otworzył oczy i uśmiechnął się do niej wyzywająco.
-House! Czyś Ty oszalał?! –Podeszła bliżej i nachyliła się nad nim. Patrzyła w głębie jego niebieskich oczu próbując odnaleźć przyczynę jego dziwnego zachowania.
Nagle poczuła jak z niezwykłą szybkości i siła, dwoje mocnych dłoni chwyta ją w tali i wciąga w wir spienionej wody. Instynktownie, chroniąc się przed zanurzeniem oparła się rękami o dno, –które w tym wypadku okazało się być nagimi biodrami mężczyzny. Ześlizgnęła się i z pluskiem wylądowała na śmiejącym się w najlepsze Gregorym Housie. Dopiero po chwili, kiedy poczuła, że jej pozycja –mimo, że na ciele tego mężczyzny –to w końcu stabilna, zdołała wykrztusić z siebie słowa.
- House! Jesteś kompletnie nagi!
- A ty kąpiesz się w ubraniu? –Zapytał retorycznie, przyciskając ja do siebie i nie pozwalając wstać.
-Puszczaj! Jesteś szalony! –Próbowała się jeszcze wyrwać z pułapki jego ramion.
- I to od dawna… -mówiąc to chwycił ja dłonią za kark i przybliżył jej twarz do swojej.
Nieuchronne. Tak mogła to tylko nazwać w myślach. Pocałował ją. Ciepło jego warg rozlało się po jej ciele, budząc uśpioną kobiecość. Jeszcze chciała uciec, w ostatnim rozpaczliwym geście oparła się o jego tors i próbowała odepchnąć, ale nie potrafiła. Pożądanie zalało ja potężną falą wewnętrznego tsunami i odarło z resztek zdrowego rozsądku. Czy nie o tum marzyła? Czy nie tak wyglądała jedna z jej najskrytszych fantazji? Kiedy poddała się w końcu bez reszty magnetyzmowi jego ust, poczuła jak jego dłonie wędrują po jej ciel i zatrzymują się na pośladkach. Wciąż miała na sobie przemoczone do reszty ubranie, które teraz przeszkadzało jej, uwierało… stanowił ostatnia barierę między nimi.
- Wiedziałem, że potrzeba ci trochę relaksu… -wyszeptał wprost w jej usta. Jego dłonie wsunęły się pod jej mokra bluzkę, odsłaniając brzuch i piersi. Szybko pozbył się tych zbędnych części garderoby. Po chwili zajął się zdejmowaniem spódnicy i rajstop, które mokre i ciasno przylegające do jej ciała, stanowiły nie małe wyzwanie. Opłacało się. Westchnął z podziwu, kiedy opadła na niego zupełnie naga, z iskrzącymi od podniecenia oczami i rozchylonymi, zapraszającymi do pocałunku wargami.
- Idealna –wymruczał tylko, obejmując dłońmi jej piersi. Były dokładnie takie, jakie sobie wyobrażał. Gładkie w dotyku, jędrne, dumnie spoglądające ku górze jak dwie statuy wolności, wyzwolone w końcu spod brzemienia stanika, by cieszyć jego wzrok.
Westchnęła pod jego dotykiem. Szalona. Tak właśnie pomyślała o sobie. Nie chciała dopuścić do siebie myśli co ona robi. Bez słowa protestu drży w jego ramionach, poddając się pieszczocie jaką ją obdarzał. Otulona biała kołdra miękkiej piany, czuła tylko jego usta, jego dłonie… i ciągle było za mało… ciągle chciała więcej. Czuła na brzuchu jego twardą męskość, która ocierała się o nią, drażniła. Wędrując dłonią po jego nagim torsie, brzuchu… dotarła do tego miejsca, które pulsowało… Dotknęła go… najpierw delikatnie musnęła patrząc mu prosto w oczy… oczekując reakcji… Potem objęła go całą dłonią, zaciskając na nim swoje długie palce… czuła jak zadrżał.
- Cuddy… -wyszeptał nabierając powietrza do płuc… uśmiech zniknął z jego twarzy… W jego oczach zabłysła dzikie pożądanie, nie namiętność… która chciała zobaczyć. Teraz to ona miała nad nim całkowita kontrolę… Pokonała go jego własna bronią. Poruszyła dłonią w górę i w dół, studiując uważnie zmiany zachodzące na jego twarzy…
- Cuddy… -westchnął znowu –dość… -poprosił chwytając ja gwałtownie za rękę. Jej „zabawa” znacznie odbiegła od jego scenariusza. Zaskoczyła go. O mało, nie zakończył tego znacznie wcześniej niż planował. Planując słodką zemstę, uwięził jej ręce w żelaznym uścisku swoich dłoni i nie zostawiając miejsc na żadne protesty, przewrócił ja na plecy. Posłał jej bezczelny uśmiech i przycisnął guzik, znajdujący się tuz nad jej głową. Bicze wodne wystrzeliły w górę z mocą małego wodospadu, wzburzając wodę i wprawiając ja w ruch. Zakotłowało, się zabulgotało, a strumienie sprężonej wody i piany, delikatnie uderzały w ich splecione ciała.
Korzystając z chwilowego szoku, wywołanego nagłą zmianą, podniósł jej biodra rozpaczał powolna wędrówkę po jej brzuchu i udach, zlizując z niej resztki wody i piany. Nic nie smakowały w jego życiu jak to. Czuła przyjemne drapanie jego zarostu na nagiej skórze, a kiedy skupił swoja cała uwagę na centrum jej kobiecości, jej dłonie kurczowo zacisnęły się, na brzegach wanny.
Nie spieszył się. Powolne, leniwe ruchy jego warg i języka wprowadzały ja w świat rozkoszy, o którym bała się nawet marzyć… Gwałtowne uczucia wzbierały w niej, napływały fala za falą, kumulując gdzieś w dole brzucha, już dawno przestała nad nimi panować… oddała się się tej pieszczocie, narastającej, intensywnej burzy, która w każdej chwili mogła eksplodować w niej serią iskrzących się błyskawic…
-House… -przeciągłe westchnienie wydarło się z jej ust, kiedy już wydawało jej się, że więcej nie zniesie, że tama została przerwana i fala kotłującej się wody zaleję ją przynosząc ulgę… ale on wtedy przestał…
Otworzyła oczy, w których malowało się rozczarowanie.
- To dopiero początek –zapewnił ja cicho i jednym gwałtownym pchnięciem wypełnił ją cała.
Poczuła go cała sobą. Intensywnie, blisko, zupełnie. Jego gorący oddech na swojej szyi, dłoń pieszczącą jej piersi, i delikatne, powolne ruchy jego bioder.
Miał racje… to był dopiero początek…
Po krótkim, gardłowym krzyku kobiety, zaległa cisza. Cisza, nad która wznosiły się oparu lawendy i cynamonu. I tylko głośne, niespokojne oddechy, tylko bicie, dwóch serc… a może już jednego? były świadectwem obecności dwóch, splecionych w namiętności ciał w Sali do rehabilitacji numer 202.
|