Dwie bajuchy na raz - za to, że tak długo nie było mnie na forum :)
Bajucha czwarta: Don’t speak
Wydęła wargi jak obrażone dziecko. Pochyliła się nad papierami, ale po chwili znowu odrzuciła głowę do tyłu i prychnęła jak kotka. To było bez sensu… Wbiła wzrok w sufit.
Mam tego dość…
Złożyła wszystkie papiery na jedną kupkę, wyciągnęła kosmetyczkę i lusterko, poprawiła makijaż, wygładziła bluzkę i spódnicę. Stanęła pośrodku gabinetu gotowa walczyć z całym światem kiedy nagle do pokoju wkroczył House. Jej pewność siebie minimalnie zmalała. Popatrzyła na niego z uśmiechem, który jednak nie sięgnął oczu.
Wyglądali jak para rycerzy mierzących się wzrokiem przed ostateczną rozgrywką.
Postanowiła, że to nie ona zacznie tę walkę. Wróciła do biurka i usiadła w fotelu rozpierając się w nim jakby chciała przekazać: To moje terytorium! Uważaj!
Jednak House, niezrażony wyraźnymi ostrzeżeniami przeciwnika, opuścił przyłbicę i rzucił rękawicę:
- Pani się gdzieś wybiera, pani administrator? – Usiadł w fotelu naprzeciwko i rozkoszował się wyrazem zdziwienia, który pojawił się na chwilę w oczach Cuddy. Kąciki jej warg uniosły się nieznacznie.
- Czego chcesz? – Położyła dłonie na stole gotowa drapać i bić przeciwnika – na sam początek.
- Czekam, aż wypełni pani swoje zobowiązania. – Przysunął się bliżej.
- Jestem Ci coś winna? Nie pamiętam. – Uniosła dumnie głowę.
- A ja pamiętam doskonale. – Wyciągnął rękę i musnął palcami jej dłoń. Cofnęła się jak oparzona i zacisnęła palce na oparciach fotela. Wbiła w niego wzrok, a potem założyła nogę na nogę próbując skopiować sławną scenę z „Nagiego instynktu”. No cóż, każdy włada swoją bronią. Wiedziała, że prędzej czy później nie będzie zdana na łaskę lub niełaskę przeciwnika i wolała wpierw go osłabić, by potem w miarę możliwości dobić. Jednak rycerz był tego dnia wyjątkowo czujny, nie dawał się zwieść, odwracał wzrok, okrążał z daleka jej zasadzki, przeskakiwał przez wilcze doły i manewrował między słodkimi słówkami. Sam powoli osaczał ofiarę, męczył, gnębił, niekiedy pozwalał, by myślała, że posiada zupełną przewagę, by potem znów przybić ją do ziemi, zaskoczyć, wyssać wszystkie siły.
Potyczka trwała w najlepsze, kiedy nagle do pokoju wkroczył herold (czyt. Wilson) ogłaszając zawieszenie broni. Spojrzeli na niego nienawistnym wzrokiem, ale złożyli swój oręż. House wyszedł za przyjacielem zostawiając Cuddy na polu walki.
- House?
- Hmmm?
- Nie dasz jej spokoju, no nie?
-Co masz na myśli?- Odparł niewinnie Greg.
-Wiesz dobrze. Ty mścisz się na niej.
-Ja?! To nie do pomyślenia! Jestem dżentelmenem! – Zakrzyknął z udawanym oburzeniem. James zamyślił się. House, obserwując jego twarz, wiedział już dobrze, że zaraz usłyszy długie, nudne kazanie.
- Wiesz co jest najsmutniejsze? – Na twarz Wilsona wypełzł jeden z jego moralistycznych uśmiechów.
- Wiem. Zakończenie „Lassie”. – House odwrócił się na pięcie i poszedł w swoją stronę.
Bajucha piąta: Shake it!
Wyciągnęła butelkę swojego ulubionego wina i nalała sobie kieliszek. Umoczywszy zaledwie w nim wargi odstawiła na nocny stolik i uśmiechnęła się do siebie. Na wspomnienie porannej rozmowy z Housem czuła miłe łaskotanie w brzuchu. Pochyliła wstydliwie głowę jak mała dziewczynka, która nabroiła i boi powiedzieć o tym rodzicom. Nagle usłyszała dźwięk telefonu. Odruchowo złapała jedną ręką za nóżkę kieliszka, a drugą za słuchawkę.
-Słucham.
-Tu Wilson.
-Stało się coś?
-Chodzi o House’a. On…
-Nie.
-Co?
-Nie. Nie pozwolę na kolejną operację wycinania mózgu, wydłubywania kawałków ciała czy prześwietlanie zdrowych ludzi.
-Ale to nie o to chodzi. Nie odbiera telefonów, po porannej rozmowie z tobą wyszedł i nie wrócił do szpitala. Jego motocykl stoi na parkingu, ale ani śladu właściciela.
Cuddy wypiła łyk wina i przygryzła wargę. – A kaczątka nie szukają go?
-Mają swoich pacjentów, ja także. Więc…
-Dobra, pojadę do niego. – Przerwała znużonym głosem i odłożyła słuchawkę. Dolała sobie wina i podeszła do szafy. Wciąż popijając włożyła na siebie ciemne spodnie i półgolf, spięła włosy na czubku głowy i zadzwoniła po taksówkę. Nie mogła prowadzić w takim stanie. Po kilku minutach znalazła się pod jego domem. Ostrożnie zapukała, ale bez skutku. Wygrzebała z torebki zapasowe klucze i otworzyła. Wnętrze było spowite w półmroku. Odrzuciła płaszcz na fotel i powoli przeszła w głąb mieszkania. Nagle usłyszała jak ktoś wchodzi. Z sercem w gardle odwróciła się i złapała za pierwszy lepszy przedmiot, którym mogłaby uderzyć napastnika. Kiedy udało jej się podejść do niego na wyciągnięcie ręki, zamachnęła się i uderzyła. Usłyszała łoskot przewracanych rzeczy, trzask szkła i głuche uderzenie ciała o podłogę. Oraz całą wiązankę przekleństw. Otworzyła szeroko oczy i zapaliła lampkę na stoliku.
-House?! Co ty tu robisz?
-To chyba ja powinienem zadać to pytanie. – Odparł gramoląc się z ziemi i masując skroń.
-O Boże, potrzebny ci jakiś okład. Ja…
-Nie, ja już nie chcę pomocy. Co ty tu robisz?
-Wilson powiedział, że nie ma cię w szpitalu… Podobno wyszedłeś rano i nie wróciłeś do szpitala zostawiając motor.
-Taaa, chciałbym. Przecież gdybym wyszedł, to… - Urwał patrząc na nią. – Cholera. Zabiję go.
-Co się stało? – Cuddy miała przerażenie w oczach.
-To był podstęp.
-Jaki podstęp? O co…
-Nieważne, idź już. Nie potrzebuję cie tutaj. Znalazłem się jak widzisz. – Uśmiechnął się krzywo popychając ją w stronę drzwi.
-Nie wyjdę, dopóki nie opatrzę ci tej rany na głowie. – Odparła wymijając go.
-Warto dodać, że powstała przez ciebie. – Mruknął kuśtykając za nią. Nie miał pojęcia dokąd poszła, ale kiedy usłyszał trzaskanie szuflad w sypialni, znalazł się tam w ułamku sekundy.
-Hola, hola! – Wrzasnął stając w drzwiach. – To mój teren.
-Cicho, już znalazłam. – Wyszeptała podchodząc do niego pełna skruchy. – Naprawdę przepraszam. – Wyciągnęła dłoń, by przyłożyć do jego skroni jałową gazę, ale złapał ją za nadgarstek.
-Poradzę sobie, dziękuję. – Mruknął. – Możesz już iść.
-Ale…
-Czy mogłabyś wyjść?
Cuddy popatrzyła na niego, a potem pocałowała go.
-Piłaś? – Spytał patrząc na nią podejrzliwie.
-Trochę. – Kąciki ust drgały jej, jakby zaraz miała się uśmiechnąć. Podeszła bliżej wyswobadzając swoją dłoń z jego uścisku, a potem przysunęła palce do jego twarzy i znowu go pocałowała. Czuł zapach perfum oraz mocny aromat jej ulubionego wina. Pogłębił pocałunek, ale wtedy ona oderwała się od niego. Popatrzył na nią ze zdziwieniem, a potem niepostrzeżenie złapał za klamkę zamykając Cuddy w sypialni. Szybkim ruchem przekręcił klucz w zamku i odsunął się pod ścianę korytarza.
-House, wypuść mnie, do cholery!
-Nie mogę.
-Jak to nie możesz?!
-Boję się, że znowu mi coś zrobisz. – Odparł dotykając skroni, a potem ust. Miał na nich szminkę. Skrzywił się.
-Wypuść mnie!
-Strzeżonego Pan Bóg strzeże. Poza tym… Nie wiem co przyszło by ci do głowy, gdybym pozwolił ci chodzić wolno. Jesteś pijana.
-Wcale, że nie! Wypuść mnie! Przysięgam, że kiedy stąd wyjdę, to policzę się z tobą!
Ale House już nie słuchał. Usiadł na kanapie w salonie gasząc przedtem światło.
Wszystko przez wino… - Pomyślał smutno.
|