Świat niewidziany [9/?] [NZ]
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Huddy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Wiadomość Autor

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Dziękuję wam wszystkim kochani :) Za komentarze, za wsparcie i w ogóle za wszystko.
Postaram sie tekstu jak się wyraziła rocket "nie spłaszczyć", ale to będzie trudne... Przewidywałam, że będzie krótszy, ale ciagle przychodzą mi do głowy nowe pomysły, nowe wątki... myślę, że to się tak szybko nie skóńczy. Szczególnie, że niektóre rzeczy wymagają czasu.
Rysunki to częsta metoda ;) Dlatego się na nia zdecydowałam...
Dedykowane waszemu zwierzęcemu duetowi - bo takie długie komentarze to coś, co Wen lubi najbardziej :D
Ta część zdecydowanie mi się podoba i uważam ją za udaną. Szczególnie fragmenty pierwszy i ostatni... Ale sami oceńcie.
Betowała oczywiście niezastąpiona Erato ;*

Odc. 5

Pomoc – innym, sobie… Przejęcie się cudzym losem i próba wpłynięcia na niego. Świadoma i nie. Ogłaszana wszem i wobec, i ta cicha.

*
Stuk – puk, stuk – puk…
Hazel rytmicznie uderzała palcami o biurko. Czy dziś już nie ma ludzi punktualnych? Cóż, przynajmniej na to wskazywała godzina pokazywana przez wskazówki zegarka – tym razem baterie działały.
W końcu – z trzyminutowym opóźnieniem – do gabinetu wkroczył Dave Shire.
– Przepraszam za spóźnienie – zaczął.
– Nic nie szkodzi – skłamała. Przecież nie prosiłaby o spotkanie, gdyby to nie było ważne.
– To przez lekarza – usprawiedliwił się. Był bardzo przejęty. – Dostaliśmy wyniki podstawowych badań Freda. Rezonans wykazał, że w dzieciństwie przeszedł uraz głowy. I wszystko wskazuje na to, że przez to został zahamowany jego rozwój. Trudności w nauce są już wyjaśnione… To o nich chciałaś rozmawiać?
Wiadomość wywarła na Hazel duże wrażenie. Fred wyglądał na mądrego chłopca, co w połączeniu z jego talentem malarskim powinno niwelować wszystkie problemy z nauką. Uraz tłumaczył wszystko.
– Nie, nie o tym.
Niestety, dodała w myślach.
Dave chrząknął, najwyraźniej zaskoczony.
– Cóż, zamieniam się w słuch.
Hazel wzięła głęboki oddech.
– Spójrz tu. – Położyła na środku stołu rysunek wykonany przez Freda. – Poddałam go testowi Kocha.
– Pięknie rysuje – zauważył.
– Tak, ale nie o to chodzi. Patrząc na ten obrazek, zauważasz przede wszystkim szczegóły, takie jak pięknie narysowane liście z zachowanymi detalami, na rzeczywisty wygląd wiewiórki… Ale spójrz tu: pomimo, że zaznaczył ziemię, narysował korzenie. Co więcej, przesadnie je podkreślił. To znaczy, że jego reakcje emocjonalne są bardzo płytkie, a zdolność do rozumowania znikoma. Idźmy dalej… Tu – kilka zaciemnionych miejsc, czarnych płaszczyzn, a więc defensywna wrogość i zachowania agresywne. A tutaj złamana gałąź. I jeszcze tu. Jest mocno wyszczególniona, więc… Oznacza przebyty uraz, chorobę lub gwałt, a takie uwydatnienie i różne wysokości oznaczają, że zdarzyło się to nie jeden raz na przestrzeni lat. No i... - Palcem wskazała odpowiednie miejsce na kartce. - Doszliśmy do najbardziej niepokojącego elementu – dziupla. Ma ona symbolikę seksualną. Jeszcze sama nie byłaby takim problemem, ale zawiera więcej niż jeden element, który coś nam mówi. Najpierw kontur – wyraźnie zaznaczony, czyli uraz miał na niego większy wpływ. Jest mała i okrągła, więc przeżył napastowanie seksualne, prawdopodobnie we wczesnym dzieciństwie. Mocne zaczernienie oznacza wstyd. No i ta wiewiórka w środku, w którą z takim zachwytem się wpatrywałeś. Może i jest śliczna, ale oznacza ambiwalencję dotyczącą ojcostwa lub macierzyństwa.
Shire przez chwilę milczał, trawiąc informacje.
– Więc wszystko wskazuje na to, że oprócz bicia… Ojciec molestował go seksualnie?
Hazel skinęła głową.
– Cholera – warknął, uderzając pięścią w biurko. – Jest gorzej niż myśleliśmy. Musimy szybko coś zrobić.
Wyjątkowo się z nim zgadzała.

*
Wilson czekał na taksówkę, zdeterminowany, by jak najszybciej dojechać do szpitala. Jego własna tragedia nagle wydała się odległa. Owszem, była, wydarzyła się, utrwalona w pamięci rozgrywała się wciąż na nowo… Ale teraz był ktoś, kogo tragedia dopiero się zaczynała. I ten ktoś go potrzebował.
James sądził, że były nawet dwie takie osoby.

*
Załatwił jej pracę… I co dalej? Oczywiście, zajęcie pomoże jej odzyskać równowagę, doda poczucia własnej wartości.
Ale to, że nie może poruszać się samodzielnie raczej jej nie podbuduje… – zastanawiał się, obracając laskę w dłoniach…
Bingo!
Biała laska – każdy niewidomy powinien mieć taką.
Nie podejrzewał, żeby jej zdobycie nastręczyło zbyt dużych trudności.

*
– Myślicie, że możemy coś zrobić? – zapytał Kutner.
Trzynastka spojrzała na niego.
– Tragedie mają miejsce każdego dnia, wszędzie. I nie możemy nic na to poradzić.
– Ale to nie zmienia faktu, że już po tragedii możemy pomóc – zauważył hindus.
Taub wzruszył ramionami.
– Och, dajcie spokój… Chcecie to tak zostawić?
– A co możemy niby zrobić?
– No… Nie wiem, ale coś na pewno – upierał się.
Nagle Taub podniósł głowę.
– Chyba wiem.
Pozostała dwójka skupiła na nim wzrok.
– Pies przewodnik. Możemy jej takiego załatwić.
Na twarzy Kutnera pojawił się szeroki uśmiech. Czuł, że w końcu może coś zrobić.
Nawet Trzynastka skinęła głową.
– W sumie… Czemu nie?
To nie było dużo – załatwić takiego psa.
Ale mogło znaczyć bardzo wiele.

*
Wiecie, co czuje człowiek pozbawiony nagle jednego ze zmysłów, którymi dotychczas odczuwał świat?
W dodatku tego najbardziej potrzebnego… W końcu osiemdziesiąt pięć % informacji niewerbalnych przyswajamy właśnie wzrokiem.
Taki człowiek nagle staje się dzieckiem. Dzieckiem zranionym, samotnym, potrzebującym pomocy.
Ona też taka była. Nie widziała nic, nie wiedziała nic. Powoli poddawała się panice. Nic nigdy już nie będzie takie samo. Nic, nigdy…
Dziecko we mgle szukające schronienia, ratunku. Szukające światła. Nie znajdujące. Nikt nie przychodził. Nikt jej nie odwiedził. Zapomnieli? A może… Może po prostu nie było nikogo?
Jak zwykle – był tylko House. Ale on znowu uciekł – w końcu to potrafił najlepiej.
Sama.
Ociemniała.
Błądziła.

cdn.



_________________
"Może wariaci to tacy ludzie, którzy wszystko widzą tak, jak jest, tylko udało im się znaleźć sposób, żeby z tym żyć."

W. Wharton "Ptasiek"

PostWysłany: Sro 16:23, 02 Wrz 2009
scribo
Kochanka klawiatury
Kochanka klawiatury



Dołączył: 25 Lut 2009
Pochwał: 12

Posty: 748

Powrót do góry




Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Kiedyś wyczytałam, że autorzy piszą książki po to, aby zawrzeć w nich jedno "dobre" zdanie - takie, które zmusza człowieka do refleksji i sprawia, że odnajduje w nim ten słynny początek chemii własnych emocji. Wokół niego buduje fabułę, całą sieć wątków pobocznych, które następnie starannie dzieli na rozdziały, akapity. A wszystko po to, żeby wyjaśnić jego treść; zmusić czytelnika do myślenia, do szerszego patrzenia na świat i na siebie. Wyłowiłam to zdanie spośród morza wersów (na razie nie zdradzę, które to:) Właśnie przez to zdanie uważam Twój tekst za jeden z tych ważnych.


BTW, Test Drzewa (z racji tego, że jest metodą projekcyjną) jest tylko narzędziem pomocniczym. Nigdy nie tworzy się diagnozy psychologicznej, bazując tylko na jego wynikach.


Dziękuję za dedykację:)



PostWysłany: Sro 17:58, 02 Wrz 2009
rocket queen
Pumbiasta Burleska



Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 57

Posty: 3122

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Odc. 6

Wiara, że wszystko będzie dobrze jest trudna. Bardzo trudna, jeśli chodzi o ścisłość. Bo kiedy jest źle, nikt nie widzi tych jaśniejszych stron życia.

*
Drzewa przesuwały się za oknem. Pojawiały się z boku drogi, migały i znikały. Tak po prostu.
Dave zastanawiał się, czy tak jest ze wszystkim, nie tylko z drzewami. Ze szczęściem, z miłością, z samym życiem. Podejrzewał, że ta prawda dotykała każdego, że każdy prędzej czy później musiał ją zrozumieć.
A na pewno rozumiał ją chłopak siedzący obok niego.
Właśnie wiózł Freda do nowej opiekunki zastępczej, Caroline. Miała około pięćdziesięciu lat – tak przynajmniej podejrzewał, bo od zawsze uporczywie odmawiała podania wieku, twierdząc, że kobiet się o to nie pyta – oraz duże doświadczenie z takimi przypadkami. Fred nie mógł trafić lepiej.
Shire zerknął w bok, na chłopca, który świdrował wzrokiem przednią szybę, jakby chciał ją rozbić samym spojrzeniem. Wyglądał na sfrustrowanego i zirytowanego.
David musiał przyznać, że nie dziwił mu się. Nowy dom, nowe miejsce, nowi ludzie, nowe rzeczy, nowa szkoła…
Po prostu nowe życie.
Na pewno lepsze, ale nie był pewien, czy tak całkowicie rozpoczynane od początku. Stare rany nie znikają.
Zawsze pozostają blizny.

*
Zastał go pochylonego nad podłużnym, białym przedmiotem, leżącym na biurku. Po dłuższej kontemplacji doszedł do wniosku, że to laska dla niewidomych.
Widać było, że naprawdę się przejął. Cóż, nie dziwił się. Właściwie to tego się spodziewał, ale… mimo wszystko zobaczyć jak House’owi na czymś – czy też na kimś – zależy i – co więcej – jak to okazuje… To po prostu coś niesamowitego. Większość ludzi nie ma szansy oglądać go w takim stanie.
Nie wahając się dłużej, nacisnął klamkę i wszedł do środka.
Diagnosta natychmiast poderwał głowę. Na jego twarzy odmalowało się zdumienie. Nic nie powiedział – James wiedział, że po prostu zabrakło mu słów.
– Witaj, House – odezwał się szybko, zanim zdążył zmienić zdanie, uciec i zaszyć się w jakiejś norze, gdzie spędziłby resztę swoich dni.
– Wilson.
Przez chwilę patrzyli na siebie w ciszy. W końcu House stwierdził oczywistość:
– Wróciłeś wcześniej.
Skinął głową.
– Jesteś… pewien? – Obaj wiedzieli, o co pytał.
– Teraz to nieważne.
Obaj wiedzieli, o czym mówił.

*
Usłyszała ich zanim jeszcze weszli do sali. Kroki House’a były takie charakterystyczne… Nie wspominając już o zapachu, który poczuła, gdy tylko otworzyły się drzwi.
A z nim szedł jakiś mężczyzna – kobiety chodziły lżej, a ich kroki miały większą częstotliwość.
Poza tym, chyba się kłócili. Słyszała przytłumione głosy.
Chcąc nie chcąc powoli przystosowywała się do swojej sytuacji.
– Cuddy – rozległ się głos od drzwi.
Na jej ustach natychmiast pojawił się delikatny uśmiech. Czyżby był ktoś jeszcze? Czyżby jednaj przyszedł…?
– Wilson – powiedziała. Nie udało jej się ukryć ulgi w głosie.
– Jak się czujesz?
To pytanie może i nie było zbyt inteligentne, ale zaczynało rozmowę.
Poczuła chęć wybuchnięcia histerycznym śmiechem. Jak się czuła? Kompletnie rozbita. Podłamana. Opuszczona.
– Nieźle, dziękuję. A ty? Poukładałeś swoje sprawy?
Siłą zmusiła swoje oczy, by przestały krążyć w poszukiwaniu światła, widoku. Podsłuchała, jak pielęgniarki mówiły, że to upiorne. Że wygląda jak opętana. Nie chciała tego. Pragnęła tylko normalności…
Już wiedziała, jak zawsze czuł się House.
– Tak… Tak sądzę. Chyba wrócę do pracy tutaj.
Uśmiech na jej ustach zamarł. Cóż, ona nie.
– To świetnie.
House najwyraźniej dostrzegł coś w wyrazie jej twarzy, bo odezwał się:
– Będzie mnie pilnował, żebym za bardzo cię nie przemęczał podczas diagnoz różnicowych. Chociaż nie, od tego będzie Foreman.
Dopiero po chwili dotarł do niej sens jego słów.
– Będę… w twoim zespole?
– Wolałbym, żebyś zapytała, czy teraz to ja będę twoim szefem, ale… Tak, można tak to ująć – przyznał House.
Nie mogła w to uwierzyć. On… On nie uciekł? Pomagał jej…?
Usłyszała coś jakby… Przepychankę? Nie, bardziej pojedyncze szturchnięcie, o czym świadczył zduszony jęk House’a. Chyba dostał z łokcia w żebra.
Odchrząknął.
– Teraz jesteś taka jak ja – wydusił z siebie w końcu, a ona poczuła, że na jej kolanach coś wylądowało.
Wyciągnęła rękę. Pod palcami wyczuła walcowatą powierzchnię przedmiotu. Chwyciła go pewniej.
– To… To laska.
– Biała – uzupełnił House. – Chciałem ją ozdobić, ale Wilson mi przeszkodził.
– Nie szkodzi. I tak… I tak bym o tym nie wiedziała.
– Składana – zachwalał Wilson. – Możesz sobie wyregulować długość.
Poczuła, że na jej twarzy pojawia się uśmiech. Starali się jej pomóc. To… To było… Nie, nie umiała tego określić.
– Dziękuję – wyszeptała.
Nie mogła wiedzieć, że House przygląda jej się badawczo. I że pewien stan otępienia, w który popadła, był dla niego doskonale widoczny. I że wcale mu się on nie spodobał.
– No i… Ktoś będzie musiał z tobą mieszkać i trochę ci pomagać – odezwał się James.
Po prychnięciu House’a zorientowała się, że to o to musieli się kłócić na początku.
– Ja nie mogę, mamy inne godziny pracy… A ty musisz być w niej wtedy, kiedy House, więc chyba…
– Nie – protestował znowu diagnosta.
– Nie, w porządku… Przecież mogę zadzwonić do siostry… – Nic nie mogła poradzić na poczucie odrzucenia, osamotnienia, które po raz kolejny ogarnęło ją z winy diagnosty.
On nigdy nie mówił nic wprost. A szkoda, bo gdyby to zrobił, Cuddy poznałaby motywy jego decyzji. I zrozumiałaby.
Nie mógł się nią zajmować. Nie on. Nie ze swoim własnym kalectwem, przez które nie mógłby pomoc jej na tyle, na ile chciał.

cdn.



_________________
"Może wariaci to tacy ludzie, którzy wszystko widzą tak, jak jest, tylko udało im się znaleźć sposób, żeby z tym żyć."

W. Wharton "Ptasiek"

PostWysłany: Czw 18:13, 24 Wrz 2009
scribo
Kochanka klawiatury
Kochanka klawiatury



Dołączył: 25 Lut 2009
Pochwał: 12

Posty: 748

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

świetne :D :D już nie mogę się doczekać dalszego ciągu :D



_________________

PostWysłany: Czw 18:54, 24 Wrz 2009
Alextasha
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 08 Wrz 2009

Posty: 86

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Bardzo mi się podobało. Bardzo. Po prostu świetny fick. I ciekawy. :D



_________________


Ubranko by me.
Należę do KHkNSnR !

Ulka, moja siostrzyczka <33
i
Korn, mój brat ^ ^

PostWysłany: Pią 7:00, 25 Wrz 2009
Diane
Dermatolog
Dermatolog



Dołączył: 18 Lip 2009

Posty: 912

Miasto: Słupsk
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Zaje fajne :) :D 8) :mrgreen: :jupi: :] :P czekam na ciag dalszy :D:D



PostWysłany: Pią 13:51, 25 Wrz 2009
xXcuddyXx
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 04 Sie 2009

Posty: 11

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

kiedy następna część?? nie mogę się doczekać . . .
Wspaniałe !! :]
:cry:



_________________
I WATCH FOR CUDDY ! :serducho:
my sweet daughter - maagdaa
Dumnie należę do NBA -> Nimfkowa Brygada ANTYspaniowa x D

PostWysłany: Sob 14:16, 03 Paź 2009
kretowa
Gastrolog
Gastrolog



Dołączył: 12 Wrz 2009
Pochwał: 3

Posty: 1406

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Czekam na nastepną część :D :) ...



_________________

PostWysłany: Pon 14:32, 05 Paź 2009
inka106
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 27 Cze 2009

Posty: 82

Miasto: Głogów
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

scribo, jeśli istnieje cokolwiek, co jest w stanie cię zmusić, przkonać lub skłonić do napisania i wstawienie kolejnej części, oświeć mnie, proszę.



PostWysłany: Czw 18:20, 21 Sty 2010
hattrick
Fikopisarz Miesiąca
Fikopisarz Miesiąca



Dołączył: 18 Cze 2009
Pochwał: 41

Posty: 9231

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Ferie. W końcu. Pomijając fakt, że i tak prawie codziennie jestem w szkole. Matma, próby, polski. Mam dość.
Ale, tak jak obiecywałam (gdzieś, w jakimś temacie) w ferie najpóźniej miałam zaktualizować "Świat...", a że nienawidzę niesłowności...

Przed wami część siódma. Wszystkim cierpliwym, którzy jeszcze nie zapomnieli ficka.

Odc. 7

Zmiany – na lepsze, na gorsze, albo po prostu przekształcające rzeczywistość w coś zupełnie innego, pozwalające złapać oddech, zacząć wszystko od nowa.

*
Napoleon był dobrym kotem. Trochę leniwym, łakomym, ale lubiącym pieszczoty i lojalnym, więc w gruncie rzeczy dobrym.
Codziennie wstawał koło jedenastej, zaliczał spacer do kuwety, zjadał trochę karmy z miski, popijał mleczkiem, kładł się pod kaloryferem i drzemał. Budził się koło trzeciej – w sam raz, aby wpakować się na kolana swojej pani, Marcy, która zawsze o tej porze oglądała ulubiony serial. Po czterdziestu minutach drapania schodził z jej kolan i ruszał w kierunku misek. Po zaspokojeniu głodu, tudzież pragnienia, udawał się na spoczynek, kładąc się na szafie – dostanie się tam zastępowało mu codzienną gimnastykę, jaką uprawiało wielu przedstawicieli jego rasy. Koło dziewiętnastej zwykle schodził z szafy, by zmienić miejsce snu na wygodny fotel, którego nie opuszczał do godziny jedenastej dnia następnego.
Co jakiś czas, w domu pojawiały się nowe osoby, później odchodziły. Tylko jego pani i jej mama, Caroline, zawsze były na miejscu.
Pomimo tych zmian, w życiu samego Napoleona, nigdy nic się nie zmieniało.
Dlatego też, kiedy w domu pojawił się nowy chłopiec o jasnej czuprynie i kliku piegach na nosie, biedny kot nie mógł się spodziewać, że jego życie wywróci się do góry nogami.
Nikt nie mógł się tego spodziewać, tak prawdę mówiąc.
Napoleon, jako dobry kot, wyszedłszy spod kaloryfera, podszedł ostrożnie do nowego domownika. Pani Caroline i ten pan, którego co jakiś czas widywał, robili dużo szumu wokół przybysza. Jego pani zaś stała z boku, nikomu nie przeszkadzając i przyglądając się temu z daleka.
Napoleon miał złe przeczucia. A jego kocia intuicja nie myliła się nigdy.
Był tego pewien zwłaszcza wtedy, kiedy oczy chłopca spotkały się z jego kocimi ślepiami. Coś było z nim nie tak…
Utwierdził się w tym przekonaniu, kiedy ten nowy, przechodząc obok niego, z rozmysłem nadepnął mu na ogon.
Biedny Napoleon wydał z siebie głośny pisk i uciekł, by schować się pod kaloryferem. Czuł, że nie polubi tego dzieciaka.

*
– Jej siostra nie może przyjechać – oświadczył Wilson.
House rzucił mu spojrzenie spode łba.
– Więc niech zamieszka z tobą.
James westchnął ciężko.
– Rozmawialiśmy już o tym. Czemu tak bardzo nie chcesz się nią zająć? Raczej nic niewłaściwego sobie nie pomyśli w tej sytuacji.
Diagnosta przez dłuższą chwilę siedział i próbował zrozumieć o czym mówił przyjaciel. Po chwili spłynęło na niego objawienie.
– Myślisz, że boję się, że dojdzie do wniosku, że chcę ją zaciągnąć do łóżka? Nie bądź śmieszny!
– No to o co chodzi?
House opierał brodę na lasce i wbijał wzrok w naprzeciwległą ścianę.
– Dwie ułomności dodane do siebie, to nie całość – wymamrotał w końcu.
– A ja słyszałem, że dwa minusy dają plus – odezwał się onkolog, po chwili milczenia.
Greg poderwał się z irytacją.
– Nie tutaj. Pomyśl Wilson! Jak JA mam się nią zająć? Ja nawet sobą się zająć nie mogę…
Wyszedł, trzaskając drzwiami.

*
Trzynastka długo po prostu stała w drzwiach. Od piętnastu minut wpatrywała się w nieruchomą twarz swojej niedawnej szefowej.
Nie mogła się zdecydować, czy naprawdę chce zaczynać tę rozmowę.
– Niech pani wejdzie, doktor Hadley – odezwała się w końcu Lisa. – Na pewno tam pani niewygodnie.
– Skąd pani…
– Oj, proszę cię, nie jestem głucha. Tu doskonale słychać każdy oddech, a mężczyźni oddychają trochę głębiej. Pielęgniarka po prostu robiłaby swoje, Cameron od razu zaczęłaby mówić, albo została za szybą, bez odsuwania drzwi. To musiałaś być ty.
Na twarzy Trzynastki pojawił się delikatny uśmiech. Weszła do środka i usiadła na stojącym obok łóżka krześle.
– Czego pani chciała, doktor Hadley?
– Nie wiem – odparła zgodnie z prawdą lekarka.
Lisa przekręciła głowę w stronę, z której dobiegał głos.
– Zawsze wiedziałam, że kalectwo onieśmiela ludzi. Widziałam jak wszyscy patrzą na House’a, zanim dowiadują się jaki jest naprawdę. Ale ty nigdy nie miałaś z tym problemu. Co się zmieniło?
Młoda dziewczyna zastanowiła się, zanim odpowiedziała.
– Jemu nie mogłabym zazdrościć.
Wstała i wyszła, zostawiając Lisę z mętlikiem w głowie.
Cuddy poczuła, jak zbiera się w niej gniew. „Zazdrościć”? To ostatnia rzecz, jakiej mogłaby się spodziewać w swojej sytuacji. Jak można komuś zazdrościć wszechogarniających ciemności, działających na umysł klaustrofobicznie, ograniczających, kaleczących…?
Nie rozumiała. A chciała zrozumieć.

*
Siedział na dachu.
– Szukałam cię.
Jego wzrok przesuwał się po horyzoncie.
– Mam gdzieś każdego nowego pacjenta – oznajmił obojętnym tonem.
– Chodzi o Cuddy.
Spojrzał na nią uważnie.
– Co z Cuddy?
– Jest silniejsza niż sądzisz. Poradzi sobie. Potrzebuje tylko kogoś, kogo dobrze zna, żeby ją poprowadził.
– Chcesz się nią zająć? Jest twoja – warknął, wstając i kierując się do wyjścia.
– Jesteś kaleką. Ona potrzebuje kaleki.
– Co? – Zatrzymał się wpół kroku. Nie odwrócił się do niej twarzą. Czekał.
– Ona potrzebuje kaleki – powtórzyła. – Kogoś, kto zrozumie jej niedoskonałości, kto będzie wiedział jak się czuje.
Patrzył na nią przez chwilę.
– Więc czemu nie przeniesiesz się a onkologię? Według twojej filozofii, kontakt z innymi umierającymi powinien ci pomóc. – Okrutne słowa zawsze przychodziły najłatwiej.
Skrzywiła się.
– Nie potrzebuję pomocy. Umieranie to żadna sztuka.
„Dużo trudniej jest żyć” – dodała w myślach.
House wyszedł, zostawiając ją samą. Wiedziała, że pobije się trochę z myślami, ale w końcu przyzna jej rację. Zależało mu za bardzo, żeby mógł pozwolić jej się poddać.

cdn.



_________________
"Może wariaci to tacy ludzie, którzy wszystko widzą tak, jak jest, tylko udało im się znaleźć sposób, żeby z tym żyć."

W. Wharton "Ptasiek"

PostWysłany: Sro 18:31, 17 Lut 2010
scribo
Kochanka klawiatury
Kochanka klawiatury



Dołączył: 25 Lut 2009
Pochwał: 12

Posty: 748

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Dobre, ale coś czuję, że musisz na nowo "wczuć się" w ficka, bo mam wrażenie, że ta część jest nieco gorsza od poprzednich. Mimo tego z uwagą śledzę każdą następną wstawkę by you.

Ostatnio zmieniony przez hattrick dnia Czw 20:29, 18 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz



PostWysłany: Czw 14:58, 18 Lut 2010
hattrick
Fikopisarz Miesiąca
Fikopisarz Miesiąca



Dołączył: 18 Cze 2009
Pochwał: 41

Posty: 9231

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

scribo napisał:
Napoleon był dobrym kotem. Trochę leniwym, łakomym, ale lubiącym pieszczoty i lojalnym, więc w gruncie rzeczy dobrym.

skąd ja to znam... ^^


scribo napisał:
– Zawsze wiedziałam, że kalectwo onieśmiela ludzi. Widziałam jak wszyscy patrzą na House’a, zanim dowiadują się jaki jest naprawdę. Ale ty nigdy nie miałaś z tym problemu. Co się zmieniło?
Młoda dziewczyna zastanowiła się, zanim odpowiedziała.
– Jemu nie mogłabym zazdrościć.

fajnie opisujesz dialogi...
Trzynastka ukazująca wnętrze przed Lisą... ?? fajne :
Ale mniej najbardziej interesuje teraz to:
scribo napisał:
cdn.

kiedy??



_________________

Podpis by maybe_55 -> :)

PostWysłany: Czw 17:41, 18 Lut 2010
ola_baca
Patomorfolog
Patomorfolog



Dołączył: 27 Sty 2010
Ostrzeżeń: 1

Posty: 880

Miasto: Chrzanów
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Oj, to jest świetne. Naprawdę. Urocze, a jednocześnie gorzkie. Więcej napiszę, kiedy zakończysz ficka. Czekam na kolejną część z utęsknieniem.



_________________

"Everybody lies."
Huddy, Hilson, Hameron - yep!

PostWysłany: Czw 19:29, 18 Lut 2010
JaSzczurek
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 29 Gru 2009
Pochwał: 1

Posty: 123

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

W ramach ćwiczeń przed jutrzejszym konkursem. Dedyk dla mojej wspaniałej pani, która tyle czasu mnie przygotowywała :)

Odc. 8

Zwycięstwa i porażki, wszystkie czegoś uczą, wszystkie w jakiś sposób wpływają na człowieka. Uczą go jak żyć, jak postępować, cokolwiek by się nie działo.

*
Caroline od lat zajmowała się trudnymi dziećmi, ale żadne jeszcze nie doprowadziło jej do rozpaczy. Nie sądziła, żeby potrafiła pomóc Fredowi. Dochodziło do tego, do czego nie pozwalała dopuścić przez te wszystkie lata, przed czym zawzięcie się broniła. Miała się poddać.
Już pierwsze dni były okropne. Chłopiec nie zwracał uwagi na żadne zasady. Gdziekolwiek by się nie znalazł – pozostawiał za sobą ciąg zniszczeń. Jego pokój był brudny i zaśmiecony, a on nie miał zamiaru go posprzątać. W dodatku od samego początku czynił niedwuznaczne uwagi w kierunku jej córki. Caroline nie mogła tego pojąć – przecież Fred miał dopiero trzynaście lat! Pewnego wieczoru przyłapała go, na podglądaniu Marcy pod prysznicem…
Caroline była gotowa to wszystko przetrzymać, starała się dotrzeć do chłopaka. Tylko raz, jeden jedyny raz myślała, że może jej się to udać.
Siedzieli w ogródku. Słońce padało na trawę; jedynym miejscem, które chroniło przed jego promieniami, był skrawek ziemi, zacieniony przez dwie, wysokie brzozy. Fred, siedząc na kocu, położył przed sobą kartkę papieru, w ręce trzymał pędzel. Z namysłem przyglądał się powstającemu obrazowi. Kiedy malował, wydawał się być zupełnie innym człowiekiem. Wyciszonym, opanowanym, dojrzałym…
Pamiętała, że zajrzała mu wtedy przez ramię. Dostrzegła mozaikę kolorów, głównie ciemnych, zimnych, przeplatanych jedynie z czerwienią. A w rogu, na dole, jakby przytłoczony tym wszystkim, został umieszczony maleńki człowiek.
– Co to? – spytała cicho, chcąc, żeby opowiedział jej więcej o obrazie.
Nie oderwał wzroku od kartki. Zmarszczył brwi, a na młode czoło wstąpiły bruzdy.
– Ja – padła lakoniczna odpowiedź.
Do Caroline dotarło, że to jego autoportret.
– Gdzie się znajdujesz? – zapytała cichym, spokojnym głosem.
Przekrzywił głowę w bok, myśląc o odpowiedzi.
– Nigdzie – zdecydował wreszcie. – To po prostu ja.
– Twój umysł? – dociekała.
Fred wzruszył ramionami i nie odezwał się więcej, skupiając się na szczegółach twarzy miniaturowego człowieczka.
Kilka dni później wydarzyło się coś, co zaważyło na wszystkim. Caroline nie mogła pojąć, jak chłopiec w jednej chwili ze spokojnego nastolatka mógł się przerodzić w szalejącego demona. Właściwie… taka zmiana nie nastąpiła. Zdawało się, że to zaplanował, działał z rozmysłem, z zimnym okrucieństwem.
Pamiętała okrzyk zgrozy, jaki wyrwał się z piersi Marcy, pamiętała jej głośny szloch i wstrząsane spazmami ciało… I tę pełną buty minę Freda, który opierał się nonszalancko o pień brzozy.
W ogrodzie, na samym środku, w centrum otoczonego kamiennym murkiem placu na ognisko, znajdował się otwarty worek. A w worku leżał Napoleon, z rozprutym brzuchem i klatką piersiową. Brakowało serca, które leżało na ziemi, tuż pod stopami płaczącej dziewczyny.
Caroline pamiętała, z jakim przerażeniem spojrzała wtedy na Freda, który posłał zrozpaczonej Marcy pełen wesołości uśmiech.
Po chwili zaczęła też bać się siebie, bo po raz pierwszy w życiu poczuła, że nienawidzi jakiegoś dziecka.
A Napoleon był przecież takim dobrym kotem…

*
House otworzył drzwi na oścież i pomógł Cuddy przejść przez próg. Oczywiście, że koniec końców zgodził się nią zająć. Nawet on nie mógł długo opierać się racjonalnym argumentom Wilsona.
Kobieta zatrzymała się niepewnie, na środku korytarza. Wahała się przed postawieniem następnego kroku.
– Mieszkasz tu od tylu lat, znasz to miejsce na pamięć – parsknął House za jej plecami.
Skrzywiła się delikatnie.
– Pamiętam miejsca, a nie drogę, która do nich prowadzi – odgryzła się z irytacją. Nie chciała, żeby ją poganiał.
House wzruszył ramionami i zatrzasnął drzwi. Cuddy wyciągnęła rękę, z białą laską i zaczęła powoli przesuwać się w kierunku sypialni. Czuła się tak potwornie zmęczona, jakby przejechanie tu ze szpitala kosztowało ją zbyt wiele wysiłku. Powoli poruszała się do przodu, krok za krokiem. Laska obijała się od mebli i ścian. Drugą, wolną dłoń wyciągnęła przed siebie. Była blisko, wiedziała to.
House ciągle stał przy drzwiach; czekał. Nie mógł jej teraz pomóc, musiała zrobić to sama. To była próba – ciężka, niesprawiedliwa, ale musiała ją przejść.
Cuddy dotknęła dłonią znajomej powierzchni drzwi. Tego dnia po raz pierwszy naprawdę poczuła ich fakturę pod palcami. Gładkość, równość, stałość… Przesunęła rękę w dół, aż natrafiła na klamkę. Nacisnęła i pchnęła w przód. Udało jej się. Jej własny, prywatny sukces. Jej zwycięstwo, jej wiktoria, jej tryumf. Po raz pierwszy naprawdę, sama, bez pomocy coś zrobiła. Czuła się dumna – mimo, że chodziło tylko o przejście kilku metrów.
Chodzi tylko o to, żeby umieć stawiać sobie cele. Na początku bliskie, osiągalne; choć nawet one na początku wydają się być odległe o całe lata świetlne.
Uśmiechnęła się delikatnie. Usłyszała za sobą kroki House’a. Po chwili złapał ja za łokieć chciał pomóc podejść do łóżka i wejść na nie.
Wyrwała mu się.
– Ja sama – parsknęła jak małe dziecko.
Wzruszył ramionami, zapominając, ż eona nie może tego zobaczyć. Uśmiechnął się pod nosem. Chciała próbować. Dobrze.
Wyciągnęła przed siebie laskę. Wystarczyło ją wyciągnąć, żeby dotknąć mebla. Tylko kilka kroków – to przecież proste, robiła to tysiące razy.
Jeden krok, drugi… Rozbrzmiały echem w całym pomieszczeniu. Była blisko, wiedziała to; blisko następnego sukcesu…
– Cuddy! – krzyknął House.
Poczuła, że jej noga zaczepia się o dywan. Boleśnie spotkała się z ziemią, uderzając łokciem w ramę łóżka. Wyrwało je się głuche stęknięcie, zagłuszone przez dźwięku uderzającego o ziemię ciała. Każdy, najcichszy ton, w jej uszach brzmiał jak wystrzał armatni.
Siedziała przez dłuższą chwilę, nic nie mówiąc.
House stał przy niej, złapał ją pod ręce, żeby pomóc jej wstać.
Pozwoliła mu na to, ale nie odezwała się ani słowem.
– Nigdy nie podobał mi się ten dywan – oznajmił House pełnym rezonu głosem. – Musimy się go pozbyć.
Nie odpowiedziała, przygryzając wargi. Nie wszystko mogło udawać się idealnie. Nie zawsze.
– Upadłam – stwierdziła fakt.
House wzruszył ramionami.
– Ja też, i to nie raz. Ostatnio kiedy ktoś podpiłował mi laskę…
Na jej twarzy pojawił się wreszcie lekki uśmiech.
– A ja lubię ten dywan. Zostaje – ogłosiła pewnym głosem, po chwili milczenia.

cdn.



Autor postu otrzymał pochwałę.

_________________
"Może wariaci to tacy ludzie, którzy wszystko widzą tak, jak jest, tylko udało im się znaleźć sposób, żeby z tym żyć."

W. Wharton "Ptasiek"

PostWysłany: Pią 21:16, 12 Mar 2010
scribo
Kochanka klawiatury
Kochanka klawiatury



Dołączył: 25 Lut 2009
Pochwał: 12

Posty: 748

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Czekam na kolejną część... z niecierpliwością dodam :D



PostWysłany: Nie 23:47, 14 Mar 2010
marta_
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 10 Lut 2010

Posty: 6

Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Huddy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
Strona 2 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Mapa użytkowników | Mapa tematów
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Czas generowania strony 0.05778 sekund, Zapytań SQL: 15