Dlaczego? (opowiadanie)

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Huddy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Wiadomość Autor

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Dlaczego? (opowiadanie)




Cytat:
dawniusieńkie i zakręcone ;)



- Kochasz Lisę Cuddy, administratorkę PPTH?
- Takim tonem mógłbyś zapytać, czy wybieram się na Mszę pogrzebową. Nie, raczej nie.

Zaskoczony Wilson spojrzał na rozciągniętego na kanapie diagnostę. Lekarz wpatrywał się w sufit, bezskutecznie usiłując dostrzec choćby najmniejszą plamkę. Ale kogo to dziwi – w końcu byli w mieszkaniu Jimmy’ego.

Zdumienie onkologa dotyczyło sfer bardziej płochych, ulotnych i drażliwych. Doskonaląc się w swoim amatorskim hobby, przez pół roku zdołał wypracować znaczne postępy i zmusić House’a, żeby wypowiedział to słowo. I naraz taka gwałtowna regresja? Dlaczego?

Zadał to pytanie na głos, bezdyskusyjnie oczekując odpowiedzi. Wiedział, że House bał się swoich uczuć - tego, co powróciło w nim do życia po pamiętnym pocałunku z Lisą, a co był pewien, że umarło. Nie chciał „uzewnętrznienia” nawet przed „najbliższymi” mu osobami. Dlaczego?

- Bo nie pamiętam, żeby Foreman zamawiał czarną trumnę. – Greg przewrócił oczami, podkładając sobie ręce pod głowę. – Tak, kocham ją. I co jeszcze? Może mam pójść i jej się oświadczyć?
- Czasem powiesz coś rozsądnego. Istnieje możliwość, że twoje komórki neuronowe jeszcze nie zanikły do końca. – Wilson wzruszył ramionami wiedząc, że to rozzłości Gregory’ego.
- Gdybyś to ty był prezydentem w 1919 r., a nie twój uroczy krewniak, przynajmniej nie miałbym teraz z tobą problemów. Albo byś wyswatał większość ludów Europy, albo w tym momencie trwałaby V wojna światowa. A wszystko przez twoją aluzyjną ignorancję. Jak ty mogłeś się przy mnie uchować i niczego nie nauczyć? – rozkręcanie. Wyjątkowo słowa Jimmy’ego nie popsuły mu humoru tak, jak przed miesiącem, kiedy to onkolog widział po raz ostatni swoją ulubioną szczotkę do włosów. Za to Hector miał podejrzanie niewinną minę. Nie wspominając o lśniącej sierści…
- Za mojej kadencji takich jak ty by zamykano – obruszył się Wilson – Między innymi za obrazę głowy państwa.
- Za taką obrazę, to obywatele by mnie na rękach nosili, błagając, bym dokonał zamachu na Biało-cukierkowy Dom Psychoanalityka. – prychnął House, wstając. Pomacał rękami za kanapą, obok niej, w końcu pod nią i wreszcie się rozejrzał, wzdychając. Laska została koło karpatki w kuchni…

***

Nie, nie kocham go. Dlaczego miałabym cokolwiek do niego czuć? Jest moim pracownikiem, czasem łaskawie bawimy się w przyjaciół – i to chyba jest najzdrowsza relacja jaka może- i powinna między nami panować. Nie ma potrzeby jej zmieniać.

Zmieniać… O Boże, znowu to zrobiłam, znowu, znowu, znowu! Znowu o nim pomyślałam, akurat po powrocie z randki z Sawyer’em. Przystojny, młody, pociągający blondyn. I myślę – wiem- że mu się podobam. Specjalnie dla niego włożyłam tę czerwoną sukienkę odsłaniającą plecy. A jednak… To chyba jest jakieś przekleństwo. Gdy spojrzałam w lustro, bezwiednie zaczęły przychodzić mi do głowy różne złośliwe, seksistowskie komentarzem, którymi uraczyłby mnie House. To powoli staje się denerwujące. Albo, go zwolnię, albo…


***

-… albo wytnijcie mu nerkę. Usuńcie. Wywalcie z organizmu na zbity rdzeń. Ludzie na okrągło budzą się w parkach, zakrwawieni, półprzytomni, z wielką blizną po zaprzyjaźnionej nerze. I co z tym robią? Idą na stypę, ale żyją. – podsumował House, usiłując uwolnić się od Cameron. Szli korytarzem, robiąc wielkie kółka. Greg od godziny krążył w pobliżu windy, rozważając wszystkie „za” i „przeciw”, czy powinien do niej wsiąść. Po co? Też nie miał pojęcia. W każdym razie na pewno było to ważne. Przesunął ręką po twarzy, robiąc zdegustowaną minę. I z powodu pacjenta, i świdrującego bólu głowy.
- Prawdopodobnie dlatego żyją, bo zostaje im jeszcze jedna. – mruknęła z sarkazmem Cameron.
- Rozumiem… chcesz zaszaleć? Pójść na maxa i zniszczyć w diabelskim i kanibalistycznym akcie destrukcji obie? – przechylił się gwałtownie i wpadł do środka windy. Jednocześnie zablokował Cam drogę laską, żeby przypadkiem nie zdołała się do niego przedostać. Wyszczerzył się radośnie.
- On po prostu, najzwyczajniej w świecie… PRZYSZEDŁ DO NAS BEZ 1 NERKI!! ODDAŁ J? SYNOWI 5 LAT TEMU!! – Allison lekko puściły nerwy. House od pewnego czasu był podejrzanie z czegoś zadowolony. Szczyt wszystkiego. Bo na 100% nie miało to żadnego związku z nią.
- No to wymyśl coś innego. Za co ci płacę? – triumfujący wyraz twarzy Grega i osłupiały Cameron przecięły zamykające się drzwi windy. Momentalnie z House’a opadł cały wesoły nastrój. Opuścił głowę, wpatrując się w szczelinę na podłodze z charakterystycznym, zniechęconym spojrzeniem oczu niebieskich jak bławatki. Wyjął Vicodin. Chciał w końcu uśmierzyć ten ból…

***

Czasem mi się wydaje, że to łóżko jest za duże dla jednej osoby. Budzę się i czuję, że obok mnie leży tylko przeraźliwa samotność, obejmująca mnie swym chłodem… Wśród zwałów kołdry można zaginąć. Nie ma nikogo, kto by ją ze mnie ściągnął. A nawet, jak pojawia się cień szansy, to nie chcę, żeby tą szansą był Sawyer. Czegoś mu brakuje. Może charyzmy i wyrazistego charakteru? Sama nie wiem…

Zresztą, nieważne. Poranny zapach kawy burzy mur zwątpienia i nieszczęścia, który każdej nocy wokół siebie buduję. Muszę go burzyć – nikt nie ma prawa się dowiedzieć, że cierpię. Nie, nie cierpię. Popijam kawę. I w tym momencie zostaje mi tylko jeden, odwieczny problem. Co ja mam na siebie włożyć?


***

- Hej, Cuddy! Cuddy, osobo pragnąca mojego widoku niczym Beduin wody na pustyni… gdzie jesteś? – zamurowało go, gdy po inwentaryzacji gabinetu stwierdził, że brakuje w nim jego właścicielki. Spojrzał na zegarek. Cyferki szybko traciły swoją ostrość, rozpływając się we mgle. Potrząsnął głową i jeszcze raz przyjrzał się biegnącym wskazówkom. Śmiały się z niego. Czując dziwny ucisk w gardle, ponownie sprawdził godzinę. Dochodziła dziewiąta. Pewnie Cuddy utknęła w korku…

***

Gwałtowny skręt, pisk i hamowanie z poślizgiem. Oddycham ciężko, czując zimne, nieswoje dreszcze, przechodzące mi po plecach niczym stado złowrogich mrówek. Nie jestem przesądna, ale tym razem wiem, że dzieje się coś złego. Coś naprawdę złego… House?…


***

- Wilson… - Greg oparł się o drzwi gabinetu przyjaciela. Łysawy jegomość podniósł na niego wzrok. Nie był pacjentem, ale chodziło o jego żonę. Była tak wycieńczona po ostatniej chemioterapii, że obawiał się o jej Zycie. Jimmy zmarszczył brwi i pokręcił przecząco głową.
- Za 15 minut kończę. Tym razem to ty nie umrzesz, jak zaczekasz.

Onkolog zaczął wyciągać się wzdłuż i wszerz. Po chwili zamiast niego migotała biało-brązowa plama.
- Nie nadawałbyś się na diagnostę – mruknął cicho House i zwalił sie na podłogę. Języki ognia przełamanej na pół laski pod jego ciężarem powoli dogasały, zlewając z czarnym, błyszczącym tłem…

***

Stoję nad nim, trzymając w ręku wyniki badań. Guz mózgu. House śpi, blady, ale jeszcze bez śladów zniszczeń wywołanych przez raka… Nie zdaje sobie sprawy z tego, co go spotkało. Może to i dobrze. Może zasłużył na parę chwil złudnej niewiedzy. Niewiedzy, która potrafi na krótki moment uczynić człowieka szczęśliwym.

Ja już nigdy taka nie będę. Nie bez niego. Nie wtedy, kiedy będę obserwowała, jak męczy się, usiłując na próżno walczyć ze zbliżającą się przedwcześnie, a zarazem nieuchronnie, śmiercią. Jak będzie próbował zdobyć kolejny dzień.

On nie dowie się prawdy. Prawdy o mnie. Umrze z niewiedzą, która uczyni mnie żałosnym tchórzem.

Bo gdyby okazało się, że mogłoby nam się udać, które z nas wytrzymało by świadomość, że zostało to nam rozmyślnie, okrutnie odebrane? Powracające pytania: dlaczego? Życie w stanie ciągłego napięcia, aż nastąpi tragedia? Może on. Może nie ja.

Po prostu przy nim będę. Masz tają ciepłą dłoń… Nie budź się. Nie chcę, żebyś na mnie nakrzyczał za „litość”. Śmierć jednak nie uprawnia do wszystkiego.

Do samej siebie też nie. Walcz. Do końca.


***

House stał na dachu, spoglądając w dół. Ruchoma linia świateł samochodów przypominała ciągłą elektrokardiografu. Kręciło mu się w głowie. Rozłożył ręce i zamachał. Szpitalny szlafrok załopotał na wietrze. Obok niego plątały się pourywane kabelki, świadczące o ucieczce niesfornego pacjenta.
- Jezu, co ty, do cholery, wyprawiasz?! – rozległ się za nim czyjś wściekły, drżący głos. Wzdrygnął się i przez chwilę próbował odzyskać równowagę. Potem… odwrócił się. Cuddy piorunowała go wzrokiem. Otulający ją jasny płaszcz wyróżniał kobietę spośród spowijającego New Jersey mroku nocy. Niebieskie oczy jeszcze nigdy nie zawierały w sobie takiej mieszanki uczuć.
- Jak ty się do Boga zwracasz, grzesznico? – House złapał się za serce z teatralnym oburzeniem. Nawet w takim momencie starał się być sobą…
- Jeśli ty masz umrzeć, nie widzę tu żadnego – wybuchła. Musiała to z siebie wyrzucić. Nie licząc się z konsekwencjami. Może koniec człowieka jest godniejszy, lepszy, łatwiejszy, gdy jest też przy nim - tak blisko, jak tylko można – druga osoba.

House stał na krawędzi, na tle ciemnego nieba. House zdezorientowany. House, który nie wierzył i który zaciskał pięści ze złości tak, że aż zbielały.
- Nie, Cuddy, ty tego nie powiedziałaś. Odejdź, póki jeszcze nie jest za późno. Nie chcę, żebyś cierpiała. I zbankrutowała na pogrzebie. Za chwilę będziesz musiała zainwestować jedynie w szufelkę. – obejrzał się za siebie i zrobił krok do tyłu.

Lisa w tym samym momencie poczuła mocne uderzenie wiatru. Równocześnie za plecami Grega czarną satynę przecięła złota gwiazda. Cuddy wyszeptała coś cicho zdrętwiałymi (z zimna?) wargami i zacisnęła oczy. Nie chciała patrzeć na to, co się stanie. Może on rzeczywiście miał rację. Może to było najlepsze wyjście.
- Pamiętaj tylko, żeby ta szufelka była ładna…
- Dlaczego?
- Bo ktoś, kto cię kocha, chyba na taką zasługuje… Przecież mi nie odmówisz, noo nieee, mamuuuniu?.... – przeciągnął słodko wyrazy, nawet na chwilę przed roztrzaskaniem się na bruku przedrzeźniając małe dziecko. Podświadomie to przedłużał. Paniczny strach podczas lotu w dół nie mógł się z niczym równać. Może jedynie z dotarciem do celu tego lotu…

Cuddy gwałtownie otworzyła oczy. Tak, jak gwałtownie… otworzyły się drzwi. Wpadł zdyszany Wilson. Wytrzeszczył oczy, widząc Grega przymierzającego się do samobójczego skoku.
- Nnie… słuchaj… przepraszam, ale mnie… nie zabij. Oboje zresztą mnie nie… zabijcie. Wyniki i opracowywała i drukowała stażystka. Pomyliła cię z innym pacjentem… - wykrztusił.

House i Cuddy spojrzeli po sobie. Kobieta uśmiechnęła się, bezgłośnie dziękując Bogu. I prosząc Go, by nie pozwolił jej zepchnąć z dachu Wilsona. Nowy onkolog trochę kosztuje.

Greg się roześmiał. Z rozbawieniem. Z niedowierzaniem. Z ulgą. Ze szczęściem. Ze zdenerwowaniem i szokiem. Ze wszystkim, co mógł czuć człowiek, który miał umrzeć, a żyje. Człowiek, który miał guza mózgu, a jego organizm po prostu przestał tolerować Vicodin. Znów mógł zacząć go brać dopiero za trzy miesiące.
- Jimmy, coś ty narobił! Teraz muszę ożenić się z tą diablicą!…[/quote]



_________________

"- And so the lion fell in love with the lamb...
- What a stupid lamb.
- What a sick, masochistic lion" - cytat z "Twilight"

Banner by Ewel
:zakochany:

PostWysłany: Pią 21:43, 26 Gru 2008
amandi
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 26 Gru 2008
Pochwał: 1

Posty: 148

Powrót do góry



Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Huddy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Mapa użytkowników | Mapa tematów
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Czas generowania strony 0.03355 sekund, Zapytań SQL: 15