House - Lata Młodości
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Inne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Wiadomość Autor

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Zgadzam się z przedmówcami :wink:
Dużym plusem twojego opowiadania jest orginalność i prosty oraz przyjemny styl. Także czekam na kolejną część.



_________________

Banner pożyczony od Jeanne
Zamałżowiony kochanej Pauli :*

PostWysłany: Czw 16:12, 25 Cze 2009
lesio
Starachowicki Magnat
Starachowicki Magnat



Dołączył: 31 Sty 2009
Pochwał: 15

Posty: 5489

Miasto: Starachowice
Powrót do góry




Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Witam, dziękuję za wszystkie komentarze. Życzę miłego czytania pierwszej części 5 odcinka i mam nadzieję, że nie będziecie żałowali czasu, który stracicie na przeczytanie tej części. Zapraszam do komentowania. Part 1 piątego odcinka z dedykacją dla wszystkich, którzy czytają mojego fika, a szczególnie dla użytkowników lesio, rudix i kocia0403, którzy zostawili najwięcej komentarzy.

HOUSE - LATA MŁODOŚCI

Odcinek 5 "Deal" Part 1/3


KILKANAŚCIE LAT WCZEŚNIEJ

W szpitalu leżała pewna kobieta, która była umierająca. Obok niej siedział młody chłopak, wyglądający na jakieś osiem lat. Trzymał ją za rękę, a ona płakała. Wiedziała, że jej czas jest bliski. Obróciła się w kierunku chłopca i powiedziała:
- Braciszku, mój kochany. Mam do ciebie pewną prośbę.
- Zrobię dla ciebie wszystko. - odpowiedział malec.
- Nie pozwól, by... - mówiła z trudem.
- Słucham cię, siostrzyczko.
- Nie możesz pozwolić mu stać się takim człowiekiem, jakim był nasz ojciec.
- Postaram się, aby nigdy nie robił złych rzeczy. - rzekł chłopak, a z jego oczu pociekło kilka łez.
- Przysięgasz?
- Tak, przysięgam. - mówiąc to, położył rękę na sercu.
- Czy przysięgasz za swoje życie? - kontynuowała kobieta.
- Tak, przysięgam za swoje życie. Zawsze będę go chronił.
- Jesteś tylko kilka lat od niego starszy, ale...
- Słucham cię.
- Bądź dla niego jak ojciec. To może być dla ciebie trudne, ale musisz mnie zastąpić.
- Tak zrobię.
Po chwili kobieta oddała ostatnie tchnienie i zamknęła oczy.
- Nie! Proszę, nie zostawiaj mnie! Ja nie dam rady, nie mogę.
Do sali wszedł jeden z lekarzy, położył malcowi rękę na ramieniu i powiedział spokojnym głosem.
- To musiało kiedyś nastąpić, teraz jest ta chwila. Już nic nie dało się zrobić.
Chłopiec położył się na kolanach kobiety i szlochając zawołał:
- Nie zostawiaj mnie, czuwaj nade mną. Bądź ze mną, Amber!

4 WRZEŚNIA 1975

Było kilka minut po północy. Meg siedziała w koszuli nocnej przy oknie i piła herbatę. Spoglądała na wielkie krople deszczu spadające na ziemię. Była zmartwiona przerwanym telefonem House'a. Po chwili podeszła do niej matka.
- Meg, co ty tutaj robisz?
- Siedzę sobie, mamo. Nie mogę zasnąć. - odpowiedziała Moreno.
- Dlaczego? Coś się stało?
- Po południu zadzwonił do mnie kolega ze szkoły, który mimo urazów uciekł ze szpitala.
- A co mu się stało?
- Nie ważne. Zadzwonił i powiedział, że potrzebuje dachu nad głową. Zgodziłam się mu pomóc, ale zanim zdążyłam przekazać mu adres to połączenie się przerwało.
- Na pewno wrócił do domu albo ktoś zawiózł go znowu do szpitala.
- Nie jestem tego taka pewna. Obawiam się, że coś mu się mogło stać.
- Poczekaj z tym do rana. A teraz idź się położyć, dobrze.
- Dobrze, mamo. Spróbuję zasnąć. Dobranoc. - wstała i pocałowała matkę w policzek.
- Dobranoc, skarbie.
Theodore wstał bardzo wcześnie i postanowił zrezygnować dziś ze szkoły. Ruszył do łazienki i wziął prysznic. Stanął przed lustrem i zaczął myśleć o Charliem. Był zdenerwowany, trzasnął ręką o umywalkę. Ubrał się i wyszedł na dwór. Wskoczył na motocykl i pojechał w stronę Baltimore Police Department. Zwrócił się w recepcji do siedzącej tam kobiety.
- Dzień dobry, czy mogę widzieć się z Charlesem Rogersem, jednym z aresztowanych?
- Przykro mi, ale jest na to jeszcze trochę za wcześnie. Czas odwiedzin zaczyna się o dziewiątej, a jest dopiero szósta.
- Ale to jest bardzo ważne.
- Czy jest pan z rodziny aresztowanego? - zapytała policjantka.
- W pewnym sensie.
- Co to znaczy, w pewnym sensie?
- Jestem z jego rodziny. - potwierdził bez entuzjazmu Volakis.
- Może to pan jakoś udowodnić?
- Nie wiem... - przerwał mu dzwoniący telefon.
Nagle przez główne wejście na posterunek wszedł komendant Douglas. Volakis postanowił do niego podejść.
- Dzień dobry, nazywam się Theodore Volakis, chciałbym porozmawiać z jednym z aresztowanych.
- Odwiedziny zaczynają się dopiero od dziewiątej, więc proszę poczekać do tej godziny. - odpowiedział komendant jakby był czymś zdenerwowany.
- Ale to sprawa priorytetowa.
- Proszę pana, nie będę specjalnie dla pana łamał regulaminu! Zrozumiano? Proszę poczekać do dziewiątej i nie zawracać mi głowy! - krzyknął komendant Dave.
Theo był troszkę zdziwiony chamskim zachowaniem komendanta, ale pomyślał, że może mieć jakieś rodzinne problemy. Wyszedł z posterunku i postanowił poczekać do dziewiątej. Skierował się w stronę centrum handlowego.
Dyrektor Gerardi leżał w swoim łóżku. Był wpatrzony w biały sufit. Musiał wstać do szkoły, ale nie miał na to ochoty. Wiedział, że Tritter podejmie decyzję najgorszą dla niego. Dodatkowo może go jeszcze oskarżyć o groźbę i napad. Ale mężczyzna wcale tego nie żałował. Gdyby ponownie znalazłby się w takiej sytuacji, postąpiłby tak samo. Gdy tylko przypominał sobie twarz Trittera robiło mu się niedobrze. Miał dosyć rozmów z tym facetem. Nigdy nie chciał mieć kłopotów z policją, jednak zawsze musi nastąpić ten pierwszy raz. Ubrał się i wyjechał do szkoły. Gdy wszedł do swojego gabinetu, na fotelu siedział jego zastępca, Clarence Freeman.
- Witaj, Will. - powiedział, a przez jego twarz przebijał się fałszywy uśmieszek, który mężczyzna próbował opanować.
- Co ty tutaj...
- Dostałem telefon od policji. Coś namieszałeś!
- Ah, więc o to chodzi. Porozmawiamy o tym, ale czy mógłbyś zejść z mojego fotela?
- Nie, bo to już nie jest twój fotel. Jesteś zawieszony do odwołania.
- Co takiego? - nie dowierzał własnym uszom Gerardi.
- Tak, właśnie tak. Zdziwiony? Do końca procesu wytyczonego przez niejakiego Trittera, którego ty pewnie dobrze znasz nie możesz być na stanowisku. Pewnie potem zostaniesz całkowicie zwolniony.
- O mój Boże. - zawołał pan Will i pomyślał - Przeklęty Tritter!
- Nie spodziewałeś się, że uda mi się ciebie wygryźć, co? W końcu pozbędę się papierkowej roboty. To zawsze ty kazałeś mi wypełniać jakieś pieprzone formularze, listy, pisma. Wszystkie formalności były na mojej głowie. - opowiadał Freeman z pewną zawziętością. - Setki rzeczy, które mogłeś zrobić sam! A ty tylko siedziałeś na dupie i grzałeś fotel.
- To przecież była twoja praca.
- Nie na mojej głowie było robienie tych wszystkich niepotrzebnych rzeczy! Ty zawsze byłeś zajęty czymś innym, ale teraz to ja mogę się z ciebie śmiać. Niech ten policjant cię tak udupi, że będziesz musiał żyć na zasiłku! - krzyczał zdenerwowany Clarence.
- Jeśli odbierałeś te zajęcia jako osobiste porachunki to bardzo cię przepraszam. Ale nie wypruwaj mi teraz tego wszystkiego! - powiedział Gerardi.
- Wyjdź. Nie chcę cię tu więcej widzieć.
Jak kazał Freeman, tak też zrobił. Był zdziwiony tak nadzwyczajną reakcją swojego kolegi. Nie spodziewał się tego. Ale teraz doszedł jeszcze jeden kłopot, który był na jego głowie. Stracił funkcję dyrektora i miał mniejszą szansę obronić Charliego przed złym wyrokiem. Opuścił szkołę i chciał zobaczyć się z komendantem Douglasem, aby wyjaśnić to nieporozumienie.

Jak pisałem wcześniej, zapraszam do komentowania. Niedługo kolejna część. Pozdrawiam.
PS. Krócej jest dlatego, że podzieliłem odcinek na 3 części, abyście nie musieli długo czekać na kolejne odcinki.


Ostatnio zmieniony przez DracoPOL dnia Nie 13:00, 28 Cze 2009, w całości zmieniany 1 raz



PostWysłany: Sob 20:53, 27 Cze 2009
DracoPOL
Pediatra
Pediatra



Dołączył: 08 Cze 2009

Posty: 479

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Dzięki za dedykację :wink: Szkoda, że trochę krócej niż zwykle ale i tak jest ok. Tylko nie każ nam długo czekać na następną część :roll:



_________________

Banner pożyczony od Jeanne
Zamałżowiony kochanej Pauli :*

PostWysłany: Nie 12:02, 28 Cze 2009
lesio
Starachowicki Magnat
Starachowicki Magnat



Dołączył: 31 Sty 2009
Pochwał: 15

Posty: 5489

Miasto: Starachowice
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Prosisz o komentarz więc go dostaniesz :twisted:

Bardzo dobrze piszesz, lekko i zrozumiale, wydaje mi się że masz już jakieś wcześniejsze doświadczenie w pisaniu opowiadań.
Pierwszymi częściami byłem zauroczony, ostatnia część podobała mi się trochę mniej, ale zapowiada ciekawy rozwój wydarzeń w następnych odsłonach.

Ogólnie jestem pod wrażeniem i mocno się wciągnąłem ;-) czekam na dalszy ciąg



PostWysłany: Nie 15:13, 28 Cze 2009
rasta.bochen
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 26 Cze 2009

Posty: 6

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Czuję się wyróżniona :P Dzięki :!:

A co do opowiadania to faktycznie ten ostatni zamieszczony kawałek poboba mi się mniej (mało w nim o Housie :lol: ), ale pewnie stanowi początek bardzo ciekawych dalszych losów postaci.

Czekam na dalszą część 5 odcinka :)



PostWysłany: Nie 20:27, 28 Cze 2009
kocia0403
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 06 Maj 2009

Posty: 15

Miasto: Kraków
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Witajcie, muszę zgodzić się z wami, że ta ostatnia część trochę nie wyszła, ale teraz mam dla was 2 part piątego odcinka, który mam nadzieję, że zmyję negatywne spojrzenie na ten epizod. I czy ja wiem, czy mam jakieś doświadczenie w pisaniu opowiadań? Po prostu lubię sobie pisać, w szufladzie mam jeszcze dwa inne opowiadania również podzielone na epizody (nie o doktorku ani niczym związanym z serialem), niedokończone i nieopublikowane. No i mam piątkę z polskiego. Może to jednak jakieś małe doświadczenie jest. Na pewno zyskuję doświadczenie rozwijając ten fik. Jak zaczynałem, myślałem, że w piątym odcinku nie będę już miał o czym pisać, ale udało mi się jakoś wątki rozwinąć. Zapraszam teraz do czytania, piąty odcinek, część 2.

HOUSE - LATA MŁODOŚCI

Odcinek 5 "Deal" Part 2/3


W szpitalu House się przebudził, a przy łóżku już siedziała jego matka. Spojrzała na niego wzrokiem pełnym miłości i powiedziała:
- Kochanie, słyszałam, że cię przenieśli.
- Co? - zdziwił się Greg. - Ach, tak. Przenieśli mnie. - przytaknął matce, chociaż nie wiedział gdzie jest.
- Ja mam jednak wątpliwości. Musiało się coś stać, bez żadnego powodu nie przewoziliby cię z jednego szpitala do drugiego.
House odwrócił głowę, popatrzył na kroplówkę i przyglądał się jej przez jakiś czas. Powoli zaczął sobie przypominać co się stało. Przypomniało mu się również o Meg.
- Muszę zadzwonić.
- Co? Przecież dopiero co cię tutaj przewieźli. Do kogo chcesz zadzwonić?
- Nie ważne do kogo. Po prostu muszę skorzystać z telefonu.
- Jest bardzo wcześnie, pewnie jeszcze nie można nigdzie dzwonić.
Nagle Greg zrobił wielkie oczy i zatrzymał swój wzrok na ścianie.
- Gdzie jest moja kurtka? - zapytał po chwili.
- Jaka kurtka? Przecież ty nie miałeś żadnej kurtki!
- Miałem kurtkę, a w niej miałem...
- O co chodzi, kochanie. Martwię się. Hej. - matka szturchnęła Grega parę razy, jednak ten pozostał w totalnym osłupieniu, jakby nad czymś myślał.
- Ta kobieta...
- Ja zawołam lekarza, dobrze?
Matka była bardzo przestraszona. Greg zachowywał się jak jakiś opętany. Mało rzeczy do niego docierało, ale on o wielu myślał. Wszystko dotarło mu do głowy w jednej chwili. Fakty zaczęły mu się zlewać. Musiał sobie wszystko poukładać. Postanowił wstać z łóżka i pochodzić sobie po szpitalu. Chciał przypatrując się chorym przypomnieć sobie kobietę, która zadzwoniła do szpitala. On odzyskał na chwilę przytomność. On ją pamiętał. Ona była chora.
Dyrektor Gerardi dojechał na posterunek. Przed wejściem spotkał siedzącego na parapecie Volakisa. Zdziwił się gdy go zobaczył.
- Co ty tutaj robisz, Theo?
- Dzień dobry, dyrektorze. - zawołał chłopak zeskakując z parapetu.
- Nie odpowiedziałeś na pytanie.
- Siedzę sobie, a co pan tutaj robi?
- I tak całkowicie przypadkowo siedzisz sobie tutaj, przed posterunkiem w którym zamknięty jest Charlie?
- Tak, całkowicie przypadkowo. O matko, czyli on tutaj jest zamknięty?
- Nie rób ze mnie idioty, Volakis! Wystarczy, że robią to inni. Skąd wiesz, że Charlie jest tutaj? Spotkałeś się z nim?
- Przykro mi, ale nie widziałem go. Nie chcą mnie jeszcze wpuścić. Muszę poczekać jakąś godzinę jeszcze.
- Po co chcesz go widzieć?
- Wie pan coś o umowie, zawartej przysiędze? - rzekł Volakis z nutką tajemniczości w głosie.
- Co? - spytał ze zdziwieniem pan Will.
- Obiecał pan coś kiedyś komukolwiek?
- Tak.
- Więc ja muszę dokonać zawartej obietnicy.
Gerardi nie miał zamiaru dalej drążyć tej rozmowy. Pożegnał się z chłopakiem skinieniem głowy i wszedł na posterunek.
Tymczasem matka House'a wraz z lekarzem, który się nim zajmował, Colinem Gillinghamem szła w kierunku pokoju Grega.
- Nie wiem, co mu się mogło stać. Gada bez sensu, nic go nie rozu... - przerwała, gdy zobaczyła puste łóżko. - O mój Boże, gdzie on do cholery jest?
- Niech się pani nie denerwuje, na pewno nie uciekł ze szpitala. Ze żadnego szpitala nie da się uciec. - uspokajał ją lekarz.
- Proszę go znaleźć, natychmiast! On chyba utracił zmysły! Coś mu na pewno jest! - kobieta powoli wpadała w furię.
Pan Gillingham wyszedł z sali i zawołał do recepcji, aby zlecili poszukiwania House'a w obrębie szpitala.
- Daleko nie mógł zniknąć. Musimy go znaleźć, bo ta babka dostanie szału.
- Może po prostu poszedł się odpryskać?
- Nie wiem, sprawdźcie wszystko.
W tej chwili House spokojnie sprawdzał wszystkie korytarze. Patrzył wszystkim chorym na twarze, analizował ich ruchy, wygląd. Musiało mu się coś przypomnieć. Nagle zauważył pewnego faceta, który nie był pacjentem. Miał okulary przeciwsłoneczne. Ta kobieta również je miała. To coś znaczyło. On to wiedział. Wtedy. Przez chwilę, która minęła szybko jak lekki powiew chłodnego wiatru w lecie. I nie chciała wrócić w pełnej okazałości.
- Hej, proszę się zatrzymać. - podbiegła do niego jakaś pielęgniarka.
- O co chodzi?
- Proszę wrócić na salę.
- Ale ja tylko spaceruję.
- To polecenie doktora Gillinghama, który się tobą zajmuje.
House poszedł z pielęgniarką, ale to wspomnienie nie dawało mu spokoju.

Mam nadzieję, że było lepiej niż ostatnio. I teraz chcę się dowiedzieć, czy lepiej abym publikował w trzech częściach (co oznacza mniej czekania i zarazem mniej czytania) czy w całości (dłuższy czas czekania, ale za to wszystko od razu na patelni). Piszcie w komentarzach. Pozdrawiam. Niedługo trzecia część piątego epizodu, a szósty opublikuję w takiej formie, w jakiej będziecie chcieli.


Ostatnio zmieniony przez DracoPOL dnia Pon 13:04, 29 Cze 2009, w całości zmieniany 1 raz



PostWysłany: Pon 10:58, 29 Cze 2009
DracoPOL
Pediatra
Pediatra



Dołączył: 08 Cze 2009

Posty: 479

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

w częściach ja wolę



PostWysłany: Pon 11:57, 29 Cze 2009
hattrick
Fikopisarz Miesiąca
Fikopisarz Miesiąca



Dołączył: 18 Cze 2009
Pochwał: 41

Posty: 9231

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

W całości ale fajnie by było gdybyś informował o postępach...
tzn. czy złapał Cię brak weny ; albo że masz już to w dupie ; albo że ochoczo się zabierasz do pracy 8)

to będzie informacja że cały fick nie umarł (gdyby się przytrafiły dłuższe przerwy)



PostWysłany: Pon 12:59, 29 Cze 2009
rasta.bochen
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 26 Cze 2009

Posty: 6

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Popieram przed mówcę.



PostWysłany: Pon 21:16, 29 Cze 2009
kocia0403
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 06 Maj 2009

Posty: 15

Miasto: Kraków
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Dopadł mnie wen i napisałem ostatnią część piątego odcinka. Jednak nadal nie wiem, jak publikować kolejny odcinek, w całości czy częściami. Proszę o pisanie o tym w komentarzach i zapraszam do czytania finalnej części piątego epizodu.

HOUSE - LATA MŁODOŚCI
Odcinek 5 "Deal" Part 3/3


Dyrektor Gerardi z hukiem zatrzasnął drzwi na posterunku. Skierował się do recepcji i przeszkodził kobiecie w rozmowie telefonicznej.
- Gdzie jest komendant Douglas?
- Słucham? - spytała zdezorientowana recepcjonistka.
- Zadałem proste pytanie, gdzie jest komendant i czy mogę się z nim zobaczyć?
- Ale komendant jest teraz zajęty, ma właśnie wizytę.
- Nie obchodzi mnie to, wchodzę.
- Ale bez jego zgody nie może pan...
- Nie obchodzi mnie to! - powtórzył dobitnie mężczyzna.
Otworzył szeroko drzwi od gabinetu komendanta. Ten, bardzo zdziwiony wstał i powiedział.
- Co pan tutaj robi? Mam teraz ważną rozmowę.
- Moja jest ważniejsza.
- Przepraszam na moment. - zwrócił się do siedzącego obok faceta i odszedł na bok z Gerardim. - Chodzi panu o to zawieszenie?
- Tak, właśnie o to. Ale pan jest domyślny, gratuluję.
- Proszę sobie darować sarkazm, panie Gerardi.
- Dlaczego, przecież i tak już nic więcej nie mogę stracić przez tego gówniarza!
Mówiąc to, pan Will machnął ręką w stronę mężczyzny w garniturze, który siedział wcześniej z komisarzem. Ten spoglądał zdezorientowany z wzrokiem wskazującym jego niewinność, myślał, że Gerardiemu chodzi właśnie o niego.
- Jeśli wszystko pójdzie dobrze to odzyska pan stanowisko.
- Tak? - uspokoił się dyrektor.
- Tak, musi pan tylko postarać się o dobrego adwokata.
- Kur..! - ugryzł się w język w samą porę. - Jeszcze mam tracić pieniądze na adwokatów?
- Nie ma innego wyjścia. Musiałem pana zawiesić, takie jest prawo. Musi się pan oczyścić z zarzutów, które stawia przeciwko panu funkcjonariusz Tritter.
- Niech to szlag. A jakie zarzuty mi postawił?
- Tego dowie się pan od prokuratury. Sprawa już jest w sądzie, niedługo przyślą panu termin rozprawy.
- Załatwię tego sukinsyna, nie przejdzie mu to na sucho.
- Proszę pana, przykro mi panu o tym mówić, ale Tritter jest wzorowym policjantem, ma doskonałą rangę jak na swój wiek. Jest bardzo wiarygodny, to będzie trudna walka. Ale jest zawzięty, gdy już coś postanowi, nie zrezygnuje z tego za żadne skarby. Może strata posady nie będzie pana jedynym zmartwieniem.
- Myśli pan, że on postara się jeszcze o coś więcej?
- Może jakieś odszkodowanie, a w najgorszym wypadku mała odsiadka. Może postarać się o maksimum 3 lata pozbawienia wolności. - cały czas mówił spokojnym tonem komendant Douglas.
- Za takie coś? Tylko rozciąłem mu wargę.
- Tak? Słyszałem, że jeszcze mu pan groził.
- No cholera! Teraz to już przesadził.
- To, co pan powiedział wcześniej, że go pan załatwi, też mógłby wykorzystać przeciwko panu. Ale o niczym się nie dowie, to rozmowa prywatna. Ale proszę, niech pan postara się nie mówić o nim złego słowa, tutaj, przy wszystkich mundurowych, ani nigdzie indziej. Zrozumiano? On podczas śledztwa ma wszędzie swoje wtyki. Dlatego jest dobrym policjantem.
- Dobra, postaram się. Dziękuję za radę.
- Nie ma za co. Tu pan ma wizytówkę do dobrego adwokata... - sięgnął po nią do kieszeni i przekazał w ręce Gerardiego. - ...on powinien panu pomóc. A teraz muszę już iść, bo ten gość zaraz dostanie sraczki od tego czekania. Do widzenia.
- Dziękuję jeszcze raz. Do widzenia.
Dyrektor wyszedł z gabinetu i nie był usatysfakcjonowany. Tak jak powiedział mu Freeman, ten policjant może go naprawdę zniszczyć. Był zaniepokojony, ale musiał martwić się jeszcze o siebie, a nie tylko o Charliego. Postanowił wrócić do domu i się trochę zdrzemnąć.
Pod szkołę podjechał czarny samochód. Wyszedł z niego Tritter i skierował się w stronę gabinetu dyrektora. Zapukał delikatnie do drzwi.
- Proszę. - usłyszał cichy głos.
- Dzień dobry, czy mam przyjemność z panem Freemanem?
- Tak, tak. - powiedział mężczyzna i zaczął oczyszczać biurko z papierów. - Wie pan, formalności.
- Rozumiem. - uśmiechnął się policjant.
- A ja z kim mam przyjemność?
- Nazywam się Michael Tritter, jestem...
- Michael Tritter. Zaraz, zaraz. Kojarzę to nazwisko.
- Prowadzę sprawę chłopaków z tej szkoły zamkniętych za bawienie się narkotykami.
- Ah, tak. Już wiem. Czym mogę służyć?
- Wie pan, bo tak naprawdę to ja przyszedłem tu prywatnie. Może przejdziemy na ty, co?
- Skoro tak... Dobrze, Clarence jestem.
- Michael. - mężczyźni podali sobie ręce przez biurko.
- To po co do mnie przyszedłeś?
- W sprawie pana Gerardiego, który został zawieszony.
- To ty załatwiłeś to zawieszenie?
- Bez jego pomocy bym tego nie zrobił. - zaśmiał się szyderczo. - Ale tak, złożyłem przeciw niemu pozew.
- A co tak właściwie zrobił?
- Zaatakował mnie, groził mi i ubliżał. Wystarczy?
- Och, tak. A czego pan chce ode mnie?
- Bo wiesz, mogę załatwić tych zarzutów znacznie więcej, ale z twoją pomocą.
- Ale dlaczego?
- Nie zachowuj się jak dziecko. Pewnie go nie lubiłeś. Każdy zastępca nie lubi kogoś, kto jest nad nim wyżej. A szczególnie takiego parszywego faceta jak Gerardi.
- Czasami mnie wkurzał, ale nie aż tak...
- Będziesz mógł zachować posadę do końca swojej kariery zawodowej. Pomyśl, cały ten gabinet na zawsze twój. I nigdy nikomu go nie oddasz. - mówiąc to wstał z miejsca i zaczął gestykulować, akcentując każde wypowiedziane zdanie.
- Nie jestem pewien... - zastanawiał się Freeman. - A co właściwie miałbym zrobić?
- Złożyć doniesienia o niekompetencji Gerardiego.
Tritter wyciągnął z teczki, którą ze sobą przyniósł jakieś papiery i przekazał Freemanowi.
- Mam powiedzieć, że Gerardi miał nie po kolei w głowie? - dziwił się wicedyrektor przeglądając kartki.
- Tak, o dowody niech cię głowa nie boli, załatwię to. Potrzebuję tylko wiarygodnego świadka. To co, jesteśmy w jednej drużynie? - wyciągnął rękę do przestraszonego Freemana.
- Niech będzie, ale co ja będę z tego miał?
- Sporą sumkę, wiesz? Naprawdę sporą. A więc, umowa stoi.
Mężczyźni podali sobie ręce, a potem Tritter wyszedł z gabinetu bardzo zadowolony. Freeman miał mieszane uczucia, ale po tych wszystkich dobijających zadaniach od Gerardiego, które mu przekazywał, gdy był dyrektorem... po tych wszystkich znieważeniach, w końcu mógł się odegrać. Myślał, że pozbędzie go sporej sumy pieniędzy, którą będzie musiał zapłacić za odszkodowanie. Ale Tritterowi nie chodziło tylko o to.
Nadeszła dziewiąta. Volakis cały czas od kiedy wrócił z centrum handlowego i nie zobaczył tam niczego, czemu mógłby poświęcić swoją uwagę, siedział przed posterunkiem i pilnował czasu co do sekundy. Cieszył się również z tego, że dyrektor Gerardi opuścił już budynek i pojechał do domu. Gdy zobaczył na zegarku właściwą godzinę, zeskoczył z parapetu i poszedł umówić się na wizytę z Charliem. Na szczęście już nic nie stało na przeszkodzie, aby się z nim zobaczyć. Wszedł do pokoju wizyt prawie od razu, a po chwili próg drzwi przekroczył również Rogers. Był przemęczony i można było w jego oczach zobaczyć strach.
- Volakis? I jeszcze po tym wszystkim masz czelność mnie odwiedzać? - krzyknął zdenerwowany chłopak, gdy spostrzegł, że to jednak nie jest nikt z jego rodziny, ani nawet dyrektor Gerardi. Zwrócił się do policjanta. - Hej, ja nie chcę się z nim widzieć!
- Charlie, uspokój się. Przysięgam ci z ręką na sercu, nie miałem nic wspólnego z pobiciem tego gościa.
Gdy wszedł policjant, Charlie przekonał go, aby jednak dał im chwilę czasu. Obaj usiedli przy stole stojącym na środku pomieszczenia.
- Więc po co przyszłedeś? Pośmiać się ze mnie? Co? Ty cały czas robiłeś coś głupiego i nigdy tu nie wylądowałeś, a ja... siedzę tu za nic! I gdzie jest ta sprawiedliwość, do cholery!
- Charlie, naprawdę nie chciałem żeby to tak się skończyło.
- Nie mam ochoty z tobą rozmawiać, my się przecież wcale nie kumplujemy. Znamy się tylko z widzenia, a ty tak się przejmujesz? To co zrobisz, kiedy umrze ci matka?
- Charles, łączy nas o wiele więcej niż myślisz. A poza tym z kim masz pogadać? Gerardi ma własne życie, twój ojciec pojechał do Europy, a reszta rodziny ma cię w dupie!
- Skąd tyle o mnie wiesz? - spytał zdziwiony Rogers.
- Bo jestem twoim aniołem stróżem. Takie dostałem zadanie. - powiedział z pełną powaga w głosie.
- Zwariowałeś? Zgłupiałeś już do reszty.
- Charlie, twoja matka była moją siostrą. Jestem twoim wujem. Miałem pilnować abyś nigdy nie wylądował w takim miejscu oraz abyś nie stał się takim jak dziadek. Wszystko szło dobrze, byłeś wzorowym uczniem, przewodniczącym samorządu. Aż do teraz.
- Kłamiesz! Na pewno kłamiesz!
- Nie byłbym tego taki pewien, Charlie. Powiedzieć ci, jak mówiła na ciebie matka gdy miałeś trzy latka?
- Nie wiesz, bo nikomu o tym nie mówiłem.
- Mówiła na ciebie 'mój kochany Mruczusiu' bo tak śmiesznie się śmiałeś, jak byłeś mały.
- Cholera, ty naprawdę miałeś kontakt z moją matką. Wiedziałem, że ona miała jakąś rodzinę, ale nie obchodziło mnie to, gdy umarła.
- Zrobię wszystko co w mojej mocy, abyś wrócił do szkoły i mógł kontynuować swoje wzorowe życie. Wyciągnę cię z tego gówna, dobra? Zrobię wszystko.
- Koniec wizyty! - krzyknął policjant, ostro pukając w drzwi i wchodząc do pokoju wizyt po Charliego.
- Postaraj się, w tobie ma jedyna nadzieja. - zwrócił się w ostatnich chwilach razem do Volakisa.
- Zrobię wszystko.
Jeszcze przez chwilę siedział w pokoju wizyt, później wyszedł i skierował się w stronę swojego motocyklu. Ruszył i jechał z nadzwyczajną prędkością, ponieważ go to bardzo uspokajało.

Mam nadzieję, że nie zanudziłem. Niedługo kolejny odcinek opublikowany w taki sposób, w jaki będziecie chcieli. Pozdrawiam.



PostWysłany: Wto 10:47, 30 Cze 2009
DracoPOL
Pediatra
Pediatra



Dołączył: 08 Cze 2009

Posty: 479

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

w częściach chyba lepiej



PostWysłany: Sro 10:14, 01 Lip 2009
kocia0403
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 06 Maj 2009

Posty: 15

Miasto: Kraków
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Witam, postanowiłem publikować w częściach, chociaż nic się jeszcze nie rozstrzygło, bo jest 2:2. Mam dla was pierwszą część 6 epizodu pt. "Woman". Zapraszam do czytania. Ten odcinek to Housecentric, bo wiem, że ostatnio mało było o naszym doktorku.

HOUSE - LATA MŁODOŚCI
Odcinek 6 "Woman" Part 1/3


House leżał w łóżku i spoglądał przez okno. Słyszał ciche szepty, które wydawali stojący trochę dalej lekarze rozmawiający z jego matką. Nie rozumiał ich żadnego słowa. Zastanawiał się tylko nad kobietą, która zadzwoniła do szpitala. Ona była chora i chłopak jest tego pewien. Ale nie sądzi, żeby ona sama o tym wiedziała. W jego podświadomości stworzyła się luka, której nie potrafi wypełnić. Nie pamięta nawet, po czym poznał, że ona jest rzeczywiście na coś chora. Nagle mimo woli powiedział:
- Ta kobieta...
Usłyszał go doktor Gillingham i podszedł do jego łóżka.
- Słucham?
- Ta kobieta, która zadzwoniła po karetkę...
- Po jaką karetkę?! - zdenerwowała się pani Blythe.
- Spokojnie. - lekarz zwrócił się do kobiety. - Proszę skontaktować się z doktorem Farrisem ze szpitala Hopkinsa. On pani wszystko wytłumaczy.
- Co takiego?
- Proszę ją zabrać, dać jej coś na uspokojenie. - powiedział do drugiego lekarza. Gdy wyszli, znowu zwrócił się do House'a. - Dlaczego ci na niej zależy?
- Gdzie ona jest? Chcę ją zobaczyć!
- Tylko spokojnie, George.
- Greg!
- Przepraszam, Greg. Nie zgłosiła się do nas. A o co chodzi? Chciałeś jej podziękować?
- Nie, chciałem ją uratować.
Doktor Gillingham zrobił wielkie oczy. Przez chwilę nie mógł nic powiedzieć, aż w końcu opuścił pokój. Zostawił House'a bez żadnego słowa wyjaśnienia. Chłopak czuł się troszkę poirytowany. Wiedział, że lekarz mu nie uwierzył, nawet nie zrozumiał o co mu chodzi. Po prostu spanikował. Ale on mówił prawdę. Przynajmniej tak podpowiadał mu jego mózg.

Meg siedziała przed telewizorem. Była niespokojna. Postanowiła odwiedzić szpital Hopkinsa, chociaż wiedziała, że jeśli House jest gdzieś na wolności, to takie rozwiązanie mu się nie spodoba. Ale musiała tak postąpić, po prostu tak czuła. Czuła, że on nadal potrzebuje czyjejś pomocy. Gdy przekroczyła próg szpitala zobaczyła na korytarzu doktora Farrisa i panią House. Zdecydowała, że troszkę ich podsłucha.
- Proszę pani, został przewieziony do Harbor Hospital, ponieważ po pierwsze, u nas jest ścisk, a po drugie, nasz sprzęt, który jest potrzebny do zrobienia niezbędnych badań zepsuł się i czekamy na jego wymianę.
- Ale mój syn mówił coś o jakiejś karetce.
- Może zobaczył gdzieś jakąś karetkę, niech pani nie zapomina, że ma uraz głowy. Nie minie mu to natychmiastowo. - kłamał lekarz.
Gdy Moreno to usłyszała, była troszkę zdziwiona, że doktor Farris okłamuje matkę Grega. Postanowiła jednak nic nie robić, dowiedziała się, że jej kolega jest w innym szpitalu i nic mu nie jest. Ruszyła z miejsca i poszła powolnym krokiem do szpitala Harbor.
- Ale na pewno nic mu nie jest? Nie okłamujecie mnie? - upewniała się pani House.
- Nic mu nie jest i nie będzie. Zapewniam panią. Wie pani, dlaczego chłopak został przewieziony. To wszystko dla jego dobra.
- Czuję w pańskim głosie jakieś dziwną nutę tajemniczości.
- Proszę pani, może zawsze miałem taki głos, a pani dopiero teraz zwróciła na to uwagę? Niech pani jedzie do domu, a później odwiedzi syna, dobrze?
- Dobrze. Postaram się już tym nie martwić. - odparła kobieta i wyszła ze szpitala.

KILKANAŚCIE LAT PÓŹNIEJ

W chińskiej restauracji siedziało ze sobą dwóch młodych mężczyzn, a jednym z nich był Gregory House. Jedli jakieś paskudztwo, a chłopak o delikatnej cerze, znakomitej jak na swój wiek z ledwością utrzymywał w ręku pałeczki.
- Zaraz szlag mnie trafi! Tego cholerstwa nie da się jeść czymś takim! - krzyczał ze złości.
- Chińskie dania je się w taki sposób. Musisz mieć ręce jak chirurg, nie mogą ci się trząść jak galareta.
- I kto to mówi? Facet, który nienawidzi chirurgów. - powiedział sarkastycznie mężczyzna.
- I co z tego? Nie wiem, czy już ci o tym mówiłem... - House zaczął nowy temat.
- Znowu kolejna historyjka jak na uniwersytecie uratowałeś jakąś ślicznotkę, a potem się z nią przespałeś? Nie, dzięki, wolę porno bez twojej osoby.
- Nie tak ostro, bo się pokaleczysz, złotko. To było jeszcze w szkole średniej...
- Muszę tego słuchać?
- Tak, jesteś moim przyjacielem czy nie?
- Niech ci będzie, jakoś to wytrzymam.
- Jakoś ja muszę słuchać, jak opowiadasz o swoich kłopotach z żoną! - zdenerwował się House.
- Dobra, będę uważnie słuchał! - mężczyzna sięgnął po filiżankę z zieloną herbatą, bo już nie mógł wytrzymać smaku tego paskudztwa w ustach.
- A więc, byłem w szpitalu... znalazłem się tam w dziwnych okolicznościach i miałem małe zaniki pamięci.
- Jak to do ciebie podobne.
- Czy ja ci kiedykolwiek przerywam?
- Dobra, kontynuuj.
- Jakaś kobieta zadzwoniła dla mnie po karetkę, jak straciłem przytomność na ulicy.
- A co, stałeś całą noc o chlebie i wodzie? - zaśmiał się mężczyzna.
- Cholera, przestaniesz? Na chwilę przytomność odzyskałem, ale tego nie pamiętałem. Pamiętałem jedynie, że kobieta była chora. Zauważyłem u niej jakiś objaw. Z pomocą Meg ją znalazłem. Nie zgadniesz, przed czym ją uratowałem.
- Tą Meg, która została...
- Musisz poruszać te tematy, Wilson! Idę stąd, straciłem ochotę na opowiastki.
- Hej, nie denerwuj się. Nie chciałem przywołać złych wspomnień.
Mimo tego House opuścił restaurację. Był trochę zły na Wilsona, ale wiedział, że niedługo mu minie.

Mam nadzieję, że się podobało (nawet ta nieudana wstawka z Wilsonem), pozdrawiam i zapowiadam wkrótce kolejną część szóstego odcinka.



PostWysłany: Sro 19:36, 01 Lip 2009
DracoPOL
Pediatra
Pediatra



Dołączył: 08 Cze 2009

Posty: 479

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Zdecydowanie lepszy odcinek się zapowiada :D



PostWysłany: Sro 22:16, 01 Lip 2009
kocia0403
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 06 Maj 2009

Posty: 15

Miasto: Kraków
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Witam. Dzięki za wszystkie komentarze i rady, jestem wam wdzięczny, że nadal czytacie mojego fika. Ostatnio dawno nic nie napisałem, ale w końcu mam drugą część 6 odcinka. Czytajcie.


HOUSE - LATA MŁODOŚCI
Odcinek 6 "Woman" Part 2/3

4 WRZEŚNIA 1975

Meg przekroczyła próg Harbor Hospital. Podeszła do recepcji i zapytała o House'a. Otwarła spokojnie drzwi od jego pokoju. Spojrzała na niego słodkim wzrokiem, usiadła na krześle stojącym obok łóżka i powiedziała:
- Co słychać?
- Meg... - chłopak trochę się przestraszył. - Co ty tu... skąd wiedziałaś?
- Hej, nie denerwuj się. Pojechałam do Hopkinsa, to wszystko. Oni mi wszystko powiedzieli, a ściślej... sama się dowiedziałam.
- Nie rozumiem.
- Tu nie trzeba nic rozumieć. Jak się czujesz? - zmieniła temat.
- Dziwnie, mam mętlik w głowie. Nie umiem się odnaleźć we własnym mózgu.
- Ciekawe stwierdzenie. - zaśmiała się Moreno. - A jak się znalazłeś tutaj?
- Straciłem przytomność po naszej rozmowie... znalazła mnie jakaś kobieta i zadzwoniła po karetkę. Gdy dzwoniła... na chwilę odzyskałem przytomność i coś zauważyłem.
- Co takiego?
- Ona jest na coś chora, znalazłem u niej objaw. Nie wiem tylko jaki. Nie pamiętam.
- To nie zgłosiła się do lekarzy?
- Nie, zostawiła mnie wśród gapiów. Ja muszę ją znaleźć, jeśli jej nie pomogę ona będzie mogła umrzeć.
- Jesteś pewien, że to nie jest tylko twoja wyobraźnia?
- Tak, jestem pewien.

KILKANAŚCIE LAT PÓŹNIEJ

House stał koło głównego wejścia do szkoły medycznej na uniwersytecie w Michigan. Nagle podeszła do niego jakaś kobieta.
- Witaj, House.
- Witaj, Cuddy. Co porabiasz?
- Jestem już po ostatnich zajęciach, może skoczymy na kawę?
- Nie chcę. Mam już dość kofeiny na dziś, jeśli wypiję choćby jeszcze jedną kawę to nie będę spał do zimy.
- To może szklanka soku pomarańczowego?
- Dobra, ja stawiam. Ale ty płacisz.
- Świetnie... - uśmiechnęła się lekko.
Ruszyli w stronę jakiejś skromnej kawiarni. Usiedli się przy stoliku i zamówili napoje.
- Masz jakiś dziwny wyraz twarzy. - powiedziała po chwili milczenia Cuddy.
- Tak? Może to przez tą bródkę, dawno się nie goliłem, bo zawsze gdy jestem w supermarkecie zapomnę o żyletce.
- Nie żartuj. Coś się stało, możesz mi powiedzieć.
- Nic mi nie jest. Po prostu się nie wyspałem. - spoważniał House.
- Aha, a o co tak naprawdę chodzi?
- Rozmawiałem wczoraj z Wilsonem, wkroczyliśmy na temat mojej szkoły średniej. - odparł po chwili zawahania.
- Opowiadałeś mu o swoich młodzieńczych podbojach?
- Nadal jestem młody, mam tylko 25 lat. Wspomniał o Meg, teraz nie mogę spać.
- Tej Meg, która została...
- Tak, dokładnie o tej.
Przerwali, gdy kelner przyniósł im napoje. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, patrząc sobie w oczy.

4 WRZEŚNIA 1975

Meg i Gregory siedzieli na korytarzu, rozmawiali o różnych rzeczach. O pogodzie, o lekarzach, o szkole. Wszystko tylko po to, by odsunąć myśli House'a od kobiety z ulicy. Nagle korytarzem w stronę sali Grega przeszła Anne Madison, jego psycholog ze szpitala Hopkinsa. Uśmiechnęła się lekko gdy zobaczyła go na korytarzu.
- O cholera!
- Co się stało? - zapytała trochę zdziwiona Meg.
- To moja psycholog z tamtego szpitala. - szepnął jej do ucha, a potem zwrócił się do pani Madison z fałszywym uśmieszkiem na twarzy. - Dzień dobry!
- Dzień dobry Greg. Możemy porozmawiać?
- Taa, jasne.
- Ale ja chciałabym porozmawiać na osobności.
- Nie mam przed nią żadnych tajemnic.
Gdy House to powiedział dziewczynie zrobiło się przyjemnie w brzuchu. Automatycznie się uśmiechnęła, z ledwością powstrzymała się przed mimowolnym atakiem śmiechu.
- Dobrze, ale może przejdźmy do twojej sali.
Z niechęcią ruszył się z miejsca, za nim natychmiast wstała Meg. Gdy wchodzili pani psycholog zatrzymała Moreno na chwilę.
- Proszę cię, zostaw nas samych. - powiedziała cicho.
Usiadł się na łóżku i gdy zobaczył, że nie ma Meg krzyknął:
- Gdzie ona jest?
- Powiedziała, że pójdzie po jakiś napój. Porozmawiajmy.
- Niech pani będzie. O czym pani chce rozmawiać?
- Dlaczego uciekłeś ze szpitala?
- Musiałem.
- Dlaczego?
- Matka ciągle mnie odwiedzała, kłóciłem się z nią. Miałem po prostu ochotę uciec od tej sztucznej troski.
- Rozumiem, a teraz powiedz mi o jakiej kobiecie cały czas mówisz?
- O dziewczynie, którą chcę spotkać w swoim łóżku. Może mówię o pani. Nie widzę na dłoni żadnego pierścionka, więc albo jest pani skromna, albo nie jest nawet zaręczona. Skoro panią obchodzę oznacza to, że nie ma pani życia towarzyskiego. Więc może chciałaby pani ze mną przeżyć swój pierwszy lub kolejny raz? - dogryzł chłopak.
- Przykro mi, ale nie mam ochoty na żadne stosunki. - zażartowała. - Lekarze mówią, że musisz kogoś uratować. Kogo masz na myśli?
- Kobietę, która zadzwoniła po pogotowie. Ale potem uciekła, gdy na chwilę odzyskałem przytomność zobaczyłem ją.
- I? - czekała na dalszy ciąg mowy.
- I nic, zapomniałem. Nie pamiętam.
- Myślisz, że naprawdę ją widziałeś?
- Wiem o tym.
W tym momencie do sali weszła pielęgniarka i powiedziała:
- Przepraszam, ale muszę wam przeszkodzić. Pacjent House musi pojechać na badania.
- Nic nie szkodzi. I tak już kończyliśmy, prawda?
- Oczywiście. - powiedział Greg i razem z pielęgniarką opuścił pokój.

Mam nadzieję, że się spodobało. Zapraszam do komentowania. Pozdrawiam. Wkrótce kolejna część.



PostWysłany: Nie 20:57, 05 Lip 2009
DracoPOL
Pediatra
Pediatra



Dołączył: 08 Cze 2009

Posty: 479

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

:]
ogólnie jest dobrze.
nie schodzisz poniżej pewnej wartości.
publikuj w częściach.
Ale nad każdą dużo pracuj :wink:



_________________


Całe ubranie z boskiej dłoni Ewel

ja i moja Żona jesteśmy jak palec w nutelli...
dopóki krem jest na palcu każdy ma ochotę go lizać.
ale jak tylko słodycz się skończy nikt nie zwraca na niego uwagi.
tak samo jest z nami.
rudix jest palcem, ann nutellą.
to Ona nadaje mu kształt i rozpala światło.

PostWysłany: Pon 9:18, 06 Lip 2009
rudix
Lekarz rodzinny
Lekarz rodzinny



Dołączył: 04 Kwi 2009
Pochwał: 3

Posty: 370

Miasto: Szklarska. Poręba
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Inne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
Strona 2 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Mapa użytkowników | Mapa tematów
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Czas generowania strony 0.05071 sekund, Zapytań SQL: 15