Uprzejmie proszę o nie zabijanie i wytknięcie błędów, gdyż chętnej bety nie znalazłam. To mój pierwszy fanfick w tym fandomie. Mam nadzieję, że tego... nie zwaliłam.
Spojler:
Szpital psychiatryczny. Założyłam, że w pierwszym dniu odwyku jest źle, ale jeszcze nie tak żeby oszaleć.
Spojlery do 1 odcinka 6 sezonu.
Ostrzeżenia: soczyste słownictwo
Ile wytrzymasz?
Dzień pierwszy
01:00
Panuje absolutna cisza. Ciemność pochłania wszystko niczym potwór, złakniony dusz niewinnych. Tam w pokoju, ktoś leży. W pomieszczeniu takim samym, jak miliony tutaj. Krzyki, ludzie wijący się w spazmach to nic nowego. Czas przywyknąć. Mężczyzna mimo chłodu poci się przewracając na metalowym, okrytym białym, szpitalnym prześcieradłem łóżku. Jasne ściany wydają się z każdą sekundą przybliżać, do swojej ofiary. Postać jęczy, a jego ciało przeszywają dreszcze zimna i agonii.
01:22 Zastanawiam się, co robi teraz Wilson. Nie żeby mnie to obchodziło, ale tak jakoś na myśl przyszło. Pewnie jest zadowolony, że pozbył się z domu irytującego mizantropa. Coś w sercu podpowiada mi, że nie mam racji. A może to mózg? Nie ważne. Teraz wszystko jest ciszą i bólem. Gdybym wiedział, że to tak boli nigdy nie zjawiłbym się w tym miejscu. Umarłbym w spokoju, we własnych czterech kątach z buteleczką leku w ręce. k**wa… Boli. Zaciskam zęby, kiedy przechodzi mnie skurcz. Kręcę szyją, chcąc rozluźnić kark – to błąd. Przechylam się przez ramę łóżka i wymiotuje prosto do miski. Gdybym nie był sobą, zapewne podziękowałbym komuś kto ją tu postawił. Ale jestem i pragnę zabić każdego, kto zabrania mi wzięcia mojej własności. I MOJEGO Vicodinu. Pierdoleni lekarze. Pierdolony Wilson. Pierdolona Cuddy. Pierdoleni ludzie. Oszaleję.
01:45
Ściany są białe. Widać to nawet w ciemnościach. Raz po raz ciszę przerywa stłumiony krzyk. Wieje wiatr. Orzeźwiający, silny wicher. Zdolny zmieść wszelkie myśli, emocje. Cały ból i cierpienie. Wyściełałby je swoją chłodną warstwą, o ile wcześniej sam by nie oszalał. W tym budynku każdy, prędzej czy później wariuje. Wszystko jest bólem. Ból jest wszystkim.
02:04 Która jest godzina? Trzecia, czwarta? Czuję jakbym spędził tu lata. Wszystko mnie boli. Nie mam sił żeby iść do zlewu. W ustach mam gorzko-kwaśny posmak rzygowin i potu. Chcę do domu. Chcę usiąść na kanapie, otworzyć puszkę piwa, pognębić Wilsona i obejrzeć film. Właśnie, Wilson? Gdzie on u diabła jest? Nie cierpię go. Nienawidzę go za to, że teraz spokojnie śpi, a jego głowy nie zaprząta cierpienie, za to, że ma ładne, poukładane życie. Nienawidzę jego całego. Za wszystko, co ma, a czego mnie brak. Za to, że żyje, a nie tylko egzystuje. Chcę Vicodinu. Wystarczy jedna pigułka. Nie może mi przecież zaszkodzić. Chcę krzyczeć, kopać i drapać. Chcę, aby zwrócili mi moje rzeczy i moje lekarstwo. Ale nie robię tego. Jeszcze nie zwariowałem. To, że widzę Amber nic nie znaczy. k**wa mać. Nie mogę już. BOLI! Chcę prochów! Dajcie mi k**wa prochów!
02:16
Pada deszcz. Delikatne kropelki strugami ześlizgują się z szybki małego, zakratowanego okna. Światło księżyca przedostaje się przez szpary i pada na zwiotczałe ciało człowieka. W ciemnym pomieszczeniu światło powinno symbolizować nadzieję, dodawać sił. Teraz jest tylko niemym wyrzutem i przypomnieniem, że nie ma do czego wracać. Bo czy warto próbować?
***
Stoisz na środku zielonej polany obrośniętej czerwonymi makami. Wokół ciebie wieje wiatr, rozwiewa twoje włosy i smaga po rękach. Nie czujesz jednak jego chłodu. Nie czujesz bólu. Idziesz przed siebie, bez laski. Pewny i obojętny. Z daleka widzisz Wilsona. Ukrywając nagłą radość ogarniającą twoje ciało podbiegasz do niego. Patrzysz mu prosto w oczy oczekując reakcji. A on odwraca się i znika. Wokół siebie kolejno widzisz wielu ludzi. Cuddy, Cameron, Chase’a. Nawet Foremana. Nikt do ciebie nie podchodzi. Jesteś niewidoczny w tłumie ludzi. Chcesz biec za nimi nawet gdyby miało to zniweczyć twoją dumę, która jest niczym laska ograniczająca twoje ruchy. Sięgasz do kieszeni. Vicodin. Tego ci było brak. Wiatr wieje, rozwiewa twoje włosy i smaga po rękach. Nie czujesz jednak jego chłodu. Nie czujesz bólu. Padasz na ziemię. I znów jesteś tylko kaleką.
***
06:02 Co oni mi do cholery dali? Ohydne. Mam nadzieję, że żadnego pacjenta nie pokarałem nigdy tym świństwem. Toż to barbarzyństwo. I nadal mnie boli. Odtruwam się już po raz enty, a nadal nie mogę wytrzymać. Do niektórych rzeczy nie można się przyzwyczaić. I znowu jestem sam. Zawsze sam. A to tak boli. Oh, gratulacje House. Użalasz się nad sobą. Do reszty mi odbiło. Potrzebuję pieprzonego Vicodinu. Tam, w rogu coś błyszczy. Buteleczka. Lek! Nareszcie! Przegapili. Teraz tylko kilka kroków. Kilka kroków House i będzie dobrze! Nic ci się nie stanie od jednej tabletki! Albo dwóch! Idź głupcze!
06:24
Życie człowieka można podzielić na fazy. Każda gorsza od drugiej, a im dalej tym trudniej. Przychodzi w życiu taki moment, w którym człowiek podświadomie tworzy tabelę. Ale nie taką zwykłą, z informacjami i wiedzą. Niektórzy myślą, że to po prostu chwila rozliczenia ze sobą samym. Co było dobre, a co złe. Przecież tak byłoby szlachetnie. Bajkowo. Wprost na pierwszą stronę gazety dla niedoszłych samobójców. Tak naprawdę lewa kolumna to ‘Sens’, a druga ‘Bezsens’. Proste. Podobno każde działanie wynika z drugiego. W ogólnym rozrachunku wychodzi, że istnienie przysparza więcej bólu i zmartwień niż pożytku. Ale człowiek nie przejmuje się tym. Ba, nie zastanawia się nawet jak ktokolwiek może uzdrowić schorowaną staruszkę, osierocone dziecko, noworodka czy innych ludzi skoro nie potrafi uratować własnego życia. A czasami by się przydało; zwłaszcza mężczyźnie leżącemu na chłodnej posadzce szpitala psychiatrycznego. Gdyby nie to, że tutaj wyzbywa się wszystkich uczuć może ktoś poczułby do niego litość, współczucie. Ale nie. Nie teraz; nie tutaj. Są ważniejsze sprawy. Ćpuni wijący się w agonii nie są wystarczająco interesujący. Nawet jeśli są lekarzami, niedoszłymi geniuszami. Zwłaszcza geniuszami. A człowiek nadal leży i cierpi. Bywa; c’est la vie*.
06:32 Twardo i wilgotno. Uhm… czyżby podłoga? Wolałbym się obudzić w ramionach Cuddy. Co?! Cuddy?! Majaczysz House, majaczysz. Chcę dziwki. Czy to właściwa myśl dla kogoś w tej sytuacji? Zawsze byłem spaczony, ale żeby tak. Nie wiem czy wolno się tu narzucać, ale zaraz rozpierdoli mi udo. Będzie o jednego ćpuna mniej. Jeśli się wydrę uznają mnie za niepoczytalnego? Cholera, teraz albo nigdy. Jeszcze jeden skurcz i nie wstanę. A tak przynajmniej nafaszerują mnie środkiem nasennym.
- CHCĘ PROCHÓW! DAJCIE MI k**wa PROCHÓW!
06:38
Spokój i cisza. Żadnych krzyków, uporczywego deszczu. Nic. Pustka. Gdyby pominąć ciemność byłoby tu całkiem znośnie. Pozostaje pytanie; gdzie ja do diabła jestem? Miejmy nadzieję, że znowu w moim mózgu, wtedy pojawiłaby się tu Cuddy albo Wilson. Którekolwiek. Byleby tylko nie czuć bólu i… tęsknoty?
Kolejny odcinek będzie, kiedy przeczytam książkę, co pozwoli mi poznać lepiej psychikę House'a. I bardzo proszę o konstruktywne komentarze. Skwitowanie jakoby ten fick był 'śliczny' naprawdę nic mi nie daje.
Osobiście wolałabym Twoją własną ocenę House'a i Twoje postrzeganie go jako człowieka, ćpuna, geniusza itd. Po przeczytaniu tego ficka mogę Ci śmiało powiedzieć, że nie potrzebujesz żadnej książki. :wink:
Ok. A teraz krytyka. Fick potrafi na razie zaciekawić, aczkolwiek czekam na coś, co da mi porządnie do myślenia, coś, co sprawi, że ten fick nie będzie zwykły.
Kilka błędów się wkradło, ale to ludzka rzecz.
JaSzczurek napisał:
i wytknięcie błędów, gdyż chętnej bety nie znalazłam
To nie BETA ma się do Ciebie zgłaszać, tylko ty do BETY :wink: Ale jak Ci już tak bardzo zależy, to "jestem chętna". Chociaż Twoje błędy nie są rażące i można je przeżyć. Inna sprawa jeśli chcesz, aby Twój fick był idealny ;)
Pzdr.
Bez wątpienia masz świetny styl.
Doskonale operujesz słowem, metaforami, środkami stylistycznymi. Czyta się to wszystko dobrze.
tego czego mi brakuje tutaj to jakiejś idei, myśli przewodniej... Być może jest to tylko pierwsza część i kontynuacja wniesie coś takiego, bo po przeczytaniu zadałam sobie pytanie "no i właściwie o czym to było" - o tym, że house na odwyku cierpiał, rzygał i go bolało.
Nawet podane w wyśmienitym opakowaniu nie przemawia do mnie.
Zaskocz mnie, daj mi w tym jakąś idee, daj temu ...duszę? Nie zatrzymuj się na etapie rzemieślnictwa - nawet jeśli jest ono najwyższej klasy.
No..tu przynajmniej nie ma objawów grafomanii - styl jest, bogate słownictow także, zabawa językiem - jest git...inna sprawa to konstrukcja całości. Ja jestem fanem innego typu "literatury".
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach