Kiedy umrę, kochanie [ Z ]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Huddy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Wiadomość Autor

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Kiedy umrę, kochanie [ Z ]

Cześć i czołem, tu zapomniany przez was Gombrowicz!
Ale jak już tak mam wybierać spośród moich alter ego, to dziś zdecydowanie Bułhakow.
Pewnie już mnie mało kto tu pamięta, ale jakoś tak się łudzę, że moje fiki nie wyleciały wam z pamięci. Jak nie - to super. To pamiętacie, że ja muszę robić krzywdę moim bohaterom, że mam swoją własną interpunkcję i zazwyczaj mam jakieś fikuśne pomysły.
Muszę napisać całą epistołę: otóż zasłuchałam się w Januszu Radku i jego piosence "Kiedy umrę kochanie" i pomysł przyszedł sam. Na początku słuchałam dość niedbale, dopóki nie zaczęłam się zastanawiać, po co, do cholery, przytulać i ogarniać ramionami trupa - aż wreszcie wsłuchałam się uważnie i zrozumiałam. I chciałam oddać te wszystkie emocje, które, zdaje mi się, są w tej piosence, a przede wszystkim w słowach, które należą do Poświatowskiej, ale raczej mi się nie udało. Więc jak macie chwilę, to posłuchajcie tej piosenki i może wtedy rozjaśni wam się w głowach.
Ciekawa jestem, czy odgadniecie, o co mi w ogóle w tym tekście chodziło, jeśli nie, to wyjaśnię, ale najpierw chcę zobaczyć, czy się domyślicie.
Kończę! Bo przedmowa wyjdzie dłuższa niż tekst właściwy.
Aha - nie wiem, czy wracam. Jakoś zawsze miałam wrażenie, że nie pasuję tu ze swoimi tekstami.

Osoby, które nie znają moich starszych tekstów, mogą się nieco pogubić - jakoś tak ostatnio zauważyłam, że w sumie ze wszystkich moich tekstów można zrobić jedną wielką opowieść, tutaj, przykładowo, też występuje Amy, jest trochę podobnie do "Zawsze", ale jest subtelna różnica...

Wszystkie anomalie formy są absolutnie celowe.






(ale uwaga! występuje dwa razy słowo "seks"!) *wstydzi się*



Toarkowi, bo wiem, że lubi Poświatowską


I

Kiedy umrę, kochanie




kiedy umrę kochanie
gdy się ze słońcem rozstanę
i będę długim przedmiotem smutnym

czy mnie wtedy przygarniesz
ramionami ogarniesz
naprawisz co popsuł los okrutny?



To zabawne, jak wszystko może boleć.
To zabawne, jak fizyczny ból może być dokuczliwy, podczas gdy dobrze wiem, że można zranić na tysiące innych sposobów. Tymczasem leżę w łóżku, oparta o stos poduszek, przymykam oczy i rozkoszuję się chwilową świadomością – bolą mnie nogi okrutnie, kark zesztywniał, dłonie nie chcą się unieść i nie chcą robić tego, co im każę, a głowa, głowa najgorsza – pulsuje, łupie, coś ją rozsadza od środka, coś stuka od wewnątrz, jakby się chciało wydostać.
Może to ja? Może to moja dusza, wreszcie się odnalazła i chce tu pozostać. Czepia się rzeczywistości zaciśniętymi piąstkami i na kolanach błaga o jeszcze parę chwil, zanim na powrót zniknie w otchłani nieświadomości.
Wszystko jest takie odległe. Pamięć powinna się wyostrzać, powinna stanowić nagrodę za te wszystkie trudy. Nie chcę się do tego przyznawać, ale boję się, boję się strasznie i ten niepokój nie pozwala mi spać i oddychać, nie pozwala się uśmiechać. Boję się chwil, w których jestem otoczona przez bladą, zimną pustkę, podczas gdy wiem, że coś powinno być wokół mnie.
Ile w tym egoizmu, ech, ile samolubnego strachu!
I nie wiem, nie wiem, czy to tylko strach chwilowy, czy tak było od początku. Próbuję wrócić myślami do początku, ale nie mogę, wydaje mi się, że już-już jestem, już czuję ciepło w sercu, ale zaraz zapominam, dlaczego się uśmiecham, i na powrót zapada ciemność.
Czasem wydaje mi się, że jestem szczęśliwa, tak szczęśliwa, jak jeszcze nigdy – a może jak zawsze? I nie wiem, czy to przeszłość, czy przyszłość, i wszystko staje się jednym wielkim bełkotem, a ja znów zapadam w półsen.
Ale teraz… teraz widzę wszystko jasno i przejrzyście.
To zabawne, jak wszystko może boleć.
- Cześć, kochanie! – Słyszę ten ciepły głos i uśmiecham się, bo wiem, do kogo należy. – Gdzie zgubiłaś okulary?
Otwieram oczy i bezradnie wzruszam ramionami.
- Nie wiem.
- Schowałaś w szafce na bieliznę – odpowiada cierpko, machając nimi wymownie. – Nasza ulubiona Betafibryloza znalazła je przy sprzątaniu.
Marszczę czoło w zamyśleniu.
- Betafi… ach!
- Pamiętasz! – uśmiecha się z satysfakcją.
- To nie kwestia pamiętania – odpowiadam trzeźwo. – To kwestia rozszyfrowywania twoich pokrętnych zagadek słownych. Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby pozwolić ci ją tak nazwać.
- Jak ostatnio sprawdzałem metrykę, to wciąż widniało Amanda, ale mogę się mylić.
Uśmiecha się. Kocham te jego uśmiechy, niedostrzegalne gołym okiem – on się uśmiecha kącikami ust, delikatnym przymrużeniem powiek, blaskiem w spojrzeniu, tak jakby zaraz chciał mi powiedzieć: a widzisz, jakoś nam to wszystko wyszło, a tak się baliśmy. Wyciągam dłoń, która słucha mnie wreszcie, i dotykam jego dłoni; nasze palce się splatają i wreszcie mam nadzieję.
- Dzisiaj jest lepiej – mówi spokojnie i z wyraźną ulgą. – Ale, wstrętny Lisurze, nie wzięłaś witamin! Rachel cię pożre, jak dzisiaj przyjedzie.
- Rachel! – wzdycham z rezygnacją. – Nie możesz mi mówić o jej wizytach, kiedy jestem bardziej przytomna?
- Kiedy jesteś przytomna, wolę robić z tobą inne brzydkie rzeczy.
Śmieję się, a on wtula nos w zagłębienie mojej szyi. Czuję jego zarost na skórze i robi mi się gorąco z nadmiaru emocji. Zastanawiam się przez moment, czy tęsknię za tym, kiedy nie pamiętam, choćby podświadomie, ale trudno myśleć o czymkolwiek, kiedy tak rozpaczliwie chwyta się każdą chwilę. Coś ściska mnie w gardle i w tym samym momencie mam ochotę sobie tak po ludzku popłakać, ale zaciskam zęby i samo przechodzi. Znowu uśmiecham się, ale trochę bardziej niemrawo; obejmuję go ramionami i leżymy tak razem, jest nam ciepło, miło i przyjemnie.
Kiedyś myślałam, że długa droga przede mną i tyle będę musiała w nim naprawić, teraz okazało się, że to on naprawia mnie, co więcej, że to zawsze, od samego początku on miał mnie naprawiać. Pal sześć to, co teraz, to tylko fizyczność, nad którą udajemy, że zwyciężamy. Kiedyś byliśmy oboje znacznie bardziej popaprani i chociaż myśleliśmy, że jesteśmy dorośli, tak naprawdę czuliśmy się jak dzieci błądzące we mgle. Cholernie samotne, przerażone i stęsknione dzieci.
Jak to się stało, że nagle to wszystko zrozumiałam? Bo przecież nigdy nie jest tak, że jednej chwili cały strach znika i już jest po prostu wszystko jedno. Kiedy stałam, oparta o ścianę, z całkowitą pustką w głowie, tylko strach był ze mną. Strach… i całe morze czułości.
A może jednak zrozumiałam to wszystko w jednej chwili? Może pojęłam, że nie chcę patrzeć, jak on zostaje całkiem sam, bez nadziei, bez przyszłości? Może stwierdziłam, że warto zaryzykować?
Ech, ale to wszystko melodramatyczne.
- Hej – mruczę cicho do jego ucha. – Czemu ja do ciebie właściwie przyszłam? Tamtej nocy, wiesz…
- Bo mam seksowny tyłek – dobiega mnie gdzieś z okolicy moich piersi.
- Stary pryku, ja mówię poważnie.
- Poważnie mam seksowny tyłek. Lisur, na miłość boską, czemu cię tak wzięło na rozpamiętywanie? Żebyś chociaż wspominała to, co było później. Prawdziwa euforia. Seks w gabinecie Wilsona…
- Tego nie pamiętam! – zaoponowałam, krztusząc się ze śmiechu. – Ech, było coś szalonego w tym wszystkim. Aż do pierwszej kłótni.
- I do drugiej – wypomniał mi. – I do trzeciej, czwartej, piątej, szesnastej. Poważnie myślałaś, że pójdzie tak łatwo?
Tak naprawdę myślałam, że rozstaniemy się po miesiącu, ale do tego nigdy mu się nie przyznam. Zresztą, on i tak to wie, sam też tak myślał. Ale po każdej kłótni było mi tak okrutnie źle, on też się czuł jak chory pies i zawsze jakoś się na powrót schodziliśmy.
Nie kłótni się bałam. Kłótni się spodziewałam i nawet czasem witałam je z ulgą, bo przynajmniej wszystko się po nich wyjaśniało (no i seks na zgodę był niesamowity). Bałam się ciszy i prawdziwych problemów, bałam się, że kiedyś znów zostanę sama, że niebo spadnie mi na głowę i że on znów złamie mi serce.
To taka głupia i wyświechtana figura – złamać komuś serce – ale chyba całkiem dobrze obrazuje to, co się dzieje z cierpiącym człowiekiem. Bo ten ból jest niemal namacalny, fizyczny, gwałtowny ścisk w klatce piersiowej i wrażenie, jakby coś w środku pękało. I świadomość, że już nigdy, nigdy się nie spróbuje jeszcze raz, bo nie warto, bo boli.
Zanim przyszłam do niego tamtego wieczoru, posiedziałam chwilę w mieszkaniu, zwinięta w kłębek na fotelu, wtulona w koszulę Lucasa i paląca cicho papierosa, choć przecież nigdy nie palę. Koszula pachniała spokojnie i bezpiecznie, a mnie po głowie krążyła głupia myśl, że to nie wystarczy, że może moje życie będzie dobre, ale ja nie będę szczęśliwa. I wiedziałam, że może być coś więcej w życiu, że to wszystko nie składa się…
Naprawdę tak było?
Przymykam oczy i próbuję sobie przypomnieć, ale wspomnienia się zamazują, uczucia rozcierają, serce przyspiesza rytm, więc mocniej zaciskam powieki i oddalam niepokój.
Naprawdę było tak głupio i melodramatycznie?
A nawet jeśli… to co?
Czuję się, jakbym umierała. Coś wewnątrz mnie zamyka się i oddala i już nie widzę światła, świat składa się tylko z bezwartościowych bodźców – ciepło, zimno, cicho, głośno – i czasem wydaje mi się, że chyba jestem tam w środku cały czas, ale pewności nie mam.
Czasem się budzę i on zawsze jest. Wtedy uśmiecham się do swoich obaw, głupia, głupia, i czego się bałaś? On zawsze będzie.
A potem nie wiem już, czy to wszystko dzieje się naprawdę. Nagle okazuje się, że krzyczę, krzyczę naprawdę głośno, albo znowu przychodzi Amy i z troską pyta mamo, dlaczego znów zostawiłaś książki w lodówce? a ja nie wiem, czy śmiać się, czy płakać, albo chcę coś powiedzieć i nie pamiętam słów, albo – jest setki "albo", nie wiem tylko, czy dzielą je dni, czy miesiące.
Czasem wydaje mi się, że to wszystko to jeden wielki sen, że tak naprawdę wciąż stoję w tej cholernej łazience i przez głowę przelatują mi za i przeciw, i chcę powiedzieć tak wiele, ale wiem, że muszę zacząć od początku. Ale boję się zaczynać, bo wciąż nie wiem, czy to akurat z Tobą będę szczęśliwa. Powiedz mi, powiedz, będziesz ze mną zawsze?
Otwieram usta i mówię coś.
- Skończyłam to.
Powiedz mi, będę z Tobą szczęśliwa?
Podnosisz głowę i nie dowierzasz.
Cholera.
Wiesz, chyba o to nie dbam, bo kocham cię jak szalona, jak głupia nastolatka, może to tylko czar chwili, może to nastrój, może to przez ten wieczór, może będę żałować, nie dbam o to.
Wyciągam rękę i pomagam Ci wstać.
Nie pozwól mi zginąć w tym cholernym zimnym świecie.


często myślę o tobie
często piszę do ciebie
głupie listy - w nich miłość
głupie listy - w nich uśmiech

potem w piecu je chowam
płomień skacze po słowach
nim spokojnie w popiele nie uśnie

patrząc w płomień kochanie
myślę - co też się stanie
z moim sercem miłości głodnym

a ty nie pozwól przecież żebym umarła w świecie
który ciemny jest, który
ciemny jest i chłodny

(Halina Poświatowska)


Ostatnio zmieniony przez Shitzune dnia Sob 15:35, 23 Kwi 2011, w całości zmieniany 2 razy



Autor postu otrzymał pochwałę.

_________________

In 30 years, kids as young as 6 or 7 will be sitting in classrooms hearing that women didn’t always have the rights to their own bodies and how boys couldn’t marry boys and girls couldn’t marry girls and they’re going to be as confused and disturbed as when we first learned about slavery and Black Codes.

PostWysłany: Czw 0:47, 27 Maj 2010
Shitzune
Katalizator Zbereźności



Dołączył: 07 Kwi 2009
Pochwał: 47

Posty: 10576

Miasto: Graffignano
Powrót do góry




Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Wow. Serio mnie wciagneło. Bardzo ciekawe, głównie przez te niedopowiedzenia. (Kurcze, będę musiała to przeczytać jeszcze raz bo zajrzałam tu między pisaniem sprawozdania z zawartości wapnia w moczu i sesja wessala mi mózg, więc chyba troszkę nie zajarzylam o co kaman za pierwszym razem ;) )

To co całkowicie u ciebie podziwiam, również jako czołowy anaalfabeta który pyta się młodszej sis o ortografię :P ,to styl i elokwencja. Zawsze się zastanawiam jak ludzie to robią, że przy pomocy paru słów wyrażąją to czego ja nie umiem nawet opisac w myślach ;) Wszystko jest w tym tekście takie "gładkie" i idealnie wyważone. Czyta się z prawdziwą przyjemnością.
A teraz o treści: super! tekst niby melodramatyczny ale nie przesadza z dramatem. Wyglada jak autentyczne myśli bohateki. Poza tym ciekawe spojrzenie na to co będzie dalej. Bolesne ale optymistyczne.

Shitzune napisał:
Naprawdę było tak głupio i melodramatycznie?

A ten fragment jest genialny! Podsumowuje ostatnią scenę sezonu, a jednocześnie uświadamia niektórym, że: hallo, jakbyście nie zauwazyli w naszych życiach jest mnóstwo głupich i melodramatycznych scen rodem z telenoweli, ale to przeciez jest życie i wszystko się może zdarzyć, zwłaszcza jak się jest zakochanym ;)
Przynajmniej ja odniosłam takie wrażenie.

Kocham Cię Shee, pisz ile dasz rade :D

EDIT: zapomniałam dodać, że czytasz mi w myślach bo seks na biurku Wilsona to jedna z moich pierwszych mysli po "Help me" :P



_________________
Wyznaję Chaseronizm totalny :D
Każda Hambarr chaseronowa na pizzę zawsze gotowa
Ależ owszem, zgadza się – ona w schowku kryje się!
- by Chasper:*
Sinaj - my sweet soulmate :*:*
Moja zÓa maagdaa umilająca mi chwile w schowku :twisted: złota lista
Johnny, johnny, john--> http://johnnydepp.blox.pl/html

PostWysłany: Czw 9:50, 27 Maj 2010
Hambarr
Psychiatra
Psychiatra



Dołączył: 30 Lip 2009
Pochwał: 30

Posty: 3852

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Shitzune to jest piękne...

tylko tyle jestem w stanie napisać...



_________________

avek i banner mojej roboty

TuSinka No. 16
Bo oboje nie lubimy poniedziałków... - Raz3r's sister ;*

PostWysłany: Czw 16:06, 27 Maj 2010
kremówka
Chirurg ogólny
Chirurg ogólny



Dołączył: 06 Maj 2009
Pochwał: 11

Posty: 2786

Miasto: Kraków
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Shee, nie wiem, co napisać. Jestem pod wrażeniem. Fik świetnie napisany i piękny. Prosty łatwo trafiający do człowieka język i właśnie o to chodzi - prosto i pięknie. Masz za to moje ogromne uznanie, brawo :)



PostWysłany: Czw 16:08, 27 Maj 2010
alhambra
Psi Detektyw
Psi Detektyw



Dołączył: 27 Sie 2009
Pochwał: 13

Posty: 6827

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Już na samym początku wiedziałam, że to będzie dla mnie za mądre -.-' "[+0]"? Taak... Chyba, że to dzieci-geniusze.
Jak dla mnie do tej pory najcięższy z tekstów twojego autorstwa. Albo po prostu tak dawno nie czytałam twoich ficków, że przestałam je rozumieć. :shock:
Owszem. Twoje ficki zupełnie tu nie pasują. Nie należą do kategorii bajeczek, w których wszędzie wszystko wygląda albo zbyt cukrowo albo skrajnie dramatycznie. Twoje kompozycje wymagają myślenia. Nie da się ich ot tak przeczytać. Np. ja, gdy je czytam, skupiam się bardziej niż na klasówce z historii. :shock:
Nie pasują. Ale jeśli dlatego przestaniesz je tutaj wrzucać, żebyśmy mogli czytać tylko te lekkostrawne ficki, to jest to z twojej strony akt egoizmu i brak humanitaryzmu!
Kiedy już skończyłam czytać, stwierdziłam, że nauczyłam się jednego - nie można słuchać ścieżki dźwiękowej "Titanica" podczas czytania twoich ficków, jeśli chce się je zrozumieć.
W związku z tym, że Housio zwracał się do Cuddy "Lisur", bardziej widziałam w jego roli Jiga :lol:
Na błędy raczej nie zwracałam uwagi. Jak przeczytam i w pełni pojmę, wtedy zacznę się zastanawiać, do czego mogę się przyczepić.
Ot, wyznania szalonego głupca.



PostWysłany: Czw 16:16, 27 Maj 2010
hattrick
Fikopisarz Miesiąca
Fikopisarz Miesiąca



Dołączył: 18 Cze 2009
Pochwał: 41

Posty: 9231

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Bardzo fajne opowiadanie. Składania do myślenia i pozwala na oderwanie się od świata i wszystkich innych rzeczy.



PostWysłany: Czw 19:42, 27 Maj 2010
basiag95
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 01 Lut 2010

Posty: 97

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Shee wg mnie to jest piękne. Czytałam tego fika wczoraj wieczorem do poduszki. Zgadzam się z poprzedniczkami, że wymaga on zastanowienia. Niektórym może się wydawać trochę melodramatyczny, ale wg to wszystko jest takie realne, tak jakby można by było tego dotknąć, zobaczyć za ścianą... Jeszcze raz super. :)

Cytat:
zapomniałam dodać, że czytasz mi w myślach bo seks na biurku Wilsona to jedna z moich pierwszych mysli po "Help me"

:hahaha: teraz i zaczynam o tym myśleć. :mrgreen:



_________________

wiolka&maria lucie -> Holmes&Watson <Szpieki> Guśka - siostra, która sypia z krową ~ Nutt - siostrzenica

PostWysłany: Pon 22:50, 31 Maj 2010
wiolka17
Designer Miesiąca
Designer Miesiąca



Dołączył: 10 Mar 2010
Pochwał: 14

Posty: 2928

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Jedyne słowo jakie mi przyszło na myśl w czasie i po przeczytaniu fika to OMG to jest świetne!! Takie ułożone i wyrażające wszystkie myśli bohaterki, wyjaśniające dlaczego czasami w życiu wychodzi jak w telenoweli. To było na prawdę to jest cudowne. Pisz dalej ja z chęcią wszystko przeczytam!! I składam wielki pokłon :)



_________________
" Kochankowie i szaleńcy widzą i czują więcej
niż chłodny umysł jest w stanie ogarnąć "

PostWysłany: Pon 18:34, 21 Cze 2010
LoveMeDead
Stomatolog
Stomatolog



Dołączył: 17 Mar 2010
Pochwał: 2

Posty: 512

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Shitzune podobało mi się :) nawet bardzo
a co do piosenki JR.. oj jest w niej coś i pomimo, że nie przepadam za Januszem Radkiem (ah pewne głupie uprzedzenie ;) ) to lubię się w nią czasem zapętlic



_________________

cudo zwane banerkiem od sinaj :)

PostWysłany: Pon 18:50, 21 Cze 2010
zoś
Rezydent
Rezydent



Dołączył: 09 Lut 2010
Pochwał: 4

Posty: 218

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Efekt przedawkowana Sagi rodu Potterów autorstwa Madame Evans.





II

Długo i szczęśliwie




spać
przespać rok
siedem lat
łubinowe pola, chabry śnić
bo tu nic
tylko śmierć
usychanie tkanek
rozpacz, że nie kochasz mnie



Zamykam oczy i udaję, że śpię.
Jakimś sposobem oszukuję sama siebie, że kiedy śpię, nie jestem sobą. Z mojej twarzy znikają wszystkie emocje, czoło wypogadza się, rzęsy wydłużają i podkręcają, nos prostuje, usta czerwienieją, podbródek wysuwa się do przodu. Dłonie zmieniają kształt, palce stają się palcami pianistki – długimi, wąskimi, giętkimi. Nieoczekiwanie tracę te zbędne trzy kilo i już nie mam paskudnej blizny na łydce. Jestem piękniejsza.
A potem otwieram oczy i wyobrażam sobie, że on patrzy na mnie czule z uśmiechem, i gdyby nie to, że prowadzi, na pewno pogłaskałby mnie po policzku albo założył kosmyk włosów za ucho.
A potem otwieram oczy i widzę jego znudzoną minę i zaciśnięte wargi, które rozchylają się tylko po to, by wysyczeć ciche przekleństwo w stronę niedzielnych kierowców.
A potem otwieram oczy i przekonuję samą siebie, że wytrzymam jeszcze jeden dzień, że dam radę, ze mogę, że potrafię.
A potem…
Dom. Biały ganek jaśnieje w słońcu, a w progu jak zwykle stoi Greg i z założonymi rękami wypatruje naszego przyjazdu. Na piętrze widać uchylone okno, przez które wymyka się firanka, poruszana przez wiatr. Kiedy mrużę oczy, wydaje mi się, że widzę Appendiksa wylegującego się na dachu. Staram się powstrzymać głupie, banalne myśli na temat zatrzymującego się w miejscach czasu, ale faktem jest, że tak dobrze mi tutaj – tak dobrze mi w miejscu, w którym kiedyś przeżywałam szczęśliwe chwile.
Kiedy zatrzymujemy się na podjeździe, House leniwym krokiem zbliża się do samochodu i szarmancko otwiera mi drzwi. Wysiadam – i stajemy twarzą w twarz. Oko w oko.
A kiedy Kyle odwraca się, żeby wyciągnąć nasze rzeczy z bagażnika, House szybkim, gwałtownym ruchem przyciąga mnie do siebie – kryję twarz w jego ramieniu – ściska mnie mocno – i tak samo szybko puszcza mnie i już po chwili ściska dłoń mojemu mężowi, jak gdyby nigdy nic.
Nie wiem, dlaczego to robi. Nie znoszą się aż do szpiku kości – Kyle jest zbyt sztywny i nigdy nie rozumie żartów Grega, który z kolei nigdy do końca nie zaakceptował mojego męża, twierdząc, że zasługuję na kogoś lepszego i nie przepuszczając okazji, by mi o tym przypomnieć w każdej możliwej chwili.
Nie wiem, dlaczego to robi, ale doceniam jego poświęcenie. To naprawdę miłe z jego strony.
Kiedy wchodzimy do domu, próbuję chwycić Kyle'a za rękę, ale on wyrywa mi się niechętnie.
- Dobrą porę wybraliście – rozlega się z tyłu głos House'a. – I taka piękna pogoda… Szkoda tylko, że zginął mi gdzieś Wyrostek.
Kyle oczywiście nie pojmuje gry słów, więc mruga ze zdziwieniem, ja natomiast wzdycham i pospiesznie odpowiadam:
- Zdaje mi się, że wyleguje się na dachu. I chyba nie ma zamiaru zejść.
- Zaniosę nasze bagaże na górę – burczy mój małżonek i natychmiastowo znika nam z oczu.
Ale nie znika ta wielka, ciężka gula w moim gardle i czuję, że coś mocno ściska mnie w klatce piersiowej. Ból jest tak rzeczywisty, że aż zaciskam zęby i wbijam sobie paznokcie w skórę. Wiem, że Greg to widzi. Wiem, że on rozumie, że chce coś powiedzieć – dlatego jestem mu wdzięczna, kiedy zwyczajnie wyciąga rękę i zaprasza mnie do kuchni.
Nie mówi już tyle, co kiedyś. Kiedyś miał swoje zdanie na własny temat. Kiedyś musiał się we wszystko wtrącić i sabotować moje decyzje. Kiedyś był pełen energii i entuzjazmu. Kiedyś odzywał się niepytany i mówił nie to, co ludzie chcieli usłyszeć. A teraz milczy. A ja zastanawiam się, jakie byłoby moje życie, gdyby jednak odezwał się w paru ważnych chwilach.
Kuchnia jest mała, jasna i przytulna. Greg spokojnie nastawia wodę na herbatę, a ja siadam przy stole na swoim stałym miejscu. Przez chwilę milczymy oboje. A potem on rzuca od niechcenia:
- I po ci to było, Rachel?
- Cicho bądź – rzucam niepewnie. – Nie powstrzymałeś mnie, kiedy za niego wychodziłam, więc się teraz nie odzywaj.
Wbijam spojrzenie w rozrzucone na stole notatki Amy. Próbuję zrozumieć enigmatyczne pojęcia, rozszyfrować zagadkowe wykresy, cokolwiek, byle nie myśleć. Byle nie czuć.
- Mogłaś pójść na studia medyczne – ciągnie monotonnie House, wrzucając torebki do szklanek. – Mogłaś wyjechać do Nowego Jorku albo do Waszyngtonu. Mogłaś zrobić wiele rzeczy.
- Ale nie zrobiłam – ucinam krótko drżącym głosem. Nasze spojrzenia krzyżują się, ale House nieoczekiwanie mruży oczy i uśmiecha się sardonicznie. – Wyszłam za mąż.
- I jestem tak cholernie szczęśliwa – ironizuje, opierając łokcie na stole. – To chyba po matce, obie macie jakieś takie chore poczucie obowiązku i obie przenosicie to na związki. Idiotyzm.
- Mówisz o sobie? – parskam gniewnie. I zmieniam temat. – Jak mama?
- Lepiej. Dzisiaj ma dobry dzień i wszystko pamięta.
Mówi to na pozór spokojnie, ale wiem, że w głębi duszy jest naprawdę, naprawdę szczęśliwy i zrelaksowany, po raz pierwszy od bardzo dawna. Od czasu do czasu tylko rzuca mi uważne spojrzenie, jakby przeprowadzał na mnie eksperyment – ile jeszcze wytrzymam.
Do kuchni wślizguje się Appendiks i od razu zaczyna ocierać się o moje nogi, mrucząc donośnie. Bezwiednie drapię go za uszami – i przez moment czuję się, jakbym znowu miała siedem lat i uczyła się stawiać pierwsze literki w zeszycie pod nie do końca uważnym okiem Grega.
Nagłe poruszenie na podwórku tłumaczy, dlaczego kot zdecydował się opuścić swoje legowisko – już z daleka słyszę gniewne poparskiwania Amy, która ma dziwny zwyczaj rozmawiania z martwymi przedmiotami. Przez moment próbuje przekonać swój samochód, żeby prosto zaparkował, ale jako że jej czerwony kabriolet nigdy zanadto nie był uległym typem, przerzuca swoje pretensje na mój samochód, prosząc nieuprzejmie, żeby się przesunął. W końcu ze złością naciska klakson, wysiada i zatrzaskuje gniewnie drzwi. I z taką samą werwą wparadowuje do kuchni.
- Tato, samochód się mnie nie słucha – rzuca swoim dźwięcznym głosikiem, tak bardzo podobnym do głosu mamy.
- A sprawdzałaś jego kanał słuchowy? – odpowiada ironicznie House, wyjmując z szafki jeszcze jedną szklankę. Amy podbiega do niego i rzuca mu się na szyję. Greg przewraca oczami i poklepuje ją po plecach, ale dobrze wiem, że uwielbia mieć ją w pobliżu.
Ja – na ten przykład, nigdy nie miałam z nim takiego kontaktu, jaki ma Amy. Nasze relacje były zawsze bardziej przyjacielskie, ja mogłam na niego wrzeszczeć, ile tylko chciałam, on mógł mnie krytykować bez najmniejszego problemu i zawsze jakoś dochodziliśmy do porozumienia. A Amy jest jego córką i od samego początku była między nimi więź, na samym początku podbiła jego serce i nikt i nic nie mogło tego zmienić.
I znów czuję się jak za jakąś wielką szybą, czuję, że patrzę z zewnątrz na ciepły, spokojny świat mojej rodziny. Świat, do którego nie mam już dostępu, bo siedzę sama jak palec w ciemnym, mokrym pomieszczeniu bez wyjścia. I jest mi cholernie źle, ale nie potrafię nic z tym zrobić.
Amy papla wesoło o swoich zajęciach, Greg udaje, że słucha, ja też udaję, że słucham i wszystko jest jak dawniej.
A potem na dół schodzi Kyle, a ja blednę. Widzę łakome spojrzenia, jakie rzuca na moją siostrę i robi mi się niedobrze.
Czy on naprawdę myśli, że tego nie widać? Nie dostrzega zakłopotania Amy? Jakimś cudem omija wzrokiem już całkiem widoczną złość Grega? I przede wszystkim nie widzi mnie? Bo ja tu jestem. Siedzę, oddycham, istnieję! I z każdą chwilą czuję się coraz bardziej bezwartościowa, coraz brzydsza i coraz mniej znacząca. Coraz bardziej nieszczęśliwa. I tylko ostatkiem sił jakoś się trzymam, próbując nie myśleć, kiedy przestałam go kochać, kiedy nasze małżeństwo stało się udręką i niechęcią. I wciąż zastanawiam się, co zrobiłam źle, gdzie popełniłam błąd, i jak, do cholery, mogłabym to naprawić.
A przecież Greg… Greg i mama mieli sto razy trudniej. Żarli się, odkąd tylko pamiętam, odchodzili i wracali, mama za dużo pracowała, House o mały włos znowu nie zaczął brać, nagle znikąd pojawiła się Amy, choć medycyna twierdziła, że to niemożliwe, nie mieliśmy pieniędzy, wszystko waliło się na głowę… a jednak im się udało. A ja i Kyle mieliśmy prosty i szczęśliwy początek.
A teraz nie możemy na siebie patrzeć.
I ciągle myślę, co zrobiłam źle.
Amy coś mówi, nie słyszę co, ale chwyta mnie za rękę i zaczyna ciągnąć na górę, więc domyślam się, że prowadzi mnie do mamy. A tak naprawdę ratuje i mnie, i siebie, a przede wszystkim Kyle'a – przed gwałtownym huraganem gniewu House'a.
- Zostawiasz Kyle'a na pastwę ojca – rzucam żartobliwie, ale Amy tylko marszczy brwi.
- Musiałaś przyjeżdżać z nim? – odpiera chłodno, a ja martwieję.
Jest zła. Na mnie, najwidoczniej.
Zatrzymuję się w korytarzu i nie za bardzo wiem, co powiedzieć.
- To mój mąż – odpowiadam niepewnie, a Amy prycha. – Mówię poważnie i naprawdę nie rozumiem, dlaczego żadne z was…
- Nie może go zaakceptować? Ponieważ to palant, Rachel. Przyjeżdża tu nie wiadomo po co, gapi się na niektóre moje części ciała, doprowadza nas wszystkich do szału, a przede wszystkim irytuje ojca i drażni mamę, a to jest naprawdę ostatnia rzecz, jakiej im trzeba!
Definitywnie jest zła.
- Więc co mam zrobić? Odpychać go od siebie? To z całą pewnością niczego nie zmieni między nami…
- To ty chcesz jeszcze coś tu naprawiać? – pyta z niedowierzaniem Amy. – Ty go w ogóle kochasz? Doskonale, kochana, udawaj głupią i dawaj się nabijać w butelkę, ale nie wciągaj w to nas.
- Nie wciągam w to nikogo – odpowiadam zimno, starając się na nią nie wrzeszczeć. – To jest sprawa tylko między nami…
- Więc nie przyprowadzaj go tutaj!
- To jest mój mąż!
- A pomyślałaś przez chwilę, jak się czuje tata, przez co on musi przechodzić?!
- Wyobraź sobie, że ja…
- No jasne, że nie pomyślałaś, dlaczego miałoby cię to obchodzić, przecież nie jest nawet twoim ojcem!
Milknę.
Amy nagle blednie i zamiera, czując wagę słów, które właśnie wypowiedziała.
A ja czuję się, jakby ktoś walnął mnie po głowie czymś ciężkim.
Jak ona… Czemu… Dlaczego to znów musi być moja wina? Dlaczego wszystko robię źle?
Dlaczego ona to powiedziała? Przecież ja… To nie tak, że go nie kocham. To nie tak, że mi na nim nie zależy. Dla Grega zrobiłabym wszystko – czasem bywa naprawdę wrzodem na tyłku, ale on…
Brakuje mi tchu i łzy napływają mi do oczu. I tym razem nie jestem w stanie ich powstrzymać, bo wszystko zwaliło mi się na głowę. Bo rodzice Amy nie są moimi prawdziwymi rodzicami, bo nie poszłam na studia medyczne, bo wyszłam za mąż za ostatniego palanta, bo mama zachorowała i już prawie w ogóle nas nie rozpoznaje, bo nie potrafię zrobić nic ze swoim życiem – nigdy nie potrafiłam – bo tak strasznie tęsknię za tym, żeby być znów kochaną. Bo tak strasznie chciałabym mieć to, co mają Greg i Lisa.
Bo mam wrażenie, że nigdy czego takiego nie znajdę.
Amy przytula mnie z całych sił.
- Rachel… ja nie chciałam… - bąka ze wstydem w moje włosy. – Przecież ty wiesz, że ja cię kocham… I tata też, i mama… No, będzie dobrze…
To takie dziwne – opierać się na Amy, podczas gdy zazwyczaj to ona szlochała z najróżniejszych powodów, a ja pocieszałam. Ale to w gruncie rzeczy jest całkiem przyjemne, odrobinę śmieszne, bo Amy jest w tych sprawach równie niezręczna jak House. Burczy cichutko frazesy i nie za bardzo pozwala oddychać. Ale nie szkodzi.
Oddycham głęboko – raz, drugi, trzeci – odpycham leciutko Amy, kiwam głową i zostawiam ją samą na korytarzu.
Mama leży w łóżku, całkiem sama, spokojna i odprężona. Ma już kilka siwych pasemek we włosach i coraz więcej zmarszczek, ale wciąż jest śliczna. Oddycha głęboko, ma zamknięte oczy, ale raczej nie śpi. Podchodzę bliżej; chcę jej dotknąć, ale nie wiem… nie wiem, czy mogę.
Odkąd pamiętam, Lisa zawsze była mamą, Greg natomiast był Gregiem albo House'em, albo idiotą. Greg czasem był, czasem go nie było, niekiedy wspierał bardziej niż ktokolwiek inny, a momentami śmiał się prosto w twarz i twierdził, że to nie jego sprawa. Kiedy przychodziłam do niego z płaczem z powodu niezdanego egzaminu, szydził ze mnie i wymawiał się pacjentem, którego od środka zjadał jakiś nieznany robak. A kiedy pierwszy raz złamano mi serce i wróciłam do domu z płaczem, wyleciał z domu jak błyskawica, a potem dowiedziałam się, że stłukł delikwenta laską na kwaśne jabłko.
A mama… Najpierw wiecznie niespokojna, potem nieco szczęśliwsza, za to bardziej rozdrażniona, aż wreszcie po urodzeniu Amy – znalazła swoje miejsce. I od tego momentu zawsze wiedziałam, że mogę na nią liczyć.
Co się stało? Gdzie to wszystko uciekło? W którym momencie coś poszło źle?
Przecież to miało być długo i szczęśliwie. Już na zawsze.
Czasem wydaje się, że wystarczy zrobić krok. Zdecydować się na coś. A dalej samo już pójdzie.
Ale tak nie jest.
Długo i szczęśliwie.
Wolnym krokiem podchodzę do jej łóżka i kładę się obok. Wtulam twarz w jej ramię i czuję, jak jej dłoń spokojnie głaszcze moje włosy.
A potem zwijam się jeszcze bardziej w kłębek i zaczynam płakać.



sen
czmychnąć weń
zbiec jak tchórz
w fazy delta cichą otchłań spaść
od twych rąk
od twych ust
obojętnych tu na jawie

spać
przespać rok
siedem lat
krasnoludy, końce świata śnić
bo tu nic
tylko śmierć
usychanie tkanek
rozpacz, że nie kochasz mnie

(Katarzyna Nosowska)



_________________

In 30 years, kids as young as 6 or 7 will be sitting in classrooms hearing that women didn’t always have the rights to their own bodies and how boys couldn’t marry boys and girls couldn’t marry girls and they’re going to be as confused and disturbed as when we first learned about slavery and Black Codes.

PostWysłany: Pon 21:45, 28 Cze 2010
Shitzune
Katalizator Zbereźności



Dołączył: 07 Kwi 2009
Pochwał: 47

Posty: 10576

Miasto: Graffignano
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Dopiero dziś miałam okazję przeczytać pierwszy tekst i drugi oczywiście też przeczytałam... i powiem szczerze, że brak mi słów... teksty są piękne:piękna treść i piekny styl. Wspaniale pokazany punkt widzenia kobiet. Twoje teksty są czymś najlepszym co do tej pory miałam okazję przeczytać na forum, a czytałam tego nie mało. Mam nadzieję, że będzie kolejna część :D



_________________
Kiedy czegoś gorąco pragniesz, to cały wszechświat działa potajemnie by udało Ci się to osiągnąć. Paulo Coelho

avek&banner od niezastąpionej Ewel
Lesio- mój Kochany Małż :)

PostWysłany: Pon 23:14, 28 Cze 2010
paula_
Kardiolog
Kardiolog



Dołączył: 12 Maj 2009
Pochwał: 15

Posty: 3144

Miasto: Zielona Góra
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Dopiero po przeczytaniu drugiej części zorientowałam się, jakim wrażliwym i głupiutkim stworzonkiem jestem oraz jak potrafisz do mnie trafić. Wspaniale - miałam łzy w oczach i gulę w gardle podczas czytania.
Już nie szastasz tak metaforycznymi, superambitnymi przesłaniami. Piszesz trochę mniej tajemniczo, prostszym językiem do zrozumienia i mniej zagmatwaną fabułą. Teraz piszesz idealnie. Nie pomyślałabym, że jakikolwiek tekst porwie mnie do tego stopnia, że zaangażuję wszystkie swoje zmysły, aby dogłębnie go zrozumieć i przeżyć. Co lepsze - przecież nawet nie jestem powiązana z którymkolwiek z problemów zawartych w tym opowiadaniu. Chyba że jestem nieświadomie... Wtedy oznacza to, że potrafisz wcelować w serducho prawie każdego.
Znowu nie zwracałam uwagi na błędy. Tak zachłannie starałam się wsiąknąć w treść, że strona techniczna otzymała miano nieistotnego banału.
Kocham kilka fragmentów. Zarówno tych śmiesznych jak i melodramatycznych. Za to podoba mi się najbardziej to, że House, pomimo takich a nie innych okoliczności, wciąż jest sobą.
Jak zwykle - pokłony, niskie pokłony.



PostWysłany: Wto 8:23, 29 Cze 2010
hattrick
Fikopisarz Miesiąca
Fikopisarz Miesiąca



Dołączył: 18 Cze 2009
Pochwał: 41

Posty: 9231

Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Huddy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Mapa użytkowników | Mapa tematów
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Czas generowania strony 0.04430 sekund, Zapytań SQL: 15