KONKURS FIKOWY #6
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Strona Główna -> Konkursy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Wiadomość Autor

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

KONKURS FIKOWY #6

Moi Drodzy!

Niniejszym ogłaszam 6 konkurs fikowy! Z okazji zbliżających sie walentynek tematyka mocno związana z miłością: tematem ogólnym jest najciekawsze, najoryginalniejsze wyznanie miłosne. Ship dowolny, forma dowolna. Termin zgłoszeń do 7 lutego włącznie! PISARZE DO PIÓR!


Tak jak hattrick przypomniała:

- fick świeży, nieopublikowany na żadnym forum
- nie głosujemy na siebie
- nie namawiamy do głosowania innych na siebie




Ostatnio zmieniony przez T. dnia Sro 21:12, 24 Lut 2010, w całości zmieniany 2 razy



_________________

PostWysłany: Sob 12:16, 30 Sty 2010
T.
Mecenas Timon
Mecenas Timon



Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 37

Posty: 2458

Powrót do góry




Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Hm, pozostaje pytanie, gdzie wysyłać teksty i jak długie mają one być?



_________________

"Everybody lies."
Huddy, Hilson, Hameron - yep!

PostWysłany: Sob 14:08, 30 Sty 2010
JaSzczurek
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 29 Gru 2009
Pochwał: 1

Posty: 123

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

JaSzczurek wybacz, że już takich rzeczy nawet nie wyjaśniam :)

Wysyła sie oczywiście do mnie:) jak w poprzednich konkursach fikowych, które ogłaszałam. Forma dowolna, wiec długość bez ograniczeń.



_________________

PostWysłany: Sob 14:14, 30 Sty 2010
T.
Mecenas Timon
Mecenas Timon



Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 37

Posty: 2458

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

T., rozumiem, że regulamin jak zwsze: :wink:
- fick świeży, nieopublikowany na żadnym forum
- nie głosujemy na siebie
- nie namawiamy do głosowania innych na siebie? :mrgreen:



Autor postu otrzymał pochwałę.

PostWysłany: Sob 14:17, 30 Sty 2010
hattrick
Fikopisarz Miesiąca
Fikopisarz Miesiąca



Dołączył: 18 Cze 2009
Pochwał: 41

Posty: 9231

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

A można wysłać dwa?

Edit. już nieaktualne :roll: bo wrzucałam je na innym forum :?



PostWysłany: Sob 14:20, 30 Sty 2010
lisek_
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 03 Lis 2009
Pochwał: 17

Posty: 172

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Z uwagi na mała ilość zgłoszonych fików, termin przesyłania prac przesunięty do 14 lutego.



_________________

PostWysłany: Pon 16:23, 08 Lut 2010
T.
Mecenas Timon
Mecenas Timon



Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 37

Posty: 2458

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

T. A co jest do wygrania? :D



_________________

"- Tęskniłem naleśniczku!
- Ja też tęskniłam, jajeczko z ziemniaczkami!" <33

PostWysłany: Pon 18:12, 08 Lut 2010
Chancex3
Okulista
Okulista



Dołączył: 24 Gru 2009
Pochwał: 6

Posty: 2161

Miasto: Stalowa Wola
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Ranga ,,Fikopisarz miesiąca".



_________________

,,People say: 'What do you think of people that only talk to you or like you because you're in Green Day?'
And I say: 'Well, I AM Green Day. That is me... that is my life.'"

PostWysłany: Pon 19:48, 08 Lut 2010
Salamandra
Psychologiczny Iluzjonista
Psychologiczny Iluzjonista



Dołączył: 27 Gru 2008
Pochwał: 19

Posty: 7968

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

jeju, aż sama chyba coś skrobnę...
a właśnie, jak długie mają być??



_________________

Podpis by maybe_55 -> :)

PostWysłany: Pon 21:21, 08 Lut 2010
ola_baca
Patomorfolog
Patomorfolog



Dołączył: 27 Sty 2010
Ostrzeżeń: 1

Posty: 880

Miasto: Chrzanów
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Cytat:
jeju, aż sama chyba coś skrobnę...
a właśnie, jak długie mają być zapytajnik

długość zależy od ciebie albo coś dłuższego, albo krótszego



_________________
avek mój
"Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.To uczciwi są nieprzewidywalni ,zawsze mogą zrobić coś niewiarygodnie głupiego..."- Kapitan Jack Sparrow
Zazdrość to chyba najstarszy motyw morderstw na świecie.-Seeley Booth
:houselove: kliknij, jeśli jesteś fanem serialu Bones

PostWysłany: Pon 21:24, 08 Lut 2010
poprostuxzjawa
Reumatolog
Reumatolog



Dołączył: 20 Maj 2009
Pochwał: 39

Posty: 2061

Miasto: Młodocin
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

ale nie krótsze niż 3 strony A4 12 w Wordzie??



_________________

Podpis by maybe_55 -> :)

PostWysłany: Pon 21:39, 08 Lut 2010
ola_baca
Patomorfolog
Patomorfolog



Dołączył: 27 Sty 2010
Ostrzeżeń: 1

Posty: 880

Miasto: Chrzanów
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Ile tekstów może zostać wysłanych przez jedną - i tę samą - osobę?



_________________

"Everybody lies."
Huddy, Hilson, Hameron - yep!

PostWysłany: Pon 22:28, 08 Lut 2010
JaSzczurek
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 29 Gru 2009
Pochwał: 1

Posty: 123

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

ola_baca, -.- No cóż... Nie wiem w jakim języku musze napisać, abyś wszystko prawidłowo przemyślała i zrozumiała :wink:

poprostuxzjawa napisał:

długość zależy od ciebie albo coś dłuższego, albo krótszego

To może być nawet drabble (czyli min. 120 słów) lub miniaturka. Jak sobie zażyczysz. Możesz nawet sobie tasiemca napisać!
A wydawało mi się, że to ja mam problemy. :roll:

Dodano 2 minut temu:

JaSzczurek, możesz wysłać dowolną ilość ficków.



PostWysłany: Pon 22:30, 08 Lut 2010
hattrick
Fikopisarz Miesiąca
Fikopisarz Miesiąca



Dołączył: 18 Cze 2009
Pochwał: 41

Posty: 9231

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Bardzo dziękuję za wszystkie praca. Głosowanie trwać będzie do 21 lutego, wyniki zostaną ogłoszone dnia następnego. Nie można glosować na siebie. Enjoy!


1. Przeszczep wątroby i marchewka podwójnie jedzona.


House ukryty za ogromnym dębowym biurkiem nie był widoczny z zewnątrz. Tylko jedna osoba mogła go tutaj dostrzec i tylko wtedy gdyby przekroczyła próg gabinetu, podeszła do blatu i spojrzała w dół, co o tej porze było mało prawdopodobne. Biorąc pod uwagę okoliczności jakiejkolwiek pracy pomyślał, że dobrze zrobił ukrywając się tutaj. Na twardej wykładzinie nie było mu zbyt wygodnie, ale przynajmniej nikt nie łypał na niego spode łba, zgrzytając zębami tak głośno, że nie słyszał własnych myśli.
- House! Co robisz pod moim biurkiem?! - wściekły głos szefowej, wyrwał go z otępienia.
- Auć! Odwal się ode mnie stara wariatko! - jęknął rozmasowując obolałą rękę, na której pozostał odcisk damskiego buta. - Śpię.
- Dlaczego tutaj?
- Bo Twoja wykładzina jest cieplutka i mięciutka.
- Nie masz swojego gabinetu? - wycedziła przesadnie zrównoważonym tonem, jak zawsze kiedy chciała zaznaczyć, że wykazuje daleko idącą cierpliwość, ale lada chwila będzie miała dość.
Diagnosta również nie wyglądał na uszczęśliwionego jej widokiem; skinął głową i poderwał się z podłogi, uderzając głową o blat biurka.
- Zdiagnozowałem ostatniego pacjenta, a ponieważ nie mogę znaleźć nikogo godnego mojego geniuszu, nie pozostaje mi nic innego jak obijać się i zawracać Ci głowę. - odepchnął nogą rozwalone pudełko po pizzy, by utorować sobie drogę. Zrobił kilka kroków ku Lisie, ale zatrzymał się w takiej odległości by nie dosięgły go jej ręce.
- Chociaż raz w życiu chciałbym przyjść do szpitala i nie wysłuchiwać skarg od każdego kto miał z Tobą styczność.- szorstki głos Cuddy wypełnił cały pokój.- Chciałabym widzieć jak odrabiasz zaległe godziny w przychodni...jak punktualnie stawiasz się w pracy... jak robisz to co do Ciebie należy...
- Albo jak wpadam w stalowe kleszcze i zostaję poćwiartowany na drobne kawałki - mruknął otrzepując resztki sera z pogniecionej podkoszulki.
- To też chciałabym to zobaczyć - rzuciła mu srogie spojrzenie, zaciskając dłonie na plastikowych pudełkach z lunchem. House, który przed chwilą sam wchłonął gigantyczną pepperoni, krytycznym wzrokiem spoglądał na podejrzanie wyglądającą maź.
- Równie dobrze mogłabyś zjeść tego zielonego pachruścia z parapetu, będzie bardziej odżywczy, niż mlecz polny i chwasty.
- To nie chwasty, tylko warzywa.
- A ta pomarańczowa papka?
- Marchewka podwójnie gotowana.
- Wygląda jak podwójnie jedzona. Twój lunch to śmietnik. - stwierdził tonem znawcy, zezując na usztywniany push up szefowej.
Cuddy czując na sobie lubieżny wzrok diagnosty, narzuciła fartuch i usiadła za biurkiem
- Na cokolwiek się gapisz, natychmiast przestań- warknęła, podnosząc kartonowe pudło po pizzy. Nie do wiary! Nie dość, że ten pacan okupuje jej gabinet to znosi tutaj śmieciowe jedzenie!
- Zamierzałem posprzątać przed Twoim powrotem - ociężale klapnął na krzesło przed biurkiem i przymknął oczy. Wyglądał jak znudzony arystokrata, który pochłania słońce.
- Kiedy chciałeś to zrobić? W grudniu?
House podparł policzek ręką i wpatrywał się w szefową ze sztuczną czułością.
- Miło- pokręcił głową, obracając w dłoni fiolką Vicodiny- Coraz dłużej wytrzymujemy ze sobą, bez naładowanej broni. Nie mogę w to uwierzyć.
- Moja jest w torebce- Cuddy poczęstowała go zajadliwym uśmiechem. - Po co przyszedłeś?
- Przyszedłem by w ciszy i spokoju kontemplować zmienne koleje losu.
- Kontempluj w swoim gabinecie. - odgarnęła włosy z policzka i włączyła komputer. Czekając na jego uruchomienie, zaczęła przeglądać przygotowane dokumenty. House obrzucił ją taksującym spojrzeniem, takim samym jak ona jego jeszcze przed chwilą.
- Zacznijmy od początku - westchnęła z rezygnacją - Jak się tutaj znalazłeś?
- Dzięki mojemu ponadprzeciętnemu sprytowi, niezwykłemu umysłowi i sprawności fizycznej. Zapomniałaś zamknąć drzwi. - podniósł głowę i zatrzymał wzrok na jej rozwścieczonej twarzy, co ze względu na gigantyczny dekolt stanowiło nie lada wyzwanie. Morska zieleń oczu Cuddy zmieniła się we wzburzony błękit
- Pacjent żąda biopsji mózgu. Tłumaczyłem mu, że nie powinien ryzykować, ale ten idiota się uparł...- zawiesił głos- więc powiedziałem mu, że muszę się skonsultować z moją seksowną, rozważną i wspomagającą mnie szefową
- Więc przekaż mu, że Twoja seksowna i wspomagająca szefowa mówi nie. - Lisa płynnymi, pełnymi gracji ruchami przerzucała zapisane dokumenty. Znalazła kilka wniosków urlopowych, pilne sprawozdania i plik zamówień, które wymagały jej podpisu. - Potrzebny mi Twój autograf- Jedna z kartek wylądowała przed diagnostą.
- Co to jest? - spojrzał na nią z niepokojem.
- Analiza Twojej pracy. Miałeś zwrócić ją w tamten piątek. Czytałeś ją w ogóle?
- Yep. - przytaknął- Nad wnioskami popłakałem się ze śmiechu.
- Na pewno dostaniesz pokojową nagrodę Nobla.- Bosą stopą manewrowała pod biurkiem, żeby natrafić na szpilki, które wcześniej zrzuciła.
- Ucieszy mnie sama nominacja. - w głosie diagnosty zabrzmiała ironia - Zapomniałaś wspomnieć o moich zaletach: lenistwie, chciwości, nieumiarkowaniu w piciu...
- To siedem grzechów głównych - szukała buta, a jednocześnie starała się przypomnieć sobie wszystko, co miała jeszcze do zrobienia.
- Czy oni nie mieszkali w lesie z królewną? - House podszedł do ściany i przez dłuższy czas przyglądał się eksponowanym tu tabliczkom i fotografiom- osobistymi rekomendacjom, certyfikatom zawodowym i dyplomom Lisy. - Czy jeśli podpiszę ten papierek, dostanę zgodę na biopsję?
- Nie. - powiedziała, zachowując uśmiech na twarzy
- I nie ma znaczenia, że jestem kaleką?
- NIE!
- A to, że jestem inteligentny?
- Nie dostaniesz zgody.
- Więc ponadprzeciętny wzrost, także nie ma tu nic do rzeczy?
Po raz kolejny diagnosta starał się postawić na swoim. Pomimo dowcipnych dialogów i osobistego uroku dr Gregory House, zaoferował swojej szefowej jedynie przenikliwy ból głowy, od którego zapragnęła się natychmiast uwolnić.
- W porządku. Niech Cameron zdobędzie zgodę pacjenta. - jęknęła rozglądając się za ibupromem. Szafki z dokumentami były zamknięte na klucz w przeciwieństwie do szuflady biurka w którym odkryła pod rozwalonym opakowaniem po chipsach czerwoną aktówkę. Ścisnęła znalezisko mocniej, prawie jakby trzymała w ręku broń.
- Kto to podrzucił? - podniosła wzrok i zauważyła, że House bacznie się jej przygląda, czekając na dalszy rozwój wypadków.
- Bruce Willis - odparował.
- Biurko było zamknięte!
- Długo się z nim męczyłem. Doceń to.
Znalazła tylko jeden but, więc nie mogła wstać, a to dawało House'owi przewagę, bo górował teraz nad nią. Na domiar złego lekka migrena, ewoluowała przepoczwarzajac się w pełnokrwistą agonię. Wreszcie zrezygnowana, otworzyła pakunek mając nadzieję, że jego zawartość nie wybuchnie jej w twarz.
- Kompletnie Ci odbiło?! - wrzasnęła po chwili, ściągając brwi w jedną kreskę -wyraz świętego oburzenia. Zawsze wiedziała, że prędzej, czy później skończy przez House'a, spalona żywcem na stosie. Ale zanim spłonie da się poznać, jako niezwykła czarownica.
- Pacjent potrzebuje nowej wątroby, wpisz go na listę i po krzyku.
- Nic z tego. Ten człowiek, należy do AA.
- A ja do NN i co wynika z tej wyliczanki?
- To, że nie dostanie nowej wątroby.
- Bez niej umrze w przeciągu tygodnia!
- Więc oddaj mu swoją.
- Tak. Uzależnienie od Vicodinu i burbonu sprawia, że jestem idealnym materiałem na dawcę.
- Ludzie dzielą się na biorców i dawców. Ty idealnie sprawdzasz się w roli dawcy STRESU- Cuddy obrzuciła diagnostę zawistnym wzrokiem, na który odpowiedział spojrzeniem niewiniątka - Z powodzeniem mógłbyś rozszerzyć swój asortyment, to tylko kawałek organu.
- Potrzebuję zgody 7 członków komisji transplantologicznej.
- A jaka jest w tym moja rola?
- Nie zdołam zabić ich wszystkich, kilku może się wymknąć dlatego potrzebuję Ciebie.
Mierzyli się wzrokiem z takim natężeniem, że powietrze wokół nich zdawało się gęstnieć. Cuddy nie miała zamiaru ustąpić. Po chwili twarz House'a złagodniała. Lisa obserwowała tę metamorfozę z dużą dozą podejrzliwości
- Przykro mi, ale prędzej świnie zaczną latać niż zgodzą się na ten przeszczep. Nic nie mogę zrobić.
Stopniowe rozluźnienie mięśni twarzy, zmiana tonu na słodko pobłażliwy i ujmujący uśmiech. House wiedział, że przegrywa to starcie. Jego umysł pracował gorączkowo, podsuwając coraz to nowe argumenty.
- Mogłabyś zdjąć bluzkę! - powiedział piskliwym głosem.
- Masz gorączkę, czy po prostu jesteś głupi?!- zachłysnęła się gniewem - Mój szpital to nie agencja towarzyska!
- Teraz mi to mówisz?
- Decyzje dotyczące ryzykownych zabiegów podejmuję sama i nie pozwolę, by ktoś wymuszał je na mnie szantażem!
W jej oczach błysnęła zawzięta duma.
- Nie ruszę się stąd dopóki nie wpiszesz go na listę. - przerwał jej - Dodam, że wytrzymuję osiem dni bez wody.
Lont został zapalony i teraz patrzyli oboje, jak każde drgnienie płomienia zbliża ich do katastrofy.
- House naprawdę mi przykro- Cuddy posłała diagnoście mordercze spojrzenie.
- Właśnie widzę jak rozpaczasz. - prychnął cicho i wyciągnął rękę po Vicodin.
Czy Brenda czekała pod drzwiami szefowej, czy też jej wejście w tym momencie było zbiegiem okoliczności? Lekarze byli zbyt pochłonięci walką, by się nad tym zastanawiać, ale kiedy pielęgniarka stanęła w drzwiach z kawą, oboje uznali to za niepożądaną przerwę w pasjonującej rozgrywce.
Brenda obrzuciła ich rozpalone twarze ironicznym spojrzeniem.
- Czego on chce? - zapytała, podchodząc do krawędzi blatu
- Niczego. Jest zadowolony, że ma pracę.
House wciągnął głęboko powietrze i spojrzał na nią przeszywającym na wskroś wzrokiem
- Cuddy powiedziała, że dostanę wątrobę dla mojego umierającego pacjenta.
- Nie - Lisa poprawiła go- Cuddy powiedziała, ze pod żadnym pozorem nie dostaniesz zgody - zacisnęła mocno wargi i sięgnęła po filiżankę.
- Nie spierajmy się o szczegóły. Powiedziała twarde i zdecydowane "raczej nie".- zamilkł na chwilę, po czym zwrócił się do pielęgniarki - Gdyby dowiedziała się co zrobiłem ostatniemu pacjentowi w klinice, pewnie głowa by jej eksplodowała i zmarnowałby sie taki dobry endokrynolog.
- Niewykluczone- Brenda zgodziła się dyplomatycznie z niepokojem zerkając na rozwścieczoną szefową. Odrzuciła falę rudych loków, przemaszerowała przez gabinet i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Cuddy również poderwała się na równe nogi i zaczęła krążyć po pomieszczeniu, jak tygrys szukający wyjścia z klatki. Na przemian zaciskała i rozluźniała dłonie, a jej twarz odzwierciedlała najrozmaitsze odcienie wściekłości, żalu i dumy.
- House! Jesteś nie poczytalny! Wynocha z mojego gabinetu- rzuciła i ruszyła w stronę łazienki.
- Świetnie! Powiedz mi to kiedy będę w nastroju do słuchania kazań.
- Tak się składa, że ja też nie mam ochoty na pogawędki, wiec wybacz, że Cię opuszczę - Mówiła do niego, tak jakby swoimi słowami zadawała ciosy.
Diagnosta ukłonił się jej z wystudiowaną kurtuazją, a parę sekund później usłyszał głuchy huk. Westchnął ciężko.
Cuddy przymknęła oczy, opierając się o chłodną ścianę. Wzięła głęboki oddech. Wszystkie emocje, nad którymi tak bardzo pragnęła panować, teraz wypłynęły na wierzch. Omal się nie rozpłakała. W gardle urósł jej twardy, bolesny supeł. Lisa Cuddy nigdy nie pozwalała rozczulać się nad sobą, nie potrzebowała też niczyjego współczucia. Była przecież kobietą sukcesu- opanowaną, chłodną i kompetentną.
- PPTH zarządza największa świruska w całym New Jersey - House niepewnie uchylił mahoniowe drzwi, przekroczył próg łazienki i przekręcił zamek.
Niespodziewanie przyciągnął ją do siebie i wpił się wargami w jej usta. Wsunął język między jej wargi i zaczął poszukiwania. Umiał wspaniale całować, a ona tęskniła za tego rodzaju bliskością bardziej, niż była gotowa to przyznać. Przesuwała rękami po jego ramionach. Znała go na wylot i wiedziała czego może się po nim spodziewać, dlatego nie groziło jej żadne uczuciowe niebezpieczeństwo. Chciał ją wykorzystać. I dobrze. Ona też go wykorzysta. Tylko przez chwilę. Tylko przez całe życie które wypełnił ten jeden pocałunek.
Położył dłoń u dołu jej pleców i przyciągnął biodra do swoich. Miał erekcję, a ona zamierzała powiedzieć "nie" i sam fakt, że mogła to zrobić sprawił że rozkoszowała się tą chwilą. House objął jej biodro.
Jasna cholera, Potrzebowała chwili, żeby mózg zaczął funkcjonować. Resztkami sił odepchnęła go od siebie, ciężko chwytając powietrze.
- Przestań – prosiła, trzymając fason. Nie dawała po sobie nic poznać. Tylko on czuł jej szalone tętno i przyspieszający oddech. Chciała go mieć, ale nie aż tak otwarcie. A właściwie czemu nie?
To było tak szalenie niebezpieczne, podniecające. Czuła, że serce zaczyna jej walić, jak oszalałe.
House cały czas trzymając ją sztywno w żelaznym uścisku, ustami muskał policzek.Czuła jak ich wargi delikatnie się podszczypują, jakby to był pierwszy pocałunek w życiu. Drażnił jej najczulsze punkty, rozpalał. Czuła gorący oddech na skórze. Oszałamiający zapach i wilgoć. Jęknęła. Właśnie za tym tęskniła. To uczucie chciała sobie przypomnieć. Stęsknione języki powoli wibrując, witały się na nowo.
- Nie - próbowała stawić opór, kiedy wtargnął między jej nogi. House nie mógł słuchać tego świdrującego, zaborczego głosu, który prawie wiercił mu dziurę w mózgu, który ciągle się go o coś czepiał i ciągle czegoś od niego chciał. Zakładał mu obręcz na szyję, opinał i zaciskał się coraz ciaśniej, niczym pętla na wisielcu.
Silne dłonie diagnosty wjechały od razu pod spódniczkę i ścisnęły pośladki szefowej, unosząc ją wysoko. Granatowy materiał podwinął się, ukazując koronki błyszczącego nylonu i biały, ściśle przylegający do jej skarbu skrawek. Pocałunek zamknął krzyk wyrywający się z jej ust, a dłonie oplotły jej protestujące ramiona. Czuł ją całą wciśniętą w siebie i to było boskie uczucie. Czuł jej zapach poplątany ze strachem. Walące serce, przyspieszony, rwący się oddech. Smak wyrywających się, soczystych, namiętnych ust. Walczący z nim język, broniący dostępu do słodkiego wnętrza. Ale wcisnął się tam na siłę. Wniknął w nią. Pożądał jej. Tyle razy wyobrażał sobie tę scenę. A teraz jego dłonie sięgnęły do jej zakazanych miejsc. Unosiły ją w powietrzu i penetrowały miękką, aksamitną skórę.
- Dobrze, że zamknął drzwi – to jedyne myśli, jakie przyszły Cuddy w tym momencie do głowy. Nic o ucieczce, obronie, zwolnieniu z pracy
Zdążyła tylko poczuć jego siłę, eksplozję w rozgrzanych mięśniach i natychmiastową falę podniecenia, która uderzyła w nią jak tajfun. Jego palce na nagich pośladkach, wdzierające się w jej zakamarki. Palce jej cholernego pracownika, którego tyle razy strofowała. Któremu nie wolno było tego robić. Miał tylko patrzeć i obejść się smakiem!
House momentalnie podniósł ją wysoko, zakołował stojąc w miejscu i przycisnął mocno do ściany opierając o łazienkowy drewniany blat. Oplotła go nogami. Oszalała przez niego. Ogarnęła ją słodka niemoc. Nie mogła walczyć, ani sprzeciwiać się tej przyjemności. Tej rozkosznej fali, która przepływała przez jej wnętrze i unosiła coraz wyżej. On właśnie realizował jej mroczną fantazję. Spojrzała mu w oczy. Szaleństwo, obłęd, pożądanie i władza. Zobaczyła jak szamocze się z rozporkiem i wiedziała, że za chwilę nic już nie będzie takie samo. Ta krótka przerwa otrzeźwiła ją na moment i przez chwilę dopadło ją poczucie rzeczywistości. Jednak musi to przerwać. To przecież tylko pracownik . Jej podwładny. Jutro będzie mówił o tym cały szpital.
- Nie ... House! - zamknęła oczy, zagryzła wargi, ale nie była w stanie wygrać walki z własnym ciałem. Wilgotniała. Wiedziała, że on także to czuje.
Nie zdążyła nic więcej dodać, diagnosta jednym ruchem podciągnął spódniczkę jeszcze wyżej i bezpardonowo wszedł w nią na całą długość członka.Fala rozkoszy przetoczyła się przez jej wnętrze. Nie zdążyła nawet pomyśleć o jakimś zabezpieczeniu.
- Greg, proszę… ach…- pojękiwała, kiedy zaczął przyspieszać. Te słowa były dla niego niczym muzyka dla uszu. Nie ważne co mówiła. Ważne, że słyszał swoje imię, czuł jej wilgoć, dostrzegł mgłę w jej odpływających oczach. Niczego więcej nie oczekiwał.
Cuddy wiedziała, że rozpoczęła wspinaczkę na szczyt. Wygięła się w łuk, unosząc biodra i wypinając piersi w jego stronę. Współpracowała z nim, umiejętnie poruszając biodrami. Zachłannie łapała powietrze szeroko otwartymi ustami, jęcząc przy tym głośno. House poczuł, jak jej wnętrze zaciska się na nim, jak pulsuje w miarowych skurczach... Wbił się jeszcze raz, do samego końca...Wszystko inne przestało się liczyć. Była tylko galopująca w niej przyjemność. Zaczęła wić się spazmatycznie, głośno krzycząc. Zmysłowe dyszenie odbijało się od gładkich ścian łazienki. Odpływała patrząc w jego obłąkane i zafascynowane nią oczy, szerokie ramiona, potargane włosy. Jego sylwetkę, która góruje nad nią i nabija szaleńczo na siebie.
Poczuł jak się na nim zaciska, jak robi mu się coraz ciaśniej i wilgotniej za razem. Jęknęła na całe gardło, zatracając się w ekstazie. Zapominając zarazem, że są w szpitalu, a w sąsiednich pomieszczeniach pracują ludzie. Złączenie, które na nich przyszło było jak wstrząs, jeszcze przez kilka chwil wili się spleceni w miłosnym uścisku,otulając występek swoimi opiekuńczymi skrzydłami.
Lisa pierwsza podniosła się i opuściła spódnicę. Zaczęła wycierać gęste krople potu z zarumienionej twarzy. Poczuła, jak krew z powrotem wracała do jej głowy, jak powoli zaczynała trzeźwieć i dostrzegać związki przyczynowo skutkowe.
Kiedy, była już kompletnie ubrana, drżącymi dłońmi zaczęła poprawiać makijaż, ale nie potrafił on ukryć łez stojących w jej oczach.
House podszedł do niej, objął rękami i przytulił. Nie jak przyjaciel– jak mężczyzna, jak kochanek.
- Stało się coś, co nigdy nie miało prawa się zdarzyć. Nie mogę tu siedzieć, bo rozedrze mnie na strzępy. Wyjdź, odezwę się do ciebie, gdy będę potrafiła. - zatrzymała się w drzwiach, wzięła głęboki oddech i policzyła do dziesięciu. Stała bez ruchu, jak wrośnięta w podłogę. Znała już teraz znaczenie takiego bezruchu. Był to martwy spokój pod którego powierzchnią kłębiły się najczarniejsze wody życia. Spokój pomyślała. Musi zachować spokój, musi być tak opanowana jak House, inaczej padną słowa, których żadne z nich nie będzie mogło zapomnieć. Usłyszała jakiś ruch za plecami. Odwróciła się. House opierał się o drewniany blat. Miał martwą, nieprzeniknioną twarz.
- Czy to miało jakieś znaczenie?- zapytał bezbarwnym głosem.
- Tak. Nienawidzę Cię.
Czuła, że wzbiera w niej złość, straszna niepohamowana złość.
- Za co? - jego źrenice rozszerzyły się pod wpływem szoku i sprawiło jej to satysfakcję. Po chwili twarz mu się zminiła i spochmurniała.
- Za co Cię nienawidzę? Niech pomyślę. Nienawidzę Cię za to, że upokarzasz mnie na oczach lekarzy, pielęgniarek, pracowników, dosłownie wszystkich pracowników szpitala swoimi głupimi kawałami.
- Któż mógł wiedzieć, że za każdym razem będziesz dawała się nabierać?
- Nienawidzę Cię za wszystkie godziny, które spędziłam w przychodni odrabiając za Ciebie dyżury.
- Przyznaję: To było nieprofesjonalne, ale dzięki temu stałaś się lepszym lekarzem - zacytował jej własne słowa- powinnaś być mi wdzięczna.
- Nienawidzę Cię za Twoje obleśne zachowanie, które kosztowało mnie utratę zdrowia psychicznego! -
Poczuła, że coś w niej pęka. Martwy bezruch zmienił się w rozdygotaną furię, nie panowała już nad sobą. W jej oczach błyszczały grudki lodu.
- Ok, teraz moja kolej- jego uśmiech był wręcz jedwabisty- Jesteś zimna i wyrachowana. Za wszelką cenę starasz się zwrócić moją uwagę, jednak kiedy zaczynam się do Ciebie zbliżać robisz krok w tył, bombardując mnie pełnym nienawiści spojrzeniem - podszedł i ujął jej podbródek. - O takim jak teraz!
Cuddy z całej siły kopnęła go w łydkę. Skrzywił się, a ona poklepała go po ręce.
- Hej! Znowu widzę to spojrzenie! - pogroził jej palcem- Ilekroć próbowałem podjąć niebezpieczne ryzyko, dzięki któremu pacjent mógłby przeżyć ty sabotowałaś moje wysiłki. Jak dzisiaj.
- Brak zgody nie jest sabotażem!
- Lubię przebywać w Twoim towarzystwie, bo jesteś jedyną osobą której ludzie nienawidzą bardziej niż mnie.- zakończył wysilając się na uśmiech, choć przychodziło mu to z coraz większym trudem.
Po ostatnim zdaniu Cuddy zatrzęsła się z gniewu. Chciała zabić House'a. Miłość, nienawiść...nierozłączne uczucia, niszczące wszystko co napotkają na swojej drodze.
- Nigdy nie wybaczyłam Ci tego, co się stało na studiach. I nigdy Ci nie wybaczę- szepnęła spoglądając mu w oczy.
House odsunął się od niej.
- To co zrobiłeś przypominało gwałt.
- Wypiliśmy za dużo. W życiu nie zmusiłem do niczego żadnej kobiety i Ciebie też nie zmuszałem
- Nie chodzi o przymus fizyczny, ale ...
- Byłem niewyobrażalnie boskim geniuszem, a Ty zakochałaś się we mnie.
- Nawet się ze mną nie położyłeś- wypomniała mu ze łzami w oczach.- Zadarłeś mi spódnicę i załatwiłeś sprawę. Zupełnie jak dzisiaj- dodała w myślach.
- Nigdy nie zamierzałem się w Tobie zakochać, a tamta noc przynajmniej położyła kres Twoim złudzeniom. - uniósł wolno powieki, skupiając na niej wzrok.
- Nie waż się zachowywać jakbyś mi wtedy zrobił przysługę! Wykorzystałeś idotkę, która myślała że jesteś tajemniczy i romantyczny, podczas gdy w rzeczywistości byłeś tylko egoistycznym dupkiem! - odwróciła się i jak lunatyczka ruszyła w stronę gabinetu. Musiała uwolnić się od niego chociaż na chwilę.
- Cuddy...
Nie zatrzymała się, nic ją nie obchodziła błagalna nuta w jego głosie.
- CUDDY! DO CHOLERY!
Tym razem to był ostry, nakazujący krzyk.
Nie mogła znieść jego obecności. Musiała zostać sama, chociaż na chwilę, żeby odzyskać panowanie nad sobą.
- Dlaczego mi to robisz? - szepnęła z wahaniem.
- Bo Cię kocham idiotko! - skrzywił boleśnie usta. - Przepraszam.
Lisa spojrzała na niego z niedowierzaniem. Nigdy wcześniej nie słyszała, żeby za cokolwiek przeprosił, ale tych kilka słów nie wystarczyło by mogła zapomnieć o odczuwanym tak długo bólu i wstydzie.
- Przeprosiny nie zostały przyjęte.
Fakt, że w końcu przyznał się do niewłaściwego zachowania sprawił, że poczuła się trochę lepiej. Gdy wychodziła dostrzegła ogień w jego oczach, którego źródłem nie było pożądanie, ale miłość. Gorąca i nienasycona miłość.


2. Love story


Miłość. Uczucie, którego skrycie pragnie każdy z nas. Już jako małe dziewczynki marzymy o księciu z bajki, który przyjedzie na białym rumaku, zabierze nas do swojej krainy, gdzie będziemy żyć długo i szczęśliwie. Życie nie układa się tak bajkowo… Jednak każdy z nas wierzy, że nagle, bez żadnej zapowiedzi trafi w niego strzała Amora, a miłość zapuka do drzwi. Nie ma co się dziwić, w końcu miłość przynosi ze sobą cały wór prezentów, na które większość z nas nie mogła liczyć przez całe swoje życie. Zrozumienie ze strony drugiej osoby, bezwarunkowe wsparcie, czułość i ciepło bijące od drugiego człowieka, troska porównywalna do tej, którą darzy nas nasza rodzicielka… A to tylko nieliczne z nich, podane tylko dla przykładu. Tak więc zrozumiałe jest to, że każdy z nas marzy o miłości. Takim prawdziwym uczuciu, które zmieni wszystko i przekręci nasze życie o 180 stopni.
Tego co łączyło House’a i Cuddy nie można było nazwać miłością. A bynajmniej tak to wygląda na pierwszy rzut oka. Bo czy miłością nazwiemy gierki słowne, prześciganie się w złośliwościach i wzajemne uprzykrzanie sobie życia? Gdyby chodziło o parę nastolatków to faktycznie, można by zaryzykować stwierdzenie, że łączy ich miłość. Jednak gdy chodzi o dwoje dorosłych ludzi to nie jest to takie oczywiste. Ale kiedy przyjrzymy się zachowaniu tych dwojga dostrzegamy, że te sarkastyczne komentarze są tylko i wyłącznie przykrywką. Dla czego? Dla uczucia, które do siebie żywią! House i Cuddy to klasyczny przykład miłości, która ma problem z realnym zaistnieniem, jednak jej istnienie wyczuwają obie strony. Tylko boją się pozwolić jej wypłynąć na wierzch. Tak więc po głębszym zastanowieniu dostrzegamy, że House’a i Cuddy jednak łączy miłość, dziwna bo dziwna, aczkolwiek realna.

***

- Walentynki. Święto wymyślone przez sprzedawców czekoladek i kwiaciarzy. W końcu wtedy interes kwitnie! No i ten róż, serca i uskrzydlone bachorki atakujące ze wszystkich stron… – powiedział House, udając, że wymiotuje.
- Ty po prostu boisz się miłości. Ten strach paraliżuje cię do tego stopnia, że chowasz się pod skorupą aroganckiego dupka, którego życiowym celem jest wyśmianie tego wspaniałego uczucia. Ale to tylko przykrywka, House… Tak naprawdę pragniesz miłości drugiej osoby, tej specyficznej więzi łączącej dwoje ludzi. Pragniesz tego i sam boisz się do tego przyznać – odpowiedział Wilson, Wielki-Psychoterapeuta-Znający-Nagą-Prawdę-O-Tobie.
- Taaaak, masz rację Jimmy. To wszystko tylko strach. Wiesz co? Zakochani świetnie dobrali sobie patrona. Pasuje wprost idealnie! – dodał po chwili.
- Wiedziałem, że nie można się po tobie spodziewać żadnych ludzkich gestów.
- Kto powiedział, że jestem człowiekiem?
Jimmy parsknął śmiechem i lekko pokręcił głową. Czy on kiedykolwiek wydorośleje?
- Nikt. Wszyscy twierdzą, że jesteś kosmitą, który przybył z odległej planety K-Sex i masz za zadanie zdobyć władzę nad naszym światem. Ale jesteś w tym strasznie kiepski, nie poradziłeś sobie nawet z marnym szpitalem Princeton Plainsboro. Doszły do nas plotki, że twój władca się zdenerwował i cię zdegradował. Teraz jesteś tu uwięziony na wieki, dlatego stałeś się takim zgorzkniałym dupkiem. – Skoro House nie miał zamiaru być poważny to i on mógł pozwolić sobie na żarty, prawda?
- Święta prawda.

***

Walentynki. Święto, które uszczęśliwiało zakochanych, równocześnie skutecznie dobijając ludzi samotnych. Lisa Cuddy należała niestety do tych drugich, a myśl o miłości otaczającej ją ze wszystkich stron była co najmniej frustrująca. Dlaczego ona, kobieta sukcesu, nie mogła ułożyć sobie życia? Dlaczego każdy mężczyzna, który pojawiał się w jej życiu był jedynie chwilowym zastępstwem tego, którego pożądała od wielu lat? Czy nie mogła wreszcie tak po prostu odnaleźć szczęśliwej miłości?
Samotność doskwierała jej zwłaszcza w takie dni. Wtedy nawet zdrowy rozsądek i optymistyczne podejście do życia zostały upychane głęboko pod warstwę smutku i rozgoryczenia. Nie miała przecież wielkich wymagań! Potrzebowała kogoś, kto byłby dobrym ojcem dla jej córki. Rachel, bo przecież o niej mowa, była teraz małym dzieckiem, ale z czasem brak męskiego autorytetu może zostawić ślad na jej psychice. Dlatego potrzebowała kogoś, na kim mogłaby po prostu w pełni polegać.
Cuddy siedziała w fotelu, pogrążając się w coraz to dziwniejszych rozmyślaniach, kiedy to nagle rzuciła jej się w oczy jaskrawo pomarańczowa karteczka przyklejona do wewnętrznej strony biurka. Nie zastanawiając się długo schyliła się i odkleiła ją. Charakter pisma wydał jej się dziwnie znajomy, ale nie mogła sobie przypomnieć do kogo należy.
- Znowu przygnębienie? Myślisz, że życie jest niesprawiedliwe? Koniec użalania się nad sobą! Jesteś atrakcyjną, pewną siebie kobietą. A dzisiejszego dnia nie spędzisz samotnie. Już, dzwoń do opiekunki Rachel i załatw wolny wieczór! Nie, tylko nie zaczynaj zastanawiać się kto jest nadawcą tej karteczki. I nie rozglądaj się na boki, Cuddy! Teraz masz mnie posłuchać… Następną wskazówkę znajdziesz tam, gdzie chowasz najcenniejsze dla ciebie przedmioty. I nawet nie waż się mnie nie posłuchać! – odczytała głośno, a zdziwienie w jej głosie pogłębiało się z każdym następnym słowem.
Nie zamierzała posłuchać nadawcy jakiejś głupiej karteczki. Jeśli ktoś miałby udzielać jej jakichkolwiek rad to mógłby zrobić to osobiście! Jednak ciekawość zwyciężyła… Kto mógł to napisać? Jak miał się skończyć ten wieczór? Do kogo zaprowadzą ją wskazówki? Postanowiła nie dzwonić jeszcze do opiekunki. Zadzwonię jak dowiem się czegoś konkretnego, pomyślała. A teraz sprawdźmy czy ten cały nadawca zna mnie tak dobrze jak mu się wydaje.

***

- Dzisiaj prześpię się z Cuddy! – powiedział House, wchodząc bez pukania do gabinetu Wilsona.
Na jego twarzy widać było autentyczną wiarę w słowa, które wypowiedział. Jimmy patrzył na niego z rozbawieniem, uznając to za kolejny żart z serii tych, których nie rozumiał.
- Taak, a ja przelecę Salmę Hayek – odpowiedział, kręcąc z rozbawieniem głową.
House mógł mówić, co chciał. On i tak wiedział, że od lat administratorka szpitala jest dla niego kimś więcej, niż szefową.
- Skoro tak to będziemy mieli o czym rozmawiać jutro. Chociaż… Salma Hayek nigdy w życiu nie spojrzałaby na kogoś takiego, jak ty! Tylko ja się dla niej liczę!
- Serio masz zamiar przespać się z Cuddy? – zapytał onkolog, lekceważąc jego wcześniejszą odpowiedź.
- Nie. Tak tylko powiedziałem – odpowiedział House z sarkazmem w głosie. – A teraz wychodzę. Mam trochę rzeczy do przygotowania!
Wilson nie zdążył się odezwać, a Gregory już wyszedł z jego gabinetu.
- Powodzenia! Wiem, że ją kochasz! – krzyknął za nim.
Rozłożył się w fotelu i uśmiechnął się do siebie. Wyglądało na to, że House faktycznie coś planował. A to mogło się ciekawie skończyć …

***

Cuddy otworzyła szufladę wypełnioną zdjęciami i innymi tego typu pamiątkami, do której dostęp miała tylko i wyłącznie ona. A bynajmniej tak jej się wydawało do tej pory… Otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia, kiedy zobaczyła kolejną karteczkę, tym razem jaskrawo zieloną, wypisaną tym samym, lekko koślawym pismem, przyklejoną do odwróconego zdjęcia Rachel. Sięgnęła po nią, na chwilę zatrzymując wzrok na małym aniołku, który patrzył na nią ze zdjęcia, i znów odczytała ją głośno.
- Widzisz, jednak dobrze Cię znam. Kto by się tego spodziewał, co? No to teraz idź do łazienki i popatrz w lustro. Żadnych pytań!
Kimkolwiek był nadawca to zdołał ją zaciekawić. Niewiele się zastanawiając wstała i skierowała swoje kroki w stronę łazienki. Otworzyła drzwi, a w oczy od razu rzuciła jej się karteczka przyklejona do lustra. Tym razem była ona jaskrawo żółta. Popatrzyła w lustro. Na jej twarzy malowało się zdziwienie, którego dawno u siebie nie widziała. W zasadzie to faktycznie była atrakcyjna, musiała to przyznać. Nie wyglądała na te swoje… lata. Szaroniebieskie oczy patrzyły na nią ze zdumieniem. Otrząsnęła się i sięgnęła po karteczkę.
- No i widzisz, mówiłem, że jesteś atrakcyjną kobietą! Zwłaszcza w TYM stroju. Tak, popatrz w lewo. – Obróciła się w wyznaczonym kierunku. Jej oczom ukazała się krwistoczerwona sukienka, której głęboki dekolt zapewne idealnie podkreśliłby jej piersi. Ale nie miała zamiaru tego ubierać! Czy on zwariował?! Pokręciła głową. - Nie zaczynaj kręcić głową! Przecież ta sukienka jak najbardziej na Ciebie pasuje! Więc wskakuj w nią i nawet nie próbuj się wykręcać! No chyba, że ten wieczór masz zamiar spędzić przed telewizorem, oglądając jakiś kiepski wyciskacz łez… A ja gwarantuję Ci dobrą zabawę!
- Cholera – zaklęła pod nosem.
Dała się wkręcić w tą zabawę. Zdecydowanie dała się wkręcić. Teraz nie miała zamiaru zrezygnować, ale ta sukienka lekko ją przytłaczała. Na pewno nie będzie w niej dobrze wyglądać. Nie ma na to najmniejszej szansy.

***

House szedł z stronę swojego samochodu, będąc w wyśmienitym nastroju. Dokładnie to wszystko zaplanował, zadbał o każdy szczegół. Nie było szans, żeby jego akcja się nie powiodła. W końcu to była JEGO akcja.
Wiedział, że zwykłe wyznanie uczuć było nie na miejscu. On, Gregory House, miałby po prostu powiedzieć „kocham cię”? Nie, to nie był dobry pomysł. Musiał przygotować coś specjalnego. W końcu był sobą.
Dlatego był niezmiernie dumny ze swojego pomysłu. Nie musiał nic mówić, a karteczki same załatwią za niego sprawę. On tylko to potwierdzi. I wtedy nastąpi tak zwane szczęśliwe zakończenie, w które nie wierzył. Ale nawet brak wiary nie był w stanie go powstrzymać.
Odpalił samochód i udał się do domu, a uśmiech nie chciał zejść z jego twarzy.

***

Patrzyła przerażonym wzrokiem na sukienkę. Nie, ona tego nie założy… Przecież tak cudowny strój nie mógł dobrze na niej wyglądać. Po prostu nie mógł.
I wtedy, kiedy była już bliska zrezygnowania, rzuciła jej się w oczu karteczka przypięta do sukni. Zdziwiła się, że wcześniej jej nie zauważyła. Niebieski liścik szybko spoczął w jej rękach.
Taak, masz to ubrać. Natychmiast!
A jak tylko ubierzesz to idź do ulubionej kawiarni, zamów ulubione ciasto i czekaj na kolejny znak.
Co miała zrobić? Posłuchała. Ciekawość zwyciężyła.

***

Kiedy przekroczyła próg McClaren’a, zdała sobie sprawę, że tak naprawdę nawet nie wie, kto jest nadawcą tych karteczek, a słucha go, jakby był jej najlepszym przyjacielem. Teraz jednak wydawało jej się to mało istotne. Chciała poznać tego, kto uważa, że tak dobrze ją zna. Chociaż jej podejrzenie padło już w stronę House’a to nie mogła pozbyć się wrażenia, że on nigdy nie zdobył się na takie wyznania. W końcu to był House…
Zamówiła szarlotkę i czekała aż kelnerka je przyniesie. Tymczasem nerwowo rozglądała się po lokalu, szukając jakiejś wskazówki. Musiała wyglądać komicznie w tej czerwonej sukni z tym zdziwieniem na twarzy. Jednak teraz to było najmniej ważne.
Kelnerka podeszła do niej, uśmiechając się ciepło.
- Dziękuję – powiedziała Cuddy, kiedy postawiła przed nią talerzyk z ciastem.
I co? Gdzie jest ten znak?
Zaczęła jeść szarlotkę, a spod ciasta wyłonił się kawałek papieru. Prawie zadławiła się, kiedy to zobaczyła. Karteczka była purpurowa i wyraźnie widoczna na tle białego talerzyka.
Wyciągnęła ją stamtąd i odczytała tekst na niej zapisany.
Jesteś taka przewidywalna… Dobrze, już się tak nie denerwuj. I przestań się wreszcie tak rozglądać! Nie wyskoczę przecież zza okna! Musisz jeszcze trochę poczekać, aby do mnie się dostać… Jedź do kwiaciarni ‘Pani Rose’ (tak, cóż za idiotyczna nazwa!). Tam czekają Cię kolejne instrukcje.
Uśmiechnęła się do siebie. Może i te Walentynki były dziwne, ale bardzo jej się to podobało.
Zapłaciła za ciasto i wyszła z kawiarni.

***

Czekał. Wszystko było gotowe, stół nakryty, on ubrany. Teraz pozostawało tylko oczekiwanie. Nie denerwował się. Wcale. Zerknął za okno, patrząc czy jej samochód przypadkiem nie przyjechał. Czym miałby się denerwować? Przecież wszystko zostało dopracowane. A może teraz przyjechała? Wyjrzał znowu za okno. Zdenerwowanie jest dobre dla amatorów, nie dla niego. Zresztą… Przecież to była Cuddy. Nie miał się czym denerwować. Cholera! Gdzie ona jest? Wyjrzał ponownie za okno. Greg, jesteś taki spokojny, powiedział do siebie w myślach. Jak mistrz.

***

Zrobiła tak, jak kazał. Zatrzymała się przed kwiaciarnią „Pani Rose”, swoją drogą faktycznie idiotyczna nazwa, i wyszła z samochodu. Musiała dziwnie wyglądać w tej czerwonej sukni, bo ludzie się za nią oglądali. Jednak jej było to obojętne. Szybko doszła do drzwi i otworzyła je.
- Doktor Cuddy! Pani musi być doktor Cuddy, prawda? – dobiegł ją krzyk, kiedy przekroczyła próg kwiaciarni.
Właścicielką tego lekko piskliwego głosu okazała się niska, pulchna kobieta. Prawy policzek miała lekko umorusany ziemią, a na jej twarzy widniał szeroki uśmiech. Wystarczyła chwila, aby ta jej radość udzieliła się Cuddy.
- Tak, to ja. Skąd pani wie jak się nazywam? – zapytała uprzejmie, uśmiechając się do kobiety.
- Nie mogę powiedzieć. Mam za to dla pani przesyłkę. Był tu pewien mężczyzna i powiedział, że mam to pani dać – odpowiedziała i zniknęła na chwilę na zapleczu.
Cuddy rozglądała się po kwiaciarni, nie mogąc wyzbyć się wrażenia, że zaraz stanie się coś nieoczekiwanego. Pani Rose, bo zapewne tak się nazywała owa kobieta, wyłoniła się z zaplecza, targając olbrzymi bukiet róż.
- To dla pani – powiedziała i ciepło się uśmiechnęła.
- Dziękuję bardzo.
Rzuciła jej się w oczy jaskrawo różowa karteczka, przyklejona w miejsce bilecika.
Zdziwiona? Zawsze umiałem wszystko dopracować do ostatniego szczegółu. Bierz róże i jedź pod adres egoistycznego dupka, którego tak bardzo lubisz. Przystojny, cholernie seksowny doktor będzie tam na Ciebie czekał!
Ale wiesz, że chodzi o House’a, prawda?
Nie wiedziała co ją bardziej zaskoczyło – róże czy nadawca tego liściku. House… No cóż, skoro miała do niego jechać to nie miała chwili do stracenia.
- Słoneczko, leć do niego i niech wam się dobrze powodzi – powiedziała właścicielka kwiaciarni, kiedy Cuddy skierowała się w stronę wyjścia
- Dziękuję! – krzyknęła jeszcze za sobą pani administrator.

***

Ostrożnie zapukała do drzwi. Cała ta sytuacja była tak nierealna, tak nieprawdopodobna, że bała się, że zniszczy ją głośniejszym czy też gwałtowniejszym zachowaniem. Bała się, że w jednej chwili wszystko zniknie, jak bańka mydlana rozpryśnie się w powietrzu, nie zostawiając po sobie śladu.
Czuła, że serce przyśpieszyło, kiedy usłyszała kroki. Była pewna, że gdyby zwlekał jeszcze chwilę z otworzeniem drzwi to ono by nie wytrzymało i wyskoczyło jej z piersi. Czerwona sukienka nagle wydała jej się wręcz idealnym strojem na ten wieczór. Jeśli nie będzie w stanie się odezwać to ona zdaje się powiedzieć za nią wszystko.
Otworzył drzwi. Był ubrany w niebieską, nie do końca wyprasowaną, koszulę, a po lewej stronie, w miejscu serca, miał przypiętą karteczkę. Tym razem nie raziła jaskrawą barwą, teraz miała inne zadanie. Czerwony kolor najbardziej oddawał charakter tego, co miało się zaraz wydarzyć. Zanim wyciągnęła rękę po kartkę, spojrzała w jego oczy. Strach. Zobaczyła w nich strach. Gregory House, który czegoś się bał. Gdyby nie ta sytuacja właśnie wygłosiłaby na ten temat uszczypliwy komentarz. Jednak sięgnęła po karteczkę i odczytała ją w myślach.
A teraz spójrz przed siebie. To Twój ideał faceta. I natychmiast do pocałuj! Bo jeszcze ucieknie albo, co gorsza, zostanie przytłoczony widokiem Twoich piersi w tej sukience! No dalej, całuj go!
I zrobiła to. Nie dlatego, że tak jej nakazywała jakaś głupia karteczka. Zrobiła to, bo tego w tej chwili pragnęła najbardziej. Pocałowała go namiętnie, mając wrażenie, że świat zatrzymał się na chwilę.
- Wiedziałam, że w końcu przestaniesz ukrywać uczucia, które żywisz do mojego dekoltu – powiedziała, kiedy wreszcie się od siebie odkleili.
- Taak, twój dekolt jest moim ideałem. Jednak, żeby być z nim najpierw musiałem uwieść ciebie – odpowiedział, uśmiechając się lekko i patrząc jej prosto w oczy.
- Cóż, o ile ze mną nie miałeś takiego problemu to on wydaje się być wciąż nie przekonany.
Na twarzy Cuddy pojawił się uśmiech. Cały ten dzień był zwariowany, ale nie myślała, że zakończy się w taki sposób.
- No to będę musiał się przyłożyć, żeby go przekonać do mojej miłości – powiedział House i zamknął jej usta w kolejnym pocałunku.
Kiedyś nie wierzył w szczęśliwe zakończenia. Jednak w tej chwili właśnie takowego doświadczał. I był z tego powodu niezmiernie zadowolony.

***

Szczęście. Ono wiąże się z miłością w ścisły sposób. Nie ma prawdziwej miłości bez szczęścia. Dlatego walcząc o miłość, walczysz o szczęście nie tylko własne, ale i drugiej osoby. Tak więc staraj się podwójnie, a zostanie to wynagrodzone w najlepszy z możliwych sposobów.
Kochani, pamiętajcie, że miłość jest w życiu najważniejsza. Bez niej tak naprawdę nie ma nic. To ona zdoła przezwyciężyć wszelkie trudności, pomóc, kiedy wszystko wydaje się stracone… Tak, miłość to dobra rzecz. Nie marnujcie szans na nią, bo prawdziwe uczucie pojawia się tylko raz w życiu. I ten jeden jedyny raz wykorzystajcie z całych sił! Życzę Wam takiej właśnie miłość – wytrwałej, podnoszącej, gdy upadniecie i, przede wszystkim, prawdziwej. Życzę Wam tego z całego serca.
I pamiętajcie…

„Bo miłość to żaden film w żadnym kinie
Ani róże ani całusy małe duże
Ale miłość kiedy jedno spada w dół
Drugie ciągnie je ku górze”*

* happysad – Zanim pójdę

3. ***

Właściwie ta sytuacja mogła się wydawać śmieszna. Przypuszczał nawet, że w zwyczajnych okolicznościach pokusiłby się o ironię lub wszystko obróciłby w żart. Jednak ta chwila zdecydowanie nie należała do normalnych. Trzymał na swoich kolanach kobietę z dziurą w klatce piersiowej – nie, to chyba nie uchodziło za zwykłe. Większości ludziom pewnie w ogóle nie byłoby do śmiechu. Ale jemu tak. Przecież tyle razy oglądał śmierć innych, że teraz również nie powinno to robić na nim żadnego wrażenia. Ba! Czasem brał odpowiedzialność za czyjś zgon. Nigdy jednak nie miał wyrzutów. Jako lekarz posiadał kilka przywilejów, które upodabniały go do Boga – mógł uzdrawiać, ale też uśmiercać. Prawo go nie dosięgało. Mogło tylko sumienie, którego nie miał. Ewentualnie Wilson je zastępował, jeśli znajdował się gdzieś w pobliżu. A dzisiaj poczuł to dziwne uczucie. Bolesne, a w dodatku uzmysławiające bezradność. Pierwszy raz w życiu dotknęło go poczucia winy. Zastanawiał się, czy słusznie. Czy mógł przewidzieć to wszystko? Skąd miał wiedzieć, że kilkanaście lat temu zmarła pacjentka była żoną psychopaty? Miał się winić za jego szaleństwo? Niedorzeczność. Mimo tego czuł się źle. Winił się. Za swój podły charakter, za to, jak kiedyś traktował ludzi. Teraz z resztą nie lepiej. Dręczyła go myśl, że może, gdyby jakoś zachował się z większym współczuciem dla tego mężczyzny, dzisiejszy dzień nie różniłby się tak bardzo od innych. Około południa obudziłby go zapach świeżo parzonej kawy. Przez jakieś dziesięć minut wpatrywałby się w sufit i rozmyślał, jakim jest szczęściarzem. W końcu zwlókłby się z łóżka i poszedłby do kuchni. Pierwsze, co by usłyszał, to śmiech i słowa Małej. Dziewczynka na jego widok z pewnością odwróciłaby się i z pełnymi ustami wykrzyknęła „Cześć, tato”. W zamian połaskotałby ją, wywołując radosny chichot. Rozejrzałby się po kuchni, szukając wzrokiem osoby, której to wszystko zawdzięczał. Ujrzałby kobietę stojącą przy kuchence i podszedłby do niej. Pewnie jak zwykle miałaby na sobie swój szlafrok doskonale podkreślający jej kształty. Podkradłby się do niej cicho, aby wkrótce delikatnie przysunąć ją do siebie i zagłębić twarz w jej pachnących włosach. Do jego uszu doszłoby karcące „House!” i kobieca dłoń zapewne próbowałaby zdjąć jego ręce beztrosko położone na jej podbrzuszu. Oczywiście z marnym skutkiem. Uśmiechnąłby się na te poczynania, szepcząc jej sekrety, o których tylko oni wiedzieli. Tak. Tak właśnie wyglądał ich poranny rytuał. Za każdym razem inny, a jednocześnie osnuty w tej samej aurze. Dzisiaj prawdopodobnie też byłby taki, gdyby kilkanaście lat temu nie zachowałby się jak skurwysyn. Chociaż nie to sprawiało mu najwięcej przykrości. Czuł, że ona też go winiła. Zastanawiał się, czy myślała nad tym, że gdyby zostałaby z Lucasem, nie spotkałoby ją to wszystko. Może nie doświadczyłaby pełni szczęścia, ale przynajmniej wciąż cieszyłaby się najważniejszą rzeczą, jaką człowiek otrzymuje od innego człowieka – życiem. Realizowałaby marzenia, wychowywałaby Rachel, pięłaby się po kolejnych szczeblach kariery z właściwą sobie śmiałością, zdecydowaniem i dojrzałością. Za to wybrała życie z nim – mężczyzną, którego kochała i pragnęła, i który tak samo ją kochał i pragnął. Nigdy nie mieli wątpliwości, że dopełniają się nawzajem. Określali swój związek jako idealny, brew temu, co sądzili o nim wszyscy ich znajomi. Właściwie to głównie jej. Tylko Wilson święcie wierzył w sukces związku jego i Lisy. Cieszył się jak dziecko, gdy w końcu zamieszkali razem. Z resztą oni też czuli sprawiali wrażenie szczęśliwych – zachowywali się jak para zakochanych po uszy nastolatków, każdego wieczoru oddających się wzajemnym pieszczotom. I tacy byli, a przynajmniej on zdawał sobie sprawę, że pierwszy raz od dłuższego czasu zaznał szczęścia. Co do niej nie miał pewności. Lisa starała się nie wracać do Lucasa, zdając sobie sprawę, że każda wzmianka o jej niegdysiejszym partnerze przypominała mu o samotności i cierpieniu.
A teraz nie miał śmiałości na zadanie tak prostego pytania. Czułby wówczas, że w takiej chwili pyta o coś błahego. Czas ulatniał się zbyt szybko. Każda sekunda umykała jego zachłannym dłoniom, które jak najdłużej chciały przedłużyć tę chwilę. Pragnął, aby ten obrazek trwał wiecznie. Starał się dobrać odpowiednie słowa. Jego umysł rozpaczliwie szukał wyrazów, jakie kobieta mogłaby chcieć usłyszeć w takiej sytuacji. Jednak wszystkie zdawały się puste, bez znaczenia. Zwykłe dźwięki pozbawione emocji. Nieudolna próba wyrażenia tego, czego się wyrazić nie da. Usilne odzwierciedlenie własnych uczuć i w jakiś sposób okazanie ich. Tak. Uczuć. On, dr Gregory House, miał uczucia. Dopiero od niedawna. Dopiero od momentu, kiedy pojawiła się ona - kobieta, z którą chciałby żyć. Pożądanie, zazdrość, a potem miłość. Chociaż nie do końca był pewien, co do kolejności tych odczuć. Nie miało to znaczenia. Wszystko, dzięki czemu ludzie patrzyli na niego bardziej życzliwie, zawdzięcza jej. Zawdzięcza jej każdą chwilę radości, zawdzięcza jej to, że się zmienił, zawdzięcza jej prawdziwy dom. Zawdzięcza jej też w pewnym sensie swoje życie. To, że w końcu stało się czegoś warte. I właśnie dlatego jednym ze słów, jakie powinien teraz wymówić, powinno być „Dziękuję”. Proste. Może nawet prostackie. Często nadużywane i równie często pogardzane, dla niektórych niewiele znaczące. I miał to teraz powiedzieć. „Cześć, kochanie. Umierasz, więc tak przy okazji chciałbym Ci podziękować. Lepiej Ci?”. Zastanawiające, że nawet teraz umiał zachować się jak dupek. Po tym wszystkim wciąż potrafił krzywdzić i nie okazywać litości. Chyba. Albo to poczucie beznadziejności i desperacji utwierdzało go w takim przekonaniu. Tak więc za co miałby jej dziękować, pomijając wcześniej wymienione rzeczy? Za to, że pieprzyła się z innym, nie przejmując się nim i jego uczuciami? Za to, że odepchnęła go wtedy, kiedy w końcu zaakceptował to, że kogoś kocha? Za to, że patrzyła się na niego z litością? I, k**wa, za to, że zawsze mówiła, że jej przykro, gdy podczas kłótni raniła go bardziej niż mógł sobie wyobrażać?
Starał się ją znienawidzić, licząc, że nie będzie aż tak cierpiał, że przestanie czuć się winnym. Ale jego ból wzrastał wraz z ilością rzucanych obelg. Wyszukiwał wydarzeń z przeszłości, które mogłyby oczernić kobietę, ale nic to nie dawało. Wiedział, że był żałosny. Chyba jeszcze nikt nie nienawidził ukochanej osoby, która właśnie umierała. Tylko on wiódł prym w tak podłych rzeczach. Nawet Lisa nie potrafiła zmienić go całkowicie. Nie znała go tak dobrze, jakby oboje tego chcieli. Sądzili, że jeszcze mają na to dużo czasu. Dopiero budowali swoje życie, trwając w przekonaniu, że przecież jutro czeka ich następny dzień. Po co mieli się spieszyć? A teraz za jednym podmuchem wiatru domek z tak skrzętnie ustawianych kart runął. Przez niego. Zdołali zaledwie zasmakować szczęścia, które czekało na nich w przyszłości. Nagle wszystko, co się wydarzyło, wydało mu się szare, brzydkie, niedoskonałe. Pewnie w rzeczywistości takie nie było, ale wizja barw, jakie ich życie mogło nabrać, sprawiała, że reszta bladła. Popatrzył w jej piękne, szare oczy, dzięki czemu na chwilę zniknął ból. Zastąpiły je wspomnienia. Pod wpływem jej spojrzenia nabrały kolorów. Zobaczył wszystko, co przed momentem próbował dojrzeć. Przypomniał sobie ich i to, co mieli. Każdy pocałunek, każdy jej uśmiech, każda wymiana spojrzeń, każdy jej dotyk, każde słowo, które wypowiedziała – stały się barwne. Każdy beznadziejny film, który razem krytykowali, każdy spacer do parku, kiedy po trawie biegała Rachel, a oni szli, trzymając się za ręce, każdy ich wieczór, każdy wypity kieliszek alkoholu, każda upojna noc, każdy fragment jej skóry – poczuł, jak nabierają znaczenia. Zdał sobie sprawę, że to jedyne, co mu teraz pozostanie. Wspomnienia. Nędzne, a zarazem wspaniałe, bo zawsze wydawały się piękniejsze niż naprawdę były.
Jej oczy. Teraz spoglądały na niego, pełne nadziei i strachu. Widział, że szukała na jego twarzy jakiegoś znaku, że nie powodu, aby się bać, że zaraz przyjedzie karetka i zawiozą ją do szpitala. Ona zawsze potrafiła pocieszyć. Powiedzieć Rachel, że to zadrapanie na kolanie, to nic, że on, House, zaraz wpadnie na pomysł, jak wyleczyć pacjenta w śpiączce, umiała przekonać Wilsona, że jego pacjentka na pewno dobrze przyjmie chemię. Ale on nie potrafił udawać. Tego też nie zdążyła go nauczyć. Jego twarz nie miała żadnego wyrazu. Zimna, obojętna, niewzruszona. Dopiero, kiedy popatrzyła w jego źrenice, zobaczyła, co odczuwa. Ujrzała w nich panikę, rozpacz i coś, czego nie potrafiła określić. Domyślał się, co to było. Ostatnia rzecz, której nie zdołała rozpoznać, to wszystko, co chciał powiedzieć, ale nie miał na to odwagi. Miliony słów wydawało mu się niewłaściwych, nienadających do powiedzenia w takim momencie. A ona czekała. Każdy jej oddech stawał się płytszy, jej usta z coraz większą zachłannością chwytały powietrze. Tracił ją, a zastanawiał się nad dobraniem odpowiednich wyrazów. Chciał tak wiele jej powiedzieć, że nie umiał zdecydować. Tak. Był cholernym durniem i tchórzem. Jej ręka mocniej ścisnęła jego dłoń. Łzy powoli zamazywały mu obraz. Już prawie wyszeptałby jednym tchem: „Przepraszam, dziękuję, kocham Cię”, ale od razu skarcił się za tę myśl. Westchnął, zwracając na siebie jej uwagę. Miał nadzieję, że zrozumie.
- Wiesz? – odezwał się cicho z ukrytą nadzieją w głosie. Wyszło jeszcze idiotyczniej niż przypuszczał. Zbłaźnił się w ostatnich chwilach jej życia. Za to ona, słysząc jego pytanie, uśmiechnęła się delikatnie. Zdawała sobie sprawę, z jaką trudnością mówił o uczuciach.
- Wiem – odpowiedziała z wysiłkiem.
Łza spłynęła po jego policzku, aby zaraz potem pozostawić wilgotny ślad na jej sukience. Kobieta, którą kochał, gasła.
- Który dzisiaj? – spytała, powstrzymując się od grymasu bólu.
- Czternasty. – Pomimo najszczerszego wysiłku, nie udało mu się powstrzymać drżenia głosu. Przypomniał sobie, jaki dziś dzień. Dzień ludzi zakochanych…
- Walentynki – szepnęła, zamykając powieki.
Nigdy ich nie obchodzili.

4. ***

- Chcę ją.
- Czemu na tysiąc takich samych, akurat tę chcesz zamęczyć swoim irytującym jestestwem, House?
- Bo jest ciekawa… mrr i te kształty! Będzie moja, Jimmy!


Od zawsze była przy nim, niczym sumienie. Mógł na nią liczyć w każdej sytuacji, wiedział, że ona będzie po jego stronie. Wspierał się na niej, kiedy bolała go nie tylko noga, ale i serce. Albo, gdy zabrakło Vicodinu. Gdyby podzielić ich związek na role, wyszłoby, że on krzywdzi, ona wybacza, on rani, ona wybacza, on drwi, a ona – wybacza. I tak w kółko. Bezlitośnie wykorzystywał ją, dzień po dniu, a ona nigdy się nie skarżyła, nie płakała i nie krzyczała. Znosiła jego traktowanie ze stoickim spokojem. Jak wierna kochanka trwała u jego boku, nawet, gdy on ją odrzucał . Tak… ona znała to dobrze. Znów była odstawiona w kąt. Jak stara, zużyta zabawka. Jak lalka, która zaraz po zabawie, nie jest już do niczego potrzebna. Wymiętoszona, sponiewierana, znudzona. Użyta tylko na chwilę. Dla zaspokojenia natychmiastowej potrzeby. Dla zaspokojenia nagłego, nieuzasadnionego kaprysu. A przecież wiedziała, że to kolejny etap. Powinna się zatem i do tego przyzwyczaić, jednak nie umiała, nie chciała. Najpierw ją odrzucał, a potem, prędzej czy później, wracał. Ze skruszoną miną i szczerymi oczyma. A ona wybaczała, bo dlaczego miałaby nie? Kochała go i to wystarczało. Równocześnie zdawała sobie sprawę z tego, że on nie dzieli z nią tego uczucia. Pragnie, pożąda… Może potrzebuje. Ale nie kocha. Wiedziała i zgadzała się na to. Nie musiał czuć do niej tego samego. Wystarczyła jego ciepła ręka, głaszcząca jej ciało, z wyczuciem pianisty. Była przyczyną wszystkich jego problemów, a jednocześnie jego opoką. Chciała wierzyć, że tym razem nie zostanie odstawiona na półkę. Do kolejnego ,,widzimisię.” Nadzieja matką głupich.

Biedna, biedna laska.

5. Miłość nie szuka

MIŁOŚĆ NIE SZUKA





SCENA I

W gabinecie Cuddy. Do gabinetu wchodzi House.



Cuddy

Czego chcesz, byle szybko! Jestem zajęta, jeśli to nic ważnego,

to nie trać cennego czasu mego.



House

Dość przygnębionym głosem

Dlaczego od razu zakładasz, że to nic ważnego?

Jako przyjaciel powinnaś teraz wysłuchać głosu mojego,

bo każdy w życiu ma jakieś problemy.

I nie zawsze nas wysłuchają gdy tego chcemy.



Cuddy

Podnosi wzrok.

A więc mów, byle szybko, bo twoje ważne sprawy,

zazwyczaj dostają miano zabawy.

Bo ty czasami jesteś jak duże dziecko!



House

Nie czuję się zbyt najlepiej, i muszę teraz odpocząć.

Wezmę teraz urlop, bo przez to życie krocząc,

dowiedziałem się, że nic nie jest takie idealne

Przyjemne, łatwe i banalne.



Cuddy

Mówi zaciekawionym głosem

A więc poświęcę ci moje pięć minut, bo widzę, ze coś niedobrego,

dzieje się z tobą i możliwe, że to nic przyjemnego

Jak przyjaciel zostawia cię w potrzebie,

a przecież ja przyjacielem jestem dla ciebie!



House

Odechciewa mi się żyć i myśli samobójcze rodzą się w mej głowie

I daje to o sobie znać w moim zachowaniu w mojej mowie.

Już nic nie jest takie jakim było

I chciało by się, aby miło się żyło.

Życie to nie bajka, my dorośli ludzie o tym wiemy,

Życie to klejnot, który z czasem staje się niemy.



Cuddy

Piękne słowa, wychodzą z ust twoich!

I chciałabym, aby z moich,

wyszło jakieś pocieszenie,

ale to jest tylko marzenie,

bo nigdy nie dorówna inteligencji twojej,

bo to właśnie marznie duszy mojej.



House

Zamieniłbym się z tobą, bo ty masz coś,

Co podarował dla ciebie ktoś,

ktoś ważny i uczciwy, i teraz lepiej zejdę ci z oczu twych przepięknych!

Jesteś najlepszą kobietą na świecie, i właścicielką oczu pięknych.

Inni zasługują na ciebie, nie ja nikczemny.

Zegnaj Cuddy, nie marnuję twojego czasu, bo jest bardziej cenny,

niż ja, zwykły narkoman, egoista, cham.

Niech życie zaprowadzi mnie tam,

gdzie mi lepiej będzie.

Żegnaj Cuddy, będę z tobą zawsze i wszędzie!



Cuddy

House wychodzi. Cuddy nie rozumie jego słów. Zastanawia się.

House...







SCENA II

W gabinecie Wilsona. Wchodzi przerażona Cuddy.



Cuddy

Wilson, House'a przyjacielu!

Pomóż mi bo nigdy nie pogubiłam się w tak sprawach wielu!

Z House'em dzieje się coś niedobrego

i ty musisz dowiedzieć się tego



Wilson

Poważnym głosem

Jak ma ci to powiedzieć?

Bo i tak musisz to wiedzieć.

House nie jest już przyjacielem moim

I to co się z nim dzieje zostawiam w interesie twoim

A teraz zostaw mnie proszę

Bo i tak w sercu ciężki ból jeszcze noszę

I nie wyleczy go żaden lek

Bo możliwe, ze będzie mnie bolało jeszcze przez najbliższy lek.



Cuddy

Krzyczy we łzach

Ja w to nie wierzę, że mogłeś go zostawić

I najlepszej przyjaźni pozbawić!

Wilson zawiodłam się na tobie!

I chyba zaraz popadnę w jakąś fobię.

Nie mogłeś tego zrobić, a więc może mi wyjaśnisz dlaczego,

nie przyjaźnisz się już z nim kolego?



Wilson

Odpowiada Cuddy. Ona wychodzi trzaskając drzwiami.

Nie zrozumiesz kobieto tego

Co zaszło między nami złego.

Prosiłem cię o to, abyś zostawiła mnie w spokoju!

Wyjdź natychmiast z mego pokoju!





Narrator

I choć szefowa diagnosty szanowanego.

Przejęła się losem jego,

zostawiła obowiązki i pracę

Pomyślała, "Że za to zapłacę"!

Do domu House'a pojechała i okropny widok tam zastała.







SCENAIII

W domu House'a. Cuddy znajduje jego zwłoki.



Narrator


Przez piętnaście minut do jego drzwi się dobijała.

Różne sceny złości odstawiała.

W końcu mocno w drzwi kopnęła

I myślała, ze nogę zwichnęła.

W końcu drzwi wyleciały

I najgorszy widok na świecie ukazały.

House'a w kałuży krwi, jak odszedł.

I nikt do niego by nie podszedł,

ale na świecie jest Cuddy, która podbiegła natychmiast do niego.

I zrozumiała, że życie skończone jest już jego.



Cuddy


Klęka, kładzie głowę House'a na swoich nogach. Krzyczy płacząc. Następne całuje zwłoki House'a.

Coś ty narobił najlepszego

Chciałeś zranionego serca mego?!

A ja ciebie kochałam!

I przez te wszystkie lata się ukrywałam.

Dlaczego mi to zrobiłeś? Dlaczego!



Narrator

I choć Cuddy zwłoki jego pocałowała

Czuła ze całuje swoją miłość, z którą się ukrywała.

Z żalu, rozpaczy, gniewu

Wzięła pistolet jemu

Przyłożyła do głowy swej

I postanowiła odejść z planety tej.



Cuddy

Przykłada pistolet do głowy. Następnie oddaje jeden strzał

Skoro chciałeś odejść bo taka była wola twoja.

To ja też odejdę, bo to wola moja.

Z miłości do ciebie .

Bo już straciłam wszelką nadzieje na życie w niebie!

Odchodzę z tobą i pewnie tego pożałuję.

Ale przed śmiercią mimo to cię miłuję.

Koniec na wiek wieków House!





ZAKOŃCZENIE




Narrator

I choć Cuddy zabiła się z miłości,

to odchodząc czuła, ze nie traci godności.

I choć wszyscy wiedzieli, że odeszła

z miłości do narkomana, to wieść się rozeszła :

"Miłość nie szuka, ona sama wybiera"



_________________

PostWysłany: Pon 9:32, 15 Lut 2010
T.
Mecenas Timon
Mecenas Timon



Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 37

Posty: 2458

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Kochani Autorzy i Szanowna Publiczności!

Pierwsze miejsce w 6 Konkursie Fikowym, zajęli:

Schevo z fikiem nr 2 i JigSaw z fikiem nr 1. Oba fiki uzyskały po 3 głosy.

Niniejszym ogłaszam zwycięzców Fikipisarzami Mięsiąca!

Drugie miejsce zajął fik nr 3, którego autorka jest Hattrick.

Gratulujemy zwycięzcom!



_________________

PostWysłany: Pon 9:28, 22 Lut 2010
T.
Mecenas Timon
Mecenas Timon



Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 37

Posty: 2458

Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Strona Główna -> Konkursy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Mapa użytkowników | Mapa tematów
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Czas generowania strony 0.04482 sekund, Zapytań SQL: 15