Niespodzianka 1 [Z, +18]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Huddy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Wiadomość Autor

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Niespodzianka 1 [Z, +18]

Witam wszystkich :D




NIESPODZIANKA
PART I

Przewróciła się na drugi bok i otworzyła oczy. Położyła rękę na zimnej, rozrzuconej pościeli, jakby nie mogła uwierzyć, że nikogo tu nie ma. To wszystko trwało w jej pamięci jak niedokończona historia i prosiło się, by napisać jeszcze jeden rozdział. Jednak nie miała tyle odwagi, by postawić kolejne zdanie. Cieszyła się, że nie widzi jego twarzy przed sobą, choć tak bardzo tego pragnęła przez tyle lat. Wiedziała, że ten jeden wieczór będzie trwał w jej pamięci, ale nie będzie nosił etykiety "Najcudowniejsze chwile mojego życia". Bo to wszystko było jego winą. Wierzyła, że się zmienił, że ona go zmieniła. Ale to było złudzenie. Zadzwonił budzik. Czas do pracy.
Winda była jej ostoją. Grube ściany odgradzały ją od świata, nie dochodził tu żaden dźwięk. Dopóki leniwie poruszała się w górę lub w dół za dotknięciem guzika, dawała bezpieczeństwo. Czuła tu niemą obecność wielu osób-niewidoczny odcisk ręki pielęgniarki z drugiego piętra, która obściskiwała się potajemnie z doktorem, zapach delikatnych perfum kobiety szykującej się na randkę, odcisk niewzruszonej stopy równie niewzruszonego mężczyzny, łzy matki. Starała się skupić na tych wydarzeniach i codziennych dramatach innych próbując odwrócić uwagę sumienia od wczorajszych wydarzeń. Lecz wiedziała, że nieważne jak długo próbowałaby ukrywać swe uczucia przed sama sobą jak przed detektywem, to i tak on pozbawi ją tej pewności, że nic miedzy nimi nie zaszło, nic się nie zmieniło. Winda się zatrzymała. Ciężkie drzwi otworzyły się przed nią i w tym momencie poczuła się jak skazaniec idący na śmierć. Pochyliła głowę próbując nie patrzeć na ludzi, bo czuła, że wszyscy przewiercają ją wzrokiem jakby miała na plecach wypisane, co wczoraj wydarzyło się między administratorką a najlepszym diagnostą w szpitalu. Weszła do gabinetu, zamknęła drzwi, zasunęła żaluzje. I czekała.
Obserwował ją jak szła przez hol w kierunku gabinetu. Miała wypisany na twarzy wstyd, ale nie wiedział dlaczego. Próbował ją rozgryźć od dłuższego czasu, ale była taka zamknięta w sobie. Nic o niej nie wiedział, chociaż pracowali ze sobą przeszło dwadzieścia lat. Była ładna, ale nie miał u niej szans. Pogodził się z tym już dawno. Zasunęła zasłony w gabinecie. Czyli było z nią bardzo źle. Nie chciał jej denerwować jeszcze bardziej, ale wolał, by wiedziała o tym teraz, kiedy cały zespół jeszcze się nie pojawił. Szedł powoli w kierunku jej gabinetu. Nie wiedział jak ona zareaguje na tą wiadomość. Nacisnął klamkę i z satysfakcją stwierdził, że drzwi nie są zamknięte. Zobaczył jak siedzi przy biurku. Opierała głowę na dłoniach i szeptała. Myślał, że rozmawia z biurkiem. Podniosła głowę i spojrzała na niego przerażonymi oczami.
- Wilson, to ty. - Przesiadła się na kanapę i oparła nogi o blat stolika. - Przynieś mi kawy, źle się czuję.
Położył karty pacjentów na biurku. Popatrzył na otwartą torebkę. Była prawie pusta. Znał kobiety - Cuddy musiała być dzisiaj bardziej rozkojarzona niż myślał. Może powinien był odłożyć tę wizytę na później.
- Wilson, mów po co tu przyszedłeś, albo przynieś mi kawę i nie pokazuj się do końca dnia.
- Chodzi o House'a. - Popatrzył na Cuddy. Wyglądała tak jakby zobaczyła ducha. Oczy miała rozszerzone, ręce je drżały. Spuściła głowę i objęła ramiona rękami. Próbowała coś powiedzieć, ale nie mogła. Chciał wyjść, ale wstała i złapała go za rękę.
- Mów co wiesz.
Wyglądała strasznie. Czy to była choroba? Bo to przecież niemożliwe, że już ktoś jej powiedział. Czy aż tak się tym przejmowała? Chyba że to Greg... Nie, nie on. Patrzyła na niego z błaganiem w oczach, z rozpaczą. Było z nią bardzo źle, martwił się.
- Dobrze się czujesz? Jesteś chora?
- Cholera, Wilson, jestem zdrów jak ryba! Mów o co ci chodzi! Po co tu przyszedłeś?
- House złożył rano wymówienie przed radą. Nikt nie wie gdzie teraz jest.
Złapał ją w ostatnim momencie, zanim uderzyła głową w szklany stolik. Straciła przytomność.
- Jest tam ktoś? Potrzebuje pomocy! - Sprawdzał jej tętno i oddech.

Świadomość tego co zrobił docierała do niego bardzo powoli, lecz nagle uderzyła z niesamowitą siłą niczym rozpędzony pociąg. Aż poczuł ból w skroniach, mocny, pulsujący. Bał się odwrócić głowę, jednak jakaś siła zmusiła go, by spojrzeć na jej włosy rozrzucone na poduszce i łaskoczące go w szyję, na delikatną skórę, którą miał ochotę dotykać, kiedy tylko musnęły ją promienie słońca, na oczy, teraz przymknięte, które chciał całować każdego ranka. Kochał każdą jej część, każdy cal skóry. Ale nie potrafił pokochać jej duszy ani umysłu. Nie potrafił się dla niej zmienić. Była taka niewinna i nieskalana jego myślami, jego słowami, jego pożądaniem. Aż do wczoraj.
Nie wiedział co mu strzeliło do głowy, by tu przyjechać. Czy było to od dawna skrywana potrzeba, która nagle uwolniła się pod wpływem kilku kolejek w "Sherries", czy może zwykły impuls wzbudzony przez organizm? Nie umiał odpowiedzieć. Kiedy zobaczył ją w drzwiach, pękły wszystkie tamy. Nie pamiętał jak znaleźli się w pokoju, lecz dalej czuł ślady jej paznokci na swoich plecach. To było cudowne. Kiedy w końcu, uśmiechnięta i znużona, spoczęła w jego ramionach, powoli zaczął uświadamiać sobie jakie mogą być konsekwencje. Bał się. Jej pytań o to, co z nimi będzie, przekonywań Wilsona, że "może warto spróbować", spojrzeń ludzi, którzy nie do końca w nich wierzyli. Chciał budzić się obok niej, lecz wiedział, że szara codzienność, odpowiedzialność i zwykłe obowiązki ciążące na nim jako na "drugiej połówce, tej do końca życia" przygniotłyby go. Nie chciał społecznych ram, konwenansów. Potrzebowała oparcia, kogoś, kto pomógłby jej iść przez życie. Lecz nie potrafił się poświęcić. Dla nikogo.
Poczuł jak jej delikatne palce przesuwają się po jego piersi. Zagryzł wargi i odsunął się. Przysiadł na krańcu łóżka i zaczął się ubierać. Czuł na plecach jej wzrok pełen wyrzutów, wiedział, że zaraz odezwie się do niego pragnąc poznać odpowiedź lub chociaż dostrzec ją w jego oczach.
-Stało się coś?
Włożył spodnie i sięgnął po koszulę. Starał się trzymać język za zębami, by jej nie urazić. Chciał wyjść i myślał, że to będzie wystarczającym wytłumaczeniem. Słyszał jak usiadła na łóżku i zgarnęła do siebie pościel. Poczuł zapach jej perfum.
-Przyjdziesz znowu?
Zaskoczyła go tym pytaniem. Przymknął oczy i łyknął dwie tabletki Vicodinu. Później, w przypływie tego, co Wilson i Cameron nazywali "wyrzutami sumienia", mógłby całą winę zrzucić na tabletki.
-Nie, bo wtedy musiałbym ci zapłacić.
Słyszał je przyspieszony oddech. Podniósł z ziemi laskę. Podniósł się z łóżka i oparł na niej całym ciężarem. Odwrócił się i popatrzył na Cuddy. Oczy miała szeroko otwarte, błyszczały w świetle księżyca. Kiwnął głową w stronę drzwi i przybrał swój najbardziej drwiący ton.
-Nie martw się nikomu nie powiem o twoim małym "prezencie". Chyba że kogoś podnieca sex z własną szefową. Na przykład... Wilsona.
Odwrócił się i pokuśtykał w stronę drzwi wyjściowych. Wszystko w nim się gotowało. Z jednej strony cieszył się, że znowu był górą. Z drugiej zaś... wiedział, że już nigdy nie będzie tak samo.
Kiedy był za drzwiami, poczuł jak telefon delikatnie wibruje w kieszeni jego kurtki. Tak naprawdę chciał, by to ona dzwoniła, by powiedziała co o nim myśli, całą prawdę. Przekręcił kluczyk i ruszył z piskiem opon.
Lisa Cuddy miotała się w mokrej pościeli i przeklinała go za to co zrobił. Nie mogła uwierzyć, że był aż tak nieczuły. Pozwoliła, by łzy wsiąkały w poduszkę. Zasnęła w świetle księżyca padającym na jej twarz.
Otworzył mu stróż. Złożył wymówienie w głównym gabinecie rady, do którego włamał się sposobem Foremana. Wiedział, że rano w całym szpitalu będzie o nim głośno. Skrzywił się, bo nie lubił być w centrum uwagi. Znowu poczuł, jak telefon wibruje w jego kurtce. Westchnął głośno i odebrał.
-Witaj, Stacy.

Nie zostawił żadnej wiadomości. Nie dawał znaku życia. Nie było go w mieszkaniu. Całym zespołem kierował Foreman, który tak naprawdę nie miał pojęcia o dowodzeniu ludźmi. A jego najlepszy przyjaciel wymyślał sto przyczyn dla złożenia wymówienia-od poważnej choroby po zwykłe niezadowolenie z pracy.
Siedział przy łóżku Cuddy i trzymał ją za rękę. Jej stan nie poprawiał się. Pomyślał o kolejnym powodzie, ale wydał mu się nazbyt niedorzeczny. Znał House’a. Znał go tak dobrze jak… No właśnie, jak kogo? Jak Cuddy?
Myślał, że to była jej reakcja na wiadomość o Housie. Może bała się kolejnych kosztów związanych z zatrudnieniem nowego pracownika. Ale im dłużej czuwał przy jej łóżku i śledził jej czynności życiowe tym bardziej wątpił w tą kwestię. W głębi serca nie mógł uwierzyć, że była aż taką materialistką, że tak bardzo zależało jej na pieniądzach i nowych sponsorach. Właściwie to nigdy nie umiał ich rozgryźć. Mieli swoje tajemnice, skrywane tak dobrze jak plany CIA.
Wstydził się tego, że jednak nic nie wie o ludziach, których nazywa przyjaciółmi. Nie zna kobiety, która zaprzątała jego serce i umysł od tylu lat.
Lisa Cuddy, najlepsza studentka na uczelni. Gregory House, najlepszy student na uczelni. Oboje tak odmienni charakterami, oboje tak często kojarzeni jako jedność… A między nimi on, James Wilson. Właściwie nie pamiętał jak to się zaczęło. Zresztą, to nie było ważne. Uważał, ze po tylu latach człowiek zapomina o swoich korzeniach, odcina się od tego, co złe, ale i odsuwa to co było przyczyną szczęścia. Ale tylko on tak uważał. Greg i Lisa zawsze mieli swoje zdanie, odmienne od jego zdania i całkowicie przeciwstawne. Byli jak dwa bieguny magnesu, które w końcu kiedyś się połączą.
Kim oni byli dla niego? Jak wiele dla nich znaczył? Dlaczego jeszcze nie zostawili go daleko za sobą? Już dawno przestał wierzyć w bezinteresowną przyjaźń. Dalej bolało go zachowanie House’a i obojętność Cuddy, ale nie okazywał tego. Ich wzajemne relacje nie poruszały go już tak bardzo. Ale jeśli nawet któreś z nich zraniło go do żywego to przyrzekł sobie, że nie pokaże tego, dalej zostanie tym poczciwym Wilsonem, który jest opiekunem i powiernikiem wszystkich ludzi. Nie mógł się zmienić, to było tak samo trudne jak powiedzenie któremuś ze swoich pacjentów, że umiera. Robił to tyle lat, ale wciąż nie miał takiej powierzchownej swobody jak House. Nigdy nie zastanawiał się nad tym co tak właściwie czuje Greg kiedy stoi przy kimś i mówi „Hej, właśnie umierasz, ale to nic wielkiego! Ten świat i tak jest zły”, a potem ktoś wyrzuca go za drzwi, bo nieodpowiednio się zachował. Odnotował sobie w pamięci, że musi go o to zapytać kiedy wróci. No właśnie - kiedy?
Popatrzył na Cuddy i przyszła mu jeszcze jedna myśl do głowy. Może House ją jakoś zranił...? Miał nadzieję, że tylko psychicznie, bo aż bał się pomyśleć, że Greg mógłby ją... Nie, nie może nawet o tym myśleć, to niepodobne do...
Pokręcił głową.
Nie zna ich tak dobrze jak myślał. Nie mógł za nich ręczyć własnym życiem. I to go przerażało. Żyje z nimi od dwudziestu lat, ale nie wie na co tak naprawdę ich stać.
Po raz setny popatrzył na jej włosy rozsypane na poduszce, na twarz, teraz mokrą od potu, lecz i tak piękną i delikatną, na zamknięte oczy i rzęsy kładące się cieniem na policzkach. Jaki on był głupi. Jaki House był głupi. Oboje mieli taki skarb na wyciągnięcie ręki, lecz nie potrafili go dostrzec.
Tak, oczywiście, że chciał mieć chociaż nadzieję, że będzie mógł budzić się przy niej co rano. Ale nie miał odwagi. Kiedy w końcu wyrósł na mężczyznę, który wie, czego chce, w jej oczach zalśniło pragnienie, uczucia dojrzały. Ale to nie jego chciała.
Pragnęła mężczyzny, który codziennie kpił z niej i podważał jej autorytet, obnażał sekrety, uczucia, porażki, nieświadomie chciał zniszczyć miłość, która jednak codziennie odradzała się z łez, coraz silniejsza. Wilson obserwował powolny proces prowadzący do samozniszczenia, ale obawiał się skutków swoich działań. Nie chciał, by któreś miało mu za złe, że nie pozwolił im zniszczyć się wzajemnie. Tak, to było głupie, ale przynajmniej tyle o nich wiedział.
To byłby Armageddon... House i Cuddy trzymają się za ręce i karmią się czułymi słówkami. To takie od nich niepodobne, takie... Romantyczne. Zdecydowanie brakowało im romantyzmu, odrobiny czułości. Ale bali się cierpienia, bólu, odrzucenia. Cenili swoją dziwną przyjaźń, ale nie mieli odwagi. Jakby mało mieli komplikacji na codzień! Miał skrępowane ręce. Nie wiedział, co teraz czuje Cuddy, nie miał bladego pojęcia, gdzie jest House. Nie miał żadnej taktyki, pomysłu.
Na zegarze mała wskazówka leniwie poruszała się w stronę jedynki. Od kilkunastu minut miał urodziny. Usłyszał ciche kroki odbijające się echem w zaciemnionym korytarzu. Poczuł zapach jej perfum zanim jeszcze dotknęła jego ramienia. Wanilia, piżmo… i coś jeszcze. Upajał się tym zapachem i udawał, że nie ma pojęcia o jej obecności. Tak, House miał nosa. Pochylił się nad Cuddy i musnął ręką jej policzek.
-Nie pasujesz do niej.
Oparł się o poręcz szpitalnego łóżka i położył rękę na pościeli.

Podniósł ciężkie powieki i rozejrzał się dokoła. Słońce jeszcze nie wzeszło. Rzucił okiem na zegarek. Była czwarta rano. Siedział na ławce przed jakimś zdemolowanym barem pozbawiony laski i Vicodinu.
Czemu tak naprawdę zgodził się na ten wyjazd? I jakich argumentów użyła Stacy by go tu ściągnąć? Z drugiej strony cieszył się, że nie wywiozła go w bardziej oświetlone i głośne miejsce, ponieważ nasilający się ból głowy dał mu do zrozumienia, ze nie musiała mieć żadnych argumentów – wystarczyło, że zebrała go spod baru kiedy był upity do nieprzytomności. Ale jak i kiedy… To pozostanie chyba największą zagadką.
Nie miał tabletek, by zagłuszyć ból, nie miał laski, by przejść się i odpędzić niespokojne myśli. A może taki był jej plan – miał tu siedzieć i rozmyślać nad całym swoim pieprzonym życiem. Próbował przypomnieć sobie każdą chwilę kiedy traktował pacjentów jak szczury doświadczalne. Nie, nie miał wyrzutów sumienia – nie on! – ale nie chciał, by przed oczami znowu stanęła ona. Owinięta w białe prześcieradło, z włosami rozrzuconymi na ramionach, skąpana w świetle księżyca, z zapłakanymi, błyszczącymi oczami. Może to przez ból rozsadzający jego głowę, a może po prostu nie miał już siły, by bronić się przed tym widokiem. Koiła jego cierpienia.
Nagle usłyszał jak samochód wtacza się na żwirowy podjazd. Odwrócił głowę i zmrużył oczy przed jasnym światłem reflektorów. Uparcie jednak wpatrywał się w kierowcę jakby chciał telepatycznie wzbudzić w nim poczucie winy, że ośmielił się zostawić skacowanego kalekę w jakimś odludnym miejscu. Samochód zatrzymał się, światła zgasły. Szpilki niezbyt nadawały się do chodzenia po żwirze i kamieniach, wiec uśmiechnął się szeroko.
-House?
-Stacy?! O mój Boże, jak mnie tu znalazłaś? – Nie dało się nie wyczuć szyderstwa w jego głosie.
-Nigdy się nie zmienisz. Wsiadaj, musimy jechać. – Rzuciła mu laskę i poszła w kierunku samochodu.
-A moje jagódki?
-Twoje co?
-Stacy, dalej nie umiesz rozmawiać z lekarzami! – Pokiwał groźnie palcem udając obrażonego, ale nie ruszył się o centymetr.
-Aaaa, Vicodin. Leży w wozie. Chodź, nie mamy czasu!
-Tak się traktuje kalekę?
Spojrzała na niego zmęczonymi oczami. – House, w przeciwieństwie do Ciebie ja nie spałam całą noc.
-Ja spałem, ale wolałbym moje wygodne łóżko niż tą ławkę. Wprawdzie i tak jest wygodniejsza niż kanapa w twoim domu, więc…
-House, to ty od czegoś uciekasz, nie ja. Ja tylko próbuję Ci pomóc.
-Mnie, a jednocześnie sobie. – Kiwnął głową w stronę samochodu. – Jaka jest cena tego, bym zniknął dla całego świata?
Podeszła bliżej niego i spojrzała mu w oczy. Chcąc nie chcąc poczuł się niezręcznie w jej obecności. Spuścił głowę i usiadł na ławce.
-Do czego jestem Ci potrzebny?
-Dlaczego chcesz uciec?
-Hej, nie odpowiada się pytaniem na pytanie!- Krzyknął z udawanym oburzeniem.
-House, to znowu jakaś gra? –Nie odpowiedział, nawet nie odwrócił się w jej stronę. - Od kiedy tak bardzo przestrzegasz zasad?
-Od kiedy ktoś zaczął się rządzić moją nogą. Może Ci ją oddać?- Przesunął się w jej stronę i położył chorą kończynę na jej kolanach. –Mam propozycję! Ja ci oddam moją, a ty mi swoją, ok? – Zachowywał się jak jakiś sprzedawca na targu. Mogłaby przysiąc, ze zaraz zacząłby wykrzykiwać cenę minimalną dla potencjalnych kupców.
-House, omawialiśmy tę sprawę z milion razy! Przestań zachowywać się jak dziecko i wsiadaj do tego przeklętego samochodu! – Zerwała się z ławki i poszła w stronę auta.
-Mamoooo, ale ja muszę siku! – House dalej siedział na swoim miejscu i masował nogę zadowolony, że udało mu się ją zdenerwować. Stacy zatrzymała się na żwirowym podjeździe. Tak bardzo nie lubiła prosić go o cokolwiek, ale wiedziała, ze tym razem i on potrzebuje pomocy. Zrezygnowana wróciła do niego. Stanęła za ławką i patrzyła jak masuje swoją nogę.
- Chodzi o… Chodzi o mojego męża. – Znieruchomiał na sekundę, co nie uszło jej uwagi.
- Chyba ze mnie kpisz. – Chwycił laskę i wstał. –Jedź do domu. Ja sam dojdę, najwyżej siądę na poboczu. Ludzie są dobrzy i zaopiekują się kaleką. Nie postąpią tak jak ty, kobieto bez serca! – Znowu pogroził jej palcem i powoli zaczął kuśtykać w stronę zdemolowanego baru.
- House! Jesteś najlepszym diagnostą w stanie, być może w całej Ameryce! On potrzebuje pomocy i tylko ty możesz mu jej udzielić!
-Nie czas na komplementy, Stacy, i tak mnie nie przekupisz! – Szyderstwo w jego głosie było aż namacalne.
-House, potrzebuję pomocy! Rozpaczliwie! – Zaczęła za nim biec. Nawet powoli go doganiała, co nie było trudne, ponieważ niełatwo mu było się poruszać o lasce niż jej na szpilkach na tym żwirowym podjeździe. – Greg, zrobię wszystko… Wiem, że ty też chcesz czegoś, że pragniesz się ukryć… - Była zbyt zmęczona by mówić. Przystanęła.
-Wszystko? - Odwrócił się w jej stronę, uśmiechnął przebiegle i podszedł bliżej. – W-S-Z-Y-S-T-K-O? Czy ja dobrze słyszę?
-House, nie prowadzę burdelu. Ale pomogę Ci się ukryć. Tak, by nikt Cię nie odnalazł. – Popatrzyła na niego zmęczonymi oczami, trudno jej było oddychać. Kiwnął głową, wyminął ją i zaczął kuśtykać w stronę samochodu. Uśmiechnęła się pod nosem i poszła za nim otrzepując się z pyłu.


Ostatnio zmieniony przez Pinky dnia Pon 15:41, 23 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz



_________________
Potrzebujesz bety? Pisz śmiało na gg:)

PostWysłany: Sro 11:56, 18 Mar 2009
Pinky
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 18 Mar 2009
Pochwał: 1

Posty: 150

Miasto: okolice Cze-wy
Powrót do góry




Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

WOW... :shock:
Podoba mi sie. Takie... mocne, dosadne. Przemyślane. Uczucia bohaterow opisane bardzo realistycznie, takie namacalne. Plastyczne opisy, atmosfera lekkiego przygnębienia. świetnie zbudowałaś klimat.

Jeden minus to brak akapitów. Za długie zbitki tekstu -czytanie wtedy jest nużące.

Czekam niecierpliwie na więcej :mrgreen:

Pozdrawiam ciepło:*



_________________

PostWysłany: Sro 12:08, 18 Mar 2009
T.
Mecenas Timon
Mecenas Timon



Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 37

Posty: 2458

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Świetne, świetne, świetne... Jak czytam takie ficki, to aż mi się czasami łezka w oku kręci :wink:



_________________

Następny sezon będzie nasz! Nawet "Marian" nam nie przeszkodzi! :mrgreen:
Gusia - moja Bratnia Dusza :wink: Danielek18 - mój młodszy, zÓy i ironiczny brat :mrgreen:

PostWysłany: Sro 14:51, 18 Mar 2009
zaneta94
Grzanka
Grzanka



Dołączył: 16 Lut 2009
Pochwał: 30

Posty: 11695

Miasto: Dziura zabita dechami :P
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Napiszę krótko: N I E S A M O W I T E !

W chwili takiej jak ta, mam ochotę krzyczeć na cały głos: "Dlaczego ja tak nie potrafię?" Życie jest okrutnie niesprawiedliwe. Niemniej, gratuluję Ci talentu, Pinky :)



PostWysłany: Sro 16:36, 18 Mar 2009
rocket queen
Pumbiasta Burleska



Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 57

Posty: 3122

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

PART II

Nie odzywał się przez całą drogę. Nagle przyszła jej do głowy pewna myśl.
-Wilson wie, gdzie jesteś?
-Nie.
-A Cuddy?
-Nie, Cameron, Murzyn, Kangur i reszta szpitala też nie wiedzą. Znikanie bez śladu nie polega na informowaniu wszystkich gdzie znikasz, nie pamiętasz? – Słyszała zdenerwowanie w jego głosie. – W końcu jesteś specem od tego. Jak najlepszy iluzjonista. – Odwrócił się i nie odezwał już ani słowem. Uśmiechnęła się pod nosem. By zapełnić sobie jakoś czas przypomniała sobie niedawną wizytę w Princeton Plainsboro, sprzed zaledwie trzech dni.

Na zegarze mała wskazówka leniwie poruszała się w stronę jedynki. Od kilkunastu minut Wilson miał urodziny. Wiedziała o tym doskonale, ponieważ House, kiedy jeszcze byli razem, od rana zaczynał samotne świętowanie.
Specjalnie spryskała się perfumami, które Greg i James wybierali wspólnie. Dlatego nie znosiła tego zapachu. Wilson udawał, że nie zauważa jej, lecz jego ruchy były zbyt nerwowe, by wyglądały na naturalne. Pochylił się nad Cuddy i musnął ręką jej policzek.
-Nie pasujesz do niej. – Mówiąc te słowa poczuła się niezręcznie jakby właśnie przeszkodziła jakiejś zakochanej parze. Tylko że w tym wypadku była to Śpiąca Królewna i jej Rycerz, powiernik całej ludzkości. Oparł się o poręcz szpitalnego łóżka i położył rękę na pościeli.
-Za to ty i House uzupełniacie się znakomicie. Oboje wredni i wyrachowani. – Odwrócił się w jej stronę. – Mmmm, rozkosznie pachniesz, Stacy.
Obeszła łóżko i usiadła naprzeciwko niego.
-Co jej jest?
-Nie wiem. Jestem onkologiem, nie diagnostą. A najlepszego diagnostę, jakiego mieliśmy, diabli wzięli. – Popatrzył na nią i uświadomiła sobie, ze nie chciałaby go w tej chwili wkurzyć. Może nie było tego po nim widać, ale gniew palił go od środka. Był zły jak nigdy dotąd. Na House’a. Zanotowała ten fakt w pamięci.- Po co tu przyjechałaś?
Spuściła wzrok. Musiała wymyślić coś na poczekaniu. – Chciałam prosić Cuddy o przysługę, ale skoro nic nie uda mi się załatwić… - Chciała wyjść, ale palący wzrok Wilsona trzymał ją na stołku.
-Wiesz dobrze, że to nieprawda. Zresztą, to mnie nie interesuje. Gdzie jest House?
-Nie wiem.
-Nie udawaj. Jesteś zła i przebiegła, ale nie głupia.
-James, myślisz, że gdyby chodziło mi o House’a, to siedziałabym tu i kłóciłabym się z tobą, kiedy Lisa tak bardzo potrzebuje jego pomocy? – Zerwała się z miejsca. W drzwiach przystanęła i odwróciła się. Wyciągnęła małą paczkę z torebki i rzuciła na łóżko. – Wszystkiego najlepszego, James. I powodzenia. – Wybiegła na korytarz. Wilson obrócił paczkę w dłoniach i wyrzucił ją do kosza.
Na zewnątrz było strasznie zimno. Wsiadła do samochodu i ruszyła. Wyjęła telefon i wybrała numer.
-House, Gdzie jesteś? Już po Ciebie jadę.

Dlaczego boimy się zmian? Może jesteśmy leniwi i po prostu nie chce nam się dostosowywać się do nowych okoliczności? Jesteśmy zbyt konserwatywni?
Skąd mamy wiedzieć, czy coś zmienia się na gorsze, skoro nie wdrażamy się w ten cały proces „przestawiania”?
Może i bał się, ale uważał, ze w jego przypadku zmiany są ucieczką o czegoś gorszego niż to co spodziewał się spotkać po tej drugiej stronie lustra. Jak Alicja.
Jestem pierdoloną, zagubioną dziewczynką.
Gniew wrzał w nim i przelewał się w jego umyśle jak jakiś żrący kwas. Próbował okazywać męstwo w obliczu cierpienia, ale w końcu tamy puściły. Kwas zbyt długo drażnił obszary oznaczone napisem „uczucia”. Te pozytywne i te negatywne.
Brakowało mu Vicodinu, ból w nodze wzmagał się. Znów był sam, opuszczony przez wszystkich, i to z własnej woli. Opierał głowę o zimne płytki łazienki. Bał się otworzyć oczy i spojrzeć na mężczyznę w lustrze. Był potworem. Nie tylko z wyglądu.
Wiedział, ze jest odpychający. Zachowywał się jak nieokrzesany gbur, nie potrafił okazać wdzięczności, smutku, zadowolenia. Nie umiał poukładać własnych uczuć. Nie potrafił, a może nie chciał pogodzić się z tym, że ktoś go potrzebuje. Siedział w klatce, w której prętami były konwenanse i zasady ograniczające pierwotne zachowania i potrzeby, krzywdy z przeszłości i własna nieporadność. Czuł się jak lew wywieziony z buszu – na początku chciał uciec, miotał się i ranił samego siebie, bo pamiętał obraz domu i pragnął wrócić. Z upływem lat przyzwyczajał się do turystów, zachowania na pokaz i miernego jedzenia. Lecz zaledwie parę dni temu zobaczył swój dom na nowo. Swój… busz. I dawne rany otworzyły się, ukochany widok powrócił. Wiele razy zastanawiał się co by zrobił w takiej sytuacji. Lecz kiedy w końcu stanął przed faktem dokonanym – nie umiał poradzić sobie sam ze sobą, funkcjonujące do tej pory wewnętrzne pasy bezpieczeństwa przestały się sprawdzać.
Po raz pierwszy od wielu, wielu lat poczuł łzy. To nie był płacz spowodowany bólem.
Płakał z bezsilności i głupoty, z niezdecydowania i pozornej obojętności, z miłości i nienawiści, bo wiedział, ze robi źle i ucieka, choć nikt, a tak naprawdę nawet on tego nie chce.

Czuła się jak na karuzeli. Wszystko wirowało, lecz ona uparcie trzymała się poręczy i wpatrywała w niewyraźny obraz przed sobą. Nagle poczuła jak ktoś chwyta ją za ramiona, zatyka jej usta i nos i ściąga z krzesełka. To bolało, bardzo bolało. Chciała krzyczeć, ale nie mogła. Ból rozprzestrzeniał się z przerażającą szybkością. Nagle stało się coś dziwnego. Nie musiała już oddychać, była lekka i wolna od cierpienia. Ten stan był dziwny. Jednocześnie zaczęła rozumieć dlaczego House był zły, kiedy przywrócono go do życia.
House.
Gregory House.
Nagle obraz z karuzeli stał się tak wyraźny, ze aż raził ją w oczy. Znowu się dusiła, ból powrócił. Była zła na siebie i na niego.
-Ładuj! Teraz!
Ból. Mocny, fizyczny ból. Serce zaczyna bić o ściany klatki piersiowej z siłą młota pneumatycznego. Chciała krzyczeć, ale nie mogła. Umysł zaczął się blokować.
Zamiast się obudzić, spała jeszcze głębiej.
Nie wiedziała ile czasu minęło, ale w obecnym stanie nie przejmowała się tym, czy po przebudzeniu będzie mogła mieć dzieci, a je pupa będzie na tyle jędrna, by być obiektem drwin. Słyszała głosy. Czuła ciepło promieniujące do jej ręki, a stamtąd do serca. Chciała by to był on. Nie umiała zidentyfikować kto. Tak jakby straciła pamięć. Po prostu… To musiał być on. ON. I nikt inny.
Poczuła zapach perfum. Wanilia, piżmo i… lawenda? Kto je do cholery wybrał?!
Dźwięki. Im bardziej próbowała je rozróżnić, tym mocniej jej mózg odgradzał się od świata zewnętrznego. Załamało ją to.
Nie umiała zapanować nad własnym ciałem. Nie wiedziała gdzie jest, kogo potrzebuje.
Kim była? Ciekawe, bo to akurat obchodziło ją najmniej.
Były chwile, kiedy powracała do świadomości i po prostu się nudziła. Orientowała się wtedy, ze jest w szpitalu, ale potem o tym zapominała. Jej mózg nie był w stanie zapisywać żadnych informacji. Słyszała pielęgniarki i stukot ich chodaków, czuła zimno wenflonów i ból kiedy gęste płyny rozpychały się w żyłach. Czuła promienie słońca ogrzewające jej twarz i ciepło promieniujące od jej dłoni. Starała się wymyślić skąd ono się brało, ale było dla niej równie trudne jak fizyka jądrowa.
Chwile pełnej utraty świadomości już się prawie nie zdarzały. No, może z jednym krótkim wyjątkiem. Wtedy ból był nie do zniesienia, był gorszy niż kiedykolwiek. Po „wewnętrznym” wybudzeniu się wszystko co wiedziała do tej pory, wspomnienia i uczucia uderzyły w nią z niezwykłą siłą.

Czuwał. Dzień wydawał się być rokiem. Monotonia i ciągłość wydarzeń. Ranek i wieczór. Nie wiedział ile to już czasu. To mogły być dwa, trzy dni. To mógł być rok, a nawet kilka lat.
Jej ręka była dla niego jak kotwica przytrzymująca go przy życiu. Czuł, że gdyby ją puścił, wszelkie tamy pękłyby, a on sam… Nie, nie wiedział co by się z nim stało.
Pewnego dnia jej stan się zmienił. Był lekarzem, a pomimo tego nie wiedział co ma robić. Bo widział, że to była ona. Gdyby zrobił coś źle – straciłby ją na zawsze.
Na szczęście nie był sam w szpitalu.
A czuł się tak, jakby tylko on tu siedział. Nie zdawał sobie sprawy z obecności innych osób.
Kiedyś przyszła Stacy. Nie wierzył jej. House’owi też już nie.
Miał urodziny, a ona spała. Był zły – dlaczego nie świętowała razem z nim? Dlaczego był tu sam, podczas gdy ona zastanawiała się czy w końcu iść w stronę światła, czy może pomęczyć go jeszcze trochę?
Był obojętny i nieczuły na żadne bodźce. Pewnego razu usłyszał pewną melodię. Wydawała się być mu znana. Wsłuchał się w nią, zaczął ją powtarzać w kółko, wciąż od nowa. Nagle uświadomił sobie jeden fakt. To było tak niesamowite, niespodziewane. Jakby ktoś poraził go prądem.
Piosenka Amber. Jej piosenka. Ich piosenka. Ta ulubiona.
Zaczął krzyczeć. Od dawna tłumiony ból wylał się na zewnątrz. Zaczął miotać się po całym pokoju.
- To twoja wina! To ty zawładnęłaś moim umysłem i duszą! A teraz mnie zostawiłaś! Najpierw Amber, teraz ty! – Zerwał z niej pościel razem z wszelkimi kabelkami i rurkami. Nie wiedział, co chciał tym osiągnąć. Nerwy, ból, frustracja.
Jej stan nagle się pogorszył. Nie wiedział co robić.
Płakał.
Pielęgniarki mijały go w biegu.

Ból. I łzy. To nie był ON.
Nikt, nikt już się nie liczył.

Drzwi były zamknięte. Była zaniepokojona. Całym swoim ciałem napierała na nie. W końcu puściły.
Krew, wszędzie krew. Poczuła się tak jak na początku. Ból, gniew, żal, wyrzuty sumienia. Nie mogła nic zrobić. Trzymała jego głowę na kolanach i odsuwała szkło. Łzy płynęły wartkim potokiem.
Chciała, by otworzył niebieskie oczy. By zakpił, by powiedział, że noga boli go jak cholera, że nie przespałby się z nią nawet za worek złota.
By nie odchodził.

Pamiętała tylko ból. Nie czuła żadnego ciepła. Chciała się obudzić, ale nie miała już siły. Pamiętała wszystko. Całe dwadzieścia lat spędzonych z nim. Zawsze był obok, na wyciągnięcie ręki. Potrafiła powtórzyć każde jego słowo, kłótnię, diagnozę, nawet tę najbardziej pokręconą.
Pamiętała tamtą noc i tamten ból. Był inny niż ten, który czuła obecnie.
Strach, przed tym, co będzie.
Lecz jak mogła bać się tego, co jeszcze nie nastąpiło? Czy miał rację? Że ludzie się nie zmieniają?
Łzy utorowały sobie drogę. Rozpuściły to, co trzymało jej oczy zamknięte.
Klęczał przy łóżku.
Ale to nie był House.
Usłyszał jej płacz i podniósł głowę. Śmiał i przyciskał jej dłoń do ust. Znowu czuła ciepło. Ale to nie jego chciała zobaczyć.

Strach. Czy wszyscy, którzy znają House’a, muszą go odczuwać?
Trzymała rękę na jego szyi i jednocześnie próbowała jechać prosto. Śmiertelnie się bała.
Była na miejscu w parę minut. Pielęgniarze pomogli jej wyciągnąć Grega z samochodu. Znała tych lekarzy i ufała im. Leczyli jej męża.
Myślała o wszystkich ludziach którzy stanęli mu na drodze. Współczuła im. I sobie też. Lecz on swoją bezczynnością i obojętnością zmuszał do działania.
- Pani jest jego żoną?
Spojrzała na lekarza. Zawahała się. Ale tylko przez chwilę.
- Tak. Co mu jest?
- Proszę go bardziej pilnować. Przedawkował leki i stracił przytomność, stąd te rany na głowie i rękach.
Gniew narastał w niej. Odepchnęła lekarza i wbiegła do sali.
- Ty dupku, ty skończony idioto! Jak mogłeś!
Popatrzył na nią zmęczonymi oczami. – Powiedziała mi, żebym wracał. Podobno odwiedziłaś ich parę dni temu.
- Kogo… - Nie dokończyła zdania. Opadła ciężko na stołek przy łóżku.



_________________
Potrzebujesz bety? Pisz śmiało na gg:)

PostWysłany: Sro 21:31, 18 Mar 2009
Pinky
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 18 Mar 2009
Pochwał: 1

Posty: 150

Miasto: okolice Cze-wy
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Jesteś nieprzewidywalna, Pinky. Maksymalnie nieprzewidywalna! W życiu ta cecha może denerwować, ale jeśli chodzi o pisanie fików - jest, bez wątpienia, ogromnym atutem!

Czekam na więcej i pozdrawiam :)



PostWysłany: Czw 17:55, 19 Mar 2009
rocket queen
Pumbiasta Burleska



Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 57

Posty: 3122

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Cóż powiedzieć: cud-miód :mrgreen: Liczę na ciąg dalszy :D



_________________

Następny sezon będzie nasz! Nawet "Marian" nam nie przeszkodzi! :mrgreen:
Gusia - moja Bratnia Dusza :wink: Danielek18 - mój młodszy, zÓy i ironiczny brat :mrgreen:

PostWysłany: Czw 18:55, 19 Mar 2009
zaneta94
Grzanka
Grzanka



Dołączył: 16 Lut 2009
Pochwał: 30

Posty: 11695

Miasto: Dziura zabita dechami :P
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

PART III

Życie toczyło się dalej jak gdyby nigdy nic. Cuddy dalej była administratorką szpitala, Wilson dalej był onkologiem, nikt nie wiedział Gdzie jest House. Od jego zniknięcia minął miesiąc. Zespołem dowodził Foreman, który posiadał dużo cech House’a, więc niektórzy prawie w ogóle nie odczuli jego nieobecności.
Niektórzy.
Cuddy siedziała pochylona nad stosem papierów. Usłyszała pukanie do drzwi. Wiedziała, że to Wilson, był tu co najmniej z pięć razy dziennie. Wszedł najciszej jak się dało. Pod pachą dźwigał kilka teczek.
- Lisa…
- Nie przeszkadzaj mi, muszę zaplanować wydatki na przyszły miesiąc. Kolejny sponsor wycofał się.
- Musisz kogoś zatrudnić na jego miejsce. To nie może się tak długo ciągnąć.
- Ty masz mniej roboty na głowie, tobie pójdzie to lepiej.
- Wciąż wierzysz, ze on wróci?

Cuddy zawahała się i przymknęła oczy. – Nie chcę tego zrobić.
- Musisz zdecydować.
- Ale nie chcę.
- Powiedz mi…
- Usiadł w fotelu naprzeciwko niej. – Ile on dla ciebie znaczy?
Popatrzyła na niego zmrużonymi oczami. – Co insynuujesz?
- Ja… Uważam, ze boisz się zatrudnić kogoś na jego miejsce, bo wciąż wierzysz, ze wróci. A jeśli by wrócił, to nie mogłabyś go i tak zatrudnić na nowo, choć nie wiem jak byś chciała, bo to może zwrócić na ciebie podejrzenia całego szpitala.

Opuściła głowę i oparła ją na dłoniach. – Nie mam teraz do tego głowy, uwierz mi James.
- Nie broń go tak. Po tym co zrobił…
- Nic nie zrobił. Nie zabił, nie okradł, nie zranił.
- Nie oszukuj się. Zranił Ciebie. I to wystarczy.
- Martw się o siebie, Wilson.
– Popatrzyła na niego zmrużonymi oczami. – Nie potrzebuję anioła stróża. A teraz zostaw mi te teczki i wyjdź.
James położył dokumenty na stole, ale nie ruszył się ani o cal.
- Wyjdź, do cholery! – Wstała. Patrzyła na niego z góry. Wyglądała jak wściekły byk. Popatrzył na nią smutno i podniósł się.
- Nie rób niczego pochopnie. To nie wyjdzie szpitalowi na dobre. – Odwrócił się i wyszedł zostawiając dyszącą ze złości Cuddy. Wzięła karty do ręki. Było ich sześć. Otworzyła każdą i spisała numery telefonów. Umówiła wszystkich kandydatów na poniedziałek.

Podpierała ręka czoło. Nie miała już sumienia. Każdy gorszy od poprzedniego. Boją się jej. To ją… Wkurzało. Wilson siedział w rogu i zapisywał swoje spostrzeżenia. Cuddy podniosła głowę.
- Molly, zawołaj ostatniego! – Pielęgniarka skinęła głową i wprowadziła wysokiego mężczyznę. Był brunetem, miał niebieskie oczy i śniadą skórę. Otworzyła usta ze zdziwienia. Miał cudowne oczy – takie głębokie i ciepłe. Takie inne…
Głos Wilsona wyprowadził ją z zamyślenia:
- Dr Lisa Cuddy. Dr John Hackely. – Cuddy wstała i uścisnęła lekarzowi dłoń.
- Miło mi.
- To mnie jest miło. Podziwiać tak piękną kobietę jak pani to prawdziwa rozkosz.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
– Była nastawiona sceptycznie. Nie przyzwyczaiła się do komplementów w pracy. Zerknęła na Wilsona, który wprost dusił się ze śmiechu.
- Przedstawienie czas zacząć…
- Słucham?
– Nachylił się ku niej tak blisko, ze mogła w tej chwili policzyć jego rzęsy.
- Nic, mówiłam do siebie. Proszę mi powiedzieć… - Odchyliła się do tyłu i otworzyła kartę. – Jak długo jest pan lekarzem?
- Dziesięć lat pracowałem na stanowisku diagnosty w Oklahoma State Hospital*, a potem siedem lat w Arizonie.

Cuddy gwizdnęła cicho. – Oklahoma, Arizona… Teraz Princeton. Lubi się pan przenosić z miejsca na miejsce?
- Yyy… Tak, lubię zmiany.
– Był trochę zakłopotany.
- Ale pan się nie zmieni. – Teraz to ona nachyliła się w jego stronę. – Za co pana wyrzucili? Romans z pielęgniarką? Molestowanie nieletnich pacjentów? Nietolerancja? – Spojrzała na jego nadgarstek. – Nosi pan czerwoną nitkę. Jest pan kabalistą, dlatego stawiam na to ostatnie. Chyba nie tolerowali pana zainteresowań. – Zamknęła kartę i odsunęła ją. – Świetnie podrobione dokumenty. Sama nie potrafiłabym zrobić tego lepiej. – Wstała i wyszła na korytarz. Dr Hackely spojrzał na Wilsona, który ukrył się z notatkami. John rozejrzał się, wstał i opuścił gabinet.

James znalazł Cuddy w stołówce.
- Wow, muszę pogratulować. Śledztwo godne House’a.
Popatrzyła na niego znad sałatki wegetariańskiej i zmrużyła oczy. – To nie było nic trudnego.
-Nawet nie spojrzałaś na jego osiągnięcia. Były znakomite. Lepszego diagnosty ze świecą szukać.
– Spuścił głowę. – Tak… Zapomniałem, ze House ukrywa się tam, Gdzie nie może dosięgnąć go twoja świeca. Lepiej daj podwyżkę Foremanowi, bo i on zaczyna marudzić. Jeszcze gdzieś zniknie bez śladu i dopiero będzie ambaras… - Podniósł się i stanął w kolejce przy kasie. Lisa obróciła głowę.
- Co ty robisz?
- Płacę za ciebie.
- Ale ja mam pieniądze.
- Nie martw się.
– Spojrzał się na nią przelotnie. – Mnie też go brakuje.

Zachowywała się dziwnie. Była zamyślona, jakby przeniosła się od innego wymiaru. Kiedy coś do niej mówił, denerwowała się. Wystarczyło chociaż wspomnieć o Housie, by doprowadzić ją do ognistej furii. Wiedział dobrze, o czym myślała cały czas. Próbował nie okazywać swojego cierpienia, ale czasami miał wrażenie, ze ona zna jego ból i specjalnie go rani swoimi uwagami. Była wtedy nieznośna.
Nie zdawała sobie sprawy, ze śledził ją na każdym kroku. Był niczym cień. Dbał o to, by nic jej nie denerwowało, przynosił jedzenie i kawę do gabinetu, Gdzie spędzała całe dnie, a nieraz i noce, prawił komplementy, by czuła się kobieca i potrzebna, przynosił ploteczki z całego szpitala. Zachowywał się jak troskliwa mama. Opiekował się córką, która przeżyła niedawno poważny zawód miłosny, lecz wciąż kochała tego drania.
Lisa nosiła maskę i uważała, ze nikt nie zna jej uczuć. Ale była to maska, która kompletnie nie pasowała do jej zwykłego usposobienia. Przyciągała całą uwagę szpitala i nieświadomie jej zawód miłosny stał się wydarzeniem numer 1. Gdyby szpital wydawał własną gazetę, nagłówki na pierwszej stronie brzmiałyby mniej więcej tak:

„Lisa Cuddy i Gregory House – cała prawda o Pięknej i Bestii!”
„Najczarniejsza otchłań, czyli rozpacz administratorki”
„Książę na białym koniu – relacje Wilsona i Cuddy”
„Housowa polemika z Housopodobnym lekarzem”


Próbował, lecz im bardziej chciał zwrócić jej myśli ku czemu innemu tym bardziej zagłębiała się w rozpacz. Nie wiedział co ma robić. Po dzisiejszej selekcji kandydatów bał się, ze już nic nie pomoże mu wyciągnąć jej z dołka. Chwytał się ostatniej deski ratunku. Bez pukania wszedł do jej gabinetu. Nawet nie podniosła głowy. Zerknął na zegarek. Była trzecia po południu. Raz kozie śmierć.
- Cuddy, nie obchodzi mnie to jak się dziś czujesz i na ile miesięcy z góry planujesz budżet. Zabieram Cię dziś na kolację. Bez gadania. Zaraz każę Cameron przywieźć najlepszą sukienkę w mieście. – Spojrzała na niego w osłupieniu.
- Wilson, ja…
- Nic mnie to nie obchodzi. Nie możesz dłużej tkwić tutaj. Jeszcze zdążysz się zasuszyć. House…
- Ani słowa o nim. Nie chcę o nim rozmawiać.
– Zatkała dłońmi uszy, ale chwycił ją za ręce. – Musisz! Musisz o tym porozmawiać! On jest jak żądło, które powoli cię zatruwa. Ty o tym nie wiesz, ale czujesz ból! To nie może się tak dalej ciągnąć!
- Zostaw mnie! Nic mi nie jest!
- On nie wróci! Ta miłość nie będzie trwała wiecznie!
– Puścił ją. Opadła na fotel. Miała łzy w oczach. Opuściła głowę na blat biurka. Usiadł w fotelu naprzeciwko niej. – Cuddy… Ja… Ja nie chciałem Cię zranić. Po prostu… Ty nie możesz tak żyć. To jest… To jest chore! – Machnął tylko ręką i westchnął. Wstał i podszedł do drzwi. – Przepraszam.
- James… Niech Cameron przywiezie moją granatową sukienkę. Tylko żeby jej nie pogniotła.

Wilson uśmiechnął się i pobiegł po Allison.

Musiał długo spać. Czuł, ze leżała tuż obok niego. Był zamroczony lekami. Noga go już nie bolała. Myślał. O Cuddy. O jej włosach i oczach. O nagich ramionach i gładkich plecach. Ciężko oddychał. Machinalnie zaczął gładzić po głowie kobietę leżącą obok niego. Obudziła się i delikatnie obróciła w jego stronę. Zbliżyła usta do jego ust i delikatnie pocałowała. Smakowała kawą. Kiedyś była jak narkotyk.
Wyobraził sobie ostatnią noc z Cuddy. Przysunął się bliżej marząc o tym, by to była ONA. Jego Lisa. Nagle spojrzał w jej oczy i odsunął twarz. Stacy położyła rękę na jego policzku.
- Nie jesteśmy dziećmi, Greg. – Przycisnęła usta do jego ust. Odwzajemnił pocałunek. Zaczął delikatnie ściągać z niej bluzkę. Chwyciła guziki jego koszuli i kilkoma zgrabnymi ruchami uwolniła go z niej. Przewrócił ją na plecy. Zaczął całować jej piersi i rozpinać spodnie.
To moja Lisa.
Kiedy w nią wszedł, jęknęła. Oplotła go nogami i pozwoliła ponieść się rytmowi. Ich oddechy stawały się głośniejsze. Poruszał się coraz szybciej sprawiając jej większą przyjemność. Byli już blisko.
Kiedy w końcu pokój wypełnił się jej spazmatycznymi krzykami, odsunął ją i opadł na plecy.
To nie ona. Nie ona…
Przysunęła się bliżej niego i położyła głowę na jego klatce piersiowej. Długimi palcami pieściła jego skórę.
- Ty ją kochasz.
- Kogo?
- Nie udawaj, ze nie wiesz.
- Jeśli powiem, że kocham, to dasz mi spokój?
- Nie.
- W takim razie nie kocham jej. Ciebie zresztą też nie.
- Gdybym Cię nie znała to pomyślałabym, ze mówisz prawdę.


Granatowy materiał połyskiwał w świetle przyciemnionych lamp gabinetu. Rozpuszczone włosy układały się w delikatne loki i spływały kaskadą na ramiona. Delikatnie podkreślone oczy, róż na policzkach, dopasowana szminka. Cuddy siedziała na kanapie z lampką białego wina, głowę miała opuszczoną, a wzrok wbity w miejsce obok. Pozwoliła sobie na ostatnie wspomnienia, by potem już do nich nie wracać. Nie chciała wkraczać na nową drogę życia z jego twarzą przed oczami. Przymknęła powieki i położyła wolną rękę na kanapie. Miękki materiał delikatnie pieścił skórę, lecz ona wyczuwała coś jeszcze. Dla niej jego obecność tutaj, w tej chwili, stała się wprost namacalna. Przesuwała ręką w górę i w dół po pluszowym obiciu wyobrażając sobie, że dotyka jego skóry. Uniosła głowę do góry i napiła się wina. Teraz niemal czuła jego pocałunek, ciepło i smak ust. Przyłożyła zimne szkło do policzka. Miał zimną skórę, ale i tak rozgrzewał ją do białości. Jej ręce zaczęły drżeć. Odłożyła kieliszek na blat, by nie pobrudzić dywany i sukienki.
Nie pamiętała dokładnie co się działo, kiedy spała. Wiedziała jednak, ze przez pewien czas śniła o nim. Było to takie realne. Patrzyła jak leżał na łóżku, oczywiście naćpany. Widziała to na pierwszy rzut oka. Pogładziła go po policzku. Był niespokojny i cały zlany potem. Pocałowała jego powieki, każdą z osobna.
- Ty idioto… - Słowa może nie pasowały zbytnio do atmosfery spotkania. – Wracaj do Princeton i to w podskokach, bo jak nie, to Ci nogi z dupy powyrywam. – Wstała i patrzyła na niego przez chwilę. Na ustach igrał mu delikatny uśmiech.
Tak, to musiał być sen. On nigdy się nie uśmiecha.
Potem znowu popadła w ten dziwny stan otępienia i nieświadomości.
Oparła głowę na oparcie kanapy i otworzyła oczy. Dlaczego on? Dlaczego właśnie on? Był stary, zdziadziałym marudą, cynicznym i sarkastycznym ponurakiem nieznoszącym ludzi i odkrywającym ich największe i najgłębiej skrywane błędy i sekrety. Doprowadzał do szału wszystkich dokoła, krytykował, oceniał, był szczery do bólu, narzekał na konwenanse, nie uśmiechał się i miał problemy z narkotykami.
Była piękną, dojrzałą kobietą, która podobała się mężczyznom, a jednak głupie serce nie chciało jej słuchać i pobiegło swoim torem. Nie zważało na potrzebę ochrony i skrywane od dawna pragnienie bycia matką. Gdyby mogła, wymieniłaby je usprawiedliwiając się jednym z Housowych tekstów w rodzaju: „Jej mózg eksploduje!” lub „Komórki jego wątroby wybrały się na spacer po układzie limfatycznym”. Były równie nieprawdopodobne jak stwierdzenie, ze House jest miłym i uczynnym człowiekiem, ale jednak za każdym razem w nie wierzyła, choć jej rozum krzyczał: „To stary oszust i wyga!”.
Ktoś delikatnie zapukał do drzwi gabinetu. Wiedziała, że to Wilson. Cały czas promieniał jak małe słoneczko i zarażał radosnym nastrojem cały szpital. Wiedziała o jego tajnych działaniach, lecz udawała, ze jest tego zupełnie nieświadoma.
Chciała wierzyć dalej, ze House wróci. Niekoniecznie dlatego, by być z nią – to było marzenie kompletnie nierealne. Nie potrafił się zmienić. Wszyscy utwierdzali ją w przekonaniu, ze jego stopa więcej tu nie postanie. Zdawało się jej nawet, ze każdy cal podłogi i każda framuga krzyczą: „Jesteś głupia! Twoje pragnienia to niespełnione sny!”.
Im bardziej zagłębiała się w stosy dokumentów i im częściej dostrzegała kątem oka cień Jamesa łażącego za nią jak pies tym bardziej pragnęła otworzyć nową furtkę w swoim życiu i pozbyć się starej miłości za wszelką cenę, choćby miała ją zeskrobać żyletką z serca.
- Jesteś gotowa? – Wilson miał na sobie elegancki garnitur i buty wypolerowane na błysk. Bez pomiętej koszuli, zarostu, laski i Vicodinu grzechoczącego po kieszeniach.
- Tak, możemy iść. – Wzięła torebkę ze stolika i dopiła wino z kieliszka. – Przypomnij mi, bym podziękowała Cameron osobiście. – Podeszła do niego i pocałowała w policzek. Był kompletnie zaskoczony, stał jak słup soli. Dopiero po chwili doszedł do siebie i otworzył drzwi.
- Panie przodem. – Położył rękę na ramieniu i wyszedł za nią.
Podobał jej się jego głos.

Wyniki były niejasne. Nie miał zespołu, który mógłby męczyć w zamian za przebłyski geniuszu ani swojej piłeczki. Siedział za biurkiem i od czasu do czasu zaglądał do pustego kubka po kawie jakby licząc, ze sam się napełni w cudowny sposób. Podparł głowę na dłoniach. To wszystko było zagadką, najtrudniejszą, jaką przyszło mu w życiu rozwiązać. Miała kilka odrębnych części:
1. Co działo się z Markiem?
2. Co czuł do Cuddy?
3. Co ona czuła do niego?
4. Co knuła Stacy?
5. Jak napełnić kubek kawą bez ruszania się z miejsca?
6. Komu Wilson oferował teraz swoje kanapki?
Przybył tutaj ze swoim zwykłym zapasem cynizmu, szyderstw i czarnego humoru. Lecz ludzie tutaj zdawali się być wprost nieczuli na jego zabiegi zmierzające do uprzykrzenia im życia. Nawet Stacy i Mark zdawali się być tak pochłonięci tymi wszystkimi zabiegami, że nie reagowali odpowiednio na jego docinki.
Stacy intrygowała go. Nie była tą samą kobietą co kiedyś. Czuł się, jakby poznał zupełnie kogoś nowego. Była twarda i nad wyraz poważna, ale potrafiła wywołać na jego twarzy uśmiech w najmniej odpowiednim momencie. Nie miała żadnych skrupułów ani wyrzutów sumienia, kochała się z nim i dawała z siebie wszystko tak jakby nadal byli razem. Lecz po przebudzeniu czuł jakiś niedosyt. Wiedział, ze gdzieś niedaleko czeka ten trzeci – mężczyzna związany z nią węzłem małżeńskim, który pomimo swojego kalectwa i odcięcia od świata doskonale zdawał sobie sprawę z tego co dzieje się wokół, jakby miał dar czytania w ludzkich umysłach. Nie mógł zadowolić żony i pragnąc jej szczęścia milcząco zezwalał na to, by gziła się z najbardziej przez niego znienawidzonym facetem świata.
To wszystko powoli zaczynało stawać się rutyną. Miał jakby zakodowane, że oprócz mycia zębów i zażycia Vicodinu ma kochać się ze Stacy i rozpatrywać dziwaczny przypadek jej męża. Miał niekiedy wrażenie, ze to sam los przedłuża całe postawienie diagnozy, każe mu zdecydować czego tak naprawdę chce. Nie znosił rutyny i zasad, nie lubił, kiedy ktoś mu rozkazywał. Oni zmuszali go do działania, całkiem nieświadomie.
Poszedł do stołówki. Już na początku uświadomił sobie, ze musi zacząć korzystać z portfela, bo nikt za niego nie zapłaci. W drzwiach zderzył się z jednym z lekarzy – wysokim brunetem o niebieskich, łagodnych oczach i śniadej cerze.
- Hej, Greg! – Nie wiedział czemu, ale wszyscy od samego początku mówili do niego po imieniu chcąc stworzyć przyjazną atmosferę. Denerwowało go to, ale im bardziej się wkurzał, tym bardziej reszta stawała się miła. Zastanawiał się, czy czasem nie jest w jakiejś cukierkowej krainie rodem z bajek z Barbie w roli głównej. Grał tą złą matkę, czarownicę lub inną nieprzyjazną kobietę, w zależności od sceny.
- Hej… Hackely. – House wziął kawę i usiadł z nim przy jednym stoliku. – Jak tam poszukiwanie pracy?
- Ta posada w Princeton-Plainsboro jest już chyba zajęta.
– Wykrzywił usta w niemiłym grymasie i zaczął nerwowo grzebać widelczykiem w sałatce. – Ta lekarka… Connie…
- Cuddy…
- Co…? A, tak Cuddy. Ona jest… Wredna! Nie spojrzała nawet w kartę! Powiedziała, ze nie toleruje dziwnych wyznań.

House zakrztusił się kawą. Wytarł usta i łyknął Vicodin. John kontynuował.
- Powiedziała, ze świetnie podrobiłem teczkę i wyszła. A ten drugi… Ten… Ktoś… Dusił się ze śmiechu. I nawet jej nie skarcił. – Sfrustrowany zaczął bezlitośnie dźgać widelcem kawałek pomidora.
- To oburzające! Jak mogli Cię tak potraktować! Co za chamstwo! – Normalnie każdy zauważyłby ironię w głosie House’a, ale John wydawał się być okropnie ograniczony. Wstał i poklepał Grega po ramieniu.
- Dzięki stary. I pamiętaj – Wyciągnął przed nim palec wskazujący. House miał ochotę mu go połamać za coś takiego, ale wątpił, czy ktokolwiek by się chociaż oburzył, więc nie chciał wzbudzać zainteresowania. – Nie szukaj posady w Princeton-Plainsboro. Nie mają szacunku do człowieka. – Obrócił się obrażony i wyszedł na korytarz. House położył głowę na blacie stolika w geście pożałowania dla ludzi, którzy pracowali w tym szpitalu.
„Gdybym mógł, wróciłbym. Ale to jest niewykonalne”, pomyślał. Wstał i wyszedł na korytarz, by jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz, a potem w domu. Domu jego, Stacy i Marka.

Zamknął za sobą drzwi jak najszybciej. Nie chciał jej obudzić i mieć z nią do czynienia. O tej porze zazwyczaj odsypiała cały poranny stres związany z zabiegami w klinice, gdzie przebywał Mark. Wszedł do swojego pokoju i położył się na łóżku. Nie mógł słuchać swojej ukochanej muzyki, nie miał piłki ani gitary. Nudził się okropnie. Obejrzał już chyba każdy kanał w telewizji, przeczytał każdą książkę i zwiedził każdy zakamarek domu. Wytępił wszystkie myszy jakie zdołały się prześlizgnąć przez szpary w piwniczce. Stacy śmiała się, że był jej osobistym kotkiem, czego serdecznie nie znosił. Ktoś zapukał do jego drzwi. Zamknął oczy i udawał, ze śpi.
- Wiem, że udajesz. Wstań, musimy porozmawiać.
Otworzył powieki i westchnął. Potarł ręką czoło i wyszedł na korytarz. Stała oparta o ścianę.
- Nie śpisz.
- Nie mogłam.
- Co się stało?
- Wiedzą już co mu jest.
– Nie podniosła głowy i nie popatrzyła na niego poważnym wzrokiem. Otarła oczy rękawem koszuli i poszła do kuchni. Przyłożył czoło do zimnej ściany i zamknął oczy. Odetchnął z ulgą i poszedł za nią. Stała przy zlewie i ustawiała naczynia w szafce.
- Gdzie teraz pojedziesz…?
- Nie mogę tam wrócić. Spaliłem za sobą wszystkie mosty.
- A co z…
- Ma Wilsona.
- A ja mam Marka.

Wiedział o co jej chodzi. – Nie będę wybierał.
- Ty już to zrobiłeś. Tylko nie możesz się z tym pogodzić. Boisz się… Konsekwencji. Odpowiedzialności. Ty się nigdy nie zmienisz, House…
- Rozpłakała się. Nie wstał i nie przytulił jej, nie otarł łez. Nie mógł się na to zdobyć. Oparł głowę o ścianę i patrzył na zielone podwórko za oknem.

*Oklahoma State Hospital – fikcyjna instytucja wymyślona na potrzeby opowiadania



_________________
Potrzebujesz bety? Pisz śmiało na gg:)

PostWysłany: Czw 19:24, 19 Mar 2009
Pinky
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 18 Mar 2009
Pochwał: 1

Posty: 150

Miasto: okolice Cze-wy
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Kocham Twoje opowiadania Pinky :D Kolejny "wielki" fickopisarz nam rośnie :)



_________________

Następny sezon będzie nasz! Nawet "Marian" nam nie przeszkodzi! :mrgreen:
Gusia - moja Bratnia Dusza :wink: Danielek18 - mój młodszy, zÓy i ironiczny brat :mrgreen:

PostWysłany: Czw 19:39, 19 Mar 2009
zaneta94
Grzanka
Grzanka



Dołączył: 16 Lut 2009
Pochwał: 30

Posty: 11695

Miasto: Dziura zabita dechami :P
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

PART 1V + EPILOG

Był już spakowany. Pozostało mu tylko kupić bilet. Tylko dokąd?
Oparł się o framugę. Siedziała pochylona nad dokumentami. Nie było ani śladu po łzach. Nie wiedział co go tknęło, ale zanim zdążył ugryźć się w język, powiedział:
- Zjedzmy razem kolację.
Podniosła głowę. Ona też nie mogła w to uwierzyć.
- Po co…?
- Tak na pożegnanie. Ostatnim razem nie mieliśmy na to czasu ani…
- Podrapał się po skroni. – Ani okazji.
Wwiercała się w niego wzrokiem. W końcu kiwnęła głową i wróciła do swoich papierów.

Otworzył przed nią drzwi. Wyszła z samochodu, trochę podenerwowana, i spojrzała na złocony napis „Middleton”. Wilson podał jej rękę.
- Gotowa?
Skinęła głową.

House miał wyprasowaną koszulę. Aż otworzyła oczy ze zdumienia. Wsparła się na jego ramieniu i weszła za nim do restauracji. Wszyscy na nich patrzyli.

Siedziała samotnie przy stoliku i popijała czerwone wino. James musiał ją na chwilę opuścić. Podniosła głowę i rozejrzała się. Nie mogła uwierzyć, że zgodziła się na tę kolację. Nagle drzwi wejściowe się otworzyły. Najpierw zobaczyła ją, elegancko ubraną w długą srebrną suknię. W uszach miała kolczyki z cyrkoniami i wyglądała olśniewająco.
Za nią wszedł on. Trochę niezdarnie i powoli, ubrany w zwykły garnitur i liliową koszulę starannie zapiętą pod szyją i wyprasowaną, jak zwykle bez krawata lub muszki. Rozejrzał się po restauracji. W końcu ją dostrzegł.
Ściskała w rękach kieliszek wina i wpatrywała się w niego tak natarczywie jakby chciała go zabić. On lustrował ją wzrokiem od góry do dołu. Widziała wyraz jego oczu – był taki zdezorientowany, a zarazem zaintrygowany i podniecony. Stacy zwróciła na to uwagę i również popatrzyła na Cuddy. Przygryzła wargę i chwyciła House’a za rękę, lecz on nie dał się ruszyć z miejsca. Po chwili nadszedł Wilson. Niestety, miał pecha i nie zauważył Stacy, dlatego przez przypadek wpadł na nią potrącając również House’a. Greg zamiast łapać ją, podbiegł do Jamesa i pomógł mu wstać. Nawet ona musiała przyznać, ze zostawiając Stacy na podłodze postąpił niezbyt kulturalnie.
Wilson patrzył na przyjaciela zmrużonymi oczami, a potem… Uścisnął go. Tego było już za wiele. Wstała i ruszyła w stronę tylniego wyjścia. James pobiegł za nią, a Stacy trzymała rękę Grega jak sokół swoją zdobycz.


Nie wiedział co go cieszy bardziej – to, że dogonił Cuddy czy obecność House’a w restauracji. Ale to musiało być zrządzenie losu. Mogli jechać do miasta, ale nie chciał budzić w niej żadnych wspomnień, więc wywiózł ją do innego stanu. Droga zabrała im trochę czasu, ale było warto.
Lisa siedziała w samochodzie w fotelu pasażera.
- Dlaczego uciekłaś?
- Jesteś gorszy niż House, wiesz?! Nie spodziewałam się tego po tobie!
– Odwróciła się do okna i nie odzywała aż do szpitala. Tam odważył się zapytać ją jeszcze raz.
- Dlaczego uciekłaś?
Patrzyła na niego oczami pełnymi łez, a potem wtuliła się w jego ramiona.
- Przez Stacy…
- Sam mówiłeś, ze go nienawidzisz, ze lepiej, bym zapomniała. Lecz kiedy przychodzi co do czego, to oboje odgrywacie komedię i robicie ze mnie głupią.
– Spojrzała mu w twarz. – Wiedziałeś, prawda?
- Na Boga, przysięgam, że nie!
- To dlaczego przekonywałeś mnie, że nie warto? Dlaczego nie pozwalałeś mi wspominać kiedy ona go miała na wyciągnięcie ręki?
– Odsunęła się od Wilsona.
- Powiedziała, że nie wie, gdzie on jest. – Spuścił głowę i potarł dłonią kark.
- Była tu? – Cuddy powoli się nakręcała.
- Kiedy spałaś.
- I nic mi o tym nie powiedziałeś?!
– Była zła, cholernie wkurzona. Odwróciła się na pięcie i weszła do szpitala.

Nie odzywał się przez całą drogę. Oparł głowę o szybę i przymknął oczy, ale wiedziała, ze nie śpi. Była zdenerwowana. Kiedy zobaczyła Lisę, poczuła się zagrożona. W duchu dziękowała Wilsonowi, którzy przez swoją niezdarność paradoksalnie uratował ją. Odwrócił uwagę Grega, choć czuła nienawistne spojrzenie Jamesa. Kątem oka obserwowała reakcję Cuddy i triumfowała w duchu, gdy wybiegła z sali. Sądziła, że zwyciężyła, ale myliła się. Jego milczenie potwierdzało jej przypuszczenia.

Po raz pierwszy noga go nie bolała. Za to głowa pracowała jak szalona puszczając mu przed oczami wyobraźni wciąż od nowa jej obraz. Czas stanął w miejscu, a on wciąż obserwował ją. Widział zaskoczenie i radość, nienawiść i zagubienie, panikę i troskę. Nie wiedział, że potrafił wzbudzić tyle uczuć na raz swoim pojawieniem się. Chciał iść, ale Stacy trzymała go mocno za rękę, jak w klatce. Nagle poczuł, że traci równowagę, a potem zobaczył Wilsona. Myślał, ze już nic nie jest w stanie go zaskoczyć, ale on podszedł do niego, pomógł wstać i uściskał. Jak gdyby nigdy nic.
I coś w nim pękło.
Uświadomił sobie swoje błędy. Po raz pierwszy w życiu żałował tego co zrobił. I pragnął uwierzyć, że zostanie mu to wybaczone. Może nie teraz, nie w tym świecie, ale kiedyś… Na pewno.
Chciał, by Stacy poczuła to co on – wstyd i zażenowanie, żal i gniew. Lecz jeśli nawet w tej chwili burzyły się w niej jakieś uczucia, to nie było tego widać. Miał dość. Wiedział już, dokąd poleci. Nic go tu nie trzymało. Kiedy zatrzymali się przed domem, wysiadł i bez słowa skierował się do swojego pokoju. Rano wystawił bagaże na korytarz i zabrał zapas Vicodinu.

Nie wiedziała co ma zrobić. Czy czekać, aż sam wyjdzie z torbami, czy iść mu pomóc. W pewnym momencie przyszło jej na myśl, by pojechać do Princeton i oznajmić, że są razem i on już nie wróci, ale wiedziała, ze w Housie czai się jakiś diabeł i w końcu dopadłby ją, nawet na końcu świata i sprawił, by cierpiała.
Wolała więc czekać, aż sam wyjdzie i zapakuje torby do bagażnika. Zasłoniła oczy przed jasnym światłem.

Była druga po południu, do odlotu pozostało półtorej godziny. Siedział na jednej z ławek i bawił się buteleczką z tabletkami. Nie zwracał uwagi na Stacy, która uparcie się w niego wpatrywała.
- Po co tam lecisz?
Popatrzył na nią, ale dalej bawił się fiolką. – By naprawić to, co zepsułaś.
- Ja zepsułam? To ty chciałeś uciekać. Bez śladu. Ty wpadłeś na pomysł z kolacją.
- A ty dobrze wiedziałaś, co jest nie tak z Markiem.
– Obserwował jak jej twarz przybiera wszystkie barwy, od białego przez zielony po soczystą czerwień, i uśmiechnął się bezczelnie. – Sami to u niego wywołaliście. Nie wiem jak i czym, ale cierpiał. Z drugiej strony… Udana z was para. On pozwala się szprycować, byś ty się mogła ze mną zabawiać.
- To dlaczego nie powiedziałeś „dość”?!
– W końcu wybuchła gniewem. Po raz pierwszy od dłuższego czasu. – Mogłeś odejść! Rzucić mi w twarz, ze sama go zabijam! Ale wolałeś grać, choć wiem jak bardzo nie lubisz z góry ustalonych przez kogoś innego zasad! – Zacisnęła ręce w pięści i spuściła głowę. – Nie wiem czemu pozwalasz jej tak cierpieć. Ale gwarantuję ci… - Podniosła na niego oczy i już wiedział, ze ich wyraz nie gwarantuje nic dobrego. – Ona nigdy ci nie wybaczy. – Wstała i skierowała się ku wyjściu zostawiając zaskoczonego House’a.

Miała wystarczająco dużo pieniędzy, by wyjechać i odpocząć od wszystkiego. Pozwoli tylko się odwieźć na lotnisko, a potem na chybił trafił wybierze lot. Nie chciała upokorzeń, była zmęczona i zestresowana, załamana i zrezygnowana. Pakowała ostatnie dokumenty, kiedy do gabinetu ktoś zapukał. Rzuciła okiem na zegarek – była trzecia, zostało jej jeszcze półtorej godziny.
- Witaj Liso. – Stacy stała na progu ze spuszczoną głową. – Wyjeżdżasz gdzieś?
- Jak najdalej stąd.
– Włożyła dokumenty do teczek. – A Gdzie House? Nie towarzyszy Ci?
- Nie… Nie wiem Gdzie jest. Zaraz po wyjściu z restauracji zamówił taksówkę i zniknął. Kiedy byłam w domu, jego pokój stał już pusty.
- To ty go ściągnęłaś Princeton?
- Nie. Sam przyjechał. Uciekał przed kimś…
- Podniosła głowę i spojrzała Cuddy w oczy. – Przed tobą. Był rozgoryczony i zły.
Lisa popatrzyła na nią zdziwiona. Zaczęła oddychać coraz szybciej. – Że… Co?! – Wrzało w niej. – Rozgoryczony? On?! Mój Boże, niech ja go dorwę, wtedy zobaczy co to znaczy. – Zaczęła chodzić po gabinecie. – Ja mu pokażę, niech tylko spróbuje przekroczyć próg mojego szpitala.
Stacy spuściła wzrok. – Nie będę Ci przeszkadzać… Widzę, ze jesteś zajęta… - Odwróciła się i zderzyła z Wilsonem, który akurat wchodził do gabinetu.
- Witaj James. I do widzenia. – Uśmiechnęła się speszona i wyszła na korytarz.
Obserwował zdenerwowaną Cuddy. Nie chciał jej denerwować, więc usiadła na kanapie i czekał nie pytając o nic.

- House…
- …
- House!
- Stacy… Czego chcesz?
- Nie jedź do Princeton.
- …
- Greg?
- Muszę, jeśli chcę Cię stamtąd wykurzyć.
- Co…? Jak…
- Nieważne. Tego już się nie dało bardziej popsuć.
- Greg…
- Tak?
- Nic, nic. Przyjemnej podróży.
Odłożył słuchawkę. Uśmiechnęła się i zamówiła taksówkę.

Wilson przywiózł ją na czas. Była czwarta, a samolot odlatywał wpół do piątej. Pomógł wynieść jej bagaże. Dalej była zdenerwowana, więc nie odzywali się całą drogę. Odprawa paszportowa poszła bardzo szybko. Myślał jak to się dalej potoczy. Dziwiła go wizyta Stacy… Po tym co zrobiła… Nie. Po tym co oni zrobili… House, ona i on sam. Ofiarą była Cuddy, jego Lisa. Znosiła cierpliwie poniżenie i żal, wypełniała obowiązki, leczyła pacjentów, starała się o dziecko i walczyła z drobnymi, codziennymi problemami. Podziwiał ją. Kochał ją, kochał każdą jej część. Lecz ostatnie dwadzieścia cztery godziny ostatecznie pozbawiły go nadziei. Pomimo krzywd, jakie zadał jej zadał Greg, to wciąż figurował na najwyższym miejscu w jej sercu. Może nienawidziła się za to, ale nic nie mogła poradzić. Obwiniał siebie, ze nie był dostatecznie silny, by pomóc jej walczyć.
Towarzyszył jej do ostatniej chwili, kiedy pogrążyła się w agonii. Jej radość umarła. Widział ducha ulatującego z ciała.
Nie mógł go nienawidzić, choć bardzo tego pragnął. Nie miał siły, by go pokonać. Nie chciał go widzieć na oczy.
A może to był tylko sen?! Może oni wszyscy powinni się obudzić?
Patrzył jak Cuddy przechodzi przez bramkę. Poczuł, że właśnie otworzyła nowe drzwi w swoim życie.
Lecz ledwie sekundę później z bramki obok wyszedł House.
- House?
- Wilson?! Skąd wiedziałeś, że…
- Popatrzył na przyjaciela i skinął głową. – Stacy tu była?
- Tak. A ja jeszcze nigdy nie widziałem Cuddy tak wkurzonej.
- Cholera…
- Łyknął Vicodin. – Zawieź mnie jak najszybciej do niej, może da się to jakoś odkręcić.
- Ale… To niemożliwe.
- Co?
– Popatrzył na niego i zmarszczył brwi. – Jak to „niemożliwe”? W moim słowniku nie ma takiego słowa.
- To chyba będziesz je sobie musiał dopisać, bo samolot Cuddy zaraz odleci.

House popatrzył na niego jakby ten mówił w jakimś afrykańskim dialekcie. Potem odwrócił się i poszedł w kierunku bramki.
- I przypomnij mi potem, bym zabił Stacy, ok? – Krzyknął na odchodnym.
Wilson pokiwał głową i usiadł na ławce.

- Kawy, herbaty?
- Nie, dziękuję.

Pozostało zaledwie parę minut. Rozłożyła przed sobą świeżą gazetę. Podniosła głowę, by zawołać stewardessę, lecz jej wzrok spoczął na kim innym. Zrobiło je się gorąco.
- House?!
- Cuddy! Ty też lecisz tym samolotem? Niesamowite!
– Przez ironię przebijał się strach. Greg zajął miejsce obok niej i zabrał gazetę.
- Ale… Co ty do cholery robisz? Wynoś się albo… Albo ja polecę innym lotem. – Wstała i zaczęła wyciągać ze schowka bagaż podręczny.
- To świetnie się składa. Zaraz zawołam Wilsona i zbierzemy cię z pasa startowego zanim zdążysz wsiąść do innego samolotu. – Uśmiechnął się szeroko i wstał, by jej pomóc.
- House! Wyjdź natychmiast! Nie chcę Cię widzieć do końca swoich dni! – Usiadła w fotelu i opuściła głowę. Wszyscy zaczęli się na nich gapić, nawet piloci wyjrzeli z kokpitu. House odsunął się od niej i podszedł do mikrofonu na przedzie kabiny.
- Raz, raz, próba… Wszyscy mnie słyszą? Proszę teraz w całkowitym spokoju opuścić pokład samolotu. Bez paniki proszę. Wśród nas znajduje się osoba, która przewozi śmiertelnie niebezpieczny szczep ptasiej grypy, więc wszyscy znajdujemy się w niebezpieczeństwie. Jestem lekarzem i znam się na tym. Życzę przyjemnej podróży. – Odłożył mikrofon i usiadł obok Cuddy.
- House… - Poczuł jak jej paznokcie przebijają skórę na jego rękach.
- Spokojnie, kochanie, wiem, że masz na mnie ochotę, ale poczekaj aż wszyscy wyjdą.
- House…!
- Poczekaj chwilę.

Ludzie wynieśli się z pokładu w mgnieniu oka zostawiając ich samych.
- Czego ty ode mnie chcesz?! – Podniosła się i stanęła w przejściu między fotelami.
- A wiesz, miałem ochotę na szybki numerek, ale chyba boli cię głowa, więc… - Chciał wstać, ale nie pozwoliła mu.
- To nie są żarty. Obiecuję ci, że już niedługo zniknę z twojego życia, ale przedtem mi powiedz, dlaczego to wszystko zrobiłeś. – Mówiła bardzo cicho.
Nie odpowiedział. Spuścił głowę i zaczął bawić się rączką laski.
- Dobrze… W takim razie muszę Cię opuścić, bo ktoś przewozi tu szczep ptasiej grypy. – Chciała odejść, ale złapał ją za nadgarstek.
- Bałem się. Cholernie się bałem… Tego co będzie. Twoich pytań i… Smutku w twoich oczach. – Patrzyła na niego, lecz nie podniósł głowy. – Nie odchodź. Nie teraz, kiedy w końcu przestaliśmy się mijać po drodze.
- To ty odszedłeś. Zostawiłeś mnie pełną niepewności, wstydu, cierpienia. Nie wiesz, jak wyglądał każdy mój dzień, kiedy w końcu obudziłam się ze śpiączki…
- Co?!
– House wstał. Był naprawdę zdziwiony.
- Stacy Ci nie powiedziała? – Wkurzyła się.
- Nie! Tak samo jak nie powiedziała mi, że odlatujesz, i że szprycowała Marka lekami, by mnie trzymać przy sobie jak najdłużej. – Usiadł i puścił jej rękę. – Chciałaś, bym wrócił. Bóg jedynie wie, ile przecierpiałem przez te półtora miesiąca. – Potarł dłonią czoło.
- Trochę za późno…
- Jaka ty jesteś niezdecydowana!
– Przyciągnął ją do siebie i namiętnie pocałował. Chciała się wyrwać, lecz w końcu poddała się magii jego ust. Usiadła mu na kolanach i położyła ręce na jego ramionach. Objął ją w talii i przyciągnął do siebie. Przylgnęli do siebie całym ciałem.
- Nie odchodź już nigdy więcej… - Wyszeptała w jego usta.
- Będę musiał. – Popatrzyła na niego zaniepokojona, lecz tylko się uśmiechnął. – Po tym numerze z ptasią grypą policja nie da mi spokoju.
Roześmiała się i pocałowała go jeszcze raz.

EPILOG

Zatrzymał się przed domem. Popatrzył na zapalone światło w oknach jego mieszkania.
Nie mógł uwierzyć, że są razem. Nie liczył już dni, było ich za dużo. Próbował się przyzwyczaić do jej miłych, porannych gestów, do tego, że nie wzywała go po imieniu, do spędzania nocy wspólnie.
Na początku było zabawnie. Nie chciał się ukrywać, więc zaraz na początku wywołali wielki skandal. On oczywiście cieszył się z tego, bo nie znosił nudy.
Czas mijał, pochłaniały ich codzienne troski i zadania.

Nie pamiętał dokładnie dnia, kiedy wszystko nagle sie zmieniło. Czy może wydarzyło się podczas wspólnego weekendu, kolacji czy kolejnej wspólnej nocy. Zapragnęła czegoś więcej - i to go zgubiło. Odpowiedzialność przerażała go, a on był na tyle głupi, by wyrazić to głośno. Stracili do siebie zaufanie, przestali spędzać ze sobą każdą wolną chwilę. Sam wszystko zepsuł. Był głupi, ale i zbyt dumny, by cofnąć tamte słowa, ukorzyć się przed nią.

Dzień, w którym oznajmiła mu, że jest w ciąży, był naprawdę szalony. Wypadek autokaru pełnego dzieci wracających z wycieczki postawił ich na nogi o czwartej nad ranem. Kiedy byli już wolni i obmywali ręce pod kranem, spojrzała na ich wspólne odbicie w lustrze. Była piękna, choć całą zapłakana i niespokojna. W końcu wytarła ręce i nie czekając na niego rzuciła na odchodnym:
- Zostaniesz ojcem.

Stał i patrzył w okna. Myślał cały dzień. Rozważał, wskazywał dobre i złe strony.
Przypomniał sobie scenę z samolotu i wszystkie chwile, kiedy myślał o niej będąc u Stacy. Nie mógł zmarnować tej szansy.
Wszedł do mieszkania bardzo cicho. Spała rozłożona na kanapie, zapewne zasnęła czekając na niego. Nie zapalał światła. Usiadł obok niej i pocałował delikatnie w czoło, potem ucałował jej powieki, czubek nosa, policzki i usta. Otworzyła oczy i spojrzała na niego z niepokojem. W świetle migającego ekranu telewizora widziała w nim strach, niepewność, nieme prośby i... czułość?

Jego palce ślizgały się po klawiszach. Delikatna melodia wlewała się do jego uszu i wypełniała duszę. Cuddy leżała na kanapie, popijała wino i patrzyła na House'a. Usłyszeli pukanie do drzwi. Przerwał. Podniósł rękę do góry, by nie wstawała. Pokuśtykał do drzwi i otworzył je. Na klatce schodowej stała kobieta w lekkim płaszczu. Trzymała ręce złożone na wielkim brzuchu, który opinała szeroka koszula. Miała zmęczoną twarz. Patrzył na nią w osłupieniu. Słyszał, jak Cuddy wstaje. Chciał zamknąć drzwi, ale kobieta położyła rękę na klamce i stanęła na progu.
- Będziemy mieli dziecko. - Stacy uśmiechnęła się i przeniosła wzrok na zszokowaną Cuddy stojącą u boku House'a.



_________________
Potrzebujesz bety? Pisz śmiało na gg:)

PostWysłany: Sob 20:06, 21 Mar 2009
Pinky
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 18 Mar 2009
Pochwał: 1

Posty: 150

Miasto: okolice Cze-wy
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Pinky, fajnie wymyślone z tą dwójką dzieci :mrgreen:



_________________

Następny sezon będzie nasz! Nawet "Marian" nam nie przeszkodzi! :mrgreen:
Gusia - moja Bratnia Dusza :wink: Danielek18 - mój młodszy, zÓy i ironiczny brat :mrgreen:

PostWysłany: Nie 13:27, 22 Mar 2009
zaneta94
Grzanka
Grzanka



Dołączył: 16 Lut 2009
Pochwał: 30

Posty: 11695

Miasto: Dziura zabita dechami :P
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

ooo, ocieram rączki !
Wieczorem koniecznie przeczytam całe, bo zapowiada się niesamowicie ! : ))))



PostWysłany: Nie 14:05, 22 Mar 2009
ann
Dziekan Medycyny
Dziekan Medycyny



Dołączył: 15 Mar 2009
Pochwał: 49

Posty: 7847

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

wspaniały fik swietnie sie czyta a dialogi jak w serialu gratuluje!



_________________

PostWysłany: Sob 16:36, 16 Maj 2009
janeczka85
Stomatolog
Stomatolog



Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 1
Ostrzeżeń: 1

Posty: 576

Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Huddy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Mapa użytkowników | Mapa tematów
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Czas generowania strony 0.04503 sekund, Zapytań SQL: 15