Opowiadania Nieznajomego

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Łyk kultury
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Wiadomość Autor

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Opowiadania Nieznajomego

wrzucam tutaj swoje twory nie zwiazane z House'm... mam nadzieję że się spodobają (na razie wrzuce dwa)

Dialog


Otworzyły się drzwi, do pokoju wpadł chłopak.
- Matko, jak mogłaś?
Kobieta spała. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że ktoś jest w jej komnacie.
- Jak mogłaś?
- Co jak mogłam?
- Jak mogłaś ją zabić.
- Kogo?!
- Ją. – chłopak wyjął zdjęcie dziewczyny i pokazał je matce.
- A o niej mówisz. Zrobiłam to, bo sama tego chciała.
- Chciała?
- Tak. Uważała, że nikt jej nie lubi.
- Ale to nie prawda..
- Pewny jesteś?
- Tak.
- A skąd ta pewność.
- Po prostu. Na pewno są osoby, które ją lubią, kochają
- A kto na przykład?
- Rodzice.
- Skąd wiesz, że ma rodziców.
- Każdy ma, chociaż jednego.
- Ale możesz być tego pewnym?
Chłopak milczał. – To na przykład jej zwierzęta będą smutne.
- Myślisz, że ma jakieś? – Matka była bardzo rzeczowa.
- Widziałem jak na jej głowie siedzi coś białego.
- Ale to nie musiał być zwierzak, mógł to być na przykład jakiś kapelusz.
- Widziałem, że się rusza.
- A na pewno nie miałeś omamów?
- Chyba nie. A jej przyjaciele?
- A powiedz mi czy gdyby miała jakichś przyjaciół, pragnęłaby, żebym do niej przyszła?
- Nie wiem, ale widziałem jak rozmawia z jakimiś ludźmi?
- A może to byli jej wrogowie, którzy przyszli ją zmieszać z błotem? Masz pewność, że to byli jej przyjaciele?
- Nie. Stałem za daleko.
- Widzisz. No to kto według ciebie jest jej życzliwy?
- Na przykład ja.
- Ty? Nie rozśmieszaj mnie.
- Ale to prawda, ja ją lubię, kocham.
- Powiedziałeś jej to chociaż?
Chłopak spuścił głowę. – Nie. Nie było okazji.
- I ty dziwisz się dlaczego na Mnie czekała?
- Tak. Nawet jeśli jej nigdy tego nie powiedziałem, zawsze byłem przy niej. Nigdy nie opuściłem.
- Ale mimo to wezwała Mnie.
Milczał
- Dlaczego ją zabiłaś?
- Chciała tego. Zresztą znasz jej historię.
- Znam. Ale to przeszłość i w końcu do tego nie doszło.
- Ale myślisz, że to nie boli? Ciągle o tym śnisz, wszędzie to widzisz, myślisz, że wszyscy o tym wiedzą, że chcą to zrobić i nigdzie nie znajdujesz oparcia, tak potrzebnego.
- Ale zawsze miała we mnie oparcie.
- Widocznie ona tego tak nie odczuwała. Zresztą już nic nie możesz zrobić. Ona poszła tam gdzie chciała, a ty jesteś tutaj.
- Gdybym wiedział gdzie poszła podążyłbym za nią.
- Aż tak ją kochasz?
- Tak. Jest dla mnie najważniejsza.
-Ważniejsza nawet ode mnie?
Chłopak chwilę się zastanowił. – Tak. Wybacz Matko.
- Naprawdę opuściłbyś mnie, zrezygnował z tego wszystkiego dla niej?
- Tak.
- Rozumiem. Twoja luba udała się w Pustkę. Leć do niej jak chcesz.
- Dzięki Matko. Nigdy cię nie zapomnę.
- Ani ja ciebie.
- Żegnaj.
- Żegnaj, synu.
Chłopak udał się do swego pokoju i wziął tylko to co najpotrzebniejsze. Wyszedł na dziedziniec, osiodłał stwora i odleciał. Jeszcze na chwilę spojrzał na pałac, pomachał Matce i udał się w stronę Pustki.

***

Teraz jest ze swoją ukochaną. Oprócz nich nie ma tam nic.

------------------------------------------------------------------------------------

Spotkanie w lesie

(to było pisane z moją byłą dziewczyną... sesja na grze GildWars)


Podczas podróży po okolicznym lesie spotkałem wilka, który wpadł w sidła myśliwych. Podszedłem pomalutku do sideł i starałem się pomóc wilkowi. Bał się mnie i w pierwszej chwili próbował złapać kłami za ramię, ale widząc że chce mu pomóc uspokoił się, a ja mogłem dokończyć dzieła. Otworzyłem zasieki i odsunąłem się na bezpieczną odległość, a wilk podziękował mi lekkim skłonem i odszedł kuśtykając. Nagle obok mnie spadła, a raczej zwinnie zeskoczyła z drzewa elfka, przyglądając mi się bacznie. Odwróciłem się i odwzajemniłem spojrzenie. Muszę przyznać, że zaciekawiła mnie. Zapadła niemiła cisza, którą postanowiłem przerwać. Ukłoniłem się jej i powiedziałem...
- Nazywam się Caellion, a pani? - Po namyśle dodałem - Ten wilk i te sidła to była jakaś próba mojego charakteru?? Czy to był zwykły zbieg okoliczności, że pani pojawiła się tuż po tym jak uwolniłem go?
Elfka spojrzała na sidła i lekko zmarszczyła brew, później jej wzrok znów całkiem spokojny spoczął na mnie.
- Nazywam się Deedlit. A to był przypadek. Usłyszałam wołanie duchów lasu i dlatego tu jestem, ale widać, już niepotrzebnie... - mówiła spokojnie i miękko, znów spojrzała na sidła, i zmarszczyła brew, w jej oczach dało się dojrzeć ból i odrazę, wyszeptała kilka niezrozumiałych ci słów, sidła uniosły się nieco nad ziemie i w chwile później zmieniły w proch.
Podrapałem się w głowę.
- Wiesz, mnie też chyba przywiodły tu duchy lasu. Ćwiczyłem nieopodal, gdy usłyszałem jakieś głosy niesione przez wiatr. Poszedłem za nimi i dotarłem do wilka. I tak właśnie mogłem go uratować. - spojrzałem na proch, który jeszcze przed chwilą był sidłami. - Ciekawi mnie tylko kto zastawił te sidła. Jeśli go znajdę na pewno za to zapłaci. Cieszę się, że duchy nas wezwały, bo mogliśmy wilkowi pomóc w potrzebie. Mam nadzieję, że nie spotkamy kolejnych sideł w tym lesie. Przepraszam, że mówię chaotycznie, ale nie mogę skupić myśli po tym incydencie.
- Sidła zakładają ludzie i inne istoty. Chcą jeść, ale jeśli tak jak tu są to sidła i zwierze cierpi, to są gorsi od najgorszych.
Nad ich głowami, z chmur spadł nagły deszcz, niosąc burzę.
- Wiesz, jedzenie można zdobywać w bardziej humanitarny sposób. Zwierzę nie musi tyle cierpieć. - dopiero teraz spojrzałem w górę i zobaczyłem, że pada mocny deszcz - Niebo płacze. – po czym dodałem - Nieopodal znajduje się opuszczony dom. Jeśli nie chcemy zmoknąć, to powinniśmy się tam schronić. Las jest niebezpieczny podczas burzy. Choć po niej jest piękny. - I jakby nie czekając na Deedlit zacząłem iść w kierunku domu. Po chwili odwróciłem się i rzekłem: - Idziesz?
Elfka miała zamknięte oczy jakby nad czymś bardzo intensywnie myślała, ale zarazem jej twarzy nie nawiedziła żadna smuga, wyglądało jakby spała, dopiero gdy niebo przeciął błysk otworzyła oczy i wolnym krokiem ruszyła za mną, w tej krótkiej chwili zdało mi się, że ona ma skrzydła, jednak może to jedynie złudzenie. Szliśmy w ciszy dłuższą chwilę patrząc na las wokoło. Najchętniej zostalibyśmy i dalej oglądali, ale obydwoje wiedzieliśmy, że powinni jak najszybciej dotrzeć do domku. Po jakichś pięciu minutach ujrzeliśmy domek, który wyglądał jakby ktoś dopiero co go opuścił.


Kiedy dotarliśmy do drzwi otworzyłem je.
- Pani pierwsza. - znaleźliśmy się w środku, podszedłem do kominka, który wyglądał jakby go ktoś przygotował specjalnie dla nas i wziąłem leżące nieopodal krzemienie, z których zacząłem krzesać iskry, aż rozpalił się piękny ogień - Chcesz się czegoś napić? Może coś się tu znajdzie. - poszedłem do kuchni czegoś szukać i spokojnym, ale mocniejszym tonem powiedziałem - rozgość się, a ja zaraz przyjdę.
Ulewa była olbrzymia i oboje byliśmy przemoczeni do suchej nitki. Spojrzała za mną chwile stojąc niemal w progu, dopiero potem weszła głębiej i podeszła do ognia. Dopiero teraz naprawdę poczuła, że zmarzła, rozejrzała się po chacie i dojrzała coś jakby koc, korzystając z tego, że mnie nie było, zdjęła z siebie mokre rzeczy i zawiesiła przy ogniu, aby wyschły, a sama otuliła się kocem, teraz zaczęła uważnie przyglądać się temu co było we wnętrzu chatki. Ja w tym czasie wróciłem z kuchni niosąc dwa kubki parującej herbaty.
- Tylko to znalazłem, ale jak na opuszczony dom to naprawdę dużo. - postawiłem jeden kubek przed nią, a z drugiego zacząłem pomału pić. - Jesteś magiem? Ja tam wolę miecz. Dzięki niemu mogę bardziej cenić życie mojego przeciwnika. - pociągnąłem łyk herbaty - trochę mi zimno pójdę na chwilę na górę i sprawdzę może znajdę jakieś suche rzeczy. W tym domu już i tak nic mnie nie zdziwi. Zaraz wracam.
Odstawiłem kubek i udałem się w kierunku schodów, odwróciłem się przy nich i lekko uśmiechnąłem, po czym zacząłem się wspinać na górę. Dziewczyna przyjrzała się kubkowi, ostrożnie wzięła go w obie dłonie i przytknęła do ust, ostrożnie pijąc gorący płyn i pozwalając ciepłu rozejść się po jej ciele.
- Już jestem. Niestety niczego nie znalazłem. Widać szczęście się skończyło, ale co tam jakoś przeżyję. - zadygotałem z zimna, ale starałem się tego nie pokazywać. Żeby się ogrzać wziąłem kubek w ręce i pociągnąłem sporego łyka, potem podszedłem do okna. - Jeszcze pada, ale zapewne niedługo się przejaśni. - wróciłem na sofę i starałem się usiąść jak najbliżej ognia. - Powiedz coś o sobie, bo znam tylko twoje imię.
Elfka wstała i podeszła do miejsca gdzie znalazła koc, i wygrzebała stamtąd jeszcze jeden, a potem podeszła do niego i podała mu zwinięty kawałek starego materiału
- Proszę.. jeśli zostaniesz w tych mokrych rzeczach przeziębisz się. - powiedziała cichutko, niemal szeptem, jej głos stał się bardziej dziecięcy jak później zauważyłem normalny, a tamtego używała do tego, aby nie traktowano jej jak dziecko.
Biorąc od niej koc, spojrzałem jej w oczy i uśmiechnąłem się szczerze.
- Dziękuję ci... to ja pójdę się przebrać - wstałem, oddaliłem się trochę i gdy zacząłem zdejmować mokre ciuchy, z uśmiechem dodałem - tylko nie podglądaj - opatuliłem się kocem, wziąłem swoje mokre rzeczy i rozłożyłem je przy ognisku do wyschnięcia, a sam usiałem na sofie - od razu lepiej i cieplej - Na mojej twarzy znów zagościł uśmiech, wziąłem swój kubek do ręki i dopiłem herbatę do końca.
- Nie ma za co... - usiadła na sofie i zapatrzyła się w ogień.. lekko się uśmiechnęła, gdy dawała mi koc.
- Fajnie tu, ciepło i przyjemnie - wyciągnąłem ręce w stronę ognia tak by się ogrzały - Ciekawe kiedy przestanie padać - spojrzałem w okno, ale nie zauważyłem żadnych oznak przejaśnienia.
- Jest burza, więc chyba trochę potrwa. - skuliła się pod kocem.
- Masz rację. - spojrzałem w ogień - Widzę że nie lubisz za dużo mówić. Jesteś z tych osób co uważają, że można mówić tylko coś sensownego? - Spojrzałem jej w oczy, ale zobaczyłem tylko odbicie ognia, nic więcej - przepraszam jeśli cię uraziłem.
- Ja.. Po prostu nie lubię rozmawiać z nieznajomymi, bo za wiele złego już poznałam.. - powiedziała cicho dopijając herbatę - Tak, jestem magiem i nie walczę. Nie lubię walk.
- Rozumiem. Musiałaś sporo wycierpieć i widzieć wiele złego. Ale mnie nie musisz się bać - schyliłem głowę i cichutko powiedziałem - czasem trzeba walczyć, by przeżyć, by osiągnąć swoje cele, można nie być z tego zadowolonym, ale taki już jest świat i nic tego nie zmieni. Może tego nie widać po mnie, ale ja też wycierpiałem dużo. Moją rodzinę, nie... moją wioskę zabiła banda bandytów. Mam cel, który wymaga poświęceń. Muszę ich pomścić. - tym razem mówiłem głośniej - myślisz że wybierałem sobie takie życie, myślisz że pasuje mi rola mściciela?? Nie, ale nie mam wyboru. - zamyśliłem się - przepraszam, nie chciałem cię tym obarczać - wstałem - nie zanosi się, żeby szybko przestało padać, więc idę jeszcze po herbatę. Chcesz??
Jakby nie czekając na odpowiedź wziąłem obydwa kubki i poszedłem zaparzyć nową. Powoli poszła za mną i stanęła w progu kuchni
- Przykro mi.. – szepnęła - Z powodu twojej wioski. że cierpiałeś. I.. wiem, że chcesz się mścić, ale.. ale Walcząc z potworami, trzeba bardzo uważać, by nie stać się jednym z nich. - zamilkła spuszczając wzrok - Ja.. przepraszam.. - szepnęła cicho, zdawało ci się, że po jej twarzy spłynęły łzy, ale nim zdążyłeś się przyjrzeć odwróciła się zamaszyście i zniknęła w tamtym pokoju.
Zamyśliłem się. Wiedziałem, że miała rację. Wiedziałem, że ta droga jest niebezpieczna i byłem gotowy ponieść konsekwencję swoich czynów. Pomyślałem, że gdyby teraz spojrzała mi w oczy, zobaczyłaby krople łez, które starały się spłynąć po policzkach. Nie miałem chusteczki, więc przemyłem oczy zimną wodą, wziąłem kubki z herbatą i wróciłem do pokoju z kominkiem.
- Wiem, myślisz że wybierałem tą drogę? Nie. Ile razy zastanawiałem się jak wyglądałoby normalne życie w spokoju i dobrobycie. Jaki będę na końcu tej drogi. Czy zostanie coś jeszcze ze starego Caelliona, czy stanę się taki jak oni. Pozbawiony sumienia, uczuć itp. I wiesz co choć bardzo chciałbym wiedzieć, że wszystko będzie dobrze, to nie mogę, bo trudno na to pytanie jest odpowiedzieć - zamyśliłem się, po chwili dodałem cichszym głosem - Mogę tylko mieć nadzieję. - Starałem się opanować łzy, ale było już za późno. Chciałbym tylko, żeby ona tego nie zobaczyła. -Używam miecza, bo tylko tak mogę poczuć wagę życia. Kiedyś mój dobry przyjaciel zwykł mówić, że człowiek jest sumą osób, które spotkał na swojej drodze. Chciałbym tylko, aby pozwolono mi spotkać więcej dobrych ludzi niż złych.
Upiłem trochę herbaty i zamknąłem oczy. Nasłuchiwałem jak krople deszczu stukają o parapet, jak skwierczy ogień w kominku. Po chwili dodałem
- Jedyne co mi pozostaje to czekać na rozwój wypadków.
Elfka siedziała skulona przy ogniu i w milczeniu słuchała moich słów, nastało milczenie i dopiero po chwili się odezwała
- Trzeba mieć więcej niż jeden cel w życiu, albo jeden cel, który tak naprawdę jest nieosiągalny. Bo jeśli osiągniesz cel.. To co potem? Co zostanie? Spalisz się we własnym ogniu po to by osiągnąć ten cel, a po osiągnięciu go twoje życie stanie się bez sensu. Dlatego też zemsta nie jest dobrym celem. Nie wróci tego co było, nie ukoi niczyjego bólu, a wręcz przeciwnie. Zada jeszcze większy i jeszcze więcej, a gdy się dopełni, nie będzie już nic. - głos jej lekko drżał, więc płakała - Nie można zabronić walk, bo to leży w naturze, by walczyć, ale można walczyć z sensem.
Wiedziałem, że mówiła prawdę. Wiedziałem, co mnie czeka po dokonaniu zemsty, ale nawet jeśli nie byłem gotowy przyznać tego, już od dawna byłem gotowy ponieść wszystkie konsekwencje swoich działań.
- Mój cel nie jest łatwy do osiągnięcia, nim dojdę do kresu drogi minie sporo czasu, a może nawet wieczność. - Nie wiedziałem czemu, ale starałem się mówić spokojnie do niej. Nie chciałem, by wyczuła moje myśli. Nie chciałem jej obarczać swoimi problemami. - Mam jeszcze inne cele, równie ważne. Chce znaleźć przyjaciół, może nawet rodzinę. Pragnę też chronić ten kraj tym oto mieczem - wyciągnąłem go przed siebie i wysunąłem z pochwy. Mogłem wyczuć palcami rysy na klindze. – Nigdy nie mówiłem, że zemsta to mój jedyny cel. – wiedziałem, że kłamię. Wiedziałem, że zemsta liczy się dla mnie najbardziej, ale gdy patrzyłem na elfkę postanowiłem, że jej tego nie powiem. Byłem wdzięczny, że słuchała mnie z takim zaangażowaniem. Chyba po raz pierwszy ktoś tak mnie słuchał. Uśmiechnąłem się i napiłem herbaty.
Otarła twarz, widać nie chciała ukazać łez
- Sam nie wierzysz w to co mówisz.. – szepnęła - Więc kłamiesz... Nie we wszystkim, ale kłamiesz w czymś... - spojrzała nań - Ja nigdy nie kłamie, ale wiem, że jeśli ktoś już kłamie to ma jeden problem, sam najpierw musi siebie przekonać, aby wierzyć w swoje własne kłamstwo, aby móc sprawić, że ktoś inny w nie uwierzy. Jeśli sam nie wierzysz w swoje słowa, to jak chcesz przekonać do nich innych? Ja wierzę w swoje słowa, ale wiem że nie są prawdziwe.
- Przepraszam, myślałem, że jak skłamię to będzie lepiej, że nie będzie ci mnie aż tak szkoda. A jednak wyczułaś, że zemsta jest dla mnie najważniejsza. - zastanowiłem się - A ty jakbyś zareagowała, gdyby całą twoją rodzinę, całą wioskę zrównała z ziemią jakaś banda oprychów? Nie szukałabyś zadośćuczynienia? Całe twoje życie zmieniło się w jednej sekundzie, a ty siedzisz z założonymi rękami i nic nie zrobisz? A gdzie honor rodziny? Można nie walczyć, ale w takich sytuacjach to chyba normalne, że szukasz zemsty.
- Nie wiem.. - wzięła swój kubek i upiła łyk - Nie wiem skąd pochodzę, ani kto jest moją prawdziwą rodziną. Mam tu przybranego ojca i jego druga żonę za rodziców. Oni raczej nie dali by się tak łatwo zgładzić. A przy okazji jestem członkinią co najmniej dwóch rodów, jako przybrana siostra. A rody są tu dość wysoko cenione, więc też niewiele im grozi. W końcu mają całą armie królewską w razie zagrożenia. - zamyśliła się - Gdyby jednak coś im się stało... Pewnie gryzłoby się we mnie poczucie sprawiedliwości z zasadą, że walka jest zła. Zależy też kto dopuściłby się zbrodni. W końcu większa część złodziei i bandytów to po prostu ludzie biedni, który zdecydowali się walczyć o swój los, albo tacy, którzy czynią zło nieświadomie. Oraz ci, którzy czynią zło, dla samego zła. Ale wierze, że nawet w najgorszych jest cząstka dobra. Nikt nie rodzi się zły.. - upiła kolejny łyk -Tylko świat i życie sprawia, że stajemy się źli.
- Jesteś z natury dobra, to widać. Starasz się we wszystkim znaleźć dobro. Twoje zachowanie mnie dziwi, zważywszy co mówiłaś wcześniej, że za dużo zła widziałaś na świecie i nie potrafisz ufać nieznajomym. - upiłem łyk - I chociaż twoja natura koi moje serce - chciałem ją przytulić na znak że jej dziękuje za obecność i słuchanie mnie, ale się powstrzymałem - to jednak wiem, że to głównie ułuda i świat jest często gorszy niż ten opisany w twoich słowach.
Dorzuciła do ognia
- Trudno mi jest ufać nieznajomym i fakt, wiele już osób mnie zraniło, choć chciałam im jedynie pomóc. Ale cóż. Tak jak powiedziałam, wszyscy czynimy jakieś zło, małe i duże. Nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę, ale są tacy, którzy czynią zło dla samego zła. Ja mam to do siebie, że nawet jeśli ktoś mnie bardzo zrani, to jeśli potrzebowałby pomocy i tak mu jej udzielę. Wiesz co źle robisz? Chcesz być w armii i chronić innych, a przy okazji znaleźć tych, którzy sprawili ci ból. Ale.. kiedy ich znajdziesz.. to chcesz ich zabić. A wtedy staniesz się taki jak oni. Bo zabijesz, z zimną krwią dla zaspokojenia własnego ja. Osoby, które mnie skrzywdziły... dziwią się kiedy widząc ich nieszczęście, staram się im pomóc. Wręcz się tego boją, bo uważają, że powinnam ich nienawidzić za ból, że jestem na nich zła. A nie jestem, żal mi, że odrzucili moją pomocną dłoń. żal mi, że przez to cierpieli.
Wstałem i podszedłem do okna
- Już trochę się rozpogadza. Jeszcze jakaś godzinka i wyjdzie słonko. - odwróciłem się w stronę elfki i opierając się o parapet powiedziałem - Ja nie jestem taki jak ty i chyba nigdy nie będę, w moich żyłach płynie sprawiedliwość, a zło musi ulec zniszczeniu. Nie darowałbym nikomu krzywd zadanych mnie i mojej rodzinie. - zastanowiłem się nad kolejnym zdaniem - Jasne, że lepiej nie walczyć, ale czasem trzeba, bo wymaga tego los. Podobno liczy się tylko przyszłość, ale przeszłość nie pozwala zapomnieć. Czasem zdarza mi się myśleć, że może lepiej zostawić to tak jak jest i nie szukać zemsty, bo ktoś może szukać jej potem na mnie, ale zaraz nachodzi mnie pytanie czy moja rodzina, moja wioska prosiła się o to?? Nie. Wychowano mnie w poczuciu, że każde zło powinno być wybaczone, ale życie potrafi skorygować każdą, nawet najlepszą ideę. I mogę zrozumieć, że jacyś biedacy ograbili moją wioskę, ale po co ich zabijali? W imię czego? W imię zasady nie zostawiaj jeńców, bo na ciebie doniosą? Ja nie chcę zaspokoić własnego ja, ale uciszyć głosy, które domagają się sprawiedliwości. Dlatego chce walczyć w obronie innych, żeby móc zrewanżować swoje czyny. Chociaż i tak wiem, że na końcu drogi czeka mnie chwilowy triumf, a potem spotkanie z rzeczywistością, zwaną wieczne potępienie. Pogodziłem się z tym. -Wyglądała na nieco zasmuconą moimi słowami, ale widać też było, że rozumie. - Cieszę się, że rozumiesz. Ja też rozumiem twój punkt widzenia, ale jak już mówiłem u mnie to nie zadziała. Jesteś naprawdę miłą osobą, potrafisz słuchać i radzić. Przemyśle to wszystko jeszcze raz, ale wątpię by to coś zmieniło. - Spojrzałem w okno - Burza minęła.
- Mychm..- elfka czekała nadal, bo ubrania wciąż były mokre, a z wolna zapadała noc, nie dało się tego zauważyć, przez burze - Chyba jednak przyjdzie nam tu spędzić noc.


Niewielka bransoletka na ręku elfki zaczęła świecić. spojrzałem na bransoletkę
- Co to za bransoletka i dlaczego tak świeci?
Dopiero teraz elfka zauważyła to i odruchowo wykonała gest, w chwile po tym, drobiazg przestał świecić, ale tuż obok dziewczyny pojawiła się śnieżna pantera ze skrzydłami.
- To twój pupilek? - wskazałem na panterę - Przyszedł cię szukać?
- Tak.. Widać się zaniepokoiła... Mokuna, to jest.. Caellion., a to moje zwierzątko.. Mokuna. - Zwierzątko przypatrzyło mi się i wyszczerzyło kły, gotowe do skoku.
- Spokojnie, spokojnie Mokuna, twojej pani nic z mojej strony nie groziło. - I żeby pokazać swoje dobre zamiary spokojnie i pomału odłożyłem swój miecz niedaleko kominka. A sam usiadłem na sofie, jak najdalej od miecza. Elfka pogładziła kota po łbie. - Wszystko dobrze moja maleńka.. - szepnęła cicho, stworzenie, uspokoiło się i w chwile potem, zmieniło się w małą kulkę z łapkami, ogonkiem... i mocno wtuliło się w swą panią
- Puku mokuku kuna kukuno.- pisnęło
- Bałaś się burzy.. moje biedne maleństwo... - elfka pogładziła zwierzątko po łebku.
- W tej wersji jest milsza. - uśmiechnąłem się - Gdzie ją znalazłaś?
- W lesie, dość daleko stąd, wpadła w sidła i chcieli ją zabić... - przytuliła zwierzątko - Nie mogłam na to pozwolić.
- Nie dziwie ci się, że ją uratowałaś. Jak można próbować zabić takie fajne zwierzątko. To nieludzkie. Pewnie im wybaczyłaś, co nie? I wcale się z ciebie nie śmieję. Takie zachowanie ma swój urok. - uśmiechnąłem się szczerze.
- Szczerze... wtedy.. przypadkiem jednego z nich zraniłam, bo nie chcieli słuchać.. Ale to byli prości ludzie.. A ona ma skrzydła... i była jednym z tworów pewnego nekromanty, więc uważali ją za potwora.. Ale ona jest całkiem niegroźna.. - zwierzątko wskoczyło jej na głowę i wtuliło się w gąszcz blond włosów.
- Widzę. Zastanawia mnie po co tamtemu nekromancie takie zwierzątko. No chyba, że jako maskotka.
- To on sprawił, że ma skrzydła.. A wróżki lasu pomogły mi, rzucić zaklęcie, aby zmieniała postać na mniej rzucającą się w oczy.
- Patrzyłem na Mokunę - Też sporo wycierpiała. Ale w jej oczach jest coś, co mi mówi że jest wdzięczna tobie, że ją uratowałaś od rychłej śmierci. I nie narzeka na swój los.
- Dbam o nią jak mogę... Jest moją jedyną przyjaciółką.
- Widać - uśmiechnąłem się. Elfka przetarła oczy wierzchem dłoni.
- Czemu płaczesz?? - zamyśliłem się - A może jesteś już zmęczona??
- Nie. Nie płacze, tylko... trochę już.. - przerwało jej ziewnięcia, podczas którego przesłoniła usta.
- Nie dziwię się. Ja też jestem już trochę zmęczony. jeśli chcesz mogę pościelić ci łóżko na górze, bo widziałem tam jedno. A ja się prześpię tutaj na sofie.
- Nie.. nie trzeba.. Mogę się tu zdrzemnąć... - uśmiechnęła się słabo, po chwili jednak zauważyłem, że jej wzrok przeniósł się na okno.
- Co cię tak zainteresowało za oknem? Ja tam nic ciekawego nie widzę.
- Ktoś tam jest.. - szepnęła, zza ściany dobiegł ich trzask łamanych pod ciężarem gałęzi.
- Kto tam? Wątpię, żeby to był właściciel, bo ten dom już dawno nie miał lokatora. Za dużo pajęczyn na ścianach. - Spokojnie wycofałem się po swój miecz i przygotowałem się do ataku, jak najciszej potrafiłem powiedziałem - Niech Mokuna zamieni się w panterę, bo mogę potrzebować pomocy.
Mokuna od razu go posłuchała i przybrała groźniejszą postać. Elfka schowała się za swoim zwierzątkiem nasłuchując
- Tam.. - spojrzała na uchylone okno, przez które wsuwało się coś obślizgłego i mrocznego.
Powiodłem wzrokiem za palcem Deedlit i zobaczyłem potwora, który był bardzo brzydki. Nie czas na to - pomyślałem. Bardziej ścisnąłem rękojeść miecza, otworzyłem szybkim ruchem drzwi i nie czekając na myśli przeciąłem potwora na pół, ten zawył tak mocno, że szyby w oknach popękały, a chwilę później się rozpłynął.
- Nie wiem czy go zabiłem. Przydałby się jakiś czar ochronny. - uśmiechnąłem się porozumiewawczo.
Elfka zaczęła szeptać jakieś słowa, w powietrzu dało się poczuć elektryzująca moc magii, nagle ni stąd ni zowąd pojawił się kolejny potwór i kolejny i oba rzuciły się na mnie, ale czar zadział i drogę zagrodziła im tarcza z czystych błyskawic
- Dzięki. Z dwoma miałbym spore problemy. Co teraz zrobimy?
- Czy ten dom został może opuszczony z ich powodu? - spytała niepewnie, jeden z potworów rzucił się w jej strunę, ale w obronie elfki stanęła uzbrojona w pazury łapa Mokuny
- Nie wiem. Może. Jestem tutaj pierwszy raz, choć często ćwiczyłem nieopodal. Wiem tylko, że powinniśmy się jakoś stąd wynieść. - spojrzała w mrok.
- Ale i tu i tam jest tak samo niebezpiecznie... - krzyknęła gdy jeden z potworów pojawił się tuż za nią i oplótł swe macki, wokoło niej
- Deedlit!! - krzyknąłem i zanim mój głos zniknął, mieczem przeciąłem macki potwora i złapałem elfkę w pół, a Mokuna dobiła potwora.
- Może i tak, ale lepiej się wynosić z tego domu i szukać gdzieś pomocy. Chociaż..., ale nie wiem czy mój pupilek mnie usłyszy. - wystraszona elfka wtuliła się we mnie, potwory znów zaatakowały… Mokuna, złapała mnie za koc i pociągnęła w stronę miasta, aby uciekać - Można i tak. Dzięki Mokuna, lepiej bym tego nie wymyślił. - ale zaraz coś mi przyszło do głowy - a co z naszymi ubraniami?
Elfka była nazbyt przestraszona, by myśleć o ubraniu.. choć teraz przemknęło jej przez myśl, że faktycznie jest w samej bieliźnie, ale ta myśl szybko znikła, gdy kolejny potwór zaatakował.
- Sam sobie nie dam rady. Garrua do mnie!! - W tej samej chwili obok Mokuny przemknęło 'coś czarnego' i złapało potwora, zabijając go. Potem zrównało lot i leciało przy Mokunie. - A to mój pupilek, czarny smok. Nazywa się Garrua i będzie zabezpieczać tyły.
Spojrzałem w oczy potwora, a ten wysłałem telepatyczną wiadomość zabieram się do pracy i wycofał się trochę do tyłu, by pilnować, żeby nikt nie zaatakował Mokuny. Pantera chwile patrzyła na smoka, a po chwili zmieniła się znów w małe stworzonko i wskoczyła na ramie swej pani, wciąż mnie uczepionej i mocno złapała się jej łapkami. Smok widząc to, zanurkował w dół i wziął ich na swój grzbiet
- Dzięki Garrua. - a po chwili dodałem - Mokuna to było trochę niemądre, na szczęście smok szybko lata. Dobra Garrua dowieź nas bezpiecznie do miasta... do mnie, dam Deedlit jakąś koszulę. Mokuna złap się mocno. - po czym złapałem mocniej elfkę i dodałem - Pośpiesz się przyjacielu. – smok na te słowa złożył skrzydła i nabrał prędkości.
- Poku kuna. - pisnęła Mokuna na swoje usprawiedliwienie, elfka, która teraz powoli się uspokoiła, zarumieniła się lekko i zakryła zmieszana, jej zwierzątko wskoczyło jej w objęcia i wtuliła się w nią mocno.
- Nie gniewam się. Wiem, że jesteśmy ciężcy i można stracić siły. - uśmiechnąłem się do Mokuny, a elfki spytałem się: - W porządku?
Elfka spojrzała na mnie wyraźnie zmieszana swoim zachowaniem i sytuacją, skinęła lekko w odpowiedzi.
- To dobrze. - Martwił się o nią, ale uspokoił się kiedy mi skinęła w odpowiedzi. Spojrzałem do tyłu mając nadzieję, że nie zobaczę potworów, ale się pomyliłem. - Garrua poczęstuj ich ogniem.
Smok odwrócił się, wciągnął powietrze w płuca i dmuchnął ogniem w stronę potworów. One zaczęły uciekać, a te które nie zdążyły - spłonęły z krzykiem.
- Dobra nasza. Boją się ognia. Przyjacielu leć. - smok zrobił obrót i wrócił na drogę do miasta.
- Skąd one się tam wzięły? - spytała niepewnie
- Nie wiem. Nigdy nie widziałem takich potworów. Myślę, że nie pochodzą z tego świata. A ty Garrua widziałeś coś takiego?
- Nie, ale podobno kiedyś mój brat Hesh spotkał. Mówił, że ciężko je pokonać. Jeśli na kogoś się uwezmą, nie odpuszczają prawie nigdy. Latają stadem liczącym 20 potworów. Podobno wszystkie potwory mają zbiorową pamięć i mogą zaatakować nawet po roku. Na szczęście prawie nigdy nie opuszczają lasu i nie lubią światła dziennego. Ale to tylko słowa mojego brata - smok powiedział to telepatycznie, także do umysłu Deedlit
- Ech... Nieciekawie, ale i tak będziemy was chronić. Co nie smoku.
- Tak - Powiedział smok i przyśpieszył lotu. Elfka zastanowiła się chwile
- One chyba na mnie polują. – stwierdziła
- Czemu tak myślisz? Nie ma na to dowodów. Chyba, że ktoś się mści, ale to raczej nie możliwe. Nieprawdaż? - W pytaniu słychać było lekkie zaciekawienie
- Mówiłeś, że wcześniej ich tu nie widziałeś, a ćwiczyłeś tu. Pojawiły się w momencie gdy ja się zjawiłam. Więc chyba mają coś do mnie. - spojrzała na niebo, miała dziwne wrażenie, ze nadal są w pobliżu, starła się skryć zmieszanie, głównie spowodowane obecnym skąpym ubiorem - A jak już mówiłam, ja nie nienawidzę, ale mnie się nienawidzi.
- Ale co mogłaś zrobić takiego, że ktoś by chciał cię zabić. Jesteś za dobrą osóbką, żeby cię nienawidzić. - uśmiechnąłem się do niej. Chciałem ją podtrzymać na duchu, ale nie wiedziałem, czy te słowa zadziałały. Zwolniłem trochę uścisk - Chyba na razie nie lecą za nami. - Stałem się poważny. Bałem się, że elfka to wyczuje, ale nie była pora na takie myśli. - Mógłbym zostawić Cię na chwilę na tej polance i poleciałbym szybko do domu po jakąś koszulę, bo widzę, że się krępujesz i na pewno jest ci chłodno, ale nie ma na to czasu. No i może być nadal niebezpiecznie, a nie chce żeby ci się coś stało. - zarumieniła się lekko
- Dziękuję.. Ale.. Nie Jeśli mam racje, to tobie będzie grozić niebezpieczeństwo, czego nie chce.
- I tak mi grozi niebezpieczeństwo. Jestem w tym wszystkim od początku i do końca pozostanę. Będę twoim rycerzem. - uśmiechnął się czule.
Zarumieniła się przytulając mocniej Mokune
- Dziękuje...
- Nie ma za co. - zmierzwiłem jej blond włosy - Zbliżamy się do miasta. Niedługo będziesz bezpieczna.
Spojrzałem do tyłu i zobaczyłem to czego się obawiałem. Potwory wróciły. Zadygotałem, ale starałem się tego nie ukazywać, tylko złapałem mocniej dziewczynę. Smok słysząc myśli swego pana, znów przyśpieszył lotu.
- Trzymajcie się.


Elfka zamknęła oczy nie mogąc znieść pędu powietrza, nagle poczuła wielką energie, i w tym momencie otworzyła oczy i spojrzała w górę, tuż na nich leciała wielka kula magicznego ognia.
- Garrua - szybki unik. - jednak zanim wypowiedziałem te słowa, smok już zdążył wykonać ten rozkaz. Kula ognia minęła nas na prawdę o centymetr. - Było ostro, nie powiem. A tak w ogóle kto to? Znasz go? - smok ciągle robił uniki, ale niestrudzenie leciał na przód.
Elfka dojrzała zamaskowaną postać na dziwnym kawałku gruntu, unosząca się nad nimi w towarzystwie owych potworów, coraz to więcej kul spadało na nich i coraz trudniej było robić uniki, wtem jedna była już tak blisko, że nie sposób było uczynić uniku, z ust elfki wyrwał się dotąd pohamowywany krzyk, i wtem stało się coś dziwnego, bowiem tuż przed zderzeniem wyraźnie od elfki wystrzeliła smuga światła i jak ostrze przecięła kulę, dziewczyna jednak była nieprzytomna, dojrzałem to gdy odzyskałeś wzrok.
- Ej Deedlit. - Spojrzałem na nią, zacząłem ją ocucać, ale na dużo to się nie zdało - Jeszcze tego brakowało. Mokuna zrób coś. I co to w ogóle za smuga światła.
~ Może wtedy nie zdawało mi się. Może tamte skrzydła i ta smuga oraz te ataki jakoś są powiązane. – pomyślałem - Nie ma czasu na takie myśli.
- Musimy znaleźć jakieś schronienie. - powiedziałem
- 'Tam, Caellion widzisz tamtą jaskinię?' - spytał się smok.
- Tak, ale nie wiemy czy uda nam się z niej uciec jak nas znajdą.
- 'Musimy spróbować. przy takich przeciwnikach będziemy mieć problem. Ciężko mi omijać te kule'
- Widzę. - Spojrzałem na Deedlit - No dobra. Leć do jaskini, ale pędem.
- Puku! Puku! - Mokuna starała się wybudzić swoją panią, ale nie wiele to dawało - Poku!
W końcu elfka zaczęła odzyskiwać przytomność, postać i potwory, ścigały ich nadal. Spojrzałem na elfkę.
- Już dobrze? Co to była za smuga światła? Zresztą nieważne. Widzisz tamtą jaskinię za wodospadem? - wskazał palcem na lewą stronę wodospadu - Tam lecimy. To da nam trochę czasu i będziesz mogła chwilę odsapnąć. Garrua przyśpiesz musimy ich zgubić.
Elfka była lekko oszołomiona, ale wyraźnie nie wiedziała o czym mówi, jeśli chodziło o to światło.

Spojrzałem do tyłu i nikt za nami nie leciał, przynajmniej przez moment. Zwróciłem się do smoka.
- To nasza szansa. Do jaskini!!
Pęd powietrza, zwłaszcza tego, chłodnego od wody ocuciły do końca elfkę.
- Co.. się stało? - szepnęła niepewnie.
Gdy smok wlatywał w jaskinię, pochyliłem się nad Deedlit, by ochronić ją przed zimną wodą wodospadu.
- Nie wiem co się stało. Ale na razie jesteśmy bezpieczni. – powiedziałem.
Kiedy smok wylądował, zszedłem z niego trzymając elfkę w pasie, po czym usiadłem na ziemi w taki sposób by opierać się o smoka, i móc położyć głowę dziewczyny na swoich kolanach. Mokuna usadowiła się w moich włosach tak, by móc widzieć swoją panią.
- Chwilkę odsapnijmy. Garrua pilnuj wejścia
Smok posłusznie odwrócił głowę w stronę wylotu jaskini. Elfka w tym czasie dołożyła dłoń do twarzy, jakby starając się przypomnieć sobie co się działo
- Ostatnie co pamiętam... to wielka kula, która spadała na nas... a potem była już tylko ciemność. - szepnęła.
- To niewiele straciłaś. - wolałem na razie nie wspominać o smudze światła - Za szybko to nas nie znajdą. Możesz się zdrzemnąć jeśli chcesz. Obudzę cię jak zacznie się atak.
Schyliłem się by pocałować ją w czółko, ale przeszkodził mi w tym straszliwy ból. Dopiero teraz zauważyłem jak bliskie trafienia były te kule. Całe plecy miałem gorące od żaru kul. Elfka widząc jak jego twarz wykrzywia ból otworzyła szerzej oczy
- Co ci jest?
- Nie, nic. śpij. Na pewno jesteś zmęczona. - usadowiłem się tak, by nie mogła zobaczyć moich pleców i by ból znów mnie nie wykrzywił - Wszystko w porządku. - uśmiechnąłem się i zmierzwiłem jej włosy.
- Naprawdę?
Czuła, że nie mówi jej prawdy, ale zmęczenie wzięło górę, zamknęła oczy i zasnęła. Zamknąłem oczy i wysłałem wiadomość prosto w umysł smoka.
- Garrua, obudź nas jak coś się będzie działo.
- Dobrze - odpowiedział smok.
- Piu.. - pisnęła cichutko Mokuna.
Spali tak może z 20 minut, kiedy smok oznajmił że za chwilę ich znajdą. Starałem się nie obudzić elfki, ale nie do końca mi się to udało. Wstałem, po czym wziąłem ospałą elfkę na ręce i usiadłem na smoku. Przełożyłem ją za siebie, a jej ręce oplotłem wokół swojego brzucha.
- Trzymajcie się mocno. Garrua leć.
Mokuna wskoczyła między nich, a elfka złapała się mnie mocno, nie wiedziała co chcę zrobić.
- Smoku leć tak żeby unikać kul ognia, ale staraj się by trafiały w potwory. To nam ułatwi sprawę. - smok wykonał rozkaz. W taki sposób załatwiliśmy część potworów - Dobra, podleć jak najbliżej maga. Wykonamy akcję na ogonie.
- Postaram się - odpowiedział smok.
Im bliżej byli postaci tym wzrastało dziwne uczucie, że skądś go zna. Nie wiedzieć czemu wyczułem, że elfka i mag mogą się znać, więc spytałem się Deedlit.
- Znasz go?
W tym samym czasie smok starał się zbliżyć jak najbliżej mężczyzny, ale udawało mu się to z różnym skutkiem.
- Nie wiem.. Wydaje mi się.. że tak.. ale... ale.. nie mam pojęcia kto to i czego chce...
Stwierdziła niepewnie, tym czasem mag, rzucił jakieś inne zaklęcie, które było jakby liną. Oplotła się wokoło szyi smoka. Spojrzał w górę i widząc linę drgnąłem. - lina z czarnego włosa, nie mogło być gorzej. Nie mamy wyboru, akcja na ogonie.
Smok wiedział co to oznacza. Nie był gotowy, ale musiał działać, bo czarny włos wysysa energię z niego. Przeniosłem elfkę na przód smoka i powiedziałem - Trzymaj się mocno. Nie bój się maleńka dogonię was. - uśmiechnąłem się po czym dobył miecza i krzyknąłem - Rubinowe ostrze!! - miecz zmienił barwę z białej na czerwoną, a ja stanąłem na smoku i szybko pobiegłem na jego ogon. Smok doskonale wiedział co ma robić. Opuścił ogon w dół, po czym wystrzelił mnie w stronę postaci, poczekał aż przetnę linę i zanurkował szybko w dół. W tym czasie doleciałem do maga i wbiłem mu ostrze w ciało. Zrzuciłem go i zacząłem szybować skałą w stronę gdzie poleciał Garrua. Po wylądowaniu dobiegłem do elfki.
- Trafiłem go, ale nie w serce. Więc pewnie jeszcze go zobaczymy.
Padłem zmęczony, a elfka przyklękła obok mnie, nagle, znikąd wystrzeliły liny, które przygwoździły smoka, Mokunę i mnie do ziemi, a za nimi wyleciał powoli mag i stanął przed elfką, która cofnęła się w tył, ale natrafiła na skałę
- Heh... pięknie. Tylko tego jeszcze brakowało.
Nasza trójka starała się wydostać z lin, ale każdy z nas był już wycieńczony i na nic to się nie zdawało.
- Dupa - Zakląłem. - ‘Gdybym miał jeszcze trochę siły’ pomyślałem. I wtedy wpadłem na bardzo niebezpieczny pomysł, ‘Przebudzę się. Mogę zginąć, ale ją uratuję. Nie ważne jakim kosztem. Na pewno ją uratuję. Mam gdzieś zemstę, TERAZ NAJWAŻNIEJSZA JEST ONA’. ale nim wysiliłem swoje ciało do granic wytrzymałości, usłyszał bardzo straszny krzyk. Tak jakby serce rozerwało się na milion kawałków - to była Deedlit, wiedziałem, że ona wie co chce zrobić i starała się mnie powstrzymać. Ale był tam też inny głos wydobywający się znikąd i zewsząd, Głos jeszcze potężniejszy niż krzyk elfki. Wiedziałem, że powinienem rozpoznać ten głos, ale straciłem tyle sił i krwi, że nie byłem w stanie powiedzieć skąd go znam.


- Nareszcie - mag po raz pierwszy wypowiedział na głos jakieś słowa - Nareszcie mogę wziąć tę moc.. szeptał z odrażającą wręcz ludnością. Rzucił zaklęcie, które przykuło elfkę do skały za jej plecami - Nie pamiętasz mnie? - wyszczerzył się w złowieszczym uśmiechu - To może ci przypomnieć? - było w nim coś nieludzkiego, coś demonicznego.
Nie byłem w stanie nic zrobić. Nie mogłem nawet poruszyć palcem, oczy odmawiały mi posłuszeństwa. Mogłem tylko słuchać co się dzieje wokoło, a im bardziej słuchałem tym bardziej chciałem coś zrobić. Coś jeszcze zaprzątało mi głowę. Ten drugi głos. W tym czasie mag spojrzał na elfke i złapał mocno jej podbródek w dłoń wysoko unosząc jej głowę, by spojrzeć w oczy
- Cóż... Moc elfów.. i aniołów.. - szepnął cicho - Idealna moc... I znów muszę cię zabrać do siebie.. Ale tym razem nie jesteś już niemowlęciem, więc jeśli znów będę miał zamek pełen kwiatów to nie odpowiadam za swoje czyny. - to mówiąc wywołał magiczne przejście i wraz z elfką rozpłynął się w powietrzu, zabrał ja do zamku w samym sercu piekieł.
Mogłem tylko krzyczeć. To był krzyk bólu i rozpaczy. Mało brakowało, a zatraciłbym się. Na szczęście tak wielka siła, niesie ze sobą też duże zmęczenie organizmu. Ostatkiem sił zerwałem liny owinięte wokół smoka i Mokuny i padłem na ziemię. Znowu nie miałem sił. Garrua wrzucił mnie sobie na grzbiet i poleciał do miasta. Mokuna zmieniła się w panterę i poleciała za smokiem. Elfka straciła przytomność, gdy się ocknęła, leżała na wielkim łożu z baldachimem będącym w wielkim ciemnym pokoju, ostrożnie usiadła na łóżku i rozejrzała się dookoła, gdy przypomniała sobie co się stało wstała i podeszła do drzwi, ale były zamknięte. W tym samym czasie ja leżałem na swoim łożu i przeżywałem katusze. Czułem jakby moje całe ciało rozszarpywane było na miliard kawałków. Byli przy mnie moi przyjaciele: Yarin Delaunay i Sawantiel. Mag leczył moje rany, a łucznik trzymał mnie bym za bardzo się nie rzucał oraz podtrzymywał mnie na duchu.
- Trzymaj się, na pewno wyleczę twoje rany - powiedział Yarin.
Elfka rozpaczliwie szukała wyjścia z komnaty, ale nie mogąc go znaleźć zrozpaczona usiadała na łożu czekając co się stanie. Kiedy już lepiej się poczułem, chciałem jak najszybciej dostać się do krainy demona, ale wiedziałem że muszę się przygotować. Założyłem ubranie i wziąłem torbę, do której włożyłem najlepszą koszulę jaką miałem, trochę jedzenia i wody. I już zbierałem się do wyjścia, kiedy do mieszkania weszli Yarin i Sawantiel.
- Gdzie idziesz? - spytał się mag
- Uratować ją, to chyba jasne. Na pewno nie zostawię jej w piekle. Jeżeli nie idziecie ze mną, to odejdźcie. Chodźcie albo przepuśćcie mnie. To jak? - spytałem się ich i czekał na odpowiedź. Nie miałem czasu i doskonale o tym wiedziałem. - Potrzebuję maga, który mnie uleczy i będzie walczył ramię w ramię ze mną, łucznik też mi się przyda, ale mogę się bez was odbyć. To jak?
Tymczasem demon musiał doczekać, aż moc elfki się zregeneruje.
W moim mieszkaniu, kiedy czekałem na decyzję chłopaków, zauważyliśmy, że torba się poruszyła i coś w niej zapiszczało
- Co to? - spytał się Sawantiel, a ja dopiero teraz sobie przypomniałem, że zapomniałem o kimś.
Otworzyłem torbę i wyskoczyło małe zwierzątko
- Mokuna, zapomniałem o tobie.
- Poku koku mu...
- Wiem. Przepraszam.
- poku poku pok... – pisnęła
- Wiem, że ty też martwisz się o Deedlit. Może na to nie wygląda, ale ona jest bardzo silną kobietą. Na pewno sobie poradzi.
- Poku Muku Muku...
- To dobrze, że się nie gniewasz. I tak bym po ciebie wrócił, bo tylko ty znasz drogę.
- poku puko ok...
- A tak. Poznaj Yurin'a i Sawantiela. Koledzy to Mokuna najlepsza przyjaciółka Deedlit
- Poku juku...
- No i moja.
- Pok Kiko...
- Dobra, to prowadź przyjaciółko.
Mokuna wskoczyła mi na głowę i wtuliła we włosy. z kryształu na łepku zwierzątka wypłynął strumień energii, tworząc jakby nić prowadząca do owej krainy, tymczasem elfka wciąż dochodziła do siebie w zamkniętej komnacie i rozmyślała jakby stąd uciec.


- Dobra to idziemy za strumieniem energii.
Światło prowadziło nas przez całe miasto i większość terenu leśnego, aż dotarliśmy do niewielkiej groty. Grota była zbyt mała by można było się przez nią przecisnąć
- To co robimy? Mogę spróbować poszerzyć wodą. - powiedział Yarin
- Puki puka kukunia - pisnęła Mokuna, co znaczyło, że droga idzie w dół, i że zostaną wykryci jeśli choć odrobina wody spłynie na teren mrocznego królestwa.
- No to nie mamy wyboru. Musimy znaleźć jakieś inne wejście. Albo coś wymyślić z tym. – Powiedziałem.
- A jak się tam dostał tamten mag? – spytał się Sawantiel
- Nie wiem. Kiedy on zabierał Deedlit ja byłem nieprzytomny.
- piku pu.
Mokuna w skrócie opowiedziała zajście, powiedziała też, że to nie człowiek tylko demon, że zna go, bo kiedy jeszcze jako normalna puma była u nekromanty przyszedł do owego mrocznego maga po coś, że on nie wchodził tylko od razu teleportował się do zamku, że może spróbować ich tam przenieść, ale nie wie czy da radę i że trzeba się spieszyć, bo z tego co wie to wszystkie takie rzeczy związane są z pełnią księżyca, która miała być już za kilka dni, ostrzegła ich też, że tam na dole są potwory, które są wielkie i straszne.
- Piku pu.. kumiku - zakończyła swój monolog słowami ,,Nie wiem skąd on zna Deedlit, ale ona go najwyraźniej nie zna. I bardzo się martwię że coś się złego stanie."
- Spokojnie Mokuna na pewno jej nic nie jest. - uspokoiłem ją - To co robimy? Ma ktoś jakiś pomysł?
- Mogę skoncentrować energię umysłu i sprawić, żeby ziemia się rozstąpiła. - powiedział Yarin, a po chwili stał już z zamkniętymi oczyma i zbierał siły umysłu.
Stał tak pewien czas, ale wreszcie mu się to udało. Poczuliśmy tylko powiew powietrza, a po chwili dwa spore głazy ruszyły się i odsunęły na bezpieczną odległość. Kiedy się uspokoiło wszyscy zauważyliśmy, że wejście do groty się powiększyło i można już było normalnie wejść do środka.
- No to nam zostało tylko tam jakoś zejść. - powiedział Sawantiel.
Droga była stroma i pełno było tam pułapek o większości Mokuna informowała, ale były też nowe, po długim czasie dotarliśmy do wielkich otwartych na oścież wrót, nie wiedzieliśmy ile już minęło czasu, ale możliwe, że dzień, albo dwa, za wrotami stały dwa potwory.
- No i się zaczęły problemy. – skomentowałem - Musimy je jakoś załatwić po cichu, żeby nie zdradzić swojej obecności.
- Mogę skoncentrować energię i użyć czaru wodnego. - powiedział Yarin
- Piku pik ...
- Mokuna ma rację skoro nie mogliśmy rozszerzyć wejścia wodą, to lepiej nie używać na razie mocy wodnej. Mam pomysł. Sawantiel załatw jednego, a ja drugiego.
- Dobra - powiedział łucznik, po czym wyciągnął strzały i zaczął strzelać do potwora jednak nie dawało to zbyt dużego efektu, dlatego Mokuna zmieniła się w panterę i zagryzła potwora na śmierć, po czym powróciła do słodkiej postaci. Ja natomiast wyciągnąłem swój miecz, podbiegłem do potwora, zrobiłem unik przed jego pazurami i pociągnąłem mieczem po nodze. Potwór zawył i przyszykował się do kolejnego ataku, ale zdążyłem skoczyć i rozciąłem potwora na pół.
- I po robocie.
Mokuna prowadziła ich dalej... - Pu.. - otarła pyszczek i pisnęła coś o tym, że Deedlit nie lubi krwi i zabijania, a potem poprowadziła ich do zamku unikając po drodze potworów. Tymczasem w zamku jego władca szykował się do ceremonii swego tryumfu nad siłami dobra, pełnia miała być już następnej nocy
- Nie przegapię tak czystej mocy... - mówił do siebie.
- Tak to do niej podobne. Ma dobre serce - mówiłem po cichu tak, by w razie czego nie usłyszeli mnie potwory - ale czasem trzeba walczyć.
I wtedy Sawantiel uruchomił jakąś zapadnię, co sprawiło że pod nami osunęła się ziemia i pojawiła się wielka dziura, w której znajdowały się bardzo ostre kolce. Wszyscy o mały włos nie wpadliśmy do pułapki, ale Yarin skupił trochę energii i zdołał przez moment utrzymać nas w powietrzu, a Sawantiel w tym czasie wystrzelił strzałę zakończoną liną, która wbiła się ścianę po drugiej stronie. Wszyscy złapaliśmy się elfa i przelecieliśmy na drugą stronę, po czym wspięliśmy się po linie i wdrapaliśmy na ścieżkę
- O mały włos. Następnym razem uważajmy, dobra?
- Yhy - skwitowali obydwoje.
Chwilę odpoczęliśmy, zjedliśmy coś, po czym poszliśmy w dalszą drogę, wyszliśmy na otwarta przestrzeń, przez co mogliśmy zobaczyć jak wygląda ta kraina. Miejsce gdzie stał zamek demona, było czymś podobnym do krainy drowów, pełne skał i potworów z kilkoma domkami gdzie zamieszkiwali niewolnicy demona, nad wszystkim królował zamek, najeżony kolcami i pełen mroku, od całej tej krainy promieniowało aż od bólu, cierpienia, strachu i innych negatywnych odczuć, mroczny, wymarły niemal świat. W końcu dotarliśmy do zamku, był wielki i nie mogliśmy do niego podejść, bo pilnowały go potwory, przez jakąś dziurę wpadało blade światło, gdy spojrzeliśmy w górę okazało się, że księżyc jest już prawie w pełni, powoli na powierzchni wstawał świt, tymczasem elfka zauważyła obok łóżka kielich nektaru.. wiedziała, że to może być pułapka, ale była taka spragniona. Zaraz po pierwszym łyku kielich opadł na ziemie, a dźwięk rozbijanego szkła potoczył się echem, tak że słychać go było nawet na zewnątrz
- Musimy jakoś się tam dostać, ale tak żeby nie walczyć niepotrzebnie. Aż dziw, że to mówię, ale wiem że mam rację, bo inaczej będzie ciężko.
- Mam pomysł - powiedział Yarin - Niech Sawantiel do nich strzela z łuku, a potem niech się wycofa. Potwory zareagują i będą biec by nas zaatakować. Ja w tym czasie skupię energię i stworzę najpotężniejszą barierę jaką mi się uda, potem ty pobiegniesz i kiedy zniosę barierę zaatakujesz ich, a my będziemy cię ubezpieczać. I co ty na to?
- Całkiem niezły plan. Uda nam się? - Zapytałem się
- Na pewno.
Jak ustaliliśmy tak zrobiliśmy, jakoś nam się ten fortel udał. Mogliśmy już wrócić na drogę prowadzącą do zamku.
- Mam nadzieję, że demon nie wie o naszym przybyciu i że Deedlit nic nie jest.


- Poku... - pisnęła Mokuna
Zamek był wielki, nim udało nam się znaleźć wejście i przebrnąć przez labirynt korytarz zapadła noc, elfka zaczęła odzyskiwać świadomość, była w wielkiej sali pełnej przeróżnych symboli potrzebnych do rytuału, po dobrych kilkunastu minutach zauważyła, że ktoś ubrał ją w obcisłą czarną suknie, po jakimś czasie stanął przed nią demon.
- Twój przyjaciel przyszedł ci z pomocą.. jakież to urocze - wyszczerzył kły - Ale nie zdąży - elfka chciała się odsunąć, ale była mocno skrępowana - Za kilka chwil, księżyc będzie w pełni i nim mnie godzina twoja moc, będzie tylko moja.. demon mówił z lubieżnością.
Tymczasem kilka potworów zastawiło drogę przybyszom, wyraźnie władca wiedział, że tu jesteśmy. Większość bestii stała przed salą, w której odprawiać miał się rytuał, by chronić swego pana. Przez okno widać było, że zaraz księżyc będzie w pełni, ale było pełno chmur i to dawało jeszcze trochę czasu
- Noc zapadła. Mam nadzieję, że zdążymy. – powiedziałem. - Śpieszmy się. - Po dłuższej chwili dotarli przed wielką salę. - potwory, można się było tego spodziewać.
- A czy to nie oznacza, że on już o nas wie? - zapytał się Sawantiel
- Oznacza – skwitowałem - ale już nie ma odwrotu. No to jak się tam dostaniemy?
- Z tymi nie pójdzie nam tak łatwo. Są inni niż tamte. I czuć od nich jakąś potężną moc.
- Ma ktoś jakiś pomysł?
Z sali dało się słyszeć krzyk, Mokuna od razu poderwała się jak oparzona - Puki! - jedna z bestii zwróciła się ku nim.
- Mokuna, a gdzie jakiś plan. Ech. Atakujemy.
Wszyscy polecieli za Mokuną, która już była panterą i walczyła z potworami. Po chwili reszta też była już zajęta walką. Yarin atakował na przemian mocą wody i ognia, ale po chwili doszedł do wniosku, że większe obrażenia zadaje ogień. Sawantiel strzelał z łuku, ale kiedy to nie dawało efektu, schował łuk, a wyciągnął swój sztylet. Ja chroniłem się tarczą i ścinałem głowy jedna po drugiej. Mokuna wymachiwała swoimi pazurami i walczyła zaciekle. I kiedy wydawało się, że potwory już są martwe, te ożyły z powrotem.
- Nie no, znowu? - skomentowałem.
I znów byli w ferworze walki. Kiedy tak walczyli zauważyłem za wrotami, że Demon stoi nad Deedlit z czymś co wyglądało jak rytualny sztylet.
- NIE!! - wyrwało mi się z piersi, i w tym momencie zauważyłem, że Demon odwrócił się do mnie i miał lubieżną minę. Zrobił ruch ręką i wrota poczęły się zamykać. Usłyszeliśmy tylko demoniczny śmiech
- Caellion leć ją ratuj, my sobie tu damy radę. Zabij demona. - krzyknął Yarin, a ja zabiłem potwora, który stał mi na drodze i przeleciałem przez wrota. A te się za mną zatrzasnęły.
Od razu rzuciły się na mnie dwa potwory będące w środku, przyciskając mnie mocno do ściany
- O zobacz... Coś się jednak przedarło.. - demon uśmiechnął się wręcz odrażająco, teraz miał rogi i czerwona skórę, wielkie kły i wyglądał naprawdę przerażająco, podszedł do elfki i z uśmiechem przejechał ostrzem po jej ramieniu, po jasnej skórze dziewczyny spłynęło kilka stróżek krwi. - Więc niech sobie popatrzy.. - syknął demon pozwalając, by krew spłynęła do sporej wielkości Grala.
Dziewczyna szamotała się, ale bezskutecznie, więzy były mocne, a ona nadal nie była w pełni przytomna, przez szczelinę w suficie wpadło światło księżyca, demon odstawił kielich na piedestał i wyszeptał jakieś zaklęcie, promienie odbiły się od Grala i padły na elfkę, stamtąd poleciały wprost na demona, w powietrzu w całej krainie dało się poczuć jak powietrze i wszystko inne przesiąka wręcz energia, w ślad za promieniami księżyca od elfki do demona zaczęły płynąć smużki, a potem wręcz fale energii
- Tak! - demon rozkoszował się wchłaniając energie elfki - Nareszcie, ta moc jest moja! Jakie te elfy głupie i próżne, że tak łatwo oddały mi moc dwóch ras.
Wyswobodziłem rękę, dobyłem miecza i zabiłem te potwory. Po chwili podbiegłem do demona i wbiłem mu miecz w serce, jednocześnie odepchnąłem go na ścianę. Teraz ja wchłaniałem energię elfki, nie mogłem tego powstrzymać, czułem tą energię w swoim ciele. Gdyby ta moc pochodziła od kogoś innego, może bym ją zatrzymał, ale kochałem Deedlit i nie chciałem, by straciła życie. Nie wiedziałem tylko jak ją uratować i wtedy pojawił się w mojej głowie głos matki. Powiedziała co muszę zrobić, żeby zabić demona i uratować elfkę. Zrobiłem tak jak powiedziała. Wziąłem swój miecz i upuściłem sobie krwi, którą wlałem do Graal. Po czym wziąłem kielich, otworzyłem usta demona i wlałem do nich krew. Demon zacharczał, jego klatka wpierw wygięła się po czym zapadła. Po chwili Demon nie żył. Podszedłem do Deedlit, uwolniłem ją z więzów, wziąłem w ramiona i trzymając jej ręką Graala, pocałowałem ją w usta. Bardzo jasne światło spadło na nas i cała moc opuściła moje ciało wracając do ciała swojej właścicielki. Deedlit ocknęła się i zaczerwieniła, bo zorientowała się że ją pocałowałem. Uśmiechnąłem się i przygładziłem jej włoski.
- Już wszystko będzie dobrze. Nikt ciebie nie skrzywdzi, nie pozwolę na to. A zapomniałbym mam coś dla ciebie. - po czym rozwiązałem rzemienie czarnej sukni, wyjąłem ze swojej torby koszulę i zarzuciłem elfce na ramiona. Pocałowałem ją w czoło. - Przebierz się, a ja wpuszczę Mokunę i innych. - podszedłem do wrót i je otworzyłem.
Elfka wciąż lekko zmieszana przebrała się w bardziej odpowiedni strój, gdy tylko otworzyłem drzwi, Mokuna wbiegła do środka i rzuciła się na elfkę łasząc się i liżąc ją po twarzy.
- Mokuna nie pozwoliłaby, abym poszedł bez niej - skwitowałem - Martwiła się o ciebie, zresztą ja też. A to są Yarin i Sawantiel, moi wspaniali przyjaciele. - podszedłem do elfki - Musze ci coś powiedzieć. Kiedy poczułem twoją energię przez moment myślałem czy nie odejść, ale nie mogłem. - łzy pociekły po moich policzkach - Czy ty mi wybaczysz? - po chwili spoważniał - Ale obiecuję, że będę cię ochraniał przed złem tego świata. Ty nie musisz walczyć, ja to będę robił, będę walczył za ciebie.
Pantera zmieniła się w słodką wersję, elfka oblała się rumieńcem
- Ja.. przecież się nie gniewam i.. ja.. nie wiem.. co powiedzieć.. - szepnęła niepewnie
- Dzięki. Nic nie musisz mówić. - po czym pocałowałem ją w czółko - Wiesz co, chyba nie mogłem tego zrobić, nie mogłem pozwolić byś umarła, gdyż myślę, że coś do ciebie czuję. Może to głupie, ale sądzę, że nasze spotkanie było z góry przesądzone. - uśmiechnąłem się - dobra wracajmy. Niebezpiecznie jest pozostawać w tym miejscu.
Wziął elfkę na ramiona i poczęli wychodzić z tej krainy. Gdy wyszli z zamku kraina zatrzęsła się i zaczęła się rozpadać. Odwrócili się jeszcze i uśmiechnęli się, że wreszcie jest koniec koszmaru
- Cieszę się, że już nie zobaczymy tego demona. - po dłuższej chwili dotarli do miasta. - To ja odprowadzę Deedlit do jej domu. Potem się spotkamy w naszej karczmie.
Spojrzała na moich przyjaciół, teraz zdała sobie sprawę, że się nie przedstawiła, więc aby to jakoś naprawić skinęła grzecznie w ich stronę
- Pku.. - pisnęła Mokuna wtulając się w elfkę.
Szliśmy w milczeniu, myślałem nad tym co powiedziałem. Nie wiedziałem czy dobrze zrobiłem, mówiąc jej to wszystko tak ni stąd, ni zowąd. Bał się, że mnie odrzuci. Chciałem usłyszeć, że ona też coś do mnie czuje. Targały mną sprzeczne myśli.. Elfka trwała w mieszaninie zamyślenia i zmieszania. Przerwałem milczenie
- Dobrze się czujesz? - dotknąłem jej czoła - Jesteś trochę rozpalona.
Spojrzała nań wyrwana z zamyślenie...
- Tak... w sumie tak... - znów się zarumieniła
- To dobrze. - uśmiechnąłem się - Już się martwiłem.
- Wiele ryzykowaliście przychodząc po mnie.. - szepnęła niepewnie nie chcąc by znów nastała cisza.
- Może. Ale warto było. Nie mogłem pozwolić, byś tam zginęła.
Niepewnie pocałowała mnie, bardzo krótko. Zaczerwieniłem się lekko i przytuliłem ją mocniej. Również się rumieniła.
- Niedługo będziemy pod twoim domem.
- Tak... To prawda... Choć.. nie przeraź się, gdy go zobaczysz.



_________________
FUS forever

sis - Sevir :**

... i dopiero wtedy stało się światło

"you are still terribly afraid to be hurt, your imaginary sadism shows that. so afraid to be hurt that you want to take the lead and hurt first." "Only with you, eternity wouldn't be boring."

PostWysłany: Czw 16:15, 29 Sty 2009
Caellion
Dziekan Medycyny
Dziekan Medycyny



Dołączył: 21 Gru 2008
Pochwał: 15

Posty: 5591

Miasto: Bełchatów/łódź
Powrót do góry




Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Dialog.
Podoba mi się. ;)
Ta rozmowa między matką, a synem...są takie...no wiesz o co mi chodzi! ;) [mam nadzieję. :P ]

Caellion napisał:
- Aż tak ją kochasz?
- Tak. Jest dla mnie najważniejsza.
-Ważniejsza nawet ode mnie?
Chłopak chwilę się zastanowił. – Tak. Wybacz Matko.
- Naprawdę opuściłbyś mnie, zrezygnował z tego wszystkiego dla niej?
- Tak.
- Rozumiem.

WOW! :shock:
Caellion napisał:
Teraz jest ze swoją ukochaną. Oprócz nich nie ma tam nic.

Cudo! :zakochany:

Spotkanie w lesie przeczytam jutro i wtedy też skomentuję. :spoko:



_________________

avatar by Dwukwiat. :*
banner by Aqua_100. :*

PostWysłany: Czw 18:08, 29 Sty 2009
madzia
Lekarz rodzinny
Lekarz rodzinny



Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 8

Posty: 395

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

//nie chce mi sie poprawiać...  oznacza to - //

„Opowieść nieznajomego: Draqua i Piona”

Witam. Dziś opowiem wam historię, która wydarzyła się dawno temu, kiedy na Ziemi istniały trzy rody. Ród Pristonów – doskonałych wojowników i wojowniczek, którzy musieli pobierać energię od roślin i zwierząt. Ród Wampirii – legendarnych córek nocy, które powołano do „życia” wiele księżyców temu i które muszą pić krew, by przeżyć. Ród Bogów – wszechpotężnych magów, czarodziejek oraz bogiń. Każdy ród ma swojego władcę. Na tronie królestwa Pristonu zasiada Mendor, okrutny i niesprawiedliwy władca. Walardia zasiada na tronie Wampirionu, a rodem Bogów rządzi piękna i sprawiedliwa królowa Belldandy. Skupmy się na razie na dwóch pierwszych rodach, bo pomiędzy nimi wiele lat temu rozgorzała wielka bitwa. Walka pochłonęła już wielu wojowników i wiele wampirii. I pewnie trwałaby ona po dziś dzień, gdyby nie zdarzenia, które potem miały mieć wpływ na przyszłość wszystkich rodów.
Pewnego dnia w Pristonie urodził się następca tronu. Nadano mu imię Draqua, co znaczy „syn smoka”. Rok później pewna 21-letnia czarodziejka Valia została porwana i przemieniona w wampirię. Zmieniono jej imię na Piona. W późniejszym czasie miała panować nad córami nocy. Od tamtej pory minęły przeszło 22 lata. Draqua wyrósł na mężnego, dzielnego i co najważniejsze sprawiedliwego młodzieńca, a Piona zachowała człowieczeństwo i była dobra dla wszystkich. Następca króla Mendora często wybierał się na polowania. Kiedyś, kiedy wracał ze zwierzyną do grodu, zobaczył piękne dziewczę i poczuł, że opanowuje go dziwne uczucie. Nie podszedł bliżej, bo widząc, że to wampiria i znając, jakie są stosunki pomiędzy obydwoma rodami nie chciał jej przestraszyć. Pewnie już wiecie, że dopadła go miłość.
Któregoś dnia na dworze Walardii wydano wielkie przyjęcie z okazji 100 rocznicy panowania królowej. Draqua również szykował się na tą właśnie zabawę. Do jego pokoju wpadły siostry: Bardia i Maleria.
- Co ty robisz braciszku? – zapytała się Bardia.
- Eee, co? – zapytał się zmieszany Draqua.
- Pytam się co robisz?
- A, wybieram się na przejażdżkę.
- Gdzie?? – zapytała Maleria
- Na imprezę.
- Do Wampirionu?
- Tak
- Wiesz, że jeśli cię złapią, to zabiją?
- Wiem, ale mnie nie złapią, bo przebiorę się za kobietę.
- To chociaż uważaj na siebie. – powiedziała Bardia
- Siostro, może my też się tam wybierzemy?
- Oszalałyście?
- Może, ale jeśli ty idziesz, to my też.
- Będziemy grzeczne. –powiedziała Bardia lekko się uśmiechając.
- No dobra, przecież was nie odwiodę od tego pomysłu. Przebierzcie się. Tylko nikomu ani mru, mru.
- Okey.
- To czekaj na nas przed bramą.
- Zgoda, zgoda.
I tak wszyscy troje zaczęli się zbierać. Po pół godzinie byli gotowi do wyjścia, a gdy byli w Wampirionie zakradli się na imprezę. Byli przebrani tak, by móc wmieszać się w tłum.
W pewnym momencie Draqua powiedział do sióstr:
- Tutaj się rozstajemy.
- Czemu? – pyta Bardia
- Nie lepiej trzymać się razem w razie zdemaskowania??
- Nie, bo nie wierzę w to, żeby ktoś nas rozpoznał, a jak mnie złapią to możecie powiedzieć, że was tu nie było.
- A co będzie jeśli zjawi się nasz kuzyn? – pyta Maleria
- Helliash?? Po co miałby przychodzić, przecież nas nie widział.
- No tak, ale taka okazja nie zdarza się często.
- Jaka okazja??
- No wiesz, ta cała zabawa to dobry sposób, by raz na zawsze zakończyć tę wojnę. – odpowiada Bardia
- Hej, nie przesadzaj, widziałaś te straże? Nie zapominaj, że my też mieliśmy kłopot z wejściem, a co dopiero ktoś z bronią??
- Ale…
- Cicho. Kończmy te rozmowy. Królowa idzie. – szepnął Draqua
- Nie wiedziałam, że takie piękne kobiety mają czas na zabawę? – zagadnęła Walardia
- Królowa przecież wie, że cuda się zdarzają. –powiedział Draqua zmieniając głos
- Może.
W tej chwili wszyscy ucichli, gdyż schodziła Piona. Kiedy Bardia spojrzała na brata zrozumiała po co tu przyszedł. Kochała swojego brata toteż odważyła się na coś, czego nie zrobiłaby w normalnych okolicznościach. Podeszła do królowej i zaczęła:
- A więc co tam słychać w polityce? Jakieś nowe prawa chce Pani
wcielić w życie?
- Słucham? Nie myślałam nad tym, ale jak pani chce to możemy o tym
porozmawiać.
- Bardzo chętnie…
Draqua korzystając z okazji wycofał się, wziął kielich z krwią i udając, że ją pije zaczął zbliżać się w kierunku Piony. Spojrzał jej w oczy i rozpoczął:
- Witam piękną następczynię tronu!!
- Czy my się znamy? – zapytała
- Na razie jeszcze nie, ale mam zamiar to zmienić i poznać Panią bliżej.
- Wie pani, że nie wypada tak mówić do przyszłej królowej?
- Znam kodeks dobrych manier.
 To czemu się pani tak zachowuje?
 Bo przy Pani trudno nie stracić rozumu.
 Gdyby pani nie wyglądała jak kobieta – ktoś wtrącił – to można by było posądzić panią o bycie mężczyzną.
 Pozwoli pani, że to przemilczę – odpowiedział Draqua
Królowa krzyknęła: „Orkiestra, grać”. Po tych słowach ze sceny zaczęła płynąć muzyka, a dokładniej walc. Jako, że w Wampirionie są same kobiety, Draqua w swoim przebraniu mógł poprosić kogoś do tańca.
 Czy mogę prosić Panią do tańca? – spytał
 Ależ oczywiście. – odparła Piona
I zaczęli tańczyć. Tańczyli tak dość długo. Kiedy orkiestra przestała grać, Piona skłoniła się, przyklękła na kolanko, wstała i poszła po kielich z krwią. Draqua podążył za nią. Wyszli na balkon i tam patrzyli w gwiazdy.
 Dobrze pani tańczy. – oznajmiła Piona
 Pani też radzi sobie nie najgorzej, powiedziałbym, że wręcz wspaniale.
 Dziękuję za komplement. Choć to dziwne.
 Co?
 Że akurat mnie wybrała pani na partnerkę do tańca.
 Byłam oczarowana Pani urodą do tego stopnia, że nic nie mogło mnie od tego odwieść.
 Można pomyśleć, że się pani we mnie zakochała
 Może. Jak ma Pani na imię?
 Piona. A pani?
 Ja nie…
W tej chwili przybiegła Maleria i szepnęła do ucha Draquie: „Helliash z dwoma żołnierzami zaraz tu wpadną”. Kiedy Draqua zobaczył wojownika ze szpadą w ręku, nie zważając na to, że jest przebrany za kobietę, przebiegł całą salę i wybijając się z lewej nogi zrobił salto do tyłu. Przeciął żołnierzowi twarz tak mocno, że sam został opryskany jego krwią. Książę pomyślał sobie, że jeszcze nie skończył. Wtedy wbił się prawą nogą w kolano przeciwnika, lewą w brzuch i z obrotu przejechał szpilką od buta po jego twarzy. Chciał zadać kolejny cios, ale w tym momencie zjawił się Helliash z drugim żołnierzem. Draqua podniósł szpadę i czekał.
 Ona jest moja – oznajmił żołnierz
 Nie, ty zajmij się rannym, a ja z nią zawalczę na śmierć i życie.
 Ciekaw jestem kto wygra. – wtrącił Draqua
 Przekonam panią, że ja zwyciężę.
 Niech pan walczy, a nie gada.
I zaczęli. Draqua jak na Pristończyka przystało, dobrze władał szpadą.
 Jak na kobietę dobrze pani idzie. – oznajmił Helliash
 Jak na mężczyznę za dużo pan mówi.
 Chciała mnie pani tym znieważyć?
 Nie, skądże, tylko stwierdzam fakty.
Po tych słowach Helliash się rozzłościł i zadał celny cios. Trafił „damę” w prawą pachę tak, że ostrze przebiło ją na wylot. Draqua choć krwawił, napierał dalej. W końcu przyparł przeciwnika do muru.
 Wiesz, że mogłabym cię zabić. Masz szczęście, że tego nie zrobię.
 A ty wiesz, że teraz mam szansę cię załatwić?
 Wiem, ale nie zrobisz tego, bo nie chcesz marnie zginąć. Idź precz sprzed mych oczu, niech cię nie widzę.
Helliash spróbował znów zaatakować, ale Draqua przewidział to, przeciął jego twarz i kuzyn dał sobie spokój. Parę minut później książe gdzieś zniknął. Niedługo potem wszyscy byli już w swoich pokojach. Draqua nie krwawił tak bardzo, toteż związał pachę bandażem, zmył makijaż, założył książęcy strój i wyszedł z pokoju.
 Myślisz, że Helliash przyzna się królowi, że przegrał z wampirią? – zapytała Maleria
 Nie sądzę. Król może i jest okrutny, ale nie lubi jak ktoś działa na własną rękę.
 Może masz rację.
 Mam, ale nie mówmy już o tym.
 No, dobra. Idę spać, ty też lepiej się połóż, jeśli chcesz być jutro na chodzie.
 Spróbuję.
Książę poszedł, położył się, ale zasnąć nie był w stanie. Piona także nie mogła tego zrobić. Coś ją intrygowało w tamtej kobiecie. Zbyt dobrze włada bronią, jak na wampirię – pomyślała – i ciekawi mnie co chciała mi powiedzieć. Fakt jest faktem, że choć na przyjęciu widziałam ją po raz pierwszy, to czuję jakby znała mnie od dawna.
I tak minął ten dzień. Obydwoje nie mogli przestać myśleć o sobie. Następnego ranka Draqua wybrał się na polowanie do pobliskiego lasu. Wziął ze sobą konia, kuszę i bełty. Gdy zbliżył się do potoku, serce zaczęło mu bić mocniej. Zobaczył tam odpoczywającą Pionę. W tym momencie zszedł z konia, odłożył kuszę i zaczął zbliżać się w stronę potoku. Kiedy Piona usłyszała, że coś się do niej zbliża, podniosła się i czekała kto przyjdzie, gotowa do ataku. Gdy zobaczyła, że to Pristończyk, to już chciała zadać cios, ale on się odezwał:
 Spokojnie o Pani, gdybym chciał, już dawno bym zaatakował.
Przecie wczoraj była okazja do tego.
 Byłeś na przyjęciu?
 Tak, ja i moje siostry
 Nie mów. Tańczyłam z tobą, czy tak?
 Tańczyłaś i dobrze nam to szło.
 Jeśli mówisz prawdę, to czemu wczoraj nie skorzystałeś z okazji i nie próbowałeś zabić wszystkich.
 Wiesz. Jest wiele powodów, dla których tego nie zrobiłem.
 Jakich powodów??
 Po pierwsze damie, czyli mnie, nie wypada atakować nikogo na przyjęciu …
 Jeśli tak mówisz. Nie byłeś jednak zaproszony. Jak ominąłeś straż i czemu biłeś się z Pristończykami?
 Oni nie mieli zaproszeń, a ja tak. Drugi powód to Pani. Trzeci to dlatego, że zakochałem się.
 Zakochałeś się?? We mnie?
 Tak. Parę dni temu widziałem Ciebie nad tym potokiem, ale nie odważyłem się podejść bliżej.
 Wiesz, że jakby ktoś się dowiedział, że Pristończyk przebrany za kobietę wszedł na przyjęcie, to nie byłoby za wesoło.
 Wiem, ale musiałem zaryzykować, by ujrzeć Ciebie, Piono.
 Skąd znasz…, a tak przypominam sobie, zapytałeś o to wczoraj. To w końcu jak się nazywasz?
 Draqua.
 Książę Draqua?
 Tak.
 Nie powinieneś tu być, zagrozi to nam obojgu.
 Czemu? Przecie sam się wybrałem na polowanie, a tak w ogóle to się w Tobie…
 Zakochałeś, tak wiem. Muszę ci się do czegoś przyznać.
 Do czego?
 Ja też chyba się zakochałam, w tamtej kobiecie. Zdałam sobie sprawę z tego, że tęsknię za nią, ale też boję się.
 Nie musisz tęsknić za nią, przecie ona to ja. Nie bój się też, bo wiedz, że zawsze Cię obronię.
 Ja się boję tylko tego związku. Z jednej strony ciągnie mnie by spróbować tego, ale z drugiej boję się. Proszę cię więc, zapomnij o mnie.
 Nigdy tego nie zrobię, nie byłbym w stanie.
 Musisz.
 Mam do Ciebie prośbę.
 Jaką?
 Wróć do domu, przemyśl wszystko i jeżeli w końcu się zdecydujesz spróbować, to przyjdź tutaj jutro. Obiecuję, że poczekam na Ciebie choćby i cały dzień.
 Dobrze. Przemyślę to, a teraz już idź, proszę!
Draqua pożegnał się ukłonem i odjechał. Piona także ruszyła w powrotną drogę i pomyślała „dziwny z niego chłopak, ale ma coś w sobie”. Książę, gdy przybył do zamku, usłyszał że król pragnie wybrać się na Wampirion z oddziałem liczącym dwa tuziny wojowników. Draqua po krótkim namyśle wskoczył na konia i pognał znaleźć Pionę. Kiedy Piona była blisko swojego grodu, usłyszała, że ktoś ją woła i odwróciła się. Zobaczyła następcę tronu Pistonu i odruchowo podbiegła do niego.
 Musimy ostrzec Wampirion!! – oznajmił
 Czemu?
 Mój ojciec wybiera się tu z dwoma tuzinami doskonałych wojowników.
 Czemu nas ostrzegasz?
 Już to mówiłem, bo kocham Cię.
 No dobra. Szzz… Słyszę coś, jeśli to oni, to nie zdążymy ostrzec wampirii.
 Mam plan, ale musisz mi pomóc.
 Jaki?
 Znajdź spory kamień, naznacz go znakiem blokady i daj mi go.
 Dobra zrobię jak mówisz, ale po co?
 Jak wiesz Pristończycy dobrze rzucają różnymi przedmiotami, więc wykorzystam tą zdolność i rzucę kamień tak by zrobić tarczę ochronną.
 Dobrze.
 Pośpiesz się.
 ERCHEZ ANDI UOLOKA ZAMSI – wypowiedziała Piona i w tej chwili kamień zdobył moce ochronne
 Wezmę go już.
Draqua podniósł kamień i rzucił. Jego plan się powiódł.
 To ich zatrzyma na godzinę. Idź ostrzec Wampirion i powiedz, że mają niecałą godzinę.
 Już idę
Wampirion zdążył się przygotować na odparcie ataku. Bitwa trwała dobre cztery godziny w pełnym słońcu. W obu drużynach było wielu martwych wojowników. Z drużyny Pristonu pozostał tylko król, a Wampirion stracił 30 dobrych wojowniczek. Książę wrócił do swojego grodu i udał się do pokoju. Po paru minutach ktoś zapukał i weszło dwóch strażników.
 Jak śmiecie wchodzić tu bez zaproszenia.
 Wybacz nam panie, ale twój ojciec posłał nas po ciebie.
 Rozumiem, powiedzcie, że zaraz przyjdę.
 Dobrze.
Draqua wstał i wyszedł z pokoju.
 Bracie, jak myślisz, czego chce król.
 Nie mam pojęcia, ale wszystko będzie dobrze. Idę, król nie lubi czekać.
Książę zszedł po schodach i wszedł do sali tronowej
 Ojcze wzywałeś mnie?
 Tak. Powiedz mi jak to możliwe, że przegrałem ostatnią walkę z Wampirionem.
 Nie wiem. Choć może, ale to tylko domysły. Możemy zostać sami?!
 Jasne. Słyszeliście wynosić się stąd, ale już.
 Skoro jesteśmy już sami, to powiem co myślę. W naszym grodzie jest szpieg.
 Szpieg?
 Pomyśl tylko, dlaczego wszystko co planowałeś, kończyło się fiaskiem.
 Bo mam niekompetentnych ludzi?
 Nie, bo masz szpiega. Na twoim miejscu sprawdziłbym każdego w grodzie.
 Dobry pomysł, synu. Tak więc skoro wszystkich mam przebadać, to zacznę od ciebie.
 Mnie? – Draqua udał zdziwienie.
 Tak. Co robiłeś rano?
 Jak zwykle, polowałem. Myślisz, że mógłbym cię zdradzić? Własnego ojca?
 Masz rację. Jesteś przecież moim synem. Idź do swojego pokoju, ale wpierw wezwij Helliasha
 Tak, ojcze.
 Jednak jeśli to ty jesteś szpiegiem, gorzko tego pożałujesz.
 Ojcze, własnej krwi nie można zdradzić, nieprawdaż? – skłamał Draqua
 Dobrze już. Idź i wezwij kuzyna.
Książę poszedł powiedzieć Helliashowi, że król go wzywa,a potem wrócił do pokoju. „Będę musiał bardziej uważać” – powiedział – „ciekawi mnie co zrobi Piona”. Tak szczerze to ona coraz bardziej pragnęła spróbować tego związku. W tej samej chwili, w sali tronowej.
 Wzywałeś mnie królu?
 Tak. Musimy pogadać.
 O czym?
 W naszych szeregach mamy zdrajcę.
 Wiem. I co król chce z tym faktem zrobić?
 Nie wiem, a co radzisz?
 Zostaw to mnie. Znajdę go i zabiję.
 Ale jak?
 Będę walczył z każdym kto dziwnie się zachowuje.
 Nie, możemy. Mam za to pomysł jak dowiedzieć się kto to. Urządzimy turniej otwarty dla każdego kto chce się zmierzyć, a zwycięzcę powiesimy.
 Super pomysł. Pozwól mi jednak rozpocząć poszukiwania na własną rękę.
 Tylko nic nie rób bez mojej zgody.
 Tak, panie.
Wychodząc z Sali Helliash odwrócił się, bo król coś jeszcze powiedział.
 Sprawdź też mojego syna, mam co do niego pewne obawy.
 Tak. – Hellish uśmiechnął się i wyszedł.
Następnego dnia Draqua wybrał się do lasu i tam ukryty wśród listowia, czekał dwie godziny. Kiedy zobaczył swą ukochaną, wyszedł z ukrycia i rzekł:
 Jednak przyszłaś? I co??
 Spróbować zawsze można. Ciekawi mnie tylko jak to się dalej potoczy.
 Nie wiem, ale nie pozwolę Cię skrzywdzić. Wierzę, że nam się uda.
Spędzili nad potokiem wiele godzin. Od tej chwili był to dla nich „magiczny spływ wody”, gdzie często się spotykali. Draqua nie był jednak szczęśliwy, że ich spotkania trwają tak krótko. Pewnej nocy, gdy wszyscy zasnęli, książę przebrał się za wampirię, osiodłał konia i wybrał się do Wampirionu. Podając się za pokojówkę zdołał wejść na zamek. Odszukał pokój Piony i zapukał:
 Kto tam? - zapytała
 Pokojówka Draqua.
Kiedy Piona zdała sobie sprawę z tego, że za drzwiami stoi jej ukochany, wstała i otworzyła drzwi.
 Co tu robisz? – spytała
 Mogę wejść?!
 Wejdź, byle szybko. – zatrzasnęła drzwi i spytała – No, więc co tu robisz?
 Nie mogę bez Ciebie żyć. Chodź, ucieknijmy stąd.
 Oszalałeś?? Mogą nas zabić.
 Wiem, ale jeśli mam żyć sam czy z Tobą, to wolę zaryzykować moje życie.
 A moje?? Zastanowiłeś się co ja mogę zrobić jeśli Ty umrzesz?? Jeśli umrzesz – ja umrę razem z tobą, gdyż pęknie mi serce.
 Zastanowiłem się. Ale nie pozwolę by ktokolwiek mnie zabił. Masz moje słowo.
 Jednak ja nadal nie wiem, dlaczego mamy uciekać.
 Mój ojciec pragnie wyprawić się na Wampirion.
 No i?? Przecie mój gród się obroni.
 Wiem. Dopóki Wampirion no i oczywiście Priston nie zostaną zniszczeni całkowicie ta wojna się nigdy się nie skończy.
 Może. Powiedz, gdzie niby mielibyśmy uciekać?
 Nie wiem, może Belldandy nas przyjmie.
 Myślisz, że znajdziemy schronienie w Cejlonie?
 Tak myślę. Cejlon nie stoi po żadnej stronie, więc może się udać.
 Kocham cię i nie ulega wątpliwości, że chciałabym dzielić z tobą życie, ale żeby od razu uciekać?
 Czemu nie? Możemy zostać zmuszeni walczyć przeciwko sobie. A ja nigdy tego nie zrobię.
 Ja też nie, ale zważ na to, że narażamy ród bogów na niedogodności.
 To dlatego musimy ustalić jakiś plan.
 Dobra to przemyślmy to i jutro nad potokiem zdecydujemy co dalej.
 Zgoda. To teraz pozwól, że sobie już pójdę.
 Nie, czekaj!! Wszyscy zasnęli, więc…
 Co sugerujesz?
 Zostań ze mną do rana. Jutro przed świtem wstaniesz, pomaluję cię i pojedziesz.
 Zgoda! Chodź w moje ramiona
Zaczęli się całować. Draqua całował Pionę po ustach, szyi. Rozpiął jej koszulę nocną i począł obmacywać jej piersi, po chwili przeszedł do całowania jej nabrzmiałych sutków. Ona zdjęła jego koszulę i zaczęła go całować. On schodził coraz niżej i niżej aż doszedł do guzika u spodni od piżamy. Rozpiął guzik, zdjął jej spodnie i począł lizać jej łechtaczkę. Po chwili wstał i liżąc oraz dotykając piersi, znów zbliżał się do jej słodkich ust. Ona odepchnęła go lekko, lecz stanowczo, rozpięła spódnicę, zdjęła mu majtki, uklękła i wzięła jego penisa do buzi. Ssała go, całowała, lizała. Wstając całowała miejsce po miejscu zbliżając się do ust.
 Weź mnie! – powiedziała.
Draqua odwrócił ją, położył na łóżku i wsadził swojego penisa do tyłka Piony. Kiedy był już w środku, począł ruszać się do przodu i do tyłu, wkładając i wyciągając penisa podrażniał jej dziureczkę. Po paru minutach zaczął ruchać coraz szybciej i mocniej aż doprowadził do orgazmu. Gdy miał już wystrzelić, odwrócił Pionę i strzelił jej w twarz, a ona zaczęła łapczywie spijać jego gorącą, słodką spermę. Podeszła do niego i wzięła penis do ust. Spiła resztę spermy, to znaczy tylko tę która była na członku. Położył ją na plecach i ponownie wszedł w jej gorącą, wilgotną i „chętną na przyjemność” cipkę. Po kilku godzinach tego błogiego i, co najważniejsze, gorącego seksu, obydwoje położywszy się na łóżku, szybko zasnęli. Obudzili się dopiero o 13.00, czyli siedem godzin po wschodzie słońca. Całe szczęście, że nikt nie wszedł do pokoju Piony. Kiedy zobaczyli która godzina, szybko wstali, ubrali się, a Piona poprawiła makijaż Draquy i kazała mu iść. Na odchodne powiedziała, że spotkają się nad potokiem po zmierzchu. Pocałował ją, powiedział, że ją kocha i poszedł po konia.
Draqua umył twarz w potoku i wrócił do zamku.
 Gdzie byłeś? – spytała Bardia.
 Na konnej przejażdżce. A teraz pozwól, że wrócę do pokoju.
 Ona też była?
 Co? A zresztą co Ci do tego?
 Nie nic, tak pytam.
 Byłem sam.
 Ta, jasne.
 Naprawdę!!
 Jeśli tak, to dlaczego masz szminkę na koszuli.
 Eee… nieważne. Idę do pokoju.
I tak zrobił. W pokoju zaczął wymyślać plan ucieczki. Wtedy usłyszał znany głos, to Helliash rozmawiał z żołnierzami. Po chwili ktoś zapukał. Draqua szybko schował notatki i powiedział:
 Proszę.
 Witaj kuzynie, przynoszę wieści od króla – uśmiechnął się podle.
 Jakie?
 Na dniach odbędzie się turniej rycerski. Obecność obowiązkowa.
 Rozumiem. Wyjaśnisz mi po co go organizujemy?
 Tak. By znaleźć szpiega. A kiedy go zlikwidujemy nic nie będzie w stanie zniszczyc naszej armii. Tak więc najpierw Wampirion, potem Cejlon.
 A więc takie są wasze plany. Rozumiem. Będę na pewno, ale tylko po to, by skopać Ci tyłek. Nie bawi mnie ta wojna.
 A to ciekawe. Następcę tronu nie bawi wojna, a to dobre?? A może król ma rację i to ty jesteś szpiegiem. Jak to się mówi pożyjemy, zobaczymy. – wyszedł uśmiechając się szyderczo.
 Zobaczymy, zobaczymy – odpowiedział Draqua na głos.
Dopiero teraz Draqua zauważył gołębia z wiadomością. Było na niej napisane: „Zjaw się sam, w pustelni Parysa. On ci pomoże.”
 Pomoże?? Ciekawi mnie jak. No, ale dobra pójdę tam.
Poczekał do 16.00, wziął konia i pojechał do pustelni, która mieściła się tuż pod murami Cejlonu.
 Dzień dobry. Miał pan mi pomóc w ucieczce.
 A tak, racja. Słuchaj, dowiedziałem się, że Piona została zmuszona do wyjścia za „mąż” za córkę Asturii, notabene skarbnika Królowej.
 Co??
 Piona ci nie mówiła, bo nie chciała cię ranić. Słuchaj dalej. Ślub odbędzie się za miesiąc, przy odpowiednim ustawieniu księżyca.
Parys podał Draqua buteleczkę z fioletowym płynem.
 Daj jej to do wypicia. To jest magiczny płyn, który wywołuje prowizoryczną śmierć. Działa 12 godzin, kiedy czas minie Piona się zbudzi.
 A co ja mam zrobić??
 Nic, ty musisz zostać i wziąć udział w turnieju.O nic się nie martw, nasz powóz przetransportuje z ją do Cejlonu. Dołączysz do niej póżniej. A teraz wróć do zamku. I pamiętaj wszystko będzie dobrze. Bell się o to postara.
 Dobra, powiem o tym mojej ukochanej jak się z nią spotkam.
 Zgoda tylko nie wspominaj jej że wiesz o ślubie. To nieważne.
 Uhm…
Draqua zjawił się nad potokiem dwadzieścia minut przed zmierzchem. Kiedy pojawiła się Piona, pocałował ją i wytłumaczył cały plan ucieczki. Potem długo kochali się nad brzegiem potoku. Po zdobytych stosunkach leżeli jeszcze kawał czasu.
 Nadal mam pewne obawy, ale nie chce się z tobą rozstawać.
 Jak tylko wszystko załatwię, to dołączę do Ciebie.
 Zgoda. Kocham Cię.
 Ja Ciebie tez. Doba, pora wracać, bo jeszcze zaczną coś podejrzewać.
 Racja. Spotkamy się niedługo?
 Tak.
Pocałowali się i wrócili do swoich grodów. Piona została wezwana przed oblicze królowej.
 Masz przymierz tą suknię, bo ślub już za pasem, a trzeba jeszcze dużo rzeczy przygotować.
 Tak, pani. – Piona była smutna i miała dość wszystkiego. W głębi duszy pragnęła, aby szybko nastał czas ucieczki.
 Czemu jesteś smutna. – spytała się Walardia – Powinnaś się cieszyć. W końcu to twój ślub.
 Ależ ja się cieszę i jestem szczęśliwa. – skłamała Piona – ale jestem zmęczona. Czy mogłabym pójść spać?
 Dobrze moje dziecko. Skoro musisz to możesz iść spać.
 Dziękuję.
Piona już wyszła, ale zdążyła jeszcze usłyszeć:
 Co się z nią dzieje. Martwię się o nią…
Wszyscy się denerwowali, czy wszystko pójdzie zgodnie z planem. Kiedy nastał wieczór Piona wypiła płyn z buteleczki i poszła spać. Rano, kiedy pokojówka przyniosła panience śniadanie, zdała sobie sprawę z tego, że panienka jest „martwa”. Rodzina pochowała ją w rodowej krypcie. Minął tydzień. Draqua odwiedził Parysa, tak jak się z nim umawiał.
 Jestem.
 Wiem. Chodź, pokaże Ci co przygotowałem na jutrzejszy turniej. Oto twoja zbroja i miecz.
 Co to za zbroja?
 Ta zbroja została wykonana z łusek szarego smoka, oczywiście to on mi je dał. Jest więc bardzo wytrzymała. Miecz jest wytopiony z poświeconego srebra oraz adamantium, więc masz stu procentową pewność, że się nie złamie. – Draqua wyglądał dziwnie i Parys to zauważył – O czym myślisz?
 Chciałbym wykorzystać tą zbroję w ostatecznej rozgrywce.
 To znaczy, że nie chcesz zabić Helliasha?
 Chce, ale jeszcze nie teraz. Zresztą nie mogę. Nie wytłumaczę tego królowi. Na razie muszę grać swoją rolę. Dlatego zbroję i miecz zostawiam pod twoją opieką.
 Rób, jak uważasz.
 Doba to ja wracam, powiedz Pionie, że ją kocham.
 Oczywiście. Powtórzę.
I pojechał, a wróciwszy do swojego pokoju poszedł spać. Koło drugiej obudziły go pukania do drzwi.
 Kto tam?
 Braciszku, to my. Możemy wejść? – spytała Bardia.
 Jasne. O co chodzi?
 Martwimy się o Ciebie. Król powiedział Helliashowi, że jesteś szpiegiem i ma Cię zgładzić.
 Rozumiem. Przyjdźcie tu przed świtem. Musimy coś wymyślić.
 Dobra.
 A ja pojadę do Parysa. – powiedział po cichu.
Poszedł osiodłać konia i wybrał się do pustelni. Kiedy tam przybył zapukał i wszedł bez zaproszenia.
 Parysie, mamy problem.
 Wiem, dlatego przygotowałem pewną substancję. Sproszkowany piryt z domieszką kości słoniowej wymieszanej z wodą bogów. Zapewnia nieśmiertelność. Wypij to przed walką, a kiedy Helliash Cię zabije zjawię się ja Ciebie zabiorę. Zbroi Ci nie dam, bo Ci nie potrzebna.
 Zgoda. A co mam siostrom powiedzieć?
 Co chcesz. One i tak Cię nie wydadzą. A teraz wracaj do Pistonu. Lepiej nie wzbudzać więcej podejrzeń.
 Wiem.
Draqua powrócił do pokoju, ale nie zdążył się położyć, bo przyszły siostry. Przez moment wszyscy milczeli, a potem książę powiedział:
 Zaraz po turnieju uciekam.
 Zwariowałeś?? – wykrzyknęły obydwie na raz
 Nie. Czemu tak sądzicie?
 Oszalałeś, bo chcesz uciec. Po co ci to?
 Ponieważ nie uważam się za członka tego rodu. Zresztą nie uważam się za członka żadnego rodu. No i chcę być z Pioną.
 Nie należysz do żadnego rodu?? A co z nami. Przecież my cię kochamy.
 I ja was kocham, ale nie tak jak Pionę.
 Dobra rób jak uważasz, ale obiecaj że wrócisz.
 Zgoda, postaram się kiedyś wrócić. Dobra a teraz idźcie, bo muszę się przebrać.
Książę zdążył w samą porę stawić się w wyznaczonym miejscu i czasie, bo trębacze już wołali na turniej.
 Dobrze Cię widzieć, już myślałem, że Cię nie zabiję. – odezwał się ktoś z tyłu.
Draqua odwrócił się i zobaczył Helliasha.
 Nie, to ja cię zabiję, kuzynie – uśmiechnął się szyderczo.
 Kochani, przestańcie rozliczycie się na turnieju – odezwał się król.
 Tak, panie. – Powiedzieli obydwaj na raz.
 Turniej czas zacząć.
Pozwólcie, że pominę mało ważne walki, gdyż w finale spotkali się, tak jak przewidział król, Helliash i Draqua.
 Nie musisz wyjmować miecza. Niestety, zabiję Cię szybko i bezboleśnie tak jak innych, a tak chciałem się zabawić.
 Nie gadaj, tylko działaj Helliashu.
 Wedle życzenia – powiedział to bardzo zadowolony.
Najpierw przewagę miał Draqua, gdyż co chwila było widać iskry i mało brakowało, a miecz Helliasha rozpadłby się na kawałeczki. Było to jednak tylko złudzenie, gdyż jego miecz był wykonany z doskonałego materiału. Po chwili szala zwycięstwa przechyliła się na stronę kuzyna, który jako dobry wojownik wykorzystał tą przewagę i zadał decydujący cios. Draqua jedynie jęknął i upadł na ziemię.
 A jednak. Kiedyś to się na Tobie odegra.
 Myślisz, że Ty to zrobisz. Śmieszny jesteś, przecież umierasz. Powiedz mi tylko, dlaczego szpiegowałeś.
 Nie szpiegowałem, ale nigdy się nie dowiesz prawdy. Chyba, że zdarzy się cud. – zaśmiał się, a w następnym momencie już nie żył.
W tym momencie pojawił się Parys.
 Królu, twój syn był, tak jak podejrzewałeś, szpiegiem. Belldandy kazała mi zabrać Jego ciało, by mogła przekląć jego duszę po wsze czasy. Chociaż nie stoimy po żadnej stronie konfliktu, to jednak nie lubimy zdrady, a co za tym idzie – szpiegów.
 Dobra, zabierz Go niech nie widzę Jego twarzy.
 Tak.
Gdy tylko oddalili się na bezpieczną odległość Parys powiedział:
 Pora wstawać mości książę.
 To co mówiłeś w zamku było prawdą?
 Nie. Wszystko zmyśliłem. Musiałem jakoś zmylić twojego ojca. Ale koniec rozmowy, spójrz na lewo.
Draqua podniósł się na rękach, a powiódłszy wzrokiem za ręką Parysa zobaczył Cejlon z pięknym kryształowym pałacem Królowej w samym środku.
 Tam jedziemy. Belldandy i Piona już na nas czekają.
 Nie mogę się już doczekać, kiedy będę mógł pocałować moją ukochaną.
 Widać, że ją kochasz.
 Jest skarbem mego serca, bez niej nie mógłbym oddychać, żyć.
 Parys uśmiechnął się i powiedział – Jesteśmy na miejscu.
Zsiedli z powozu i skierowali się do kryształowego pałacu.
 Witaj w moim pałacu. Twoja ukochana czeka na Ciebie czeka w sali barowej.
Wskazała ręką na drzwi znajdujące się po prawej stronie wielkiego holu. Książę nie myśląc wiele, pobiegł do tamtej komnaty.
 Witaj kochany – powiedziała rozpromieniona Piona i wpadła w objęcia Draquy
 Witaj. Stęskniłem się za Tobą. – powiedział i nim Piona zareagowała, zaczął ją całować.
 To my was zostawimy samych. Najlepiej by było gdybyście poszli do waszej komnaty. Parysie zaprowadzisz ich?
 Z przyjemnością.
 Dziękujemy za wszystko co dla nas zrobiliście.
 Jeszcze będzie czas na dziękowanie. To nie koniec „spotkań” z pozostałymi rodami. Czeka nas wojna, ale jeszcze nie teraz. Możecie na razie odpocząć. Wykorzystajcie go.
 Jasne – powiedzieli razem kochankowie.
Poszli za Parysem do swojej komnaty.
 Pięknie urządzona ta komnata.
 Tak. Zamierzasz tak stać, czy może wykorzystamy aktywnie nasz czas wolny.
 No to do dzieła. – powiedział z uśmiechem Draqua i zaczął się rozbierać, całując jednocześnie Pionę.
Od tego czasu Draqua i Piona spędzali całe dnie ze sobą. Po pewnej upojnej nocy ona źle się poczuła. Wszyscy myśleli, że się czymś zatruła. Książe zaprowadził ją więc do nadwornego medyka. Po dość długim badaniu lekarz postawił diagnozę: „Panienka jest w ciąży. Urodzi czworaczki.” Draqua słysząc to, postanowił, że nie będzie dłużej czekał i jeszcze tego samego dnia się oświadczy. Zrobił to wieczorem, podczas kolacji.
 Piona!
 Tak kochany?
 Wyjdziesz za mnie? – spytał Draqua
 … khy…khy… Co?
 Wyjdziesz za mnie?? – powtórzył pytanie.
 Eee… Jasne, że tak. Z przyjemnością.
 Super. Ciesze się.
 Ja też.
 Belldandy??
 Tak??
 Wyprawisz ślub i wesele??
 Z miłą chęcią. – odrzekła, a po kolacji zwołała poddanych i oznajmiła – Dworzanie, za dwa dni wyprawimy najznakomitsze wesele i ślub.
Minęły dwa dni i cały gród obchodził huczną imprezę. Zaproszono wszystkich poddanych i każdy przyniósł jakiś prezent. Kochankowie wzięli ślub w obydwu obrządkach, to jest Wampirionu i Pistonu, tak by nikt nie mógł ich rozdzielić. Wesele było bardzo obfite, a zabawa trwała do „białego rana”. Na stole weselnym było wiele wspaniałych dań jak prosię z jabłkiem w pysku pieczone w syropie klonowym, feniks z rożna z masłem czosnkowym i inne smakołyki. Po dwóch miesiącach książę dostał „pozwolenie” na wyjazdy do lasu, ale musiał się przebierać za maga. W takich okolicznościach postanowił, że nie będzie jeździł częściej niż raz na tydzień. Nad potokiem się nie pojawiał, bo mógł zostać zauważony z Pistonu. Pewnego dnia Draqua zapytał Pionę:
 Kochanie, nie tęsknisz czasem za Wampirionem?
 To normalne, że tęsknie. Gdybym jednak wróciła to nie mogłabym z tobą być. Kiedyś i tak wrócimy.
 Masz rację, ale poczekajmy aż dzieci się urodzą.
 Jasne. Kocham cię.
 Ja ciebie też bardzo mocno kocham.
Po kilku miesiącach narodziły się ich dzieci. Dwie córki – Trisha i Eve oraz dwóch synów – Adamus i Cerkev. Od najmłodszych lat Draqua i Piona uczyli swoje pociechy wszystkich przydatnych umiejętności.
Chłopcy uczyli się strzelać z łuku, walczyć na miecze, tropić i zabijać zwierzynę. Dziewczyny też poznały techniki fechtunku, ale nie tylko. Matka przekazała im także wszystko, co powinny wiedzieć młode kobiety. Nauczyła je gotować, posługiwać się igłą i nitką i innych przydatnych rzeczy. Byli bardzo szczęśliwi, ale jak zwykle wszystko, co dobre dość szybko się kończy.
Pewnego dnia Cerkev wybrał się na samotne polowanie i kiedy pojechał nad sławny potok, by się odświeżyć, zobaczył posłańców Wampirionu. Gdy zobaczył ich, zamienił kilka zdań z nimi, a powróciwszy do Cejlonu powiedział do Draquy
 Ojcze, Wampirion wypowiada wojnę Pristonowi.
 Co?? Jesteś pewien?
 Tak. Jestem tego pewien, gdyż jeden z posłańców myśląc, że jestem księciem Pristonu zapytał czy wiem gdzie mój ojciec, a kiedy spytałem po co mu to wiedzieć to …
 Dobra wystarczy, już się upewniłem.
 Ale zastanawia mnie jedno. Dlaczego wybierają oficjalną drogę.
 Nie wiem, może muszą mieć czas na dopracowanie planu oblężniczego. Nie zastanawiajmy się na razie. To nie czas na to.
W tej chwili weszła zaspana Piona.
 Co się dzieje?
 Wampirion wszczyna wojnę z Pristonem.
 I co masz zamiar uczynić, kochany?
 Na razie nie wiem. Powinniśmy się skonsultować z Belldandy. Trzeba cos wymyślić.
 Dobra. To chodźmy do niej.
Poszli do komnaty Królowej i Draqua powiedział
 Bell, mamy problem.
 Jaki ?? – spytała Królowa
 Szykuje się wojna.
 No to impreza zacznie się wcześniej niż myślałam. – powiedziała z przekąsem
 Co?? To znaczy, że …
 Jeśli chodzi ci o to czy wiedziałam, to tak. Od samego początku znałam plany mojej siostry, Walardii. Myślałam jednak, że mamy jeszcze czas. Co się tak dziwisz?
 Nic, po prostu nie sądziłem, że masz siostrę i to jeszcze taką jak ona.
 Nikt o tym nie wie. Ale chyba musze wam coś opowiedzieć. To było dawno. Wtedy to Cejlon i Wampirion były jednym grodem, Azgarem, który był rządzony przez naszą matkę. Wszyscy żyliśmy w zgodzie i szczęściu aż do momentu, kiedy moja siostra zapragnęła władzy i aby tego dokonać obudziła dwunastu niesprawiedliwych. Zapewne widzieliście dwanaście posągów, które stały w głównej komnacie?
 Tak, a co?
 To są właśnie niesprawiedliwi wojownicy, którzy są na każde słowo mej siostry. Walardia zabiła nasza matkę i przy pomocy niesprawiedliwych zmieniła większość poddanych w Wampirie. Mi i nielicznym ludziom udało się zbiec i stworzyć nowy gród, Cejlon.
 Zapewne jest ci smutno. – odezwał się Adamus, a Cerkev mu zawtórował
 Tak, ale jestem już chora od smutku, więc można powiedzieć, że przywykłam.
 Dlaczego Walardia zwlekała z atakiem na Priston? I dlaczego teraz wybrała oficjalną drogę? – spytał Draqua
 Teraz już nie wiem. Myślałam, że czeka aż będzie można obudzić niesprawiedliwych. Ale oni stoją tu. Nie jestem też w stanie powiedzieć dlaczego akurat wybrała oficjalną drogę. Nie mam z nią kontaktu i nawet nie chce mieć.
 To jaki mamy plan?
 Myślę, że najlepszym wyjściem będzie wezwać walkirie i Zębacza, a potem zaatakujemy główne siły obydwu rodów.
 Zgoda.
 Może jednak powinniśmy poczekać trochę, aby pozostało mniej wojowników, wtedy będzie więcej szansy na zwycięstwo. – wtrąciła Trisha
 Niezły plan córko. Tylko pozostaje jeszcze jedna kwestia??
 Jaka? – spytała Piona
 Co zrobimy z dziećmi?
 Mogą zostać tutaj. – powiedziała Bell
 Wykluczone, my też chcemy walczyć. – odezwała się cała czwórka
 Ale to niebezpieczne.
 Czyli mamy siedzieć tutaj i zachowywać się jak tchórze?
 Nie. Piona, a ty co sądzisz?
 Jak tak bardzo chcą, to niech walczą…
 Dzięki mamo.
 … ,ale decyzja należy do ciebie, kochany.
 Dobra niech z nami idą, ale rzućmy na nich czary ochronne i odziejmy ich w goblińskie skóry.
 Dobra. ERKSYS ULIYS TURTOTII.
Draqua, Piona, ich dzieci, Zębacz i walkirie przygotowali się i wyruszyli do walki. Dotarli na miejsce po kwadransie. Obydwie armie były już mocno powybijane. Pozostało tylko pięćdziesięciu pristończyków i sześćdziesiąt wampirii.
 Dobra sądzę, że pora się rozdzielić. Dzieci pojedziecie ze mną na pristończyków, a Piona obejmie dowództwo nad walkiriami i zaatakuje wampirie. Zębacz ty pomożesz Pionie.
 Może być.
 Roskass – powiedział Zębacz
 No to do ataku. Hja!
I tak zaczęła się ostatnia część wielkiej bitwy międzyrodowej. Nie będę się tu rozpisywać, bo nawet nie wiem co tam tak naprawdę się wydarzyło. Wiem tylko, że Trisha została zabita, a Cerkev – ciężko ranny, jednak wyjdzie z tego cało i po śmierci Bell, przyjmie imię Jupiter i zasiądzie na tronie bogów. Będzie sprawiedliwie nimi rządzić. Tutaj warto wspomnieć o jednym dość ważnym fakcie. Pamiętacie Helliasha?? Jeśli nie, to przypomnę, że jest kuzynem księcia. Jeśli tak, to powiem, że Draqua go dopadł i zaczęli się bić.
 Hę?
 Witaj. A jednak cuda się zdarzają. Pora zakończyć to tu i teraz.
 Ja nie przegram. Zabiłem cię raz, zabiję i drugi.
 Głupi, nawet muchy byś nie zabił. Ale broń się kochaniutki. Choć wtedy udawałem, to teraz oddam ci za moją „śmierć” z nawiązką.
I tak zaczęła się ta potyczka. Walka była zażata i trwała przez dobre piętnaście minut, po czym Draqua zdołał zadać ostateczny cios.
 Dlaczego? Jak to możliwe?
 Nie wiesz? „Dobro zawsze zwycięży” jak to się mówi.
 Ale ty nie jesteś dobry!
 Nie ważne, ty i tak już umierasz.
 A ty? Ten, który zdradził Priston, bo pokochał wampirię?
 Ja nie zdradziłem mojego rodu. Po prostu wolałem zniknąć.
 Ty i twoje …khy… spra… wy. Zaw… sze myslałe… khy… ś o sobie j…a…k … o khy… khy… pęp… ku khy… khy… khy… świata.
 Nic nie rozumiesz, więc zrób mi przyjemność i umrzyj.
Tak też się stało. Po tym wydarzeniu Priston i Wampirion przestały istnieć, a na ich miejsce powstał Anglosjum. Cały Cejlon wziął udział w pogrzebie poległych w wojnie, w tym Trishy. Najpierw nastało panowanie Draquy i Piony, które było dobre, a zresztą możecie spytać się poddanych oni najlepiej wiedzą czy są szczęśliwi. Po ich śmierci na tronach zasiadły ich dzieci, czyli Adamus i Eve. Z ich „związku” narodzili się pierwsi ludzie, ludzie, których znamy z „Biblii”, czyli Adama i Ewę. W przeciwieństwie do historii przedstawionej w „Biblii”, nie było żadnego raju, a oni nie byli czyści. To z ich związku powstali kolejni ludzie, którzy, łagodnie mówiąc, zapomnieli o swoim pochodzeniu zabijając wszystkie magiczne stwory jakie kiedykolwiek chodziły po tym świecie. Bogowie uciekli na Olimp, bo tylko tam byli bezpieczni. Tak więc ziemia straciła całą swoją magię i ukorzyła się przed ludźmi pozwalając im rządzić. To koniec opowieści, może was czegoś nauczy na przykład, że nie wolno zapominać o przodkach, bo dzięki nim w ogóle istniejemy.

Dodano 23 minut temu:

„Opowieść nieznajomego: The watcher”


Dzisiaj opowiem wam moją historię. Przez wiele stuleci byłem obserwatorem. Zapytacie, czym się zajmowałem. Otóż moim zadaniem było pilnować was śmiertelników, wszystko skrzętnie notować i zdawać raporty. Nasza praca może wydawać się monotonna, i zapewniam, że taka jest, ale gdyby nie my, to cały ten świat już dawno przestałby istnieć. Powiem jeszcze jedno. Żyjemy obok was, ale jesteśmy czymś w rodzaju duchów, co czyni nas niewidzialnymi. Teraz może zdanko o procedurach, bo to jest ważne. Jeden obserwator przypada na jednego człowieka i zmieniamy się „przydzielonymi” co trzy lata. To są jedne z zasad którymi się kierujemy. Teraz pora zabrać się za główny wątek. Miało to miejsce pięć lat temu (aż dziw bierze że to już tak dawno). Wtedy to przypatrywałem się pewnej dziewczynie. Z racji tego, że odgrywała dużą rolę w moim życiu, przedstawię ją nieco bliżej. Była to ładna, miła, szczera i utalentowana muzycznie dziewczyna, która miała na imię Agnieszka. Ubierała się różnie, ale najbardziej lubiła nosić czarne sztruksowe spodnie i czerwoną koszulkę. Chodziła do drugiej klasy liceum i mieszkała z babcią, gdyż jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Obcowałem z nią naprawdę długo. Byłem przy niej kiedy jadła śniadanie, szła do szkoły, uczyła się, spotykała z przyjaciółmi lub chłopakiem. To było częścią mojej pracy, ale im dłużej z nią przebywałem, tym Aga bardziej mnie interesowała. Zauważyłem nawet, że zaczynam zapamiętywać różne rzeczy nie należące do naszej pracy. Pamiętam w jaki sposób układa książki, gdy się uczy; na ilu poduszkach śpi; jak przepakowuje plecak itp. Trzeba wam wiedzieć, że przyzwyczajenia są tą częścią ludzkiej natury, która nie podlega naszej kontroli. Tak więc jak nie trudno się domyślić, Agnieszka zaczęła znaczyć dla mnie coś więcej. Jednak jeszcze wtedy o tym nie wiedziałem. Zdałem sobie ze wszystkiego sprawę po pewnym incydencie. Był to bardzo piękny dzień, słonko świeciło, na niebie nie uświadczyłeś żadnej chmurki. Wtedy to jak co tydzień składałem raporty. Wróciłem dosyć późno i jakież było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłem Agnieszkę całą we łzach. Co prawda czasem bywała w dołku, ale nigdy aż tak mocno nie zanosiła się płaczem. Nie wiedziałem co począć. Mogłem tylko tam stać i gapić się na nią. Przecież mnie nie widzi, co oznacza, że nie ważne jak mocno bym chciał, nie mogę jej pocieszyć. Muszę przyznać, że nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się złamać żadnych reguł. Wtedy jednak postanowiłem dowiedzieć się, co się wydarzyło, tak więc zajrzałem w jej umysł i z natłoku myśli wyłapałem, że rzucił ją chłopak, bo znalazł sobie inną, a ona chce się zabić. Uważa, że bez niego jej życie nie ma już sensu. Wbrew regulaminowi obserwatorów postanowiłem ją uratować. Wieczorem Aga podcięła sobie żyły i położyła się w gorącej wodzie, ale zamiast obudzić się w niebie, ocknęła się, po przespanej dobie, w szpitalu. Byłem pierwszą osobą którą zobaczyła po przebudzeniu. Tak, dobrze powiedziałem, którą zobaczyła. Jakież było moje zdziwienie kiedy spytała:
- Kim jesteś? Aniołem?
A ja stałem ze zdziwiona miną i zdołałem powiedzieć tylko:
- Nie.


Kiedy wyszła ze szpitala nasze stosunki uległy diametralnej zmianie. Kiedy czegoś nie wiedziała w szkole, ja jej podpowiadałem. Kiedy wracała do domu, by się przebrać, mówiłem co powinna założyć. Kiedy miała jakieś „styki” z przyjaciółmi, mogła zawsze na mnie liczyć. Z neutralnego obserwatora stałem się dla niej ojcem, który wysłucha, matką, która pocieszy i pomoże, bratem, który obroni i wesprze, przyjacielem od serca, który wysłucha i otrze łzy, chłopakiem, który kocha oraz aniołem stróżem. I choć tylko Aga mnie widziała, żyło nam się całkiem dobrze. Nie przeszkadzało nam, że ludzie dziwnie na nas - a raczej na nią - patrzą. Mieliśmy siebie i to nam wystarczało. Jednak po pół roku przestało mi się podobać to, że nie mogę jej dotknąć, przytulić, pocałować, czyli okazać jej moje uczucia w bardziej fizyczny sposób. Chciałem w końcu coś z tym zrobić i poprosiłem Wielką Radę o audiencję. Kiedy do niej doszło, przedstawiłem wszystko to, co dotyczyło sprawy. Rada początkowo nie była zadowolona, że najlepszy z obserwatorów chce odejść. Jednak po protekcji Mistrza zgodziła się pod warunkiem, że nigdy nie wspomnę o obserwatorach. Przyjąłem ten warunek, bo chciałem być z Agnieszką. Rada wyegzekwowała swoją decyzję i odebrali mi moc, a ja jako człowiek wróciłem na ziemię, przybrałem nazwisko, kupiłem dom, samochód i zjawiłem się pod drzwiami domu Agnieszki. Tym razem byłem zmuszony zapukać. Otworzyła mi jej babcia i zawołała moją ukochaną. Kiedy Aga zrozumiała kto stoi przed drzwiami, pierwsze co zrobiła, to przytuliła się do mnie. Oczywiście wszystko musiałem jej wytłumaczyć, tak więc zaprowadziła mnie do swojego pokoju. Jednakże pierwszy raz mogliśmy się dotknąć, co oznacza, że nasza rozmowa skończyła się dość szybko i przeszła w bardziej intymną sferę. Zaczęliśmy się rozbierać i bardzo namiętnie całować. Spędziliśmy chyba najbardziej gorące, upojne i pełne miłości, pożądania i pasji czterdzieści osiem godzin w całym naszym życiu.



Zaczęliśmy pracować jako detektywi i wykorzystując moją wiedzę z czasów kiedy byłem obserwatorem, nie mieliśmy sobie równych. Nie było sprawy, której byśmy nie rozwiązali. Muszę powiedzieć, że Agnieszka (od pewnego czasu moja żona) zamieszkała ze mną i niedawno urodziło nam się dziecko. Byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. To szczęście nie trwało jednak zbyt długo. Jakieś dwa lata później niż historia opowiadana przeze mnie teraz, mieliśmy bardzo nietypową sprawę do rozwiązania. Naszym zadaniem było wytropić seryjnego mordercę, który maltretował swoje ofiary za życia i po śmierci. To była bardzo trudna sprawa, ale znaliśmy jego kryjówkę, więc sądziliśmy, że pójdzie jak z płatka. Jednak przeliczyliśmy się. On na nas czekał, a że byłem bardzo głupi, pozwoliłem, by Agnieszka poszła pierwsza. Po prostu nie przewidziałem takiego obrotu sprawy. Kiedy pojawiłem się tam, zobaczyłem, że na jednym z haków wisi moja luba. Ten widok bardzo mnie przybił. Nie byłem w stanie racjonalnie myśleć, więc zamiast zająć się Agą, zabiłem z zimną krwią jej oprawcę. Kiedy ochłonąłem, zdjąłem ją z haka.
- Nie martw się wszystko będzie dobrze.
- Nie. To już koniec. Opiekuj się naszym synem. …khy… Będę na was patrzeć z góry. Kto wie może zostanę waszą obserwatorką.
- Nic nie mów. Nie pozwolę ci umrzeć.
Jednak było już za późno, by ją uratować. Byłem bardzo długo przybity, przez trzy miesiące nie mogłem się pozbierać. Postanowiłem zerwać z detektywistycznym światkiem i spełnić ostatnią wolę Agnieszki.



Teraz, gdy patrzę na to wszystko, najbardziej żałuję, że to nie ja dokonałem tam żywota. Jedyną osobą trzymającą mnie z dala od myśli samobójczych jest mój syn Tomek. Tylko dla niego żyję. Mam jednak nadzieję, że Agnieszka jest gdzieś niedaleko. Może nawet jest naszym obserwatorem. Szkoda tylko, że nie mogę jej zobaczyć. Pozwólcie, że na tym poprzestanę, gdyż robię się smutny i muszę zająć się codziennymi obowiązkami. Za chwilę zrobię sobie i Tomkowi śniadanie i zajmę się sprzątaniem domu.

Dodano 10 minut temu:

a to mój debiutowy opowiadanie... a pisałem go na fizyce^^

-------------

„Opowieść nie zakończona przez czas”

Pewnej nocy, po skończonej imprezie, poszedłem do pobliskiego baru i tam zamówiłem piwo z wkładką. Myślałem o następnym dniu, o tym jak poradzę sobie na sprawdzianie. W pewnej chwili dosiadł się do mnie Starzec ubrany w stary, czarny płaszcz. Zamówił whisky i zaczął rozmowę.
 Widzę, że miłość dała ci w kość.
 Słucham?
 Widzę, że byłeś zakochany, a ona cię odrzuciła.
 Skąd Pan to wie?
 Żyję już długo na tym świecie i widzę takie rzeczy. Chciałbyś o tym pogadać?
 Nie.
 Dobra. Opowiem Ci pewna historię.
 Ta historia wydarzyła się naprawdę, choć było to tak dawno, że łatwo o przyrównanie jej do bajek. Spory kawał czasu temu, a dokładniej z 4416 księżyców temu żyły dwie kobiety. Kobiety tak różne jak noc i dzień. Hmm…
 Co?
 A nic, tak się zamyśliłem… ale dobra opowiem ci co się wydarzyło dalej.
 Chwila.
~ Barman, jeszcze raz to samo.
~ Już podaję.
~ Dzięki.
 Teraz może Pan opowiadać dalej.
 Ee… co? A już mam opowiadać?
 Tak.
 One zakochały się w sobie, ale trudno tego nie zauważyć. Wtedy, to znaczy tak gdzieś w 1632 roku, taka miłość nie była mile widziana. Szczególnie, że jedna z nich pracowała jako prostytutka, a więc miała sprawiać przyjemność mężczyznom i miała przywilej kochać tylko mężczyznę, a nie kobietę!! Pewnej nocy wracała do domu do swojej ukochanej, gdy wtem została zaatakowana przez pewnego mężczyznę. Zgwałcił ją i podciął gardło.
 Skąd to wiesz?
Pominął moje pytanie i mówił dalej.
 Pozostawił ją w rowie i zapewne umarłaby tam, gdyby nie… przechodził tamtędy pewien dżentelmen w płaszczu i meloniku, z parasolem w ręku. Poprosiła go, by jej pomógł, a on się zapytał jaką cenę jest gotowa zapłacić za pomoc. Ten mężczyzna usłyszał w odpowiedzi, że każdą. Zapytał czy jest gotowa zostać dzieckiem nocy. Krzyknęła, że tak. Po tych słowach dżentelmen wziął ją za rękę i wgryzł się w szyję. Potem naciął sobie lewą rękę i podał jej mówiąc „pij”. Później mężczyzna wszystko wyjaśnił. Okazało się, że to Nosferatu, ostatni wampir pełnej krwi. No, ale to, o czym rozmawiali jest tutaj mało ważne.
 Czemu?
 Po prostu. Opowiadam dalej.
 Dobra.
 No, to tak. Hmm… Kiedy rozstali się, Nosferatu zniknął, a ta kobieta poszła do domu. Cała zakrwawiona zjawiła się w progach ich mieszkania. Jej ukochana bardzo się przestraszyła i zaczęła płakać. Kobieta stojąca w drzwiach opowiedziała o wszystkim. O gwałcie, o dżentelmenie z parasolem, o tym, że stała się wampirem i o innych sprawach. Jej dziewczynie wcale ta zmiana nie przeszkadzała. Wampirzyca nie chciała jednak narażać nikogo bliskiego na to co może zrobić jako bestia, ale po namowach swojej lubej, została. Często musiały uciekać przed Zakonem Światła. Żyły tak wiele lat i nie przeszkadzało im to, bo miały siebie.
 Mówisz, że w tamtych czasach istniał już Zakon Światła?
 Wiesz o nim.
 Chyba obiło mi się o uszy.
 Wiedz, że on istniał i istnieje nadal.
 Co??
 Zakon istnieje nadal.
 Dobra mniejsza o Zakon. Co było dalej?
 Heh, widzę, że cię to interesuje.
 Niby tak. Wal dalej.
 Poczekaj.
W tej chwili Starzec zapalił kubańskie cygaro.
 Dobra. To na czym skończyłem? A tak, już mam. Dobrze im się żyło. Wampir jest nieśmiertelny, jak wiesz, więc ona była nadal młoda. Za to jej ukochana, zresztą z dobrego domu, została nadszarpnięta przez „ząb czasu”.
 Zaraz. Mówisz, że dziwka zakochała się z wzajemnością w damie z dobrego domu?
 Tak.
 Przecież to niemożliwe.
 Miłość nie zna granic. Zresztą sam wiesz.
 Oj, dobra. Dalej!!
 Nie, musisz zrozumieć, że nieważny stan społeczny tylko potężne uczucie jakim jest miłość.
 Dobra. Dalej. Nie rozmawiajmy na temat miłości.
 Przecie ta historia wiąże się z miłością. – Starzec powiedział to z lekkim uśmiechem
 Hej. Kontynuuj historię!!
 Oki. Eee… znaczy dobra. W końcu w wieku 92 lat dama zmarła. Wampirzyca nie wiedziała co począć. W jednej chwili straciła wszystkich, których kochała. Wszystko, co dawało jej przyjemność, radość, nie miało już teraz wpływu na jej uczucia. Zaczęła się błąkać po tym świecie. Chciała nawet zakończyć „życie”, ale dwie rzeczy ją powstrzymywały od tego. Były to: wspomnienie o ukochanej i jej słowa brzmiące: „Proszę cię żyj dalej, pamiętaj o mnie i żyj, bo choć tysiące wcieleń minie to ja nigdy o tobie nie zapomnę i zawsze odnajdę ciebie”. Jeszcze wiele razy musiała uciekać, z powodu Zakonu, ale to nic nie zmieniało. Przecie wampiry są szybsze od ludzi…
 Już koniec??!!
 No tak.
 Piękna historia, ale mam pytanie.
 Jakie?
 Spotkały się jeszcze??
 Tak, w 1809 roku, ale dama nadal nie chciała przechodzić na stronę mroku i niestety zginęła w młodym wieku. Nikt nie wie jak do tego doszło.
 Kiedy umarła?
 W 1833 roku.
 Aha. A jeszcze kiedyś się spotkały? I czy wampirzyca jeszcze „żyje”?
 Nie miały okazji, choć dama przeszła reinkarnację, a wampirzyca nadal „żyje” na tym padole.
 Szkoda. Może się jeszcze spotkają, bo sądzę, że są tak zakochane w sobie, że potrafią złamać prawa rządzące tym światem…
 …I zawsze, kiedy dama przechodzi reinkarnację, one się spotkają. – dopowiedział Starzec
 Też tak myślę. A znasz osobę, która jest damą?
 Tak. Mogę nawet powiedzieć, że miała dzisiaj imprezę, a teraz opowiadam jej tą historię.
 Zaraz, zaraz. Niby ja jestem reinkarnacją damy??
 Tak.
 Ale dama była kobietą.
 Zmiana płci nie zdarza się często, ale jest możliwa.
 Nie wierzę. I opowiedziałeś mi tę historię tylko dlatego, że moim przeznaczeniem jest ją spotkać?
 Nie tylko dlatego o tym usłyszałeś.
 Jak to?
 Po prostu.
 No to dlaczego to zrobiłeś. Chwila moment ty jesteś śmi…?
 Cicho. Tu nie jest czas ani miejsce, by mówić kim jestem. Ale masz rację. Po ruchu feministek dostałem tę fuchę, bo kobiety już nie chciały.
 Dobra, dobra. To jakie są powody naszej rozmowy?
 Są cztery powody. Pierwszy już znasz. Drugi to pokazanie, że wampiry nie są wcale złe, a Zakon nie jest taki dobry, choć ma błogosławieństwo samego papieża. Trzeci powód to, byś wiedział, że miłość do jednej kobiety lub jednego mężczyzny jest nam z góry zapisana w losie.
 A czwarty?
 A czwarty to już raczej prośba, byś opowiedział tę historię innym.
 Czemu sam tego nie zrobisz?
 Z racji tego, że jestem kim jestem nie mam na to czasu.
 Dobra. Postaram się podawać tę historię dalej.
W tym momencie Staruszek wstał i zniknął zostawiając na ladzie pieniądze i czarną, sztuczną różę. A ja? A ja poczułem, że wiem do kogo ona należy, więc kiedy po wypiciu piwa wychodziłem, zabrałem ze sobą także różę. W domu nie mogłem przestać myśleć o tym co usłyszałem. Nawet zauważyłem, że nie martwię się zbytnio o to jak mi pójdzie sprawdzian.




Pięć dni po mojej rozmowie ze Starcem poszedłem do tamtego baru i usiadłem przy ladzie. Po co tam poszedłem? zapytacie. Tego nie jestem w stanie powiedzieć. Wziąłem sztuczną różę ze sobą. Dlaczego? hm… to też dobre pytanie. Może dlatego, że sądziłem, iż tak szybciej się spotkam z moim przeznaczeniem. Tak więc wypiłem piwo i już zaczynałem się zbierać do wyjścia, kiedy usłyszałem znajome słowa:
 Choć tysiące wcieleń minie to ja nigdy o tobie nie zapomnę i zawsze …
 …odnajdę Ciebie – dokończyłem.
W tej chwili odwróciłem się. Zobaczyłem piękną kobietę o kasztanowych włosach. Machnęła do mnie, a ja zacząłem zbliżać się do jej stolika. Wstała i wtedy zobaczyłem, że jest to kobieta o bladej cerze, delikatnej urodzie, niebieskich oczach i „zabójczym” uśmiechu. Miała na sobie czerwoną, przepiękną suknię oraz czarne buty na szpilkach. Przywitaliśmy się jakbyśmy byli dobrymi przyjaciółmi, choć praktycznie się nie znaliśmy, ale wcale mnie to zachowanie nie zdziwiło. Zamówiliśmy po jednym i zaczęliśmy rozmawiać. O czym? To nie jest zbyt ważne. Powiem tylko, że dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy. Było miło, tak bardzo, że nasza rozmowa skończyła się pół godziny przed świtem. Wychodząc pocałowała mnie i poszła w przeciwną stronę.




Od tego czasu minęły jakieś dwa lata. Od roku mieszkamy razem, ale choć bardzo mocno ją kocham to nie jestem jeszcze gotowy by zostać wampirem. Robię jednak postępy i żyję jako „śmiertelny wampir”. Dokładnie, to nauczyłem się sypiać w ciągu dnia, by móc z nią przebywać w nocy. Mam nawet lekki światłowstręt, więc nie wychodzę już tak często na słońce. Zresztą nie narzekam, bo mi takie życie zaczyna odpowiadać. Jakieś dwa miesiące temu zmieniliśmy nazwiska i adres zamieszkania po to, by Zakon nie mógł nas tak szybko znaleźć Dobra, idę obudzić moją ukochaną, bo słońce już dawno zaszło, a ja tęsknię za nią. Ciekaw jestem jak dalej ułoży się ta historia. Ale o tym może opowiem kiedy indziej..
Mam tylko nadzieję, że opowiedziana przeze mnie historia przyczyni się do rozpadu instytucji Zakonu oraz, że ludzie zrozumieją, że miłość już dawno nas połączyła z naszą drugą połową.



_________________
FUS forever

sis - Sevir :**

... i dopiero wtedy stało się światło

"you are still terribly afraid to be hurt, your imaginary sadism shows that. so afraid to be hurt that you want to take the lead and hurt first." "Only with you, eternity wouldn't be boring."

PostWysłany: Czw 18:56, 29 Sty 2009
Caellion
Dziekan Medycyny
Dziekan Medycyny



Dołączył: 21 Gru 2008
Pochwał: 15

Posty: 5591

Miasto: Bełchatów/łódź
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Przeczytałam dopiero pierwsze, do następnych zabiorę się pewnie w niedzielę.
Rozmowa - dla mnie bomba. Odpowiednio tajemnicze, mroczne, niedopowiedziane, a jednocześnie jasne przesłanie uczuć. Opowiedziane prosto i zwięźle, ale dające do myślenia :spoko:



_________________




Codziennie budzę się piękniejsza, ale dziś to już chyba
przesadziłam...

PostWysłany: Czw 18:59, 29 Sty 2009
lizbona
Diabetolog
Diabetolog



Dołączył: 21 Gru 2008
Pochwał: 8

Posty: 1682

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

na razie //ort. przeczytałam tylko „Opowieść nieznajomego: The watcher” , za resztę zabiorę się później :)
co do tego opowiadania to bardzo podoba mi się pomysł z obserwatorem, (według mnie ten wątek powinien być bardziej rozwinęty bo jest bardzo fajny )
Jedyne co mi troszkę przeszkadzało to na przykład takie zdania:
że na jednym z haków wisi moja luba- to moja luba zamieniłabym na coś innego
Obcowałem z nią naprawdę długo- hehe tu się uśmiałam bo przypomniało mi się jak ksiądz użył tego słowa w znaczeniu "uprawiać sex"
ale tak jest naprawdę dobrze! ciekawy pomysł , bardzo dobra realizcja :)
jestem ciekawa pozostałych.



PostWysłany: Czw 20:05, 29 Sty 2009
Madlen
Onkolog
Onkolog



Dołączył: 21 Gru 2008
Pochwał: 4

Posty: 3092

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

akurat z the watcher nie jestem zadowolony... to mi najmniej wyszło.. i wtedy chyba Wena się na mnie za coś obraziła.



_________________
FUS forever

sis - Sevir :**

... i dopiero wtedy stało się światło

"you are still terribly afraid to be hurt, your imaginary sadism shows that. so afraid to be hurt that you want to take the lead and hurt first." "Only with you, eternity wouldn't be boring."

PostWysłany: Czw 20:29, 29 Sty 2009
Caellion
Dziekan Medycyny
Dziekan Medycyny



Dołączył: 21 Gru 2008
Pochwał: 15

Posty: 5591

Miasto: Bełchatów/łódź
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Mogę to powiedzieć śmiało i bez wątpliwości: Cal, masz talent!
Najbardziej podobał mi się nr 2 czyli Spotkanie w lesie. To było po prostu... No, brak słów. :serducho: Wszystkie opowiadania mają klimat, ale tamto najbardziej we mnie trafiło. Czekam na dalej!



_________________

,,People say: 'What do you think of people that only talk to you or like you because you're in Green Day?'
And I say: 'Well, I AM Green Day. That is me... that is my life.'"

PostWysłany: Pią 20:11, 30 Sty 2009
Salamandra
Psychologiczny Iluzjonista
Psychologiczny Iluzjonista



Dołączył: 27 Gru 2008
Pochwał: 19

Posty: 7968

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

i jak.. ktos przeczytał wszystkie? :> jak Wena nabierze ochoty na pisanie (dziś/jutro ją do czegoś ścignę) to coś napisze Houseowego albo nieHouseowego



_________________
FUS forever

sis - Sevir :**

... i dopiero wtedy stało się światło

"you are still terribly afraid to be hurt, your imaginary sadism shows that. so afraid to be hurt that you want to take the lead and hurt first." "Only with you, eternity wouldn't be boring."

PostWysłany: Pią 16:52, 06 Mar 2009
Caellion
Dziekan Medycyny
Dziekan Medycyny



Dołączył: 21 Gru 2008
Pochwał: 15

Posty: 5591

Miasto: Bełchatów/łódź
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Powiem krtoko i zwięźle - jesli "tworzysz" to na poczekaniu, czyli w ciągu ok 3 minut zastanawiania sie nad ogólnym tematem a reszte dorzucasz w trakcie pisania i całośc zajmuje ci tyle samo co napisanie jakiegokolwiek tekstu o tej objętości to...jest to w miare niezłe...jak na grafomana.

NIestety konstrukcja zdań, dialogów, czesto całej fabuły jest taka, ze jest czerwoną strałką wiszaca nad Twoją głową z opisem GRAFOMAN!
Dobre opowiadanie z dobrymi dialogami osnutymi naprawde interesującym lub nawet ujmującym opisem to kwestia poswiecenia ok. 30 minut na skonstruowanie sobie tego w głowie plus rozpiska na brudno kluczowych miejsc, potem tworzysz wersje pierwszą, która ląduje w koszu....podobnie jak 5 kolejnych i po całym dniu klepania w klawiature osiągasz gotowca...zajmującego góra 2 strony A4 zapisanego Arialem rozmiaru 12. Nie pytaj skąd wiem :)
Najlpesze jest w tym to, ze po roku bierzesz tkai wydruk tegoż jakże doskonałego opowiadania i stwerdzasz "qrrr, jak mogłem wykrzesać z siebie taki chłam i dlaczego zajeło mi to cały dzień?!?"

Wyluzuj i zwolnij, pokombinuj, zapoznaj sie bardziej z ciekawymi konstrukcjami językowymi, poszukaj motywu zabawy językiem i dopiero wymyśl historie...opracuj...na koniec napisz.
Do przeczytania za miesiąc.



_________________
www.speedup.cal24.pl

PostWysłany: Wto 17:51, 02 Lut 2010
Thombike
Lekarz rodzinny
Lekarz rodzinny



Dołączył: 01 Lut 2010
Pochwał: 2
Ostrzeżeń: 2

Posty: 365

Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Łyk kultury Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Mapa użytkowników | Mapa tematów
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Czas generowania strony 0.04392 sekund, Zapytań SQL: 15