Syśka i piórko
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Łyk kultury
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Wiadomość Autor

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Całkowity zwrot akcji nastąpił, jestem dalej bardzo ciekaw co zrobi Tomasz. Bardzo podobało mi się opisanie uczuć wszystkich bohaterów. Fik wcale nie schodzi na psy a robi się coraz lepszy a czytanie coraz to nowszych części jest dla mnie wielką przyjemnością.



_________________

Banner pożyczony od Jeanne
Zamałżowiony kochanej Pauli :*

PostWysłany: Pon 20:52, 17 Sie 2009
lesio
Starachowicki Magnat
Starachowicki Magnat



Dołączył: 31 Sty 2009
Pochwał: 15

Posty: 5489

Miasto: Starachowice
Powrót do góry




Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Ok, skoro jeszcze nie ma psów ;) Lupusku, bardzo dziękuję za szczegółową analizę i wszelkie poprawki i rady :*
Specjalne podziękowania dla Bożenki :)

PART 9

Powoli i bardzo delikatnie uchyliła jedną powiekę. Z drugą było dużo ciężej. Jasna plama po lewej, otoczona ciemnym tłem, zaczęła się powoli zmieniać w twarz Tomka.
Spodziewała się raczej Krzysztofa, ale nie mogła przyznać, że widok tego drugiego sprawił jej przykrość. Z pochyloną głową sprawdzał coś w telefonie.
Był to ten sam młody chłopak, który jeszcze niedawno beztrosko wyznawał jej miłość, nie przejmując się zupełnie całą tą chorą sytuacją. Teraz troskliwie siedział obok niej już kolejną godzinę.
- Obudziłaś się – ocenił cicho, łagodnym głosem. – Poczekaj, zaraz ktoś przyjdzie wyjąć to…to coś z buzi.
Zanim wyszedł pogładził jej dłoń i uśmiechnął się pokrzepiająco.
Choć oddychanie nie sprawiało jej już żadnego problemu, obrzęknięty przełyk i koszmarny ból głowy wołały o pomstę do nieba. Z drugiej strony każda migrena nie była łagodniejsza.
Przez chwilę była nawet zła, że z powodu głupich duszności ktoś zrobił taką aferę!
Jak już pozbędzie się tego dziadostwa, wyjdzie na własne żądanie!
Pielęgniarka, która weszła do sali, miała co najmniej niezadowoloną minę. Podeszła do Marty i mało delikatnie ujęła ją za podbródek.
- Proszę kaszlnąć – powiedziała sucho, nie zwalniając uścisku.
Marta jakąś nadludzką siłą woli, zmusiła się do kaszlnięcia.
Mimo, że mina pielęgniarki mogła świadczyć o jej zapędach do sadyzmu, wyciągnęła rurkę sprawnie, i na ile to możliwe, bezboleśnie. Kątem oka dojrzała wyraz twarzy Tomka, który patrzył na całą operację, jakby to nad nim się ktoś znęcał.
- Do rana nic nie pić – zarządziła siostra i wyszła zostawiając ich samych.
- Już dobrze… – Tomek podszedł bliżej, by delikatnie wytrzeć jej twarz.
- Ty - mek… - udało jej się wyszeptać, chociaż każde przełknięcie śliny sprawiało ból. Cała ta sytuacja nie mogła uśpić jej macierzyńskiej troski o syna.
- Jest u Asi. Poprosiłem ją, aby się nim zajęła do powrotu twojego męża. Na razie nic mu nie mówiła o całym zdarzeniu, żeby go nie przestraszyć.
Tomek znów relacjonował całą sytuację spokojnie. Starał się zawczasu odpowiedzieć na wszelkie pytania, tak aby nie męczyć jej mówieniem.
- Co… - mówienie było dla niej trudniejsze niż myślała.
- Co się stało? – podpowiedział pospiesznie. – Znalazłem cię na korytarzu, a potem przyjechała karetka. Musiałaś stracić przytomność jak.. wtedy. Potem robili ci jakieś badania i podłączyli do tych wszystkich przewodów – uśmiechnął się smutno. – W tym czasie Asia zajęła się Tymonem, a ja pojechałem po twoje rzeczy. Nie mogliśmy się skontaktować z twoim mężem…. Ale będzie rano. Nie martw się.
Marta przyjmowała wszystkie informacje, układając je w logiczny ciąg. Musiała sprawdzić, czy jak zwykle bez niej, ktoś czegoś nie pogmatwał.
- Nie mówiłem nikomu gdzie byłaś – dodał cicho, trochę ze wstydem. – Rano zabiorę twoje zwolnienie i zawiozę do firmy.
Marta znów patrzyła na niego wzrokiem, lekko uzbrojonym w fascynację. Można się zakochiwać i takie tam, szczególnie w jego wieku, ale zostawiać narzeczoną samą na całą noc, żeby siedzieć w szpitalu przy obcej babie?! Chyba powinna mu podziękować…
- Dzię…kuję… - powiedziała prawie niedosłyszalnie.
- Ciii… nic nie mów. – Tomek zachowywał się tak, jakby to on był jej rodzicem. – Porozmawiamy jutro. Chyba… - zająknął się, zastanawiając nad myślą, która właśnie szturmowała jego głowę. – Chyba, że nie chcesz żebym tu był?
Uśmiechnęła się do niego słabo. Uczucie troski, którego tak dawno nie zaznała było zbyt ponętne. Zdecydowanie chciała, żeby tu był.

Rano było już stanowczo lepiej. Mogła wreszcie napić się wody i mimo, że przełykanie nie sprawiało jej przyjemności, pragnienie zwyciężyło. Tomek pomógł jej usiąść, poprawił poduszkę, ale praktycznie się nie odzywał. Na twarzy musiał wyglądać niewiele lepiej od niej. Prawdopodobnie w ogóle nie spał.
- Tomasz – zagadnęła, gdy stał odwrócony do niej plecami. Próbował, przy maleńkiej umywalce, doprowadzić się do stanu, w którym mógł pokazać się w firmie.
Właściwie powinien wziąć dzień wolny, ale wiedział, że Aśki też nie będzie. Nie chciał zaogniać sytuacji. Przemyślał sprawę i wychodziło na to, że nieistotne były jego argumenty, czy to, co naprawdę miało miejsce tamtej nocy. I tak większość dopowiedzieli sobie plotkarze. Chcąc, nie chcąc nabałaganił. A teraz musi posprzątać! No może nie zupełnie teraz… W tej chwili Marta była najważniejsza.
- Tak? – zapytał wyrwany z natłoku myśli – Potrzebujesz czegoś?
- Nie…. Dziękuję ci – powiedziała słabo – za pomoc…
Zawahała się przed kolejnym zdaniem. Ciekawe czy kat przed opuszczeniem topora odczuwał to samo…?
- Wiesz, że nie powinieneś oczekiwać ode mnie niczego więcej, prawda? – mówiła wolno, ale jej głos brzmiał stanowczo.
- Porozmawiamy o tym innym razem… - zabrzmiało w jego ustach jak prośba o ułaskawienie.
„Kretynie – pomyślał o sobie zaciskając powieki – myślałeś, że wystarczy uratować jej życie, a rzuci ci się w ramiona?! Zresztą czy o wdzięczność ci chodziło?”.
- Pójdę już – niby co miał powiedzieć – jak będziesz czegoś potrzebowała, daj znać.
Nie odważył się spojrzeć jej w oczy przed wyjściem.
Zanim złapał za klamkę, drzwi gwałtownie się otworzyły.
- Cześć Myszo! – Krzysztof od progu uśmiechnął się z litością, patrząc na bladą twarz Marty. Podszedł do niej i zostawił na czole odcisk swoich ust. – Aleś mnie wystraszyła!
Nie mówił do niej w ten sposób już z pięć lat. A ona chyba nie ucieszyła się na jego widok, tak jak powinna.
Nie odwracając się podsunął sobie krzesło, które całą noc zajmował Tomek.
- Do widzenia – głos chłopaka dopiero w tej chwili zwrócił uwagę Krzysztofa.
- Do widzenia – odpowiedział mężczyzna, gdy Tomek zamykał już za sobą drzwi.
Marta starała się grać mniej chorą niż w rzeczywistości była.
- To nowy facet Aśki? – zapytał nie czekając na odpowiedź. – Marnuje się dziewczyna z takimi sierotami. Ten to chyba jeszcze nie ma dowodu – zaśmiał się z własnego dowcipu.
Wzrok Marty wyrażał oburzenie, ale skierowany na jej własne dłonie, nie mógł skarcić męża. Nie zamierzała mu opowiadać o zasługach Tomasza. Zastanawiała się tylko czy zawsze ją drażnił fakt, że mąż był taki nietaktowny.
- Był już lekarz? – zapytał z umiarkowanym zainteresowaniem.
- Jeszcze nie. – Marta nawet nie chciała, żeby przychodził. Niewiedza była zawsze lepsza od złych wiadomości.
- Ok, to ja pojadę po Młodego – wyjaśnił jej swój rozkład dnia – potem wpadnę na chwilę do firmy i przyjdę do ciebie.
„No to się nasiedział” – pomyślała i tylko ból gardła powstrzymał ją od gorzkiego śmiechu.
- Krzysztof, skąd tak długo jechałeś? – zapytała niedbale zmieniając całkowicie temat. Niby ta wiedza do niczego nie była jej potrzebna, ale sądziła, że gdyby to on wylądował w szpitalu, zjawiłaby się natychmiast.
- Wysłali nas do oddziału w Koszalinie – wzruszył ramionami. Uważał, że przecież nic takiego się nie stało. W nocy i tak na nic by się tu nie przydał. – Idę – uciął rozmowę. – Przywiozę ci może jakieś pomarańcze.
Oparła głowę na poduszce i przymknęła oczy. Nie znosiła pomarańczy, a Krzysztof o tym wiedział. Przynajmniej zanim przestało to być dla niego ważne i zapomniał.


- Pani Kluczyńska? – Drzwi do jej pokoju uchyliły się.
- Kulczyńska, tak – odpowiedziała spokojnie Marta.
Do sali wszedł szpakowaty, wysoki mężczyzna z jakimiś dokumentami w dłoni.
– Jestem doktor Nowicki, ordynator onkologii.
„Onkologii?”- powtórzyła w myślach. Onkologia to jeden z tych wyrazów, które nasuwają najgorsze skojarzenia. Lekarz stanął tuż obok jej łóżka.
- Możemy porozmawiać, czy woli pani poczekać na męża? – Głos miał spokojny, ale nie miało to żadnego wpływu na reakcję Marty.
- Nie, niech pan mówi – zadrżała. Wyglądało na to, że zaraz usłyszy coś bardzo nieprzyjemnego. Czeka ją pewnie bolesna operacja, albo nawet chemia. Pierwszy raz w życiu pomyślała ze strachem o własnej chorobie.
- Początkowo byliśmy przekonani, że to tylko odma opłucnej - rzekł. - Tomografia też nie przedstawiała się tak źle.
– Wyglądało na to, że lekarz specjalizował się w pieprzeniu od rzeczy, zamiast powiedzieć raz dwa z czym przychodzi. – Niestety okazało się, że wynik biopsji nie pozostawia złudzeń. Ma pani guzki w obu płucach. Złośliwe. Przykro mi.
Ostatnie słowa zabrzmiały jak kpina. Nowicki chyba wielokrotnie wypowiadał te słowa wobec niczego nie spodziewających się pacjentów. Może nawet to lubił.
Marta usłyszała głośno to, co już od kilku chwil zaprzątało jej myśli.
- Co teraz? – zapytała ze wzrokiem wbitym w drzwi pokoju i napiętymi mięśniami twarzy. Jeśli już miała łzy w oczach, nie chciała by je dostrzegł.
- Niestety… – zaczął lekarz. „K**wa mać! To jakiś pieprzony sadysta”- pomyślała. – Są nieoperacyjne.
- A gdzie są operacyjne? – krzyknęła z jadem w głosie. - W innym szpitalu? Na Zachodzie? w Stanach? – Zmuszała swój mózg do znalezienia alternatywy.
Lekarz wyglądał, jakby ćwiczył takie sceny setki razy. Nie mrugnął nawet powieką.
- Obawiam się, że nigdzie. – Nawet obecnie przywdziany przez niego troskliwy ton, brzęczał sztuczną nutą. – Jest za późno.
Marta zamknęła oczy. Musiała się przesłyszeć. Co za późno? Na co za późno? Przecież ma dopiero trzydzieści cztery lata. Tak, tak, dzieci też umierają na raka. Ale ona dwa lata temu była u lekarza. I była absolutnie zdrowa. Zdecydowanie coś tu nie grało.
- Musieliście spieprzyć badanie! –Głos jej drżał, ale teraz już z wściekłości. – Nie mam żadnych objawów! Nic mnie nie boli! Nigdy nie paliłam! Zróbcie te cholerne badania jeszcze raz!
Nie powstrzymywała już potoku palących w policzki łez. Nowicki nadal stał bez ruchu. Odczekał chwilę, zanim ze smutnym uśmiechem zapewnił ją:
- Proszę pani, to jest szpital. Wszystko jest oznaczone, zaplombowane. Przykro mi.
Czyli co? Ot tak, po prostu umrze? Kiedy? To jakaś paranoja! W styczniu przecież jedzie na narty…
- Ile? – usłyszała swój głos, kiedy zupełnie nieświadomie zadała pytanie.
- Dwa, trzy miesiące – odpowiedział spokojnie onkolog.

...



_________________

POLSKA! BIAŁO-CZERWONI!

PostWysłany: Czw 9:36, 20 Sie 2009
Syśka
Reumatolog
Reumatolog



Dołączył: 16 Lut 2009
Pochwał: 15

Posty: 2076

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

O fu***** sh**! Właśnie tego brakowało mi w ostatnich częściach-wielkiego bumu i proszę już jest :D
Pierwsza reakcja Marty na wyrok śmierci jak najbardziej naturalna-zaprzeczenie. Mam tylko nadzieję, że dalej będzie przeplatanka, tj trochę śmiechu a trochę dramatu i smutku.



_________________

"Successes only last until someone screws them up. Failures are forever"
"People get what they get. It has nothing to do with what they deserve"

PostWysłany: Czw 10:20, 20 Sie 2009
Bloody Mary
Rezydent
Rezydent



Dołączył: 14 Kwi 2009

Posty: 274

Miasto: Torino
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Dziękuję za podziękowania *rumieni się* :oops:

No i nareszcie pojawiła się ta część. Już nie mogłam się doczekać, aż ujrzy światło dzienne.
Dużo wena życzę :D



_________________

Banner od Jeanne

PostWysłany: Czw 12:23, 20 Sie 2009
bozenka21
Urolog
Urolog



Dołączył: 12 Lut 2009
Pochwał: 10

Posty: 2404

Miasto: Gdańsk
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

omg... no to przywaliłaś z grubej rury... ;)
i teraz nie wiem nawet co napisać...
chyba tylko tyle, że czekam na następną część...



_________________

avek i banner mojej roboty

TuSinka No. 16
Bo oboje nie lubimy poniedziałków... - Raz3r's sister ;*

PostWysłany: Czw 19:05, 20 Sie 2009
kremówka
Chirurg ogólny
Chirurg ogólny



Dołączył: 06 Maj 2009
Pochwał: 11

Posty: 2786

Miasto: Kraków
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Teraz z jeszcze większą ciekawością niż zwykle będę oczekiwał na następną część. Jak zawsze czytało się gładko i przyjemnie. Mam nadzieję, że szybko zaspokoisz naszą ciekawość.



_________________

Banner pożyczony od Jeanne
Zamałżowiony kochanej Pauli :*

PostWysłany: Pon 12:25, 24 Sie 2009
lesio
Starachowicki Magnat
Starachowicki Magnat



Dołączył: 31 Sty 2009
Pochwał: 15

Posty: 5489

Miasto: Starachowice
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Witajcie, jeśli ktoś to jeszcze czyta, to z góry przepraszam za przerwy... brak mi czasu, ale przede wszystkim weny... :(

ZNALEŹC...
CZĘŚC II

PART 1

Lekarz przed wyjściem jeszcze o coś pytał. Mówił o jakimś psychologu, ale nic do niej nie docierało. Tajfun niechcianych myśli zalał jej umysł, a ona walczyła z każdą sekundą, by utrzymać się na powierzchni.
Nienawidziła tego świata! Za to, że był takim cholernym, niesprawiedliwym bagnem. A jednocześnie nie chciała wypuszczać go z rąk. Miała przecież jeszcze tyle planów! Teraz nie mogła sobie nic przypomnieć, ale na pewno nie była gotowa, by umierać.
U-mie-rać… ?
Bała się bólu, potwornie się bała. A umieranie boli na pewno! I co będzie z Tymkiem?! Co z jej dzieckiem? Jak on to przeżyje?! Będzie płakał…
Pamiętała, jak rozpaczał po zdechłym chomiku. Najpierw przez kilka godzin walczyła z jego histerią, a potem nie odzywał się przez cztery dni… Teraz znów się o niego bała!

Poczuła ból. Nie, nie w piersiach. Oddychała z niewiarygodną łatwością. Bolały ją dłonie, które zaciskała od kilkunastu minut. Już nie płakała. Mechanicznie wstała z łóżka i sięgnęła do szafki po telefon. Wykręciła numer i przyłożyła do ucha. Czwarty, piąty sygnał. Poczta głosowa przywitała ją suchym „Witam, tu Krzysztof Kulczyński, proszę zostawić wiadomość”. Rzuciła aparat z wściekłością na łóżko. Z łoskotem upadł na posadzkę.
- Choć raz mógłbyś odebrać ten cholerny telefon! – jej słowa odbijały się od ścian i rozlewały po podłodze w kolorach pogardy i gniewu.
Z ust wydobył się przeciągły wrzask, nie przypominający w żaden sposób ludzkiej mowy.

Kilka sekund później wbiegła pielęgniarka. Skrzywiła przerażoną twarz. Podbiegła do leżącej przy łóżku Marty i odsunęła z jej twarzy dłonie, aby ocenić ewentualne obrażenia.
Zobaczyła tylko zamglony, nieobecny wzrok i wykrzywione cierpieniem usta. Była pewna, że nie ma bólu fizycznego, który mógłby stworzyć taki widok.
Delikatnie pomogła Marcie wstać i położyć się na łóżku.
Zanim wyszła dotknęła ramienia chorej kobiety, sama nie wiedząc, co chciała jej tym gestem powiedzieć. Zostawiła ją w bezruchu.

Kilka kolejnych godzin w życiu Marty minęło tak, jakby w ogóle nie istniały. Gdy parę dni później o tym myślała nie potrafiła sobie przypomnieć, co się działo zanim drzwi do jej pokoju otworzył Tomasz.
Nie wiedziała czy układała plan na swoje ostatnie dziesięć tygodni życia, czy tylko czekała, aż ktoś przyjdzie i krzyknie „Mamy Cię!”. Słyszała kroki za drzwiami, dobiegający z ulicy gwar, nawet bicie swojego serca. Ale co się z nią działo nie potrafiła odgadnąć. To wtedy podjęła decyzję o wyjściu ze szpitala na własne żądanie.Zdaje się nawet, że spakowała swoje rzeczy. Nie pamiętała jednak kiedy.

Wyrwana z letargu zobaczyła najpierw w drzwiach pęk kremowych róż, a zaraz za nim twarz Tomasza. Był uśmiechnięty. Nic nie wskazywało na to, że ostatni raz spał trzydzieści godzin temu. Jakby wstąpiły w niego nowe siły.
- Nie zadzwoniłaś, więc nie wiedziałem na co masz ochotę – mówił głosem radosnym jak skowronek, który w Marcie tylko wzmógł gniew. – Kupiłem ci owoce.
- Nienawidzę róż! – powiedziała lodowato zamiast „Dzień dobry”.
Tylko wprawnym obserwator zauważyłby, że chłopak zawahał się przez jedną milisekundę, po czym niewzruszony, z uśmiechem na twarzy,zaczął wyjmować z torby zakupy.
- Rozmawiałaś z lekarzem? Masz już wyniki badań? – mówił spokojnym, jak najbardziej naturalnym tonem.
To wyprowadziło Martę z równowagi. Była w stanie, w którym wyprowadzenie z równowagi nie wymagało specjalnych zabiegów.
- Odpieprz się! – krzyknęła, a jej twarz przybrała czerwonawą barwę. – Po coś tu przylazł?! Ktoś Cię zapraszał!?
Tomasz walczył jeszcze ze sobą, aby słowa, które cięły powietrze jak maczeta, nie dosięgły go. Patrzył na nią nie rozumiejąc. Chciał zapytać, co się stało, ale słowa uwięzły mu w gardle.
Marta czerpała jakąś dziwną satysfakcję, z wyrazu bólu na jego twarzy.
- Wynoś się! A kwiatki zabierz dla tej swojej narzeczonej, którą bezczelnie robisz w konia! – zakończyła czymś w rodzaju pogardliwego śmiechu, po czym dumnie prezentujące się na jej kolanach kwiaty, dokończyły swego żywota, tracąc płatki w zetknięciu z postacią chłopaka.
Tomasz nie miał pomysłu jak się zachować.

Bez słowa zaczął zbierać połamane łodygi i liście.
Patrzyła na jego pochylona sylwetkę, a gniew pozwalał jej tylko go nienawidzić. Przychodzi radosny z kiścią jakichś chwastów, wtrąca się w prywatne sprawy dotyczące jej zdrowia i jeszcze mu się wydaje, że jest na miejscu. Ciekawe czy chciałby tez wybierać jej sukienkę do trumny? Jeśli tak, proszę bardzo – wtedy będzie już to miała wszystko w dupie!
Wstał i z naręczem zmaltretowanych kwiatów wyszedł, by je wyrzucić. A właściwie by ochłonąć. Zabolało go, że w chwili samotności i cierpienia potrafiła docenić jego zachowanie, a teraz, gdy wyzdrowiała… No cóż, był jej już po prostu niepotrzebny. Tylko dlaczego była taka okrutna? Wystarczyło, żeby poprosiła, by wyszedł.

Ktoś otworzył drzwi do pokoju i do środka wlał się mały pochód z ośmiolatkiem na czele.
- Mamo! – Tymek rzucił się w ramiona kobiety. Objęła go czule i zatopiła usta w jasnych kosmykach włosów. Momentalnie jej twarz opuścił zawzięty grymas gniewu, ustępując miejsca bezgranicznej miłości.
- Cześć, ty stara jędzo! – Aśka podeszła do łóżka przyjaciółki, mrużąc oczy z udawanej złości. Jej głos jednak przepełniony był obawą o zdrowie Marty i radością, że ją widzi. – Więcej się w ten sposób nie wygłupiaj!
- Nie będę! – uśmiechnęła się dziarsko Marta. Postanowiła nie zdradzać się choćby gestem. Już sobie wyobraziła, co by się stało, gdyby powiedziała, że umiera. Lament, współczucie i ta nadmierna troska, która w kilka minut zabrałaby jej jakąkolwiek swobodę stanowienia o sobie. Zresztą w tej chwili nie czuła potrzeby wtajemniczania kogokolwiek w kwestię swojej choroby. Do tej pory radziła sobie ze wszystkim - czasami lepiej, innym razem całkiem kiepsko. Tym razem musiała poradzić zdać ten „egzamin” najlepiej jak umiała. Sama.

- To… kiedy wychodzisz? – Pierwsze słowa Krzysztofa brzmiały lekko niecierpliwie. Marta pomyślała, że pewnie w jego planie na najbliższy tydzień nie znajdzie się miejsce na opiekę nad chora żoną. Postanowiła więc ułatwić mu sprawę.
- Jutro! – odpowiedziała krótko.
- Serio? – Na twarzy Aśki malowało się zdziwienie.
- To pójdę do lekarza. Zapytam, o której po ciebie przyjechać – Krzysztof był wyraźnie zadowolony z deklaracji żony. Położył na stoliku reklamówkę z pomarańczami i już miał odwrócić się w stronę drzwi, gdy usłyszał nazbyt głośną reakcję Marty.
- Nie! – szybko układała w myślach logiczną wymówkę – Teraz nie ma ordynatora. Zresztą dowiem się wszystkiego jutro rano i wtedy do ciebie zadzwonię.
Pierwsze zagrożenie zostało zażegnane. Musi dokładnie przemyśleć strategię tej swojej choroby. A myślenie o taktyce miało niewiele wspólnego z faktem, że cały ten rak płuc dotyczy jej samej. Po prostu natura logistyka wzięła nad emocjami górę i w tych okolicznościach.

Tomek na tyle cicho otworzył drzwi do pokoju Marty, że początkowo nikt z odwiedzających nie spostrzegł jego obecności. Gdyby zauważył ich wcześniej pewnie by nawet nie wchodził, ale teraz musiał chociaż się przywitać. I zabrać swoja bluzę.

Spojrzał na twarz Marty, która była skrajnie odmienna od tej, którą widział jeszcze kilka minut wcześniej.
Uśmiechnięta i zadowolona z wizyty wyglądała na zupełnie zdrową.
Nie było sensu przedłużać tej niezręcznej sytuacji.
- Dzień dobry. – Uśmiechnął się słabo, gdy goście spojrzeli na niego zdziwieni. – Ja właśnie wychodziłem…
- Tomek? – Aśka nie spodziewała się tutaj go spotkać. Odwróciła szeroko otwarte oczy w stronę przyjaciółki, oczekując odpowiedzi.
- Właśnie też się zdziwiłam, co on tu robi? – Marta nie potrafiła się powstrzymać przed złośliwym komentarzem, który miał zrozumieć tylko Tomek.
- Przepraszam – chłopak wymamrotał nie wiedząc, czemu używa tego słowa. – Już pójdę. Nie będę więcej przeszkadzał.
Drzwi zamknęły się za nim, kiedy Krzysztof z przekąsem zwrócił się do Aśki.
- Pokłóciłaś się z narzeczonym?
Kobieta zmarszczyła tylko lekko brwi. Chyba nie zrozumiała tego dowcipu.

...



_________________

POLSKA! BIAŁO-CZERWONI!

PostWysłany: Sro 10:42, 16 Wrz 2009
Syśka
Reumatolog
Reumatolog



Dołączył: 16 Lut 2009
Pochwał: 15

Posty: 2076

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Marta jako indywidualistka postanowiła sama walczyć z chorobą, bardzo ciekawe ale i bardzo trudne. Jestem bardzo zainteresowany, jak dalej będzie sobie radzić w tej trudnej sytuacji oraz jak zaplanowała sobie ostatnie tygodnie życia. Całość przeczytałem "jednym tchem" zapadłem w przedstawiony przez Ciebie świat i pogrążyłem się w przemyśleniach. Zwłaszcza, że bliska mi osoba była jakiś czas temu w podobnej sytuacji.


Syśka napisał:
Witajcie, jeśli ktoś to jeszcze czyta, to z góry przepraszam za przerwy... brak mi czasu, ale przede wszystkim weny...


Nie ma za co przepraszać, życie jest pełne obowiązków i spraw które są o wiele ważniejsze. To my dziękujemy Ci bardzo, że możemy czytać Twoją twórczość :wink:



_________________

Banner pożyczony od Jeanne
Zamałżowiony kochanej Pauli :*

PostWysłany: Sro 14:26, 16 Wrz 2009
lesio
Starachowicki Magnat
Starachowicki Magnat



Dołączył: 31 Sty 2009
Pochwał: 15

Posty: 5489

Miasto: Starachowice
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Coraz bardziej lubię Martę-ma w sobie coś z House'a, jest indywidualistką, chce do wszystkiego dojść sama i podjęła decyzję, żeby umierać w samotności. Podobno śmierć nie przeraża tak bardzo, gdy odchodzi się mając przy sobie bliskich. Jednak z drugiej strony w tej chwili każdy z nas jest sam.

Jej duma, strach przed umieraniem, oraz to, że tak naprawdę nie chce dopuścić do świadomości faktu choroby, sprawiły, że postanowiła nikogo o tym nie informować. Choć myślę, że na tej decyzji zaważył jej instynkt macierzyński, za wszelką cenę chce uchronić dziecko przed bólem. Szkoda tylko, że nie rozumie, że jej syn wiele już rozumie i wolałby przy niej być niż potem nagle dowiedzieć się, że mama umarła.

O to takie moje głupie przemyślenia. Od momentu, gdy pojawił się motyw choroby, opowiadanie coraz bardziej mi się podoba. A w tej części najlepiej opisałaś scenę wyrzucenia Tomasza przez Martę.

Wydaje się, że Tomek kocha ją, chce przy niej być, ale tak naprawdę jest hipokrytą. Zaraz ma się ożenić, a on zawraca głowę mężatce !! Niech się chłop zdecyduje czego chce

Oczywiście czekam na następną część, byłoby fajnie, gdyby pojawiła się dość szybko, ale fikcja fikcją a poza tym istnieje rzeczywistość, w której każdy ma jakieś obowiązki.

Słabą stroną opowiadania jest minimalna dawka emocji, (a zazwyczaj w Twoich fikach jest na odwrót) to znaczy, że nie czekam z zapartym tchem na ciąg dalszy. Ale może to jest tylko moje odczucie, a może po prostu nie zżyłam się z główną bohaterką



_________________

"Successes only last until someone screws them up. Failures are forever"
"People get what they get. It has nothing to do with what they deserve"

PostWysłany: Wto 20:12, 29 Wrz 2009
Bloody Mary
Rezydent
Rezydent



Dołączył: 14 Kwi 2009

Posty: 274

Miasto: Torino
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

I nowa wrzutka ;)

PART 2

Owinęła się szlafrokiem i przeszła przez cichy już szpitalny korytarz. Miała prosty plan. Poprosi o wypis, a jutro rano będzie już w domu. Znając problemy służby zdrowia, to jeden pacjent mniej powinien być im nawet na rękę. Zapukała do drzwi z czarnym napisem ORDYNATOR ODDZIAŁU.
Ciche i niechętne „Proszę!” nakazało jej wejść do środka. Doktor Nowicki siedział na kanapie i oglądał jakiś program publicystyczny. Sadząc z jego miny, oglądał z zainteresowaniem i nie w smak były mu teraz rozmowy z pacjentami. Marta wyczuła swą szanse na szybkie załatwienie sprawy.
- Co się stało? – zapytał sucho lekarz, nie odrywając wzroku od telewizora.
- Panie doktorze – Marta zebrała w sobie resztki pewności siebie, jakie jej tylko zostały – chcę wyjść ze szpitala. Najlepiej jutro. Oczywiście podpiszę wszelkie dokumenty.
Nowicki przestał oglądać i wbił w twarz kobiety zimne oczy, przykryte zmarszczonym czołem.
- Czy pani oszalała? – Wybuchnął, ale bez złości. – Jest pani chora… a właściwie umierająca.
- Biorąc to pod uwagę – Marta nie czekała na dalszy wywód lekarza – właściwszym dla mnie miejscem będzie chyba hospicjum, prawda?
Uniosła lekko głowę, by jeszcze bardziej emanować pewnością swoich czynów.
Lekarz zbity przez chwile z tropu zdawałoby się jak najbardziej logicznym argumentem, szukał w pokoju lekarskim natchnienia do dalszej dyskusji.
Marta oceniła, że żadnemu z nich nie zależy na dalszej dyspucie.
- W takim razie proszę, by przekazał pan siostrom, by przygotowały na jutro wypis. Jestem już spakowana, więc nie będę dłużej zajmować łóżka.
- Ale.. – Nowicki wpadł na pomysł, niezbyt mądry, ale musiał coś powiedzieć. – Przecież możemy spróbować chemii. Może nastąpi remisja. Nie wolno się poddawać.
- Wybaczy pan doktorze, ale sam pan w to nie wierzy – Marta lekko parsknęła śmiechem. Facet nawet nie udawał, że mu zależy. – skoro już niewiele zostało mi w życiu do decydowania, chcę chociaż wybrać, gdzie będę umierać.
Ostatnie słowa brzmiały w jej ustach obco, zimno i twardo. Brakowało tylko lodowatych łez, ale powstrzymywała je zagryzając wargę.
- Dobrze… - powiedział Nowicki, nie patrząc jej w oczy.
Mięśnie twarzy Marty drgnęły niebezpiecznie.
Teraz już była pewna, że przyszła tu po nadzieję. A ten człowiek nawet nie podniósł rękawicy. Pozwolił jej umrzeć. Bez słowa, bez zbędnych ceregieli. Może trzeba było zaproponować jakąś łapówkę czy coś. Czy wtedy wyjąłby magiczną różdżkę i uleczył ją jednym dotknięciem?
- Dziękuję – odpowiedziała słabo i odwróciła się do drzwi. – i dobranoc.
Korytarz, którym wracała był jeszcze bardziej cichy i zimny niż ten z przed rozmowy z Nowickim. Teraz już nikt jej nie zatrzymywał, nie mijał, nie pocieszał krzepiącym spojrzeniem. Wyglądało na to, że oficjalnie spisano ją na straty.

Piąty sygnał telefonu wreszcie oderwał jej wzrok od bezmiernej czerni zimnej już kawy, otoczonej niebieskim kubkiem, malowanym w wesołe kwiatki. Sama była jak ta kawa, zimna, gorzka i całkowicie czarna. Nie było już planów, marzeń, oczekiwań. Jeszcze tylko kilkadziesiąt poranków, a potem przestanie oddychać. W szafie zostanie kilka par butów, które Krzysztof pewnie wyrzuci do śmieci, a dwa miesiące później znajdzie w lodówce zamrożone gołąbki, które Marta zrobi na tydzień przed śmiercią. A co będzie z nią samą? Nic nie będzie! Tak jak z ta zimną lurą, która właśnie wylewała do zlewu.
Wyświetlacz wciąż mrugał napisem „KRZYSZTOF”.
Nieswoją ręką podniosła aparat i przyłożyła do obcego ucha.
- Mysza?! – usłyszała głos męża, który nie wydałam się jednak mocno skupiony na rozmowie. – To, o której mam przyjechać? Bo…
- Jestem w domu – przerwała mu Marta.
- Serio? – głos Krzysztofa poweselał. – To świetnie. Zawsze wiedziałaś jak sobie poradzić.
Ostatnie zdanie było komplementem, tyle że całkowicie zasłużonym. Marty on jednak nie ucieszył. Chciała móc sobie nie radzić. Chciała usiąść, płakać i czekać aż ktoś wszystko to za nią naprawi.
- Będę troszkę później – kontynuował Krzysztof. – Dobrze, że już wyszłaś.
- Do zobaczenia – zakończyła rozmowę i położyła telefon ponownie na blacie kuchennego stołu.
„Dobrze, że wyszła.” Dobrze dla kogo? Dla niego, bo nie musi organizować opieki dla Tymka czy dobrze dla niego, bo jak wróci może liczyć na ciepły obiad? Pierwszy raz pomyślała o mężu z nutą nienawiści. I nawet nie chodziło o to, że był jakimś wybitym egoistą. Nie. Był przeciętny, z tym tylko zastrzeżeniem, że potrafił mówić głośno i wprost, czego potrzebuje. To pozwalało mu w wielu sytuacjach uzyskać większy profit, niż ten, na który liczył. Chyba tego mu właśnie zazdrościła. Za to podziwiała i tego w nim nie znosiła.
Wzięła do ręki klucze, telefon schowała do kieszeni. Nie musiała się specjalnie szykować do wyjścia, bo dziwnym trafem wciąż miała na sobie buty i cienką kurtkę, w której wróciła ze szpitala. Wizyta na pobliskim bazarku nie powinna potrwać długo, a nawet jeśli… to cóż może jej się złego przydarzyć? Wyrok śmierci i tak ma już w kieszeni.

Wracała dobrze znana sobie ulicą. Mijała po kolei mięsny, trzy butiki z ciuchami i sklep z artykułami dla zwierząt. Potem jeszcze szara, zniszczona brama klasztoru franciszkanów i całkiem spory, żółtobrązowy o tej porze roku skwerek ze stylowymi metalowymi ławkami. Lubiła tam czasem siadać. Nie była pewna czy miało to coś wspólnego ze szczątkowym romantyzmem w jej kobiecej duszy, czy po prostu zawsze męczyło ja dźwiganie trzech kilogramów ziemniaków akurat w tym miejscu. Co miała w wyjątkowo ciężkiej dziś torbie nie była pewna. Fakt, że jej ręka opadła z sił wcześniej. Dokładnie pod bramą klasztoru. Spojrzała w głąb dziedzińca i zobaczyła uchylone drzwi do kościoła. Widok niecodzienny, bo zawsze myślała, że do południa ci obłudni zakonnicy wylegują się wyrkach i wstają na tyle późno, by zdążyć na mszę o osiemnastej. No może trochę wcześniej, bo najpierw muszą wysłuchać biadolenia ogonka staruszek, których największym grzechem jest niezmówienie porannej modlitwy. Uśmiechnęła się kpiąco na myśl o moralizatorskiej przemowie, jaką funduje takiej babci zakonnik, który z bogobojnym życiem ma niewiele wspólnego. Podniosła jednak z chodnika torbę, z której bezładnie wystawały na wszystkie strony liście porów i ruszyła w kierunku otwartych drzwi.
W środku było prawie zupełnie cicho. Bielone, prawie nagie ściany przypomniały jej nieco chłodem szpital. W pierwszej ławce jakaś kobieta w kapeluszu i białych rękawiczkach przebierała palcami różaniec. Kiedy Marta próbowała wcisnąć się wąskiej, drewnianej ławki z załadowaną warzywami torbą, która odbijając się od ławki mąciła spokój tego świętego miejsca kobieta odwróciła głowę i zmierzyła ją nienawistnym wzrokiem. „Nie ma to jak chrześcijańskie miłosierdzie” - pomyślała w duchu i właściwie naszła ją ochota, żeby nawet nie siadać. Zrobiła więc krok w tył, gdy usłyszała za sobą szept.
- Co będzie z tych porów?
Zanim odwróciła głowę, przemknęło jej przez myśl, że może ktoś w drodze na bazarek, też przez przypadek wstąpił do klasztoru i teraz szuka u niej natchnienia, co zrobić na obiad. Pytającym okazał się jednak niski, łysy i okrąglutki zakonnik, w brązowym habicie. Uśmiechał się do Marty jakby już czuł zapach przygotowanej przez nią potrawy. Wykrzywiła kąciki ust w górę, odpowiadając beznamiętnie „zupa”. Nie dość, że weszła do nieodwiedzanego od lat przybytku, to jeszcze natknęła się pechowo na rozmownego przedstawiciela nie darzonej przez nią sympatią grupy zawodowej.
- Nie widziałem tu pani nigdy – powiedział łagodnie zakonnik.
„Oho, zaczęło się!” – Marta pomyślała, że chyba bardziej od obłudy nie znosi u księży ich przeświadczenia, że tylko ich sposób okazywania wiary jest jedyny słuszny.
- Bo ja proszę… ojca – „Jeszcze te cholerne tytuły.”- nie chodzę do kościoła. – Ton, w jakim to powiedziała i nieukrywana drwina w głosie, jak sadziła, miały odwieść zakonnika od dalszej rozmowy. Ten jednak wepchnął gruby, opasany sznurem brzuch miedzy ławki odcinając Marcie wyjście. Usiadł z ciężkim westchnieniem i znów spojrzał na nią.
„Cholera – pomyślała - i jak mam się teraz przecisnąć?”. Wiedziała, że przeskakiwanie przez ławki w kościele to niezbyt taktowne zachowanie, ale jeśli będzie zmuszona…
Kobieta z pierwszej ławki chyba nie była w stanie odklepać różańca do końca w takich warunkach. Podniosła się i jeszcze raz na środku kościoła przeżegnała się spektakularnie. Po czym odwróciła się do drzwi i z nabożną miną przeszła główną nawą. Mijając zakonnika uśmiechnęła się i skinęła głową, jakby chciała powiedzieć: „niech ojciec zanotuje w kajeciku: Maria Wałbrzyska, lat 64, spędziła dziś przed ołtarzem godzinę i dwadzieścia minut.”
Marta pochyliła głowę i zamknęła oczy. Skoro już tu przyszła to może chwilę, w spokoju pomyśli: po co? Zresztą głównym powodem miało być zniechęcenie księdza do siedzenia przy niej i tym samym utorowanie sobie drogi ewakuacji.
- To dlaczego dzisiaj przyszłaś? – usłyszała głos, w którym wyraźnie pobrzmiewała nuta ciekawości.
- Przez przypadek, szukałam toalety – wyparowała Marta, po czasie odkrywając absurd swojej wypowiedzi.
- To zapraszam, obok zakrystii jest toaleta – odpowiedział spokojnie zakonnik i wesołym uśmiechem na twarzy.
Marta była zirytowana. Pewnie w każdej innej sytuacji przybrałaby uśmiech numer osiem, skorzystała z odblokowanej drogi wyjścia i znikła z tej kościelnej ławy. Ale ten grubas był upierdliwy, a ona chciała mieć wreszcie spokój.
- Słuchaj – zaczęła tonem ocierającym się o groźbę – z tego, co mi wiadomo, w kościele rozmawia się z Bogiem. Jeśli dotąd nie zauważyłeś, przeszkadzasz mi. Szczególnie w opuszczeniu tego przybytku, w którym jak widać zaznanie chwili spokoju graniczy z cudem!
Z zaciśniętymi ustami wstała, czekając aż zakonnik zrobi jej miejsce. Ten jednak nawet nie drgnął. Założyła więc ciężką torbę na ramię i już miała unieść nogę, by przejść nad ławką, gdy znów usłyszała jego spokojny głos.
- Bóg tak to wszystko ułożył, że nawet jeśli nam wydaje się, że to bez sensu, to jednak to wszystko jest po coś. – Mężczyzna mówił z pewnością w głosie, nie odrywając wzroku od ołtarza.
- Jasne, po coś! – Martę wkurzały te farmazony. – Chce ksiądz powiedzieć, że gwałty i morderstwa są po coś? Że wojny są po coś? Że w końcu molestowanie ministrantów też jest po coś? – zakończyła z triumfalna miną. Nie będzie jakiś pączek w maśle mówił jej, że ma cierpieć, umierać, zostawiać syna, bo Ktoś na górze miał taki plan. I że ona ma jeszcze dojrzeć w tym sens!
Spojrzał na nią. Nie wiedziała tylko czy z drwiną czy z politowaniem.
- Czy mogę ci jakoś pomóc? – zapytał cierpliwym głosem.
- Tak – nie zmieniła ironicznego tonu, choć czuła się w tej sytuacji coraz mniej pewnie. – Powiedz, ile zdrowasiek trzeba odmówić, żeby zyskać dodatkowe dziesięć lat?
Patrzyła na jego okrągłą, dobrotliwą twarz i stopniowo traciła ochotę udawania, że jest silna, tak silna by poradzić sobie z własną śmiercią. Mimowolnie zaczęła drżeć jej broda. Odwróciła wzrok i skupiła go na swoich zaciśniętych dłoniach.
- Boisz się? – zaczął zakonnik miękko.
- Boję… – Marta poruszała tylko wargami.
- Czego?
- Cierpienia, samotności… - szept kobiety przesiąknięty był bólem – i jestem zła… nie, jestem wściekła!
- Na Boga?
- Nie wiem na kogo – Marta pierwszy raz próbowała ogarnąć cała ta sytuację na logikę. – Każdy kiedyś umiera, tylko… dlaczego ja? Dlaczego teraz?
- A kiedy bardziej by ci odpowiadało? – zapytał przekornie ksiądz.
- Zawsze myślałam, że tak bliżej siedemdziesiątki… - uśmiechnęła się lekko.
- Teraz wiesz, że nie masz tyle czasu…
Marta spojrzała na zakonnika kątem oka. Czy to było stwierdzenie czy pytanie?
- Niestety wiem.
- Więc szkoda czasu na strach i złość – podsumował krótko mężczyzna.
Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nikt, kto nie był w jej sytuacji nie mógł wiedzieć, co powinna czuć, nie potrafił zrozumieć i tym bardziej nie powinien się mądrzyć. A jednak to było mądre, musiała uznać, że miał rację.
Zakonnik podniósł się ociężale i wycisnął swój wielki brzuch z rzędu drewnianych ławek.
„Co? – zdziwiła się – teraz, gdy zaczęłam go słuchać, ten spada na obiad?”. Spojrzała w jego stronę pytającym wzrokiem.
Ksiądz odwrócił do niej głowę, ale unikał jej spojrzenia.
- Wiesz – zaczął spokojnie. – Są ludzie, którzy nie boja się umierać. Tacy, którzy nie są tylko płatnikami za prąd, konsumentami artykułów spożywczych czy słuchaczami mszy świętej. To ci, którzy potrafią ŻYĆ.

...



_________________

POLSKA! BIAŁO-CZERWONI!

PostWysłany: Czw 19:59, 08 Paź 2009
Syśka
Reumatolog
Reumatolog



Dołączył: 16 Lut 2009
Pochwał: 15

Posty: 2076

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Naprawdę jestem pod wielkim wrażeniem, cały tekst ma olbrzymi ładunek emocjonalno-uczuciowy. Ten fragment to jak dla mnie mistrzostwo świata:

Syśka napisał:
Piąty sygnał telefonu wreszcie oderwał jej wzrok od bezmiernej czerni zimnej już kawy, otoczonej niebieskim kubkiem, malowanym w wesołe kwiatki. Sama była jak ta kawa, zimna, gorzka i całkowicie czarna. Nie było już planów, marzeń, oczekiwań. Jeszcze tylko kilkadziesiąt poranków, a potem przestanie oddychać. W szafie zostanie kilka par butów, które Krzysztof pewnie wyrzuci do śmieci, a dwa miesiące później znajdzie w lodówce zamrożone gołąbki, które Marta zrobi na tydzień przed śmiercią. A co będzie z nią samą? Nic nie będzie! Tak jak z ta zimną lurą, która właśnie wylewała do zlewu.


Idealnie przedstawia wszystko to co może czuć taka osoba, może bo naprawdę cięzko jest się postawić w takiej sytuacji. Ale opisane jest bardzo prawdopodobnie i realnie. Cała rozmowa z zakonnikiem skłania do refleksji i wielu przemyśleń. Pokazuję nam także całe obecne oblicze Marty, która nie traci zdolności logicznego myślenia, sarkazmu ale w głębi duszy boi się tego co ma nadjeść. Napewno będę wyczekiwał kolejnej części, zwłaszcza teraz kiedy może nadejdzie duża zmiana w życiu Marty. W życiu i fizycznym i duchowym.



_________________

Banner pożyczony od Jeanne
Zamałżowiony kochanej Pauli :*

PostWysłany: Czw 20:43, 08 Paź 2009
lesio
Starachowicki Magnat
Starachowicki Magnat



Dołączył: 31 Sty 2009
Pochwał: 15

Posty: 5489

Miasto: Starachowice
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Łyk kultury Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3
Strona 3 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Mapa użytkowników | Mapa tematów
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Czas generowania strony 0.04398 sekund, Zapytań SQL: 15