The Tooms

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Huddy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Wiadomość Autor

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

The Tooms



Zweryfikowane przez rocket.



Wjechał wolno na parking i zatrzymał motor. Zdjął kask i zawiesił go na uchwycie kierownicy. Natychmiast poczuł na twarzy kropelki deszczu, który pechowo zaczął padać jak już był w połowie drogi do szpitala. Nie lubił jesieni z dwóch powodów; po pierwsze jeżdżąc na motorze marzł niemiłosiernie, a po drugie kobiety nie odsłaniały swoich wdzięków. Choć ostatnio nawet nie tęsknił do tego drugiego. Kobieta, która go interesowała, na szczęście nie szczędziła mu swoich wdzięków i wystawiała je bardzo chętnie na widok jego lubieżnych oczu w zaciszu domowego ogniska. Dzięki temu nie lubił jesieni trochę mniej.

Wyjął laskę z uchwytu i skierował się do wejścia do szpitala. Kiedy wyszedł zza rogu zauważył w przyszpitalnym parku niespotykane poruszenie. Czerwono- niebieskie światła policyjnych wozów błyskały złowrogo, a kilku funkcjonariuszy uwijało się jak w ukropie za bariera wydzieloną z żółtej taśmy. Jak zwykle w takich okolicznościach, zdążył się już zebrać tłum gapiów, żądnych sensacji i wrażeń.
‘Panem et circenses’- pomyślał House nie zatrzymując się nawet na chwile.

Pierwsze swoje kroki skierował tradycyjnie do gabinetu administratorki. Jedna z wielu zalet romansu z szefową, była niewątpliwie poranna, darmowa kawa, serwowana przez asystenta. House za nic w świecie nie przyznał by się przed samym soba, że po prostu chce ja zobaczyć. Od dwóch dni widują się tylko w szpitalu, a Cuddy cały czas go odsyła z kwitkiem, wymawiając się pracą. Na szczęście audyt, na który się tak pieczołowicie przygotowywała miał się odbyć już jutro i wszystko wróci do normy –a on do jej łóżka.
Uśmiechając się do własnych myśli, minął biurko asystenta Cuddy rzucając mu przez ramie;
- Dwie takie jak zawsze.
- Jest w pokoju konferencyjnym, ma gościa –poinformował asystent podnosząc głowę znad stosu papierów.
- O tej porze? –zdziwił się House. Czyżby już nawet nie mogła wypić z nim rytualnej kawy?
- To detektyw Tritter chyba chodzi o to morderstwo w parku –wyjaśnił konspiracyjnym szeptem.

Nie mógłby odpuścić takiej okazji. Otworzył drzwi Sali konferencyjnej i wszedł do środka. Po jednej stronie stołu siedziała Cuddy, a naprzeciwko niej detektyw Tritter i jeszcze jeden policjant. Bez słowa usiadł koło administratorki.
- Pana obecność chyba nie jest tutaj obowiązkowa, doktorze House –powiedział Tritter zimnym głosem.
- Pana też, zamiast pic kawę z narzeczona, musze siedzieć i patrzeć na pana, detektywie Tritter –odparował diagnosta uśmiechając się niewinnie.
- House! Wystarczy! –Cuddy uznała, że czas najwyższy przerwać ta niebezpieczna wymiane zdań –detektywie Tritter, myślę, że wiedza i doświadczenie doktora Housa mogą być przydatne w rozwiązaniu tej sprawy.
- Proszę spojrzeć na te zdjęcia –detektyw wręczył mu plik fotografii –ofiara, 27 letni mężczyzna, ma wyrwaną żywcem wątrobę, poszarpane krawędzie wskazują na ślady zębów –zębów człowieka –wyjaśnił patrząc na reakcje diagnosty –Znaleźliśmy go rano przy szpitalu.
House wpatrywał się w zdjęcia i czuł jak żołądek podchodzi mu do gardła. Będąc lekarzem, miał do czynienia na co dzień z przeróżnymi widokami, które nie można uznać jako przyjemne. Ale człowiekowi na zdjęciu, ktoś po prostu wygryzł wątrobę!
- Ktoś chyba nie wie, że w McDonaldzie dają śniadania za jedyne 4$...
- Myślimy, że to ktoś ze szpitala –stwierdził Tritter –liczymy dr Cuddy na współpracę z Pani strony.
-Oczywiście detektywie –wstała podając mu rękę i jasno dając do zrozumienia że spotkanie zakończone.

- Co o tym myślisz? –administratorka nadal była oszołomiona zbrodnią, która dokonała się praktycznie pod oknami jej szpitala.
- Myślę, że wpadnę do ciebie wieczorem…-powiedział przysuwając sie do niej i kładąc ręce na jej biodrach.
- Mówiłam ci, że mam prace, jak przyjdziesz, to sam wiesz jak to się skończy…-zaczerwieniła się na wspomnienie wspólnych wieczorów z ostatnich kilku tygodni.
- Wiem, wiem…praca! –marudził nadąsany –dobra, zadzwoń kiedy będziesz miała czas… -już miał wyjść kiedy chwyciła go za rękę i przyciągnęła do siebie.
- To wcale nie znaczy, że teraz nie możesz mnie pocałować…-stwierdziła z błyskiem w oku.
- Ach kobiety! –westchnął zrezygnowany zatapiając się w jej ustach.

Kiedy zatrzymał motor na podjeździe zauważył że w salonie pali się światło. Było już późno, ale nie łudził się, że będzie spać. Pewnie siedziała zarzucona sterta papierów, zapinając wszystko na ostatni guzik. Pedantycznie dokładna, skrupulatna, doskonale zorganizowana i sumienna administratorka PPTH była dokładnym przeciwieństwem jego. Może to prawda że przeciwieństwa się przyciągają?

Wyjął z kieszeni zestaw kluczy i poszukał odpowiedniego. Cicho wszedł do mieszkania i skierował się do salonu. Siedziała przy biurku, z głową opartą na ręce. Miękkie loki spadały rozsypane na pół biurka, tworząc wokół jej twarzy brązową aureolę. Miała zamknięte oczy i równy oddech. Spała.

- Wstajemy! –potrzasnął ją za ramię niezbyt delikatnie, ale skutecznie. Przebudziła się natychmiast i otworzyła szeroko oczy,zdziwiona jego obecnością.
- House, jesteś delikatny jak rozpędzona dywizja pancerna –poskarżyła się zaspana.
- Pewnie byś wolała, żebym cię zatargał na rekach do łóżka, ale musisz wziąć pod uwagę, że jestem kaleką.
- To, że jesteś kaleką, nie tłumaczy tego, że jesteś gburem –Wstała powoli i poprawiła zmierzwione włosy. Była okropnie zmęczona, a House właśnie ukradł jej przyjemne i nieliczne ostatnio chwile snu.
- Ja? Gburem? –żachnął urażony –licz sie ze słowami, bo nie dostaniesz ani kawałeczka chińszczyzny, którą przywiozłem –zagroził wyjmując z plecaka dwie porcje chińszczyzny.
Cuddy poczuła przyjemny aromat ciepłego jedzenia i usłyszała jak burczy jej w brzuchu. Kiedy ona jadła ostatnio coś innego, oprócz paskudnych otrębów na szpitalnej stołówce?
- Ja powiedziałam, że jesteś gburem? Coś cie się przesłyszało Greg. Powiedziałam że jesteś Guru! Tak właśnie powiedziałam –stwierdziła uśmiechając się do niego przymilnie.
- Boże! Patrzysz na to jedzenie jak ludożerca w kocioł z marynarzem! Kiedyś ty ostatnio jadła? –zapytał nie mogąc ukryć troski. Podał jej jedzenie i patrzył jak łapczywie pochłania kolejne porcje chińszczyzny. Kiedy skończyła swoją, z żalem spojrzała na puste opakowanie.
- Ile dni nie będę musiał siedzieć w klinice jak ci oddam moją? –zapytał ocierając kciukiem sos z kącika jej ust.
- Trzy –zaproponowała szybko z nadzieją w oczach.
- Cztery –House nie mógłby się nie targować.
- Jesteś okropny, beznadziejny z ciebie materiał na narzeczonego –powiedziała –zgoda –dodała po chwili.
Patrzył jak pałaszuje kolejna porcję.
- Czy ty jesteś w ciąży? Chcesz mi o czymś powiedzieć? Nie chcesz ogórków? czekolady?
- Nie, nie jestem w ciąży. Po prostu byłam głodna –House ledwie mógł zrozumieć bełkot, który dobywał się z jej ust pełnychjedzenia.

W końcu odłożyła kolejne puste opakowanie i uśmiechnęła się zaspokojona i szczęśliwa. Podeszła do diagnosty i usiadła mu na kolanach.
- Dzięki, nigdy ci tego nie zapomnę –powiedział pieszczotliwie głaszcząc go po policzku.
- Czyli jednak trochę dobrze że przyjechałem i cie obudziłem? –zapytał z uśmiechem.
- Trochę tak, czasem się do czegoś przydajesz…-przyznała niechętnie.
- Czasem? A kiedy nagroda? –House przesunął dłonie na jej pośladki.
- Kiedy indziej Greg, padam z nóg, to nie byłby seks tylko nekrofilia, chcesz zostać na noc? –zaproponowała.
- Zostanę, przynajmniej będziesz mi grzać nogi. Ale kiedyś sobie to odbije! –zapewnił ją zrezygnowany.
- Nawet się nie łudzę, że zapomnisz –Cuddy wstała i pociągnęła za sobą Housa do sypialni.

Około trzeciej nad ranem przeciągły ryk telefonu komórkowego Cuddy, który zawsze trzymała pod poduszka na -wszelki wypadek- rozdarł błogą, nocną ciszę. Klnąc pod nosem wydobyła go stamtąd i spojrzała na ekran wyświetlacza. Szpital? Nacisnęła zielona słuchawkę;
- Cuddy, słucham –w jej głosie dało się wyczuć zaspanie. Słuchała przez chwilę, a jej twarz robiła się coraz bardziej blada. W końcu rzuciła ‘zaraz będę’ i rozłączyła się.
- Nigdzie nie będziesz –usłyszała głos Housa dobiegający gdzieś z drugiego końca łóżka –masz się wyspać –zakomenderował głosem nie znoszącym sprzeciwu.
- Peggy Brown nie żyje. Ten psychol zżarł jej wątrobę –powiedziała drżać na całym ciele.
- A kim do cholery jest Peggy Brown –House wybudził się nagle i usiadł na łóżku.
- Pracuje w recepcji szpitala –wyjaśniła, musze tam jechać.
- Pojadę z tobą.

Kiedy dojechali, nie mięli większych problemów ze znalezieniem miejsca popełnienia morderstwa. Koguty policyjnych samochodów i flesze aparatów specjalistów od kryminalistyki, rozświetlały nocny mrok. Cuddy poczuła nieprzyjemny dreszcz, przeszywający ją od stóp do głowy.
- Zimno ci? –Był na tyle silny, że nawet House idący obok poczuł go.
- Trochę –skłamała gładko. Nie chciała się przyznać do ogarniającego ja strachu.

Podeszli do grupy policjantów pochylonych nad ciałem. Kobieta leżała na plecach, jej twarz wykrzywiona była w bolesnym grymasie, malowało się na niej szok i przerażenie. Na szyi miała ciemne ślady, które House bez trudu rozpoznał jako oznaki duszenia. Na brzuchu widniała duża, ziejąca dziura, z nierówno poszarpaną tkanką skóry. Po wątrobie Peggy Brown nie zostało ani śladu. Cuddy odwróciła się gwałtownie i zwymiotowała wprost pod nogi jednego z policjantów.
- Hej! Co pani tu robi! Tu nie wolno wchodzić! –krzyczał na nią mundurowy. Cuddy nie miała siły się tłumaczyć. Posłusznie pozwoliła odprowadzić się mężczyźnie w mundurze.

Diagnosta podszedł bliżej do ciała i pochylił się nad nim zamyślony.
- House! To chyba nie będzie twoja pacjentka. Czego tu szukasz? –usłyszał za sobą zimy głos Trittera.
- Co wykazała sekcja zwłok wcześniejszej ofiary? Jakie były wnioski patologa? –House zignorował pytanie.
- Jesteś ostatnią osobą, której będę udzielał takich informacji –poinformował go bez ogródek.
House wstał bez słowa i zaczął iść w kierunku Cuddy.
- Co tam zauważyłeś? –ciekawość Trittera i chęć rozwikłania sprawy okazała się większa niż niechęć do Housa.
- Co stwierdził patolog? –House nie dał za wygraną.
- Że wątroba została wygryziona, zęby wskazują na mężczyznę. Najprawdopodobniej brak górnej trzonowej dwójki. Tyle. –wyjaśnił po chwili wahania.
- Wasz patolog to idiota. To robota kogoś kto się na tym zna. Prawdopodobnie lekarza. Skóra jest pogryziona, ale żadne organy wewnętrzne nie. Wątroba jest wycięta precyzyjnym chirurgicznym narzędziem. Dokładnie tak jak się to robi do przeszczepu. Moim zdaniem nadgryzienia powstały już po jej wyjęciu. To kamuflaż. Założę się, żę u poprzedniej ofiary było tak samo –House przedstawił swoje spostrzeżenia.
- Czarny rynek organów? –Tritter myślał na głos.
- Być może…

Cuddy stała zapatrzona na budynek szpitala. Pierwszy raz w zyciu zetknęła się oko w oko ze zbrodnia. Pacjenci, choroby, cierpienie…to nie to samo. Kiedy leczysz ludzi, wiesz, że podejmujesz walkę z naturą, chcesz jej wydrzeć tajemnicę i nauczyć się nad nia panować. Choroba była dla niej czymś zupełnie naturalnym, codziennym –pewnego dnia organizm ludzki po prostu odmawia dalszej współpracy. To było cos zupełnie innego. Jakieś zwierzęce, nieodgadnione zło. Zło, o którego istnieniu nie zdawała sobie do tej spory sprawy. Przerażało ja to. Nawet teraz w jakiś dziwny sposób, czuła, że TO czai się gdzieś koło niej. Rozejrzała się nerwowo dookoła, ale wokół był tylko mrok. Czuła na sobie spojrzenie, jakby ktoś ja obserwował… Otrząsnęła się z tych myśli.
- Cuddy, wracamy? –nagle, jak spod ziemi, wyrósł przed nią House, a ona podskoczyła jak oparzona.
- Boże! Nie strasz mnie tak! Wracamy…

- Cześć Wilson, to ty biegasz po New Jersey z brzytwą w reku i wyżerasz ludziom wątrobę, żeby zachować młodzieńczy urok? –House wdarł się do pokoju przyjaciela zadając mu to dość drastyczne pytanie.
- Tak House, przejrzałeś mnie. Tylko nie wiem jeszcze co to ma wspólnego z moim młodzieńczym urokiem –Wilson nie pofatygował się nawet, żeby podnieść wzrok na przyjaciela.
- Wyobraź sobie, że grupa rosyjskich naukowców, stwierdziła, że żółć, znajdując się w ludzkiej wątrobie, jest eliksirem młodości –Diagnosta podzielił się swoim odkryciem –przeprowadzali nielegalne eksperymenty, dopóki nie wyszło to na jaw. W ich lodówkach znaleziono kilkanaście ludzkich organów.
- Myślisz, że ma to jakikolwiek związek z tymi morderstwami? Mówiłeś, że Tritter sugerował handel organami.
- To możliwe. Cokolwiek to jest, to jakoś nie chce mi się wierzyć, w kanibala biegającego wesoło po mieście i wcinającego wątróbki –to jest cos większego Wilson.
- House, nie masz żadnego przypadku medycznego? Zainteresowało cie to, prawda?
- Powiedzmy, że wrodzona ciekawość…
- Uważaj na siebie, Greg–Wilson spojrzał na przyjaciela z troską.
- Daj spokój Jimmie, nie mam zamiaru nadstawiać dupy dla dobra ogółu. A na pewno nie od chwili kiedy mam mi kto ta dupe grzać w nocy. Masz ochotę na kawę?
- Tak, chętnie –Wilson z ulga przyjął zapewnienie przyjaciela.
- To idź kupić –powiedział House wygodnie rozkładając się na fotelu.


Spojrzał na zegarek. Ten cholerny audyt powinien się już skończyć pół godziny temu. Czekała na nią w jej gabinecie, przeglądając jakieś szpitalne dokumenty. Do czego jest w stanie doprowadzić nuda… Odkładając kolejna kartkę, jego umysł wyłapał nagle cos niepokojącego. W pierwszej chwili nie wiedział co przykuło jego uwagę. Jeszcze raz pospiesznie przeleciał wzrokiem dokument. Podanie o prace, zaakceptowane przez Cuddy, na stanowisko kierownika oddziału pediatrii...Amanda Grey…skąd on znał to nazwisko… PARIS HILTON? Spojrzał jeszcze raz żeby się upewnić. Nie mogło być mowy o pomyłce. Odkąd wrócili z San Francisco, Wilson nigdy nie wspominał o swojej towarzyszce z miasta mgieł. House był przekonany, że był to jeden z wielu licznych romansów przyjaciela, który się skończył równie szybko co zaczął. Ale przecież nie mógłby być to przypadek. Czyli to jednak było naprawdę cos poważnego, skoro ona zamierzała zamieszać w New Jersey.

Jego rozmyślania przerwało wejście administratorki.
- Cześć mój ponętny buldogu, zgniotłaś ich? -uśmiechał się do niej na przywitanie.
- Nie wiem czy można to tak określić. Zarząd domaga się pewnych zmian –Mina Cuddy nie wskazywała na nic dobrego.
- Zmian?
- Nie mam siły o tym gadać…-widocznie chciała uniknąć tego tematu –a co u ciebie?
- Właśnie dowiedziałem się, że Amanda Grey zaczyna pracę w naszym szpitalu, a po Twojej minie widzę, że ten mój pseudo przyjaciel, prosił cie, żebyś nic mi nie mówiła…
- Nie musisz wiedzieć o wszystkim –przyznała. House poczuł nagle ukłucie zazdrości. Czuł się dziwnie. Jego kobieta spiskowała za jego plecami z jego przyjacielem. Po co? Przecież i tak by się kiedyś musiał dowiedzieć.
- Mała konspiracja za moimi plecami? Coś jeszcze robisz z Wilsonem, o czym nie wiem? –House był ewidentnie zły.
- Wilson jest moim przyjacielem i mam prawo mieć z nim swoje sprawy. A od kiedy się taki zaborczy zrobiłeś co? Jak tylko przestajesz być w centrum zainteresowania, to od razu się wściekasz –rzuciła oskarżenie w jego kierunku.
- Dobrze, skoro masz z nim takie ważne sprawy, to idź dziś spać do niego!
- Jeśli już o tym mówimy, to nie chce ci wypominać, ale to ty przyłazisz do mnie w środku nocy, a nie ja do ciebie! –Cuddy zdała sobie sprawę, że ta rozmowa staje się coraz bardziej absurdalna i już chyba nawet żadne z nich nie pamiętało, o co tak w zasadzie się kłócili…
- I więcej nie popełnię tego błędu! –House wstał i stukając ostentacyjnie laską wyszedł z gabinetu.

Dziekuje Wam bardzo za doprowadzenie WEAN do porzadku. Chyba powraca, może nie w najwyższej formie...ale zawsze.

-Cameron! –Chase chwycił za rękaw sarniooką lekarkę, zanim ta zdążyła nacisnąć klamkę gabinetu Housa.
- Chase! O co chodzi? Muszę zanieść Housowi te dokumenty –spojrzała na niego zdziwiona dziwnym zachowaniem.
- Nie radzę –wytłumaczył chirurg –w trosce o własne zdrowie psychiczne radziłbym zapukać, rzucić pod drzwi i zwiać, no chyba, że wolisz przez dziesięć minut słuchać wykładu z cyklu „biedny House i kobieta źródłem zła wszelakiego”.
- Czyżby Wielki Romans zakończył się katastrofą? –zapytała ściszając głos do plotkarskiego szeptu.
- Nie wiem, czy to koniec…ale gołąbki już nie gruchają jak na początku.
- Eeee tam…House to House. Pewnie palnął coś i Cuddy sie wkurzyła –domyślała się Cameron –założę się, że do końca tygodnia się pogodzą…
Nagle drzwi otworzyły się gwałtownie i przed nimi ukazał się obgadywany przełożony w całej swej okazałości. Gdyby wzrok mógł zabijać, oboje padli by już trupem.
- Cameron, karty nie uzupełnią się same, skoro masz za dużo czasu, możesz się tym zająć. Chase ci pomoże –House był nadzwyczaj spokojny.
- Ale wszystkie są uzupełnione! Wczoraj je skończyłam! – Cameron miała nadzieję, że uda jej się uniknąć niewdzięcznego zajęcia.
- Fajnie by wyglądały napisane zielonym długopisem…-zamilkł udając zamyślonego –w takim razie przepisz je jeszcze raz.

***

Nie mógł wysiedzieć na miejscu. Sam przed sobą nie chciał się przyznać do tego, że szuka okazji, żeby chociaż przejść się koło jej gabinetu, spojrzeć w jej stronę. Tęsknota. Do tej pory to uczucie było mu obce. Nigdy nie znalazło gruntu na tyle podatnego, żeby na stałe osiąść i zapuścić korzenie. Od czasu kiedy byli ze sobą tyle rzeczy się zmieniło. Cuddy obudziła w nim szereg uczuć, o których istnieniu dawno zapomniał. A może nigdy tak naprawdę nie doświadczył? One sprawiały, że teraz, kiedy miałby to wszystko utracić, czuł, że już nie jest do tego zdolny. Nie jest już w stanie być zupełnie sam. Nie chciał być sam.

Druga jednak cześć jego natury –ta buntownicza i wiecznie niespokojna, nie chciała się z tym pogodzić. Choć doskonale wiedział, że ta kłótnia o przysłowiową pietruszkę, byłaby chyba najgłupszym z możliwych powodów do rozstania, to jednak męska duma, nie pozwalała mu przyznać się do własnej głupoty. Nie pozwalała mu tak po prostu pójść i załagodzić sytuacje. W jego życiu, w którym do tej pory nie było miejsca ani na kompromisy, ani ustępstwa, nagle pojawiła się konieczność przyjrzenia się bliżej tym dwóm pojęciom. Był to dla niego proces bolesny i niezwykle frustrujący.

***

Kiedy stanął w końcu przed jej gabinetem i nacisnął klamkę czuł się pokonany i bezsilny. Ta kobieta go złamała jak zapałkę. Wielkie było jego zdziwienie, kiedy spostrzegł, że koło jej biurka stoi nie kto inny jak John Montgomery –stary znajomy z San Francusko.
- O! Witam doktorze House! –John uśmiechnął się szeroko i podszedł do niego z wyciągniętą ręką. Diagnosta potrzasnął nią mocno –W końcu się spotykamy! Od piątku ślęczę z Cuddy nad tą konferencją kardiologiczną, a ciągle się mijamy, może wyskoczymy gdzieś wieczorem? –zaproponował, nieświadomy jakie wrażenie wywarły jego słowa na diagnoście. Od piątku? To znaczy, że Montgomery jest w New Jersey prawie tydzień, a Cuddy nawet go o tym nie poinformowała. Spojrzał w jej stronę. Nerwowo miętosiła jakieś kartki –widać było, że jest zdenerwowana. Powinna być.
- Oczywiście doktorze Montgomery. Z przyjemnością ja i Cuddy spotkamy się z panem na drinka –odpowiedział po namyśle.
- To znaczy, że dobrze słyszałem? Wy…to znaczy pan i Lisa jesteście para, tak? –John Montgomery nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo kłopotliwe były jego pytania.
Ani House ani Cuddy nie wiedzieli co mają mu odpowiedzieć. Patrzyli na siebie w milczeniu –jaka właściwie była odpowiedź?
Z kłopotu wybawiło ich nagłe wtargniecie asystenta administratorki;
- Chyba mamy nowa ofiarę Pana Wątróbki –wydyszał blady z przerażenia.

Sama właściwie nie wiedziała dlaczego postąpiła tak, a nie inaczej. Kiedy John zaproponował jej bardzo korzystne warunki przeprowadzenia tej konferencji, zgodziła się bez namysłu. Dopiero potem przyszło jej do głowy, że House nie będzie tym zachwycony. Idąc za swoim administratorskim duchem, postąpiła nielojalnie wobec niego. Przecież chciała mu powiedzieć, w końcu to przecież nie było nic takiego. Ale tyle rzeczy się działo… Odkładała tą rozmowę, aż w końcu nie była ona już potrzebna. Kiedy patrzył na nią tymi niebieskimi ślepiami zbitego psa w jej gabinecie, nie miała pojęcia jak ma się zachować. Chciała się jakoś wytłumaczyć, ale obecność Johna, a potem wtargniecie asystenta skutecznie jej to uniemożliwiło.

W tamta noc w San Francisco wszystko było takie proste. Wszystko było jasne i przejrzyste. Wiedziała czego chce, wiedziała, że chce jego. A on chciał jej. Kiedy obudziła się wtedy czując jego ciepło tuz przy sobie, była pewna, że złapała szczęście za nogi i już nigdy go nie wypuści. Wyobrażała sobie, jak będzie wyglądać każdy dzień ich wspólnej przyszłości, jak się razem starzeją. Ale to nie było takie proste. Codziennie pojawiały się jakieś drobne skazy, pęknięcia na idealnym obrazie jaki powstał w jej wyobraźni.

Gdzieś w głębi duszy Cuddy, siedziała jeszcze mała dziewczynka, która czeka na księcia z bajki. Dziewczynka, która boi się otworzyć oczy i dostrzec, że Książe jest tuz przy niej. Ale nie ten idealny, tylko prawdziwy do szpiku kości –wysoki, kulawy, uzależniony od Vicodynu i z pooranym czołem. Ta czterdziestoletnie kobieta sukcesu, bała się przyznać sama przed soba, że tak naprawdę nigdy nie dorosła do prawdziwego, realnego związku z prawdziwym, realnym mężczyzną. I jeśli nawet kochała z głębi swojego zranionego serca, to jeszcze nie do końca nauczyła się żyć z ta miłością.

***

House wpatrywał się w śpiącą sylwetkę swojego nowego pacjenta, tak jakby chciała w ten sposób wydrzeć z niego odpowiedzi na nurtujące go pytania. Ten facet przeżył spotkanie z Panem Wątróbką –jak komicznie nazwały media grasującego po okolicy szaleńca. Siła mediów tkwi w tym, że nawet nawet najbardziej brutalna zbrodnie potrafią strywializować i sprowadzić do śmieszności.

Ale to co przydarzyło się będącemu teraz w śpiączce mężczyźnie wcale nie było zabawne. Nacięcia na boku wskazywały, że House się nie mylił. Bez trudu rozpoznał precyzyjne chirurgiczne ruchy wprawnej ręki prowadzącej ostrze. Cos lub ktoś, musiało spłoszyć napastnika, który zostawił ogłuszona ofiarę i uciekł. Bezimienny klucz do zagadki leżał przed nim w dziwnej śpiączce, której źródła nie udało się póki co ustalić. Czy widział twarz napastnika? Co wprawiło go w obecny stan? Narkotyk? Inna substancja odurzająca? Czemu na ciele mężczyzny nie znaleziono żadnych śladów walki? Nie bronił się? Znał napastnika, który zaskoczył go nagłym atakiem i obezwładnił?
House bardzo chciał poznać odpowiedzi na te wszystkie pytania.

Znowu mu się śniła… Pochylony nad wynikami nowego pacjenta sam nie wiedział w którym momencie głowa opadła mu bezwładnie na ramiona. Śniło mu się, że się ja całuje. To było takie realistyczne. Niemalże czuł jej zapach dotyk jej miękkich warg, które spragnione otwierały się posłusznie dla niego. Chciał zrzucić z niej ubrania i się z nia kochać tu i teraz. Choćby we śnie.
I nagle zaczęła znikać. Oddalała się od niego i rozmywała w powietrzu. Po chwili już jej nie było. Stał sam w jakimś pustym pomieszczeniu i krzyczał coś, żeby wróciła. Krzyczał z całych sił, aż poczuł piekący ból w gardle. Czuł jak zapada się w jakąś ciemność. Jak jakaś czarna maź, wchłania go i zabiera ze sobą. Walczył z tym ale na próżno. Nie mógł się uwolnić.

Przebudził się. Kark miał cały zdrętwiały od niewygodnej pozycji, a światło lampki skierowane prosto w jego twarz nieprzyjemnie drażniło w oczy. Już mu się miesza w głowie –pomyślał rozdrażniony. Spojrzał na zegarek –dochodziła 11 w nocy. Zdecydowanie za późno. Postanowił, że lepiej na tym wyjdzie jak, zamieni twardy blat biurka na własne łóżko. W końcu cos się należało od zycia jego starym kościom.

Kiedy szedł przez puste szpitalne korytarze, nie mógł nie spojrzeć w stronę jej gabinetu. Paliło się światło. Jakie to do niej podobne –kiedy tylko działo się coś w jej zyciu, z czym nie umiała sobie poradzić, rzucała się w wir pracy i obowiązków. Spychała na dalszy plan to co ją gnębiło. Zupełnie tak jak on.

Kiedy otworzył drzwi, siedziała pochylona przy swoim biurku –dokładnie tak jak się tego spodziewał. Podniosła głowę, odgarniając automatycznie włosy ruchem, który tak dobrze znał. Jak bardzo można poznać drugiego człowiek?

Patrzyli na siebie w milczeniu przez dłuższą chwile.
- Dlaczego mnie okłamałaś? –zapytał, ale w głębi duszy wiedział –wszyscy kłamią –choć dawno się z tym pogodził, to chyba jednak nie do końca tak było. A może po prostu chciał, żeby w odniesieniu do kobiety, która siedziała naprzeciwko niego, ta zasada nie miała racji bytu. Jak zwykle brutalna rzeczywistość odzierała go z resztek idealizmu.
- Nie okłamałam cie. Po prostu nie powiedziałam ci wszystkiego –Cuddy wyglądała w tej chwili na bardzo zmęczona kobietę.
- Uważasz, że fakt, że ten pajac kręci się po szpitalu, a co więcej kręci się koło ciebie, nie jest wystarczająco istotny, żeby mnie o tym poinformować? Kim ja do cholery jestem? Jakimś szczeniakiem, którego będziesz wodzić za nos? –House inaczej sobie to wyobrażał. W głębi duszy wyznawał te staroświeckie zasady, w których lojalność wobec kobiet, które kochał, była dla niego bardzo ważna. A nie było w jego życiu za wiele tych kobiet. Kiedyś Stacy, teraz Cuddy.
- Może po prostu wiedziałam, że tak będzie. Wiedziałam, że będziesz wściekły i zazdrosny, że on tu jest –broniła się administratorka -Jak widać nie myliłam się.
- Myliłaś się. Ufałem ci –patrzył na nią ze smutkiem. Jakaś jego część, chciała porwać ja w ramiona i nigdy nie puścić, ale ta druga część, kazała mu stać nieporuszonym, wobec jej skruszonego spojrzenia. Strach przed kolejnym zawodem, skorupa, która na chwile udało mu się odrzucić, zamykała się nad nim znowu, pogrążając w ciemności. Zupełnie jak w jego śnie.
- House, co dalej? Musi tak być? Czy my nie potrafimy ze soba żyć? –W jej głosie wyczuwał niepewność i takie samo wahanie, jakie targało i nim.
- Zawsze byłaś dla mnie ważna…i to się nie zmieni. Twoje dekolty zawsze będą przyciągać moje spojrzenie, a wrzaski zakłócać święty spokój –powiedział siląc się na wymuszony dowcip –ale to wszystko Cuddy. Ja zawsze będę cynicznym dupkiem…a ty…zawsze będziesz chcieć czegoś innego. Kochałaś mnie, bo byłem nieosiągalny. Jak dziecko, które nie może sięgnąć po czekoladę, bo jest za wysoko. A potem kiedy je dostanie, ugryzie kawałek, a resztę rozsmaruje na dywanie…Imponowałem ci, ale nie potrafisz ze mną żyć. Nikt nie potrafi.
- Nie znoszę twoich metafor House. Nie jest tak jak mówisz.
- A jak jest? –zapytał zupełnie spokojny.
- Ja…sama nie wiem…ja chyba odzwyczaiłam się być z kimś…z kimkolwiek Greg… to dla mnie trudne…
- Ciiii! –House przerwał jej nagle uciszając brutalnie –słuchaj!
- Co jest? –Cuddy próbowała usłyszeć to samo co i on. Hałas powtórzył się. Ich oczy zwróciły się na kanał wentylacyjny, zakończony kratką. Głośny dźwięk dochodził właśnie stamtąd.
-House! Cos tam jest!

- No przecież słyszę, że coś tam jest! A ty może nie wydzieraj się tak, bo nie dowiemy się co –House spojrzał z dezaprobata na przerażoną twarz kobiety, która wyrażała pierwsze stadium paniki.
- Może powinniśmy zadzwonić po policje? –zaproponowała. Ostatnie morderstwa sprawiły, że coraz częściej nerwowo oglądała się za siebie.
- I co im powiemy? Że przestraszył nas szczur biegający po wentylacji?
- Wiesz dobrze, że szczur nie narobiłby takiego hałasu…
- Szczur-Mutant? –uśmiechnął się do niej szeroko –masz plany wentylacji?
- Gdzieś pewnie są…niech pomyślę…pod nami są piwnice z chłodnią, obok nas sekretariat, pokój pielęgniarek a dalej sale pacjentów z OIOM-u.
House myślał intensywnie.
- Piwnice –powiedział tylko i ruszył w kierunku drzwi.
- House! Oszalałeś? A jeśli to naprawdę jest ON? –Cuddy coraz bardziej nie podobało się podekscytowanie Housa.
- To znokautuje go swoją laską i zostanę bohaterem –stwierdził i zniknął za drzwiami.
Cuddy nerwowo rozejrzała się po gabinecie. ‘Skoro on ma laskę, ja tez cos będę miała’ –wyjęła z kwiatka długi bambusowy kij i pobiegła za Housem.

Usłyszał stukot obcasów i obejrzał się za siebie. Biegła za nim z wielkim kijem, niczym Nike szykująca się do boju. Nie mógł powstrzymać wybuchu śmiechu.
- Chyba nie myślałeś, że zostanę tam sama? –skarciła go spojrzeniem.
- Chodź mój dzielny Sancho Pansa. Zapolujemy na szczura –Cała sytuacja wydawała mu się dość komiczna. Fakt faktem słyszeli jakieś dziwne odgłosy, ale jednak ich dziwaczne zachowanie bez wątpienia powodowane było nazbyt wybujała wyobraźnią. Bo po pierwsze, żaden dorosły facet nie zmieścił by się w przewodzie wentylacyjnym, po drugie wejście do szpitala w nocy było mocno ograniczone, a po trzecie gdyby rzeczywiście myślał, że tam cos może być –nigdy nie narażał by siebie i Cuddy na niebezpieczeństwo. Ale patrzenie na Cuddy, która kroczyła za nim dzielnie w szpilkach z wielka lagą w dłoni –bezcenne.

House popchnął mocno ciężkie, metalowe drzwi do szpitalnych piwnic. Głośne skrzypnięcie –wywołane tarciem metalu o metal –przerwało nocna ciszę, odbijając sie echem w ciemnym ciągnącym się przed nimi korytarzu.
- Mogłabyś cos zrobić z tymi drzwiami pani Administrator –skrzypią jak ruski czołg pod Sewastopolem –House próbował rozładować napięcie, które i jemu powoli zaczęło się udzielać.
- Myślę, że nie powinniśmy tam wchodzić…-Cuddy zignorowała jego słowa, nerwowo zaciskając dłonie na bambusie. Perspektywa zwiedzania szpitalnych piwnic w nocy nie wydała się jej specjalnie kusząca.
- Strach cie obleciał?
- Mnie? Chyba żartujesz sobie –urażona kobieca duma, kazała jej się natychmiast wziąć w garść. Pewnie przekroczyła otwarte drzwi i zapaliła światło w korytarzu. Lisa Cuddy nie okaże strachu przed Gregorym Housem.

Korytarz ciągnął się przez jakieś 20 metrów, a po obydwu jego stronach co jakiś czas było wejście do starego magazynu, składu starego sprzętu, kotłowni, czy pomieszczenia gospodarczego. Szli wolno od drzwi do drzwi i sprawdzali czy są zamknięte. Nie zauważyli nic nadzwyczajnego. Kiedy doszli kona korytarza Cuddy odetchnęła z ulga. Ani śladu szczura-mutanta.
- Już wiem gdzie będę się przed tobą chował –stwierdził House lekko rozczarowany.
- Już wiem gdzie cie będę następnym razem szukać –odparowała szybko.
Roześmiał się. Uwielbiał jej błyskotliwe i cięte riposty.
- Naprawdę byś mnie broniła tym bambusowym kijem przez Panem Wątróbką? –zapytał rozbawiony wizja Cuddy okładającej bez litości kijem kogokolwiek.
- Jak na dzielną dziewczynę Bonda przystało –wyraźnie rozluźniona administratorka również zaczęła się śmiać. Chyba oboje popadli w lekką paranoję.
- A wiesz co, każda dobra dziewczyna Bonda powinna zrobić na końcu? –popatrzył na nią lubieżnym wzrokiem.
- Pocałować Bonda? –raczej stwierdziła niż zapytała.
- To czekam –stwierdził.
- Może i jestem dziewczyna Bonda, ale ty na pewno nie jesteś Bondem, tylko podstarzałym, kalekim diagnostą. I daleko ci do Pierca Brosnana –obrzuciła go kpiącym spojrzeniem.
- Cuddy, ty podła kobieto. Masz szczęście, że nie ma tu tego psychopaty, bo bym mu osobiście pomógł! Podstarzały, kaleki diagnosta? –Udawał urażonego. Prawda jednak była taka, że nikt nie potrafił z niego kpić w żywe oczy oprócz niej. Chyba za to właśnie ją kochał… ‘I co z tego’ –pomyślał z goryczą.

Nagle Cuddy zatrzymała się gwałtownie.
- House, na tych drzwiach jest jakiś mokry ślad, popatrz.
Diagnosta podszedł do niej i popatrzyła na wskazany punkt. Światło padające z bocznych lamp, padało pod ostrym kontem na drzwi, sprawiając, że dopiero idąc spowrotem wodny zaciek był dla nich widoczny. Jego umysł pracował szybko. Woda skraplała się w kanale wentylacyjnym, jak ktoś się w nim czołgał, musiał być cały mokry. A ślad był umiejscowiony dokładnie w miejscu, w którym ktoś mógł popchnąć masywne drzwi, żeby się otworzyły.
- Masz klucz? –zapytał szybko.
Cuddy wygrzebała starte kluczy, które zdążyła chwycić wybiegając za Housem. Podała mu je.
- Dzielna dziewczynka –stwierdził szukając odpowiedniego.
Zamek szczęknął, a drzwi ustąpiły gładko.
- Poczekaj tu na mnie –House zakomenderował i otworzył je szerzej. W środku panowała ciemność. Do jego nozdrzy dobiegł słodkawy, duszący zapach rozkładającego się ciała. Zapach śmierci. Poczuł jak żołądek podchodzi mu do gardła. Pomieszczenie emanowało złem, które przenikało go i było wręcz namacalne –fala strachu wdarła się w jego mózg, a przerażenie odjęło mu na chwilę władze nad ciałem, obejmując swoim lodowatym oddechem. Jego ręka wolno powędrowała do włącznika światła.

Przenikliwe światło lampy wdarło się w mrok pomieszczenia, ukazując jego oczom wnętrze magazynu ze sprzętem medycznym. Był on na tyle rozległy, że wątła żarówka zdołała rozświetlić tylko jego nikłą część. To jednak w zupełności wystarczyło.

- Co do cholery! –zaklął siarczyście wpatrując się w przyklejony do ściany kokon utworzony z posklejanych jakąś żółtą mazią gazet. Wysoki na półtora metra i szeroki na dwa, wyglądał jak schronienie jakiegoś zwierzęcia, na kształt motyla czy chrabąszcza, gdyby nie fakt, że był nieporównanie większy, zrobiony w podziemiach miejskiego szpitala i cuchnął niemiłosiernie. House zbierał się właśnie na odwagę, żeby podejść i zbadać osobliwe znalezisko, kiedy katem oka dostrzegł jakiś ruch w przeciwległym, zaciemnionym kącie pomieszczenia. Spojrzał w tamtą stronę i zobaczył dwoje żółtych, przeszywających go spojrzeniem oczu. W pierwszej chwili przeszło mu przez myśl, że to musi być jakieś zwierzę. Żaden człowiek nie może mieć takich oczu.

Nagle w ułamku sekundy poczuł jak cos z ogromną siłą wyrzuca go w górę, powodując bolesny upadek na zimną posadzkę. Poczuł jak jego bezwładne ciało uderza o podłogę, pozbawiając go tchu i wywołując ból w każdej komórce ciała. Kiedy próbował otrząsnąć się z ogarniającego go zamroczenia, usłyszał krzyk Cuddy. To podziałało na niego jak kubeł zimnej wody. Z trudem otworzył oczy i natychmiast dzikie przerażenie chwyciło go z gardło.

Mężczyzna o żółtych, zwierzęcych oczach zbliżał się do Cuddy, która stała jak sparaliżowana, ściskając nerwowo kij. Mimo, że wyglądał jak człowiek –a w jego twarzy rozpoznał swojego nowego pacjenta, to każdy jego ruch świadczył, że w rzeczywistości jest to jakaś człekokształtna bestia, kreatura, dla której zabijanie było pierwotnym instynktem. Biła od niego czujność, zwierzęca siła i zło, które wyczuł jak tylko wszedł do pomieszczenia. Zbliżał się do Cuddy powoli, jakby wiedział doskonale, że kobieta nie stanowi dla niego żadnego zagrożenia, a jest zaledwie niechcianym świadkiem…albo łakomym kąskiem…

House nigdy nie wiedział siebie w roli bohatera. Uważał, że samopoświęcanie się jest głupotą, zaprzeczeniem instynktowi przeżycia i prawom natury. Kiedy jednak spojrzał oczy Cuddy, w których malował się strach i przerażenie, wiedział, że w tym momencie nie liczy się nic innego, tylko to, żeby ona żyła. Olbrzymim wysiłkiem sięgnął po laskę i rzucił się z nią na Człowieka -Bestię. Impet uderzenia zwalił go z nóg –dwa splatane ciała upadły z łoskotem na podłogę. House błyskawicznie oderwał się od niego i zwrócił w stronę drzwi. Wiedział, że przewaga jaką uzyskał jest chwilowa, że gdy zaczną uciekać razem nie mają szans.
- Uciekaj! –krzyknął do Administratorki i wypchnął ja na korytarz. Zatrzasnął drzwi i oparł się o nie plecami. Jego palce zacisnęły się mocniej na trzymanej lasce, kiedy zobaczył w żółtych, nieludzkich oczach gniew i szaleństwo.



- House, nie! –krzyknęła Cuddy kiedy drzwi zatrzasnęły się z łoskotem. Dopiero kiedy wypchnął ja z pomieszczenia zdołała otrząsnąć się z paraliżującego szoku. On tam został z jakimś pieprzonym szaleńcem. Boże! On go zabije! Szarpnęła za drzwi, ale cos blokowało je od środka. To bez sensu! Co ona ma robić?!
- House trzymaj się! Wrócę po ciebie! –krzyknęła i puściła się biegiem wąskim korytarzem. Kiedy wpadła do dyżurki ochroniarzy, trzech mężczyzn wpatrywało się w nią oniemiałych. W czasie szaleńczego sprintu przez szpital, zgubiła gdzieś szpilki, włosy miała w kompletnym nieładzie, a naderwany rękaw, którym zahaczyła o klamkę, zwisał żałośnie.
- W podziemiach jest morderca, za mną panowie! –krzyknęła na ochroniarzy, wyrywając jednocześnie z kabury broń temu, który stał najbliżej. Poczuła w dłoni zimny, ale jakże przyjemny w tej chwili dotyk metalu. Lisa Cuddy była gotowa zabić.

Każda sekunda była dla niej torturą, pędziła jak oszalała, ściskając w dłoni starego dobrego Glocka. Jak bardzo w tej chwili była wdzięczna ojcu, który kiedyś nauczył ją posługiwać się bronią! Nigdy nie była zmuszona skorzystać z tej umiejętności –teraz, kiedy wściekłość wymieszana ze strachem zalewała jej oczy, bez wahania wpakuje kulkę w łeb tego szaleńca. Nie patrzyła nawet czy ochroniarze biegną za nia. Wpadła do podziemnego korytarza i i zwolniła odliczając drzwi. Przeraziła ja głucha cisza panująca w środku. Żadnych odgłosów walki, żadnych krzyków…cisza, która mroziła jej krew w żyłach…
Boże…
…to nie może być to o czym myśli…
Boże proszę…
…niech nie będzie za późno…
Stanęła przed drzwiami, wzięła głęboki oddech i popchnęła je. Tym razem ustąpiły bez trudu.
Weszła powoli do pomieszczenia trzymając broń przed soba, gotową do strzału. Najpierw zobaczyła jego buty. Czarne Nike`i. Reszta bezwładnego ciała była zasłonięta drzwiami. Czuła jak jej serce przestaje bić, a ręce drżą jak w febrze. ‘Za późno’ –ta myśl zawładnęła nia i unieruchomiła na dobrą chwilę. Leżał tak spokojnie, tylko strużka krwi sącząca się z głowy,była świadectwem dramatu, który musiał się tu rozegrać.

Kucnęła przy nim i sprawdziła puls. Nagły przypływ ulgi przeszył ja na wskroś. Żył. Z sykiem w wypuściła z płuc nieświadomie wstrzymywane powietrze, a z oczu popłynęły łzy.

***

- Jak to! Tak po prostu sobie poszedł? –Wilson wpatrywał się w Housa, który poprawiał sobie poduszkę. Historia, którą właśnie usłyszał wydawał mu się nieprawdopodobna.
- Zmiażdżyłem go swoją elokwencja i osobowością –odparł House –tam był ktoś jeszcze. Zanim straciłem przytomność usłyszałem jak ktoś gwiżdże przeciągle i cos mówi. A TO COŚ co siedziało właśnie mi na piersi dobierając się do mojego brzucha, nagle zastygło w bezruchu, a potem zlazło ze mnie. Wilson, nie mam pojęcia co to do cholery było! To było brzydsze nawet od twojej byłej zony!
- Której? –roześmiał się Wilson, a House mu zawtórował.

- Widzę, że humory dopisują? –Cuddy weszła do szpitalnego pokoju i zasunęła za soba drzwi.
- Cuddy, to prawda, że biegłaś za Housem z bambusowym kijem? –Wilson spojrzał rozbawiony na Administratorkę, która natychmiast oblała się czerwonym rumieńcem.
- Tak, Jimmi, trenuje skoki o tyczce do najbliższej olimpiady, a czy ty przypadkiem nie masz pacjentów? A może masz za mało co? Może chcesz jakieś dodatkowe zadanie?
- Żeby podnieść w górę TAKI tyłek, to to musiałby być kewlar a nie bambus –wtrącił się House.
- No przecież zajmuje się pacjentem. I to najgorszym. Od rana marudzi, że mam go wypisać –onkolog nadal był rozbawiony wizją szefowej –amazonki.
- Wilson sprawdź czy cie nie ma w swoim gabinecie! –Cuddy zdecydowanie zakończyła dyskusje.

Kiedy zostali sami zapadła krepująca cisza. Do tej pory, co chwila ktoś się kręcił wokół nich. Śledczy, lekarze, pielęgniarki. Ciągle coś się działo. Usiadła na jego łóżku i ogarnęła ja nagła czułość. Tak mało brakowało…tak bardzo się bała, że go straci…
- Jak się czujesz? –zapytała po chwili.
- A jak powiem, że dobrze to wypiszesz mnie do domu? – zapytał z nadzieją w głosie.
- Rozcięcie na głowie ładnie się goi, ten narkotyk, którym cie uśpili tez już przestał działać, dziś wieczorem cie wypisze, ale pod jednym warunkiem! –zastrzegła
- Nie będę słuchał, żadnej starej, zrzędliwej pielęgniarki –wlot przewidział jej myśli.
- Dobrze, w takim razie śpisz u mnie.
- Z tobą? –uśmiechnął się zadowolony z takiego obrotu sprawy.
- U mnie! –poprawiła go szybko –a tak w ogóle, to ta maź na kokonie, to była żółć…z ludzkich wątrób –mówiąc to skrzywiła się z niesmakiem –a twój pacjent oczywiście zniknął –mówiąc to wyszła, zostawiając go pogrążonego we własnych myślach.

***

Leżał wygodnie w łóżku Cuddy wpatrując się w jej tyłek. Krzątała się po domu, co chwila przynosząc mu jakieś smakołyki, poprawiając kołdrę...nieświadoma stanu w jakim się znajduje. Jej łóżko kojarzyło mu się z jednym –dzikim, namiętnym seksem –bynajmniej nie z chorowaniem. I choć relacje miedzy nimi nadal były nie jasne, a obecna sytuacja wynikała raczej z wydarzeń ostatnich dni, to jednak nie mógł odpędzić od siebie tych natarczywych myśli. Jego ciało też nie.

-Cuddy? –powiedział w końcu zdesperowany –możesz mi poprawić bandaż na głowie?
Administratorka pospiesznie odłożyła tacę z brudnymi kubkami i pochyliła się nad nim. Jej biust znalazł się dokładnie na wysokości jego oczu, ocierając delikatnie o jego nos. Tego było mu potrzeba. Z łatwością chwycił ją za pośladki i przewrócił na siebie, aby po chwili przeturlać się i przygwoździć ja do łóżka swoim ciałem.
- House! Oszalałeś?! Jesteś jeszcze słaby! –krzyknęła próbując wyrwać się z uścisku.
Mężczyzna mocniej przycisnął jej brzuch do siebie, tak żeby mogła wyraźnie poczuć na nim wypukłość jego bokserek.
- Ten „pan” twierdzi inaczej –powiedział wdychając jej świeży zapach i rozkoszując się jej bliskością.
Cuddy roześmiała się i zachłannie przywarła do jego ust. Może i nie potrafią żyć ze sobą, ale nie był to w tym momencie powód, żeby rezygnować z cudownego seksu z Gregiem Housem.

Poranek , oprócz ciepłych, słonecznych promieni wpadających przez okno, przyniósł moralnego kaca. Nie dalej jak kilka dni temu obiecywała sobie przecież, że skoro jak oboje uznali, a może to ona tak uznała (?), nie potrafią ze sobą żyć, raz na zawsze kończy z Gregiem Housem. Bo kim ona miała dla niego być? Kochanką? Choć może z jednej strony była to kusząca wizja -seks bez zobowiązań, ale jednak zdecydowanie nie dla niej. Nie pozwoliłaby na to resztka jej kobiecej dumy, bez względu na to jak bardzo leżący teraz koło niej mężczyzna był dla niej ważny.

- Nie myśl tyle, bo sie zmęczysz -uslyszała znajomy głos wydobywający sie gdzieś spod kołdry. Poczuła popruszenie, a potem męskie ramię objęło ją wpół i przyciągneło do równie męskiego ciała. W takich momentach Lisa Cuddy czuła jak jej silna wola gwałtownie słabnie.

- Greg, nie może tak być. To musi sie skończyć -zdołała w końcu wykrztusić z siebie chodzące po jej głowie od rana słowa.

- Jak? Mam cie nie przytulac z rana? Zrozum tu kobiety...po seksie -przytulaj, z rana -nie przytulaj, ktos powinien napisac instrukcje obsługi... -wymamrotał ciagle zaspanym głosem.

- Wiesz, dobrze o co mi chodzi...

- Może i jestem genialny, ale chyba nie wyglądam na wróżke? Nie mam ani szklanej kuli, ani złotych zębów...

- Wiesz dobrze jak jest House, jedynym miejscem, wktórym potrafimy sie dogadać jest łóżko. Poza nim zawsze sie kłócimy.

- Od czegoś trzeba zacząć -House nagle spoważnaiał. Wiedział już chyba, że nie da mu sie uniknąc tej poważnej rozmowy, zbywając Cuddy żartami.

- Jesteśmy tak bardzo różni..., to sie nie uda -powiedziała zagłębiając sie coraz bardziejw swoje wątpliwości.

- Cuddy! Ty głupia kobieto! Posłuchaj sama siebie! Jestes tchórzem wiesz! Jesteś poprostu tchórzem -House podniósł sie nagle gwałtownie, a w jego oczach błyszczał gniew -zawsze mówiłaś, że to ja jestm zwichniety emocjonalnie, ale ty jesteś jeszcze gorsza! Dlaczego wmawiasz sobie, że to sie nie uda? Cuddy, nawet nie dałaś nam szansy! Boisz sie nawet spróbować. Nie ufasz ani mi, a nie nawet sobie. To jest żałosne! Masz czterdziesci lat, a zachowujesz sie jakbys miała pietnascie. Myślisz, że jestem kolejnym chłoptasiem, z którym przespisz sie dwa razy i zostawisz, bo obleci cie strach? Wybij to sobie z głowy! -House był wściekły. Wiedział, że sie boi zaangażować. Chciał to rozegrać inaczej. Chciał powoli jej pokazac, że jednak potrafą. Że im sie uda. Czuł sie za stary na to, żeby stracić kolejna kobietę. Ale jak zwykle jego niewyparzony język wziął górę nad rozsądkiem. Widział jak w jej oczach pojawiają sie łzy. Tylko tego mu brakowało, żeby Lisa Cuddy zaczęła mu tu beczeć.

- Wynoś się, House! -Zagryzła wargi, powstrzymując sie od płaczu.

- Cuddy, spójrz na mnie i powiedz, że mnie nie kochasz -nie sądził, że kiedykolwiek to powie. Nie był przyzwyczajony do tego, żeby o kogokolwiek walczyć. To nie leżało w jego naturze. Podobnie jak rzucanie się na człowiek-mutanta...

- Poprostu wyjdź stąd, House, zostaw mnie samą -poprosiła cicho.

Wystarczyło mu to za odpowiedź. Jesli ona naprawde mysli, że sie go tak poprostu pozbędzie, to sie myli. Diagnosta, pospiesznie ubrał sie i wyszedł z mieszkania.

Jego umysł pracował na najwyższych obrotach. Dwie rzeczy nie dawały mu spokoju, pozbawiając go snu i sprawowania wszystkich innych zwyczajnych funkcji życiowych. Myśli na przemian wirowały od Cuddy do Pana Wątróbki. Umysł kobiety i umysł mordercy, stanowił dla niego dwie zagadki, których nie mógł przeniknąć, odgadnąć. Wprawiały go one w stan ciągłego napięcia, pobudzenia i gotowości do działania, ale kompletnie nie wiedział jak ma się zabrać ani do jednej rzecz, ani do drugiej.

Nagle pewna myśl, wdarła się w jego mózg –ten znany mu dobrze w diagnozowaniu przypływ geniusz, intuicji –kazała mu wybiec z mieszkania, wsiąść na motor i pędzić przez ulice New Jersey z zawrotną prędkością.

O tej porze szpital był prawie pusty. Od godziny siedział w swoim gabinecie przegrzebując stosy dokumentów i magazynów medycznych. Cameron już dawno oferowała się, że zrobi z tym porządek, ale on nigdy nie pozwolił jej na wyrzucenie efektu jego wieloletniego odkładania na kupkę co ciekawszych artykułów. Wychodził z założenia, że nigdy nie wiadomo kiedy może się któryś z nich przydać.

W końcu trafił na to czego szukał. Z bijącym sercem otworzył Medical News sprzed 5 lat i przerzucał strony. Jego wzrok zatrzymał się na krótkiej notatce:

„Nowa nadzieja w leczeniu progeri dziecięcej.
Syndrom Hutchinsona – Gilforda to bardzo rzadka choroba genetyczna, charakteryzująca się przedwczesnym starzeniem organizmu. Często nazywana jest progerią (z greckiego dosłownie – przedwczesne starzenie się). Dzięki analizie sekwencji DNA chorych dzieci Annie Grow wraz ze współpracownikami z Tufs University Medical School w Bostonie ustalił, że syndrom Hutchinsona – Gilforda jest spowodowany zamianą zaledwie pojedynczej zasady – cytozyny na tymidynę – w genie LMNA kodującym laminy A i C będące białkami wyścielającymi od wewnątrz otoczkę jądrową. Zespół ten prowadził testy, majace na celu odwróceniu efektów procesu zamiany, przez manipulacje genową”.

***

- Cuddy! Cuddy! Obudź się! –House potrząsał ramie śpiącej kobiety.

- House! Oszalałeś?! Jest środek nocy! Co ty tu robisz?

- Musisz to zobaczyć. Wiem kim jest Pana Wątróbka, wiem kim był ten drugi głos! –Podekscytowanie Housa udzieliło się i Cuddy, która gwałtownie usiadła na łóżku.

- Pamiętasz tego pacjenta? Wszystkie jego badania były prawie w normie, a mimo to on był w śpiączce, cos było nie tak. Cuddy, on jest mutantem genetycznym. Efektem badań nad progeria. Dlatego jego ciało, może ulęgać deformacjom –on wygląda jak dorosły człowiek, ale myślę, że on ma 11-12 lat. Te terapia genowa, przedłużyła mu życie, ale żeby przeżyć on musi mieć podwójna ilość żółci wątrobowej. Jego skóra jej potrzebuje. On ją wchłania przez skóre- to zapobiega jej gwałtownemu starzeniu. Cuddy, ja myślę, że on się w niej jakoś hibernuje…

- House…to jest jak fantastyka…skąd to wiesz? –Cuddy była zbyt przytłoczona nawałem informacji, żeby móc przeanalizować je wszystkie na raz.

- Spójrz na to –podał jej artykuł, pod którym widniało zdjęcie z podpisem Annie Grow. Cuddy wciągnęła głośno powietrze.

- To tą kobietę słyszałem w piwnicy. Ona ma nad nim jakaś władzę, ale myślę, że nie zamierza rozstawać się z owocem swoich eksperymentów.

- House, ale przecież to Amanda Grey!

- Ubieraj się jedziemy do Wilsona –zanim jeszcze zdążył to powiedzieć Cuddy wyskoczyła z łóżka i pospiesznie wkładała ubrania.

- Wilson ty ślepy idioto! –House walił laską w drzwi mieszkania przyjaciela, jednak bez efektu.
- Ciszej, bo obudzisz cała kamienicę! –próbowała go uspokoić, stojąca tuz za plecami administratorka –jak to się stało, że nie masz klucza?
- Wymienił zamki po tym jak ostatnio przyszedłem w środku nocy z zimnym piwem, a on akurat zabawiał się z Paris Hilton –odpowiedział i ponowił pukanie.
- A co jeśli ona jest w środku?
- Zapomniałaś już jak biegle posługuje się laską?
Nagle drzwi otworzyły się gwałtownie.
- House, jeśli znowu przez przypadek zapomniałeś gdzie mieszkasz, to wiedz…-Wilson umilkł dostrzegając swoją szefową, ukrytą za plecami diagnosty –Cuddy? Ty tez zapomniałaś gdzie mieszkasz? Mam tylko jedna kanapę, wiec będziecie musieli się podzielić –dodał nadal zaskoczony obecnością tych dwojga pod jego drzwiami.
- Zacząłeś już pisać „Sypiając z mordercą –wyznania ślepego onkologa”? –zapytał House wchodząc do mieszkania?
- Gdyby nie obecność Cuddy, powiedziałbym ci grzecznie żebyś sobie poszedł, ale jej obecność daje mi nadzieję, że jednak nie jesteś naćpany wprost proporcjonalnie do głupot jakie wygadujesz…
- Że ja? Ranisz me serce. Czytaj. –House podał mu artykuł.

W miarę jak oczy onkologa zbliżały się do końca tekstu, z jego twarz robiła się coraz bardziej blada.
- House…ty chyba nie myślisz, że ona może mieć z tym cokolwiek wspólnego…
- Cuddy powiedz mu. Niech twój autorytet wpłynie korzystnie na otępienie umysłowe jakie dopadło Wilsona.
- Jimmi…myślę, że House może mieć racje, przykro mi –Cuddy powiedziała to najłagodniej jak umiała. Żal było jej patrzeć na kolejny miłosny zawód Wilsona.
- To nie może być prawda –Wilson patrzył na nich bezradnie, jakby oczekiwał, że albo jedno albo drugie powie, że to był głupi żart.

Nagle usłyszeli odgłos otwieranych drzwi i odwrócili się jak na komendę. Stała w nich Amanda Grey.
- Kochanie, dobrze, że jesteś. Musisz cos wyjaśnić…-Wilson ruszył w jej kierunku, ale zatrzymała go zimnym głosem.
- Zostań tam gdzie jesteś –mówiąc to podniosła trzymanego w dłoni Glocka i skierowała w jego stronę. Wilson zastygł w przerażeniu, wpatrując się z niedowierzaniem w lśniącą złowróżbnie lufę pistoletu.
- Co do cholery…Amnda…co się dzieje?! –Wilson nadal nie mógł w to uwierzyć.
- Twoi przyjaciele wiedzą już a dużo. Czekałam, aż przyjdą ci wszystko powiedzieć. Gdyby nie ten cholerny artykuł sprzed kilku lat. Gratuluje doktorze House, spostrzegawczość godna podziwu. Ten idiota Tritter nie wpadł by na to nigdy.
- Przynajmniej w jednym się zgadzamy –odparł House skromnie. Mam kilka pytań, mogę? –zapytał. Jak już miał zginać wolał przynajmniej wiedzieć dlaczego.
- Pytaj, mamy czas -odpowiedziała spokojnie, po czym usiadł w fotelu nie przestając mierzyć do nich z broni.
- Kim lub czymś jest to cos?
- Eugene Tooms. Lat 12. Kiedy pojawił się w mojej klinice, miał lat 7 i postępujące objawy progerii. Poddałam go kuracji genowej, zaimplantowalismy mu zdrowe geny. Ale cos się nie udało. Jego organy nie funkcjonują tak jak potrzeba. Mutacji uległo prawie wszystko, od komórek krwi po tkankę kostną… stąd jego…hmmm niezwykłe zdolności. Teraz och chyba więcej ma ze zwierzęcia niż z człowieka. Jedno mnie tylko zadziwia. Reaguje na mój głos i gwizdanie…jest prawie jak mój pies…-kobieta wybuchła śmiechem, zadowolona z zastosowanego porównania.
- Frankenstein…-powiedziała cicho Cuddy.
- Frankenstein…był dobry…zachował ludzkie cechy…to coś…Tooms…jest złem absolutnym…morduje instynktownie, z precyzja, bez namysłu. Jest tworem genialnym –powiedziała to z duma matki wychwalającej przymioty własnego dziecka.
- Nadal prowadzisz te badania, prawda? To nie on zabijał, tylko razem? –Wilson również chciał poznać cała prawdę.
- Tak, a wasz szpital jest idealnym miejscem do tego. Dzięki znajomości z toba, naiwna pani Administrator, nawet nie chciała moich referencji –Amanda Grey zaśmiała się znowu, a w jej śmiechu słychać było szaleństwo.

Kiedy umilkł śmiech w pokoju zapadła cisza. House myślał intensywnie. Jego uwagę przykuwał w całości czarny pistolet, dzierżony pewnie w dłoni szalonej kobiety. On chciał już stąd wyjść. Zamarzył nagle o białym domku z płotkiem i rzędem marchewek w ogródku. Spojrzał na Cuddy, ale jej twarz pozostawała spokojna i nieruchoma. Zastanawiał się czy myśli o tym samym co on…

Nagle cisze przerwał huk rozbijanego szkła, a kawałki szyby rozprysły się po całym pomieszczeniu. Eugene Tooms otrzepał się tylko niespiesznie i powiódł wzrokiem po ich przerażonych twarzach. W jego wzroku było cos dzikiego, coś co sprawiało, że wszyscy obecni wpatrywali się w niego ze strachem ale także fascynacja i zaciekawieniem.

- No proszę…jest i mój potworek…-Amanda Grey wydawała się równie zaskoczona pojawieniem się jej pupilka co wszyscy obecni w pokoju.

House, który z fascynacja wpatrywał się w kreaturę, zauważył, że pod wpływem tych słów, wyraz jego twarzy uległ nagłej zmianie. W jego oczach dojrzał błysk zrozumienia, jakąś ostatnia, nieugaszona jeszcze kuracja genową iskrę ludzkiej inteligencji.

Potwór spojrzał na kobietę i powoli krok po kroku szedł w jej stronę.

-Co ty wyprawiasz? Tooms? –Amanda chyba tez zauważyła ta zmianę w zachowaniu pupilka i w jej głosie pojawiła się czujność i nutka strachu. Tooms zbliżał się coraz bardziej.

- Nie ruszaj się! Słyszysz? Masz się nie zbliżać! –mówiła coraz bardziej piskliwym głosem, ale Tooms zdawał się nic z tego nie robić. Nagle jednym błyskawicznym skokiem pokonał dzieląca ich odległość i znalazł się tuz nad nią, wyciągając długie ręce w kierunku jej szyi.

Rozległy się strzały.

House w ułamku sekund ocenił sytuację –strzelająca na oślep wariatka to nie jest to co spokojny diagnosta lubi najbardziej. Bez zastanowienia powalił Cuddy na ziemię, przykrywając ją swoim ciałem. Dlaczego znowu ja? –pomyślał z ironią czując jak jego ramie przeszywa nagły, dojmujący ból.

Nagle zapadła cisza. Było po wszystkim. Cuddy czuła jak cos ciepłego oblepia jej policzek. Poruszyła sie, próbując wydostać spod przygniatającego ją ciała.

- Cholera Cuddy, delikatna to ty nie jesteś –usłyszała głos Housa, który syknął z bólu.

Odruchowo otarła twarz, i zobaczyła na palcach krew, która musiał należeć do diagnosty. Jej wzrok powędrował na dziurę w ciemnej kurtce, z której sączyła się krew.

- Znowu! House, czy ty mógłbyś czasem na siebie uważać? W takim tempie to niedługo będziesz miał więcej blizn na ciele niż Hulk Hogan –Cuddy próbowała odwrócić jego uwagę od bólu, uciskając jednocześnie ranę –Wilson żyjesz? –dopiero teraz zainteresowała się co się stało resztą.

- Tak, nic mi nie jest. Amanda i Tooms nie żyją –usłyszała jego słaby głos.

- Trzymaj się House, obiecuję, że tym razem dostaniesz plazmę do pokoju. Otwórz oczy House…Greg! Otwórz te cholerne oczy!

Słyszał jej głos kiedy zapadał się w ciemność.

***

Jedni uważają, że człowiek ma nieskończenie wiele szans na miłość. Odrzucają myśl, że czeka gdzieś tam na nich ta jedna wybrana osoba, przeznaczona tylko im. Inni twierdzą cos zupełnie odwrotnego. Dla nich, kochać można w zyciu tylko raz –reszta to strata czasu i energii, która należałoby poświęcić na szukanie tej właśnie jedynej, największej w życiu miłości. Kiedy Cuddy patrzyła na poszarzała twarz śpiącego Housa, zdała sobie sprawę, że w sumie jest to spór całkowicie bezcelowy. Bo każda szansa na miłość, czy to pierwsza czy kolejna, może być ostatnią. Każda niewykorzystana próba na to by być szczęśliwym, może się więcej nie powtórzyć. Śmierć niweczy wszystko. Wszystkie plany, nadzieje, marzenia –w jednej chwili mogą lec w gruzach i zostać pogrzebane wraz z ich właścicielem w ciasnej dębowej skrzyni.

Lisa Cuddy przestała się bać. Dostała kolejna szansę i wiedziała, niewdzięcznością wobec losu byłoby znowu ja odrzucić. W jednej chwili dorosła i przemieniła w pewną siebie kobietę, która nie boi się wkroczyć na nowe nieznane tereny. W końcu przecież nie wejdzie na nie sama.

***

Kiedy otworzył oczy, zobaczył nad sobą zmęczona twarz Cuddy. Jednak jej oczy wydawały się być takie radosne.

- Jak się czujesz? –zapytała.

- Wspaniale. Na twoje nieszczęście jeszcze nie wybieram się na tamten świat. Miałabyś za łatwo –mówienie sprawiało mu ból, ale to nie powstrzymało go przed obwieszczeniem jej tego.

- Cieszy mnie to –uśmiechnęła się do niego i pogłaskała czule po policzku –House, musisz mi cos obiecać.

- Nie mam mowy. Nie wymusisz na mnie podstępem niczego, tylko dlatego, że jestem słaby.

- Obiecaj mi, że po pierwsze nigdy więcej nie będziesz uganiał się za psychopatami -mordercami, a po drugie ożenisz się ze mną jak wyzdrowiejesz.

- Zaraz, zaraz…czy ty mi się właśnie oświadczyłaś? Mogę zapytać dlaczego? –House patrzył na nią lekko zdezorientowany.

- Miałeś racje –powiedziała tylko.

- Możesz powtórzyć, bo nie dosłyszałem? –uśmiechał się bezczelnie niezwykle zadowolony z siebie.

- House! Nie przeginaj…-Cuddy zrobiła „groźną” minę –to jak będzie?

- Zgadzam się tylko dlatego, że jestem tak słaby i pewnie w dodatku pod wpływem narkotyków, które dodałaś mi do kroplówki…

- Sory, musiałam mieć pewność że nie odmówisz –była mu wdzięczna, że ta trudna dla niej chwilę przykrył płaszczykiem humoru. Czuła się dzięki temu mniej zakłopotana – Pewnie będziesz tego żałował do końca zycia –dodała po chwili z czułością głosie.

- Mam taką nadzieję Cuddy…

***

Wilson nie mógł się pogodzić z tym co się stało. Wziął dwu tygodniowy urlop, w czasie którego poleciał na Majorkę, z której wrócił w towarzystwie pięknej czarnookiej Hiszpanki – czwartej pani Wilson.
*
John Montgomery przygotował wraz z Cuddy kolejna konferencję, w czasie której został przyłapany In flagranti z Alison Cameron w schowku na miotły. Jak się okazało płomienny romans trwał od pierwszego dnia, w którym pojawił się w PPTH.
*
W gabinecie Amandy Grey znalezione liczne materiały, świadczące o nielegalnych badaniach jakie prowadziła nad dotkniętymi progeria dziećmi. Sekcja zwłok Eugena Toomsa, wykazała trwałe zmiany w jego organach wewnętrznych i mózgu. Nigdy nie wyjaśniono dlaczego zabił swoją „opiekunkę”.
*
W PPTH długo krążyły plotki o burzliwym związku Housa i Cuddy. Ich kłótnie budziły sensacje głodnego wrażeń i emocji personelu. I choć wielokrotnie po tym jak wzięli ślub, wróżono im rychłe rozstanie, to jednak żadna z tych wróżb się nie spełniła. Po jakimś czasie, już nikt się nie przejmował się wrzaskami dobiegającymi z gabinetu administratorki szpitala Princeton Plainsboro Teaching Hospital.

KONIEC



_________________

PostWysłany: Sob 18:57, 20 Gru 2008
T.
Mecenas Timon
Mecenas Timon



Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 37

Posty: 2458

Powrót do góry




Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Wiesz co? Masz doskonale pokręcone po kopułą, bo jak inaczej mogłabyś tworzyć takie fajne "cosie"? :spoko:
Taaaakkkk... TO tygryski lubią najbardziej.. :peace:



_________________




Codziennie budzę się piękniejsza, ale dziś to już chyba
przesadziłam...

PostWysłany: Nie 22:50, 21 Gru 2008
lizbona
Diabetolog
Diabetolog



Dołączył: 21 Gru 2008
Pochwał: 8

Posty: 1682

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

wiesz co to to by mogli nagrac w realu hehe super fick :*



_________________


Znalazłam siostrę- sylrich my sis forever :*

"When the land slides and when the planet dies, that's when I come back to you"

PostWysłany: Sob 13:20, 07 Lut 2009
kasia2820
Reumatolog
Reumatolog



Dołączył: 21 Sty 2009
Pochwał: 3

Posty: 1087

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Aaaaaaa to jest NAJGENIALNIEJSZY FICK JAKI DO TEJ PORY CZYTAŁAM!!!!!!!!!



_________________

"Rise and rise again until lambs become lions"

PostWysłany: Pią 15:57, 08 Maj 2009
matrixa1
Dermatolog
Dermatolog



Dołączył: 21 Lut 2009
Pochwał: 6

Posty: 942

Miasto: Legionowo
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Aaaaaaa to jest NAJGENIALNIEJSZY FICK JAKI DO TEJ PORY CZYTAŁAM!


*autorka sie zaczerwieniła*
:* dzieki

polecam jeszcze Wirusa, Be happy, Spadek no i bajki oczywiscie :mrgreen:



_________________

PostWysłany: Pią 16:18, 08 Maj 2009
T.
Mecenas Timon
Mecenas Timon



Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 37

Posty: 2458

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

cuuuuuuuuuuuuddddddoooooooooo ...nic dodać,nic ująć!!!!



_________________

PostWysłany: Pią 16:31, 08 Maj 2009
janeczka85
Stomatolog
Stomatolog



Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 1
Ostrzeżeń: 1

Posty: 576

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Pod każdym Twoim fickiem pisze mniej więcej to samo ... ;D
Wzsystkie są BOSKIE !
A ten też okropnie mi się podoba. :serducho:



_________________
Avek od anoli !
Córek mapeto ogórek - Nemezis, córunia jędzunia - nimfka & Sevir, brat bliźniak - whatever. / zÓy partner ze schowka, mraÓ, mraÓ - Hambarr / Rozczochowy właściciel - maybe ! /druga połówka mojego mózgu - lusiek /maaamusia - kretowa / mruczący pożeracz przecinków -Guśka
'Każdy z nas ma cztery twarze; tę, którą pokazuje innym; tę, którą widzą inni; tę, która myśli, że jest prawdziwa i tę, która jest prawdziwa. Wybierając jedną z nich, nie rezygnujmy z pozostałych.'

PostWysłany: Pią 20:32, 11 Wrz 2009
Lady M
Dziekan Medycyny
Dziekan Medycyny



Dołączył: 18 Lip 2009
Pochwał: 14

Posty: 6835

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Fik bardzo fajny, świetne nawiązanie do X-Files =)



PostWysłany: Pią 23:20, 11 Wrz 2009
Saturnin
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 19 Sie 2009

Posty: 113

Miasto: Radzyń Podlaski / Warszawa
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

To jest piękne, kocham to......




_________________

PostWysłany: Czw 17:45, 26 Lis 2009
Ugabuga
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 10 Lis 2009
Pochwał: 1

Posty: 93

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

To jest mistrzostwo. Gratuluję!!! Rewelacyjne, świetne, boskie, najlepsze...



PostWysłany: Czw 18:55, 26 Lis 2009
alhambra
Psi Detektyw
Psi Detektyw



Dołączył: 27 Sie 2009
Pochwał: 13

Posty: 6827

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Już kiedyś czytałam ten fik, ale nie pamiętam, żeby go komentowała. Tak więc teraz, po ponownym zapoznaniu się z jego treścią, postanawiam zostawić po sobie jakiś ślad.

Fik, mimo iż był "lekko" ;) nierealny podobał mi się, a może właśnie dlatego? Całość przypominała mi trochę X-files. Wydaje mi się, że gdyby zamienić nazwiska głównych bohaterów, to byłby to naprawdę ciekawy odcinek pewnego serialu ;).

Pojawiały się drobne błędy i literówki, ale to zdarza się każdemu. Wydaje mi się też, że czasem, postaci były przerysowane, a ich zachowania nie do końca zgodne z charakterami. Na ten przykład: to Cuddy bała się spróbować życia w związku, a House za wszelką cenę chciał ją przekonać do tego, że strach nie jest najlepszym doradcą. To by było na tyle, jeśli chodzi o moje zastrzeżenia.

T. jesteś jedną z moich ulubionych autorek i mam nadzieję, że WEN pozwoli Ci na napisanie czegoś zupełnie nowego ;).



_________________
Whatever you are, don't be another brick in the wall!

PostWysłany: Czw 19:48, 26 Lis 2009
Katarzyna
Laryngolog
Laryngolog



Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 3

Posty: 630

Miasto: Katowice
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Huddy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Mapa użytkowników | Mapa tematów
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Czas generowania strony 0.05329 sekund, Zapytań SQL: 15