Szuflada Arroch
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Łyk kultury
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Wiadomość Autor

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Szuflada Arroch

Opowiadania w 100% poświęcone mojej pasji - czyli koniom... :D

1.Mój Koń, Mój Nauczyciel…

Znacie to uczucie, kiedy wchodzicie do stajni a wasz koniki wita was wesołym rżeniem?
Kiedy po ciężkim treningu, złoży swój szlachetny łepek na wasze ramie?
Kiedy skaczecie przeszkodę i macie wrażenie, że nie musicie lądować.
Kiedy czerpiecie radość ze wspólnych wyjazdów…


Dostajesz pierwszego, wymarzonego wierzchowca świat zaczyna wirować, widzisz wszystko przez „różowe okulary” , czujesz że fruwasz.
Potem przychodzą wątpliwości: co ja zrobiłam? Dam sobie radę? Po co mi to było? Nie zrobię mu krzywdy? Nie zepsuję? Nie przestraszę? A za parę minut przypominasz sobie jak pierwszy raz wymieniliście spojrzenia, waszą pierwszą przejażdżkę i jak twoja ręka zatapia się w jego miękkiej sierści. Uświadamiasz sobie, jaki jest idealny i wszystkie wątpliwości znikają…

Po kilku dniach euforii, przychodzi taki moment, chyba najgorszy, kiedy po raz pierwszy , trafiacie pod skrzydła trenera. On, jako doświadczona osoba sprowadza Cię na ziemię. Tego nie umie, do tego ma złą budowę, nogi ma krzywe, do tego się nie nadaje… Idziesz do domu, tym razem ze spuszczoną głową – nie nadaję się do tego, wszystko jest do dupy! Mój koń nic nie umie, jest beznadziejny, a ja jestem najgorszym jeźdźcem na świecie, to był błąd drugi raz bym go nie kupiła. Przez to przechodzi wszyscy, nawet Ci najlepsi. Nie podawaj się, bo później zobaczysz, że warto jest walczyć do końca.

Powili zaczynacie się uczyć siebie nawzajem. Treningi przynoszą efekty, redukujecie nawzajem swoje błędy . Czerpiesz przyjemność z jazdy, ale twój koń nie koniecznie. To normalne? Pytasz. Odpowiedź jest prosta – Tak. A wiesz dlaczego? Bo koń jako zwierzę stadne uważa Cię za drapieżnika. W każdej chwili gotowy jest uciec z twojego pola rażenia, niczego nigdy nie jest do końca pewny. Jest Ci trudno zdobyć jego zaufanie, nie każdy koń lgnie do ludzi. Większość wybiera prostą drogę – ucieczkę.

Po jakimś czasie przestaje to mieć znaczenie. Spędzacie ze sobą dużo czasu. Widzisz zmiany, koń zaczyna się otwierać, co robisz? Cieszysz się, modlisz aby tego nie zepsuć. Dochodzicie do momentu w którym rozumiecie się bez słów. Ty dajesz lekki sygnał, on odpowiada. Pozwala się prowadzić, przestaje się bać. Znowu bujasz w obłokach i trudno Ci zejść na ziemię. Tylko tym razem, latacie razem…

Kiedyś ktoś mądry powiedział: „Nie sztuką jest kochać konie, sztuką jest sprawić, by one pokochały Ciebie.” Koń jest jak instrument, jeśli zaufa, daje się poprowadzić wszędzie, a jazda jest waszą własną melodią, która w galopie miesza się z pulsującą w Twojej skroni krwią.

2. Siwy
Ma na imię Eldar, chociaż nikt go już tak nie nazywa. Dostał nowe. Siwy – po prostu. Niby pospolite, ale ma coś w sobie. Niby nie pasujące do ogiera, ale każdy tak na niego woła. Postrach stajni, koń który najwięcej razy zrzucił, kopnął, szarpną, „wmontował w ścianę”. Wredny. Całe życie z podkulonymi uszami. Bardzo płochliwy i delikatny na pysku. Bardzo nieufny. Trudny koń.

Ale zrazem najukochańszy, najwierniejszy przyjaciel o ładnej budowie i długiej szyi. Takiej, jaką widujemy u Arabów na pokazach. Ruch ma lekki i rytmiczny, czasami masz wrażenie, że unosi się kilka centymetrów nad ziemią. Mógłby zajść daleko… Mógłby…

Ale nie zajdzie. Odpadł w drodze losowania na tego, który zmieni niemieckie jeździectwo. Samotny i zapomniany, czekał na kogoś kto zmieni jego życie. Padło na mnie. To źle, zapytacie… Nie, odpowiem.
Bo kiedy wchodzę każdego dnia do stajni wita mnie radosne rżenie, stukanie podkutych kopyt o drzwi. Wąchanie i sprawdzanie czy nie mam dla niego nic dobrego do jedzenia. Zawsze mam.

Nauczyłam się jego zachowań na pamięć, a on wie jak na nie reaguję. Muszę przyznać, że czasem potrafi zaskoczyć.

Drogę do kariery sportowej, którą mam wróżono przerwała choroba. Ciężka i nie łatwa do wyleczenia. Diagnoza prosta. Przerasowienie.
Długie miesiące leczenia za nami, tygodnie oczekiwania, godziny spędzone na rozciąganiu stawów… czy żałuję – absolutnie nie!
I brnę w to dalej z nadzieją, że mi się uda. Bo jak się czegoś naprawdę chce to nie może nie wyjść…

3. Obciął mi skrzydła…

Obciął mi skrzydła… już nie umiem latać.

Obciął mi skrzydła, runąłem z łoskotem na ziemię.
Dał mi do wypełnienia zadanie. Powiedział, że jeśli będę pomagał człowiekowi to mi je odda. Obiecał, że jeśli zapomnę jak się lata, ludzie nauczą mnie tego, na nowo.

I pomagałem. Byłem mu wierny całe swoje życie. Orałem pole. Zwoziłem drewno. Nawet jeśli napakował na wóz za dużo, nie protestowałem.
Nie oddał mi skrzydeł, nie nauczył jak się lata. Sprawiał ból, bił i kopał, nie dostawałem jeść ani pić.

Ja oddałem mu całego sobie, w zamian za to, co było dla mnie najważniejsze, on nie dał mi nic.

Panie! Robiłem wszystko tak jak chciałeś, ale już nie mogę dłużej.
Oddał mnie gdzieś, jadę z innymi takimi jak ja. Chcą nie chcąc przy każdym zakręcie taranujemy siebie nawzajem. Już nie czuję bólu. Czuję tylko strach.

Panie! Już nie chce skrzydeł spraw tylko by umieranie nie bolało...By to się stało jak najszybciej… Zabierz mnie stąd. Błagam zabierz mnie stąd… Obciął mi skrzydła nagle, nie pytając o zdanie. Odebrał mi moje niebo. Moją wolność.

4.. Hektor

Miałeś siedem lat, kiedy Cię pierwszy raz zobaczyłam. Miałeś dwanaście, kiedy mi Cię zabrali. Z moich obliczeń wynika, że teraz masz szesnaście. Został mi po tobie kosmyk grzywy i wielkie czarnobiałe wspólne zdjęcie na ścianie. Tęsknisz za mną? Tak jak ja za tobą… Porównujesz każdego jeźdźca do mnie? Tak jak ja porównuje konie do Ciebie…

Zmieniłeś się? Zniszczyli Cię? A może jest zupełnie na odwrót, może trafiłeś do lepszego domu, masz kochającą rodzinę i nie pamiętasz już o nas…

Mówią, że konie długo nie zapominają wyrządzonej krzywdy, ty swojej nie zapomniałeś… i chyba już nie zapomnisz. Ale przez to co Ci zrobili, byłeś wyjątkowy. Inny niż wszystkie pospolite gniadosze. Oddawałeś całego siebie na treningu… zawsze musiałeś sobie puknąć w przeszkodę…
Został mi po tobie kosmyk grzywy i wielkie czarnobiałe wspólne zdjęcie na ścianie.

5.LONG LIFE*

Szłaś lekko stukając błyszczącymi podkowami o ubitą ziemię na placu. Twoje lewe ucho było skierowane na mnie, prawe do przodu. Ja zagłębiłam się w swoich myślach, ty w swoich. Z początku nie zauważyłam, że zgubiłyśmy pion. Jednym ruchem ręki dałam Ci sygnał, jak powinna wygiąć się twoja szyja. Posłusznie, jak zawsze, wykonałaś moje polecenie. Szłyśmy dalej, odwracając się w stronę kałuży, znajdującej się na środku czworoboku, oślepiające promienie słońca, które się w niej odbijały, od razu zmusiły nas do zmrużenia oczu. Popatrzyłam w dół, za Twoje łopatki, żeby ponownie spotkać przyjaciela i stałego towarzysza naszych wędrówek po placu. Który niczym „Piotruś Pan” korygował nasze błędy w postawie i uczył latać, za pomocą magicznego pyłu z Dzwoneczkowych skrzydełek.

Znowu jechałyśmy blisko ściany czworoboku, zręcznie wyjeżdżając każdy róg. Dobrze wiedziałam, że jedna chwila mojej nieuwagi, lub błąd może spowodować, że w najlepszym przypadku potkniesz się albo uderzysz jedną nogą w bandę.

Potem na chwilę straciłyśmy kontakt, a ja stanowczym ruchem poprawiłam Twoje ustawienie, skuliłaś uszy. Musiałaś mi pokazać, że moje polecenia nie są zaklęciami, a zwykłym chłodnym rozkazem, którego nie chcesz z jakiegoś powodu wykonać.

Pogłaskałam twoją szyję, szepcząc coś przy tym, żeby naprawić to, co przed chwilą zepsułam. Wybaczasz mi. Znowu, nie wiem który raz w ciągu tych tygodni spędzonych razem i możemy jechać dalej.

Chwilę potem, jakiś koń wychodzi ze stajni, prowadzony przez młodą kobietę. Podnosisz głowę i głośnym rżeniem odpowiadasz na jego rżenie. Zmieniasz kierunek, w pełnym galopie, bez mojego sygnału. Stanowczym ruchem próbuję wyjechać na właściwą ścieżkę, ale ty przekręcasz głowę, skutecznie uciekając od nacisku wędzidła. Nie lubię się z Tobą w ten sposób kłócić, mam wrażenie, że dobrze o tym wiesz i czasem robisz to specjalnie. Zatrzymujemy się, stajesz dęba. A ja w końcu Ci odpuszczam i pozwalam iść w zaproponowaną, przez Ciebie stronę. Wiem, nie powinnam tak robić i nie robię, zwykle, ale perspektywa tego, że możemy się już więcej nie zobaczyć mnie zmusza do ustąpienia, Tobie jednej, jak żadnemu innemu jeżdżonemu przeze mnie koniu. Możesz czuć się wyróżniona. Bo jesteś dla mnie wyjątkowa. I chcę zapamiętać Cię jak najlepiej.

Już zaraz jedziemy do stajni. Jeszcze chwila.

Jesteś posłusznym koniem, choć za wszelką cenę próbujesz przeforsować swoje zdanie i tak zdziwionym, kiedy Ci na to nie pozwalam. Nigdy nie przypuszczałam, że kiedyś trafię na tak wielką końską indywidualność. Takie konie spotyka się raczej w książkach. Wiesz, o tych karych dumnych ogierach, które i tak na końcu zawsze robią to, co im każą.
Pamiętasz wspólny wypad na łąkę? Jak stanęłaś na środku jak wryta, kiedy ja kurczowo złapałam się twojej grzywy, jak ostatniej deski ratunku. Bałaś się stracić przewodnika, nie mając stada w pobliżu.

Tak, już wracamy. Uważaj, bramka.

Perspektywa, że to jedna z naszych ostatnich porannych rozgrzewek mnie przeraża. Niedługo skończy się bajka i trzeba będzie wracać do domu. Do Siwego.

Już, już zdejmuję, tak lepiej, co? Ale nie dostaniesz jeszcze wody, musisz chwilę odsapnąć.

Teraz muszę Cię na chwilę zostawić, odnieść sprzęt. Zacząć znowu układać sobie zdania w głowie po angielsku, twoim ojczystym języku. Porozmawiać z trenerem. Odłożyć na bok przemyślenia, które mam zamiar kiedyś spisać…

Śpisz? A chciałam Ci dać marchewkę. Śpij dalej, nie przeszkadzam, przyjdę jak odpoczniesz.

-Londyn 07.07.08r

*imię klaczy o której jest opowiadanie :)


Ostatnio zmieniony przez Arroch dnia Sob 22:59, 07 Mar 2009, w całości zmieniany 2 razy



PostWysłany: Wto 22:39, 27 Sty 2009
Arroch
Jeździec Apokalipsy



Dołączył: 20 Gru 2008
Pochwał: 11

Posty: 7916

Powrót do góry




Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Najbardziej podoba mi się numer trzy :)

Arroch napisał:
Ja oddałem mu całego sobie, w zamian za to, co było dla mnie najważniejsze, on nie dał mi nic.

Bardzo podoba mi się to zdanie :serducho:
Niezwykle przyjemnie się je wszystkie czyta, widać że masz lekke pióro ( albo klawiaturę :P )



PostWysłany: Wto 23:03, 27 Sty 2009
Madlen
Onkolog
Onkolog



Dołączył: 21 Gru 2008
Pochwał: 4

Posty: 3092

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Pierwszy raz czytam opowiadania o takiej tematyce. Nie sądziłam, że się wkręcę, bo zupełnie nie znam się na rzeczy, a... tutaj niespodzianka! :mrgreen: Naprawdę przyjemnie i lekko się czyta - widać, że jeździectwo jest Twoją pasją. Co więcej, potrafisz dzielić się nią z innymi: potrafisz przekazywać czytelnikom tę radość, werwę i pozytywną energię :D Super!



PostWysłany: Wto 23:19, 27 Sty 2009
rocket queen
Pumbiasta Burleska



Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 57

Posty: 3122

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Skoro się podobają, wrzucam jeszcze dwa, pisane jakiś miesiąc temu:

6.Źrebak.

Każdego dnia budził ją przyjemny stukot podków o kamienną podłogę stajni. Ten sam dźwięk był towarzyszem nocnej wędrówki w głąb snu. Budząc się i zasypiając widziała wpatrzone w nią czarne, wielkie oczy. Czuła w nozdrzach przyjemny zapach siana i konia.

Takie życie sobie wymarzyła. Codziennie w stajni. Codziennie z końmi. Wierzyła że jest wstanie uspokoić każdego wariata i skoczyć każdą przeszkodę na ujeżdżeniowu. Ratować konie. Zmieniać świat. Wierzyła… może trochę zbyt ślepo?

W szkole typ samotnika. Przez znajomych uważana za osobę dziwaczną, wśród nauczyciel – cichą. Malowała konie na każdym wolnym kawałku kartki.

W stajni żywioł. Osoba, która nie bała się żadnego konia, nawet największego ogiera. Długie tereny, trudne treningi nie sprawiały jej trudności. Mimo młodego wieku, ceniona w jeździeckim świecie.
Dnia 23 czerwca jej życie przewróciło się do góry nogami. Przywieźli do stajni wątłego źrebaka o bardzo długich nogach. Z typowo ujeżdżeniowym rodowodem.

Spodobał się jej od razu. Ciemny, prawie kary, z szeroką łysinką na szlachetnym Holsztyńskim łepku. Taki, o jakim zawsze marzyła.
Kilka dni później przekonała się, że ruch miał równie nieziemski co wygląd. Biegał po padoku z niezwykłą gracją, uważając na każdy stawiany krok. Głowę nosił wysoko, rżał bardzo głośno. Chwytał za oko, a gdy patrzyło się na niego, serce zaczynało szybciej bić.

Stała na środku padoku z konik wesoło kłusował wokoło niej. Nogi podnosił wysoko, angażując wszystkie partie mięśni swojego ciała.
- Tak rodzi się wielki sportowiec… - powiedział trener widząc źrebaka i jego przyszłą właścicielkę.

Wzięła to sobie do serca. Schowała głęboko, by kiedyś wyjąć z powrotem i pokazać światu Holsztyńską perełkę.


7. Ślady… - oparte na opowieściach dziadka

Wjechali w śnieżnobiałą, leśną drogę, niczym z baśni. Konie zakopywały się w wysokich zaspach. Słońce, odbijające się od puchu zgromadzonego na ziemi, raziło w oczy. Ale to im nie przeszkadzało. Brnęli dalej w śniegową otchłań, drogi, która wcześniej była im dobrze znana. Odkrywali jej piękno – na nowo.

Przy końcu lasu zagalopowali, jak zawsze. Pędzili przez bezkresne łąki coraz szybciej i szybciej, śmiejąc się wesoło. Kiedy minęli kępkę krzaków konie gwałtownie się zatrzymały. Jedna osoba przeleciała przez końską głowę, by miękko wylądować w zimnym śniegu. Dwie pozostałe ledwo utrzymały się w siodle. Zwierzęta za nic w świecie nie chciały ruszyć do przodu. Nawet ciągnięte siłą. Stawały dęba, jakby chciały krzyknąć „NIE!”.
Jeźdźcy zrezygnowali. Ruszyli po własnych śladach w stronę stajni. Ponownie robiąc zagalopowanie.

Nie mięły dwie minuty, jak z miejsca przed którym zatrzymały się konie wybuchła mina.

Gdyby nie zwierzęcy instynkt i czujność Ci ludzie zostaliby kolejnymi ofiarami II Wojny Światowej.



Autor postu otrzymał pochwałę.

PostWysłany: Sro 0:13, 28 Sty 2009
Arroch
Jeździec Apokalipsy



Dołączył: 20 Gru 2008
Pochwał: 11

Posty: 7916

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

:zakochany: za kolejne dwie, mallutkie perełki.
Czyta się je jak bajki, :buja w oblokach:

Arroch napisał:
Wjechali w śnieżnobiałą, leśną drogę, niczym z baśni. Konie zakopywały się w wysokich zaspach. Słońce, odbijające się od puchu zgromadzonego na ziemi, raziło w oczy. Ale to im nie przeszkadzało. Brnęli dalej w śniegową otchłań, drogi, która wcześniej była im dobrze znana. Odkrywali jej piękno – na nowo.

ten opis jest przecudny, dokładnie wyobraziłam sobię tę scenę

Z tych opowiadań bije Twoja wielka milość do koni!

Arroch napisał:
W stajni żywioł. Osoba, która nie bała się żadnego konia, nawet największego ogiera. Długie tereny, trudne treningi nie sprawiały jej trudności. Mimo młodego wieku, ceniona w jeździeckim świecie.


Krótkie,ale piękne.... :serducho:



PostWysłany: Sro 0:27, 28 Sty 2009
Madlen
Onkolog
Onkolog



Dołączył: 21 Gru 2008
Pochwał: 4

Posty: 3092

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

dwa z nich już wczesniej czytałem i wiesz że mi się podobały... świetnie piszesz i widać że czujesz to co piszesz...
a teraz ide czytać nieznane konikowe opowiadanka^^

----------------------------


Arroch napisał:
Ma na imię Eldar, chociaż nikt go już tak nie nazywa. Dostał nowe. Siwy – po prostu. Niby pospolite, ale ma coś w sobie. Niby nie pasujące do ogiera, ale każdy tak na niego woła. Postrach stajni, koń który najwięcej razy zrzucił, kopnął, szarpną, „wmontował w ścianę”. Wredny. Całe życie z podkulonymi uszami. Bardzo płochliwy i delikatny na pysku. Bardzo nieufny. Trudny koń.


skoro on rzeczywiście taki jest to znaczy, że ciebie mocno kocha skoro tobie w sumie nie robi krzywdy... i zawsze na ciebie czeka...
fajne opowiadanko... tylko czytając czuć że kochasz go bardzo, ale to bardzo... fajnie masz...
życzę by wreszcie Siwy wyzdrowiał do końca...

BTW ty w ogóle kochasz konie... a szczególnie Siwego i Rewira (i Hektora)

wszystkie opoiwiadania świetne i czuję się jakbym tam był... :brawo: czekam na więcej.



_________________
FUS forever

sis - Sevir :**

... i dopiero wtedy stało się światło

"you are still terribly afraid to be hurt, your imaginary sadism shows that. so afraid to be hurt that you want to take the lead and hurt first." "Only with you, eternity wouldn't be boring."

PostWysłany: Czw 17:53, 29 Sty 2009
Caellion
Dziekan Medycyny
Dziekan Medycyny



Dołączył: 21 Gru 2008
Pochwał: 15

Posty: 5591

Miasto: Bełchatów/łódź
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Przeczytałam dopiero dzisiaj, za to wszystkie za jednym zamachem. Nie chcę omawiać każdego z osobna, bo one mają wiele wspólnego: przede wszystkim wielką miłość i zrozumienie, wiele ciepła i cierpliwości, i wielkie, przeogromne :serducho:
Arroch - pisz i publikuj, bo warto poczytać... :spoko:
Dzięki :D



_________________




Codziennie budzę się piękniejsza, ale dziś to już chyba
przesadziłam...

PostWysłany: Czw 18:50, 29 Sty 2009
lizbona
Diabetolog
Diabetolog



Dołączył: 21 Gru 2008
Pochwał: 8

Posty: 1682

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Cal - konie nie kochają. Są pozbawione uczuć wyższych, mają szacunek do człowieka, przywiązują się, ale miłości w naszym rozumieniu tego słowa nie doznają. Czasami myślę, że może to i lepiej, bo jakby każdy koń kochał swojego właściciela, nawet tego, który go bije, oddaje do rzeźni to nie byłoby za dobrze :)

Dziękuję wszystkim za ciepłe komentarze :*

a co do miniaturki to:
Zawiera dużo specjalistycznych określeń i jeśli będziecie mieli kłopoty ze zrozumieniem czegoś mogę wyjaśnić ;) Historia oparta na faktach, właściwie tylko imię konia zostało zmienione. To raczej smutne opowiadanie...

8. Skoczek.

Wielkie kopyta raniły ziemię. Co jakiś czas, na zakrętach, wyrywając kępy zielonej trawy. Ogier o imieniu Jupiter dzielnie pokonywał każdą przeszkodę, pukając w nią tylnymi nogami. Ale właśnie z tego był znany. Bursztynowe oczy świeciły się przy każdym najeździe, długa łabędzia szyja wyginała się w łuk, ułatwiając skok. Równy ruch, silne nogi i symetryczna budowa poprawiały komfort jazdy. Koń – czempion. Od razu widać, że duma stajni. Chodzący ideał.

Kolejny zakręt, kolejna przeszkoda przeskoczona z dziesięcioma centymetrami zapasu. Co jakiś czas ludzie kierujący się do stajennych drzwi przystawali by popatrzeć na niego i jego jeźdźca. Wysoką blondynkę, z delikatną ręką i stabilnym dosiadem. Za każdą bezbłędnie pokonaną przeszkodę nagradzała konia klepaniem po szyi.
Trening czyni mistrza a w ich przypadku nie było co poprawiać, może poza tendencją ogiera do chowania się.

Aczkolwiek i to dało się opanować na znacznej części treningów. Jupiter mimo, że jego papier na to nie wskazywał stał się gwiazdą na Polskich parkurach w klasach P i C.

W dziewiąte urodziny Jupitera miał on pierwszy raz wystartować na międzynarodowych zawodach w klasie CSI*** pod swoją właścicielką. Mimo protestów z jej strony, trener uznał, że koń jest na to gotowy, że już niczego więcej nie jest w stanie go nauczyć. Co miała zrobić? Zgodziła się, to była wielka szansa zarówno dla niej jak i Jupitera na sprawdzenie się, poznanie swoich umiejętności.

O czwartej nad ranem, dnia trzynastego września ogier został opakowany w ochraniacze, derki itd. I siłą wciągnięty do przyczepy na dwa konie. Jego towarzyszem w długiej dość podróży był gniady wałach. Dzieliła ich tylko cienka ścianka działowa pośrodku. Drągi z tyłu przyczepy zostały założone. Drzwi zamknięte. Ruszyli.

Początkowo droga była pusta. Prawie nikt nie jeździ w środku nocy a droga na warszawski hipodrom była długa. Między siódmą a ósmą zaczął padać gęsty deszcz. Siła z jaką uderzał w dach przyczepy spowodowała spłoszenie koni. Na zakręcie przyczepa oderwała się od samochodowego haka i runęła na lewą stronę. Na tą, gdzie stał Jupiter. Mimo szybkiej interwencji, wyciąganie poranionych koni trwało dwie godziny.

Przednia lewa noga wielkiego, dumnego ogiera poszła w drzazgi. Kość nie udało się złożyć. W wielu dokładnie dziewięciu lat został uśpiony.

Jeszcze na dobre nie rozpoczął swojej kariery, a już musiał ją zakończyć.

Drugi koń, z licznymi ranami od podków towarzysza, przeżył. Jednak już nigdy nie odzyskał dawnej formy i do tej pory nie chodzi pod siodłem. Pasie się na bieszczadzkich łąkach, razem z innymi podopiecznymi okolicznych fundacji.

---

Pomyślałam, że jeśli już jesteśmy przy smutnych opowiadaniach, to wrzucę 1 z kilku części "Kronik Rzeźnika" których nie udało mi się jeszcze skończyć, ale planuję w najbliższym czasie dopisać zakończenie :)


Kroniki Rzeźnika 1/?

Budzisz się zlany potem, już po raz kolejny w tym tygodniu.

- Co jest do cholery?! –myślisz, spoglądając na balkonowe okno, by wymazać z pamięci obraz sennego koszmaru. Wstajesz z łóżka spoglądając na wiszący w kuchni zegar, odziedziczony po kimś znaczącym z rodziny twojej żony.
4.30. Pół godziny później wychodzisz z domu ubrany w gruby płaszcz, by rozpocząć kolejny dzień pracy.
------

Mroźne powietrze zapierało dech w piersiach, śnieg iskrzył bielą i skrzypiał pod nogami. Joel Lewis szedł szeroką aleją w stronę przymkniętych, żelaznych drzwi obory dla cieląt. Ciężkie i miejscami przyrdzewiałe wrota skrzypnęły głośno i ustąpiły pod jego naciskiem.

Długi korytarz był prawie zupełnie ciemny, tylko z okien zamontowanych w boksach sączyło się jaskrawe światło potęgowane przez śnieżną biel. Kroki rozchodziły się echem po kamiennej posadzce, zwierzęta z zainteresowaniem podniosły głowy i wyjrzały zza krat boksów z nadzieją, że przyszła pora karmienia. W powietrzu unosił się ciepły zapach świeżego siana i mleka.

Zapowiadał się kolejny nudny dzień pracy.

Bułane cielęta jakiejś zachodniej rasy przeżuwały resztki sina z kolacji, wydając przy tym dziwny, kojący odgłos. Zatrzymał się na chwilę przy jednym z boksów, by dokładniej przyjrzeć się młodemu, około półrocznemu cielaczkowi, który w przeciwieństwie do innych stał sam. Głowę miał spuszczoną w dół a uszy bezwładnie opadły wzdłuż szyi. Joel cmoknął na niego, zwierzę od razu podniosło pysk i odwróciło się w jego stronę. Jakby znało głos swojego opiekuna.

- Cześć – przywitał się Joel, przeczesując ubogą grzywkę na czole byczka. Ten w odpowiedzi na lubioną pieszczotę polizał ciepłym i długim językiem nadgarstek mężczyzny. Uśmiechnął się pod nosem i dał cielęciu długą pastelowo pomarańczową marchewkę.

***

- Który chce pierwszy? – zapytał parę minut później, już ubrany w robocze ciuchy. Odpalając pierwszego tego dnia papierosa. Jego niegdyś biały fartuch pożółkł od ciągłych spotkań ze świeżą krwią i nawet częsta pranie nie wydobyło z niego dawnych kolorów. Ciemnozielony, wyblakły dres i długie szare gumowce mówiły wszystko. Zwierzęta od razu zmieniły do niego nastawienie i zamiast tak jak wcześniej, spokojnie się wpatrywać, zaczęły nerwowo chodzić po wielkich boksach, w których mieściło się od ośmiu do dziesięciu cieląt.

Po pięciu minutach pojawili się jego współpracownicy – wysoki brunet, ubrany w roboczy strój – Mortimer. Przytrzymywał zwierzęta, gdy te za bardzo się rzucały. Pozostała część ekipy, czyli dwóch osiłków jeden o imieniu Matt a drugi George układali martwe zwierzęta w stosy. Ostatni członek Leni – młody blondyn – dopiero na praktykach, jego głównym zajęciem było podawanie, przynoszenie, karmienie zwierząt – jednym słowem chłopiec na posyłki reszty. Joel podcinał jednym, sprawnym ruchem ręki gardła cieląt.

Wyciągnęli z boksu dwa byczki. Bez odmian, złoto bułane. Zwierzęta momentalnie zaczęły się trząść ze strachu. Stanęły na środku korytarza przytulone bokami do siebie. Mimo poganiania nie chciały podejść dalej.
Po piętnastu minutach walki stały już na stanowiskach. Betonowa, profilowana podłoga i odpływ na środku przywodziły na myśli lochy.
Na pierwszy ogień poszedł cielak stojący z lewej strony. Joel staną okrakiem na jego kręgosłupie. Pogłaskał po szyi szukając wypukłości gardła. Przyłożył nóż pod kątem.

Nacisną i szybko szarpną. Po chwili bezwładne zwierzę, zalane litrami ciemnej krwi opadło na podłogę.
Na oczach drugiego cielęcia wynieśli cało jego brata do pomieszczenia obok. Leni długim zielonym wężem zmył krew do odpływu na środku a Joel otarł błyszczący nóż kawałkiem starej bluzy.

Drugi cielak został zabity trzy minuty później, a potem kolejny, aż nie wybili trzydziesty sztuk .

- Na dzisiaj koniec – powiedział zmęczony Joel kierując się do pomieszczenia gospodarczego. Leni poszedł za nim. Dzisiaj była środa, dzień w którym przyszły rzeźnik uczył się teorii od swojego mistrza w pobliskim pub’ie.

Kiedy, już przebrani w zwykłe ciuchy wyszli z obory od razu skierowali się w lewo ku wyjściu z ubojni. Żelazna brama ustąpiła, przesuwana przez Leni’ego.

Pub jak zwykle w środku tygodnia świecił pustkami. Joel usiadł przy barze i zamówił:

- To co zawsze, dwa razy – szczerząc zęby do długonogiej blondynki stojącej przy kasie.

Leni usiadawszy obok niego, na wysokim drewnianym stołku z zainteresowaniem słuchał tego, co rzeźnik ma do powiedzenia. Joel wspomagając się plastikową słomką zamiast długim nożem pokazywał mu rodzaje rzeźnickich cięć. Jak kroić, żeby nie tryskało za dużo krwi, jak kroić, żeby się nie zachlapać, jak kroić, żeby zwierzę jak najszybciej padło.

Po piątej kolejce ciemnego piwa Joel’owi zaczął się plątać język.

- To nie jest świat dla wrażliwych ludzi. Pamiętaj o tym Leni. – i chwiejnym krokiem opuścił pub. Trzeba wracać do domu.


Ostatnio zmieniony przez Arroch dnia Wto 17:53, 03 Lut 2009, w całości zmieniany 1 raz



PostWysłany: Sob 23:15, 31 Sty 2009
Arroch
Jeździec Apokalipsy



Dołączył: 20 Gru 2008
Pochwał: 11

Posty: 7916

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

O, to są tu inni jeźdźcy, nie tylko ja? Patetycznie. O koniach zawsze pisze się patetycznie i wzniośle. Właściwie dlaczego? Piękne zwierzęta, budzące piękne emocje. Powód jak każdy inny żeby wpędzić kogoś w patos. Trudno, zdarza się.
Jest w stajni, gdzie jeżdżę klacz imieniem Bella. Bardzo piękna gniadoszka szlachetna półkrew. Wielu się jej boi, jest tam dopiero od lipca. Boją się, bo nosi, wiesza się na wędzidle, jest gwałtowna, nerwowa i młoda. Ja się nie boję, bo ona jest wyjątkowa. Jak już dojdzie się z nią do porozumienia, delikatnie zwalnia zewnętrzną wodzą staje się idealna - nie próbuje ominąć przeszkody, jak widzi, że chcę aby skoczyła to daje uszy do przodu, biegnie na wprost i skacze. W zasadzie wszystko dzięki podejściu mojego trenera. Wojtek jest trochę jak House - wredny profesjonalista, który cholernie dobry jest w tym co robi, ale do ludzi ma kiepskie podejście. Jednak mnie lubi, bo zjednałam sobie w jakiś sposób jego sympatię. To najlepszy trener jakiego miałam, choć lubi uszczypliwe słowne przepychanki i łapanie za słówka. Zamiast vicodinu ma papierosy od których jest uzależniony i mimo wieku tak samo jak House z przenikliwym spojrzeniem i zagadkowym uśmiechem jest po prostu niesamowity. Gdy uczy jest cudotwórcą, z nim wszystko staje się łatwe, potrafi przekazywać wiedzę w doskonały sposób. Nauczył mnie porozumienia z Bellą. Happy Endu jednak nie będzie, bo nie mam pieniędzy, ani warunków żeby wykupić Bellę i mieć ją tylko dla siebie. Szkoda, bo klacz jest piękna i drzemie w niej wielki potencjał. Mimo wszystko cholernie dużo zależy od tego od kogo się uczysz.



PostWysłany: Sob 23:16, 31 Sty 2009
Miss Spookines
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 31 Sty 2009
Pochwał: 3

Posty: 35

Miasto: Jawor
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Miss Spookines mój trener to z kolei wydawca końskich podręczników. Mnie i Siwucha - jednego z moich 2 koni nazwał "koniem kaleką i jeźdźcem bez głowy" wymaga ode mnie tyle, co od profesjonalnych skoczków których prowadzi. Wkurza ludzi i kocha ich do siebie zrażać, ale czegokolwiek nie powie, ja wiem, że tak nie myśli w głębi serca kibicuje mi i Siwemu.
Bo jeśli czytałaś opowiadanie o Siwku wiesz, że jest on chory, powiedziałabym bardzo chory (mam w planach opowiadanie o jego leczeniu). To Hanower czystej krwi, proso z Niemiec. Ogier, siadem lat. Ze mną prawe trzy.
Mój 2 koń, Rewir to wyciągnięty z prawie że z rzeźni Folblut. Ze mną 31 dni. Najodważniejszy przestraszony przez ludzi konik, jakiego spotkałam.

ale to nie rozmowa na ten wątek, jak coś to pisz na PW lub GG...



PostWysłany: Sob 23:23, 31 Sty 2009
Arroch
Jeździec Apokalipsy



Dołączył: 20 Gru 2008
Pochwał: 11

Posty: 7916

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

po pierwsze :wow: nie podejżewałem, że wegetarianka jest w stanie napisać taką rzeczy jak Kroniki.,.. ale wyszło ci... czekam na dalej.



_________________
FUS forever

sis - Sevir :**

... i dopiero wtedy stało się światło

"you are still terribly afraid to be hurt, your imaginary sadism shows that. so afraid to be hurt that you want to take the lead and hurt first." "Only with you, eternity wouldn't be boring."

PostWysłany: Nie 0:11, 01 Lut 2009
Caellion
Dziekan Medycyny
Dziekan Medycyny



Dołączył: 21 Gru 2008
Pochwał: 15

Posty: 5591

Miasto: Bełchatów/łódź
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Arroch.......... wryło mnie!
nie serio nie wiem czy będę jednak w stanie to dalej czytać. Twoje inne opowiadania tak ,ale to raczej nie. Chyba nie zdawalam sobie sprawy z tego , że nie będę w stanie tego czytac.
Od strony "artystycznej" ( chociaż nie wiem czy to dobre slowo ,ale wiesz o co mi chodzi) to jest to skonstruowane doskonale. I to że nie mam ochoty już więcej tego czytać to tez przemawia na Twoją korzysć bo osiągnęłaś efekt , który tu idealnie pasuje! Obrzydzenie... jezu ja wiem że i tacy ludzie pracuja i żyja ,ale ja nie mogę..... :|

zresztą czego ja się spodziewałam? hehe :wink: gratuluję



PostWysłany: Nie 0:22, 01 Lut 2009
Madlen
Onkolog
Onkolog



Dołączył: 21 Gru 2008
Pochwał: 4

Posty: 3092

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Kroniki Rzeźnika 2/?

5.00 nad ranem. Czwartek. Podnosisz żółty kubek z własnym imieniem, po ostatni łyk czarnej, świeżo parzonej kawy. Szybko zerkasz na zegar wiszący na ścianie, powinieneś już wychodzić. Nagle uświadamiasz sobie, że dzisiaj twój podopieczny, cielaczek gwiazdką wykarmiony przez ciebie butelką, bo matka padła z powodu jakiejś choroby, kończy pół roku. Nazwałeś go Iryskiem, chociaż twoja podświadomość mówiła: „jak coś nazywasz, zaczynasz się przywiązywać”. Stłumiłeś jej głos, przecież był taki słodki. Wczoraj jeszcze karmiłeś go marchewką z ręki, dzisiaj będziesz musiał go zabić.

„Taka praca” mówisz do siebie, wkładasz długi płaszcz i wychodzisz z domu.

---

Joel przekroczył próg obory. Jak podejrzewał, był spóźniony już wszyscy na niego czekali, przebrani, gotowi do pracy. Szybko zmienił ubranie na robocze i odpalając papierosa wszedł do pomieszczenia z odpływem na środku. Do wystającej belki przywiązane były dwie młode krowy, nie wiadomo dlaczego, nie trafiły do mleczarni. Były jaśniejsze niż byczki, mniejsze i miały duże bystre oczy. Stały i patrzyły na Joel’a, on spojrzał w oczy tylko jednej, ale szybko odwrócił wzrok, nie mógł na nie patrzeć.
Odłożył ciągle palącego się papierosa na parapet. Wyją nuż ze skrzynki, krótszy od tego, którego używał wczoraj. Kiedy podszedł od tyłu do jednej z krów stała jak zaklęta, nie wiedziała co się dzieje. Jak każdą swoją ofiarę i ją pogłaskał po szyi. Chwile później sztywne ciało zwierzęcia znalazło się między jego nogami. Cała procedura się powtórzyła Matt i George wynieśli krowę, Leni zmył podłogę, Joel wyczyścił nóż i zaciągnął się kilka razy, papierosem, który zostawił na parapecie.

Druga krowa była niespokojna, już wiedziała co ją czeka. Trzęsła się cała i chodziła w tą i z powrotem na krótkim uwiązie.

- Leni, idź po Mortimera, będziemy potrzebowali jego pomocy – powiedział rzeźnik, gdy tylko zauważył, że nie jest w stanie sam utrzymać przestraszonego zwierzęcia.

Kiedy tylko wezwana osoba się zjawiła i mocno przytrzymała krowę, Joel wykonał swoją pracę. Kolejne kilogramy mięsa trafiły na stos.
I tak za każdym razem, aż znowu nie ubili trzydziestu wyznaczonych sztuk, które miały trafić do masarni. Nie wiedział do końca jak to się stało, ale Irysek dzisiaj się uchował od jego długiego noża. Podejrzewał, że to może być sprawka najmłodszego pracownika rzeźni. Nie raz widział, jak Leni klepał byczka i karmił go butelką z mlekiem lub warzywami z ręki. Początkowo nie pozwalał mu na to, ale kiedy sam polubił zwierzaka przestał go upominać.

Po wykonanej pracy ruszył zasypaną śniegiem drogą do domu. Uświadamiając sobie, że idzie dzisiaj na kolację urodzinową swojego teścia.

---

Wchodzisz do domu. Rozbierasz się, patrzysz na kalendarz, już niedługo święta. Twoja żona krząta się po domu z córka na mamrocząc coś pod nosem, zapewne o tym, że spóźnicie się na kolację, że nie wyraziłeś swojego zdania co do prezentu. Wzdychasz, szuka dziury w całym jak zwykle.

Na kolacji czujesz się dziwnie. Na środku stołu leży wędzony wieprzek z jabłkiem w pyszczku. Gospodarz kroi go i podaje soczysty kawałek mięsa, każdemu z gości na porcelanowy talerz. Robi Ci się nie dobrze. Niestrawione śniadanie staje w gardle, a obraz Iryska przeżuwającego marchewkę nie chce zniknąć. Bierzesz kilka głębszych oddechów, wstajesz od stołu przepraszając i kierujesz się krętymi żelaznymi schodami w stronę łazienki. Zamykasz się od środa i przemywasz twarz zimną wodą. Już lepiej, zaraz zejdziesz na dół i wszystko będzie w porządku. Jutro pójdziesz do pracy i dalej z chirurgiczną precyzją będziesz podrzynał gardła bykom.

Cześć 3

4.23. Piątek. Wstajesz z łóżka, zbierasz się, masz już wychodzić do pracy, ale twoja córka budzi się z krzykiem. Zapewne coś jej się przyśniło. Bierzesz ją na ręce, przytulasz, nucisz jedyną kołysankę jaką znacz. Po chwili zasypia ponownie. Całujesz w pełni rozbudzoną żonę w skroń, kładziesz dziecko koło niej i wychodzisz.
W oborze czeka już Leni, jednak Joel zauważa go dopiero po chwili, gdy wychodzi z boku Irysa.

- Wiem, że nie wolno, szefie, ale on jest taki… - zaczął się tłumaczyć praktykant. Jednak Joel tylko podniósł rękę, by poklepać byczka po szyi i poczęstować go marchewką. Zaszokowany młodzieniec już nic nie powiedział. Udał się do przebieralni, by założyć roboczy strój.

Joel z długim nożem w ręku obserwował swoich współpracowników, prowadzących kolejne cielaki do zabicia. Numer 457 był spokojny, jego strach objawiał się paraliżem mięśni, chociaż bardzo chciał nie mógł się wyszarpnąć. Numer 459 był trzymany przez Mortimera za uczy, by szarpiąc się nie zrobił krzywdy Joelowi. Numer 460 był wyjątkowo ładny. Białe skarpetki i pyszczek, wyglądały tak, jakby byczek w dzieciństwie oblał się mlekiem. Leni uśmiechnął się jak tylko go zobaczył, jak wyraźniej spodobał mu się, ale kiedy przyszła jego kolej, na chwilę opuścił pomieszczenie.

Przyprowadzono numer 462.
„Irys” pomyślał Joel. Szeroko otworzył oczy i obserwował, jak byczek ufnie podąża za Matt’em. Kiedy został przywiązany do metalowej barierki wesoło grzebał przednią nóżką. Joel podszedł do niego i z bólem serca pogłaskał jego szyję, Irys wzdrygnął się, jakby zrozumiał co się dzieje. Mortimer wyciągnął już rękę żeby bo przytrzymać.

- Nie! – krzyknął rzeźnik – poradzę sobie.

Nóż znalazł się na wysokości jego gardła. Joel przez chwilę się zawahał. W momencie kiedy nóż dotknął szyi Irysa, kalecząc ją na pół centymetra w głąb zwierzę odskoczyło a najostrzejsza część noża wylądowała w palcach lewej ręki Joel’a. Georgie zawsze przygotowany na taką ewentualność szybko dobił zwierzę strzelając z czarnego, krótkiego pistoletu.

Rzeźnik oparł się plecami o ścianę tamując krwawienie. Pierwszy raz pozwolił sobie na chwilę zawahania. Pierwszy raz popełnił błąd.
Po chwili do pomieszczenia wszedł Leni, widząc Irysa leżącego na środku, zakrwawionego Joel’a pod ścianą i zdezorientowana resztę ekipy wyszedł z obory i już nie wrócił do końca zmiany. Chwilę później rzeźnik obandażował sobie ciasno lewą rękę.

- Na dzisiaj koniec, wracajcie do domu. – powiedział dysząc, sam zdjął tylko fartuch i wyszedł z obory.

---

- Co się stało? – pyta zaszokowana żona kiedy wchodzisz do domu, wcześniej niż zwykle.

- Nic- odpowiadasz smutno kierując się do kuchni by poprawić opatrunek.

- Jak to się stało! – krzyknęła podbiegając go Ciebie, kiedy tylko odsłoniłeś ranę spod bandaża. Postrzępione kawałki skóry i mięśni nie przykrywały już kości. – Joel to trzeba zszyć, jedziemy do szpitala.
- Nie. – opowiadasz spokojnie. – sam dam sobie radę. – żona wyciąga apteczkę z szafki nad zlewem. Na ranie kładzie gazę nasączoną wodą utlenioną, krzywisz się z bólu i prawą ręką wyciągasz czystą wódkę z szuflady obok której stoisz. Wypijasz duży łyk i siadając na kuchennym stołku dajesz znak by kontynuowała.

Zaciska bandaż bardzo mocno, a ty z każdym naciągnięciem wypijasz kolejny łyk czystej. W tym momencie już nie wiesz dlaczego, nie chciałeś jechać na zszywanie do szpitala. Może chodziło o to, by trochę pocierpieć? Tak jak zwierzęta, które zabijasz każdego dnia, już od kilku lat.


i jak? ;)



PostWysłany: Nie 13:50, 01 Lut 2009
Arroch
Jeździec Apokalipsy



Dołączył: 20 Gru 2008
Pochwał: 11

Posty: 7916

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Ależ ty masz masochistyczne upodobania. Chciałaś mój "inteligentny" komentarz to masz. Jak uśniesz w połowie, albo nabawisz się rozstroju nerwowego/przesiąkniesz głupotą, to pamiętaj, że ostrzegałam XD
Pierwsze teksty są piękne.Nie piszesz ich bo musisz, piszesz je bo chcesz, czujesz każdą emocję w nim zawartą. Nie są sztywne, pozbawione uczuć, mdłe. Są... Prawdziwe. Dają do myślenia. Pozwalają spojrzeć na niektóre sytuacje z innej, lepszej perspektywy. Nie sądzę, że kiedykolwiek uda mi się napisać coś tak pięknego, ale będę próbować xD
Co do Kronik, o maj gad, jestem w niebie. Nie żeby mnie cieszyło wszystko, co się dzieje w opisywanym przez Ciebie świecie, ale wow, to było mocne. Tak mocne, że niejeden film, książka, która ma budzić takie emocje, po prostu się przy Twoim opowiadaniu chowa. Bohaterowie genialnie poprowadzeni. Nie odcinają się bezpośrednio od tych dwóch różnych światów - jednego pełnego krwi zabijanych zwierząt, drugiego w spokojnych objęciach rodziny. Samo przesłanie dramatyczne, bo tak naprawdę, kto z nas chce poznać taki świat i myśleć o nim codziennie?
Podsumowując - Arroch to jest świetne! Piszesz z pasją i takim czymś, czego nie potrafię nazwać, ale nadaje każdemu Twojemu tworowi tego "czegoś"
:*



_________________

PostWysłany: Pon 21:45, 02 Lut 2009
jeanne
Dziekan Medycyny
Dziekan Medycyny



Dołączył: 21 Gru 2008
Pochwał: 50

Posty: 11087

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Jeanne, piszę o tym, bo to nie daje mi spokoju, nie chcę uczestniczyć w tym co się dzieje, nie chcę uczestniczyć w masowych morderstwach nie będę pisać dalej bo ktoś, kto to przeczyta mógłby poczuć się urażony...

W tej części jest fragment, z którego zrobiłam Hameron'owego fick'a :)

miłego czytania i k o m e n t o w a n i a !!

Kroniki Rzeźnika 4/?


Poniedziałek. 3.45 od pół godziny nie śpisz. Ta sprawa z Iryskiem… nie daje Ci spokoju. A mimo to, wstajesz i zbierasz się do pracy jak co dzień. Może ktoś pomyśli, że jesteś tchórzem, ale pieniądze na utrzymanie rodziny są ważniejsze niż życie tych cieląt. Poza ty gdzie teraz znajdziesz pracę?
Wychodzisz z domu o 4.30 trzaskając przypadkiem drzwiami.

---

Wielka obora wydaje się dziwnie pusta, chociaż wolne boksy po zabitych tego samego dnia wieczorem uzupełniane są przebadanymi zwierzętami, które dziś lub jutro stracą życie.

Joel zatrzymał się w połowie korytarza i jego oczy odruchowo powędrowały w prawo. Zza żelaznych krat spojrzały trzy bułane byczki. Tam stał Irys. Rzeźnik potrząsnął głową i ruszył dalej korytarzem.
W pomieszczeniu gdzie przebierali się pracownicy unosił się nieprzyjemny zapach świeżego mięsa i krwi. Joel podszedł do swojej, miejscami zardzewiałej ,metalowej szafki.

Początkowo nie zauważając Mortimera, który okupował niegdyś zieloną kanapę, stojącą tuż przy drzwiach. Teraz kolorem bardziej przypominała żółty niż zielony, stwierdził przyglądając się koledze z pracy. Muskularny, ciemnowłosy osiłek bawił się scyzorykiem. Otwierając go i zamykając, nie zauważył nawet stojącego kilka metrów od niego rzeźnika dopóki ten się nie odezwał.

- Cześć – zaczął wesoło Joel z nadzieją na szybką odpowiedź.

- Cześć – usłyszał po dłuższej chwili. Mortimer podszedł do swojej szafki i po otworzeniu jej zaczął się przebierać. Joel przez chwilę zastanawiał się co mogło się stać. Po czym zrobił to samo – zmienił ciuchy na robocze. Nie dalej jak pięć minut później zjawili się Matt, Georgie i Leni. Dwóch ostatnich śmiało się głośno z opowieści pierwszego. „Dobrze, że się polubili” pomyślał Joel i jego troska o Mortimera zjechała na boczny tor.

---

Stał koło barierek, do których przywiązywano cielaki paląc papierosa. Przedostatniego z zaczętej dwadzieścia cztery godziny temu paczki.
Pierwsze dwa, numer 463 i 465, nie sprawiały problemów. Zabicie ich odbyło się dużo szybciej niż przewidywał kontuzjowany przecież Joel. Teraz Mortimer nie odstępował go na krok i trzymał praktycznie każdego cielaka, którego rzeźnik wysyłał w ostatnią podróż. Dalej był małomówny i rzadko się odzywał, a o wyrażaniu własnego zdania nie było mowy, ale Joel był mu wdzięczny za pomoc. Ból lewej ręki uniemożliwiał mu czasami mocniejsze przytrzymanie zwierzaka w chwili, kiedy ostry nóż dotknął delikatnej skóry na jego szyi.

Mimo głębokiej rany bardzo chciał zmieścić się w średniej trzydziestu cielaków wysyłanych dziennie do masarni z obory, którą mu przydzielono.

Nie udało się. Po zabiciu piątego wysłał Leni’ego do sklepu po papierosy. Piętnaście byczków później oparł się o barierkę kurczowo trzymając się za bandaż. Przyprowadzono kolejne dwa i już Matt miał odprowadzić je z powrotem widząc cierpienie szefa.

- Dawaj je, te dwa jeszcze zabiję, następne, będą musiały poczekać do jutra – powiedział Joel chcąc oszczędzić zwierzakom wchodzenia tutaj po raz drugi. Przeżywania tego strachu, po raz drugi.

Z wielkim wysiłkiem wbił nóż w gardło bułanego byczka. Miał wrażenie, że jest cięższy niż zwykle. Bezwładne ciało opadło na podłogę. Georgie i Matt szybko się go pozbyli a Leni jak zwykle zmył podłogę. Joel odpalił papierosa zamykając oczy i odchylając głowę w tył. Wyobraźnia spłatała mu figla. Zobaczył wirujące czarne oczy i białą, świecącą gwiazdkę na czole. Potem resztę głowy, uszy opuszczone w dół, ciemny, prawie czarny noc i długi język oblizujący miękkie wargi. Gdyby nie stał oparty o ścianę zapewne by się przewrócił, bo zachwiał się i szybko otworzył oczy. Przeszył go zimny dreszcz. Miał gorączkę.

Mortimer trzymał głowę ostatniego cielęcia między nogami, czekając aż jego szef go zatnie i wszyscy będą mogli iść do domu. Zwierzę, czując nacisk na potylicy nie ruszało się, poza trzęsieniem się ze strachu, ale dla rzeźników było to normalne.

Joel podszedł i szybkim ruchem poderżnął byczkowi gardło. Tym razem nóż wydał się tępy i ciężej wchodził w cielęcą szyję. Kiedy tylko ciało opadło na podłogę, nic nie mówiąc ruszył w stronę przebieralni i więcej go tego dnia nie widzieli.

---

To był ciężki dzień. Wracasz do domu, ciepły obiad od dawna czeka na stole. W myślach liczysz dni, które zostały do świątecznej katastrofy. Mimo, że twoje życie zmieniło się na dobre już jakiś czas temu, nadal jesteś gwałtowny a jednocześnie boisz się wyrazić swoje zdanie. Uradowana Dajan Lewis wita Cię słodkim buziakiem, jak zawsze. Popadasz w rutynę. Nienawidzisz jej. Jecie obiad w ciszy, która zaczyna doprowadzać Cię do szału.
- To mięso jest nie dobre – stwierdza w końcu przerywając ciszę – ma złą energię, zwierze, któro zabijałeś musiało się bardzo bać.
Dotarło do ciebie, że cielęcina którą jesz może być Iryskiem, którego zabiłeś dwa dni temu. Ta wiadomość spada na Ciebie jak grom z jasnego nieba. Prostujesz się i momentalnie bledniesz. Chcesz coś powiedzieć, ale nie możesz. Słowa więzną Ci w gardle. Podnosi wzrok znad talerza. Uśmiecha się, słodko. Zaczyna robić Ci się nie dobrze, ale nie możesz wstać od stołu. Dopóki ona nie da sygnału. Jesteś jak marionetka w jej rękach. Dotychczas Ci to nie przeszkadzało, co się z Tobą stało?

W końcu wstajecie. Ona sprząta po obiedzie, Ty siadach na kanapie i czytasz książkę. Słyszysz przeciągły płacz dziecka i brzęk uderzanych o siebie talerzy w zlewie. Potem kroki na waszych wspólnie wybieranych bukowych schodach. Płacz staje się coraz słabszy i zaczyna zagłuszać go inny dźwięk. Twoja żona nuci pod nosem kołysankę, której słów i tak nie słyszysz. Dziecko się uspokaja. Podnosisz wzrok znad książki. Zakładasz, że ponownie zasnęło. Znowu słyszysz kroki na bukowych schodach, patrząc w litery na stronach dochodzisz do wniosku, że co trzeci skrzypi. Powodując nieprzyjemne dreszcze na twoich plecach.
- Zasnęła – szepcze Dajan, mijając Cię i kierując się do kuchni by dokończyć sprzątanie. Dźwięk płynącej z kranu wody uniemożliwia Ci dalsze czytanie książki. Chociaż i tak nie przeczytałeś ani jednej strony do końca. Odkładasz ją na bok, zdejmujesz okulary, odchylasz głowę do tyłu i powoli zasypiasz, jak to zwykle masz w zwyczaju…

Jest Ci zimno, cały się trzęsiesz, zastanawiasz się gdzie jesteś. Koło ciebie leży drobna brunetka, która w pełni rozbudzona wstaje z łóżka. Dopiero teraz słyszysz płacz dziecka. Przecierasz oczy, dochodzisz do wniosku, że jesteś zlany potem. Kładziesz głowę z powrotem na poduszce. Łykasz kilka środków przeciw gorączkowych. Obrazy cieląt stojących przy barierce nie znikają mimo częstego mrugania oczami. Owijasz się szczelnie kołdrą. Jesteś bezsilny, jedyne co możesz zrobić to przeczekać gorączkę. Jeśli zniknie, wyobrażenia przestaną Cię męczyć. Ale na razie ani myślą tego robić, leki nie zaczęły działać. Widzisz bułane cielęta przywiązane do barierki dwa lub trzy. Jaśniejsze i ciemniejsze z odmianami i bez, wszystkie, które zabiłeś podczas swojej kilkuletniej rzeźnickiej praktyki.
Rzeczywistość to iluzja, prawdziwa jest tylko fikcja.



PostWysłany: Pon 22:43, 02 Lut 2009
Arroch
Jeździec Apokalipsy



Dołączył: 20 Gru 2008
Pochwał: 11

Posty: 7916

Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Łyk kultury Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
Strona 1 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Mapa użytkowników | Mapa tematów
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Czas generowania strony 0.06282 sekund, Zapytań SQL: 15