Toast

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Hilson
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Wiadomość Autor

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Toast

Już dawno podjęłam decyzję, że nie będę niczego wrzucać 'na gorąco'. Wciąż nad tym pracuję, ale to jest, jak nałóg. Postanowiłam, że nie będę od razu całości wstawiać. Pobudujemy trochę napięcia. :) Tekst został przejrzany przeze mnie kilka razy, trochę już odleżał, ponadto został sprawdzony przez betę.
To jest tłumaczenie. Nie podam Wam linka, bo popsuje on niespodziankę. :twisted: Nie jest to tekst przeznaczony dla delikatnych osób. Oczywiście po wklejeniu całości podam wszystkie dane do oryginału, łącznie z nickiem autorki.




Ostrzeżenia:
- Przekleństwa
- Slash [House/Wilson]
- Seks [krótka scena]
- Przemoc [niedosłownie]


Toast



Piątek, 18:42

Pijany. House był definitywnie pijany.

Jak, do cholery, Wilson dotarł do domu tak wcześnie?! Miał przecież nadrabiać zaległości w papierach przed posiedzeniem zarządu. Nie mógł być tutaj.

House zaparkował motor i obrzucił żałosnym spojrzeniem Volvo Wilsona, stojące niczym wyrzut sumienia, na swoim zwykłym miejscu. Potem szybko spojrzał w okno, niemalże obawiając się zobaczyć Wilsona wpatrzonego w niego. Na szczęście było puste. Pewnie jest zajęty w kuchni. Albo bierze prysznic. Nie słyszał motoru. Może, jeśli będę naprawdę cicho – i będę miał naprawdę dużo szczęścia – nie usłyszy, jak wchodzę i prześliznę się do sypialni nim się zorientuje…

Kogo on próbował oszukać? House i ciche poruszanie? Sama laska na parkiecie zdradzi jego przyjście, zakładając, że te durne drzwi nie zaskrzypią ani razu i nie ogłoszą tego wszem i wobec, nim zdąży przekroczyć próg. Nie, jego ostatnią nadzieją było udawanie, że nic się nie stało. Albo - biorąc pod uwagę, że nie ma żadnej szansy, by Wilson nie zobaczył go przechodzącego przez drzwi – natychmiastowe przejście do ofensywy, jeśli to konieczne. Strząsnął śnieg z włosów i ramion, wyciągnął torbę z bagażnika i ruszył ostrożnie, zostawiając ślady na ziemi. Wszedł na klatkę… stając naprzeciw zielonych drzwi. Przymknął oczy. Chciał, by Wilson był gdziekolwiek, byle nie już za tymi drzwiami, oglądając jego przyjście…


* * *


Piątek, 18:27

Wilson prowadził ostrożnie. Zawsze. A już szczególnie przy śniegu. Poza tym nie było po co się spieszyć. House nie będzie oczekiwał go jeszcze przez kilka godzin. Posiedzenie zarządu trwało nadzwyczaj krótko, więc Wilson zdecydował się spakować akta pacjentów do teczki i popracować nad nimi w domu, w weekend. Nie mógł się doczekać spokojnego wieczoru z Housem. Filmu, kilku butelek piwa i kolacji. Miał wszystko potrzebne do przyrządzenia włoskiej kuchni, ale House prawdopodobnie będzie chciał zamówić pizzę. Albo chińszczyznę. Wilson miał nadzieję, że jeszcze nie zamówił dla siebie samego. W końcu jeszcze wcześnie. House zapewne czekałby na niego, co najmniej do czasu, kiedy jego żołądek straciłby cierpliwość. Poza tym, jeśli zamówiłby bez Wilsona, musiałby za siebie zapłacić. Wykluczone było, by House próbował przyrządzić coś własnoręcznie.

Z tymi myślami Wilson wjechał na strzeżony parking, wygramolił się z Volvo i podążył ku mieszkaniu. Jego mózg zarejestrował brak motoru na miejscu obok poręczy. Tupnął kilka razy naprzeciwko drzwi od klatki schodowej, starannie unikając plam topniejącego śniegu, próbując jednocześnie ocalić swoje mokasyny i utrzymać równowagę. Wilson zamarł. Nie podobała mu się wizja House’a, jeżdżącego na tej ‘maszynie śmierci’ w dobrych warunkach, a co dopiero w złych – nie mówiąc już o śniegu. Ale House był dojrzałym mężczyzną i doświadczonym kierowcą. Wiedział co robi, byłby ostrożny. Nie, czekaj – to był House. On nie zna słowa „ostrożny”. Zmartwienie Wilsona pogłębiło się.


* * *


Piątek, 18:14

Cholera. Koniec piwa. Nie ma sensu zamawiać czegoś na kolacje tak wcześnie. Wilson mógł planować ugotować coś, kiedy wróci do domu. Nie wspominając już o tym, że u House’a cienko było z gotówką, a karta kredytowa Wilsona była w portfelu Wilsona… w kieszeni Wilsona... w szpitalu. Nie, lepiej po prostu poczekać i zobaczyć, co Wilson zrobi na kolację, jak wróci. Ale sytuacja z piwem była czymś zupełnie innym. House, co prawda, mógł napisać SMS’a, żeby ten przyniósł kilka sześciopaków, kiedy będzie w drodze do domu, ale w tej chwili to nie urządzało go ani trochę lepiej. I oznaczało sklep z piwem. Miał wystarczająco dużo groszaków na kilka browarów. Wilson zostawiał swój portfel leżący bez jakiejkolwiek ochrony tak często, że wystarczyło.

Wyglądając na śnieg prószący na zewnątrz, House uświadomił sobie, że prawdopodobnie, gdyby teraz ruszył swój samochód, to straciłby miejsce na parkingu i musiałby brnąć przez błoto pośniegowe, by dotrzeć do domu. Nie, po prostu weźmie motor. Szybki wyjazd. Za piętnaście minut będzie z powrotem, a parking kilka stóp od domu. Nieporównywalnie lepiej.

Wciągnął adidasy, chwycił skórzaną kurtkę, portfel, laskę, klucze i rozejrzał się naokoło szukając kasku. Powinien być na biurku. Nie… cóż prawdopodobnie Wilson znowu położył go w gabinecie. Nie. Krzesło w sypialni. Nie. Nie było go ani na kuchennym blacie, ani na podłodze obok stolika do kawy, ani nawet w łazience. W ogóle, co on, do cholery, miałby tam robić? House przykuśtykał ponownie do sypialni i podejrzliwie rozejrzał się wokół. Musiał być gdzieś tutaj. Chyba, że Wilson umyślnie go schował. Ale mimo tego, że nienawidził jego motoru, był naprawdę cholernie wkurzony, gdy House jechał bez kasku. Nie, Wilson nigdy by go nie schował. House musiał przypadkowo kopnąć go pod łóżko. Jęknął na myśl o czołganiu się po podłodze, żeby tam szukać… A właściwie uważał, że nie podniesie swojego kalekiego tyłka z powrotem. Mimo wszystko rozważył wzięcie samochodu… ale napotkał na przeszkodę w postaci jedynego nierezerwowanego miejsca samochodowego. Nie spodobał mu się pomysł parkowania na końcu drogi, gdy wróci, a następnie chodzenia o lasce w tę i z powrotem. Gdyby wziął to zarezerwowane dla jego mieszkania, wówczas Wilson musiałby zaparkować daleko, co zapewne wprawiłoby go w zły humor. A wkurzony Wilson nie robi dobrego żarcia. Nie, on po prostu zaciśnie zęby i skorzysta z szansy jechania motorem bez tego cholernego kasku. Nie zostanie złapany. To tylko króciutka droga, Wilson nigdy się nie dowie, a jemu chciało się pić.


* * *


Piątek, 18:38


Wilson wyskoczył z butów i postawił teczkę na biurku, po czym ruszył w stronę sypialni, aby zdjąć szpitalny strój i włożyć coś wygodnego przed rozpoczęciem kolacji. House nie wyjeżdżałby, żeby przynieść jedzenie, na motorze. Albo by wrócić do szpitala. Nawet on nie byłby tak nieodpowiedzialny, aby jeździć w śnieżycę. Na pewno niedługo wróci. Myśl, co skłoniło go do wyjścia w złą pogodę, była zastanawiająca.
Wilson ostrożnie włożył krawat i marynarkę do komody. Rzucił okiem na podłogę i zobaczył stertę pogniecionych koszulek, jeansów i skarpetek leżących wszędzie, gdzie poleciały, kiedy House je kopnął. Albo gdy torował sobie drogę na nocną wycieczkę do kuchni bądź łazienki. Mógł równie dobrze posortować te ciuchy do prania podczas, gdy tu był. Poza tym, House mógł nie chcieć dzisiaj makaronu i będzie w lepszym humorze, jeśli Wilson pozwoli mu podjąć decyzję, co do kolacji. Pochylił się by podnieść kilka koszulek House’a ze szczytu górki, wydając przy tym oburzone prychnięcie. Dwie z jego koszul – nie za bardzo czystych i nadal na wieszakach - leżało wśród sterty, gdzie House wyrzucił je prawdopodobnie podczas robienia miejsca w szafie dla jednej z jego okropnych koszulek…

Wilson zamarł. Cień zasnuł jego twarz, kiedy odsuwał resztę odzieży, by odsłonić kask House’a. Tam. Na podłodze, w sypialni. Nie na głowie House’a, gdy ten gnał na swoim cholernym motocyklu w śnieżycę. Na miłość boską!

Wilson był zmartwiony. I wkurwiony. Ale bardziej zmartwiony. Nie wspominając o tym, że był wkurwiony.

Na szczęście, nim miał szansę naprawdę rozważyć jakąś tragiczną możliwość, usłyszał zgaśnięcie ryczącego silnika. Niosąc kask House’a wszedł do salonu, aby powitać go w drzwiach…

House był pijany.


* * *


Piątek, 18:45

House przesunął swój plecak, obrócił klucz i ułatwił sobie otwarcie drzwi. Nie musiał martwić się o skradanie. Został bezpośrednio przywitany przez jego najgorszy koszmar. Wilson stał w wejściu kołysząc się z jednej nogi na drugą, z rękami na biodrach, trzymając zdradziecki kask House’a pod ramieniem. Jego oczy były twardsze od stali.
- Oooommmph! - stęknął House, kiedy Wilson pchnął kask w jego klatkę piersiową.
- Nie wydaje ci się, że czegoś zapomniałeś?!
- Nie… piwo jest tutaj…
- Twój kask, House!
- Oh. Taa. Dzięki. Szukałem go…
- HOUSE . . . !
- Co? To…? - House spuścił wzrok na zdradliwy kask, jakby widział go po raz pierwszy w życiu. Potem spojrzał w górę i obdarzył Wilsona olśniewającym uśmiechem. Jednym z tych mogących oświetlić całe pomieszczenie. Tym, który rozpraszał cienie nawet z trzech lub czterech pokoi… House potrafił być czarujący, kiedy zaszła taka potrzeba. Jego urok mógł…

Ale to nie działało. Wilson pomasował kark i głośno westchnął. Zaczął wymachiwać rękoma, w powietrzu. To nigdy nie był dobry znak…
- House. Pada śnieg, na miłość boską! Drogi są śliskie, nie wspominając o tym, że nielegalnie jest jeździć…
House przerwał mu. Lepiej zdusić to w zarodku poprzez natychmiastowy odwet.
- WIEM to Wilson. Nie mogłem ZNALEŹĆ tego cholernego kasku. Jestem dużym chłopcem i wiem, jak jeździć motorem, okej? Nic się nie stało. Nie było mnie dwadzieścia minut. Piwo się skończyło. I nie potrzebuję żebyś TY odgrywał jakiś organ ścigania.
- Wiesz, jak niebezpiecznie jest jeździć…
- Jestem całkowicie zdolny do jazdy moim cholernym motocyklem z albo i bez cholernego kasku zawsze, kiedy będę miał na to cholerną ochotę! W deszczu, śniegu lub ciemną nocą. Daj spokój. Miałem beznadziejny dzień, noga mnie boli, chcę piwa i jestem głody. Co na kolację?

House wyrzucił częściowo opróżniony już plecak i kask na podłogę. Z pewną trudnością pochylił się, sięgając po piwo ze sterty. Następnie wślizgnął się do salonu, mijając Wilsona, ciężko opadł na kanapę, rzucając laskę obok stoliczka do kawy i otworzył puszkę.

Wilson podążył za nim i stanął, patrząc na niego w milczeniu. Jego ręce ponownie spoczywały na biodrach.

House wziął łyk piwa i spojrzał w górę.
- Czego ZNOWU?
- Jesteś niemożliwy! Cały tydzień byłeś absolutnie… nieznośny. Ty w ogóle NIE jesteś „dużym chłopcem”. Jesteś tylko małym zepsutym dzieckiem w ciele dorosłego mężczyzny…
- Lubisz moje ciało dorosłego mężczyzny… - House zdecydował, że atak nie działa i postanowił spróbować flirtu.
- … i mam dosyć twojego zachowania. Wiesz, że doprowadziłeś dziś małą dziewczynkę do płaczu?
- Co?! Ty PŁAKAŁEŚ?! – House spojrzał na niego w udawanym przerażeniu.
- Dupek! Nie! W klinice. Ta mała dziewczynka z infekcją ucha.
- Elf?
- Tak, House. Karlica!
- Nie kazałem jej ryczeć!
- House, nazwałeś jej matkę dziwolągiem podczas, gdy ona siedziała tam, na kozetce!
- Jej matka to kretynka. I na dodatek jest dziwadłem. Durnym dziwadłem. I dziecko wcale nie ryczało.
- Nie, kiedy TY byłeś w pokoju.
- Oh. Cóż… jej matka mnie wkurwiła. Powinna mieć…
- House to było nietaktowne. Nie, to było zwyczajnie podłe! Naprawdę czasami jesteś gburem. I spójrz, jaki tu burdel. Nic dziwnego, że nie mogłeś znaleźć kasku. Zabiłoby cię, gdybyś się poprawił? I teraz… wyjechałeś tą głupią śmiercionośną pułapką w śnieg, bez kasku…

Dobrze, powrót do ofensywy.

- Wilson, po prostu się zamknij!
- Słucham?
- Powiedziałem ZAMKNIJ SIĘ k**wa MAĆ! Nie chcę tego słuchać. Nie zamierzałem wkurzyć tego dzieciaka, nie „poprawię się” i mówiłem już, że będę jeździć na motorze, kiedy zechcę. Kropka. Teraz skończ to pieprzone kazanie. To przestarzałe. Jestem zmęczony słuchaniem cię. Po prostu zamknij się do kurwy nędzy i zrób kolację. Możesz prowadzić swoje chujowe posiedzenia z kimś innym.
- Ty… jak… - Wilson oburzał się i skakał z jednej nogi, na drugą. Teraz machał rękoma w powietrzu. Zgodnie planem. Teraz przewróci oczami, jęknie zirytowany i wybiegnie z pokoju. Potem zajmie się robieniem mięsa tylko po to, żeby się uspokoić. House odwalił swoją robotę. I to w pięknym stylu - skomentował sam siebie.

Ale Wilson nie wybiegł. Zacisnął dłonie w pięści i zamknął powieki. Zmuszał się do uspokojenia na chwilę, później otworzył oczy i posłał House’owi stalowe spojrzenie.

Cóż, okej… Przejdźmy do flirtu.

- Wiesz, że jesteś słodki, kiedy się złościsz…
- Jesteś. Dzieciakiem. House.
- Nie, jestem dużym chłopcem. Ustaliliśmy to…
- I mam serdecznie dość twojego zachowywania się jak smarkacz.
- …który chce swoją kolację…
- MILCZ!
House mimowolnie trochę się cofnął, słysząc jad w jego tonie. Wilson nie powinien nadal tu stać. Miał zawiesić ręce w powietrzu w geście poddania i wyjść z pokoju, właśnie teraz. Coś szło źle… bardzo źle.

Wilson usilnie starał się uspokoić. Znowu na chwilę przymknął powieki, a kiedy je otworzył, jego oczy wyrażały determinację i milczącą rezygnację. Ta część mózgu House’a, która uwielbiała analizować różne rzeczy, studiowała z uwagą spojrzenie Wilsona i zastanawiała się, dlaczego stare, działające, jak dotąd, bez zarzutu praktyki, nie zdołały położyć kresu tej rozmowie. No cóż, najwidoczniej tym razem zabierze im to więcej czasu. I tak się podda.

- House…
A może to nastąpić w każdej chwili.
- …muszę to zrobić…
Złamie się w ciągu sekundy.
- …dla twojego własnego dobra…
Bo był Wilsonem i to było coś, co Wilson zazwyczaj robił. Zawsze się poddawał. Wypadał z pokoju, jak burza. Gotował pyszne kolacje i sprzątał mieszkanie, a kiedy zrobił to wszystko znowu trochę zrzędził. A potem się poddawał. Jak zawsze.
- … ponieważ kocham cię i nie mogę pozwolić, abyś nadal tak postępował…
Czemu on nadal gada?
- … a będziesz, jeśli tego nie dokonam.
Czemu nie przewrócił oczami? Czemu nie macha łapami dokoła? Czemu nie spieszy się by gotować, sprzątać i…
- Wstań.

Jasne, że to nie był jego Wilson. W tej chwili coś było bardzo, bardzo nie tak w świecie House’a.

- Teraz House. Wstawaj.
- Po co?
Wilson wyciągnął dłoń do House’a, który automatycznie ją uchwycił, i podciągnął go do pozycji stojącej, nim ten drugi mógł zaprotestować. Młodszy mężczyzna schylił się, chwycił laskę House’a i wcisnął ją w jego dłoń. Później ruszył, niemalże wlokąc go ku sypialni.
- Oh. Jimmy chce się powygłupiać przed kolacją? Super. Duzi chłopcy lubią się wygłupiać.
- Nie bawię się, House.

Hmmm. Zmiana na flirt nadal nie działa. Teraz jestem na nogach, a Wilson nie stracił głowy. Niedobrze.

- Ruszaj się.
- Ej, zwolnij. Kaleka tu.
- Wystarczy.
Znaleźli się w sypialni. Wilson usiadł na brzegu łóżka, stawiając House’a naprzeciwko siebie. Bez słowa odpiął jego pasek, wysunął go z jeansów i upuścił obok łóżka. Wówczas to zastanowił się przez chwilę i, zamiast tego, położył go w pobliżu. Sięgnął, by odpiąć guzik i rozporek w spodniach House’a, po czym opuścił je do kolan razem z bokserkami.
- Zdejmij je – powiedział Wilson cichym, ale stanowczym głosem.
House wyciągnął dłoń w kierunku kołnierzyka od koszulki Wilsona, aby ściągnąć mu ją przez głowę. Jeśli Jimmy chciał się wygłupiać, House też pragnął zobaczyć kawałek jego ciała. Ale Wilson zdzielił go po rękach, nie pozwalając się tknąć. House wyglądał na lekko skonsternowanego.
- Zdejmij je, House. To wszystko. Skarpety też.
Ten sam głos. To było polecenie. House nagle poczuł, że jego usta stają się suche. Nie miał pojęcia, dlaczego. Zsunął spodnie i szorty na dół, po czym odepchnął je kopnięciem. Potem położył dłoń na ramieniu Wilsona, żeby utrzymać równowagę i z niewielkimi trudnościami, ściągnął najpierw pierwszą skarpetkę, a później drugą. Stojąc tam tylko w starej flanelowej koszulce podczas, gdy Wilson siedział całkowicie ubrany, czuł się głupio. Był narażony. I… nerwowy. Bardzo, bardzo nerwowy. Właściwie to dlaczego nagle był tak zdenerwowany? To Wilson, na litość boską. Tylko Wilson…


____

C.D.N niedługo... jeśli kogokolwiek to zainteresowało.



_________________

"Everybody lies."
Huddy, Hilson, Hameron - yep!

PostWysłany: Czw 22:20, 11 Lut 2010
JaSzczurek
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 29 Gru 2009
Pochwał: 1

Posty: 123

Powrót do góry




Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

JaSzczurek napisał:
jeśli kogokolwiek to zainteresowało.

No ba! Ja wszystkie hilsony pożeram.
Tym razem nie będę się bawić w krytyka, bo ten fick jest genialny od początku do końca (przynajmniej tej części).



PostWysłany: Pią 15:26, 12 Lut 2010
hattrick
Fikopisarz Miesiąca
Fikopisarz Miesiąca



Dołączył: 18 Cze 2009
Pochwał: 41

Posty: 9231

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

:jupi: Jak miło zobaczyć tłumaczenie świetnego ficka, w dodatku bardzo dobre tłumaczenie. Utrzymujesz poziom, gratuluję. Czytałam oryginał kilka tygodni temu, inne dzieła mistrzyni spankin' and lickin' również :twisted:

Tekst przetłumaczony zgrabnie i z rozmysłem. Oczywiście, że zainteresował. Weny na dalszą część.

NtklN



_________________
Yes, we can.
-----------------------------
'As Jimmy suggested that I'm on heroin, I decided to admit I'm on Methadone. In return I got a bunch of very "friendly" words and a warning about side effects. One of them was already done to me, that was apnea occurs. Ceased to circulate air through my airway, and the pulse was almost imperceptible, but Foreman decided to return it to me stimulating my sensory receptors.' - I looked at him significantly, expected some questions, at the end my story was interesting. I looked more closely, raising single eyebrow slightly. Then Lucas said. 'How?' 'Excellent question. He twisted my nipples! '

PostWysłany: Pią 19:36, 12 Lut 2010
NiEtYkAlNa
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 03 Sty 2010
Pochwał: 5

Posty: 106

Miasto: Houseland
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Co oni teraz będą robić ??

Niespodziewałam się takiego rozwinięcia akcji.
Czytając dialog pomyślalam, że jest taki nie-Hilsonowy i niemęski. Ale jeśli panowie są w związku homoseksualnym (?) to może taka wymiana zdań jest na miejscu, choć do mnie jakoś nie przemawia.

Niemniej jednak podobał mi sie początek. Zawsze intrygują mnie wewnętrzne monologi głównych postaci. Tu, analiza sytuacji, tok rozumowania i ostateczne wybory bohaterów zostały ciekawie przedstawione. Dodatkowo użycie zdań krótkich i prostych wydało mi się ciekawym zabiegiem. Nie wiem czy zamierzonym?

Nie rozumiem tylko słów pisanych wielką literą. Chyba niepotrzebnie. Ich brzmienie sygnalizowane jest przez wykrzyknik.



_________________
ikonka od woźnego rocket queen

FUS - Frakcja Uaktywnionych Seksoholików

PostWysłany: Pią 20:35, 12 Lut 2010
Lupus
Kot Domowy



Dołączył: 23 Gru 2008
Pochwał: 5

Posty: 3179

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Nie rozumiem tylko słów pisanych wielką literą. Chyba niepotrzebnie. Ich brzmienie sygnalizowane jest przez wykrzyknik.

Których? :D
I tak, to jest związek homoseksualny.



_________________

"Everybody lies."
Huddy, Hilson, Hameron - yep!

PostWysłany: Pią 21:05, 12 Lut 2010
JaSzczurek
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 29 Gru 2009
Pochwał: 1

Posty: 123

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

JaSzczurek napisał:
- MILCZ!

JaSzczurek napisał:
- Czego ZNOWU?

JaSzczurek napisał:
WIEM to Wilson. Nie mogłem ZNALEŹĆ tego cholernego kasku.

domyślam się, że przez wielkie litery chciałaś podkreślić moc tych słów

JaSzczurek napisał:
- Powiedziałem ZAMKNIJ SIĘ k**wa MAĆ! Nie chcę tego słuchać. Nie zamierzałem wkurzyć tego dzieciaka, nie „poprawię się” i mówiłem już, że będę jeździć na motorze, kiedy zechcę.

w wypowiedzi cudzusłów jest raczej zbyteczny



_________________
ikonka od woźnego rocket queen

FUS - Frakcja Uaktywnionych Seksoholików

PostWysłany: Pią 21:33, 12 Lut 2010
Lupus
Kot Domowy



Dołączył: 23 Gru 2008
Pochwał: 5

Posty: 3179

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Szczerze mówiąc to wszystkie te zabiegi są żywcem ściągnięte z oryginału. :)

Cytat:
domyślam się, że przez wielkie litery chciałaś podkreślić moc tych słów

Tak.

Co do tego cudzysłowu, oczywiście mogę go usunąć, ale miał on wyrażać taki lekceważący stosunek House'a i nie wiem czy zlikwidowanie go jest konieczne. ;)



_________________

"Everybody lies."
Huddy, Hilson, Hameron - yep!

PostWysłany: Pią 22:07, 12 Lut 2010
JaSzczurek
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 29 Gru 2009
Pochwał: 1

Posty: 123

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Dobrze, ciąg dalszy. Ale to jeszcze nie koniec. Głupio mi trochę, bo toto betowane nie było, ale liczę, że nie roi się od błędów. Nadeszła chwila prawdy... Jedziemy z tym koksem. ;)



***


Wilson cofnął się do tyłu na łóżku, chwycił ramię House’a i zaczął ciągnąć go w dół, ale ten automatycznie odskoczył.

- Ej, co robisz?
- Myślę, że to powinno być oczywiste nawet dla bachora, jakim jesteś w tym momencie. Zamierzam spuścić ci lanie.
- Nie ma mowy!
- Owszem, jest. I jeśli będziesz się kłócił albo walczył ze mną, użyję twojego pasa na tobie.

Oczy House’a przypominały dwa spodki. To nie może się dziać. Nie w tym świecie. Nie Wilson. Nie to. Po prostu nie.

- Teraz się pośpiesz. Skończmy z tym.
- Nie! – House tupnął nogą. – Nie chcę!
- Tylko pogarszasz swoją sytuację.

Dlaczego Wilson brzmiał tak spokojnie i czemu on, House, tak drżał? Jego rozsądniejsza połowa mózgu oderwała się i odeszła na kilka kroków, żeby popatrzeć… z bezpiecznej odległości.

- House!

Nowy, przerażająco władczy ton. House naprawdę nie lubił tego głosu. Zdecydował się jęczeć. To było dobre, jednak generalnie wykorzystywane, aby dostać rzeczy, które chciał. Jak nowe buty. Albo pizza dwie noce pod rząd. Albo monster truck pay-per-view. Coś takiego.

- Wwwiiilllsssooonnn! Daj spokój! Mam 50 lat. Nie możesz mnie zlać!

- Mogę i to zrobię.

- Ale ja wcale nie CHCĘ lania!

Mózg House’a kopnął go mentalnie. Ile on miał lat? Teraz chyba z osiem?

- Noga mnie boli. Daj spokój. Przykro mi, okej? Naprawdę! Teraz po prostu pooglądajmy film i zjedzmy kolację. Zamówię dla nas pizzę. Ja zapłacę!

Żałosne. Iście żałosne.

- House, wciąż czekam. Im bardziej przedłużasz, tym mocniej cię zbiję. Wierz mi.

Zdecydował, że naprawdę, nie chce poznać tej przerażająco innej strony Wilsona.

- Wiiiiiiiiiiiilson!

Wilson zawsze dawał House’owi cokolwiek zechciał, jeśli ten jęczał wystarczająco przekonująco. Czemu to nie działa?

- Okej - westchnął Wilson. – Wobec tego zostaje pas – sięgnął by podnieść znoszony, skórzany pasek i zaczął składać go w ręku…

- NIE! – nadszedł odpowiedni czas na desperackie czyny. Będzie prosić. Lament odbijał się na jego twarzy. Błaganie było wszystkim, co mógł zrobić. – Proszę Wilson. Błagam nie rób tego. Przepraszam! Bardzo, bardzo mi przykro!

- Poboli, ale będziesz żyć. Obiecuję. Teraz chodź tutaj i połóż się na moich kolanach. W tej chwili. Skończyłem dyskusję z tobą.

- NIE! PROSZĘ, Wilson. Proszę. O, Boże. Proszę, nie bij mnie!

House rzeczywiście odwołał się do błagania. Teraz był naprawdę zdesperowany. Nie wiedział nawet, dlaczego. House naprawdę bardzo nienawidził bólu. Ale żeby… błagać? A jednak to zrobił. Jego analityczny mózg opuścił go, bo po prostu wyglądało to niewiarygodnie żałośnie. House został sam. I wszystkim, o czym mógł myśleć, było to, że jego mały tyłek był w wielkich, wielkich kłopotach. Jego wrażliwe, gładkie, miękkie i pozbawione siniaków pośladki. House desperacko chciał zachować ten stan rzeczy. Bez siniaków, rzecz jasna.
Pewnie jego rozsądniejsza część mózgu rzeczywiście opuściła to miejsce, ponieważ był nagle niczym ośmiolatek, w dodatku z widmem lania wiszącym, gdzieś w okolicy albo to po prostu nowy, przerażający ton Wilsona sprawił, że się poddał. Cokolwiek by to nie było, House znalazł się na kolanach Wilsona. Jego prawa noga zwisała z łóżka. Wilson nieznacznie rozłożył kolana i przesunął go w stosunkowo komfortowe miejsce. House wtulił twarz w zgięcie swojego lewego ramienia i sięgnął prawą ręką na dół, by chwycić kostkę Wilsona w swoje długie palce.

Wilson położył dłoń na gładkich, wrażliwych pośladkach House’a i głaskał je delikatnie, przez chwilę. Gdyby House nie był tak przerażony, zapewne sprawiłoby mu to przyjemność erotyczną. Drgnął pod dotykiem. House dobitnie przypomniał sobie, że to tylko Wilson. Ale jego obecnie ośmioletni mózg podpowiadał, że to nowy, przerażający Wilson. Ten, który chce go uderzyć…

House przełknął ciężko. Wilson mógł wyczuć jego drżenie. Był tego pewien. Dłoń młodszego mężczyzny nadal delikatnie gładziła jego goły tyłek i lewe udo. Bardzo kojące, ale trochę nie na miejscu; Wilson miał go ukarać, a jednak próbował skłonić go do relaksu. Szkoda, że racjonalniejsza część mózgu House’a zawinęła ogon pod siebie i uciekła, bo to było interesujące. Niestety, myśl o zbliżających się nieprzyjemnościach, chwilowo pozbawiła go zwyczajowej umiejętności dedukcji i House po prostu nie chciał, żeby to się stało.

Wilson obdarował jego tyłek kilkoma ostatnimi, delikatnymi klepnięciami po czym uniósł rękę…

- Przykro mi, kochanie, ale muszę to zrobić.

Uh, oh. Wilson po nazwał go „kochaniem”. To oznaczało koniec łagodnego Wilsona. I delikatnie głaszczących palców. House bał się najgorszego: silnej, - Ała! – dłoni, która pojawiła się teraz. k**wa! Teraz miał nie więcej, niż cztery lata.

House pisnął i bezwiednie wykonał coś podobnego do wykopu.

Wilson położył lewą dłoń na jego ramieniu, lekko je ściskając i opuścił prawą rękę, która uderzyła w prawy pośladek House’a. Ten syknął, czując nagły ból. Mimowolnie lekko się przesunął. Wilson szybko zaatakował jego lewy pośladek, a potem znowu prawy.

House wtulił twarz w zgięcie swojego ramienia. Przyrzekł sobie, że nie ważne, co się stanie, nie będzie znowu błagać. Skończyło się proszenie.

Wilson bił mocno i szybko, raz po raz trafiając w krzywiznę między pośladkiem, a udem. House próbował leżeć spokojnie i cicho, ale to nie było proste. Bolało. Cholernie bolało!

Nagle do House’a dotarła nowa, niespodziewana myśl. Zasłużył na to. Bez przerwy pakował wszystkich w gówno. Szczególnie Jamesa. Wilson miał rację. Potrzebował tego.

Wilson z pewnością zauważył, że House już się nie opierał. Chwycił tylko jego kostkę u nogi, dysząc ciężko w swoje ramię. James masował szyję i ramiona Grega lewą ręką, ale nawet wtedy jego prawa dłoń była w ruchu. Wciąż uderzał mocno i boleśnie. Co więcej, wiedział o tym. House nie mógł się powstrzymać przed lekkim wierceniem. Instynktownie próbował odciąć się od źródła bólu. Ale nie błagał ani nie prosił, żeby się skończyło. Wilson czuł z tego powodu ulgę. Wystarczająco trudno było to zrobić, bez konieczności słuchania lamentów House’a.

Mimo, że House poczuł się dojrzalszy i bardziej odpowiadający swojemu wiekowi – czy czemuś takiemu – nie mógł być dłużej zupełnie cicho. Wbrew swojej dumie uświadomił sobie z przerażeniem, że zbiera mu się na płacz. Co prawda, Wilson widział go płaczącego mnóstwo razy – chociażby przez ból nogi czy odstawienie prochów, ale teraz miałby się rozkleić przez lanie! Nie, House już miał ponurą pewność, że cierpiał przez swoją bezmyślność.

Wilson kontynuował powolne bicie. Pośladki House’a stawały się bardziej purpurowe i drażliwsze z każdym klapsem. Wilson bardzo uważał na prawe udo House’a, ale lewe nie miało tyle szczęścia. Wilson przetrzepał jego wrażliwą, wewnętrzną stronę od góry do dołu, chwilę przed tym, nim powrócił do wrażliwych pośladków. Najwięcej starań włożył w część do siedzenia, gdzie skóra miała już najciemniejszy odcień czerwieni.

Jakiś czas temu, kiedy Wilson po raz pierwszy przeniósł uderzenia na udo, House zaczął kwilić. Na początku łzy wyciekały z pomiędzy szczelnie zamkniętych powiek delikatnymi strużkami, zatrzymując się na zaroście, tworząc małą kałużę w zgięciu jego łokcia i mocząc koc. House czkał i pociągał nosem, coraz donośniej, gdy Wilson przeniósł uderzenia na jego już bolący i czerwony tyłek. Kiedy James znowu uderzył w krzywiznę między pośladkiem, a udem jego szloch stał się wyraźniejszy, aż w końcu, nadeszło to, czego obawiał się od początku – po prostu się rozpłakał.

Wilson nadal, jak najdokładniej bił pośladki House’a. Nienawidził tego, ale to było konieczne. Na jego szczęście, House nadal nie pozwalał sobie prosić o niezasłużoną łaskę, ale nie mógł pozostać dłużej w ciszy. Głos niemalże uwiązł mu w gardle, ale drgnął i zaszlochał już głośniej:

- Wilson… PRZEPRASZAM… (pociągnięcie nosem) Wilson… przyykroo mii, że doppprowadziłeeem tęę maałą dzieewczynkęę do płaaczu… (pociągnięcie)… Przee-przee-przepraszam… żee nie załoożyłeeem kaskuu (pociągnięcie)… przyy-przyyy-przykroo mi… (pociągnięcie)… żee musiaaałeś to zroo-zrooo-zrobiić.

Serce Wilsona było w rozsypce. House nie mógł powstrzymać potoku łez.

- Chcę… (pociągnięcie)… Nie chcę być tak… (pociągnięcie) … tak…

- Już dobrze, House. Już dobrze. Jesteś dobrym człowiekiem. Po prostu czasami źle się zachowujesz. Ale ja nie mogę ci już na to pozwolić. – Głos Wilsona zaczął się niebezpiecznie łamać i to nie tylko, dlatego, że był zdyszany wysiłkiem.

House podciągnął się i wcisnął twarz głębiej w ramie. Jego uścisk na kostce Jamesa stawał się boleśniejszy. Ręka Wilsona za bardzo pulsowała, żeby kontynuować tym sposobem. Przekonawszy się, co do ostatniej części, podniósł pasek House’a. Wilson ujął klamrę i owinął go wokół dłoni, aż pozostał kawałek długości stopy. Następnie podniósł rękę i uderzył mocno w delikatną krzywiznę między pośladkiem, a udem. House pisnął się i szarpnął, jak rażony prądem. Wilson znowu opuścił pas. I znowu. House zaskowyczał.

- PRZEPRASZAM Wilson… bardzo przepraszam!... Wilson… przee-prze-przepraszam! Bęędę grzeeczny!

Wilson bił purpurowe pośladki House’a skórzanym paskiem kuląc się, kiedy House wył i skręcał się, próbując się nie wyrwać. Wilson powtarzał sobie w umyśle wciąż i wciąż „Zrób to poprawnie. Zrób to dobrze. Wtedy nigdy nie będziesz musiał tego powtarzać. Nigdy więcej powtórki. Nigdy więcej. “ Ale jego wewnętrzny głos nie mógł znieść House’a rzucającego się z bólu pod skórzanym paskiem, uderzającym w jego wrażliwe pośladki i zmuszającym go do wypłakiwania przeprosin:

- Przepraaszam Wilson!... przepraszam!... przee-przeeee-przeepraszam! …baaardzo… PRZEEPRAAASZAAM!

Wreszcie Wilson przestał. Rzucił pas i sięgnął, żeby przyciągnąć House’a do siebie. Położył się na łóżku i podciągnął House’a na swoją klatkę piersiową. House nie stawiał oporu. Wtulił twarz w koszulkę Wilsona, mocząc ją, aż do skóry. Wilson ułożył jego głowę poniżej swojej klatki piersiowej i delikatnie go przytulił. House mocno chwycił się potrzeby bliskości Wilsona i szlochał w jego ramiona, dopóki ostatnie kilka czknięć nie opuściło słabego i nierównego oddechu. Wilson wcale nie był zaskoczony wilgotnością swojej twarzy. Zaczął płakać już, kiedy House po raz pierwszy przepraszał
House jęknął w pierś Wilsona:
- Przepraszam Wilson. Następnym razem zrobię lepiej. Przepraszam, że jestem taki… zły.
- Shhh, House. Już dobrze. Wszystko w porządku. Wiem, że ci przykro. Nie jesteś zły. Jesteś dobrym człowiekiem. – Głos Wilsona znowu się załamał, kiedy House się do niego przytulił.
Minęło pół godziny albo więcej, a ich oddechy wróciły do normalności. Łzy wyschły pozostawiając słone smugi na twarzy Wilsona, ale najbardziej były one widoczne na zaroście House’a, nad gardłem, a nawet na klatce piersiowej, gdzie kończył się materiał koszuli. Wilson wyślizgnął się spod House’a, żeby znowu usiąść na łóżku. House nie podniósł się, ale wyprostował i umościł wygodniej na swoim brzuchu. Wilson zauważył to i spojrzał na tyłek House’a. Jęknął i poczuł chłodny strumyk łez napływający do jego oczu, kiedy zobaczył, jak bardzo czerwony on był.
- Oh, House… twoje biedne pośladki!
- E, tam. Nie martw się o to – mruknął sennie.
- Przyniosę coś na nie…
Wilson zaczął schodzić z łóżka, ale House chwycił go za ramię.
- Nie. Niczego nie potrzebuję. Po prostu tu leż. Jest okej.
Wilson wolno pokiwał głową, a kiedy House puścił jego rękę, zdjął podkoszulek i rzucił go na podłogę. Spodnie i bieliznę też. House zachichotał złośliwie.
- Widzę, że przejmujesz moje złe nawyki. – Wilson tylko uśmiechnął się i pochylił, aby zbadać tyłek House’a dokładniej. Znowu jęknął. House na pewno będzie miał siniaki w delikatnych częściach jego pośladków… prawdopodobnie jeszcze przez kilka dni. Wilson nie chciał tego zrobić… Nie chciał zostawić znaków, jak te… Poczuł, że łzy znowu napływają mu do oczu.
- House, tak bardzo cię prze…
- NIE! – wysyczał House. – Nigdy za to nie przepraszaj. – dodał, już łagodniej.
- Ale twój biedny, słodki tyłeczek jest…
-…całkiem w porządku. – Skończył za niego House. – I lepiej się zachowam, jeśli nie będę miał nic do powiedzenia w tej kwestii. – Kontynuował z żalem. Obrócił głowę, by rzucić Wilsonowi zażenowany uśmiech i w tym momencie Wilson pomyślał, że jest on najpiękniejszym stworzeniem, jakie kiedykolwiek widział. Schylił się i złożył mały pocałunek na prawym pośladku House’a, a potem na lewym. House wyraźnie zadrżał. Wilson znowu zaczął schodzić z łóżka, ale House zatrzymał go tym razem słowami:
- Nie zostawiaj mnie. Zostań.
- House, muszę iść po trochę balsamu na twoje…
- Nie. Zostaw to. Tylko trochę piecze. Chcę tego.
- To zajmie tylko chwilę, później…
- Nie.
- Ale ty masz siniaki! Boże… Ja się nad tobą znęcałem!
- Coo? – House prawie się zadławił. Patrzył na Wilsona z niedowierzaniem.
- Pobiłem cię! Masz ślady! – Wilson zaczął rozpływać się wprost przed oczami House’a.
- Wilson, słuchaj mnie! – Ton House’a był tak naglący, że Wilson spojrzał w jego oczy, jak na komendę. Oczy House’a były niezwykle niebieskie. Wręcz… idealnie niebieskie…
- To nie było maltretowanie. Znam różnicę – dodał smutno. – A wolałbym nie. Chciałbym poznać tylko taką miłość, jak ta. – W jego oczach pojawiły się cienie, jakby widział zupełnie coś innego, niż jego kochanek. Później znowu spojrzał na Wilsona i idealny błękit powrócił. – Chcę, żeby piekło. Chcę pamiętać, jakie to uczucie… sprawiłeś, że… chcę być lepszym człowiekiem. Nigdy nie mogłem zrozumieć, jak to możliwe… że ktoś może kochać mnie tak mocno, żeby… To nie było maltretowanie.

Wilson powstrzymał łzy. House wyglądał na takiego… szczęśliwego. Taki… zupełnie otwarty i bezpieczny. James pochylił głowę, aby dotknąć językiem znaku pozostałego po pasku, na ciele House’a. Było gorące. Rozbawiony, wyobraził sobie wielkie ‘puff’ i kłęby pary wybuchającej ze śladów, po zetknięciu z językiem. House syknął nieświadomie imitując dźwięk z myśli Jamesa.
- Skoro nie pozwalasz mi przynieść balsamu, mogę zrobić chociaż to? – zapytał znacząco Wilson.
- Tak – jęknął House. Wilson schylił się, żeby polizać jeden z sińców przecinających skórę pod biodrem.
– Co ty na to? – House zaskomlał w odpowiedzi. – Pali?
- Oh, taaaak – wyszeptał, rozsuwając odrobinę nogi. - Zajebiście pali! – Jego penis reagował szybko.

Wilson wślizgnął się pomiędzy rozchylone uda House’a i położył dłonie na jego wciąż rozpalonych pośladkach. Delikatnie masował je, zbliżał do siebie i rozciągał, czując ciepło pod palcami. Stukał w nie palcami słuchając szybkiego oddechu House’a brzmiącego, jak szloch.
- Dobrze? – wychrypiał.
- Taaaaaak – wyszeptał House.


____________

C.D.N... Jeszcze fragment. :twisted:



_________________

"Everybody lies."
Huddy, Hilson, Hameron - yep!

PostWysłany: Wto 20:53, 16 Lut 2010
JaSzczurek
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 29 Gru 2009
Pochwał: 1

Posty: 123

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Niestety, po drugiej części utwierdziłam się, że to nie dla mnie fik.
Nie odnosze się teraz do strony technicznej czy tłumaczenia, tylko do przedstawionej historii. Ona mi się po prostu nie podoba. Nie zaciekawiła mnie, mimo mojej pośredniej akceptacji dla homo-Hilsona.

JaSzczurek napisał:
James pochylił głowę, aby dotknąć językiem znaku pozostałego po pasku, na ciele House’a. Było gorące. Rozbawiony, wyobraził sobie wielkie ‘puff’ i kłęby pary wybuchającej ze śladów

to jedyny fragment przy którym się uśmiechnęłam, ale tylko dlatego, że moje pierwsze skojarzenie do "puff" było takie, że House puścił bąka proto w twarz Wilsonowi. Sorry.



_________________
ikonka od woźnego rocket queen

FUS - Frakcja Uaktywnionych Seksoholików

PostWysłany: Sro 16:07, 17 Lut 2010
Lupus
Kot Domowy



Dołączył: 23 Gru 2008
Pochwał: 5

Posty: 3179

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

JaSzczurku!

Czekam na genialny ciąg dalszy :D Na deser pozostało najlepsze, przynajmniej dla Hilsonek.

Twoje tłumaczenie bardzo mi się podobało, zachowałaś klimat tamtego opowiadania, mam nadzieję, że powiedzie Ci się tak dobrze w następnej części.

Momentami odczułam, jak gdybym czytała zdanie gramatycznie po angielsku chociaż z polskim słownictwem. Ale było tego naprawdę niewiele.

Przepraszam, że nie odpisałam na PW, ale miałam kłopot z forum. Ja czytam również na Live Journal. Na deviantart'cie też można poczytać ciekawe opowiadania do tłumaczenia :)

pozdrawiam,
NtklN



_________________
Yes, we can.
-----------------------------
'As Jimmy suggested that I'm on heroin, I decided to admit I'm on Methadone. In return I got a bunch of very "friendly" words and a warning about side effects. One of them was already done to me, that was apnea occurs. Ceased to circulate air through my airway, and the pulse was almost imperceptible, but Foreman decided to return it to me stimulating my sensory receptors.' - I looked at him significantly, expected some questions, at the end my story was interesting. I looked more closely, raising single eyebrow slightly. Then Lucas said. 'How?' 'Excellent question. He twisted my nipples! '

PostWysłany: Pon 1:27, 22 Lut 2010
NiEtYkAlNa
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 03 Sty 2010
Pochwał: 5

Posty: 106

Miasto: Houseland
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Woah, JaSzczurek.
Ciekawe, skąd ten człowiek - autor - wziął te wszystkie myśli. To jest absolutny kosmos, co on musi mieć w głowie. dlaczego przemoc? ten tekst po prostu kipi emocjami, tym wszystkim co się dzieje w związku, tak bardzo trudnym i skomplikowanym. Chyba nigdy do końca tego nie zrozumiem, chyba nie jestem w stanie. takie metody, takie życie, wow.
Mimo, że cała wizja mnie przeraża i baaardzo nie lubię homoseksualnych par (wiem, nie powinnam...), to strasznie jestem ciekawa końca.
Zakładam, że świetnie tłumaczysz, skoro mnie tak zgięłaś, skoro w tekście jest tak impresywna atmosfera. Przeczytam potem oryginał, żeby to potwierdzić :-)
Czekam, wrzucaj, trzymaj się!



PostWysłany: Wto 22:49, 23 Lut 2010
gaba
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 27 Sie 2009
Pochwał: 8

Posty: 79

Miasto: wroclaw
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Hilson Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Mapa użytkowników | Mapa tematów
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Czas generowania strony 0.04126 sekund, Zapytań SQL: 15