Konkurs Fikowy #2

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Strona Główna -> Konkursy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Wiadomość Autor

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Konkurs Fikowy #2

Idea konkursów fikowych uległa drobnym zmianom:konkurs będzie sie odbywał raz w miesiącu, przez cały rok. Wybieraliśmy fika stycznia, teraz czas na luty. A jak luty to oczywiście Walentynki. Zwycięskie fiki z każdego miesiąc, wezmą usiał w wyborze fika roku -laureat otrzyma tytuł fikopisarza roku, oraz atrakcyjna nagrode :)

Kto żyw niech zatem chwyta za pióro i skrobie Walentynkowego Fika Lutego! Fiki przyjmuje do końca miesiąca.



_________________

PostWysłany: Sro 18:44, 07 Sty 2009
T.
Mecenas Timon
Mecenas Timon



Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 37

Posty: 2458

Powrót do góry




Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Dziekujemy wszystkim autorom za nadesłanie fików. Głosowanie potrwa do soboty godzina 20. Mozna głosować na jednego fika, nie można na siebie.

ENJOY :)


FIKI KONKURSOWE:

FIK 1

Siedział schowany w szatni kobiet. Czekał na niego już 2 godziny. "Gdzie ten idiota jest?". Był podenerwowany. Nagle drzwi do szatni otworzyły się i szybciutko wśliznął się Australijczyk. Porozglądał się dookoła i podszedł do jednej z szafek. Wykręcił szyfr i włożył do środka torbę. Zamknął drzwiczki i wyszedł. Chwilę później z cienia wyłonił się House. Podszedł do szafki i wykręcił ten sam numer co Chase. Otworzył, wyciągnął torbę, zamknął ją i wyszedł.

***
Łyknął dwie tabletki Vicodin'u i wszedł za nimi do restauracji. Widział jak 13 oddaje kwiaty kelnerowi i prosi, żeby je włożyć do wody. Kelner zgodził się i wskazał im wolny stolik. Potem ruszył w kierunku kuchni.
- Hej!
- Tak? Słucham w czym mogę pomóc?
- Daj mi pan te kwiatki.
- Ależ, proszę pana te kwiatki należą do …
- Wiem. – sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej 100$ i wręczył kelnerowi.
- Polecam się na przyszłość. – rzekł szczęśliwy podając mu kwiaty.
- Taa…. macie tu jakieś tylne wyjście?
- Tak. Tam jest. – wskazał w kierunku drzwi na końcu holu.
- Ok. Dzięki. – powiedział House i ruszył we wskazanym kierunku.

***
Siedział w samochodzie i czekał, aż wyjdą. Pół godziny później drzwi otworzyły się i wyszło w nich szczęśliwe małżeństwo – niski mężczyzna i blond włosa kobieta. Wsiedli do samochodu i odjechali. Gdy znikli za zakrętem, House wyszedł i podążył w kierunku mieszkania Taub'a. Znalazł klucz pod wycieraczką i wszedł do środka. Mieszkanie było czyste i zadbane. To czego szukał leżało na stoliku. Podszedł, schował do kieszeni i wrócił do auta.

***
Podjechał pod dom Kutnera. Zapukał. Drzwi otworzyła mu ruda dziewczyna.
- Hej, a ty …
- Ciii! Słuchaj tu masz dwie stówy – podał jej pieniądze – przynieś mi tylko to co ten baran dał ci na walentynki. I nic mu nie mów.
Zdziwiona kobieta kiwnęła głową. Zamknęła drzwi i po chwili wróciła z pakunkiem w ręku.
- Masz. Po co ci to? I kto ty jesteś?
- Nie ważne. Nie mów mu, że tu byłem.
Szedł po schodach, wsiadł do samochodu i odjechał.
- Kto to był? – zapytał Kutner.
- Nikt…. Pomyłka. – powiedziała kobieta i położyła się obok mężczyzny.

***
Otworzyła drzwi i weszła do gabinetu, lecz nagle zatrzymała się gwałtownie. Podeszła do biurka i zajrzała do najbliżej stojącej torby. Zajrzała i zobaczyła przepiękne zdjęcie, na którym byli … Chase i Cameron, i kartka na której pisało: "Zawsze będę cię kochał". Wyszła z gabinetu i powiedziała najbliższej pielęgniarce, żeby wezwała zespół House oraz dr. Cameron i dr. Chase'a. Po pięciu minutach lekarzy zjawili się w gabinecie.
- Wzywałaś na…. –zaczął Foreman, ale zamilkł widząc stojący na biurku Cuddy bukiet, który wczoraj wręczył 13 z okazji walentynek.
- Skąd to masz? – zapytał Chase podchodząc do biurka. Wyjął z torby zdjęcie.
- Mnie o to nie pytajcie … Weszłam do gabinetu i zobaczyłam to wszystko na biurku.
- Wczoraj ukradziono mi ten naszyjnik. Dałem go żonie. – powiedział Taub, również podchodząc do Cuddy.
- Jak chcecie wezwijcie policje. Na żadnym z tych przedmiotów nie znajdziecie moich odcisków i …
- Ok. Wierzymy ci. – powiedziała Cameron. – ale podejrzewał z kim trzeba porozmawiać.
- House. – powiedzieli jednocześnie Kutner i 13.
- Suzan wezwij mi tu zaraz House'a. – powiedziała Cuddy do asystentki.
- Ale … - dziewczyna była lekko wystraszona – on był dzisiaj rano i powiedział, że dzisiaj nie przyjdzie do pracy, a wieczorem się z panią skontaktuje.
- Co on znowu wymyślił? – powiedział Foreman.
- Nie wiem … - odparła 13 – Możemy już iść? – zapytała Cuddy.
- Tak oczywiście. Zabierzcie swoje rzeczy. I przepraszam.
- Ty nie masz za co. – odpowiedziała Cameron.
- Dobrze … wracajcie do pracy.

***
Spojrzała na zegarek. Była 21.00. Usłyszała ciche pukanie.
- Wejść.
Do środka weszła Suzan.
- Pani doktor … dr. House dzwonił.
Cuddy podniosła głowę znad papierów.
- I co mówił?
- Że … że czeka na panią w pani domu …
- Co?!
- No tak powiedział…
Kobieta zerwała się z krzesła, zdjęła płaszcz z wieszaka i wyszła.
Pół godziny później była już przed domem. Podeszła do drzwi, zastanawiając się co on znów zmalował … Do drzwi była przyczepiona kartka: "Przed wejściem, zdejmij buty".
- Że jak? – Cuddy była lekko wystraszona, ale wiedziała, że House jej nie skrzywdzi. Zdjęła buty i schowała je za doniczką. Nacisnęła klamkę i weszła.
To co zobaczyła, zaparło jej dech w piersiach. Na ziemi leżało mnóstwo płatków róż. Do ścian przyczepione były całe kwiaty. Kobieta otworzyła usta z zachwytu. Na ziemi stały też palące się świeczki, które tworzyły ścieżkę. Cuddy rzuciła torebkę i płaszcz na szafkę. Ruszyła nieśmiało wzdłuż ścieżki. Dom był przepełniony cudownym zapachem róż. Droga prowadziła do sypialni kobiety… Lisa zatrzymała się na chwilę i niepewnie zajrzała do środka. Nikogo nie było. Weszła i zauważyła, że tu było więcej płatków, niż w innych pokojach. Leżały one też na łóżku. Nagle… poczuła na swojej szyi ciepły oddech mężczyzny.
Delikatnie zdjął z niej żakiet. Ręką zaczął gładzić jej ramię. Kobieta nie umiejąc już znieść tego napięcia, odwróciła się stając oko w oko z diagnostą. Patrzyli sobie w oczy dłuższą chwilę. Potem on pocałował ją delikatnie… czule … lecz ona zaczęła go całować namiętnie i z pasją. Zdjęła z niego t-shirt i zaczęła rozpinać spodnie. Zdjął jej bluzkę. Położył ją delikatnie na łóżku, zdejmując jej spodnie. Zaczęli się kochać namiętnie, czule…. pożądali się od zawsze …

***
Obudziła się zmęczona, ale szczęśliwa. Uśmiechnęła się i odwróciła na drugi bok. Nikogo nie było. Usiadła na łóżku i porozglądała się po pokoju.
- Nie ma go? - powiedziała i położyła się z powrotem.
Nagle usłyszała jak ktoś stawia kubek na szafce.
- A chciałabyś żebym był? – zapytał, kładąc się obok niej.
Brunetka obróciła się jeszcze raz. Nie zdążyła jeszcze nic powiedzieć, bo House już ją całował.
- Czemu to wszystko zrobiłeś? – zapytała Cuddy, przerywając.
- Z okazji walentynek. – odpowiedział i pocałował ją jeszcze raz.

Fik 2

Para niebieskich oczu spoglądała na nią badawczo. Spuściła wzrok i odgarnęła ciemne loki opadające niesfornie na twarz. Za wszelką cenę pragnęła jakoś przedłużyć tę chwilę.
- Zmarzłaś – stwierdził charakterystycznie zachrypnięty głos. Podciągnęła jasnobeżową kołdrę w brązowe łaty pod samą brodę.
- Nie, wcale nie – zaprzeczyła. Leżący obok mężczyzna roześmiał się z niedowierzaniem. Wyciągnął rękę spod głowy i przyciągnął Lisę do siebie. Zadrżała, zapierając się dłońmi o jego klatkę piersiową. Dlaczego on to robi? Odejdzie. Jak zawsze. Znowu odejdzie, a ona zostanie sama.
- Mieszkasz w zamrażarce. Nie pozwól, by lód skuł także twoje serce. Mój rekord stania na łyżwach wynosi jedynie 13-14 sekund- puścił ją w momencie, kiedy już miała dać za wygraną. Zapach jego rozpalonego ciała oszałamiał kobietę.
- A próbowałeś zrobić krok do przodu? – spytała retorycznie. Przesunęła szybko długimi palcami po jego szyi i barku. – Nie wstawaj – poprosiła. Uniósł brwi.
- A co, zostanę Pracownikiem Miesiąca za odharowywanie dodatkowych godzin w łóżku? – zadrwił. Odwróciła głowę. Poczuła lekkie, ostrożne szarpanie. Pewnie zaczął bawić się jej włosami. Zanurzył w nich dłoń. Wiedziała, że za chwilę odrzuci kołdrę i wyjdzie. Kilka minut ciszy później, naprawdę zaczęła marznąć. Chłodne powietrze przenikało przez niepraktyczną barierę jedwabnej koszuli nocnej, wywołując gęsią skórkę. Usłyszała trzaśnięcie drzwiami. Jednocześnie dotarło do niej, że w pokoju obok ktoś płacze.

- wake up, darling –

- Rachel! – Cuddy momentalnie otworzyła szeroko oczy. Rażące światło poranka uderzyło w nie z bolesną precyzją. Nie zasłoniła dokładnie okien wczoraj wieczorem… A raczej wczoraj w środku nocy. Była wykończona usypianiem małej. Zacisnęła powieki, zrywając się po omacku z łóżka. Bose stopy bezskutecznie szukały pantofli przez dłuższą chwilę. W końcu odnalazły je pod nocną szafką i błyskawicznie pobiegły do sąsiedniego pomieszczenia, posłuszne rozkazom ich właścicielki.

Administratorka pochyliła się nad łóżeczkiem córeczki, biorąc ją na ręce. Dziewczynka zakwiliła spokojniej, żeby zaraz zupełnie ucichnąć. Coś nowego, ale i przyjemnego. Cuddy rozpromieniła się, spoglądając na pulchną twarzyczkę Rachel. Jej własny maluszek… Wyglądała tak uroczo w żółtej piżamce z wielkim, różowym misiem z przodu. Drobna rączka bezwiednie ciągnęła i splątywała wisiorek na piersiach Lisy. Kobieta przytuliła niemowlę, kładąc je do wózka. Błękitne oczy dziecka patrzyły na nią z ciekawością. Westchnęła. Pierwsze uniesienie minęło.

- Te sny są irracjonalne – powiedziała normalnie do Rachel, potrząsając nad nią pasiastą grzechotką. Mała uśmiechnęła się rozczulająco bezzębnymi dziąsłami. – Może powinnam pójść do psychoterapeuty? Wiesz, jaki Yeti prześladuje mamę w koszmarach? Okropny. I nie myje zębów – dodała złośliwie. Podała zabawkę Rachel i poszła do kuchni. Niestety, nie miała żadnego czarodziejskiego stoliczka, który by sam serwował śniadanie. Dopisała go w myślach do najbliższej listy zakupów. Sięgnęła po wiszący na drzwiach szlafrok i zerknęła przy okazji na zegarek. Dochodziła piąta rano.
- Dziecko – rzuciła przez ramię, zakładając mięciutką podomkę. – Wykazałabyś się kiedyś odrobiną bezinteresowności i wstała dopiero o dziesiątej.

Rachel zagruchała coś z wózka, ucieszona widocznie zwróceniem na nią uwagi. Cuddy przewróciła oczami. Kochała tą kruszynkę najbardziej na świecie, ale czasem miała ochotę pomachać białą flagą… szczególnie wczoraj, kiedy nosiła ją przez cztery godziny na rękach, a ona wciąż zanosiła się od płaczu; albo podczas wyrzucania zniszczonej „małej czarnej”…

Cuddy odetchnęła głębiej i nastawiła wodę. Potem wyciągnęła z lodówki mleko i pomidory. Odłożyła je na stół, machinalnie włączając radio.

„Every night in my dreams
I see you, I feel you” – popłynęło z głośników. Cuddy przystanęła w pół drogi po nóż. -
„That is how I know you go on” – zawróciła w miejscu i zdecydowanym ruchem wyszarpnęła wtyczkę z gniazdka. Potarła dłonią czoło, opierając się o blat. To już przesada. Z pracy zrezygnowała dopiero miesiąc temu, a już za kilka dni musi wrócić tam z powrotem. Potoczyła wzrokiem po kuchni. Nie tęskni za niczyim codziennym widokiem. Parę naczyń w zlewie; niedaleko stojaka na sztućce do połowy obrane jabłko; nad nim kalendarz. Sobota. Czternastego lutego. Walentynki. Nie, sobota. Sobota. A ona musi nakarmić małą. Odwróciła się szybko, wkładając butelkę do podgrzewacza. Pustą butelkę?

***

Małe, półroczne dziecko wypełzło spod łóżka. Cmokało smoczek, spoglądając wokoło rozszerzonymi z ciekawości zielonymi oczami.
- Nakarm go! – zawołała krzątająca się po domu kobieta. Jęknął, chwycił laskę, a potem podniósł synka. Idąc do wielkiego, pluszowego fotela, zabrał ze stolika po drodze butelkę. Siadł wygodnie. Dziecko oparło ufnie główkę na jego piersi, wywołując tym mimowolny uśmiech. Wyjął mu smoczek z buzi i wsadził tam końcówkę butelki. Maluch zaczął żwawo ssać, przymykając oczęta. Długie rzęsy rzucały cień na pucołowate policzki. Mężczyzna nieśmiało je pogłaskał.
- Tylko się nie udław, bo mama osobiście mnie wykastruje – ostrzegł syna. I nagle spostrzegł, że nikogo nie ma. Zamiast dziecka przytulał fioletową poduszkę, a z kuchni nie dochodziły żadne odgłosy. Cisza. Wszechobecna, przerażająca cisza…
- Chris? – zapytał w ciemność. Nie, to nie to… on nie istniał. Było jakieś inne imię… Imię, które panicznie usiłował sobie przypomnieć… Li… - Rachel?! – krzyknął. Nikt mu nie odpowiedział. Był sam…

- wake up, sweetheart –

- House, czego mogę ci życzyć w ten piękny poranek?

Drażniący głos wdarł się bezlitośnie do jego podświadomości. Greg spróbował zanurkować w pościeli, ale ktoś ją z niego bez skrupułów ściągnął.
- Snu – warknął, obrzucając Wilsona wrogim spojrzeniem. Ubranego Wilsona. Wilsona w zapiętej pod szyję jasnej koszuli, brązowej marynarce i w jednym z krawatów z tej idiotycznej kolekcji. Wilsona, który nie wiadomo z jakich powodów przebywał o szóstej rano w jego mieszkaniu.
- House, doszedłem do pewnego wniosku – zaczął poważnie onkolog, odchrząkując. Przysiadł na rogu łóżka. Greg z bólem w oczach obserwował jego poczynania. W końcu zrezygnowanym ruchem sięgnął za siebie, wymacał Vicodin i połknął parę tabletek. Widocznie wypoczynek nie był mu sądzony.
- Chcesz popełnić samobójstwo? A ja mam ci w tym pomóc? – zapytał z nadzieją, biorąc w obie dłonie poduszkę. Wilson przygryzł wargę. Kiedy pod koniec dnia House się o wszystkim dowie, na pewno będzie wolał użyć jakiegoś bardziej wyrafinowanego sposobu, niż uduszenie. Jednak kto nie ryzykuje… ten żyje. Rany.
-Ktoś powiedział mi coś w sekrecie… - zignorował jego wcześniejszą uwagę.
- Och, a ty oczywiście nie umiesz utrzymać języka za zębami. Rozważałeś kiedyś jego odgryzienie? – House był już lekko podenerwowany. Nie miał ochoty wysłuchiwać kolejnych bzdur na temat życia seksualnego pracowników PPTH. Przynajmniej nie o 6 rano!
- Musisz tam pójść, jeśli… chcesz dowiedzieć się… czegoś… o uczuciach… Cuddy do… ciebie – Wilson nerwowym ruchem wcisnął zdumionemu House’owi skrawek papieru do ręki. Chwilę potem po Wilsonie zostało już tylko echo trzaśnięcia drzwi i zdezorientowany, nieruchomy House. Po mniej więcej pół godzinie spojrzał na karteczkę – wizytówkę, wstał, wciągnął przez głowę granatową koszulę, założył spodnie, chwycił kurtkę i wyszedł. Musi przemówić temu komuś do rozsądku…

„Far across the distance
And spaces between us
You have come to show you go on”

***

- No jedz, maleńka – schylona Cuddy machała butelką nad skrzywionym noskiem Rachel. Chyba już miała dość. Cuddy wyprostowała się i spojrzała na nią z dezaprobatą. Wypiła tylko 1/4 mleka – stanowczo za mało. Dlaczego więc nie chce już jeść? Dzwonek do drzwi sprawił, że obie podskoczyły.
- Zaraz zobaczymy, kto przyszedł, tak? Poczekaj tu grzecznie – mruknęła Lisa i podeszła szybko do drzwi. Nie zadała sobie nawet trudu zerknięcia przez wizjer. Odsunęła zasuwę, zdjęła łańcuch i otworzyła.
- Ojej… - wykrztusiła zaskoczona, sprawdzając jeszcze raz godzinę. 6:30 w sobotę… Niemożliwe… - Co ty tu robisz tak wcześnie?
- Stęskniłem się za Rachel – Wilson pocałował Lisę w policzek i wyminął ją, wchodząc do środka. Nawet nie zaczekał na zaproszenie. Cuddy odprowadziła go zaskoczonym wzrokiem. Jimmy wziął odstawioną butelkę i przyjrzał się jej uważnie.
- Jeszcze nie skończyłyście karmienia?
- Grymasi – administratorka wzruszyła ramionami. Wilson był bardzo pomocny, ale czasem też bardzo… natrętny. Jednak w jego obecności nie zamierzała paradować w szlafroku. Poszła do sypialni. Bordowa bluzka, szary żakiecik i spodnie – była gotowa w ciągu 15 minut. Jeszcze tylko tusz do rzęs, błyszczyk i koniec. Nigdzie nie zamierzała przecież wychodzić. Co najwyżej do sklepu, ale to nieistotne.
- Oo… wow… gratulacje.. – Cuddy przystanęła w progu widząc, jak Wilson karmi Rachel, spokojnie zajadającą resztę swojego śniadania. Wyglądało na to, że wszyscy mieli lepsze podejście do jej dziecka od niej samej.
- Wystarczyła jej chwilka przerwy – wyjaśnił. Cuddy odruchowo przytaknęła. – Jeśli chcesz, mogę z nią dzisiaj zostać. Wspominałaś mi coś o wizycie u psychoterapeuty.
- Naprawdę? – zdziwiła się. Była pewna, że na ten pomysł wpadła dopiero dziś rano, ale może rzeczywiście… ostatnio z przemęczenia często o czymś zapominała. – Jeszcze nie jest ze mną tak źle – zażartowała. Wilson zachichotał.
- Wiem, ale to cię zrelaksuje. Spróbuj. Masz tu telefon do mojego kolegi. – podszedł do niej z Rachel na rękach i wręczył elegancką wizytówkę. Lisa popatrzyła na nią poważnie.
- Może masz rację. Pójdę. – sięgnęła po szary płaszcz. Wilson natychmiast poparł jej pomysł. Wyrzuciła łaskoczące włosy spod trencza i położyła dłoń na klamce. – Na pewno opieka nad małą nie będzie dla ciebie problemem? – upewniła się. Onkolog zaprzeczył, więc wyszła, uspokojona.

***

- Co to ma wszystko znaczyć? – wycedził House, wpadając do gabinetu doktora. Wysoki, przystojny Australijczyk o niebiesko-zielonych oczach przywitał wściekłego pacjenta ruchem głowy. I olśniewającym, śnieżnobiałym uśmiechem jak z reklamy pasty do zębów.
- Proszę usiąść – wskazał kozetkę płynnym ruchem ręki. Greg poczuł się jak skarcone dziecko. Co oczywiście nie przypadło mu do gustu. – Naprawdę nie wiem, o co panu chodzi. Dr Wilson powiedział tylko, że pan dzisiaj do mnie przyjdzie.
- Dr Wilso-on – House przeciągnął nazwisko przyjaciela, próbując wymyślić wystarczający sposób na vendettę. – A pan jest niewinną ofiarą jego perfidnego planu? Przepraszam, zapomniałem – ja jestem niewinną ofiarą.
- Może zdejmie pan kurtkę i usiądzie? Wyjaśnimy wszystko na spokojnie. Z reguły nie przyjmuję w sobotę, ale dla Jamesa zgodziłem się zrobić wyjątek. Podobno mam pomóc panu w uporządkowaniu pewnych spraw, tak?

House spojrzał nieufnie na siedzącego za szerokim, mahoniowym stołem psychoterapeutę. Dr Troy. Interesujące. Może rzeczywiście o niczym nie wiedział. Wilson i jego super-niezawodne podstępy. Boże… Czy on nie mógłby znaleźć sobie nowej żony i przestać na siłę ingerować w jego życie? Hm… ciekawe, co powie na niespodziankę… House powiesił na oparciu krzesła swoją czarną, skórzaną kurtkę i usiadł. Pójście na kozetkę byłoby zbyt… poniżające.
- Okay. Chcę uporządkować. Chcę zapomnieć.

***

- Dzień dobry, doktorze Turner – powiedziała Lisa, wchodząc do gabinetu psychoterapeuty. Siedział obok kanapy, wyraźnie pokazując jej miejsce w tym całym „przedstawieniu”. Rozejrzała się szybko, próbując znaleźć wolne krzesło. Tak! Stało parę metrów od drzwi i lekarza. Rozjaśniła twarz w kuszącym uśmiechu i podeszła do krzesła, kołysząc zmysłowo biodrami. Zgodnie z jej oczekiwaniami, dr Turner nie miał absolutnie nic przeciwko takiemu stanowi rzeczy.
- Witam, Lisa. Mogę tak do ciebie mówić? – zapytał zawodowo. Widać jednak było, że jest nieco zmieszany. Był mężczyzną… yy.. powiedzmy trochę „przy kości”, ale z przystojną, pociągłą twarzą i bujną czupryną blond włosów. No i inteligentnymi, piwnymi oczami. Cuddy od razu nabrała do niego zaufania i pokiwała twierdząco głową. Co jej przecież szkodzi? Dzisiaj są Walentynki, dzień dobroci dla tych męskich Casanovów. Wśród tego całego zamieszania z wizytą, jakoś umknął jej fakt, że facet ją zna, mimo że się nie przedstawiła.
- Jasne. Ja chciałabym… chcę… chcę po prostu zapomnieć. – wyrzuciła z siebie.
- Oczywiście. Zobaczymy, co da się zrobić. Tymczasem pozwolisz, że cię przeproszę. Muszę zadzwonić. – przejechał po podłodze swoim obrotowym krzesłem, dopadając telefonu. Cuddy zacisnęła zęby, słysząc nieznośne piszczenie nienaoliwionych kółek. Musi jeszcze raz przeanalizować sprawę zaufania.

***

- Słucham? – Christian Troy podniósł słuchawkę dzwoniącego przeciągle telefonu. Jednocześnie przeprosił spojrzeniem House’a. Diagnosta przewrócił oczami, ale nic nie powiedział.
- Doktorze Troy… dostał pan już prezent od naszego znajomego?
- Tak, tak, dostałem, doktorze Turner – powiedział niechętnie Christian, dyskretnie zerkając na Grega, składającego papierowy samolocik z nie-wiadomo-skąd-wytrzaśniętej kartki papieru. – Zmurszały melonik. – House podniósł zdziwiony głowę.
- Cóż, ja muszę się pochwalić. Mam śliczną laskę, doskonale wyrzeźbioną, najwyższej jakości.
- Laskę. To nie jest zbyt oryginalne – Christian zacisnął pięść. – Co robimy?
- Musimy ich połączyć. Zrób to z melonikiem o… powiedzmy 7:15, okay? Jeśli nie będzie równocześnie, nie uda się.
- 7:15, w porządku. Dlaczego ja musiałem dostać ten zatęchły melonik?! – wybuchnął nagle Troy, prawie że bliski płaczu. House spojrzał na niego z zainteresowaniem.
- Może podać panu chusteczkę? – zaproponował z wdziękiem – Zasmarkał już pan sobie ten drogi garnitur od Armaniego. – wykonał nieokreślony ruch ręką. Christian popatrzył na niego z rozpaczą w oczach i jęknął do telefonu:
- Nienawidzę kapeluszy…
- Co ja takiego zrobiłem?– House rozłożył bezradnie ręce i wrócił do drugiego samolociku.
- Jeszcze jedno. Dzisiaj partyjka golfa, tak? Po południu, o 14?
- Taak. Ale tym razem muszę wrócić wcześniej. Mam przygotować kolację dla żony… Dobra, to do widzenia, doktorze Turner. Powodzenia… - Christian rozłączył się i odłożył z pełnym beznadziejności uśmiechem słuchawkę na widełki. – Okay, zaczynamy? – zatarł ręce.

***

- 7:15 -

- Skup się, Lisa. Zamknij oczy. Wyobraź sobie pusty pokój bez okien i drzwi. Jest? Dobrze. A teraz umieść w nim osobę, o której chcesz zapomnieć. Masz? W porządku. Policzę do dziesięciu. Kiedy skończę, przeniesiesz się tam…

***

- 7:15 -

- Skup się, Greg. Zamknij oczy. Wyobraź sobie pusty pokój bez okien i drzwi. Jest? Dobrze. A teraz umieść w nim osobę, o której chcesz zapomnieć. Masz? W porządku. Policzę do dziesięciu. Kiedy skończę, przeniesiesz się tam…

***

- sleep like wake up –

- Jezu, kto puścił to kocie zawodzenie? – jęknął House, słysząc w swoim podświadomym pokoju głos Celine Dion. Cuddy spojrzała na niego z niepokojem. Jak na wytwór jej umysłu miał za dużo własnej inwencji. A poza tym ona lubiła tą piosenkę.
- House, chciałam z tobą porozmawiać – jednak w końcu to ona go stworzyła. Musi przezwyciężyć swój lęk, musi o nim zapomnieć. Jeśli chce to zrobić, musi zamknąć wszystkie sprawy, które ją dręczą. Greg podszedł do ściany i przesunął po niej dłonią, zastanawiając się nad realnością doznań. Ściana była prawdziwa. Przynajmniej przez ten czas, kiedy był w hipnozie, naprawdę dobrowolnie został uwięziony w tym pokoju.
- Ja z tobą też. – opuścił rękę. Przed sobą samym, a ona przecież była jego wyobraźnią, nie musi udawać. Jeśli oczywiście szczerze chce zapomnieć i raz na zawsze z tym skończyć.
- Ostatnio dużo myślałam o tym… co między nami zaszło… Śnisz mi się, ale nawet wtedy wiem, że odejdziesz… To nie ma sensu. Musisz zniknąć. – Cuddy spuściła głowę, jednak po chwili odważnie ją podniosła i spojrzała stanowczo w jego niebieskie, zdziwione oczy. Hej, to nie tak miało być! To miała być jego kwestia! Jego wyobraźnia też śni?! I to o nim?!
- Dlaczego uważasz, że to nie ma sensu? – zapytał przekornie, machnięciem wyczarowując sobie krzesło. Usiadł na nim, jednocześnie nie spuszczając z niej wzroku. Jego piękna, seksowna szefowa… wymyślona przez niego. Gdyby w prawdziwym życiu miał się zdobyć na taką rozmowę… Potrząsnął głową. Nigdy.
- Bo… sam to powiedziałeś. – odparła zaskoczona. Zaczerpnęła powietrza, czekając na to, co powie. Gorąco tutaj… Rozpięła powoli żakiet i rzuciła go na podłogę. House jak w transie śledził jej ruchy.
- Od kiedy mi wierzysz? – powiedział z goryczą. – Pewnej nocy dałem ci wszystko. Pewnej nocy mnie kochałaś…

„Love can touch us one time
And last for a lifetime
And never let go till we're one”

- A ty mnie zostawiłeś. – sprostowała. Za nic nie pozwoli, by jej imaginacja zwaliła na nią całą winę. Siadła na podłodze, układając na bok długie nogi. House zdjął marynarkę.
- Twoja koleżanka powiedziała mi, że nie chcesz mnie widzieć. A ja się nie narzuca-am – mruknął, przewracając oczami.
- Nie, skąd – wybuchnęła śmiechem. – Od kiedy ty wierzysz ludziom? Myślałam, że twoją złotą zasadą jest teza, że wszyscy kłamią.
- Wyjątki potwierdzają regułę. A poza tym wtedy nie miałem moich kochanych kaczuszek, które sumiennie dokonują włamań do wszystkich podejrzanych domów kłamców.
- Och, no tak. Jak ty sobie radziłeś bez swoich lokajów z profesorami? – zadrwiła. House przywołał na twarz swój demoniczny uśmieszek.
- Kto ci powiedział, że byłem tam sam…

Cuddy rozszerzyła oczy i poczerwieniała.
- Kulawy dupek! – warknęła.
- Gorąca asystentka – odparował. – Zawsze mi towarzyszyłaś…

„Love was when I loved you
One true time I hold to
In my life we'll always go on”

- Teraz też – powiedziała cicho. Greg spoważniał. – To skomplikowane.
- Żebyś wiedziała – rzucił – Wymagałaś ode mnie stałego związku: od razu skoku na głęboką wodę! I jeszcze twoje przybrane macierzyństwo! Nie rozumiesz, że wszystko popsuję?! To nie jest moja rola!
- Dlatego chcę zapomnieć…

Zamilkli. House oparł się na kolanach, wpatrując ponuro w podłogę. Cuddy automatycznie bawiła się włosami. Oboje jakby nie zauważali swojej obecności. Jeden pokój. Jedna pułapka. Dwoje więźniów. Jedna przestrzeń pomiędzy nimi.
- Przecież wiem – szepnęła w końcu Lisa – Dosadnie oznajmiłeś mi swoje zdanie na ten temat. Tylko po co kupiłeś biurko?
- Żeby zmusić cię do myślenia. Ostatnio jakoś ciężko ci to szło – mruknął sarkastycznie.
- Widocznie przejęłam jakieś twoje cechy – odcięła.

„Near, far, wherever you are
I believe that the heart does go on
Once more you open the door
And you're here in my heart
And my heart will go on and on”

- Ta piosenka jest idiotyczna – stwierdził autorytatywnie House, wstając z krzesła. Włożył rękę do kieszeni, szukając Vicodinu. Zamiast niego wyczuł palcami zupełnie inny kształt. Kwadratu. Woląc nie dochodzić, co to takiego, zrezygnował z poszukiwań. Cuddy patrzyła na niego, zdumiona. Nie wziął Vicodinu? Czyli na pewno jest tylko iluzją. Dwa słowa i to wszystko się skończy. On zniknie, ona wróci do domu…
- Pasuje. Dzisiaj Walentynki – oświadczyła spokojnie. House spojrzał na nią, zdezorientowany. – Kocham cię.

Po raz drugi zapadła cisza. Cuddy przygryzła nerwowo usta. To głupie, że bała się własnego urojenia.
House stał nieruchomo. W końcu uśmiechnął się z satysfakcją.
- Wiedziałem. Ale nie licz, że powiem to samo.
- Nie liczę. Jakbym śmiała.
- To dobrze. Walentynki to kretyńskie, przesłodzone i przereklamowane święto amerykańskich półgłówków. I nie patrz tak na mnie! – podsumował.
- Sam jesteś Amerykaninem – uniosła brwi. House pokuśtykał do niej i wyciągnął rękę. Spojrzała na nią, nie bardzo wiedząc, co robić. Potrząsnął dłonią ze zniecierpliwieniem, więc chwyciła ją i wstała. Teraz miał lepszy dostęp do…
- Nie licz, że powiem to samo – powtórzył.
… do jej ust…

„You're here, there's nothing I fear,
And I know that my heart will go on
We'll stay forever this way
You are safe in my heart
And my heart will go on and on”

***

- wake up like sleep –

***

- Lisa? – dr Turner przyglądał się swojej pacjentce. Kobieta powróciła do rzeczywistości szybciej, niż zamierzała. Oddychała szybko. – Wszystko dobrze? Czy teraz jest wszystko dobrze? – zapytał.
- Tak… teraz jest.. – odparła z uśmiechem i sięgnęła po torebkę. – Muszę do kogoś zadzwonić – wyjaśniła, szperając za komórką…

***

- Gregory? – dr Troy odchylił się do tyłu na swoim fotelu. Pacjent powoli odzyskiwał poczucie rzeczywistości. Para niesamowicie intensywnych oczu w końcu rozbłysła diabelską radością. – I jak? Wszystko w porządku? Czy teraz jest wszystko w porządku?
- To nie jest komedia romantyczna, więc niech pan nie oczekuje skoku w ramiona – mruknął House – Tylko Walentynki. Muszę kogoś odwiedzić. - wyjaśnił na odchodnym…

FIK 3

Tylko…

Świat płakał rzewnymi łzami, nad tymi, którzy zginęli w katastrofie lotniczej, na tymi, którzy odeszli cicho i nie spodziewanie, na tymi, którzy umierali każdego dnia po trochu z cichej, ale wielkiej miłości. Właśnie dzisiaj… w dzień Świętego Walentego.

Ciche dźwięki fortepianu wypełniały cały pokój. Delikatne palne równomiernie uderzały w mleczno- białe klawisze. Idealnie oddając nastrój wieczoru.

Dla grającego na fortepianie, to było bez różnicy. Nie odchodził świąt. Żył według własnego kalendarza.

Nie patrzył na nuty, ani na swoje palce. Grał, dla samego grania, smętną melodie własnego życia. Samotnego życia. Przecież mogło być inaczej.
Teraz wiedział, że pozostały mu tylko fortepian i Burbon. Zrozumiał, że nie ma nic gorszego niż samotność, ale już chyba było za późno. Jedyną ważną dla niego kobietą w mieszkaniu była gitara elektryczna, stojąca na honorowym miejscu w salonie. Patrząc na nią przypomniał sobie o Cuddy.

Chciał wyrzucić ją z umysł, choć na chwilę nie oczyma wyobraźni nie widzieć jej roześmianej twarzy, kiedy opiekowała się Joy. Nie słyszeć stukania jej szpilek, nie budzić się w środku nocy, po kolejnym koszmarze. Czy chciał tak wiele? Tylko zapomnieć… to chyba nie dużo.

Próbował różnych sposobów. Pił bez pamięci, łykał Vicodin, podcinał sobie żyły. Jednak ktoś na siłę trzymał go na tym świecie. Nie pozwalał odejść. Mówił, że jego ziemska droga nie dobiegła jeszcze końca.

Teraz, butelki Burbona stały pod zlewem w kuchni nie ruszane, Vicodin zapomniany w którejś z szuflad komody. Siedział i grał. Tylko to pozwalało mu się uspokoić, ratowało go przed obłędem.
Głos, który wbrew sobie słyszał każdego dnia, znowu się przypomniał:

- Dzisiaj są Walentynki – usłyszał w lewym uchu.
- I co z tego? – odpowiedział, zaciskając zęby, czuł falę nagłej złości, znowu coś zakłóciło jego spokój, o który tak długo walczył…

- Tylko zrozum to… - odparł głos i więcej się nie odezwał.
House wstał od fortepianu zatrzasną wieko, na tyle głośno, że dźwięki jaki wydało lakierowane drewno obijał się falami po pustym mieszkaniu na tyle długo, że kiedy ucichło House stał już przy okonie.

Wpatrywał się w krople spływające po szybie, by zakończyć swoje krótkie życie w zakamarkach okiennej ramy.

Nie możesz być już ślepy jak każdy kret
Masz widzieć każdy ból
I bijąc sercem w mur otworzyć drzwi
By słuchać szumu drzew
Tylko zrozum to…*

Narysował palcem na zaparowanym szkle uśmiechniętą buzię. Minęło może kilka sekund a jedna z kropel postanowiła jednak uciec w dół, tworząc na prawym oku rysunku łzę spływającą aż do parapetu.
Prychnął tylko odchodząc. Usiadł przed telewizorem, by przekonać się, że stacje puszczają tylko coroczny zestaw mdłych komedii romantycznych. Wyłączył urządzenie… patrzył w jeden punkt lekko przechylając głowę w prawą stronę

- Tylko zrozum to… - te słowa ciągle chodziły mu po głowie.
Może warto postawiać wszystko na jedną kartę? Pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa? Chociaż raz… potem znów będzie spędzał samotne wieczory na kanapie.

Jak pomyślał tak zrobił. Założył kurtę, wybiegł z domu w ścianę deszczu. Wsiadł na motor i popędził w stronę domu Cuddy, co jakiś czas odchylając głowę do tyłu, by nacieszyć się świeżym zapachem ulewy.
Piętnaście minut później stukał laską w zielone frontowe drzwi.

- House! – stwierdziła z niedowierzaniem administratorka szpitala, w którym pracował, gdy go tylko zobaczyła. Szybko jednak zapanowała nad szokiem i otworzyła szerzej drzwi, żeby mógł wejść. Uśmiechną się to dzisiejsze szaleństwo zaczynało mu się podobać.

- Poczekaj, przyniosę Ci ręcznik – powiedziała, kiedy otworzył usta, by coś powiedzieć. Po chwili już była z powrotem. Prostokątny kawałek miłego materiału kremowego koloru bardzo szybko znalazł się w rękach diagnosty. Ruszyli w stronę salonu. Usiedli na kanapie. Cuddy wpatrywała się w niego cały czas.

- Co tak patrzysz? – spytał, nie wytrzymał dłużej tej niezręcznej ciszy.

- Zastanawiam się co Cię do mnie sprowadza… - przyznała, spoglądając mu w oczy.

Ponownie zapadła cisza, House co chwila otwierał usta, by podzielić się nową chamską metaforą, ale zanim jakiekolwiek słowa opuściły jego gardło, stwierdzał, że nie jest ona odpowiednia. Właściwie to nie miał ochoty na docinki i słowne gierki. Prowadzili je tyle lat, że powoli zaczynały go nudzić.

- Jeśli mam być szczery… - zaczął w końcu przenosząc wzrok na jej splecione ręce – to nie chciałem spędzać kolejnego wieczoru samotnie. A kiedyś powiedziałaś, że…

- że moje drzwi są zawsze dla Ciebie otwarte – skończyła – nic się nie zmieniło House, no może poza jednym…

- Czym? – zapytał niepewnie, spodziewał się odpowiedzi w stylu „teraz mam Joy i nie mam dla ciebie czasu”. Utkwił wzrok w podłodze.

- Wtedy nie był czternasty lutego – powiedziała.

- Jesteś z kimś umówiona? – zapytał szybko.

- Nie, no co ty, - zaśmiała się szybko – chodzi o to święto, którego jak dla mnie mogło by nie być… - mówiła coś dalej, o tych wszystkich
zakochanych parach i w ogóle, ale House już jej nie słuchał. Patrzył na Cuddy i nagle naszła go ochota, by zrobić jej mały prezent. Skoro tak nie lubi walentynek, to chyba z braku odpowiednich upominków. Pocałował ją przerywając monolog w pół zdania. Przez chwilę nie wiedziała co się dzieje, ale kiedy to zrozumiała oddała pocałunek kładąc dłonie na policzkach House’a. Kiedy po dłuższej chwili oderwali się od siebie diagnosta zapytał:

- Może obejrzymy coś w Tv? – podniosła się z kanapy szukając pilota. Kiedy go tylko odnalazła ruszyła w stronę kanapy siadając wygodnie wcześniej wygrzanym prze siebie miejscu. House objął ją ramieniem a pogoda za oknem przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. „Tylko zrozum to…” słowa ponownie przeszły mu przez myśl, uśmiechną się tylko i wtulił twarz w miękkie włosy Cuddy.

Bo,w Dzień Świętego Walentego każdy powinien być przy swojej drugiej połówce.

*Fragment piosenki „Tylko” zespołu Illusion.

FIK 4


Walentynki sprzed trzech lat – ona i kubek kawy.
Walentynki dwa lata temu – ona i lampka wina.
Walentynki dwanaście miesięcy wstecz – ona i butelka wina.

Jaki będzie 14 lutego w tym roku? Może tym razem z butelką starej whisky, która pozwoli zapomnieć o wszystkich dotychczasowych smutkach. Wymaże na moment z pamięci każde najdrobniejsze potknięcie. Zaskoczy brakiem jakichkolwiek porażek.

Whisky, najlepsza towarzyszka znudzonych życiem, przemęczonych własnymi problemami. Na kilka chwil, sprawia, że świat wygląda odrobinę inaczej… Lepiej? Niewierna przyjaciółka znika jednak tak szybko, jak się pojawia, pozostawiając tylko okropny ból głowy.

Cuddy położyła swoje zgrabne nogi na blat biurka. Kąciki ust mimo woli poszybowały w górę, a w oczach pojawił się ten… blask. Szczęście rozpierało ją od środka. Niezliczone ilości energii skumulowały się w jej drobnym ciele, sprawiając, że mogłaby przenosić góry.

Przymknęła na chwilę oczy, aby jeszcze raz go sobie wyobrazić. Czarne rozwichrzone włosy, wyraźnie zaznaczone żyły na przedramionach, sylwetka sportowca i to coś, co widać było w jego oczach od pierwszego spotkania. Urok? Czar? A może po prostu chłopięcy wdzięk? Uśmiechała się na samą myśl o nim, o tym, że to właśnie dzięki niemu te Walentynki tak diametralnie będą różniły się od pozostałych.

Nie przeszkadzały jej dzisiejsze skargi na House’a. Zapomniała już o kłótni ze swoim asystentem. Liczył się tylko dzisiejszy wieczór!
- Cholera! – przerażona podskoczyła na fotelu. Było już grubo po szesnastej. Pospiesznie chwyciła torebkę, zarzuciła na plecy płaszcz i czym prędzej ruszyła w stronę wyjścia.

***

Przez jej głowę znowu przemknęło znane wszystkim: Nie mam się, w co się ubrać. Szafa wypełniona po brzegi, ani trochę nie ułatwiała zadania. Chyba jeszcze nigdy nie zależało jej tak bardzo na tym, by podobać się mężczyźnie.

Na podłodze, łóżku, drzwiach szafy lądowały, co chwila różnorakie stroje. Żaden nie był według niej na tyle odpowiedni, by go włożyć. To musiało być naprawdę coś wyjątkowego. Musiała go zachwycić tak, jak on zachwycił ją pierwszy raz. Dokładnie pamięta ich pierwsze spotkanie. Zupełnie przypadkowe. Bez jakiegokolwiek sensu. Nadal uśmiecha się na wspomnienie tej sytuacji. Świetne pamięta jego minę, kiedy z impetem uderzyła w jego auto swoim. Choć była to jej wina, wyskoczyła z samochodu jak rażona piorunem, by natychmiast wykrzyczeć mu, co myśli o nim i o tym jak prowadzi swój pojazd. A co zrobił on? Po prostu z uśmiechem pokręcił głową, a potem ze stoickim spokojem zapytał, czy nic jej nie jest. Cały Phillip, zawsze opanowany i potrafiący wybrnąć z każdej sytuacji.

Kiedy krótsza wskazówka zegara mknęła w stronę ósemki, Cuddy była już gotowa. Uznała, że najlepiej będzie wyglądać w ‘małej czarnej’.
Czas płynął jak krew z nosa.
Dzwonek do drzwi.
Ruszyła w ich stronę, delikatnie kołysząc biodrami. Bukiet czerwonych róż zasłaniał trzymającego je mężczyznę. Uśmiechnęła się. Który to już raz dzisiaj?
- Dziękuję – powiedziała, napawając się zapachem płatków. Tak promiennie, tak wesoło. Tak, że nie jeden Casanova po prostu by się zawstydził.
- Gotowa? – zapytał Phillip
- Wstawię tylko kwiaty do wazonu.

Mężczyzna był wyraźnie zadowolony z siebie. Poprawił węzeł fioletowego krawata, sprawdził czy spinki koszuli są dobrze zapięte. Perfekcjonista. Człowiek plan. Strateg. Wszystko dokładnie przygotowane. Przemyślane w każdym calu. Trudno się dziwić, szanujący się adwokat nie postępuje pochopnie. Nawet w miłości. Bo na pewno była to miłość.

Charakteryzując Phillipa należy jeszcze pamiętać o słowie: 'dżentelmen'. Pospiesznie chwycił płaszcz Cuddy i z największą delikatnością wsunął go na plecy kobiety. Nie pozwolił nawet, by sama zamykała drzwi swojego mieszkania.

Czy rozumieli się bez słów? Być może. Ich związek opierał się głównie na uśmiechu. Tym zalotnym i tym codziennym – miłym. Tym naturalnym i tym wymuszonym. Pewna tajemnica wiła się pomiędzy nimi i to właśnie ona przyciągała ich do siebie.

Mężczyzna zatrzymał samochód na parkingu. Światło lamp prowadziło do małej restauracyjki:
- Idziemy? – zapytał szarmanckim tonem, unosząc wymownie ramię.
- Nigdy tu nie byłam.
- Zaufaj mi – odparł gładząc drobną dłoń oplecioną wokół jego ręki.

Niezwykła magia przywitała ich, kiedy tylko przekroczyli próg lokalu. Przyjemny mrok otaczał wszystko dookoła, ustępując tylko jasnemu blaskowi palących się na stolikach czerwonych świec. Walentynki tkwiły tu w najmniejszych szczegółach. Bez zbędnego przepychu, bez niepotrzebnej wystawności. Tu i ówdzie róża w pięknym, krwistym kolorze. Krzesła i stoliki przyozdobione romantyczną czerwienią.

W odpowiedni nastrój wprowadzała wszystkich pełna tajemnicy, zagadkowa wręcz muzyka. Dźwięki gitary i pianina krążyły wśród gości, jak kochankowie, którzy poszukują bliskości. Każda nuta idealnie współgrała z nutą towarzysza. To właśnie ta muzyka z gracją oplatała wpatrzonych w siebie partnerów. Bez względu na wiek, stan cywilny, grubość portfela. Tego wieczoru miłość stała się jednym ze składników powietrza. Miłością się oddychało. Miłości potrzebowało się do życia.

Usiedli przy zarezerwowanym przez Phillipa stoliku. Gdzieś w kącie. Gdzieś, gdzie nie dosięgał ich wzrok pozostałych gości. Wpatrzeni w siebie. Splecione dłonie. W tle gitarowe rytmy mieszały się z delikatnymi uderzeniami palców o klawisze pianina. Niski męski głos niósł się po całym lokalu. Bez fałszu, bez zbędnych ozdobników. Miało się ochotę słuchać go w nieskończoność.

- Jesteś taka piękna – wyszeptał Phillip wyraźnie oczarowany jej urodą. Zarumieniła się lekko.
Zbliżył usta do jej warg i musnął je ostrożnie. Dążył do wykonania swojego planu. Wszystko było ułożone, każdy szczegół przemyślany.
Sięgnął ręką do kieszeni marynarki. Błyskawicznie małe czarne pudełeczko pojawiło się na blacie stolika. Cuddy spojrzała najpierw na nie, potem na uśmiechającego się mężczyznę. Strach czy radość? Przerażenie czy pewność siebie? Nie miała pojęcia. Czy to na pewno to, o czym teraz myśli? Co mu odpowie? Czy jest już gotowa?

Chwycił delikatnie jej kruchą dłoń i nie odrywając od niej wzroku zaczął mówić:
- Wiesz, że bardzo mi na tobie zależy. Wiesz, że każdego dnia, każdej nocy myślę tylko o tobie. Wiesz również, że wprowadziłaś do mojego życia coś niezwykłego. Chcę też, byś wiedziała, jak bardzo cię kocham.
Muzyka ucichła nagle, pozostawiając im tylko szum wiatru za oknami. Patrzyła na niego oniemiała, kiedy ten powoli otwierał czarne pudełeczko. Miliony myśli przedarły się przez jej głowę, jak palce Phillipa, kiedy pierwszy raz zatopił je w jej puszystych lokach. Zagryzła lekko dolną wargę. Uciekła wzrokiem. Czy to jedyne, na co ją teraz stać? Bała się jego przeszywającego spojrzenia. Oplotła wzrokiem stolik obok. Zerknęła na małą scenę w rogu sali. Zamarła nagle. Jeszcze raz odwróciła głowę w stronę mężczyzn z instrumentami. Przełknęła ślinę, tak jakby robiła to już ostatni raz w życiu. Patrzyła.

Wiedziała, że powinna spodziewać się wszystkiego. Była przygotowana na każdą ewentualność. Każdy najbardziej dziwny, szalony pomysł. Teraz jednak House przeszedł samego siebie. On i mała, romantyczna restauracyjka. Czy to nie wystarczająco nie w jego stylu? Najwidoczniej nie znała go tak dobrze, jak się wydawało.

Była głupia… Jak mogła nie poczuć na sobie tego wzroku? Z pewnością od samego początku ją obserwował. Siedział na drewnianym krześle w rogu sceny. Na kolanie gitara. Struny poddawały się jego palcom bez żadnego oporu, wydając z siebie najpiękniejsze, na jakie było je tylko stać dźwięki. Ofiarowywały z siebie wszystko, co najlepsze. A on niczym wielki władca, dawał im rozkazy, które bezapelacyjnie musiały wykonywać. Skupiony na muzyce. Ze wzrokiem utkwionym w kobiecie siedzącej w drugim końcu sali.

Ich spojrzenia się spotkały. Cuddy – House. House – Cuddy. Patrzył na nią z pewnym smutkiem. Z jakąś goryczą, żalem. Gitara była teraz jak tłumacz. Każda myśl przepływała przez nią, układając się w bardziej zrozumiałą całość. Everything I Do, I Do It For You – zaśpiewał mężczyzna stojący przy mikrofonie, prawie idealnie naśladując głos Bryana Adamsa. Brwi diagnosty zbiegły się lekko tuż nad czołem, jakby przypływ bólu kazał mu się nad czymś głęboko zastanowić. Nie uśmiechnął się do niej. Po prostu patrzył, hipnotyzując swym niebieskim wzrokiem. Smutnym niebieskim wzrokiem.

Chwila. Sekunda. Krótki moment. Palce przestały biegać po delikatnych strunach, pozostawiając samotnie dźwięki starego pianina. Ostrożnie odłożył gitarę. Czas stanął w miejscu, ofiarowując im jedną setną wieczności. Obejrzał się ostatni raz, by jeszcze na moment opleść wzrokiem jej sylwetkę. Kiedy zdążyła się zorientować zniknął za czarną ścianą miękkiego materiału wijącego się od sufitu aż po samą podłogę.

- Lisa… - dobiegło do niej wołanie. Skołatana spojrzała w stronę siedzącego z nią mężczyzny z nadzieją, że to może jednak House.
- Cos się stało? – zapytał Phillip, bacznie ją obserwując.
Maleńkie pudełeczko było zamknięte.
- Czy zrobiłem coś nie tak? – wyrwało się z jego gardła. Uśmiechnęła się. Tak jak miała to w zwyczaju. Phillip był naprawdę cudownym mężczyzną. Czuła się z nim bezpiecznie. Wiedziała, że idealnie odnalazłby się w roli męża i ojca. Nie było im jednak pisane bycie razem. Teraz uświadomiła sobie, że spokojny, stateczny związek nigdy nie będzie tym, czego naprawdę potrzebuje. Ona pragnęła kogoś zupełnie innego. Kogoś, kto potrafi odciągnąć ją od nudnej codzienności. Pragnęła mężczyzny, który co dzień doprowadzał ją do szału, sprawiał, że uśmiechała się promiennie, nachodził w środku nocy z byle powodu. Tylko House umiał obudzić w niej prawdziwą kobietę. Dzięki niemu poczuła, że życie jest jedną wielką niespodzianką. To on nauczył ją wierzyć w brak jakichkolwiek granic.
Przy nim nigdy nie wiedziała, czego może się spodziewać. I właśnie to kochała najbardziej.

- Lisa… - Phillip wyraźnie zaniepokojony, kolejny raz próbował do niej dotrzeć.
Spojrzała mu głęboko w oczy. Nie zastanawiała się nad tym, co powie. To nie było teraz ważne. W myślach szukała już House’a. Była pewna, że postępuje słusznie. Nie wahała się. Nawet przerażony wzrok mężczyzny siedzącego przed nią nie zdołał odwieźć jej od tego pomysłu. Wierzyła, że drugiej takiej szansy nie będzie. Musiała to zrobić…
- Przepraszam… - najbardziej cichy z szeptów wydobył się z jej ust. Dla niego był jak przeraźliwy krzyk. Głośny wrzask. Jak bicie dzwonu tuż nad głową.

Wyrwała swoją dłoń z jego objęć. Nie obchodziło jej już nic. Pędziła w stronę sceny. Bez znaczenia były zdziwione spojrzenia gości. Kogo to teraz interesuje?

Odsłoniła delikatnie czarny materiał maskujący to, co kryje niedostępne dla gości. Stał tam. Odwrócony plecami. Ze wzrokiem utkwionym w drewnianej podłodze. Cos wyraźnie nie dawało mu spokoju. Jakaś wewnętrzna siła targała nim z mocą huraganu. Podeszła bliżej. Skradała się jak kocica, stawiając uważnie każdy krok. Nie mogła teraz popełnić żadnego błędu. Żadnych potknięć. Czuła się jak saper, który ma przed sobą najtrudniejszą do rozbrojenia bombę.

Położyła delikatnie dłoń na jego ramieniu. Nawet nie drgnął. Stanęła przed nim. Jej smukłe palce z barku powędrowały na szorstki policzek, zaznaczając wcześniej swoją obecność na torsie i cudownej męskiej szyi. Uniósł lekko głowę. Napięcie oplotło ich swoją nicią, doprowadzając do granic wytrzymałości. Zatopiła się w błękicie jego oczu. Wpatrywali się w siebie, jakby nie widzieli się od lat. Tak zachłannie. Nie znając żadnych ograniczeń.

Zawsze pewny siebie. Teraz… Przypominał zagubione, małe dziecko.
Żal.
Gorycz.
Jego smutne oczy wołały o pomoc. Pragnęły ukojenia.

Gdzie podziały się dzielące ich centymetry? Odpłynęły w niepamięć, torując drogę delikatnym ustom Cuddy. Ich wargi zetknęły się ze sobą, przywołując do siebie tę niesamowitą magię. Wiła się pośród nich od samego początku, tym razem jednak, powracając ze zdwojoną siłą.

Objął ją. Czuła jak zatraca się coraz bardziej. Jego zapach sprawiał, że odpływała. Unosiła się w powietrzu. Pragnęła go. Tak bardzo potrzebowała tego mężczyzny. To nie była tylko chwilowa tęsknota. To nie była tęsknota za jego ciałem. Ona kochała go takim, jakim był naprawdę. Nie chciała mieć go dla siebie. To ona chciała być jego własnością.

Jego ręce zwolniły nagle uścisk. Z trudem oderwał się od jej pięknych ust, które smakowały jak najlepsza czekolada. Po raz kolejny w jego oczach dostrzegła ten okropny żal. Tę bezsilność i gorycz. Zetknęli się czołami. Uśmiechnęła się. Wiedziała, że wszystko będzie już dobrze.
- Wracaj do niego… – powiedział, sięgając po jej kruchą rękę – Z nim będziesz szczęśliwa… - szepnął, całując wewnętrzną część jej dłoni.

Chciała zaprzeczyć. Chciała wykrzyczeć to wszystko, co kłębiło się teraz w jej głowie. Nie potrafiła. Jakaś zła siła sprawiła, że nie mogła wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Patrzyła oniemiała jak bierze płaszcz i znika pośród czarnego materiału kurtyny, który zalewa go jak słona woda tonący statek…

…bo miłości nie zawsze towarzyszy szczęśliwe zakończenie…

FIK 5

Pojawiła się z nikąd i od razu zrobiła spore zamieszanie. Przecież nie zawsze w szpitalu objawia się osoba, która podaje się za kuzynkę Cuddy. Dziwniejsze w tym wszystkim było to, że Lisa nie potrafiła sobie przypomnieć czy kiedykolwiek widziała tą drobną, filigranową blondyneczkę z kwiatem ambrozji we włosach . A myślała, że zna już wszystkie swoje kuzynki.
- Witaj Liso… szkoda, że nigdy się nie spotkałyśmy, ale byłam za granicą – zaczęła dziewczyna – a teraz przyjechałam tu tylko na dzień. Jutro mam samolot, więc nie będę ci przeszkadzać w walentynki. A poza tym jestem Kate.
- Miło mi. Co cię do mnie sprowadza… - zapytała Cuddy mierząc ją wzrokiem.
- Odwiedzam rodzinę… a ty jesteś kolejna na mojej liście.
- Rozumiem… masz się gdzie zatrzymać?
- Jeśli to nie sprawi problemu to chciałabym się zatrzymać u ciebie.
- Nie sprawi… - zapewniła Cuddy, choć tak naprawdę nie była zachwycona kwestią nocowania świeżo poznanej kuzynki. I o co jej chodziło z walentynkami… przecież nie ma żadnych planów.
- Dzięki… - powiedziała Kate, po czym wyszła z gabinetu dyrektorki.
Kate miała tutaj ważną misję, ale nie mogła tego nikomu zdradzić. Zachowywała się jakby znała szpital od podszewki…
House w tym czasie zmierzał w stronę wind… był głodny, więc postanowił pójść na lunch.
Szczęście, albo pech – wszystko zależnie kto jak na to patrzy – sprawił, że Greg znalazł się w jednej windzie razem z Kate.
- Pan musi być tym słynnym diagnostą… najlepszym w tym szpitalu – zagaiła dziewczyna
- To zależy.. mamy tutaj wielu znakomitych diagnostów… więc pani opis pasuje do każdego – House nie zwykł mówić nieznajomym o sobie – A pani to pewnie dawno niewidziana kuzynka Cuddy.
- Zgadza się.. jednak jest pan doskonałym diagnostą. – wyszli z windy – przepraszam że się narzucam, ale możemy zjeść razem lunch? Postawię panu.
- Nie mam nic przeciwko, by taka śliczna kobieta mi towarzyszyła w lunchu. Szczególnie kiedy za mnie płaci – uśmiechnął się lekko.
***
Zjedli wspólnie obiad, trochę się pośmiali… ale nic poza tym. Pożegnali się i Kate poszła dalej „zwiedzać” szpital, a House – do swojego gabinetu, bo akurat przyjechała jakaś pacjentka.
***
Wieczorem, po wyleczeniu pacjentki, w gabinecie House’a pojawiła się Kate, ale teraz jakaś inna…
- House – nie miała czasu… musiała coś zrobić.
- Skąd mnie znasz?
- Tabliczka na drzwiach… ale nie tylko. Słuchaj i nie gadaj…
- Ale… - uciszyła go.
- Powiedziałam słuchaj. Wiem, że jesteś zakochany w Cuddy to widać i nawet nie zaprzeczaj.
- nie jestem w niej zakochamy. Zresztą nie bądź jak Wilson… to nie twoja sprawa. – House próbował się bronić, ale w niej było coś takiego co rozkazywało powiedzieć prawdę. – no dobra… może i ją kocham, ale to nie znaczy, że mam u niej szanse. To moja szefowa.
- Masz szansę, masz ich więcej niż myślisz… zobaczysz będzie świetnie. Akurat jutro są walentynki, więc wyślij jej list. Zobaczysz, że się zgodzi.
- Kim ty jesteś? Bo na pewno nie kuzynką Cuddy…
- Nie ważne… powiedzmy, że dobry duszek.
***
House wysłał walentynkę do Cuddy a ona z rozkoszą się zgodziła…
„Wszystko poszło tak jak miało być” pomyślała Kate „będą ze sobą szczęśliwi” i zniknęła tak samo szybko jak sie pojawiła… pozostał po niej tylko zapach dzikich róż, który unosił się w szpitalu jeszcze całe następny dzień – walentynki.


FIK 6

- Nienawidzę Walentynek – powiedział House idąc korytarzem. – Naprawdę ich nienawidzę!
Wsiadł do windy, chciał jak najszybciej stąd wyjść. Ruszył w kierunku parkingu. Założył kask, umocował laskę i ruszył przed siebie. Gdy dotarł do domu włączył telewizor i wlał sobie szklankę Burbona. Do drzwi zadzwonił dzwonek. Kogo niesie… - pomyślał. W drzwiach stanął dostawca chińszczyzny. W ogóle zapomniał, że ją zamawiał! Piętnaście minut później dzwonek ponownie zadzwonił.
- Kolejny idiota?! - powiedział House otwierając drzwi swojego domu.
W drzwiach stanęła Lisa Cuddy. Diagnosta zdziwił się widząc Administratorkę.
- Dla mej Walentynki – powiedziała cicho podając ładnie zapakowaną paczuszkę, po czym odwróciła się, lecz Greg zdążył złapać ją za rękę i przyciągnął do siebie.
- House, co robisz?
- Jak to co? – powiedział wciągając ją do środka – Kocham cię.



_________________

PostWysłany: Nie 18:11, 01 Lut 2009
T.
Mecenas Timon
Mecenas Timon



Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 37

Posty: 2458

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Z lekkim poślizgiem chciałabym ogłosic wynik konkursu fikowego.
Najwięcej głosów uzyskał Fik nr 4 autorstwa LicenceToKill Gratulujemy.



_________________

PostWysłany: Czw 13:17, 12 Lut 2009
T.
Mecenas Timon
Mecenas Timon



Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 37

Posty: 2458

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

:)
Bardzo mi miło. Dziękuję Wszystkim, którzy mnie docenili.
Pzdr ;*



_________________
Każdy błąd kobiety jest winą mężczyzny.

PostWysłany: Pią 18:50, 13 Lut 2009
LicenceToKill
Pulmonolog
Pulmonolog



Dołączył: 23 Gru 2008
Pochwał: 11

Posty: 1292

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

:bukiet: Gratulacje Licence :spoko:



_________________




Codziennie budzę się piękniejsza, ale dziś to już chyba
przesadziłam...

PostWysłany: Pią 19:09, 13 Lut 2009
lizbona
Diabetolog
Diabetolog



Dołączył: 21 Gru 2008
Pochwał: 8

Posty: 1682

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

GRATULACJE :onajego:



_________________


Moje siostrzyczki Nemezis i Sevir i nasza mamuta Maagda
Mój prywatny, jedyny i niezastąpiony kaloryferek Alan
Moja prywatna pisarka zÓych dobranocek, po których nikt nie zaśnie - Guśka

PostWysłany: Pią 20:48, 13 Lut 2009
nimfka
Nietoperek
Nietoperek



Dołączył: 13 Sty 2009
Pochwał: 30

Posty: 11393

Miasto: HouseLand
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Licence, kochana, jak już ci mówiłam - Twojego stylu nie da się zapomnieć czy ominąć :D. Jest niczym drogi jedwab,do którego chcemy się wciąż przytulać ;)......... Twoje opowiadanie mnie po prostu zachwyciło, mimo nieszczęśliwego zakończenia - bo miłość to poświęcenie siebie samego dla dobra drugiej osoby..... Zasłużyłaś na wygraną, GRATULUJĘ :*:*:*!!! :bukiet: :bukiet: :serducho: :serducho:



_________________

"- And so the lion fell in love with the lamb...
- What a stupid lamb.
- What a sick, masochistic lion" - cytat z "Twilight"

Banner by Ewel
:zakochany:

PostWysłany: Wto 18:18, 17 Lut 2009
amandi
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 26 Gru 2008
Pochwał: 1

Posty: 148

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

wow, niezłe.. ba- jedwabiste...
nie chodzi o sam wątek, ale ta magia i styl.... masz licence talent.. masz coś jeszcze? nawet niehousowego?



PostWysłany: Nie 7:11, 22 Lut 2009
korsha
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 17 Lut 2009

Posty: 85

Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Strona Główna -> Konkursy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Mapa użytkowników | Mapa tematów
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Czas generowania strony 0.04616 sekund, Zapytań SQL: 15