[M] Czternastego

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Huddy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Wiadomość Autor

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

[M] Czternastego

Konkursowy fick. Jestem z niego kompletnie niezadowolona, ale cóż. Tylko pisząc kmioty, może wyjdę na ludzi. Bez dedykacji i dla nikogo, bo nawet wrogowi nie życzę takiego ficka. Proszę o chłodne komentarze, wskazówki i pokaznanie ewentualnych błędów językowych bądź merytorycznych. Tylko kopniaki mnie sprowadzają na ziemię.
Tfu! I bym zapomniała. Tytuł byłby gorszy, gdyby go sherlotka nie uratowała. Dzięki.




Właściwie ta sytuacja mogła się wydawać śmieszna. Przypuszczał nawet, że w zwyczajnych okolicznościach pokusiłby się o ironię lub wszystko obróciłby w żart. Jednak ta chwila zdecydowanie nie należała do normalnych. Trzymał na swoich kolanach kobietę z dziurą w klatce piersiowej – nie, to chyba nie uchodziło za zwykłe. Większości ludziom pewnie w ogóle nie byłoby do śmiechu. Ale jemu tak. Przecież tyle razy oglądał śmierć innych, że teraz również nie powinno to robić na nim żadnego wrażenia. Ba! Czasem brał odpowiedzialność za czyjś zgon. Nigdy jednak nie miał wyrzutów. Jako lekarz posiadał kilka przywilejów, które upodabniały go do Boga – mógł uzdrawiać, ale też uśmiercać. Prawo go nie dosięgało. Mogło tylko sumienie, którego nie miał. Ewentualnie Wilson je zastępował, jeśli znajdował się gdzieś w pobliżu. A dzisiaj poczuł to dziwne uczucie. Bolesne, a w dodatku uzmysławiające bezradność. Pierwszy raz w życiu dotknęło go poczucia winy. Zastanawiał się, czy słusznie. Czy mógł przewidzieć to wszystko? Skąd miał wiedzieć, że kilkanaście lat temu zmarła pacjentka była żoną psychopaty? Miał się winić za jego szaleństwo? Niedorzeczność. Mimo tego czuł się źle. Winił się. Za swój podły charakter, za to, jak kiedyś traktował ludzi. Teraz z resztą nie lepiej. Dręczyła go myśl, że może, gdyby jakoś zachował się z większym współczuciem dla tego mężczyzny, dzisiejszy dzień nie różniłby się tak bardzo od innych. Około południa obudziłby go zapach świeżo parzonej kawy. Przez jakieś dziesięć minut wpatrywałby się w sufit i rozmyślał, jakim jest szczęściarzem. W końcu zwlókłby się z łóżka i poszedłby do kuchni. Pierwsze, co by usłyszał, to śmiech i słowa Małej. Dziewczynka na jego widok z pewnością odwróciłaby się i z pełnymi ustami wykrzyknęła „Cześć, tato”. W zamian połaskotałby ją, wywołując radosny chichot. Rozejrzałby się po kuchni, szukając wzrokiem osoby, której to wszystko zawdzięczał. Ujrzałby kobietę stojącą przy kuchence i podszedłby do niej. Pewnie jak zwykle miałaby na sobie swój szlafrok doskonale podkreślający jej kształty. Podkradłby się do niej cicho, aby wkrótce delikatnie przysunąć ją do siebie i zagłębić twarz w jej pachnących włosach. Do jego uszu doszłoby karcące „House!” i kobieca dłoń zapewne próbowałaby zdjąć jego ręce beztrosko położone na jej podbrzuszu. Oczywiście z marnym skutkiem. Uśmiechnąłby się na te poczynania, szepcząc jej sekrety, o których tylko oni wiedzieli. Tak. Tak właśnie wyglądał ich poranny rytuał. Za każdym razem inny, a jednocześnie osnuty w tej samej aurze. Dzisiaj prawdopodobnie też byłby taki, gdyby kilkanaście lat temu nie zachowałby się jak skurwysyn. Chociaż nie to sprawiało mu najwięcej przykrości. Czuł, że ona też go winiła. Zastanawiał się, czy myślała nad tym, że gdyby zostałaby z Lucasem, nie spotkałoby ją to wszystko. Może nie doświadczyłaby pełni szczęścia, ale przynajmniej wciąż cieszyłaby się najważniejszą rzeczą, jaką człowiek otrzymuje od innego człowieka – życiem. Realizowałaby marzenia, wychowywałaby Rachel, pięłaby się po kolejnych szczeblach kariery z właściwą sobie śmiałością, zdecydowaniem i dojrzałością. Za to wybrała życie z nim – mężczyzną, którego kochała i pragnęła, i który tak samo ją kochał i pragnął. Nigdy nie mieli wątpliwości, że dopełniają się nawzajem. Określali swój związek jako idealny, brew temu, co sądzili o nim wszyscy ich znajomi. Właściwie to głównie jej. Tylko Wilson święcie wierzył w sukces związku jego i Lisy. Cieszył się jak dziecko, gdy w końcu zamieszkali razem. Z resztą oni też czuli sprawiali wrażenie szczęśliwych – zachowywali się jak para zakochanych po uszy nastolatków, każdego wieczoru oddających się wzajemnym pieszczotom. I tacy byli, a przynajmniej on zdawał sobie sprawę, że pierwszy raz od dłuższego czasu zaznał szczęścia. Co do niej nie miał pewności. Lisa starała się nie wracać do Lucasa, zdając sobie sprawę, że każda wzmianka o jej niegdysiejszym partnerze przypominała mu o samotności i cierpieniu.
A teraz nie miał śmiałości na zadanie tak prostego pytania. Czułby wówczas, że w takiej chwili pyta o coś błahego. Czas ulatniał się zbyt szybko. Każda sekunda umykała jego zachłannym dłoniom, które jak najdłużej chciały przedłużyć tę chwilę. Pragnął, aby ten obrazek trwał wiecznie. Starał się dobrać odpowiednie słowa. Jego umysł rozpaczliwie szukał wyrazów, jakie kobieta mogłaby chcieć usłyszeć w takiej sytuacji. Jednak wszystkie zdawały się puste, bez znaczenia. Zwykłe dźwięki pozbawione emocji. Nieudolna próba wyrażenia tego, czego się wyrazić nie da. Usilne odzwierciedlenie własnych uczuć i w jakiś sposób okazanie ich. Tak. Uczuć. On, dr Gregory House, miał uczucia. Dopiero od niedawna. Dopiero od momentu, kiedy pojawiła się ona - kobieta, z którą chciałby żyć. Pożądanie, zazdrość, a potem miłość. Chociaż nie do końca był pewien, co do kolejności tych odczuć. Nie miało to znaczenia. Wszystko, dzięki czemu ludzie patrzyli na niego bardziej życzliwie, zawdzięcza jej. Zawdzięcza jej każdą chwilę radości, zawdzięcza jej to, że się zmienił, zawdzięcza jej prawdziwy dom. Zawdzięcza jej też w pewnym sensie swoje życie. To, że w końcu stało się czegoś warte. I właśnie dlatego jednym ze słów, jakie powinien teraz wymówić, powinno być „Dziękuję”. Proste. Może nawet prostackie. Często nadużywane i równie często pogardzane, dla niektórych niewiele znaczące. I miał to teraz powiedzieć. „Cześć, kochanie. Umierasz, więc tak przy okazji chciałbym Ci podziękować. Lepiej Ci?”. Zastanawiające, że nawet teraz umiał zachować się jak dupek. Po tym wszystkim wciąż potrafił krzywdzić i nie okazywać litości. Chyba. Albo to poczucie beznadziejności i desperacji utwierdzało go w takim przekonaniu. Tak więc za co miałby jej dziękować, pomijając wcześniej wymienione rzeczy? Za to, że pieprzyła się z innym, nie przejmując się nim i jego uczuciami? Za to, że odepchnęła go wtedy, kiedy w końcu zaakceptował to, że kogoś kocha? Za to, że patrzyła się na niego z litością? I, k**wa, za to, że zawsze mówiła, że jej przykro, gdy podczas kłótni raniła go bardziej niż mógł sobie wyobrażać?
Starał się ją znienawidzić, licząc, że nie będzie aż tak cierpiał, że przestanie czuć się winnym. Ale jego ból wzrastał wraz z ilością rzucanych obelg. Wyszukiwał wydarzeń z przeszłości, które mogłyby oczernić kobietę, ale nic to nie dawało. Wiedział, że był żałosny. Chyba jeszcze nikt nie nienawidził ukochanej osoby, która właśnie umierała. Tylko on wiódł prym w tak podłych rzeczach. Nawet Lisa nie potrafiła zmienić go całkowicie. Nie znała go tak dobrze, jakby oboje tego chcieli. Sądzili, że jeszcze mają na to dużo czasu. Dopiero budowali swoje życie, trwając w przekonaniu, że przecież jutro czeka ich następny dzień. Po co mieli się spieszyć? A teraz za jednym podmuchem wiatru domek z tak skrzętnie ustawianych kart runął. Przez niego. Zdołali zaledwie zasmakować szczęścia, które czekało na nich w przyszłości. Nagle wszystko, co się wydarzyło, wydało mu się szare, brzydkie, niedoskonałe. Pewnie w rzeczywistości takie nie było, ale wizja barw, jakie ich życie mogło nabrać, sprawiała, że reszta bladła. Popatrzył w jej piękne, szare oczy, dzięki czemu na chwilę zniknął ból. Zastąpiły je wspomnienia. Pod wpływem jej spojrzenia nabrały kolorów. Zobaczył wszystko, co przed momentem próbował dojrzeć. Przypomniał sobie ich i to, co mieli. Każdy pocałunek, każdy jej uśmiech, każda wymiana spojrzeń, każdy jej dotyk, każde słowo, które wypowiedziała – stały się barwne. Każdy beznadziejny film, który razem krytykowali, każdy spacer do parku, kiedy po trawie biegała Rachel, a oni szli, trzymając się za ręce, każdy ich wieczór, każdy wypity kieliszek alkoholu, każda upojna noc, każdy fragment jej skóry – poczuł, jak nabierają znaczenia. Zdał sobie sprawę, że to jedyne, co mu teraz pozostanie. Wspomnienia. Nędzne, a zarazem wspaniałe, bo zawsze wydawały się piękniejsze niż naprawdę były.
Jej oczy. Teraz spoglądały na niego, pełne nadziei i strachu. Widział, że szukała na jego twarzy jakiegoś znaku, że nie powodu, aby się bać, że zaraz przyjedzie karetka i zawiozą ją do szpitala. Ona zawsze potrafiła pocieszyć. Powiedzieć Rachel, że to zadrapanie na kolanie, to nic, że on, House, zaraz wpadnie na pomysł, jak wyleczyć pacjenta w śpiączce, umiała przekonać Wilsona, że jego pacjentka na pewno dobrze przyjmie chemię. Ale on nie potrafił udawać. Tego też nie zdążyła go nauczyć. Jego twarz nie miała żadnego wyrazu. Zimna, obojętna, niewzruszona. Dopiero, kiedy popatrzyła w jego źrenice, zobaczyła, co odczuwa. Ujrzała w nich panikę, rozpacz i coś, czego nie potrafiła określić. Domyślał się, co to było. Ostatnia rzecz, której nie zdołała rozpoznać, to wszystko, co chciał powiedzieć, ale nie miał na to odwagi. Miliony słów wydawało mu się niewłaściwych, nienadających do powiedzenia w takim momencie. A ona czekała. Każdy jej oddech stawał się płytszy, jej usta z coraz większą zachłannością chwytały powietrze. Tracił ją, a zastanawiał się nad dobraniem odpowiednich wyrazów. Chciał tak wiele jej powiedzieć, że nie umiał zdecydować. Tak. Był cholernym durniem i tchórzem. Jej ręka mocniej ścisnęła jego dłoń. Łzy powoli zamazywały mu obraz. Już prawie wyszeptałby jednym tchem: „Przepraszam, dziękuję, kocham Cię”, ale od razu skarcił się za tę myśl. Westchnął, zwracając na siebie jej uwagę. Miał nadzieję, że zrozumie.
- Wiesz? – odezwał się cicho z ukrytą nadzieją w głosie. Wyszło jeszcze idiotyczniej niż przypuszczał. Zbłaźnił się w ostatnich chwilach jej życia. Za to ona, słysząc jego pytanie, uśmiechnęła się delikatnie. Zdawała sobie sprawę, z jaką trudnością mówił o uczuciach.
- Wiem – odpowiedziała z wysiłkiem.
Łza spłynęła po jego policzku, aby zaraz potem pozostawić wilgotny ślad na jej sukience. Kobieta, którą kochał, gasła.
- Który dzisiaj? – spytała, powstrzymując się od grymasu bólu.
- Czternasty. – Pomimo najszczerszego wysiłku, nie udało mu się powstrzymać drżenia głosu. Przypomniał sobie, jaki dziś dzień. Dzień ludzi zakochanych…
- Walentynki – szepnęła, zamykając powieki.
Nigdy ich nie obchodzili.


Ostatnio zmieniony przez hattrick dnia Pią 9:37, 12 Mar 2010, w całości zmieniany 4 razy



PostWysłany: Czw 17:30, 11 Mar 2010
hattrick
Fikopisarz Miesiąca
Fikopisarz Miesiąca



Dołączył: 18 Cze 2009
Pochwał: 41

Posty: 9231

Powrót do góry




Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Moim skromnym zdaniem fik jest bardzo dobry. Zdecydowanie ma w sobie coś intrygującego.



_________________
"What can I say? Chicks with no teeth turn me on"

PostWysłany: Czw 17:42, 11 Mar 2010
sherry76
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 17 Lut 2010

Posty: 5

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

hattrick, a ja Ci muszę powiedzieć, że byłam bardzo zaskoczona, kiedy się dowiedziałam, że to ty byłaś autorką tego ficka. Bo, jakoś tak, trochę mi on do Ciebie nie pasował, właściwie to ani trochę.
Postawiłam sobie za cel słabych ficków nie komentować, bo one, niestety, i tak zbierają za dużo komentarzy, ale tutaj jednak się odezwałam: bo fick wcale taki słaby nie jest i trochę też dlatego, że cię znam, trochę wiem, jak piszesz (a może też trochę z czystego sadyzmu i zamiłowania do robienia sałatek, jeśli wiesz, co mam na myśli).
Powiem ci szczerze, że mi się ten fick w ogóle nie podobał. Trochę mnie znudził, trochę zawiódł, trochę zirytował, bo nie lubię nadmiaru melodramatyzmu. Temu nadmiarowi tekstu przydałoby się coś, co by go ożywiło.
Nie wiem, jaki był ogólny twój zamysł, ale z mojej perspektywy to wygląda trochę tak, jakbyś miała ogólny pomysł, mniej więcej ukształtowany w głowie ten końcowy dialog, a wszystko inne po prostu wyszło jakie wyszło podczas pisania. Nie wiem, na ile moje przypuszczenia są dobre... sama czasem tak robię, więc jestem w stanie to zrozumieć. ;)
Mnie trochę czasu zajęło odkryć, że prawdziwą sztuką jest pisanie o zwykłych rzeczach w taki sposób, żeby czytelnikowi otworzyła się paszcza, oczy zaszkliły, a język potoczył się po dywaniku. Ale chyba nie da się tego osiągnąć, pisząc absolutnie wprost. Czasem warto niektóre rzeczy ukryć, pozostawić jako niedopowiedzenia, pozwolić odkryć - panować nad tekstem tak, żeby on wyrażał to, co chcemy, a nie na odwrót, bo kiedy tekst nagina ciebie, to rzadko wychodzi z tego coś dobrego. A tutaj jedyne co widzę, to swojego rodzaju łopatologia. Podszyta nadmiarem emocji, który czasem jest dobry, ale na ogół jednak męczy.
Nie wiem, na ile moje wskazówki coś znaczą dla ciebie, ba, nie wiem w ogóle, czy mój komentarz ma jakikolwiek związek z twoim tekstem, bo mam paskudny zwyczaj rozpisywania się nie na temat, za co z góry przepraszam... ( mam też zwyczaj gubienia wątku w środku za długiego zdania, co chyba właśnie uczyniłam :D ) ...w każdym razie chciałam napisać ten komentarz głównie dlatego, bo, dziewczyno, ja wiem, że stać cię na wiele, tylko musisz się postarać. I to jedno sobie zapamiętaj: stać cię na baaaardzo dużo.



edit: no, mój 5555 post, czuj się zaszczycona! ;)



_________________

In 30 years, kids as young as 6 or 7 will be sitting in classrooms hearing that women didn’t always have the rights to their own bodies and how boys couldn’t marry boys and girls couldn’t marry girls and they’re going to be as confused and disturbed as when we first learned about slavery and Black Codes.

PostWysłany: Czw 18:24, 11 Mar 2010
Shitzune
Katalizator Zbereźności



Dołączył: 07 Kwi 2009
Pochwał: 47

Posty: 10576

Miasto: Graffignano
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

OK, no to Shitzune powiedziała już wszystko ;)

Nie jestem żadnym tam znawcą w dziedzinie literatury, ale co tam - powiem, co mi się nie podoba ;)

hattrick, kiedy zauważyłem ten przeogromny ciąg literek, praktycznie bez żadnej większej przerwy, bez żadnego akapitu - przeraziłem się. I szczerze mówiąc, nie chciało mi się tego za pierwszym razem w ogóle czytać. Bo to dla moich niedowidzących oczu byłaby katorga. W końcu przeczytałem, ale często zdarzało mi się ściągać okulary, rozmasowywać oczy i powracać do miejsca mniej więcej kilka linijek wcześniej niż skończyłem czytać - bo tekst po prostu mi się zlewał :)

A ogólnie co do treści to nie jest chyba aż tak źle :) Są gorsze teksty i są lepsze. Ja Twój zakwalifikowałbym do grupy średnich :)

I pamiętaj, że byłoby lepiej, gdybyś tak nie skatowała moich ślepiów :mrgreen:



_________________

http://www.youtube.com/watch?v=q58_1bCh2ig&feature=related

PostWysłany: Pią 0:16, 12 Mar 2010
Athreas
Immunolog
Immunolog



Dołączył: 15 Mar 2009
Pochwał: 5

Posty: 1154

Miasto: Szczecin, ale czasem zawiewa mnie gdzie indziej//Waw
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Ja się zaraz rozryczę. Jestem w depresji, szukam radosnych opowiadań, a trafiam tylko na smutne. Nie mówię, że jak smutne to złe, tylko tak jakoś...
A poza tym to dla mnie intrygujące do samego końca. Jeśli opuścisz choć jedną linijkę nie dowiesz się co nim- House'm kierowało. Co odczuwał Według mnie fick, napisany na szóstkę z plusem.
Pozdrawiam :( :|



PostWysłany: Pon 20:08, 24 Maj 2010
basiag95
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 01 Lut 2010

Posty: 97

Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Huddy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Mapa użytkowników | Mapa tematów
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Czas generowania strony 0.04304 sekund, Zapytań SQL: 15