|
|
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat
:: Zobacz następny temat
|
Wiadomość |
Autor |
|
|
Mój Wilson [T] [2/3]
Ostrzegam, fik jest trudny i ciężki. Zastanawiałam się przez chwilę czy nie sklasyfikować go jako [+13]. Ale ostatecznie uznałam, że to że tekst jest mocny nie oznacza, że młodsi nie powinni go czytać, więc jest [+0].
autor: pgrabia
czas: 6 sezon, bezpośrednio po odcinku "5 to 9"
źródło: http://www.fanfiction.net/s/5752222/1/My_Wilson
zbetowane przez T.
My Wilson / Mój Wilson
Mój Wilson siedzi na drugim końcu kanapy, o której mówi, że wygląda jak zwymiotowana marchewka. Nie rozumiem w czym problem... kolor robi taką różnicę? Patrzy na mnie, lekko wstawiony ponczem z przyjęcia urodzinowego, z którego właśnie wrócił. Po jego twarzy błąka się zdezorientowany uśmiech gdy się we mnie wpatruje.
- O którą wielką pomyłkę chodzi tym razem? - pyta dowcipnie. Właśnie skończyłem mówić mu, że nie czuję sie dobrze (wielkie wyznanie jak na mnie), ponieważ popełniłem błąd i dopuściłem do tego, że moje uczucia do niej odżyły.
Do niej, czyli do Lisy Cuddy, mojej szefowej, mojej przyjaciółki i mojego aktualnego bólu głowy. Nie bywało zbyt wiele takich. Nie doświadczyłem zbyt wielu związków z kobietami w moim pięćdziesięcioletnim życiu. Tak właściwie to tylko jeden z nich stał się czymś znaczącym. I straciłem ją ponieważ nie umiałem przestać myśleć wyłącznie o sobie i po prostu jej wybaczyć. Chociaż mówiąc prawdę, wciąż uważam, że nie zasłużyła na moje przebaczenie, za to co mi zrobiła. Wciąż żyję z tą bolesną pamiątką i będę z nią żył do dnia swojej śmierci albo tego, w którym odetną mi nogę, cokolwiek stanie się pierwsze. Straciłem Lisę zanim w ogóle mieliśmy szansę zamienić „ja i ona” na „my”. Jeśli należałoby uznać kogoś winnym, to byłbym to ja. To zwykle jestem ja.
Przez ostatnie kilka miesięcy pracowałem bardzo ciężko, żeby odłożyć wszystkie uczucia, które do niej żywię... zawsze żywiłem, z powrotem na półkę, na której będą zbierać kurz jak przez ostatnie dwadzieścia lat, zanim w ogóle pomyślałem, że istnieje choćby najmniejsza szansa, że ja i ona moglibyśmy być razem. Jest szczęśliwa z innym mężczyzną, który może zapewnić jej i jej małej córeczce coś czego w przeszłości ja nigdy nie mogłem - odpowiedzialność, stabilność, zobowiązanie. Ja byłem poślubiony pogardliwej zdzirze, która sprawiała, że nie mogłem być przy Lisie, kiedy mnie potrzebowała. Nie było to możliwe, dopóki nie rozwiodłem się z tą nieszczęsną kochanką - Vicodinem, żeby móc nauczyć się jak być mężczyzną na którego zasługuje kobieta taka jak ona. Nadal nie całkiem jeszcze do tego dotarłem i wątpię by kiedykolwiek udało mi się stać wystarczająco dobrym, ale przebyłem daleką drogę. Szkoda, że jest troszeczkę za późno. Po tym jak w końcu przekonałem się, że muszę o niej zapomnieć i żyć dalej, zdradziłem samego siebie. I teraz potrzebuję swojego najlepszego przyjaciela, żeby pomógł mi wymyślić co z tym zrobić.
Spoglądam na Wilsona, nieco zraniony jego komentarzem. Próbuję pamiętać, że jest pod wpływem i że prawdopodobnie sam sobie zasłużyłem na to stwierdzenie, ale mimo to jestem rozczarowany jego słowami. Waham się. Może nie powinienem kontynuować dopóki całkiem nie wytrzeźwieje? Chociaż naprawdę potrzebuję pogadać z nim teraz. Wiem że stąpam po cienkim lodzie, ale ryzykuję dalej.
- Chodzi o Cuddy - mówię po prostu. Widzę jak zmienia się wyraz jego twarzy. Wymuszony uśmiech zmienia się w niepokój i widzę jak natychmiastowo trzeźwieje.
- Co się stało? - pyta marszcząc swoje krzaczaste brwi, jego czekoladowo-brązowe oczy świdrują mnie teraz wzrokiem.
Wzdycham cicho. Mówienie o swoich uczuciach nigdy nie jest dla mnie proste, ale jest nadzwyczaj trudne gdy chodzi o Lisę Cuddy. Nikt nie wie o tym lepiej niż mój najlepszy przyjaciel, siedzący teraz obok mnie.
- Pozwoliłem sobie dzisiaj za bardzo się zbliżyć - odpowiadam cicho, gapiąc się na plamkę lukru na nieskazitelnie czystej koszuli Wilsona. Jak mu się to udaje po długim dniu pracy? - Wiedziałem, że Cuddy ma kłopoty i chciałem pomóc.
- Masz na myśli firmę ubezpieczeniową? - mój przyjaciel, onkolog, pyta dla pewności - Nie miała tego wszystkiego rozpracowanego i pod kontrolą od samego początku?
- Z trudem, - mówię i opowiadam o tym jak próbowała blefować w rozmowach z głównym negocjatorem drugiej strony i niemal straciła wszystko, wliczając w to swoją pracę, dopóki w ostatniej chwili firma ubezpieczeniowa nie dała jej tego czego chciała. - W pewnym momencie poszła schować się do swojego samochodu, żeby nikt nie mógł zobaczyć jak bardzo w siebie wątpi, jak sama się niszczy. - opowiadałem - nie mogłem się powstrzymać przed pójściem do niej. Wyglądała niemal tak bezradnie jak po stracie Joy. Poszedłem do jej samochodu i posiedziałem z nią chwilę. Nie miałem dla niej żadnych odpowiedzi... po prostu byłem przy niej. Wiem, to było głupie. Teraz znowu nie mogę przestać o niej myśleć.
Wilson westchnął ciężko. To ta sama stara śpiewka, którą słyszał ode mnie już wcześniej. Wiem, że czuje się po części winny tego, że zachęcał mnie do pokazania jej, że chcę zacząć coś poważnego. I dlatego też próbuje pomóc mi pogodzić się z jej stratą od kiedy dowiedziałem się o niej i Lucasie. Wiem, że jest mną zirytowany. Też jestem sobą zirytowany.
- Czy w waszej rozmowie wypłynęło cokolwiek o twoich uczuciach do niej? - pyta mnie - Czy powiedziała cokolwiek, co pozwoliło ci wierzyć, że jest jeszcze cień szansy dla was dwojga?
- Nie - potrząsam głową. - Nie powiedziała, ani nie zrobiła nic co dałoby mi to do zrozumienia. - Odpowiadam - A ja idąc tam nie miałem nic innego na myśli, niż tylko być przy niej jako przyjaciel.
- Nie wiem - uśmiecha się do mnie ze zrozumieniem - czy to w ogóle możliwe, byś kiedykolwiek był w stanie znowu obrać w sercu ten kierunek dla waszej znajomości. - Mówi niemal zadowolony z siebie. Nienawidzę gdy wygląda na zadowolonego z siebie, zwłaszcza wtedy gdy ma rację.
- Więc co według ciebie powinienem zrobić? - Asertywnie domagam się odpowiedzi - Jest także moim szefem, muszę pracować w pobliżu niej codziennie. Co mam zrobić? Skreślić ją jako przyjaciela? Unikać jej jak zarazy z nadzieją, że w jakiś sposób odczyta moje myśli i zrozumie, że robię to dla dobra wszystkich zainteresowanych
Samozadowolenie mojego najlepszego przyjaciela rozprasza się w jakiś sposób, co przynosi mi ulgę. Potrząsa głową.
- Nie, to zdecydowanie nie jest rozwiązanie - mówi mi. Znowu milczy przez jakąś minutę czy dwie rozmyślając nad moim problemem. Rozpoznaję moment, w którym wpada na pomysł na chwilę zanim się odzywa. - Jeżeli nie możesz pozbyć się swoich uczuć w stosunku do niej, to widzę dwa możliwe rozwiązania.
Siedzę cicho czekając aż powie coś więcej o tych dwóch wyjściach, które dostrzega, ale on milczy. Siedzi tam po prostu gapiąc się na mnie wyczekująco, irytując mnie do skraju niemożliwości.
- Więc? - mówię oschle. - Nie jestem telepatą. Będziesz musiał mi powiedzieć co to za pomysły.
Wygląda jakby moje stwierdzenie wyrwało go z zadumy.
- Ah, tak, wybacz - przeprasza. - Cóż, ja to widzę tak. Możesz pójść do niej jutro i powiedzieć jej co czujesz, dokładnie to co przed chwilą powiedziałeś mnie, i żądać od niej jakiejś odpowiedzi, pozytywnej lub negatywnej. Wtedy przynajmniej nie będziesz miał wątpliwości co do jej uczuć, co z kolei powinno ułatwić ci decyzję co zrobić dalej.
Patrzę na niego i wykrzywiam twarz. W ogóle nie podoba mi się ten pomysł. Gadanie z Cuddy o tych sprawach nigdy nic nie rozwiązało. Jeśli już, to stawiało tylko więcej pytań bez odpowiedzi, z którymi trzeba było sobie radzić.
- Mam nadzieję, że twój drugi pomysł jest lepszy od pierwszego, - mówię zirytowany - bo ten jest kompletnie do dupy!
Wilson posyła mi nieśmiałe spojrzenie, które ma zawsze gdy wie, że to co zaraz mi powie spotka się oporem i pogardą.
- Możesz całkowicie zerwać z nią kontakt - mówi. - Rzucić pracę i znaleźć nową gdzieś indziej, gdzie nie będziesz musiał widzieć się z nią codziennie i przypominać sobie o swoich uczuciach.
Gapię się na niego z niedowierzaniem. Czy on słyszał co sam przed chwila powiedział? Miałbym odejść z PPTH i z oddziału, który został stworzony specjalnie dla mnie? Iść szukać pracy cholera wie gdzie? Nie ma zbyt dużego zapotrzebowania w zawodzie na mizantropicznych narkomanów z nienawidzących władzy i głupich regulaminów. Prawdopodobnie skończyłbym w jakimś wiejskim szpitalu gdzieś w Nebrasce lecząc zapalenia stawów i zatrucia piwem albo składając do kupy części ciała po wypadkach z udziałem ciągników, kombajnów lub temu podobnych cholerstw! To by także oznaczało bardzo realną szansę, że będę zmuszony zostawić Wilsona i zacząć nowe życie i nową karierę zupełnie sam. Jeden z moich największych koszmarów zawiera się w tym konkretnym, scenariuszu. Wiem, że nie ma możliwości bym wiódł normalne życie, jako zdrowy i trzeźwy człowiek bez niego. Dopóki on też nie rzuci pracy i nie pojedzie ze mną, nie ma mowy żebym wybrał tę opcję. Porównanie tych dwóch pomysłów sprawia, że pierwszy wydaje się wprost genialny.
- To wszystko co masz? - pytam go z niedowierzaniem - To naprawdę jedyne rozwiązania, które widzisz? Strzelić sobie w serce albo strzelić sobie w głowę? Dzięki, ale chyba poszukam innej opinii.
Wilson wzdycha i kręci głową, rozcierając swój kark. Robi to zawsze gdy jest zirytowany albo straszliwie wkurzony.
- Co jest nie tak w pójściu do Cuddy i pogadaniu z nią? - pyta zezłoszczony. - Potrzebujecie usiąść we dwójkę i porozmawiać o tym co się wydarzyło na konferencji. Ona nadal nie zdaje sobie sprawy z faktu, że to co się tam wydarzyło naprawdę cię zraniło, a ty unikasz rzucenia jej prawdy prosto w oczy, bo to by oznaczało obnażenie swojej duszy i uczynienie się zależnym od tego co ona może ci powiedzieć. Im szybciej wasza dwójka siądzie i porozmawia o tym jak dorośli ludzie, beze mnie i Lucasa jako publiczności, tym szybciej będziesz w stanie ułożyć sobie dalsze życie. Tak właśnie myślę! Spytałeś mnie, a ja ci odpowiedziałem. Przyjmij to albo odrzuć, nic mnie to nie obchodzi. Jestem zmęczony i idę spać.
Wilson wstaje z kanapy i kieruje się w stronę swojej sypialni. Kiedy już prawie wychodzi z pokoju krzyczę za nim.
- Wilson! - odwraca się, słysząc moje wołanie i patrzy na mnie sceptycznie
- Co House? - pyta z nutą rezygnacji w głosie.
Waham się przez moment, na tyle długo by zobaczyć jak zirytowany odkręca się i robi krok. Wtedy mówię szybko.
- Więc jak myślisz, gdzie będzie najlepiej? W szpitalu? Tutaj? Czy na terenie neutralnym?
Mój najlepszy przyjaciel odwraca się do mnie ponownie, patrzy na mnie tym swoim wzrokiem i mówi.
- Nareszcie słuchasz głosu rozsądku! - Podchodzi z powrotem do kanapy i siada na niej. - Myślę, że najlepszy będzie teren neutralny. - Odpowiada. - Miejsce publiczne, ale takie w którym będziecie mogli spokojnie porozmawiać nie obawiając się, że ktoś może was usłyszeć.
* * *
Sobotni poranek. Siedzę na ławce w parku i gapię się na dwie rybitwy walczące o frytkę, którą w nie rzuciłem. Wpycham sobie kilka wspomnianych wcześniej frytek do ust z sadystyczną satysfakcją. Głupie ptaki, myślę. Są niemal tak głupie jak ludzie, gdy dochodzi do podziału majątku. Jest ciepły lutowy dzień. Niebo jest czyste, a powietrze rześkie. Promienie słońca ogrzewają czubek mojej głowy i ramion, a brak wyczuwalnego wiatru sprawia, że jest bardzo przyjemnie, jak na Princeton. Miłe miasto, nie zawsze miła pogoda.
Niecierpliwie patrzę na zegarek, ale fakt faktem, nie jest jeszcze spóźniona, to ja jestem za wcześnie. Cuddy zgodziła się spotkać ze mną sam na sam, żeby porozmawiać. Podejrzewam, że wie, jaki będzie temat rozmowy. Początkowo nie chciała przychodzić sama, ale uległa gdy nalegałem, że to musi być rozmowa w cztery oczy. Patrzę na swoją paczkę frytek i robię coś niewyobrażalnego, rzucam ptakom wszystko co zostało - niemal połowę porcji. Mój żołądek przekręca się z nerwów i po prostu nie byłbym w stanie nic więcej przełknąć. Zastanawiam się, czy będę w stanie zatrzymać te, które udało mi się zjeść. Większa część mnie chce wstać i odkuśtykać stąd jak najdalej, zanim ona przyjedzie i mnie zobaczy. Lepiej pokazać się z nią, niż spojrzeć prawdzie w oczy. Wypieranie się jest tak bardzo łatwiejsze.
- Co próbujesz zrobić? - mówi głos, jej głos, zza moich pleców sprawiając, że serce podskakuje mi do gardła. Obchodzi ławkę na około i siada na drugim jej końcu, zachowując między nami bezpieczną półmetrową pustą przestrzeń. Po jej ślicznej twarzy błądzi delikatny uśmiech. - Chcesz, żeby dostały zawału od całego tego tłuszczu? - kończy.
Mimowolnie posyłam uśmiech w jej kierunku, zdumiewające jak pięknie dziś wygląda. Swobodnie spadające na twarz włosy, ma spięte z tyłu dwoma srebrnymi spinkami. Ma na sobie tylko bardzo delikatny makijaż, o wiele lżejszy niż ten, który widuje w szpitalu. Taka bardziej mi się podoba. Uważam, że za tym całym podkładem i pudrem chowa wiele ze swej urody. Jest seksowniejsza gdy wygląda bardziej naturalnie. Bardzo jej z tym do twarzy. Jej ubrania wyglądają na dobrane przypadkowo. Ma na sobie czerwoną bluzeczkę i ciasne niebieskie dżinsy, które nawet nie starają się chować przede mną jej idealnych kształtów.
Kurcze, człowieku! Mówię do siebie w myślach. Trzymaj się w ryzach! Nie wystawiaj się sam na bolesne uderzenie! Oczywiście zdaję sobie sprawę, że jest już na to za późno. Szykowałem się na to jeszcze zanim wstałem tego ranka z łóżka.
- Dokładam swoją cegiełkę do walki z ich przerośniętą populacją – żartuję. - Frytki, kolejny wspaniały, humanitarny sposób walki ze szkodnikami.
Potrząsa głową z dezaprobatą, jednak w ten swój rozbawiony sposób. Kolejny fragment zagadki, którą jest Lisa Cuddy. Może to właśnie to najbardziej mnie w niej fascynuje, jest zagadką, której jeszcze nie rozwiązałem.
- Problem z przerośniętą populacją dotyczy gołębi, - mówi - nie rybitw.
- Ups – odpowiadam wzruszając ramionami. – W każdej wojnie są ofiary wśród postronnych.
Cuddy chichota delikatnie, ale jej rozbawienie szybko ginie. Patrzy na mnie tymi niesamowicie brokatowo niebieskimi oczami i widzę w nich smutek. Dla niej jest to tak samo trudne jak dla mnie i z jakiegoś powodu jest to pocieszające. Być może to tylko kolejna sadystyczna strona mojej osobowości. Może moje nieszczęście naprawdę kocha towarzystwo.
- House, nie mam zbyt dużo czasu – mówi delikatnie – Ja, Lucas i Rachel jedziemy dziś po południu do mojej siostry. Jestem tu, o czym chcesz ze mną rozmawiać?
Wolałbym, żeby nie wspominała jego imienia. Tym razem chcę trzymać się tak daleko od niego jak to tylko możliwe. Staram się nie okazać jej, jak bardzo boli mnie gdy wymawia jego imienia.
Wzdycham patrząc na swoje dłonie. Staram się znaleźć właściwe słowa, ale nie udaje mi się. Nie jestem dobry w tego typu rzeczach. Potrzebuję Cyrano de Bergeraca, żeby pomógł mi z tą Roxanne.
- Muszę z tobą porozmawiać o… o mnie i o tobie – mówię jej – zamierzałem powiedzieć „o nas”, ale w ostatniej chwili zdecydowałem się użyć zamiast tego sformułowania „o mnie i o tobie”. Nie ma żadnych „nas”, o których moglibyśmy rozmawiać.
- Co z tobą i ze mną? - pyta. Spoglądam na jej twarz, żeby sprawdzić czy żartuje sobie ze mnie. Widzę tylko rezygnację.
Wzruszam ramionami i znowu odwracam od niej wzrok. Po prostu nie jestem w stanie zmusić się by patrzeć na nią i mówić w tym samym czasie.
- Nigdy porządnie nie porozmawialiśmy o tym co sie stało... na konferencji medycznej - mówię, starając się ukryć przed nią jak wielką odczuwam obawę.
- Oczywiście, że rozmawialiśmy - spiera się Cuddy - Usiedliśmy tam przy stole i... rozmawialiśmy.
Zmuszam się by na nią spojrzeć.
- Lisa, - mówię poważnie - Ja, ty, Lucas i Wilson siedzieliśmy dookoła tego stołu, ale o niczym nie rozmawialiśmy. To było nazbyt niezręcznie i w zbyt dużym gronie. Musimy o tym pomówić na osobności, tylko nas dwoje, bez przysłuchujących się ludzi, których chcielibyśmy uspokoić lub którym zaimponować.
Przez długi czas patrzy na mnie z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Mruga, a potem mówi.
- Myślałam, że jest w porządku. Że wszystko co jest do powiedzenia, zostało powiedziane. Dlaczego znowu wyciągasz to wszystko?
Biorę głęboki oddech.
- Raczej nie jestem w tym dobry, ale nadal uważam, że zostało dużo do powiedzenia.
Teraz ona zaczyna sprawiać wrażenie zirytowanej i przybiera pozycję obronną. Wiem, że to nie jest dobry znak, ale teraz nie mogę już zawrócić.
- Może ty masz dużo do powiedzenia, - mówi przewiercając mnie spojrzeniem - ale ja już powiedziałam, co miałam do powiedzenia. I myślę, że wyraziłam się jasno. Nie ma żadnych „nas”. Nigdy nie było i nigdy nie będzie.
Dobra, myślę, to bolało. Mam ochotę powiedzieć „No tak, masz rację, wybacz, że marnuję twój czas”, ale powstrzymuję się. Nie mogę tego już dłużej unikać, z nadzieją, że sytuacja sama się rozwiąże... bo tak się nie stanie. Jeżeli ona nie chce mówić, to będzie słuchać. Przyszedłem tu, żeby się z tym zmierzyć i nie odejdę dopóki tego nie zrobię.
- Ja wciąż mam coś do powiedzenia - mówię lekko zirytowany. Co ona sobie myśli? Że ta sprawa jest wyjaśniona tylko dlatego, że ona tak twierdzi, a to co ja myślę i czuję nie ma znaczenia? - Muszę to powiedzieć, a ty będziesz słuchać. A kiedy już skończę, będziesz mogła wysłać mnie do diabła i odejść, ale najpierw mnie wysłuchasz.
Patrzy na mnie ze zdumieniem. Minęło sporo czasu od kiedy ostatnio broniłem się sam w ten sposób i nie ma pojęcia jak na to zareagować. Cisza jest zdecydowanie dobra. Może się zamknąć i słuchać!
Mój gniew daje mi odwagę, by spojrzeć jej w oczy i nie odwracać wzroku.
- Powiedziałem ci w czasie tańca co naprawdę do ciebie czuję... wiesz jak niesamowicie trudno jest mi to robić. Ale ty po prostu wyszłaś zostawiając mnie tam stojącego na środku jak idiota. Czułem się jakby ktoś przed chwilą potrącił mnie przyczepą. Następnego dnia próbowałem pokazać ci jak bardzo poważnie podchodzę do swojej przemiany i zaoferowałem się, że popilnuję Rachel, żebyś mogła wziąć udział w odczycie, ale zamiast być ze mną szczera na temat swojego związku z Lucasem, okłamywałaś mnie aż do momentu gdy znalazłem go w twoim pokoju. Postawiłaś sprawę jasno dopiero kiedy złapałem cię za rękę na gorącym uczynku. Czułem się nie tylko jak największy głupek świata, ale poczułem, że moje... serce... - głos więźnie mi w gardle. Nie potrafię wypowiedzieć tych słów, więc przechodzę dalej. - A potem posypujesz moje rany solą, nalegając bym usiadł z nim w tej cholernej restauracji i słuchał jak on papla o jednym z najbardziej bolesnych i poniżających momentów w moim życiu, o którym najwyraźniej bez skrupułów opowiedziałaś mu w szczegółach. Lisa, ja wiem, że to było psychotyczne urojenie, ale dla mnie to było więcej niż tylko sen, o tym, że się kochamy. To było prawdziwe. Te wszystkie emocje, te wszystkie zażyłości. I musiałem siedzieć tam i słuchać jak ze mnie drwi! Myślisz, że to było zabawne? Miałaś ubaw poniżając mnie w ten sposób?
Przerywam by złapać oddech, zadziwiony, że znalazłem w sobie odwagę by powiedzieć tak wiele. Wykorzystuje to jako okazję by zaprotestować.
- House, nigdy nie myślałam o tym, jak o czymś z czego można żartować. I nie sądziłam, że Lucas wyciągnie przy tobie to co mu powiedziałam, a potem…
- Ale to zrobił – naciskam, przerywając jej. Jeszcze nie nadszedł czas na dyskusje. Wzdycham ciężko próbując zebrać myśli, zanim znowu zacznie mówić. – Nigdy nie przestało mi na tobie zależeć. Nigdy od tej nocy, którą spędziliśmy razem w Michigan. Nigdy o niej nie wspomniałem, kiedy mnie zatrudniłaś, bo domyślałem się, że dla ciebie to zamierzchła historia i że byłaś zbyt wkurzona, by w ogóle wracać do tego myślami. Zakopałem to. Spotkałem Stacy i starałem się zapomnieć o tobie i skupić na niej. Potem nasz związek rozpadł się i spłonął, nie było mowy, bym miał próbować odkopać te uczucia i dać sobie z nimi radę. A zanim byłbym do tego zdolny stałem się niereformowalnym narkomanem i straciłem kontrolę nad swoim pokręconym życiem. Wiedziałem, że nie ma mowy bym w takim stanie zasługiwał na ciebie, więc trzymałem wszystkie żywione do ciebie uczucia głęboko zakopane.
- Potem, spieprzyłem z Wilsonem i z Amber… - przerywam na chwilę, czuję się przeładowany emocjami. Nadal wyczuwam wokół siebie tamto otoczenie: wypadek autobusu, śmierć Amber i to obrzydzenie, które widziałem na twarzy Wilsona, gdy wybudziłem się ze śpiączki, a on patrzył na mnie przez szklane drzwi. Zmuszam się, by mówić dalej – Potem wybudziłem się ze śpiączki – kontynuuję, czując się teraz chory psychicznie – I zobaczyłem ciebie przy moim łóżku… wtedy coś we mnie zaskoczyło. Te uczucia uwolniły się i zacząłem myśleć, że być może ty też coś do mnie czujesz… że może jest szansa. Nadal byłem uzależniony. Byłem przerażony tym, że znowu mogę zostać zraniony, więc próbowałem się wypierać tego uczucia, bo tak było bezpieczniej… ale Wilson nie przestawał mnie dopingować do zbliżenia się do ciebie i w końcu uległem… dałem sobie nadzieję. Ty także nie do końca wyglądałaś jakbyś miała wiele przeciwko moim zalotom. Kiedy zaufałaś mi przy swojej kuracji na płodność… kiedy to się nie udało, a ty pozwoliłaś mi się pocieszyć… kiedy twoje nadzieje na macierzyństwo z Joy spełzły na niczym… i ten pocałunek.
- Tak – mówi chłodno Cuddy, ale wyczuwam w jej głosie cień bólu. – Ten pocałunek… po którym wyszedłeś bez słowa, dokładnie tak samo jak dwadzieścia lat wcześniej. Niby co miałam z tym zrobić, House? Kto wtedy czuł się jak głupek? Ja - oto kto. To przypomniało mi dlaczego nie mogłam iść za głosem serca i posłuchać uczuć, które żywię… żywiłam. Ponieważ nie mogłam ci ufać, że będziesz przy mnie gdy będę cię potrzebowała… nigdy nie mogłam.
Chciałbym by zrozumiała, że nadal żałuję tego, że wyszedłem od niej tamtego wieczoru. Potrzebuję by zrozumiała, że byłem przerażony tym jak głębokie są moje uczucia i bałem się, że cokolwiek stałoby się gdybym został. Na końcu i tak skończyłoby się obustronnym cierpieniem. Ale nie potrafię znaleźć odpowiednich słów, by wyrazić to wszystko.
- Przepraszam – szepczę zawstydzony. Ona naprawdę nie ma pojęcia jak bardzo jest mi przykro z tego powodu – Ja… bałem się zaczynać coś, czego nie byłbym w stanie skończyć. Nie chciałem cię znowu rozczarować, ani siebie. Myślałem, że jasno dałem ci do zrozumienia ile ten pocałunek dla mnie znaczył… najwyraźniej jednak nie. Potem wszystko zaczęło się rozpadać. Straciłem głowę… Wiedziałem, że nie jestem ciebie wart… To co pozwalało mi przetrwać w Mayfield to nadzieja, że jeśli to wszystko się uda, to może… mógłbym się stać, tym kogo potrzebujesz. Było już za późno, wiem o tym. Ale po prostu nie mogłem się poddać.
Rzucam okiem na jej twarz. Wpatruje się we mnie z zaciśniętymi wargami i kamiennym obliczem, ale jej oczy są zamglone. Gdzieś tam w środku dotknęło ją to co powiedziałem. Chciałbym, żeby to wystarczyło, ale nie wierzę w to. Mam serce w przełyku… nie, tak właściwie to nieprawda. Znajduje się gdzieś w moim rękawie, ale nie sądzę by ona to dostrzegała.
- Dlaczego nie? – pyta szorstko – Co jeszcze muszę powiedzieć? Dlaczego nie możesz po prostu zostawić mnie w spokoju?
Opuszczam wzrok. Wiem, że jedyna odpowiedź na jej pytanie to ta, która koniec końców zrani mnie najbardziej, jeśli jej powiem. Muszę jej powiedzieć. Wszystko skończy się… lub zacznie… dzisiaj.
Przełykam ślinę, podnoszę głowę I spoglądam jej głęboko w oczy. Oczy, które oczarowują mnie za każdym razem, gdy je widzę. Nie wiem jak i gdzie, ale odnajduje mój głos.
- Ponieważ… jestem w tobie zakochany.
Moje słowa wiszą w powietrzu między nami. Moja dusza leży naga tuż przed nią. Cokolwiek teraz powie lub zrobi, wpłynie to na resztę mojego życia. Cuddy po prostu wpatruje się we mnie, jej twarz nie wyraża absolutnie nic, ale dostrzegam pojedyncze drgnienie, maleńki ruch w kąciku jej oka. I to ją zdradza. Nie jest zupełnie obojętna na moje słowa. Nie wiem jaka jest jej reakcja, więc czekam aż coś powie, ale to zdaje się trwać tysiąc lat. Proszę, Lisa, myślę zdesperowany. Proszę, powiedz coś! Ja muszę wiedzieć!
Moje następne działanie jest spontaniczne, głupie. Przysuwam się do niej, łapię ją, przyciągam do siebie i przyciskam swoje usta do jej warg. Całuję ją delikatnie lecz namiętnie. Wiem, że to może być ostatni pocałunek jaki kiedykolwiek z nią dzielę i chcę by poczuła jak bardzo ją kocham! Początkowo opiera mi się, ale to trwa tylko chwilę, zanim rozluźnia się w moich ramionach, a jej usta miękną i zaczynają szukać moich. Dotykam swoim językiem jej wargi, a ona otwiera dla mnie swoje usta. Wciskam swój język do jej gardła, słyszę cichy jęk i czuję jak jej język zaczyna tańczyć razem z moim. Teraz całuję ją mocniej, bardziej żarliwie, z większym pożądaniem.
Nagle odpycha mnie od siebie i zanim zdążam jakkolwiek zareagować otwartą dłonią mocno uderza mnie w twarz. Złapała mnie tak nieprzygotowanego, że nawet nie poczułem jej dotyku. Na jej twarzy widzę wymalowany gniew.
- Idź do diabła – mówi ozięble.
Gapię się na nią po prostu. Wyobrażam sobie, że źle ją usłyszałem… ale to nieprawda. Przed chwilą mnie całowała, oddawała moją namiętność, wiem to. Nie wyobrażałem sobie tego! Nie ma żadnych wątpliwości, że miała na myśli te trzy słowa. Czuję, że wszechświat wokół mnie zaczyna się rozpadać. Więc to tak czuje się umierający człowiek, myślę.
Lisa odwraca się i odchodzi tak szybko jak tylko jej stopy potrafią się poruszać… I zabiera ze sobą moje serce. Obserwuję jak dociera do swojego samochodu zaparkowanego na ulicy i siada na miejsce pasażera. Dopiero wtedy dostrzegam, że mimo wszystko nie przyjechała sama. Patrzę jak on pochyla się i całuje ją w policzek. Odwraca od niego głowę i patrzy przez okno. Samochód odjeżdża razem z moim życiem.
Siedzę tam i nie jestem w stanie myśleć ani się poruszać. Jestem całkowicie pusty w środku. Nie zwracam uwagi na to ile mija czasu, gdy ja po prostu tam siedzę, jak głaz. Czas nie ma teraz żadnego znaczenia. W grobie czas się nie liczy.
W końcu podnoszę się i wyciągam swój telefon. Nieobecny przyciskam dwa guziki. Jak automat podnoszę słuchawkę do ucha. Nie słyszę sygnału.
Mój najlepszy przyjaciel odbiera prostym:
- Tak?
- Skończyłem – mówię mu i jestem zaskoczony brzmieniem mojego własnego głosu – idę się przejść.
Mój Wilson pyta czy ze mną wszystko w porządku, nalega że po mnie przyjedzie i mówi bym czekał na miejscu. Rozłączam się.
Nie wiem dokąd idę ani czy będę wiedział, że tam dotarłem. Moja laska i ja po prostu zaczynamy kuśtykać bez celu. To dokąd idę, naprawdę nie ma znaczenia. Po prostu jest mi wszystko jedno.
Ostatnio zmieniony przez orco dnia Czw 22:03, 01 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
Autor postu otrzymał pochwałę.
|
_________________ "To change the world, start with one step
however small, first step is hardest of all"
strony internetowe
Wysłany:
Pon 10:05, 22 Mar 2010 |
|
orco
Dołączył: 17 Wrz 2009
Pochwał: 28
Posty: 638
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
|
Bardzo fajne opowiadanie. Mam nadzieję, że będzie kolejna część, bo nie możesz ich tak zostawić. To byłoby zbyt okropne. Błagam cię, napisz dalszą część!
|
|
Wysłany:
Pon 10:30, 22 Mar 2010 |
|
basiag95
Student medycyny
Dołączył: 01 Lut 2010
Posty: 97
|
Powrót do góry |
|
|
|
orco Przyznam bez bicia, że przejrzałam tylko tekst, ponieważ nie mam dziś nastroju do czytania ciężkiego fika. *przeprasza* Ale coś istotnego rzuciło mi się w oczy. Mianowicie, czas teraźniejszy i narracja pierwszoosobowa. Gratulację za odwagę i bardzo wytrwałą pracę. To nie jest łatwe, a z tego, co widziałam, poszło Ci całkiem dobrze.
Pozdrawiam ;)
NtklN
|
|
_________________ Yes, we can.
-----------------------------
'As Jimmy suggested that I'm on heroin, I decided to admit I'm on Methadone. In return I got a bunch of very "friendly" words and a warning about side effects. One of them was already done to me, that was apnea occurs. Ceased to circulate air through my airway, and the pulse was almost imperceptible, but Foreman decided to return it to me stimulating my sensory receptors.' - I looked at him significantly, expected some questions, at the end my story was interesting. I looked more closely, raising single eyebrow slightly. Then Lucas said. 'How?' 'Excellent question. He twisted my nipples! '
Wysłany:
Pon 11:04, 22 Mar 2010 |
|
NiEtYkAlNa
Stażysta
Dołączył: 03 Sty 2010
Pochwał: 5
Posty: 106
Miasto: Houseland
|
Powrót do góry |
|
|
|
to jest śliczne
uwielbiam takie miniaturki
|
|
_________________ -cause i'm the most screwed-up person in the world
-i know... i love you
Wysłany:
Pon 18:21, 22 Mar 2010 |
|
agnes1604
Student medycyny
Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 13
|
Powrót do góry |
|
|
|
basiag95 + NiEtYkAlNa:
chyba przeoczyłyście wstęp:
To jest tłumaczenie.
Choć zmiana czasu na bardziej "po polsku" była w mojej mocy. Ale nie zdecydowałam się.
basiag95 napisał: | nie możesz ich tak zostawić. To byłoby zbyt okropne. | Niestety, takie życie. Dopisanie następnej części nie leży w mojej mocy. A nawet gdyby było inaczej, to bym się nie zdecydowała, bo kanoniczność i dramat cenię dużo bardziej niż słodkości i happy endy.
|
Autor postu otrzymał pochwałę.
|
_________________ "To change the world, start with one step
however small, first step is hardest of all"
strony internetowe
Wysłany:
Wto 6:51, 23 Mar 2010 |
|
orco
Dołączył: 17 Wrz 2009
Pochwał: 28
Posty: 638
|
Powrót do góry |
|
|
|
orco ależ ja doskonale wiem, że to jest tłumaczenie. I o tym właśnie mówię. Trudniej jest [wg mnie] tłumaczyć fika, napisanego w czasie teraźniejszym niż w przeszłym ;)
|
|
_________________ Yes, we can.
-----------------------------
'As Jimmy suggested that I'm on heroin, I decided to admit I'm on Methadone. In return I got a bunch of very "friendly" words and a warning about side effects. One of them was already done to me, that was apnea occurs. Ceased to circulate air through my airway, and the pulse was almost imperceptible, but Foreman decided to return it to me stimulating my sensory receptors.' - I looked at him significantly, expected some questions, at the end my story was interesting. I looked more closely, raising single eyebrow slightly. Then Lucas said. 'How?' 'Excellent question. He twisted my nipples! '
Wysłany:
Wto 10:25, 23 Mar 2010 |
|
NiEtYkAlNa
Stażysta
Dołączył: 03 Sty 2010
Pochwał: 5
Posty: 106
Miasto: Houseland
|
Powrót do góry |
|
|
|
Miałam zaszczyt i przyjemność betowac tego fika i wyglądało to z mojej strony wybitnie nieprofesjonalnie. O ile na pierwszej stronie jeszcze coś tam zdołałam poprawić, to potem tekst absolutnie mnie wciągnął, pochłonął i wessał. W połowie kapnęłam sie, że w zasadzie to z wypiekami na twarzy czytam nie zastanawiając sie w ogóle nad poprawkami, a po 3/4 moje oczy zaczęły sie robić niebezpiecznie wilgotne. Kilkakrotnie musiałam odrywać sie choć na chwilę, bo bałam się, że zaraz mój misterny makijaż popłynie, a jakoś głupio byłoby mi się tłumaczyć mecenasowi, że beczę nad fikiem O.o
Ale po przeczytaniu drugi raz w zasadzie nie poprawiłam bym więcej. Tekst znakomicie napisany i znakomicie przetłumaczony. Odważny w formie i powalający w treści. Realistyczny, kanoniczny, poruszający.
Dzieki orco za tą perełkę.
|
|
_________________
Wysłany:
Wto 10:34, 23 Mar 2010 |
|
T.
Mecenas Timon
Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 37
Posty: 2458
|
Powrót do góry |
|
|
|
NiEtYkAlNa oh, [oddycha z ulgą] zmyliły mnie te gratulacje za odwagę...
sorry
T. dzięki. I za betę i za komentarz, po którym poczułam się o tak: :buja w oblokach:
|
|
_________________ "To change the world, start with one step
however small, first step is hardest of all"
strony internetowe
Wysłany:
Wto 12:12, 23 Mar 2010 |
|
orco
Dołączył: 17 Wrz 2009
Pochwał: 28
Posty: 638
|
Powrót do góry |
|
|
|
T. napisał: | Miałam zaszczyt i przyjemność betowac tego fika i wyglądało to z mojej strony wybitnie nieprofesjonalnie |
no, jest trochę błędów:mrgreen:, ale zauważyłam je dopiero przy kolejnym czytaniu.
oczywiście wciągnęło mnie na maksa i pomyślałam jak każda głupia baba (sorry babo :D ), że ja chcę właśnie takiego rozwinięcia wątku Huddy, tylko z happy zakończeniem. Kolejna moja refleksja była taka, że zabiję i pokroję na kawałki Shora i spółkę, jeśli wprowadzą podobną scenę do serialu. Po prostu nie jestem w stanie wyobrazić sobie Housa w takiej sytuacji. Świadomie otwartego i szczerego wobec Cuddy.
Dodatkowo, zawsze mnie rusza, gdy House zwraca się do Cuddy po imieniu.
orco, chyba przeczytam kolejne Twoje tłumaczenia, bo coś czuję, że poza umiejetnością tłumaczenia na poprawny język polski, masz również dobrą rękę do wynajdywania ciekawych tekstów.
|
|
_________________ ikonka od woźnego rocket queen
FUS - Frakcja Uaktywnionych Seksoholików
Wysłany:
Czw 19:50, 01 Kwi 2010 |
|
Lupus
Kot Domowy
Dołączył: 23 Gru 2008
Pochwał: 5
Posty: 3179
|
Powrót do góry |
|
|
|
Lupus napisał: | orco, chyba przeczytam kolejne Twoje tłumaczenia, bo coś czuję, że poza umiejetnością tłumaczenia na poprawny język polski, masz również dobrą rękę do wynajdywania ciekawych tekstów. | Dzięki, faktycznie staram się, nie marnować czasu na tłumaczenie syfu.
Nie zauważyłam tego wcześniej, bo kolejne części nie są stricte Huddy i nie są połączone bezpośrednio, ale "My Wilson" jest częścią większej historii, składającej się z kilku jeszcze części. I choć, tak jak napisałam, to nie jest tak zupełnie Huddy, to jednak jest to bezpośrednia kontynuacja wydarzeń z poprzedniego ficka, więc nie będę zakładać nowego tematu.
My Iceberg
autor: pgrabia
źródło: http://www.fanfiction.net/s/5759905/1/My_Iceberg
Nie napalać się, nie ma seksu! Ale poruszane tematy mogą obciążać psychikę.
My Iceberg / Moja Góra Lodowa
Siedzę w barze, gapiąc się na szklankę podwójnej szkockiej, stojącą przede mną na dębowym kontuarze. To będzie moja druga i waham się nieco, zastanawiając się czy powinienem zostawić ją nietkniętą i wyjść na zewnątrz czy raczej wypić ją do dna jednym haustem i zamówić kolejną. Wstrząs, który czułem przechadzając się bez celu po centrum Princeton zelżał po jakiejś godzinie i zostawił mnie samego z bólem, czystym i krwawiącym w miejscu, w którym kiedyś było serce. Samo wspomniane wcześniej serce jest z Cuddy, zgniecione w jej dłoni, kiedy jedzie w kierunku zachodzącego słońca z nim. Uśmiecha się i jest szczęśliwa, dokładnie tam, gdzie chciała być. Chcę by uśmiechała się i była szczęśliwa tylko, że ze mną, nie z Lucasem. Nie chcę wyobrażać jej sobie szczęśliwej z nim, nigdy, ale taka właśnie jest. I dopóki taka będzie, ja będę nieszczęśliwy. Tak długo, jak jestem zmuszony do życia bez niej, nigdy nie zaznam pełni szczęścia.
Podnoszę szklankę i upijam łyk, pozwalając by pojedyncza porcja słodyczy przepłynęła delikatnie przez mój język. Cieszę się bogatym owocowym bukietem i uderzającym posmakiem przydymionego dębu. Jest ciepły i gładki, kiedy przelewa się przez moje gardło wprost do żołądka. Mam zamiar cieszyć się dobrym trunkiem, tak długo jak jestem wystarczająco trzeźwy by to docenić. Kiedy już się nawalę, nie będzie miało znaczenia jeśli zaserwują mi naftę, byle tylko działała na ból głowy. Myślę o miesiącach swojej trzeźwości i uśmiecham się gorzko. Było dobrze dopóki trwało, ale wygląda na to, że wszystko co dobre kiedyś się kończy, żeby zrobić miejsce złemu. Od czasu wyjścia ze szpitala psychiatrycznego Mayfield zdarzało mi się tu i tam wypić pojedynczego drinka, ale nie pozwalałem sobie na upicie się. Teoretycznie nie powinienem pić żadnego alkoholu. Mój psychiatra, dr Nolan nie wie, że okazjonalnie zdarza mi się wypić piwo albo lampkę wina do obiadu. Nie byłby też pod wrażeniem gdyby o tym wiedział. Udawało mi się trzymać z daleka od mocniejszych trunków, aż do teraz. Ale teraz miałem wyjątkową okazję – moje odrodzenie jako ten kim zawsze naprawdę byłem i kim zawsze będę niezależnie od tego jak bardzo próbowałbym się zmienić – nieudacznikiem.
Wlewam w siebie resztę drinka i czuję lekkie wypieki na twarzy, kiedy alkohol rozszerza moje naczynia włoskowate, wypełniając żyły krwią i nadając moim policzkom różany kolor. Już czuję się dużo spokojniejszy, bardziej odprężony. Zdążyłem już zapomnieć jakie to przyjemne uczucie. Mój żołądek jest niemal pusty i chcę by taki pozostał. Chcę się upić szybko i pozostać w tym stanie tak długo jak to tylko możliwe, zanim wejdę w cug, (a to, że wejdę w cug jest nieuniknione, w końcu jestem nałogowcem) i stracę przytomność. Wydaje mi się, że nadal nie jest za późno. Nadal mogę zadzwonić po Wilsona, zanim alkohol zamroczy mnie jeszcze bardziej. Mogę zadzwonić do Nolana, na jego numer awaryjny, który mi podał, pozwolić mu się przekonać... ale nie jestem pewny czy chcę zostać przekonany. Mam dosyć bycia smutnym, zezłoszczonym i nieopanowanym emocjonalnie. Nolan powtarza mi, że takie odczucia są zdrowsze niż wyciszanie emocji za pomocą alkoholu i tabletek. Łatwo mu mówić. Nie on siedzi tu teraz ze złamanym sercem, pytając samego siebie czy ma jakikolwiek realny powód, żeby walczyć o swoją trzeźwość, podczas gdy nie ma to już teraz żadnego znaczenia. Wiem, że powinienem walczyć dla samego siebie, ale szczerze mówiąc, bez Lisy Cuddy nie dbam o to co ze mną dalej będzie. Walczyłem dla niej, by stać się mężczyzną, jakiego ona chce i potrzebuje, ale to nie było wystarczająco dobrze, wystarczająco szybko. I jestem już taki zmęczony walką. Jestem zmęczony życiem, kropka.
Sięgam do kieszeni swojej marynarki i dotykam małych okrągłych tabletek przetaczających się swobodnie jedna przez drugą. Są czerwone, gładkie i piękne, to nie vicodin, ale są raczej wystarczająco dobre. Kobieta sprzedająca leki spod lady koło apteki nie miała vicodinu, tylko te i tylenol 3.
Waham się przed wzięciem dwóch tabletek. Kiedy je wezmę, zniknął wszelkie pozory. Będę znowu starym sobą, sprzedam się ponownie w niewolę, nałożę na siebie słodko-gorzkie jarzmo, za którym mimo wszystko tak tęsknię. Ta pani to suka, ale chwilowa przyjemność jaką oferuje przywołuje mnie, szepcze mi do ucha fałszywe obietnice i tak łatwo jest nie zauważać jej przewinień z przeszłości.
Wzdycham i kładąc dychę na kontuarze, daję znak barmanowi, by nalał jeszcze jedną kolejkę. Nalewa mi oryginalnej Craigellachie Whisky i zgarnia dychę. To będzie ostatni przepłacony trunek, kolejne drinki będą tańsze. Moje sumienie nadal nie daje mi spokoju i postanawiam dać Nolanowi szansę, na przekonanie mnie bym nie odcinał do końca liny na której wiszę i która powstrzymuje mnie przed wleceniem głową do przodu w przepaść narkotykowego piekła. Osuszam jeszcze stojącą przede mną szklankę.
Wyciągam swoją komórkę i szukam numeru na liście kontaktów, potem naciskam guzik połączenia i przykładam aparat do ucha. Wybrałem spokojniejszy, bardziej ekskluzywny lokal. Jeśli mam zatonąć jak Titanic, to chcę to zrobić z klasą. Słyszę w słuchawce trzy dzwonki zanim ktoś odbiera.
- Tu Nolan – łagodny głos mojego psychiatry odzywa się po drugiej stronie.
- Tu House – mówię. Wiem, że delikatnie bełkoczę i że nie umknie to jego uwadze. Przez ostatnie osiem miesięcy dorobiłem się słabej głowy. - Pomyślałem, że powinienem z tobą porozmawiać.
Następuje krótka pauza, nie dłuższa niż uderzenie serca.
- Witaj Greg, – mówi spokojnie – ile jak dotąd wypiłeś?
To właśnie jedna z tych rzeczy, które lubię w psychiatrze, nigdy nie przebiera w słowach. Bezpośrednio i do sedna to jakość, jaką zawsze podziwiałem. Uśmiecham się lekko przed odpowiedzią.
- Trzy podwójne, zadzwoniłbym wcześniej, ale musiałem zebrać w sobie odwagę.
- Jesteś wystarczająco odważny bez alkoholu – mówi, nadal spokojnie, ale z wyczuwalnym rozczarowaniem w głosie. To mnie trochę martwi, ale nadal nie tak bardzo jak powinno – Wolałbym, gdybyś zadzwonił do mnie przed pierwszą szklanką.
- Taa – mamroczę – ale nie zawsze możemy dostać to czego chcemy.
- Greg, gdzie jesteś? - pyta Nolan. Za żadne skarby nie potrafię sobie przypomnieć nazwy tego klubu i muszę spojrzeć na serwetkę pod moją pustą szklanką, mrużę delikatnie oczy by przeczytać napis.
- Klub Cityview - odpowiadam
- W Princeton?
- Tak – kiwam głową.
Skutek dużej ilości spożytego alkoholu uderza we mnie mocno po tak długim czasie ciągłej trzeźwości. Moja mocna głowa zniknęła. Zauważam, że gość siedzący na lewo ode mnie przysłuchuje się mojej rozmowie. Mógłbym powiedzieć mu coś wstrętnego, żeby się odwalił, ale nie decyduję się na to. Nie brzmiałoby to za dobrze dla człowieka, z którym rozmawiam przez telefon. Nieco niepewnie podnoszę się ze swojego stołka, łapię laskę i kieruję się do wyjścia. Zauważam, że kuleję nieco mniej niż zwykle.
- Jesteś sam? - pyta następnie Nolan.
Otwieram drzwi baru i wychodzę na zewnątrz w ciepłe promienie popołudniowego już słońca.
- Cóż, pomijając jakiś tuzin ludzi na chodniku, jestem sam – mówię z delikatnym uśmiechem – wyszedłem z baru w poszukiwaniu bardziej ustronnego miejsca, jak tamta ławka – skupiam uwagę na ławce stojącej w pobliżu przystanku autobusowego i zaczynam iść w jej kierunku.
- Czy James wie gdzie jesteś? - pyta, mając na myśli mojego najlepszego przyjaciela, zastępczą matkę i współlokatora w jednej osobie dr. Jamesa Wilsona.
Potrząsam głową i siadam dosyć ciężko na ławce.
- Nie, ale prawdopodobnie mnie teraz szuka.
Słyszę lekkie westchnienie ze strony psychiatry, nie ze złości, ale ponownie z rozczarowania. Chciałbym żeby przestał wzdychać. Nie zadzwoniłem po wycieczkę po poczuciu winy. Tak właściwie to nie wiem po co zadzwoniłem.
- Czy jesteś w gdzieś, gdzie możesz bezpiecznie rozmawiać?
Rozglądam się wokoło. Nie widzę w pobliżu żadnych zagrożeń.
- Tak myślę – odpowiadam.
- Słyszę, że jesteś już mocno nietrzeźwy, więc wątpię by sesja terapeutyczna przez telefon odniosła wielki sukces. - Mówi psychiatra – Bardziej niepokoję się teraz o twoje bezpieczeństwo.
- To miło z twojej strony, – mówię mu starając się brzmieć sarkastycznie, ale chyba niezbyt mi wychodzi – ale moje bezpieczeństwo nie ma już znaczenia.
- Dla mnie ma, Greg – mówi Nolan – I ma także dla Jamesa. Jest kilku ludzi, którzy martwiliby się, gdyby coś ci się przytrafiło.
- Mylisz się – zaprzeczam, czując jak nieco z mojej melancholii przedziera się przez alkoholowe zamroczenie.
- Co skłoniło cię do picia? - pyta psychiatra.
Nie jestem pewien czy chcę mu odpowiadać. Samo myślenie o Cuddy jest wystarczająco bolesne, bym nie miał ochoty przekonywać się jak bardzo bolesne będzie gdy zacznę także o niej mówić. Moja dłoń wędruje ponownie do kieszeni marynarki, małe pastylki szczęścia i spokoju przeskakują radośnie pomiędzy moimi palcami. Wzdycham głęboko i zamykam oczy.
- Powiedziałem Cuddy, że jestem w niej zakochany. Pocałowałem ją, a ona oddała pocałunek, a potem zupełnie z niczego trzasnęła mnie w twarz, kazała iść do diabła i odjechała w towarzystwie swojego chłopaczka. Nie mogę uwierzyć, jaki jestem głupi.
- Nie jesteś głupi, – mówi spokojnie mój terapeuta – kochanie kogoś i wyrażanie tego nie jest głupie. Może są dostępne bardziej efektywne metody, które pominąłeś, ale to nie czyni cię głupim.
Potrząsam głową i przyjmuję wygodniejszą pozycję na ławce.
- Sposób w jaki mnie całowała... myślałem, że czuje to samo. Przez tą krótką chwilę byłem szczęśliwy, ale to minęło. I już nigdy tego nie poczuję. Więc myślę, jaki jest do cholery sens? Tak bardzo próbowałem stać się lepszym człowiekiem, żeby zobaczyła we mnie zmianę i dała mi kolejną szansę... i nic z tego już się nie liczy. Dla niej nadal jestem faszerującym się vicodinem potworem, którym byłem rok temu. W ogóle mnie nie dostrzega.
Na kilka chwil zalega cisza.
- Nie jesteś tym samym człowiekiem, którym byłeś rok temu, Greg. - Nolan stara się dodać mi otuchy – Niezależnie od tego czy ona chce i jest w stanie to dostrzec czy nie. Przebyłeś bardzo daleką drogę.
- Nie wystarczająco daleką – szepczę.
Wyciągam z kieszeni kilka tabletek. Kupiłem w sumie dwadzieścia, to było wszystko co miała dilerka. Patrzę na nie z tęsknotą. Wszystko czego potrzebuję to jedna, jedna lub dwie, żeby pomogły mi przejść przez ten moment, przebrnąć przez to. Mogę trzymać się z daleka od reszty. Mogę je wyrzucić. Mogę zachować kontrolę.
- Co to oznacza? - pyta psychiatra. W jego głosie słyszę niepokój – Greg?
Myślę sobie, że równie dobrze mogę powiedzieć mu wprost. Przecież nie wyskoczy z telefonu i nie powstrzyma mnie przed wsadzeniem ich sobie do ust, jeśli zechcę to zrobić. Dosłownie ślinię się na ich widok jak jeden z nieszczęsnych kundli Pavlova. Słyszę wołanie swej pani, zmysłowy syreni śpiew przywołujący mnie coraz bliżej do skał.
- Kupiłem trochę tabletek, – wyznaję – trochę oksykodonu. Trzymam je teraz w dłoni.
Nolan zaczyna teraz bardzo ostrożnie i przemyślanie dobierać słowa.
- Czy już wziąłeś którąś z nich?
- Jeszcze nie, – mówię, przewracając tabletki w dłoni, błyszczą w promieniach słońca ciesząc moje oko – ale chcę to zrobić.
- Wiem, – mówi łagodnie mój psychiatra – ale jeżeli to zrobisz twoja ulga będzie tymczasowa, a konsekwencje dużo bardziej długoterminowe. Twoja ciężka praca nad sobą, twoja praca w szpitalu, twoje prawo do wykonywania zawodu, a może nawet twój umysł. To wszystko kładziesz na szali za jedną tabletkę. Nie odrzucaj od siebie tego wszystkiego w zamian za kilka godzin fałszywego spokoju.
Nie wiem dlaczego, może to przez alkohol, ale mówię jaka niewyobrażalna myśl chodzi mi po głowie od czasu kupienia tych czerwonych ślicznotek.
- A co gdyby to był spokój wieczny, Nolan? Mam ponad trzykrotnie dosyć. Nie mam żadnego powodu by tego nie robić... żadnej kobiety, która mnie kocha, żadnych przyjaciół ani rodziny, których by to obeszło... do zostawienia za sobą mam tylko nieszczęście.
Nolan zdaje się wahać zanim odpowiada.
- Greg, mnie by to obeszło. Nie mówię tego tylko po to, żeby odwieść cię od twoich zamiarów. Naprawdę tak myślę. Nie mówiłbym tego, gdybym tak nie myślał. Wiesz dobrze, że Jamesa by to obeszło, dr. Chase'a by to obeszło.
Kiedy to słyszę, ciche parsknięcie szyderczego śmiechu wyrywa się z mojego gardła.
- Chase? Chase mnie nienawidzi! To przeze mnie jego żona straciła wiarę w ludzi i potrzebę ich zbawiania. Przez to, że ukształtowałem jej męża na kolejnego potwora takiego samego jak ja - mówię smutno.
- Prawdopodobnie nie powinienem ci tego mówić, Greg, ale skoro nie proszono mnie wprost bym tego nie robił, podzielę się czymś z tobą – zaczął zagadkowo psychiatra. - Kiedy byłeś w Mayfield dr Chase kilkukrotnie do mnie dzwonił dopytując się o ciebie i o to jak się miewasz. Oczywiście szanując tajemnicę lekarską i twoją prywatność, nie zdradziłem mu żadnych szczegółów dotyczących terapii, ale podzieliłem się z nim swoją wiedzą na temat twojego ogólnego zdrowia fizycznego, samopoczucia i stosunków z innymi pacjentami.
- Chase odbywał swój miesiąc miodowy, kiedy zaczynałem detoks! - drwię niedowierzając.
- Tak, – potwierdza Nolan – tak w istocie było. Nie musiał dowiadywać się o ciebie. Nie miał wobec ciebie żadnego obowiązku. Nie pracował wtedy dla ciebie i nie został zachęcony do tego przez swoją żonę. Mówiąc prawdę, powiedział, że ona nie wie, że dzwoni i wolałby by tak zostało. Człowiek nie poświęca czasu w trakcie swojego miesiąca miodowego żeby sprawdzić jak się ma ktoś, na kim mu nie zależy.
Rozmyślam nad tym. Nie rozumiem, co kryje się za widocznym niepokojem chirurga. Nie dałem mu żadnego powodu, by miało mu na mnie zależeć. Tak właściwie, traktowałem go może nawet bardziej surowo niż któregokolwiek z moich byłych pracowników. Zarówno kiedy jeszcze dla mnie pracował, jak i po tym gdy odszedł, zanim udałem się do Mayfield. To nie ma dla mnie żadnego sensu. Musi być ku temu jakiś inny powód oprócz tego co powiedział mi właśnie psychiatra.
- Martwi mnie, że masz przy sobie wystarczającą ilość opiatów by zagrozić swojemu życiu – kontynuuje Nolan – Greg, czy w twojej bezpośredniej okolicy znajduje się jakiś pojemnik na śmieci?
Jest jeden tuż obok mnie, ale nie chcę tego przyznawać. Wiem, co mój lekarz chce bym zrobił, ale nie jestem gotów by je wyrzucić. Nie zdecydowałem jeszcze czy chcę czy nie którąkolwiek zażyć. Mój zamroczony alkoholem umysł ma trudności z wyważeniem tego wszystkiego. To co powiedział Nolan jest prawdą. Jeżeli wezmę oksykodon, to będzie koniec wszystkiego. Niewątpliwie Cuddy prędzej czy później się dowie i stracę pracę, zwłaszcza biorąc pod uwagę jak się układają teraz sprawy pomiędzy nią i mną. Prawdopodobnie zgłosi to do stanowej komisji lekarskiej, która co najmniej zawiesi moje prawo do wykonywana zawodu na czas leczenia, a w najgorszym wypadku całkowicie mi je odbierze. Wszystko pójdzie na marne. Cała ciężka praca, którą włożyłem, by wyjść na prostą, duchy i szkielety przeszłości, które odkopałem i z którymi się zmierzyłem, zaufanie, całe zaufanie, choć nie zupełne, które zdobyłem u ludzi, z którymi pracuję, zaufanie Wilsona, może nawet jego przyjaźń oraz co być może najbardziej przerażające, moja poczytalność... zgubiona, utracona być może na zawsze. Jeżeli wezmę choć jedną, mogę równie dobrze wziąć wszystkie.
Przypominam sobie, że jestem jak Titanic, wadliwy od samego początku, zmierzający wprost na górę lodową, która mnie zatopi, jeżeli w nią uderzę. To nie będzie zwykłe zadrapanie farby na burcie, mój los jest przesądzony jeżeli nie zboczę z kursu, który obrałem. Aczkolwiek, mam przewagę, której nie miał prawdziwy Titanic. Płynąłem już wcześniej tą trasą i wiem o górze lodowej na mojej drodze. Zdążę ją jeszcze wyminąć jeśli zadziałam natychmiast. Jeżeli obrócę ster, przetrwam. Jedyne pytanie jakie stoi przede mną, to czy chcę przetrwać.
Ból w mojej nodze przypomina mi o bitwach, które pozostały do stoczenia i o tych, o których wiem, że nigdy nie wygram, ale czy mogę wygrać wojnę jeżeli się nie poddam? Czy w takim razie chcę w ogóle wygrać, jeżeli straciłem główny powód, dla którego od początku walczyłem.
- Greg? - słyszę głos z telefonu – jesteś tam jeszcze? Greg? - to przywraca mój otumaniony umysł do rzeczywistości.
- Tak, jestem tu – mamroczę.
- Chcę, – głos Nolana jest przepełniony ulgą – byś znalazł śmietnik i wyrzucił do niego oksykodon, zamiast swojego życia.
Wiem, że tego chcesz, myślę, ale czy ja tego chcę?
- Co to za życie bez Lisy? - pytam przygnębiony. Syreni śpiew znowu mnie wzywa, przywołuje mnie bliżej i bliżej swoją słodką pieśnią.
- To życie, w którym walczysz sam o siebie, ponieważ jesteś tego wart. - odpowiada szybko Nolan – Lisa może cię nie kochać, ale to nie znaczy, że nikt inny nigdy nie będzie, ani że ty nigdy nie będziesz w stanie pokochać kogoś innego. Wiem, że to wiesz Greg, ale alkohol przyćmiewa twój rozum. Nie podejmuj nieodwracalnej decyzji w oparciu o błędną logikę.
Błędna logika, te dwa słowa stają mi w gardle. Żyję zgodnie z logiką, ufam tylko jej. Jeżeli moja logika jest wadliwa, to czy mogę zaufać czemukolwiek? myślę.
Patrzę na czerwone tabletki w swojej dłoni. Nie błyszczą już tak bardzo.
- Proszę, nie bierz ich – słyszę głos zza swoich pleców. Znam ten głos. Przesuwam się na ławce, by spojrzeć za siebie. Stoi tam Wilson, nieco zasapany, ze swoim telefonem w dłoni. Chmury niepokoju przyćmiewają jego czekoladowo-brązowe oczy, a pełne obawy zmarszczki pokrywają twarz i sięgając aż do zmartwionych ust. Teraz dopiero uświadamiam sobie, że Wilson także rozmawiał przez telefon z Nolanem. Jeden zadzwonił do drugiego. Psychiatra zagadywał mnie, żeby dać mojemu najlepszemu przyjacielowi czas na dotarcie tutaj. Chociaż wiem, że zmawiali się, by pokrzyżować mi plany, nie czuję złości, lecz ulgę.
- Wilson tu jest – mówię do telefonu – ale oczywiście, już o tym wiesz.
- Wiem, – w głosie psychiatry nie ma cienia żalu – Greg, posłuchaj go. On jest jednym z tych ludzi, którym szczerze zależy. Teraz się rozłączę... ale zadzwonię do ciebie później, żeby umówić się na spotkanie na jutro lub pojutrze. Dasz radę.
Potrząsam głową.
- Skąd możesz to wiedzieć? - pytam cicho.
- Zadzwoniłeś do mnie, czyż nie? - odpowiada prosto Nolan. – Porozmawiamy niebawem.
- Taa – mówię kiwając głową.
Przypomniał mi dzień, w którym otrzymałem w Mayfield przepustkę na noc, by pojechać do domu Lydii i przekonać ją by się nie przeprowadzała. Wybrała swoją rodzinę, nie mnie, kompletnie zrozumiała decyzja, jaką mogła w tych okolicznościach podjąć, ale bardzo trudna dla mnie do zaakceptowania. Kusiło mnie, żeby nie wracać do szpitala, ale zamiast tego spić się i naćpać, zupełnie jak dzisiaj, ale zamiast tego z jakiegoś powodu zdecydowałem się wtedy odszukać Nolana. Tej nocy powiedział mi, że jestem gotowy by wrócić do domu, ponieważ szukałem pomocy zamiast uciekać się do samounicestwienia.
- Do zobaczenia – szepczę i naciskam guzik zakończenia połączenia.
Wsadzam swój telefon z powrotem do kieszeni marynarki, a z drugiej kieszeni wyciągam resztę oksykodonu i wyrzucam do śmieci wszystkie tabletki. Wilson kładzie rękę na moim ramieniu.
- Wracajmy do domu, House – mówi do mnie.
Kiwam głową, biorę do ręki swoją laskę i wstaję powoli. On i ja idziemy ramię w ramię do jego samochodu, oboje milczymy. Widzę jak góra lodowa mija mnie o centymetry, a razem z nią cichnie syreni śpiew. Udało się, choć było blisko, rozmyślam z żalem.
- Tym razem – kończę mamrocząc na głos. Kątem oka widzę, jak Wilson patrzy na mnie z ciekawością.
- Co to było? - pyta.
- Tym razem ty kupujesz obiad – mówię, zasłaniając prawdziwe myśli.
Mój Wilson uśmiecha się i kręci głową.
- House, ja zawsze to robię – przypomina mi.
|
|
_________________ "To change the world, start with one step
however small, first step is hardest of all"
strony internetowe
Wysłany:
Czw 22:02, 01 Kwi 2010 |
|
orco
Dołączył: 17 Wrz 2009
Pochwał: 28
Posty: 638
|
Powrót do góry |
|
|
|
Fajna część dalsza.
Oczywiście, że zauważyłam wstęp, lecz chodziło mi o to, że nie możesz ich tak zostawić nie kończąc tłumaczyć tekstu.
A mówiąc napisz koleją część miałam na myśli przetłumacz. Trochę pokręcone, ale ja tak mam zawsze.
PERZETŁUMACZ dalszą część.
|
|
Wysłany:
Sob 14:50, 03 Kwi 2010 |
|
basiag95
Student medycyny
Dołączył: 01 Lut 2010
Posty: 97
|
Powrót do góry |
|
|
|
Świetne tłumaczenie. ;)
Fik sam w sobie również, genialnie napisany. House ma w sobie dużo z siebie, ale tak całkowicie do końca mi nie pasuje. Zbyt drastyczna przemiana ;)
|
|
_________________ you look so tired and unhappy
bring down the government
they don't, they don't speak for us
i'll take a quiet life
a handshake of carbon monoxide
no alarms and no surprises
`turtles.`
Wysłany:
Sob 15:25, 03 Kwi 2010 |
|
blue papaya
Lekarz rodzinny
Dołączył: 16 Mar 2010
Pochwał: 2
Posty: 378
Miasto: Warszawa
|
Powrót do góry |
|
|
|
Tekst jest genialny *pokłony w stronę autora* :mdleje:
Pierwszą część czytałem z zapartym tchem. Plus za orginalność i nietypowe dla większości fików, zakończenie bez happy endu . Byłem pewien że na tym koniec, jednak ku mojej uciesze zauważyłem część drugą.
I ta z kolei mi się nie podobała, była zbyt ckliwa, zbyt patetyczna- zbyt mdła- jak dla mnie *ale to pewnie tylko moje odczucia wariata ;) *
Także w ogólnym rozrachunku czekam na Twoje tłumaczenie 3 partu. Zobaczymy co z tego wyniknie :?:
Tak czy siak chciałem Ci podziękować za przekład na język ojczysty, w moim odczuciu bardzo dobry. Jest wiele fików, które zacząłem czytać i porzuciłem właśnie ze względu na niedostateczną znajomość angielskiego- dlatego tym bardziej dziękuję Tobie za wkład włożony w tłumaczenie tych perełek :D
|
|
_________________ Bash in my brain And make me scream with pain Then kick me once again,
And say we'll never part...
I know too well I'm underneath your spell,
So, darling, if you smell Something burning, it's my heart.
Wysłany:
Sob 16:14, 03 Kwi 2010 |
|
JigSaw
Diabetolog
Dołączył: 24 Sty 2009
Pochwał: 30
Posty: 1655
Miasto: Miasto Grzechu
|
Powrót do góry |
|
|
|
czekam na dalszą część, i mam nadzieję że się doczekam ;)
|
|
_________________ -cause i'm the most screwed-up person in the world
-i know... i love you
Wysłany:
Czw 19:17, 13 Maj 2010 |
|
agnes1604
Student medycyny
Dołączył: 11 Lut 2010
Posty: 13
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Guśka_
Dziekan Medycyny
Dołączył: 16 Kwi 2010
Pochwał: 42
Posty: 6652
Miasto: Mrągowo
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|