Until it breaks? / Dopóki nie pęknie? [T] [10/12+]
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Hilson
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Wiadomość Autor

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Until it breaks? / Dopóki nie pęknie? [T] [10/12+]

Z pewnością, jest to opowiadanie w fandomie House MD, które zrobiło na mnie największe jak do tej pory wrażenie. Zarówno fabułą, jak i stylem pisania. Bohaterowie stricte kanoniczni, żadnych dziwnych odchyłów, a jednocześnie historia zaskakująca, bardzo nietypowa, ale nie nierealna. Tekst pisany jest piękną, literacką angielszczyzną, której w oczywisty sposób nie mogę oddać tłumaczeniem. Ale wszystkim, którzy czują się na siłach, gorąco polecam przeczytać oryginał. Język, gramatyka i stylistyka po prostu o klasę lepsze niż w standardowych opowiadaniach fanowskich. Nie przesadzę mówiąc, że są na poziomie dobrych powieści komercyjnych pisarzy. Tym, których angielski nie pozwala cieszyć oryginalnym tekstem, pozostaje niniejsze tłumaczenie.



FRIENSHIP ONLY

autor: DU-muc
oryginał: http://www.fanfiction.net/s/5703905/1/Until_it_breaks
czas: 6 sezon

zbetowane przez T.

Until it breaks? / Dopóki nie pęknie?

Rozdział 1

House westchnął sięgając po kartę kolejnego pacjenta. Czuł się jakby spędził w przychodni ostatnie osiem godzin, chociaż pracował tam tylko przez 45 minut. Było to jednak wystarczająco długo, żeby cholernie się wynudził.

Pomyślał przez chwilę, że mógłby wziąć wolne popołudnie i wyjść, ale natychmiast wyobraził sobie wściekły wyraz twarzy Cuddy, więc porzucił ten pomysł. Nadal była na niego wkurzona i trochę bał się, że w końcu przeciągnie strunę. Dlatego postanowił, że jeszcze przez jakiś czas będzie grzecznym chłopcem, co niestety pociągało za sobą konieczność pracy w przychodni.

Wszedł do gabinetu zabiegowego, gdzie czekał na niego młody, dwudziestoparoletni mężczyzna. House odłożył akta na bok. Wszystko co potrzebował wiedzieć i tak mógł wyczytać z twarzy pacjenta.

- Na co sie uskarżasz? - zapytał diagnosta.
- Właściwie to na nic. Moja dziewczyna mnie tu przysłała.
- Objawy proszę - wymruczał lekarz przewracając oczami.
- Oh, przepraszam. Jestem ciągle zmęczony i tracę na wadze. Straciłem apetyt bo ciągle dokucza mi żołądek. Myślę, że to tylko stres. Uczę się do końcowych egzaminów w akademii medycznej, ale Susan nalegała, żebym tu przyszedł.
- Wspaniale. Jak to miło z jej strony, że marnuje nasz czas. Więc co bierzesz, żeby przetrwać długie noce w bibliotece? Jakiś mały wspomagacz na skupienie? Masz przyjaciela z bloczkiem recept?
- Nie. - Chłopak potrząsnął głową - Tylko kawa i papierosy. Za dużo fastfoodów. Typowe studenckie życie. Suzan zawsze się niepokoi, bo mam hemofilię. Ale jak dotąd to nie było problemem.
- I prawdopodobnie wystarczająco alkoholu, żeby obciążyć swoją wątrobę i zyskać żółty blask w oku - odparł House.
- Co ma pan na myśli? - jęknął zaskoczony Jason - Mam żółtaczkę? Rano jej nie było. I nie piję.
- To niesamowite! - Na twarzy House'a przez moment pojawił się uśmieszek. - Właśnie znalazłem jedynego nie pijącego studenta we wszechświecie.
- Proszę posłuchać. - Chłopak wywrócił oczami - Nie tykam się alkoholu. Nie cierpię go - westchnął - nienawidzę tego jak zmienia ludzi.

House przemyślał jego słowa. Tatuś oczywiście robił się nieco agresywny po szóstym, siódmym czy ósmym piwie.

- Połóż się - polecił wstając. Swoją wprawną ręką obmacywał górną część brzucha. Nie spodobało mu się to co tam wyczuł. Zrobił krok w tył i spojrzał na swojego pacjenta. Jason był chudy, zdecydowanie miał niedowagę. A mimo to jego brzuch wydawał się wzdęty.

House usiadł ponownie i otworzył kartę pacjenta. Jak na razie zawierała tylko dwie kartki, ponieważ była to pierwsza wizyta chłopaka w PPTH. Pierwszą kartką był kwestionariusz, który Jason wypełnił czekając w kolejce. Zawierał ogólne dane na jego temat, aktualnie przyjmowane leki i stwierdzone wcześniej dolegliwości. Drugą kartkę powinien wypełnić lekarz prowadzący.
House wyjął długopis z kieszeni marynarki i zapisał kilka uwag.

- Zamierzam teraz zadzwonić do mojego kumpla. Da ci fajny środek usypiający, żeby mógł pobrać mały kawałek twojej wątroby. Potem wsadzi go pod mikroskop, żeby zobaczyć czy masz raka.

Diagnosta obserwował reakcję dzieciaka. Był oczywiście zszokowany.

- Nowotwór? Jest pan pewien?
- Nie. I tu do gry wkracza biopsja. A ty jesteś pewien, że nie pijesz? To wciąż może być prosty przypadek typu „upiłem swoją wątrobę, do widzenia”.
- Żadnego alkoholu - wciąż przestraszony Jason pokręcił przecząco głową.
- A więc biopsja - potwierdził House z delikatnym skinieniem.

Sięgnął do telefonu tuż przy drzwiach i powiedział pielęgniarce by wezwała dr. Wilsona na konsultację do gabinetu zabiegowego nr 1.

- Jeśli ten inny lekarz zamierza mnie otwierać, powinien pan się upewnić, że on wie o mojej hemofilii. Zapisałem to w kwestionariuszu.
- Nie martw się, przekaże to. Wystarczy mały zastrzyk, dobrze się tobą zajmą. Mój kumpel będzie tu za minutę - powiedział House zanim wyszedł.

Podszedł do biurka pielęgniarek i podał jednej z nich akta.

- Pacjent w jedynce ma randkę z Wilsonem. Jest druga po południu. Już mnie tu nie ma - oznajmił i wyszedł.

House nigdy nie zauważył kartki papieru, która wypadła z teczki pacjenta, kiedy szedł z nią do pielęgniarki. Nigdy nie zauważył sprzątacza, który podniósł tą kartkę i wyrzucił ją do śmietnika kilka minut później, zły, że zawsze musi sprzątać po tych lekarzach. Nie, diagnosta miał lepsze rzeczy do roboty. Był już w drodze do bufetu, żeby załapać się na lunch zanim zacznie się jego ulubiony serial. W czasie gdy Wilson zajmował się pacjentem, House nawrzeszczał na laskę z bufetu, za nie usunięcie pikli z jego kanapki. Nie pamiętał już ani jednego z pacjentów, których widział tego ranka w przychodni.

Wilson pojawił się w jego biurze dwie godziny później. Zespół House'a wypisał swojego ostatniego pacjenta tego ranka i był aktualnie bezrobotny, z powodu braku jakichkolwiek diagnostycznych zagadek.

Onkolog był blady i wyglądał jakby czuł się bardzo nieswojo. Wszedł do pokoju i po prostu gapił się przez okno obok House'a na tyle długo, że diagnosta podniósł w końcu wzrok znad swojego czasopisma i odwrócił się za siebie, żeby sprawdzić czy za oknem jest coś ciekawego, co przyciąga uwagę przyjaciela. Nie dostrzegł niczego niezwykłego, więc odwrócił się z powrotem.

- Wilson, twój gabinet ma dokładnie taki sam widok. Potrzebujesz czegoś? - przerwał w końcu ciszę.
- On nie żyje - wymruczał onkolog i spojrzał House'owi w oczy.
- Kto nie żyje?
- Jason. Pacjent, którego delegowałeś do mnie dwie godziny temu.

Diagnosta odłożył magazyn i zdjął nogi ze stołu.

- Wyglądał na żywego, gdy go zostawiałem. Co mu zrobiłeś?
- Co ja mu zrobiłem? - Wyraz twarzy Wilsona zmienił się ze zszokowanego we wściekły. - Zrobiłem ci przysługę. Na moim oddziale jest dziesięciu onkologów, ale nie, ty zawsze musisz wzywać mnie. Więc zrobiłem to. Sprawdziłem akta, przeczytałem wszystko o uczuleniach i stwierdzonych wcześniej dolegliwościach, co mogłoby prowadzić do komplikacji podczas zabiegu. Jednak kolejny raz byłem na tyle głupi, by zaufać aktom, które przeszły przez twoje ręce.
- Jego akta były nowiutkie, to była jego pierwsza wizyta u nas - wyjaśnił House.
- W takim razie, to jeszcze ważniejsze, byś sporządzał notatki! - wrzasnął na niego Wilson - Na przykład o tym, że wykrwawi się na śmierć jak tylko go rozetnę, ponieważ brakuje mu niezwykle istotnego czynnika krzepnięcia.

House wyglądał na zdezorientowanego.

- Wykrwawił się na śmierć od biopsji? Rozciąłeś mu całe podbrzusze czy jak? - zapytał w końcu.
- Nie, nie rozciąłem. Mieliśmy problemy z kontrolowaniem krwawienia, ale panowaliśmy nad sytuacją. Nie zauważyliśmy jednak, że gdy skończyliśmy, krwawił do wnętrza jamy brzusznej. Aż do czasu gdy doznał zawału w sali pooperacyjnej, ale wtedy było już za późno. Nie musieliśmy nawet robić autopsji, bo tyle było nieskrzepłej krwi, że wystarczyło do zrobienia prostego testu. Miał hemofilię!

Chwilę trwało, zanim dotarło do House'a, że mają naprawdę poważny problem, ale w końcu kolor jego cery zaczął mocno przypominać ten, który obserwował u przyjaciela. Przełknął głośno ślinę.

House nie zapisał tej informacji, ponieważ widział ją w formularzu, który Jason wypełnił wcześniej.
Był pewny, że Wilson go przeczyta i odpowiednio o to zadba. Wilson zawsze o wszystko dbał.
House spojrzał na onkologa, który w międzyczasie usiadł w fotelu.

- I co teraz? - zapytał po prostu.
- Nie mam pojęcia - potrząsnął głową Wilson. - Chyba niewiele jesteśmy w stanie zrobić. Czekać, dopóki Cuddy się nie dowie i szykować się do odparcia ataku.

House zagłębił się ponownie w swoich myślach, rozważając możliwe konsekwencje, które czekają ich obu. To był błąd, który nie powinien był się zdarzyć. Nie studentowi pierwszego roku medycyny, a co tu dopiero mówić o dwóch szefach oddziałów.

Wilson prawdopodobnie i tak wpadł po uszy. On zrobił biopsję, on był na miejscu i nie był w stanie uratować życia pacjenta. Nie było szans, żeby wyszedł z tego bez szwanku.

- Nie czytałeś jego karty? - zapytał w końcu House.
- Nic tam nie było. - Potrząsnął głową Wilson. - Tylko twoje koślawe odręcznie pismo z listą objawów i możliwą diagnozą. Zanim przejąłem akta, pielęgniarka dodała jeszcze jego grupę krwi i brak jakichkolwiek uczuleń.
- I nie zapytałeś go?
- Dlaczego miałbym go pytać? - Onkolog wziął głęboki wdech. - Zbieranie podstawowego wywiadu, to nie moje zadanie. Dlaczego nie wypełnił kwestionariusza, kiedy przyszedł do przychodni?

Diagnosta nie odpowiedział. Ponownie pogrążył się w swoich myślach, tym razem rozważając swoją własną przyszłość.

Jeżeli ten kawałek papieru się nie znajdzie, to nie czekają go żadne kłopoty. Mógł po prostu zaprzeczyć, że wiedział o chorobie pacjenta. Jedyny świadek był martwy. House mógł skłamać, i tak wszyscy to robią.

Nie ma potrzeby, by obaj zostali schwytani. Wszystko spadłoby na Wilsona, ale House mógł wyjść z tego bez szwanku.

- House, czy on ci o tym mówił? - Wilson wyrwał go z tych rozmyślań.

Diagnosta zachichotał. Każdy inny lekarz i to byłoby takie proste. Cholera! Dlaczego, kiedy potrzebował konsultacji onkologicznej, zawsze prosił Wilsona? On był ordynatorem całego oddziału onkologii na litość boską. House mógł poprosić któregoś z pozostałych dziesięciu onkologów i to jego tyłek byłby teraz na ostrzu noża. Ale nie, musiał skorzystać z każdej nadarzającej się okazji by podenerwować swojego najlepszego przyjaciela. Powinien był zlecić biopsję komuś innemu, a z Wilsonem pójść na lunch. A niech to!

Nie miał czasu przemyśleć wszystkich za i przeciw swojej odpowiedzi. Nie miał czasu znaleźć wytłumaczenia ani nawet głupiej wymówki. Nie miał wyjścia. No, właściwie to miał, ale było beznadziejne. Mógł albo zaprzeczyć i z poczuciem winy obserwować, jak jego przyjaciel traci pracę albo przyznać się i pójść na dno razem z nim. W tym momencie skłaniał się bardziej ku opcji numer dwa. Oczywiście nie mógł wiedzieć o kłopotach, z jakimi im obu przyjdzie się zmierzyć już niedługo.

- Tak, powiedział mi - wymamrotał i pozwolił przyjacielowi przetrawić tą informację.
- Dlaczego tego nie zapisałeś? - zapytał Wilson, po tym jak wziął głęboki wdech.

House wzruszył ramionami i rozmasował sobie skronie. Był zdenerwowany.

- Spieszyłem się.
- Nie prawda - Wilson potrząsnął głową. - Nie masz żadnego przypadku, żadnych pilnych wezwań czekających na oddziale. Nie miałeś powodu by się spieszyć.

House wydął wargi. Wilsonowi to się nie spodoba.

- Był ostatnim pacjentem na moim dyżurze i chciałem się stamtąd wydostać najszybciej jak to możliwe.
- Oczywiście, że chciałeś. - Onkolog przewrócił oczami i westchnął. - Bałeś się, że nie zdążysz na swój serial.
- Dlaczego go nie spytałeś? To podstawowe pytanie zanim zaczniesz kogoś rozcinać. - Diagnosta odbił piłeczkę.
- Oh, wybacz. Był kłębkiem nerwów po tym, jak w swój unikalny sposób powiedziałeś mu o możliwej diagnozie.
- Powiedziałem mu tylko, że może mieć raka.
- Chłopak myślał, że może mieć grypę albo coś w tym stylu. A ty ni stąd ni zowąd mówisz mu, że może umrzeć. Był studentem medycyny, wiedziałeś o tym. Rozumiał, co oznacza taka diagnoza.
- Więc powinien także rozumieć, że należy poczekać z paniką na potwierdzenie. I powinien wspomnieć o braku czynnika krzepnięcia w swojej krwi.
- Zrobił to! Wspomniał o tym tobie! Wiedział, że jesteś najlepszym lekarzem w tym szpitalu i był na tyle głupi, by wierzyć, że podzielisz się tą wiedzą, choćby notując to w jego karcie! - Wilson wrzasnął na niego ponownie.
- To już tam było! - teraz House krzyczał - Wpisał to w kwestionariuszu. Czytałem to. Nie było potrzeby, żebym wpisywał to ponownie, bo już tam było.

House odchylił się do tyłu na krześle i milczał przez chwilę.

- A przy okazji, to także twoja wina Wilson. Ty go rozciąłeś, ty jesteś odpowiedzialny - wymamrotał w końcu bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego, żeby zdjąć nieco ciężaru z własnych barków.
- Oczywiście, - wrzasnął jego przyjaciel - to jedyna rzecz o którą się martwisz.

Obaj milczeli przez chwilę, aż Wilson westchnął głęboko.

- Dobra, - zaczął od początku - potrzebujemy strategii.
- Powinniśmy obwinić nieboszczyka. Nie będzie miał nic przeciwko - zasugerował diagnosta.

Onkolog zignorował ten komentarz.

- W jego aktach była tylko jedna kartka papieru z informacją o twojej diagnozie i zleceniem biopsji. Jesteś pewien, że kwestionariusz tam był?
- O czym myślisz? - House patrzył na niego przez chwilę - że to zmyśliłem? Zdarzało mi się już wyobrażać sobie różne rzeczy, ale tego ranka byłem trzeźwy.
- Nie to miałem na myśli - westchnął Wilson. - Może go upuściłeś albo nie wiem. Takie rzeczy zazwyczaj się nie gubią.

House po prostu wzruszył ramionami. Znowu zaległa cisza.

- Powinieneś temu zaprzeczyć - powiedział w końcu Wilson. - Powiedzieć im, że nic nie wiedziałeś.

House westchnął.

- Mówisz poważnie?

Wilson pokiwał głową.

- Nie ma potrzeby byśmy obaj tracili prawo wykonywania zawodu.

House już czuł się winny tego wszystkiego.

- Nie mogę skłamać na ten temat - zdecydował w końcu, a Wilson zachichotał.
- House, to naprawdę nie jest właściwy moment, żeby zacząć się przejmować i zachowywać odpowiedzialnie.
- Nie martw się. To czysto egoistyczne zachowanie jak zawsze. Jeżeli skłamię na ten temat, a ty stracisz pracę, nasza przyjaźń tego nie przetrwa - przyznał i po raz pierwszy od kilku minut ich spojrzenia znowu się spotkały.
- Z drugiej strony, jeden z nas musi płacić czynsz, więc lepiej, żeby jeden z nas zachował pracę - zauważył Wilson.
- Taaa, - zaśmiał się House - i z nas dwóch to ja jestem szeroko znany z płacenia naszych rachunków.

Znowu zapadła cisza i trwała dopóki dwie minuty później nie zadzwonił pager House'a. Nie zdążył nawet przeczytać wiadomości, gdy pager Wilsona również się odezwał. Mieli natychmiast stawić się w gabinecie Cuddy i obaj wiedzieli, że czekają ich kłopoty.


Ostatnio zmieniony przez orco dnia Pon 18:47, 14 Cze 2010, w całości zmieniany 10 razy



_________________
"To change the world, start with one step
however small, first step is hardest of all"
strony internetowe

PostWysłany: Nie 17:51, 28 Lut 2010
orco
Tłumacz



Dołączył: 17 Wrz 2009
Pochwał: 28

Posty: 638

Powrót do góry




Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Oprócz tego, że świetne tłumaczenie - co się rozumie samo przez się, bo Orco to "tłumaczeniowa" marka sama w sobie, to sam tekst jest rzeczywiście wart uwagi. Przeczytałam juz więcej części niż ta jedna i historia jest wciągająca, realistyczna fabularnie, błyskotliwa i ciekawa. Bogaty język i styl, pokazanie relacji House - Wilson z trochę innej perspektywy. Zdecydowanie polecam.



_________________

PostWysłany: Wto 9:49, 02 Mar 2010
T.
Mecenas Timon
Mecenas Timon



Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 37

Posty: 2458

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

@T. śliczne dziękuję za komplement [czerwieni się], ale jako moja beta jesteś nieobiektywna i Tobie należy się niemała część zasługi, więc nie biorę go za bardzo do siebie =p
a co do historii: cała jest oczywiście o relacji House-Wilson, ale nieliczne Huddy momenty wg mnie też są po prostu świetne.

btw orco proszę, nie Orco - ot, taka fanaberia :lol:



zbetowane przez T.

Rozdział 2

- Mówię poważnie, House. Trzymaj się od tego z daleka. To nie ma sensu - powtórzył Wilson w drodze do windy.

House nie odpowiedział. Chciałby wymyślić historyjkę, dzięki której Wilson wyszedłby z tego cało, nawet jeśli oznaczałoby to koniec jego własnej kariery. Oczywiście, nigdy by się nie przyznał, że był gotowy poświęcić swoją licencję, żeby ocalić tyłek przyjaciela.

Cuddy nie wyglądała na zadowoloną, kiedy weszli do jej gabinetu, niczym dwaj uczniowie wezwani na dywanik do dyrektora. Z opuszczonymi głowami, oczami utkwionymi w podłodze, usiedli jeden obok drugiego na kanapie, czekając aż zaczną się wrzaski. Wymyślili wreszcie strategię działania. Tak mało jak tylko możliwe, tylko tyle ile konieczne. Lepiej nie powiedzieć zbędnego słowa.

Kiedy nic się nie wydarzyło, spojrzeli w końcu na swoją szefową. Cuddy wpatrywała się w nich.

Co do cholery się dzisiaj wydarzyło? - zapytała wreszcie.

Nie doczekała się odpowiedzi.

- House! - powiedziała w końcu podniesionym głosem - Młody mężczyzna przyszedł dziś do przychodni, a teraz jest martwy. Chciałabym wiedzieć co stało się w międzyczasie.
- On... umarł? - House stwierdził oczywistość.
- HOUSE! - Tym razem wrzasnęła przewracając oczami.
- Popełniłem błąd - przerwał im w końcu Wilson. - House skierował do mnie pacjenta, a ja przeoczyłem istotny fakt.

House zerknął na swojego przyjaciela. To był dobry moment, żeby się z tego wyplątać lub wziąć na siebie swoją część winy.

- House? - Cuddy wyrwała go z tych rozmyślań i zmusiła by na nią spojrzał - Masz coś do powiedzenia?

Jeszcze raz rzucił okiem na Wilsona, ale onkolog przyglądał się właśnie bardzo dokładnie swojemu obuwiu. Nie potrzebował patrzeć mu w oczy. House dobrze wiedział czego chciał Wilson. Chronić swojego przyjaciela, tak jak zawsze.

- Pacjent zjawił się w przychodni dziś rano z bólem brzucha, brakiem apetytu i pierwszymi oznakami żółtaczki na gałkach ocznych. Wspomniał także, że stracił na wadze w ciągu ostatnich tygodni. Zbadałem górną część jego brzucha i wyczułem twardą tkankę na jego wątrobie, potencjalnie marskość lub nowotwór. Jego jama brzuszna była wzdęta, ale nie przez powietrze. Brzuch był wypełniony płynem. To także mogło wskazywać na raka wątrobowokomórkowego, który objawia się czasem zatrzymywaniem wody w jamie brzusznej. Skierowałem go więc na onkologię w celu potwierdzenia diagnozy.

Czyste medyczne fakty, żadnych emocji. W ten sposób House opisał sytuację swojej szefowej. Nie było potrzeby do żadnych kłamstw. Tak właśnie było.

- Co sprowadza nas do onkologa. - Cuddy zwróciła się teraz do Wilsona.
- Przygotowaliśmy go do biopsji wątroby, - powiedział podnosząc wzrok - zrobiłem to osobiście. Mieliśmy pewne problemy z opanowaniem krwawienia, ale w końcu udało nam się je zatamować. Pacjent został przewieziony do sali pooperacyjnej, w czasie gdy ja badałem komórki w laboratorium. Pół godziny później ciśnienie krwi pacjenta znacznie spadło. Pozostało niezauważone, że wykrwawiał się do jamy brzusznej. Gdy to wychwyciliśmy, było już za późno i nie byliśmy w stanie nic więcej zrobić. Brak czynników krzepliwości uniemożliwił nam powstrzymanie krwawienia pomimo, że natychmiast podaliśmy mu Advate [przyp: sztuczny czynnik krzepliwości] i jednostkę krwi 0 rh-.
- Co prowadzi nas z powrotem do ciebie, House. Jak to możliwe, że na chorym na hemofilię pacjencie została przeprowadzona biopsja, bez wcześniejszego podania mu tak bardzo potrzebnego czynnika krzepliwości? - zapytała Cuddy.

Tym razem to Wilson zerknął na House'a. Byli najlepszymi przyjaciółmi, ale nawet oni nie byli telepatami. W innym wypadku diagnosta mógłby usłyszeć w swojej głowie, jak onkolog wrzeszczy: „skłam jej”.

- Zapomniałem to zapisać - wymamrotał w końcu.
- Więc pacjent powiedział ci o swoim stanie?

House ścisnął usta i nieznacznie kiwnął głową w potwierdzeniu.

Cuddy załamała ręce.

- Oh, House - powiedziała po prostu i westchnęła. W tym momencie współczuła im obu. Wiedzieli, że schrzanili poważną sprawę i była na nich wściekła, ale równocześnie było jej przykro.

Nie mogła powiedzieć nic więcej, gdyż nagle drzwi do jej gabinetu otworzyły się i do środka wpadł mężczyzna.

- Czy pan to dr Wilson? - wykrzyknął wskazując na onkologa.
- Kim pan jest? - zapytała Cuddy, ale facet nawet jej nie zauważył.

Obszedł stolik dookoła, obiema rękami złapał Wilsona za kołnierzyk i ściągnął go z kanapy.

- Czy to ty jesteś lekarzem, który zabił mojego syna?

House podniósł się chcąc pomóc przyjacielowi.

- Hej, puść go - krzyknął robiąc krok w ich stronę, podczas gdy jego laska została przy kanapie.
- Proszę pana, - Cuddy złapała intruza za ramię - proszę się uspokoić!

Wilson w ogóle się nie bronił.

Przygotowywał się właśnie na zasłużony cios, który spodziewał otrzymać w każdej chwili. Ale nigdy go nie dostał. Drugi mężczyzna wkroczył do pomieszczenia. Jego garnitur był prawdopodobnie jeszcze droższy, niż ten pierwszego.

- Puść go George! - krzyknął próbując uspokoić towarzysza. Cuddy została odepchnięta i stała teraz tuż obok House'a. - Dorwiemy go, ale nie w ten sposób! - Mężczyzna numer dwa zapewnił swojego kompana.

Ten cały George puścił wreszcie Wilsona i odsunął się o krok.

- Zabiłeś mojego syna. Dostanę cię za to. Upewnię się, że skończysz w więzieniu, nawet jeśli to ma mnie kosztować wszystko co posiadam! - zagroził lekarzowi. Wnioskując z drogiego garnituru, który miał na sobie, posiadał wiele.

Pan Milton opuścił gabinet, ale jego towarzysz został chwilę dłużej.

- Nazywam się Walter Harper. Przykro mi z powodu zachowania mojego klienta, ale może być ono zrozumiałe, biorąc pod uwagę okropne wieści, jakie przed chwilą otrzymał. Pozwolę sobie jedynie zapewnić państwa, że zrobimy wszystko co w naszej mocy, by winnych tej tragedii spotkała zasłużona kara.

Po tych słowach pan Harper także opuścił pomieszczenie, a pozostała trójka patrzyła za nim przez chwilę. Wreszcie Cuddy wzięła głęboki oddech.

- Nic ci nie jest? - zapytała Wilsona. Przytaknął i zajął się prostowaniem swojej koszuli.
- A więc, zanim przyprowadzę tu naszego własnego prawnika, chcę zadać jeszcze jedno pytanie.

Dwaj mężczyźni ponownie usiedli.

- Nie mogliście po prostu pobrać mu krwi i przeprowadzić test ze znacznikami? Nie mogliście zrobić ultrasonografii żeby potwierdzić masę na jego wątrobie? Nie mogliście po prostu postępować zgodnie z cholernym protokołem? Nie mogliście, prawda? - wrzeszczała w tym momencie na Wilsona, chociaż tak właściwie bardziej wściekała się na House'a. - Nie jestem zaskoczona, że on jak zwykle, pomija wszelkie odpowiedzialne zachowania, ale pan dr. Wilson? Musiał pan w końcu przejąć jego sposób bycia, czyż nie?

Wilson schował twarz w dłoniach. Wiedział, że schrzanił, nie musiała mu tego mówić. To przez House'a. Kiedykolwiek House zlecał badanie, miał ku temu powód. Było mu ciężko się do tego przyznać, ale kiedy jego przyjaciel prosił o pomoc, Wilson po prostu to robił. Wiedział, że House wszystko przemyślał i ufał jego ocenie. To House zajmował się myśleniem, zawsze tak było. I jeżeli diagnoza wskazywała nowotwór, to wzywał swojego przyjaciela. Wilson sam w sobie był w tych przypadkach tylko bezmózgim narzędziem. Jak dotąd to zawsze działało bez zarzutu.

- Oh, przestań chrzanić Cuddy! - przerwał zirytowany House. - Pomyśl o wszystkich tych rzeczach na które cię namówiłem w ciągu ostatnich lat. Ile razy zdołałaś powiedzieć mi: nie? Nie wiń go za pomyłkę, która tobie zdarza się ciągle. To moja wina. Mogłem zrobić ultrasonografię lub badanie krwi. A potem i tak zrobilibyśmy biopsję. Byłem leniwy i spieszyłem się, żeby wyjść z cholernej przychodni, więc opuściłem badania numer jeden i dwa. Jeżeli winisz jego, za to co się stało, musisz też winić siebie. To ty pozwalałaś mi praktykować w ten sposób przez lata. Tym razem po prostu zabrakło nam szczęścia.

Cuddy zerknęła na niego.

- Nie wciągniesz mnie w to, House! - krzyknęła. Próbowała się uspokoić, zrobiła parę kroków, aż wreszcie usiadła za swoim biurkiem.

W końcu spojrzała z powrotem na dwóch swoich ordynatorów. Oczywiście ochraniali się wzajemnie. Wyjawiając tylko tyle informacji, by nieco ją uspokoić, ale jak na razie zatrzymując dla siebie całą resztę historii. I oczywiście, nie obciążali się nawzajem. To byłoby niemal słodkie, że jej chłopcy choć raz tak się o siebie troszczą, gdyby nie powaga sytuacji w jakiej się znaleźli.

- Tym razem wpakowaliście się w poważne kłopoty. Ja pogadam z prawnikiem, a wy dwaj wynoście się stąd. Nie dotkniecie żadnego pacjenta aż do odwołania - poinformowała ich, a oni nie ociągali się ani chwili przed zejściem jej z oczu.
- Mówiłem ci, żebyś się zamknął, House! - Wilson wrzasnął jak tylko znaleźli się za drzwiami.
- Cóż, ja mówię ci teraz. Zamknij się - rzucił przez ramię diagnosta kierując się w stronę swojego motoru.
- No racja. W ten sposób zamierzasz sobie z tym radzić, czyż nie? Jak gdyby pójście sobie mogło rozwiązać problem.
- Nie. - House przewrócił oczami - Idę sobie, ponieważ właśnie zostałem wyrzucony przez swoją szefową.

Gapił się przez chwilę na motor.

- Nie masz kasku - Wilson stwierdził oczywistość.
- Kogo to obchodzi? - wymamrotał diagnosta i dosiadł swojej maszyny.
- Kiedy o tym porozmawiamy? - zapytał onkolog. Doczekał się jednak tylko wzruszenia ramion ze strony przyjaciela.

Odpalił silnik i chwilę później już go nie było. Wilson odwrócił się do szpitala i poszedł z powrotem. Musiał skierować swoich pacjentów do innych lekarzy, zanim będzie mógł go opuścić. Aż do odwołania...

Kiedy wreszcie Wilson dotarł do domu, duży pokój był pusty. Słyszał jednak, że House gra na gitarze w swojej sypialni. Przez chwilę stał pod drzwiami i przysłuchiwał się. Muzyka House'a pasowała dosyć dobrze do jego aktualnego nastroju. Była przygnębiająca i smutna.

Wilson rozważał wejście do sypialni przyjaciela by przedyskutować ostatnie wydarzenia, ale zdecydował inaczej. Był zmęczony i może najlepsze co mogli zrobić, to przespać się z tym, zanim wrócą do tematu.

Było dopiero wpół do siódmej, a oni obaj chowali się w swoich pokojach. Wilson leżał na łóżku i pierwszy raz to naprawdę do niego dotarło. Był odpowiedzialny za śmierć tego dzieciaka. Może nie tylko on jeden, ale mimo wszystko. Autopsja ujawniła guza na wątrobie, ale pacjent mógł przeżyć nowotwór. Jason nie powinien był umrzeć przez taką głupią pomyłkę. Wilson czuł się winny, bardzo winny. Wzbierała w nim jednak również desperacja. Do tej pory wszystko układało się tak dobrze. Cieszył się, z odnowionej i umocnionej rok temu przyjaźni. Ale wtedy House doznał załamania nerwowego i Wilson znowu zamartwiał się o swojego najlepszego przyjaciela. Diagnosta zrobił olbrzymi postęp od czasu powrotu z Mayfield i Wilson musiał przyznać, że ich wspólne mieszkanie bardzo mu odpowiadało. Dzielenie lokalu z House'em mogło być naprawdę irytujące, ale było także niesamowicie zabawne. A teraz, ich dopiero co poukładany wszechświat, miął się niebawem ponownie rozpaść. To nie wydawało się sprawiedliwe. Ale może jednak takie było, skoro nie mogli winić za to nikogo innego niż siebie samych. To nie był żaden dziwny wypadek, jak wtedy gdy zginęła Amber, no i House z pewnością nie zwariował celowo. Ale ich brak odpowiedzialności tym razem kosztował kogoś życie i teraz musieli za to zapłacić. Wilson był przekonany, że wciąż jest możliwe, by House wyszedł z tego bez konsekwencji karnych i miał nadzieję, że diagnosta w końcu to sobie uświadomi. Jego przyjaciel był teraz na dobrej drodze, ale utrata licencji z pewnością nie pomogłaby mu.

House odłożył gitarę na bok. Słyszał jak Wilson wchodzi do mieszkania i miał nadzieję, że nie przyjdzie do jego pokoju. Nie miał teraz ochoty na wykład ani na dyskusję. Był zajęty niemym wrzeszczeniem na samego siebie. Diagnosta nie mógł uwierzyć we własną głupotę. Rozmyślał także o zagubionym kwestionariuszu z przychodni. Był absolutnie pewny, że widział formularz w teczce pacjenta. Jason nie miał jak dotąd stwierdzonych żadnych alergii, żadnych poważnych schorzeń, ale miał hemofilię. Podkreślił nawet tą ostatnią informację. To było pierwsze, co House dostrzegł gdy tylko rzucił okiem na akta. Kwestionariusz tam był! Więc gdzie był kiedy akta dotarły na oddział onkologiczny?

Dobra, wyobrażał sobie wcześniej różne rzeczy, ale ta kartka papieru nie była wytworem jego umysłu. Z pewnością, nie. House przymknął oczy i przywołał w umyśle obraz drugiego formularza z teczki.

Stwierdzone wcześniej dolegliwości: Właściwie, były na to zostawione dwie linie. To oznaczało, że można było mieć całkiem dużo uwarunkowań i wszystkie mogły być tam wypisane. Wszystko co było potrzebne to rozsądny lekarz. Ale te dwie linie pozostały puste w aktach Jasona Miltona. Cholera!

Powinien był to zapisać. To zajęłoby mu tylko 5 sekund. I tak wyszedłby z przychodni wystarczająco wcześnie. To była jego wina. Był tego całkowicie świadomy i czuł się winny. Cholerny Nolan, cholerna terapia. Życie było znacznie prostsze, kiedy nie przywiązywał do niczego wagi.

Diagnoście było naprawdę przykro z powodu tego biednego chłopaka, ale po prawdzie, było mu nawet bardziej przykro z powodu Wilsona. Udało mu się zrujnować życie najlepszego przyjaciela dwa razy w ciągu ostatnich dwóch lat. Gratulacje!

Prawdopodobnie tym razem, Wilson odejdzie na dobre. Onkolog nie mógł być aż tak głupi i aż tak uzależniony od jego emocjonalnej zależności.

I właśnie tego diagnosta bał się w tej chwili najbardziej. Utrata pracy? Cóż, to byłoby naprawdę do dupy. Zwłaszcza, że dopiero co zdołał ponownie zebrać swój zespół. Płacenie rekompensaty rodzinie pacjenta przez resztę życia? Hmm... prawdopodobnie znalazłby pracę w jakimś przydrożnym barze, żeby nieco zarobić. Co prawda, nigdy nie zarobiłby całej sumy, ale kogo to obchodzi.

Jednak utrata Wilsona. To prawdopodobnie byłby koniec. Znał to uczucie. Po śmierci Amber, przyjaciel wyniósł się z jego życia na cztery miesiące i to wewnętrznie rozdarło House'a. Dzięki Bogu jego ojciec umarł i to ponownie ich połączyło. Taki rodzaj pożegnalnego prezentu od jego staruszka.

House nie chciał nigdy więcej zaznać uczucia utraty swojego najlepszego przyjaciela. Musiał istnieć jakiś sposób by wyplątać Wilsona z tej kabały. Nawet jeśli musieliby wymyślić kilka kłamstw.

W końcu obaj doszli w myślach do tego samego punktu. Zaczęli się zastanawiać, ile razy w ciągu minionych lat, mieli po prostu szczęście. Czy już wcześniej zdarzało im się zachować tak nieodpowiedzialnie? Czy ocalili tak wiele istnień, że całkiem zapomnieli jak łatwo jest spieprzyć sprawę?

Wilson pamiętał niezliczoną ilość razy, gdy House prosił o jego konsultację. Czy naprawdę za każdym razem wyłączał swój mózg i po prostu robił to, co zlecił jego przyjaciel? Czy ignorował protokół i przedkładał ryzykowne badania nad tymi prostymi, żeby szybciej dotrzeć do diagnozy?

House znudził się wreszcie oglądaniem swojego sufitu i wstał. Był głodny, więc najciszej jak tylko potrafił wymknął się do kuchni. Powoli otworzył lodówkę i zgarnął resztki zamówionej na wynos chińszczyzny z poprzedniego dnia. Złapał widelec i już był w drodze powrotnej do sypialni, gdy natknął się na wychodzącego ze swojego pokoju Wilsona. Przyjaciel poczuł nagłą potrzebę skorzystania z łazienki.

Stali tam po prostu w nieprzyjemnej dla nich obu ciszy. House przyglądał się dokładnie, trzymanemu w ręce, widelcowi.

- Muszę iść do łazienki - wyjaśnił w końcu Wilson i przeszedł obok przyjaciela. House kiwnął do niego nieznacznie i skierował swoje kroki do własnego pokoju. Nagle, onkolog odwrócił się. - Myślisz, że kiedykolwiek był lepszy moment, żeby się upić? - zapytał.

House zwrócił się ku niemu, a po jego twarzy przemknął delikatny uśmieszek.

- Jesteś pewien?
- Teraz, przynajmniej wciąż mamy kasę - kiwnął głową Wilson. - Chodźmy się spić. Nie sądzę, żeby udało mi się dziś zasnąć na trzeźwo.
- Powinniśmy wcześniej coś zjeść - odparł diagnosta ponownie spoglądając na swój obiad. - Żebyś nie zasnął po pierwszym piwie.

Ubrali się więc i wyszli. Najpierw na pizzę, a zaraz potem zadomowili się w jakimś barze i już po godzinie obaj byli pijani. Barman nie miał nic przeciwko takim klientom. Było oczywiste, że mieli zarówno pieniądze, jak i coś o czym chcieli zapomnieć. Idealne zestawienie. A napiwki były niezwykle hojne. Kiedy już dotarli do stołu bilardowego, odstawiali także niezły pokaz dla pozostałych klientów. Dopóki Wilson swoim kijem nie stłukł wiszącej nad stołem lampy. Zostali po tym wyproszeni z baru. Nie było sensu zbierać dużych napiwków, jeżeli musiało się później remontować lokal.

To nie był problem, w Princeton było wiele barów, z których mogli wybierać. Wpadli nawet po drodze na bankomat i wydobycie z niego większej ilości gotówki zajęło Wilsonowi jedynie 10 minut. Na szczęście wprowadził błędny numer PIN tylko dwukrotnie.

Wreszcie zostali wyrzuceni z baru numer trzy, kiedy barman zamykał lokal. Rozważyli wszystkie alternatywy, ale w końcu zdecydowali się zakończyć na tym dzień, a raczej noc i wezwać taryfę. Obydwaj przyjaciele naprawdę dobrze się bawili tego wieczora, ani razu nie wspominając na wiszący nad ich głowami miecz Demoklesa. W końcu padli na swoje łóżka kompletnie ubrani i już minutę później obaj spali.



_________________
"To change the world, start with one step
however small, first step is hardest of all"
strony internetowe

PostWysłany: Wto 11:08, 02 Mar 2010
orco
Tłumacz



Dołączył: 17 Wrz 2009
Pochwał: 28

Posty: 638

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Wstawiam jeszcze jedną część, ale widzę, że fick nie cieszy się popularnością, więc prawdopodobnie zawieszę dalsze tłumaczenie.

zbetowane przez T.

Rozdział 3

- Niech to szlag! - to były pierwsze słowa, jakie wpadły Wilsonowi do głowy następnego ranka, zaraz po tym, jak przestał przejeżdżać przez nią pociąg. Ostrożnie otworzył jedno oko i natychmiast tego pożałował, gdy tylko uderzyło go światło dzienne. Zakrył głowę poduszką i jęknął. Przeklęty alkohol.

Teraz dopiero onkolog zdał sobie sprawę, że jest wciąż ubrany. Miał na sobie nawet buty i krawat. Zerknął na swój zegarek, było wpół do jedenastej. To był miły aspekt bycia zawieszonym. Nie trzeba było wstawać wcześnie. Spróbował więc zdecydować się czy wziąć najpierw prysznic, czy umrzeć od bólu głowy tu na miejscu.

Pobudka House'a była nawet gorsza. Chociaż z pewnością był bardziej przyzwyczajony do kaca niż jego przyjaciel, to dzwoniąca komórka nadrobiła tą przewagę. Diagnosta nie miał najmniejszego zamiaru odbierać telefonu, chciał po prostu żeby ten przeklęty hałas zniknął. Spróbował najpierw metody z poduszką na głowie, ale ktokolwiek próbował się do niego dodzwonić, był zdeterminowany by się z nim skontaktować. Dzwonek powinien był umilknąć po chwili, bo telefon był ustawiony na przekierowanie do poczty głosowej. Ale po pół minuty telefon rozdzwonił się ponownie.

Po trzecim cyklu House sięgnął po niego i sprawdził kto dzwoni. Spodziewał się swojego zespołu, który desperacko potrzebował jego pomocy z nowym przypadkiem, ale to była jego szefowa.

- Czego chcesz? - warknął, kiedy odebrał połączenie.
- Musimy porozmawiać - odpowiedziała.
- Jestem zajęty - ziewnął głośno.
- House, ja tu próbuję ratować wasze tyłki, więc mógłbyś przynajmniej ze mną porozmawiać.
- Pogadaj z Wilsonem - wymamrotał i rozmasował sobie skroń w kiepskiej próbie walki z kacem.
- Wilson nie jest tym, który może mi coś powiedzieć o kwestionariuszu znikającym z akt pacjenta - wyjaśniła Cuddy.
- Cóż, ja też nie mogę. Dowidzenia. - Już miał się rozłączyć, ale Cuddy jeszcze nie skończyła.
- Proszę, po prostu tu przyjedź i porozmawiamy o tym - brzmiała na wystraszoną.
- O czym tu gadać? - irytował się diagnosta.
- Policja pokazała się dziś rano. Poinformował ich ten miły prawnik. House, proszę, Musimy coś z tym zrobić.
- Cuddy, musisz tylko obwinić za wszystko nas i szpital będzie uratowany - wyjaśnił diagnosta.
- Myślisz, że zależy mi tylko na dobru szpitala? - zapytała ze smutkiem w głosie.
- Zwykle tak właśnie jest - wymamrotał i usiadł.
- Wiesz, że to nieprawda! - poskarżyła się.

House rozważył sytuację. Chrzanić przeklętego prawnika i gliniarzy. Oczywiście, że musieli się wreszcie pojawić, zadając głupie pytania. Więc czemu nie miałby pójść zobaczyć się z nimi dobrowolnie, zanim przyjdą go zgarnąć... i Wilsona przy okazji.

- Gliniarze nadal tam są? – zapytał.
- W tym momencie przesłuchują twój zespół. Nie pytaj dlaczego.
- Będę tam za pół godziny. Muszę się najpierw doprowadzić do przyzwoitego stanu.
- To byłby pierwszy raz - uśmiechnęła się Cuddy.
- Uwierz, w porównaniu do aktualnego, mój typowy wygląd jest pierwszej klasy.
- Co się do cholery wydarzyło? – zapytała.
- Nie pytaj. Wilson ma się jeszcze gorzej.

Rozłączył się i odłożył telefon. Zdjął swoją kurtkę i koszulę, obie śmierdzące alkoholem i fastfoodem. Pozbył się spodni i butów, zanim zaczął przekopywać swoją szafę w poszukiwaniu świeżych ubrań. Dwie minuty później był już ubrany, odczuwał jeszcze przemożną chęć wyszczotkowania zębów.

Po kolejnych pięciu minutach połknął dwie aspiryny, umył zęby i zbierał się do wyjścia. Wilson usłyszał jedynie jak przyjaciel wychodzi, kiedy diagnosta zatrzasnął za sobą drzwi. Wyskoczył z łóżka i wybiegł za nim, żałując każdego jednego kroku, bo głowa bolała go jak cholera. Kiedy dotarł wreszcie na zewnątrz House'a już nie było. Onkolog wrócił do mieszkania i znalazł swój telefon. Wiedział, że House prawdopodobnie nie odbierze w czasie jazdy na motorze, ale postanowił spróbować tak czy inaczej. Jak tylko wybrał numer, usłyszał dzwonek komórki House'a dobiegający z sypialni przyjaciela. House nie wziął jej ze sobą.

Wilson nie zawracał sobie nawet głowy, przebraniem się w świeże ubrania. Złapał swoje klucze i dwie minuty później był już w drodze do szpitala. Był przekonany, że to właśnie tam udał się House.

Po przekroczeniu dopuszczalnej prędkości, udało mu się dopaść przyjaciela jeszcze na parkingu.

- Dokąd się niby wybierasz? - zapytał go.
- Cuddy wreszcie zaprosiła mnie na tą randkę - rzucił House idąc dalej w kierunku drzwi wejściowych.
- House, powinniśmy najpierw o tym pogadać.

Diagnosta odwrócił się.

- Myślałem, że zrobiliśmy to wczoraj – wymamrotał.
- Nie ma powodu, żebyśmy obaj pakowali się w kłopoty. Powinniśmy znaleźć jakieś wyjście z sytuacji - powiedział Wilson.
- Zgadzam się - kiwnął głową House - Nie powinieneś za to płacić. Już się tym zajmuję.

Wilson wyglądał na zdezorientowanego, a House natychmiast to wychwycił.

- Oh, nie to miałeś na myśli? - diagnosta uśmiechnął się delikatnie - Tak, racja. To by ci nie pomogło poczuć się bardziej potrzebnym. Chcesz spaść do morza w płomieniach, podczas gdy ja odejdę bez szwanku, prawda?

Wilson jęknął i rozmasował sobie skronie. W przeciwieństwie do przyjaciela, on nie znalazł w domu żadnej aspiryny.

- House, to ja zrobiłem biopsję. To ja byłem na miejscu i to ja przeoczyłem krwawienie wewnętrzne. Niczego tu nie brakuje. Ty z kolei nie miałeś z tym nic wspólnego. Kwestionariusz gdzieś zaginął, a pacjent nigdy nie wspomniał o tym, że ma hemofilię.
- Ale on o tym mówił. Byłem tam - sprzeciwił się diagnosta.
- House, nie łapiesz tego? Sprawa jest bardzo poważna. Nie wywiniesz się z tego flirtując z Cuddy i nie skończy się na tygodniowym zawieszeniu w obowiązkach. Możemy stracić prawo wykonywania zawodu, cholera, możemy nawet skończyć w więzieniu.

Diagnosta odetchnął głęboko i przechylił delikatnie głowę.

- To brzmi przerażająco. Więc dlaczego jesteś taki chętny, żeby się w to wpakować? - zapytał w końcu.
- Cóż, - Wilson czuł się niezręcznie - chodzi o to, że jesteś moim przyjacielem i nie chcę żebyś wpakował się w kłopoty - wymamrotał.
- Racja, a ja jestem żałosnym, egocentrycznym draniem, który ma cię w nosie - odpowiedział diagnosta.
- Daj spokój, House. Wiesz, że wcale tak nie myślę.
- Oczywiście, że nie. Po tych wszystkich latach, kiedy podkradałem ci jedzenie, wykorzystywałem jako osobistego dilera vicodinu, odebrałem ci Amber, ty nadal byłeś przy mnie bo byłeś święcie przekonany, że tak naprawdę głęboko w środku jestem dobrym człowiekiem. Ale kiedy jeden raz próbuję ci pomóc, próbuję być dla ciebie dobrym przyjacielem, ty nie chcesz mi na to pozwolić. Dlatego, że czujesz się winny. Nie próbujesz uratować mojego tyłka, bo się o mnie martwisz. Martwisz się o siebie i o swoje cholerne, naszpikowane poczuciem winy, sumienie. Wyobraź sobie, że ja tracę pracę a ty nie. Ta myśl musi być dla ciebie nieznośna.
- Zamknij się, House! - wrzasnął onkolog. Stał tam patrząc się przyjacielowi w oczy. Już prawie znowu zaczął krzyczeć, ale nagle odwrócił się i zrobił kilka kroków oddalając sie od House'a.

Onkolog starał się uspokoić nerwy.

- Wiesz, może rację. Może czuję się winny. W końcu to była moja wina, więc jestem niejako uprawniony do tego uczucia. Ale skoro już wiesz, że to pozwoli mi poczuć się lepiej. To jako dobry przyjaciel powinieneś pozwolić mi, wziąć na siebie całą winę.
- Więc twierdzisz, - roześmiał się House - że muszę dać ci uratować mój tyłek i pozwolić ci pójść do więzienia, żeby udowodnić, że jestem dobrym przyjacielem? To żałosne.
- Tak jak ty! Ja już wiem, że jesteś dobrym przyjacielem. Dlatego powstrzymałeś mnie przed wygłoszeniem przemówienia o eutanazji. Dlatego ostrzegałeś mnie przed poślubieniem drugiej i trzeciej żony. I dlatego po tych wszystkich latach, kiedy wykradałeś moje żarcie, nadużywałeś mój bloczek recept, i tak, nawet po tym jak byłeś zamieszany w wypadek Amber, ja nie mogę od ciebie odejść.
- Nie oświadczasz mi się tu znowu, prawda? - zapytał zdezorientowany House, a Wilson roześmiał się z tej odpowiedzi.
- Nie martw się.

To było beznadziejne. House chciał ocalić Wilsona, Wilson chciał chronić House'a. Obaj chcieli rzucić na szale swoją lekarską licencję, a może nawet wolność, żeby tylko uratować tego drugiego. Ale oczywiście, żaden z nich nie mógłby patrzeć, jak ten drugi się poświęca.

- Słuchaj, Cuddy na mnie czeka. Chce wiedzieć wszystko o kwestionariuszu, który zniknął z akt - powiedział House.
- Chcesz, żebym poszedł z tobą? - chciał wiedzieć Wilson.

House analizował sytuację przez chwilę.

- Tak właściwie to nie wiem - powiedział w końcu i odszedł pozostawiając tą decyzję w rękach Wilsona, który wahał się przez chwilę zanim poszedł do środka za przyjacielem.

Okazało się, że obaj są oczekiwani w gabinecie Cuddy, odkąd policjanci ponownie odwiedzili ich szefową.
House zerknął na nich, wchodząc do gabinetu, po czym rzucił Cuddy badawcze spojrzenie.

- Ci mili panowie spytali mnie gdzie mogą cię znaleźć, więc powiedziałam im, że właśnie na ciebie czekam. Dobrze, że przyprowadziłeś ze sobą dr. Wilsona - poinformowała go i usiadła za swoim biurkiem, robiąc miejsce inspektorom.
- Dr Wilson? Dr House? Mamy kilka pytań dotyczących wczorajszego incydentu - oznajmił jeden z nich i wskazał im kanapę by usiedli. - Chciałbym jeszcze poinformować panów, że nie musicie odpowiadać na żadne pytanie, jeżeli oznaczałoby to działanie na własną niekorzyść - dodał.
- Czy już odczytujecie nam nasze prawa? - zastanawiał się House.
- Nie, proszę pana. To tylko ogólna informacja. Mogą panowie także sprowadzić swojego adwokata.

Wilson starał się poprawić swój wygląd. Może jednak nie zaszkodziłoby, gdyby spędził dwie minuty zmieniając koszulę. Wyglądał w tym momencie gorzej nawet niż House. A przynajmniej jego ubrania. W ogólnym wyglądzie był prawdopodobnie remis. Obaj wyglądali jak kupa gówna, zmęczeni, skacowani i poirytowani.

- Dr. House, czy podczas badania Jason Milton wspomniał panu o tym, że jest chory na hemofilię?

House uniósł jedną brew i kilkukrotnie zastukał laską w podłogę.

- Jest pan pewien, że chce zacząć od tego właśnie pytania?
- Co ma pan na myśli? - inspektor wyglądał na zdezorientowanego.
- Cóż, myślałem, że zaczniecie od pytania, na które w ogóle udzielę odpowiedzi. Ale wytoczyliście od razu ciężkie działa, więc muszę się zamknąć. Przykro mi.

Policjant zanotował coś w notesie, po czym zwrócił się z powrotem w ich stronę.

- W porządku, w takim razie proste pytanie. Dr. Wilson, czy w aktach pacjenta było cokolwiek co mogłoby wskazywać na jego dolegliwość?
- Ależ oczywiście, że on dostaje łatwe - zrzędził House, a Cuddy natychmiast zastrzeliła go wzrokiem.

Powoli, Wilson pokręcił głową.

- Nie, nic takiego tam nie było.
- A więc pan Milton nie poinformował was o swoim stanie w powiedzmy... kwestionariuszu, który każdy pacjent wypełnia rejestrując się w przychodni. A przynajmniej, zgodnie z tym co twierdzą pielęgniarki, takie panują tu przepisy.

House uśmiechnął się kpiąco i potrząsnął głową. No to jedziemy...

Wilson patrzył na niego przez chwilę zanim odpowiedział.

- Takiego kwestionariusza nie było w aktach pacjenta.

Inspektor odwrócił się w kierunku House'a.

- A to dopiero interesujące, czyż nie? Jest pan pewien, że nie chce nic powiedzieć?
- Tak - odpowiedział House unikając jakiegokolwiek bezpośredniego kontaktu wzrokowego.
- Taa... prawdopodobnie sam też bym tak zrobił. Mamy w tym momencie dwie teorie. Albo nigdy nie było żadnego kwestionariusza, co oznacza, że złamaliście szpitalne przepisy i przeoczyliście bardzo istotny fakt dotyczący stanu waszego pacjenta, co bezpośrednio doprowadziło do jego śmierci. Albo kwestionariusz był, a wy i tak schrzaniliście. A kiedy pacjent już nie żył pozbyliście się jedynego dowodu świadczącego o tym, że pan Milton kiedykolwiek wspomniał o swojej dolegliwości. Wy dwaj jesteście dobrymi przyjaciółmi, prawda? Tego przynajmniej dowiedzieliśmy się dzisiaj od waszych współpracowników. I jako szefowie oddziałów nie mielibyście problemów, żeby dostać akta pacjenta, kiedy jego ciało spoczywało już w kostnicy.
- To niedorzeczne - powiedział House - Gdyby kwestionariusz tam był, pacjent nadal by żył, ponieważ mój obecny tu przyjaciel by go przeczytał.
- A więc nigdy nie było kwestionariusza dr. House?
- Nie to powiedziałem, - westchnął diagnosta - a wy dwaj policyjni geniusze zapomnieliście o opcji numer trzy. Kwestionariusz istniał, pacjent zapisał w nim swoją dolegliwość, ale zaginął w drodze na onkologię. Co oznacza, że to nie moja wina, bo nie zapomniałem o tym wspomnieć i nie jest to także pomyłka dr. Wilsona.

Drugi gliniarz siedział do tej pory cicho, zajęty przeglądaniem jakichś akt, ale teraz zrobił krok do przodu.

- Dr. House, czy nadal zażywa pan narkotyki?

Diagnosta odchylił się do tyłu i znowu kpiąco uśmiechnął.

- Cholera, wiedziałem, że ten incydent z trawką w pokoju chłopaków na studiach, kiedyś w końcu wypłynie.
- Dlaczego ma to znaczenie? - przerwała im Cuddy,
- Nie byłby pierwszym lekarzem, który schrzanił sprawę, bo praktykował pod wpływem narkotyków - wyjaśnił policjant i odwrócił się z powrotem do House'a. - A więc, doktorze?

House sięgnął po laskę i wstał.

- Ta rozmowa dobiegła końca - stwierdził z zamiarem wyjścia.
- Więc powinien pan oczekiwać naszej wizyty w krótkim czasie.
- Dobrze wiedzieć, to da mi czas, na znalezienie adwokata i upieczenie ciasta dla was, chłopaki - wyjaśnił House i wyszedł.

Cuddy wybiegła za nim.

- House, czy teraz możemy porozmawiać?
- Uwierz mi Cuddy, im mniej wiesz, tym lepiej dla ciebie - powiedział i skierował się do wyjścia, ale szefowa stanęła na jego drodze.
- Zapomnij na chwilę o tym, że Wilson jest twoim najlepszym przyjacielem. Kto popełnił błąd?

Diagnosta uśmiechnął się delikatnie i pokręcił głową.

- Złe pytanie.
- Dlaczego?
- Bo niczego się z niego nie dowiesz. Albo zapomnę, że jest moim przyjacielem i obwinię go o wszystko, a ty będziesz się zastanawiać czy to możliwe, żebym naprawdę był takim dupkiem. Albo nie zapomnę i obwinię siebie, a ty pomyślisz, że mój charakter jest wystarczająco autodestrukcyjny, żeby dla niego skłamać.
- House, daj spokój. Co chcesz żebym zrobiła? - zirytowała się Cuddy.
- Nie wiem. - Wzruszył ramionami. - Borykanie się z takimi sytuacjami to twoja robota. Jak to dobrze, że ja nie pracuję w administracji.
- Zachowuj się tak dalej, a nie będziesz pracował wcale - powiedziała i poszła z powrotem do swojego gabinetu.
- Cuddy! - krzyknął za nią.

Odwróciła się. Ociągał się przez moment patrząc w dół na swoją laskę.

- Mój błąd spowodował jego błąd. To chyba czyni to moim błędem - wyjaśnił w końcu.
- Mówisz to, ponieważ jest twoim przyjacielem?
- Nie, ponieważ jest moim przyjacielem, mówię to głośno - powtórzył i tym razem naprawdę wyszedł.

Cuddy kiwnęła do niego głową i wróciła do swojego gabinetu, gdzie Wilson nadal rozmawiał z policją.

Onkolog wyglądał na nieco zagubionego gdy obserwował House'a i Cuddy wychodzących z gabinetu. Myślał o tym, żeby po prostu wstać i do nich dołączyć, ale sposób w jaki policjant na niego patrzył, zmusił go do pozostania na miejscu.

- Myślę, że to pozostawia tylko pana, dr. Wilson.
- Czy dr House wspomniał panu cokolwiek o zaginionym formularzu z przychodni.
- Myślę, - onkolog przewrócił oczami - że to jemu powinniście zadać to pytanie.

Policjant wziął głęboki wdech. Ci cholerni doktorzy, trzymający się razem i broniący nawzajem swoich tyłków.

- Panie doktorze, w tym momencie wygląda to tak, jakby to była wina dr. House'a. To on może usłyszeć niedługo zarzuty o nieumyślne spowodowanie śmierci. Biorąc pod uwagę pański udział w sprawie, byłoby dla pana o wiele lepiej, gdyby pan z nami współpracował. Jest pan świadkiem, tak czy inaczej będzie pan musiał nam powiedzieć. Przynajmniej na rozprawie, pod przysięgą.
- Spróbuję swojego szczęścia zamykając się - zdecydował Wilson i także wyszedł.

Niemal wpadł na Cuddy, która właśnie wracała do środka. Spojrzała na niego pytająco, ale przytrzymał tylko otwarte dla niej drzwi i dwie sekundy później zniknął z jej pola widzenia.

W środku czekali na nią policjanci.

- Potrzebujemy adres i nr telefonu dr. House'a na wypadek, gdybyśmy mieli więcej pytań. I może dane dr. Wilsona także, tak na wszelki wypadek.

Podała im to o co prosili i odetchnęła z ulgą, jak tylko mężczyźni opuścili jej biuro.



_________________
"To change the world, start with one step
however small, first step is hardest of all"
strony internetowe

PostWysłany: Sro 7:55, 03 Mar 2010
orco
Tłumacz



Dołączył: 17 Wrz 2009
Pochwał: 28

Posty: 638

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Hej! Wstaw proszę kolejną część, bo mi się bardzo podoba. Chcę wiedzieć jak im się uda wykręcić. Proszęęęęę :!: :!: :!:



PostWysłany: Pon 18:27, 22 Mar 2010
basiag95
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 01 Lut 2010

Posty: 97

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

sorry, że tyle to trwa, specjalnie na Twoją prośbę zaczęłam tłumaczyć dalej, ale chwilowo moja beta jest bardzo zajęta i już 2 części czekają w kolejce do poprawki...

cierpliwości, doczekasz się.


sorry T. że na Ciebie naskarżyłam, ale już mi głupio byłe ^^'



Autor postu otrzymał pochwałę.

_________________
"To change the world, start with one step
however small, first step is hardest of all"
strony internetowe

PostWysłany: Czw 6:49, 01 Kwi 2010
orco
Tłumacz



Dołączył: 17 Wrz 2009
Pochwał: 28

Posty: 638

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

orco napisał:
Wstawiam jeszcze jedną część, ale widzę, że fick nie cieszy się popularnością, więc prawdopodobnie zawieszę dalsze tłumaczenie.

oooo!
Czytając to obwieszczenie, stwierdziłam, że chcąc nie chcąc chyba jednak będę musiała cokolwiek napisać, abyś wciąż tłumaczyła tego ficka ;)
Z części na część jest coraz lepiej. Wyszukałam się drobnych błędów, ale nie aż tak bardzo rażących.



PostWysłany: Czw 17:35, 01 Kwi 2010
hattrick
Fikopisarz Miesiąca
Fikopisarz Miesiąca



Dołączył: 18 Cze 2009
Pochwał: 41

Posty: 9231

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

@hattrick: komentarze bardzo pomagają, bo:
1. widać, że nie tłumaczę w próżnię, tylko ktoś się tym interesuje i to daje motywację
2. rozwiązują problem pt "co zrobić, gdy następna część jest gotowa, a tu nie ma komentarza? wklejać post pod postem?"



Rozdział 4

House i Wilson spotkali się w domu, w samą porę by pokłócić się o to, kto przygotuje lunch tego dnia. W końcu House zdecydował, że on zamówi, a Wilson zapłaci. Sprawiedliwe dzielenie obowiązków jest bardzo ważne.

Godzinę później diagnosta cieszył się posiłkiem, podczas gdy onkolog dłubał w swojej chińszczyźnie, właściwie jej nie jedząc. W końcu Wilson odłożył swoje pudełko na bok.

- Nadal bierzesz prochy? - zapytał ni stąd ni zowąd.

House niemal się zakrztusił, odkaszlnął parę razy, żeby pozbyć się ryżu ze swojej tchawicy.

- Co? - zdołał w końcu powiedzieć. Wyglądał na zaskoczonego. To pytanie naprawdę zastało go z ręką w nocniku.
- Cóż, chodzi o to, że przeważnie po prostu kochasz udowadniać innym, że są w błędzie. Ostatnim razem oddałeś mocz w moim salonie. Ale dzisiaj uciekłeś, co zawsze było twoim jedynym sposobem na radzenie sobie z problemami. Przez nie radzenie sobie z nimi.

House także odłożył swój posiłek na bok i skrzyżował ręce na piersi.

- Biorę lekarstwa na moją nogę. Zawsze brałem i zawsze będę. Ostatnio tylko przerzuciłem się z narkotyków na leki nie powodujące uzależnienia.
- Mówię o czymś mocniejszym. Jak vicodin albo gorzej.
- Chcesz, żebym znowu nasikał do kubka twojego chrześniaka? - House uniósł jedną brew - Dawaj go tu.
- Chcę, żebyś powiedział mi prawdę - odparł onkolog.
- To jest w tej chwili twój największy problem? - House powoli zaczynał się irytować. - Gliniarze chcą jak najszybciej zamknąć sprawę. Szukają chłopca do bicia i wyskakują z takim gównem.
- Cóż, wybacz, że mam wątpliwości i martwię się o ciebie i narkotyki. Ciekawe skąd mi się to wzięło? - bronił się Wilson.
- Ta, jasne, nigdy nie ufaj uzależnionemu. To bardzo miłe. - House wstał i złapał swoje klucze. - Tak przy okazji, odpowiedź brzmi: nie. Zadziwiająco wciąż jestem czysty, pomimo bólów głowy, których mi ostatnio przysparzasz.

Chciał wyjść, ale Wilson mu nie pozwolił.

- Tym razem nie pozwolę ci po prostu zwiać - powiedział stając pomiędzy House'em i drzwiami wyjściowymi.
- Nie bądź niedorzeczny - szydził House i spróbował wyminąć przyjaciela.
- House, musimy się tym zająć - krzyknął onkolog i mocno odepchnął od siebie diagnostę, wytrącając go z równowagi. House utrzymał się na nogach, ale złapał się za udo i trzymał przez chwilę, zanim spojrzał na przyjaciela.
- Może powinieneś to powtórzyć? Zezłość się choć raz, Wilson. Powiedz co tak naprawdę myślisz! - rzucił wyzywająco i zrobił kilka kroków w jego kierunku, niemal przyciskając go do drzwi.
- Odsuń się ode mnie! - krzyknął Wilson, ale House się nie poruszył. Wpatrywał się tylko w przyjaciela.
- No dalej, wyrzuć to z ciebie. Dlaczego tkwimy teraz po uszy w gównie? - diagnosta wykrzyczał prosto w twarz przyjaciela.

Wilson zamknął oczy i starał się uspokoić, ale czuł jak jego tętno mocno przyspiesza. House i jego przeklęte gierki.

- Bo popełniłeś błąd! - wybuchnął w końcu. - Bo jesteś leniwym dupkiem, który nie przywiązuje wagi do swoich pacjentów. Próbujesz zrzucić z siebie wszelką odpowiedzialność i wszystko czego pragniesz, to jak najczęściej pokazywać nam wszystkim wokoło jaki jesteś genialny. Hej, wszyscy patrzcie na mnie. Jestem genialnym diagnostą, zdecydowanie za mądrym żeby uzupełniać akta. To musiało się prędzej czy później wydarzyć, bo szympans poradziłby sobie z dokumentacją lepiej niż ty! Przez lata harowałem jak wół, w międzyczasie zniszczyłem trzy małżeństwa, upewniając się, że robię wszystko jak należy, żeby pewnego dnia zostać szefem oddziału. I po co to wszystko? Żebyś ty mógł przyjść i zniszczyć to wszystko w przeciągu dwóch minut! Dziękuję ci bardzo!!!

House w czasie tego przemówienia uniósł jedną brew i rozważał dobrowolne wycofanie się. Nie był w stanie przewidzieć jaki będzie następny ruch przyjaciela. Wyglądał na porządnie wkurzonego.

W końcu Wilson skończył z trudem łapiąc oddech. Spojrzał z niedowierzaniem na House'a, niepewny czy naprawdę to zrobił. Diagnosta pokiwał głową i wziął głęboki wdech.

- Dobrze wiedzieć, prawda? - wymamrotał i tym razem onkolog nie próbował utrudniać mu wyjścia z mieszkania.

House pomyślał, że to dobry moment na przejażdżkę motorem. To zajmie jego umysł przez następne dwie godziny. Wilson pomyślał, że to dobry moment, żeby zadzwonić do swojego adwokata.

Po wydłużonej przejażdżce, skończyły się miejsca, do których House mógł pojechać. Zwykle, kiedy był zły na przyjaciela, jechał do domu, odłączał telefon i spędzał wieczór przed telewizorem w towarzystwie alkoholu i żarcia na wynos. Ale jego nowy dom zawierał Wilsona. Odkąd zamieszkali wspólnie, mógł przynajmniej uciekać do swojego biura, ale w tym momencie nie było dostępne. Dodatkowo zostawił połowę swojego lunchu, więc znalazł sobie pizze w jakimś tandetnym barze. Spędził tam kilka godzin, rozmyślając na temat swojej przyjaźni z Wilsonem.

Był z siebie bardzo dumny, że udało mu się utrzymać z daleka od vicodinu. Pracował na to naprawdę ciężko. I zakładał, że Wilson mu zaufa. Oczywiste było jednak, że tak się nie stało i House zdał sobie sprawę, że prawdopodobnie to się nigdy nie zmieni. Ta myśl go raniła i właśnie to w tej chwili powstrzymywało go przed powrotem do domu. Jednak z drugiej strony, Wilson był lekarzem i wiedział jak mają się sprawy z uzależnionymi i jaki jest odsetek ich powrotów do nałogu. A co ważniejsze znał House'a i jego historię nadużywania leków. Diagnosta nie mógł go tak naprawdę winić, sam też by sobie nie zaufał. Ale to nadal bolało.

House zamówił kolejne piwo i po raz pierwszy od kiedy stracili pacjenta, zaczął myśleć o swojej własnej przyszłości. Może naprawdę powinien tym razem zadbać o siebie. Nie dlatego, że był egoistycznym dupkiem, którego nie obchodził los najlepszego przyjaciela. Ale po prostu dlatego, że był na dobrej drodze, żeby wyrwać się ze swojego autodestrukcyjnego stylu życia. Był znowu lekarzem, odzyskał licencję i skompletował dobry zespół. Nie chciał znowu stracić tego wszystkiego.

Ale ze sposobu w jaki potraktowali go gliniarze, wiedział także, że być może jest już na to za późno. Mimo wszystko warto było spróbować. Pierwszym krokiem było zdobycie adwokata. Cholera, ci goście zawsze są tacy drodzy.

Kiedy wreszcie przyjechał z powrotem do domu, Wilson jeszcze nie spał. Oglądał telewizję i czekał na niego. House usiadł po swojej stronie tej okropnej, pomarańczowej kanapy i położył nogi na stole.

Przez jakiś czas oglądali mecz koszykówki, ale w końcu Wilson przerwał ciszę.

- To było głupie pytanie. Przepraszam cię House. Przepraszam, że na ciebie nawrzeszczałem.
- Ponieważ spędziłeś kilka ostatnich godzin przeszukując mieszkanie i nie znalazłeś żadnych prochów pomiędzy moimi skarpetkami? - odpowiedział jego przyjaciel nadal oglądając mecz.
- Nie, - Wilson wywrócił oczami - ponieważ tak naprawdę ci ufam. Miałeś rację. Ci gliniarze odkopią wszystko, cokolwiek pomoże im uznać nas winnymi.
- O tobie nie mogą odkopać zbyt wiele - wymruczał diagnosta.
- Hej, ostatnim razem gdy zostaliśmy aresztowani, to ja byłem gościem z listem gończym na karku.
- Co z tego? - po twarzy House'a przemknął uśmieszek - Przez ciebie mnie też aresztowali.
- Nie, przez ciebie i to, że nie chciałeś brać udziału w pogrzebie własnego ojca.

Diagnosta uśmiechnął sie na wspomnienie tego, jak Wilson próbował przekonać policjanta, że nie jest brutalną osobą zagrażającą bezpieczeństwu publicznemu.

- To była miła wycieczka. Dobre czasy.

Wilson przytaknął.

- Mimo wszystko, przepraszam. Wygląda na to, że potrzebowałem na kogoś nawrzeszczeć. Dziwię się, że ty zostałeś taki spokojny.
- To dlatego, że nie winię innych ludzi za swoje własne pomyłki - wyjaśnił House i z trudem utrzymał poważną minę.
- Racja - zaśmiał się Wilson i potrząsnął głową - Jesteś tak bardzo egocentryczny, że inni ludzie nie mają nawet prawa popełniać twoich błędów. Ale tym jednym, będziesz musiał podzielić się ze mną. To był nasz błąd, nie tylko twój.
- Przepraszam, że tego nie zapisałem. I żeby było jasne, nie jestem spokojny. Jestem po prostu dobry aktorem - wyjawił House.

Złapał pilot i wyłączył telewizor.

- Dzwoniłem dzisiaj do swojego adwokata - ogłosił i spojrzał na Wilsona, który pokiwał głową.
- Ja też. - Onkolog upił łyk swojego piwa. - Powiedział mi, żeby obwinić ciebie o wszystko. Wiesz, na zasadzie: skąd miałem o tym wiedzieć, skoro jego lekarz prowadzący schrzanił podstawowy wywiad.
- Taa... - uśmiechnął się House. - Mój powiedział, żeby przyznać się do błędu, ale wskazać, że powinieneś był zauważyć brak kwestionariusza, więc też jesteś winny. Wiesz, na zasadzie: wspólny problem, to problem podzielony.

Popatrzyli przez chwilę po sobie i w końcu wybuchnęli śmiechem. Może to była kiepska próba pozbycia się części narastającego od kilku dni napięcia i desperacji, a może po prostu cieszyli się, że znowu było między nimi w porządku, ale przerodziło się to w wybuch gromkiego śmiechu.

W końcu, Wilson otarł łzę z oka, a House wstał i poszedł do lodówki po następną kolejkę piwa.

- To jest naprawdę do kitu, - stwierdził i podał butelkę przyjacielowi - nie wywiniemy się z tego obaj. Wiesz, nie boję, że pójdę do więzienia albo że stracę prawo wykonywania zawodu. No dobra, boję się, ale dużo bardziej boję się, że nasza przyjaźń może tego nie przetrwać - wyjaśnił diagnosta gapiąc się na trzymaną w rękach butelkę.

Wilson spojrzał na niego zaskoczony. House nigdy nie był z nim tak szczery.

- O czym ty mówisz? - zapytał.
- Jest powód, dla którego w szpitalach prawie nigdy nie ma oddziałów diagnostycznych. Świat może bez nich żyć. Z drugiej strony onkolodzy są bardzo potrzebni. Głupie nowotwory!

Wilson potrząsnął głową.

- Tak właściwie, to myślę, że ratujesz więcej żyć niż ja. Ja tylko patrzę jak ludzie umierają i staram się ulżyć im w cierpieniu.
- Cóż, to też jest coś warte. Nikt nie powinien umierać w bólu - wymamrotał House.
- Taa... i nikt nie powinien musieć żyć w cierpieniu - dodał Wilson i westchnał.

Ponownie zamilkli na chwilę.

- Wiesz co? Zawrzyjmy umowę. Nie będziemy zrzucać winy na siebie nawzajem i nie będziemy się poświęcać. Po prostu zobaczymy jak to się potoczy i ktokolwiek z nas oberwie... po prostu oberwie.

House przemyślał to i w końcu kiwnął głową.

- Dobra, ale zdajesz sobie sprawę co to oznacza?
- Co?
- Obaj musimy znaleźć sobie nowych prawników.

Dopili swoje piwa i postanowili zakończyć na tym dzień. Wilson wziął wreszcie prysznic, House czytał magazyn i godzinę później obaj spali. Nadal niepewni swojej przyszłości, ale zadowoleni, że nadal są przyjaciółmi.

Następnego ranka, tak właściwie to było niemal południe, obaj zostali obudzeni przez dzwonek do drzwi. Oczywiście, to Wilson poszedł otworzyć. To była pierwsza rzecz, jaką House wyjaśnił po wspólnej przeprowadzce. Otwieranie drzwi i odbieranie telefonów to zadanie dla osoby z dwiema zdrowymi nogami. Wilson otworzył drzwi i zobaczył stojącą za nimi Cuddy.

- Mamy problem - poinformowała go.
- Nie żartuj - wymamrotał onkolog, ale został zignorowany, przez wchodzącą do mieszkania kobietę.

Cuddy weszła do salonu. Pomijając sofę i telewizor, był nadal zupełnie pusty. Oczywiście nie licząc pudeł po przeprowadzce.

- Wow, naprawdę podoba mi się, to co udało wam sie zrobić z tego miejsca - powiedziała. - Gdzie jest House?

Wilson powoli zamknął drzwi i rozmasował sobie kark.

- Śpi.
- Mógłbyś go obudzić? - poprosiła i usiadła.
- HOUSE! Wstawaj! - wrzasnął natychmiast onkolog i otworzył lodówkę. Tego ranka czekało go kiepskie śniadanie.

Zaczął parzyć kawę, kiedy diagnosta dołączył do nich w salonie dwie minuty później. Ziewnął głośno i rozejrzał się z zaspanym wyrazem twarzy. Jego humor nie poprawił się, kiedy zobaczył swoją szefową.

- Czy możemy odłożyć to do popołudnia? - rzucił i pokuśtykał do lodówki. Rozczarował się dokładnie tak samo jak jego przyjaciel minutę wcześniej. Usiadł na stołku przy barze przecierając zaspane oczy.
- Jest jedenasta. Nie miałam zamiaru przerywać waszego słodkiego snu.
- Wspomniałaś o problemie - Wilson chciał jak najszybciej mieć to za sobą.
- Cóż, chodzi o tego prawnika. Chce dopaść was obu. Pozwał szpital o błąd w sztuce i dosłownie zjednoczył się z prokuratorem okręgowym, żeby upewnić się że was dopadną. Gliniarze pokazali się ponownie i skonfiskowali akta twoich starych pacjentów, żeby zweryfikować twoją dokumentację - ściągnęła usta i spojrzała na House'a. - To nie oznacza dla was nic dobrego. Odkopią wszystko, twoje uzależnienie od vicodinu i to jak zaopatrywałeś go w prochy. - To ostatnie zdanie skierowała do onkologa. - Nie zdziwię się nawet jeśli Tritter też się pokaże.
- Widzisz, właśnie dlatego nie powinnaś budzić nas tak wcześnie - House sięgnął po kubek kawy, który podawał mu Wilson, kiwając do niego głową.
- To prawda, w więzieniu prawdopodobnie wstają wcześnie, więc powinniśmy zaznać tyle snu ile tylko się da, póki jeszcze możemy.
- Naćpaliście się? - Cuddy spojrzała na nich zaskoczona.
- Czy jest na świecie ktokolwiek, kto jeszcze wierzy, że jestem czysty? - westchnął House i zrobił smutną minę.
- Jak możecie być tacy spokojni, gdy próbują zniszczyć wasze życia? - zapytała.
- Myślisz, że to by w czymś pomogło, gdybyśmy dostali napadu lękowego? - wzruszył ramionami Wilson.
- Właśnie, odpręż się Cuddy. Może już niedługo dostaniesz to mieszkanie. Dobrze, że nigdy się nie rozpakowaliśmy - powiedział House i wsypał do swojego kubka kolejną łyżeczkę cukru. Kawa Wilsona była naprawdę niebezpieczna.

Cuddy wstała i sięgnęła po swoją torebkę.

- Nie mogę w to uwierzyć. Nasz prawnik pracuje nad sprawą. Potrzebuje waszych zeznań. Możecie wpaść później?
- Dobra, ale najpierw śniadanie. Choć Wilson, ja stawiam - ogłosił House i również wstał.
- Nie mogę przegapić takiej okazji - Wilson spojrzał na szefową - Nie martw się, później przyjedziemy.

Obaj mężczyźni poszli do swoich sypialni, żeby się przebrać. Cuddy ponownie rozejrzała się po niemal pustym pomieszczeniu. Jeszcze raz pokręciła głową i wyszła.

Obaj umierali z głodu, więc kiedy byli już rozbudzeni i gotowi do wyjścia, postanowili darować sobie śniadanie i pójść od razu na lunch.

House dobrowolnie przyniósł nawet swój portfel. Wilson sprawdził go dwukrotnie i ze zdziwieniem znalazł tam 50 dolarów. Dwie godziny później weszli do PPTH, aby spotkać się ze szpitalnym prawnikiem.

- Więc, gdzie jest ten koleś? - Zastanawiał się House przeszukując tablicę przy windzie.
- Nie wiesz gdzie szukać prawnika? - Zaśmiał się Wilson.
- Zawsze to on przychodził do mojego gabinetu, albo Cuddy ściągała mnie do swojego biura.
- Dział prawny jest na piątym piętrze - powiedział Wilson i już wchodził do windy, kiedy Cuddy zawołała na nich z drugiego końca przychodni.
- Już tu na was czekamy.

Obaj doświadczyli déjà vu, gdy ponownie usiedli obok siebie na kanapie Cuddy. Ale tym razem przesłuchiwani byli przez prawnika. Ponowne opowiedzenie historii zajęło im jedynie 5 minut.

- Nie byłoby rozsądnie składać takie zeznania w sądzie. Powinniśmy pójść na ugodę - wyciągnął wnioski prawnik.
- Cóż, ci goście są bardzo zdecydowani by wnieść zarzuty. To nie będzie tanie - westchnęła Cuddy.
- Jestem przekonany, - wzruszył ramionami prawnik - że mamy szansę jako szpital odciąć się od tej sprawy. - Spojrzał na Wilsona i House'a - Ale osobiste konsekwencje dla zamieszanych w to lekarzy, cóż, to będzie trudne, ale nie jest to dla mnie priorytet.
- Oczywiście że nie, - House posłał Cuddy złośliwy uśmieszek - szpital przede wszystkim, prawda?

Cuddy zarumieniła się i spuściła wzrok.

- Jakies pytania? - zapytał prawnik i wyszedł sekundę później, gdy nikt mu nie odpowiedział.
- Cóż, wydaje mi się, że nie mamy tu nic więcej do roboty - stwierdził Wilson wstając. House poszedł w jego ślady.
- Przykro mi, - powiedziała nagle Cuddy, a obaj mężczyźni spojrzeli na nią - pan Milton wniósł zarzuty przeciw wam, a jego prawnik wie, że to był wasz osobisty błąd. Muszę robić to, co jest najlepsze dla szpitala. Mamy reputację do stracenia, ale nadal będę robiła wszystko co w mojej mocy żeby wam pomóc.
- Cóż dr Cuddy - zaczął Wilson - szpital może i ma reputację do stracenia, to prawda. Pani natomiast, już nie ma.

Opuścił gabinet, a Cuddy spojrzała na House'a. Łzy napłynęły jej do oczu, ale zlekceważyła je.

- Nie przejmuj się Cuddy. Ja potrzebowałem prawnika już tyle razy, że co roku przysyła mi na gwiazdkę kartkę z życzeniami. Wilson natomiast, przez lata był ciężko pracującym gościem. Schrzanił jeden raz, a ty go tak zawiodłaś. Ja też byłbym wkurzony na jego miejscu.
- House, nie uważasz, że czuję się z tym okropnie? - zapytała i wytarła łzę ze swojego policzka.
- Hmm... naprawdę myślisz, że mnie to obchodzi?

Po tym on także wyszedł, ale wrócił kilka sekund później.

- Tak właściwie to mnie obchodzi. Ty mnie obchodzisz. To nie twoja wina. To my postawiliśmy cię w trudnej sytuacji. Problem w tym, że twój żal nic tu nie zmieni. A twoje zwyczajne, profesjonalne podejście do sprawy sprawia, że w tej chwili wyglądasz na dupka.

I zanim Cuddy mogła mu odpowiedzieć, wyszedł i dołączył do Wilsona, który już czekał w samochodzie.

Dwaj przyjaciele zdecydowali się pojechać na zakupy. Wilson z reguły unikał zabierania House do sklepu spożywczego, bo zawsze kończyło się to kłótnią. House oskarżał Wilsona o bycie cholernym wegetarianinem skoro jadał tylko to zdrowe gówno, a Wilson przewidywał przyjacielowi rychłą śmierć z powodu niezdrowej diety. Nigdy nie mogli dojść do porozumienia. Ale dzisiaj, onkolog miał to w nosie. Pchał wózek krążąc po sklepie, podczas gdy diagnosta napełniał go swoimi ulubionymi przysmakami i Wilson musiał przyznać, że ich zakupy nie należą może do zdrowych, ale są cholernie smaczne.

Kiedy dojechali przed dom, oczekiwały już na nich dwie znajome twarze. Głupi glina 1 i głupi glina 2 pojawili się zaledwie chwilę wcześniej i stali przed drzwiami czekając na powrót lokatorów. Wilson zaparkował swój samochód po drugiej stronie ulicy i obaj lekarze spojrzeli na swoich gości.

- Myślisz, że udałoby nam się dotrzeć do Meksyku? – zastanawiał się House
- Kanada jest bliżej – odpowiedział Wilson.
- Ale w Meksyku jest cieplej. Jeśli wiesz co mam na myśli. – powiedział diagnosta puszczając oko do onkologa.
- Widzisz, to jest właśnie moment, kiedy posiadanie tylko jednego przyjaciela jest najbardziej do dupy. Kiedy trafia się do aresztu razem, to nie ma kto przyjść i wpłacić kaucję.
- Jak to dobrze, – zachichotał House – że mój jedyny przyjaciel ma trzy byłe żony. I biorąc pod uwagę te wszystkie alimenty, powinny być w stanie wykupić nas obu. To co powiesz? Ja biorę Julie, a ty Bonnie?
- Chodź, skończmy z tym. W końcu to nie jest zielona mila. – powiedział onkolog wysiadając z samochodu.
- Jeszcze – wymamrotał House idąc w jego ślady.



_________________
"To change the world, start with one step
however small, first step is hardest of all"
strony internetowe

PostWysłany: Czw 21:50, 01 Kwi 2010
orco
Tłumacz



Dołączył: 17 Wrz 2009
Pochwał: 28

Posty: 638

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Bardzo mnie dziwi, że nikt nie komentuje (sama go dopiero zauważyłam *_* - oto powód). To jest prawdopodobnie najlepszy fanfick jaki miałam okazję przeczytać. Najbardziej intrygujący, zdaje się. Dzięki, że poświęcasz na to czas i tłumaczysz.
Jedyne, co mnie zdziwiło, to słowa House'a skierowane do Cuddy:

orco napisał:
- Tak właściwie to mnie obchodzi. Ty mnie obchodzisz.

W sytuacji, w której - jak wnioskuję - jest z Lucasem. Ale to nie ma pewnie głębszego znaczenia; może autor(ka) uznała to za ich grę, której nie skumałam.
Za to szczera rozmowa z Wilsonem pasuje. W tych okolicznościach.
Czekam, czekam na rozwinięcie; może nie zajrzę do oryginału :-)
Trzymaj się, noc dobra!



PostWysłany: Wto 21:37, 06 Kwi 2010
gaba
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 27 Sie 2009
Pochwał: 8

Posty: 79

Miasto: wroclaw
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

@gaba: Lisa jest z Lucasem, ale to co powiedział House nie wydaje mi się gierką. Są w końcu przyjaciółmi i fakt, że Cuddy jest zajęta tego nie zmieni.

A do oryginału polecam zajrzeć, bo jak pisałam na początku jest pisany pięknym literackim angielskim.


Rozdział 5

- Jak się okazuje to przydatne, że wy dwaj mieszkacie razem. – Powitali ich gliniarze.
- Taa, nam też się to podoba – odpowiedział House
- Mówiłem, że wpadniemy, masz to ciasto? – zapytał drugi policjant.
- Czy jeśli skłamię na ten temat to potem użyjecie tego przeciwko mnie?
- Panowie, czy jest coś co możemy dla was zrobić? – wtrącił się Wilson
- Jasne, na przykład towarzyszyć nam na posterunek, skoro przyjechaliśmy tu z nakazem aresztowania.

House i Wilson wymienili szybkie spojrzenia.

- Którego z nas? – chciał wiedzieć House. Nagle jego głos stracił nutę sarkazmu.
- Obydwu. Jesteście aresztowani za nieumyślne spowodowanie śmierci Jasona Miltona. Macie prawo zachować… - zaczął policjant, ale House wszedł mu wpół zdania.
- Oszczędź nam tych bzdur – powiedział, podczas gdy Wilson jęknął masując się po karku.
- Wszyscy jesteśmy dorośli, więc wydaje mi się, że możemy przejść przez to bez używania przemocy. – Powiedział gliniarz wskazując policyjny samochód. – Chodźmy.
- Słyszałeś to? Nazwał mnie dorosłym. – Wymamrotał House do przyjaciela, kiedy szli do radiowozu.
- To wiele mówi o policyjnej pracy w dzisiejszych czasach. – odpowiedział Wilson.

Obydwaj zostali pospiesznie przeszukani, a House wydał z siebie jęk gdy jego proszki przeciwbólowe zostały skonfiskowane, a laska zniknęła w bagażniku.

Pół godziny później Wilson siedział nerwowo przy stole w pustym pokoju. Nie miał kontaktu z House’em od pewnego czasu, ale zgadywał, że przyjaciel znajduje się w podobnej sytuacji. W końcu do pokoju wszedł mężczyzna i usiadł po drugiej stronie stołu.

- Dobry wieczór doktorze Wilson. Nazywam się Frank Ross. Jestem głównym śledczym nadzorującym tą sprawę. Czy kontaktował się pan ze swoim adwokatem?

Wilson kiwnął głową.

- Już tu jedzie.
- Czy zechciałby pan odpowiedzieć na kilka pytań w czasie gdy na niego czekamy? – zapytał Ross przeglądając akta sprawy.
- Jedynym powodem, dla którego wezwałem adwokata jest to, żeby powiedział mi, co ja powinienem powiedzieć wam. Więc nie, nie zechcę odpowiedzieć na pana pytania.

Ross przyglądał się przez chwile swojemu rozmówcy. W końcu zamknął teczkę i wstał.

- Dobrze. W końcu to pańskie prawo. W takim razie pójdę najpierw porozmawiać z pana kolesiem. Przynajmniej na jego prawnika nie musimy czekać.
- House nie wezwał swojego adwokata? – zapytał natychmiast Wilson.
- Nie, – pokręcił głową detektyw – najwyraźniej woli sam przemawiać w swoim imieniu. Do zobaczenia później.

Ross wyszedł, a Wilson westchnął ciężko.

- Cholera, House! – wymruczał kręcąc głową.

Diagnosta był znudzony. Bujał się na krześle przechylając je w tył i studiując uważnie szary sufit nad swoją głową. Od czasu do czasu uderzał palcami o blat stołu stojącego przed nim. W końcu pochylił się do przodu stawiając wszystkie nogi krzesła z powrotem na ziemi. Westchnął i spojrzał na zegarek. Cholerni, leniwi gliniarze. Umierał z głodu i bolała go noga. Radził sobie z bólem lepiej w ciągu ostatnich kilku miesięcy, pozostając całkowicie czystym od narkotyków, ale nadal potrzebował zażywać środki przeciwbólowe. A od ostatniej tabletki jaką wziął minęło już trochę czasu.

W końcu ktoś odwiedził go w jego królestwie nudy. Detektyw Ross wszedł do pokoju i przedstawił się.

- Łał, już prawie zaczęło mi być szkoda pacjentów, którzy czekają w kolejce w przychodni. Na szczęście pojawił się pan, aby temu zapobiec.
- Cóż – uniósł brew Ross –w takim razie może powinienem wrócić za dwie godziny?

Oczy House’a zwęziły się. Lepiej nie kpić sobie z gościa, który decyduje gdzie spędzisz noc.

- A może mógłby pan powiedzieć mi co ja tutaj robię – zasugerował nieco bardziej uprzejmym głosem.
- Spędziłem miłe popołudnie – powiedział Ross siadając – przeglądając akta pańskich byłych pacjentów. Czy to normalne kończyć uzupełnianie dokumentacji sześć do ośmiu tygodniu po zakończeniu leczenia?
- Jestem zajęty.
- Lecząc jednego pacjenta tygodniowo?
- Może pan zapytać dowolnego lekarza, – wywrócił oczami House – jesteśmy zajętymi ludźmi. Czasami robota papierkowa się spiętrza. Wtedy bierzemy jeden z naszych rzadkich dni wolnych, żeby to nadrobić.
- I świętujecie te rzadkie okazje, – pokiwał głową Ross – poprzez zmianę charakteru pisma? Większość tych przypadków nie została nawet opisana przez pana, doktorze House.
- Jestem ordynatorem całego oddziału. Moi pracownicy zajmują się właściwym leczeniem, podczas gdy ja odpowiadam za myślenie. Więc to oni zajmują się dokumentacją – wyjaśnił lekarz.
- Muszą być bardzo godni zaufania. Podpisał pan wszystkie z tych akt, co oznacza, że to pan ponosi odpowiedzialność za wszystko. Czy kiedykolwiek przeczytał pan chociaż jedno z tych sprawozdań?

House rzucił policjantowi surowe spojrzenie, ale nic nie powiedział.

- Rzuciłem także okiem na dokumentację pańskich pacjentów z przychodni. Ten sam obrazek, a pielęgniarki z przychodni twierdzą, że jest pan niejako znany ze swojej niekompletnej dokumentacji.
- Czy kiedykolwiek dojdzie pan do sedna swojej przemowy? – zapytał w końcu zirytowany diagnosta.
- Cóż, to proste równanie. Pański pacjent zmarł, ponieważ zaginęły akta z ważną informacją o jego stanie. Jego lekarz prowadzący jest znany z niechlujnego prowadzenia dokumentacji. Więc samo nasuwa się tu pytanie, czy może istnieć związek pomiędzy tymi dwoma faktami, panie Wielki Diagnosto?
- Mówiłem wam to wczoraj. W jego teczce już był kwestionariusz z informacją o jego hemofilii. Nie było potrzeby ponownie to zapisywać – wyjaśnił House.
- Dr Wilson twierdzi, że kiedy akta do niego dotarły, nie było w nich żadnego kwestionariusza. Gdzie się podział?

House zachichotał.

- To chyba najgłupsze pytanie jakie do tej pory słyszałem. Skąd miałbym wiedzieć? Zgubił się po drodze na onkologię.
- To nie jest zbyt przekonujące, dr. House. – Ross posłał mu badawcze spojrzenie.
- Przykro mi, – westchnął diagnosta – tak właśnie było. Ale mogę wymyślić bardziej interesujące kłamstwo, jeżeli to pana bardziej zadowoli.
- Więc to często się zdarza? Ważne informacje o stanie pacjenta gubią się? Może istnieje biuro dokumentów zagubionych i znalezionych?

House wyglądał na wkurzonego, co zachęciło Rossa do kontynuowania drwin.

- No tak, kogo ja w ogóle pytam? Lepiej bym zrobił rozmawiając na ten temat z pana pracownikami/sekretarkami.
- Proszę posłuchać, może mojemu oddziałowi wypełnienie dokumentów zajmuje czasami nieco dłużej, ale koniec końców robota papierkowa jest zrobiona i kompletna. Nigdy nie było z tym problemu, - zaczął krzyczeć House. Był zirytowany przez tego idiotę do granic wytrzymałości.
- Aż do teraz. Ale teraz ten dwudziestotrzyletni mężczyzna nie żyje, bo ktoś spieprzył sprawę. I to był albo pan, albo pana przyjaciel. A biorąc pod uwagę fakt, że on ma oczywistą obsesję na punkcie porządku i zorganizowania, swoje pieniądze postawiłbym w tym momencie na pana.

House wpatrywał się w blat stołu. Nie potrzebował adwokata, by wiedzieć, że nie powinien wdawać się w tą dyskusję.

Ross zanotował coś w notesie i spojrzał powrotem na niego.

- Czytałem w pana aktach, że przez lata praktykował pan medycynę pozostając pod wpływem Vicodinu. To narkotyk trzeciego stopnia. Mój były kolega prowadził nawet śledztwo w tej sprawie trzy lata temu.
- Czy w tych samych aktach wyczytał pan także, że ostatniego lata spędziłem 2 miesiące w ośrodku odwykowym, żeby odstawić vicodin? Co zakończyło się sukcesem! Powinien pan także wyczytać, że śledztwo, nad którym tak ciężko pracował pana kolega nigdy nie dotarło przed oblicze ławy przysięgłych. - powiedział House
- To było śledztwo w sprawie podejrzenia o rozprowadzanie przez pana narkotyków. Nie zmienia to faktu, że znaleźli w pana mieszkaniu duże ilości tabletek. Zastanawiam się, jak tak wielkie uzależnienie od narkotyków mogło wpływać na pana pracę, jako lekarza.
- Nie wpływało w ogóle. Do czego pan zmierza? Tak, przez lata praktykowałem będąc pod wpływem leków przeciwbólowych i nigdy nawet raz nie spieprzyłem. Teraz jestem czysty i pacjent umiera. To trochę nie pasuje do pana narkotykowej teorii.
- Pasuje, jeżeli nadal jest pan pod wpływem opiatów. Nie byłby to pierwszy przypadek powrotu do nałogu. A jako lekarz, z pełnym dostępem do różnego typu leków, jest pan w grupie dużego ryzyka – powiedział Ross
- Nie biorę opiatów – stwierdził House
- Chce pan to udowodnić? - zapytał Ross i wyjął z marynarki plastikowy kubeczek o dobrze znanym lekarzowi kształcie.
- I udawać, że zgadzam się z pana idiotycznymi spekulacjami? Nie, dzięki. Proszę pokazać nakaz sądowy, a wtedy nasikam do cholernego kubka.
- Dobrze – Ross uśmiechnął się jednym kącikiem ust. – Myślę że na teraz skończyliśmy.

Wstał i podszedł do drzwi, ale nagle odwrócił się z powrotem.

Interesujące jest to, że może i zerwał pan z vicodinem, ale wcześniej dr Wilson przepisywał panu recepty bardzo nieregularnie. Wygląda na to, że wypisał ich zbyt dużo. Przez lata trochę się tego zebrało. A termin ważności wypisywanych wtedy leków jeszcze nie upłynął. Proszę o tym pomyśleć. Jest pan pewien, że po prostu nie zapomniał pan o tym wspomnieć?

I nie czekając na odpowiedź, Ross wyszedł z pokoju zostawiając zakłopotanego House'a.

- Cholerny dupek! - wymamrotał wreszcie diagnosta.

W międzyczasie pojawił się adwokat Wilsona i kazał swojemu klientowi siedzieć cicho dopóki nie zbierze wszystkich informacji związanych ze sprawą. W związku z tym druga próba przesłuchania onkologa była jeszcze krótsza od poprzedniej.

- Cóż, sędzia poszedł do domu dwie godziny temu, więc wy chłopcy będziecie musieli tu zostać – usłyszał onkolog od Rossa, zanim ten ostatni opuścił pokój przesłuchań i udał się do swojego biura.

Ani House, ani Wilson nie byli zachwyceni perspektywą spędzenia nocy w celi, ale ich zdanie w tej kwestii nie miało żadnego znaczenia. Diagnosta przynajmniej dostał z powrotem swoje leki przeciwbólowe, więc mógł nieco sobie ulżyć.

Wilson usiadł na małej ławeczce, podczas gdy House natychmiast zajął łóżko.

- Nasze zakupy zostały w samochodzie – wymamrotał Wilson zagubiony w swoich myślach.
- Dobrze wiedzieć, że skupiasz się na najistotniejszych sprawach – zaśmiał się House.
- Więc co powiedział? - chciał wiedzieć onkolog
- Uważa, że jestem nieodpowiedzialnym ćpunem, który nie powinien nawet podawać chusteczek pacjentom z katarem.
- Dlaczego nie wezwałeś swojego adwokata? - kontynuował Wilson, a House wywrócił tylko oczami. Miał dosyć głupich pytań jak na jeden dzień.
- Czy możemy wrócić do tematu naszych lodów rozpuszczających się w twoim bagażniku? - odpowiedział.
- Po to zatrudniasz adwokata, żeby pojawił się i pomógł w przypadkach takich jak ten – onkolog zignorował komentarz przyjaciela i ciągnął dalej swój wywód.
- Niedługo stracę swoją pracę, muszę oszczędzać kasę. Gość bierze 400 dolców za godzinę.
- Stracisz swoją pracę tylko jeśli udowodnią ci winę, a twój kosztowny adwokat jest w stanie temu zapobiec. Być może.
- Jeśli pozwolę ci zająć łóżko, to czy zechcesz się zamknąć? - westchnął House patrząc na przyjaciela.
- Sprawdź mnie! - rzucił wyzwanie Wilson z chytrym uśmiechem na ustach.
- Spróbuję raczej zasnąć – wymamrotał House i odwrócił się na bok twarzą do ściany.

Nie był senny, ale kompletnie zirytowany. Wilson nie był zabawny, jeśli nie dało się ostentacyjnie wyjść w czasie jego wykładu, więc diagnosta próbował uciszyć przyjaciela całkowicie go ignorując. Ta strategia działa tylko przez kilka minut, bo gapienie się na ścianę było jeszcze gorsze niż słuchanie onkologa. Odwrócił się ponownie i usiadł.

- Powiedział, że może cię dorwać za przepisywanie mi za dużych ilości vicodinu – przyznał w końcu
- Ale to były legalnie wystawione recepty – odpowiedział Wilson gapiąc się na przyjaciela ze zszokowanym wyrazem twarzy.
- W czasie tamtego dochodzenia wykopali u mnie w domu setki tabletek. To oczywiste, że nie potrzebowałem ich wszystkich.

Wilson westchnął myśląc o wszystkich tych okazjach, kiedy House łaził za nim po szpitalu prosząc o kolejną receptę dopóki onkolog nie wypisał jej w końcu tylko po to, żeby przyjaciel zostawił go w spokoju. Zawsze próbował wmawiać sam siebie, że House naprawdę potrzebował leków. Dodatkowo, był przekonany, że bezpieczniej jest mieć pewność, że House dostanie swój vicodin, bo diagnosta w końcu znalazłby sposób na uzyskanie tabletek i dużej ilości kłopotów przy okazji.

- Więc jednak, mimo wszystko Tritter nas dosięgnie. - Stwierdził w końcu Wilson i spojrzał na przyjaciela. Poczucie winy było wyraźnie wypisane na jego twarzy. - Nie mogłeś po prostu zadzwonić po swojego adwokata, prawda?
- Tak właściwie, to nadal mogę, – wzruszył ramionami House – nigdy nie wykonałem swojego telefonu.

Milczeli przez chwilę. Diagnosta zerknął na przyjaciela starając się rozpoznać w jakim stanie psychicznym aktualnie się znajduje. Zastanawiał się czy spędzenie nocy w zamkniętej celi jest dla niego bezpieczne.

- Chciałbym, żebyśmy jednak mieli teraz te lody – wymamrotał w końcu

Wilson spojrzał na niego i uśmiechnął się słabo na krótką chwilę.

- Oh, House. Dlaczego nie mogę po prostu od ciebie odejść? - westchnął.

Diagnosta uniósł brwi i spojrzał na kraty

- Bo aktualnie jesteśmy zamknięci razem w areszcie? - powiedział przywołując na twarz niewinną minę małego chłopca, który właśnie zbił szybę kopniętą piłką.

To okazała się być naprawdę długa noc. Obaj zagubili się we własnych myślach i w czasie następnych paru godzin zamienili ledwie kilka słów.

Wilson starał się wywnioskować w jak wielkich problemach tak naprawdę utknął oraz czy ich przyjaźń była rzeczywiście warta przechodzenia tego wszystkiego. To nadal było jeszcze możliwe. Mógł im powiedzieć, że w teczce pacjenta nie było kwestionariusza, mógł opowiedzieć jak House podchodził do wypełniania akt w przeszłości. A biorąc pod uwagę jego własną, czyściutką kartotekę prawdopodobnie uwierzyliby mu. Mógłby wyplątać się z tego wszystkiego i wrócić do pracy. Ale ponownie stałby się Judaszem. Około drugiej w nocy Wilson doszedł do stanu, którego rzadko doświadczał w swoim życiu. Przeklinał House'a i ich cholerną przyjaźń. Bywały momenty, kiedy chciał po prostu uciec, wykopać House'a ze swojego życia i zupełnie o nim zapomnieć. Raz nawet to zrobił. Po tym jak zginęła Amber. Ale cztery miesiące później wrócił do PPTH, ponieważ brakowało mu diagnosty i rozrywki jakiej mu dostarczał. Nawet jego rad, które były tak cholernie szczere, że raniły niemal za każdym razem. Ale nadal, były mile widziane, bo House miał w dużej części rację twierdząc, że przyjaźń znaczyła dla niego zbyt dużo by o niej zapomnieć. I to wprawiło go wściekłość, bo wiedział, że przyjdzie mu za to drogo zapłacić.

House miał inny problem, o którym rozmyślał. Jasne, zgodzili się by to los zdecydował, czyje życie zostanie zniszczone, ale sytuacja się zmieniła. Ross miał problem. Miał ładną teorię, albo nawet dwie lub trzy, ale nie mógł jej udowodnić. Nie mógł udowodnić, że House nie dopełnił obowiązku nie wpisując w kartę informacji o hemofilii pacjenta. Nie miał nic z wyjątkiem dowodów poszlakowych. Dlatego naciskał go groźbami, że dorwie onkologa za wszystko co tylko będzie w stanie znaleźć. A prawnik tego bogatego debila, był zapewne w stanie dowiedzieć się, jeżeli Wilson jako dziecko kiedykolwiek ukradł komuś cukierka. Problem polegał na tym, że Wilson tak czy inaczej siedział po uszy w gównie. Albo dowiedział się z akt o stanie pacjenta, co oznaczało, że zaniedbał wstrzyknięcia mu ratujących życie czynników krzepliwości, albo niczego nie było w karcie i zaniedbał zebrania porządnej historii samemu.

Popełnienie głupiego błędu i utrata pacjenta była wystarczająco zła sama w sobie, ale razem z tą całą narkotykową sprawą, to wystarczało, by Wilson zniknął w więzieniu na naprawdę długo. I to nie było w porządku. To House był nałogowcem i wkurzającym palantem, ciągle manipulującym Wilsonem by wypisywał mu kolejne recepty. Diagnosta wpatrywał się przez chwilę w przyjaciela, onkolog wydawał się być głęboko pogrążony w swoich myślach. I w tym właśnie momencie House szczerze nienawidził swojego przyjaciela. Jego racjonalny umysł podpowiadał mu, by zostawić go samego. Żeby zamiast tego ratować swój własny tyłek, skoro Wilson tak czy inaczej nie może zostać uratowany. Ale ten irytujący, zawsze go pouczający wrzód na dupie znaczył dla niego tak wiele, że nie mógłby tego zrobić mimo, że wiedział, że przyjdzie mu za to drogo zapłacić.

Koło trzeciej w nocy Wilson wstał by rozprostować plecy i jęknął z bólu spowodowanego niewygodną pozycją w jakiej spędził ostatnich kilka godzin. House zaoferował mu łóżko, ale onkolog odmówił martwiąc się nogą przyjaciela. Po chwili usiadł ponownie opierając się o ścianę, wyprostował nogi i zasnął. Następnego ranka przyjdzie mu zapłacić zdrętwiałym karkiem za tą niewygodną pozycję. House obserwował go przez chwilę, zanim sam nie odwrócił się na bok twarzą do ściany i także zasnął na trzy godziny.



_________________
"To change the world, start with one step
however small, first step is hardest of all"
strony internetowe

PostWysłany: Sro 14:33, 07 Kwi 2010
orco
Tłumacz



Dołączył: 17 Wrz 2009
Pochwał: 28

Posty: 638

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Co do oryginału, to miałaś rację - jest bardzo dobry.
I mimo że znam już dalsze zdarzenia, chętnie przeczytam tekst po polsku, więc jeśli będziesz miała trochę czasu, tłumacz :-)
Nie mam żadnych zastrzeżeń do Twojej pracy; właściwie gdyby patrzeć na sam tekst, nie zwracając uwagi na oznaczenie , nie sposób się zorientować, że to tłumaczenie - nie wplatasz angielskiej składni, typowym angielskim powiedzeniom przyporządkowujesz odpowiednio polskie, itd.
Także jest wielce okej :-)
Trzymaj się, dobranoc!



PostWysłany: Wto 22:31, 13 Kwi 2010
gaba
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 27 Sie 2009
Pochwał: 8

Posty: 79

Miasto: wroclaw
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

orco napisał:
@hattrick: komentarze bardzo pomagają, bo:
1. widać, że nie tłumaczę w próżnię, tylko ktoś się tym interesuje i to daje motywację
2. rozwiązują problem pt "co zrobić, gdy następna część jest gotowa, a tu nie ma komentarza? wklejać post pod postem?"

1. bo smutno mi się robi jak widzę komentarze typu "super, sikam po gaciach" - to chyba twoje słowa? A właśnie tylko tak mogłabym skomentować tego ficka. :wink: Ponadto łatwiej jest komentować całość. Zwykle wolę przeczytać całość i dopiero wtedy wyrazić swoje zdanie niż oceniać na podstawie jednej części.
2. Dobrze. W takim razie po każdej wstawionej części będę pisać "więęęęcej!". :wink:
Swoją opinię przedstawię na sam koniec (mam nadzieję, że się go doczekam).



PostWysłany: Wto 11:41, 20 Kwi 2010
hattrick
Fikopisarz Miesiąca
Fikopisarz Miesiąca



Dołączył: 18 Cze 2009
Pochwał: 41

Posty: 9231

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Sorry, że tym razem zajęło to dużo więcej czasu. Dla odmiany opóźnienie nie wynikało z braku chęci czy motywacji, ale z braku czasu i nawału innych zajęć.

@hattrick: tak, to moje słowa, przyznaję się do nich. "więęęęcej!" całkowicie wystarczy do utrzymania mojej motywacji =]


Rozdział 6

House i Wilson zostali wreszcie zwolnieni około godziny trzynastej dnia następnego. Wcześniej musieli jednak odwiedzić sędziego, który powiedział im, żeby nie opuszczali miasta. Niezbędna okazała się także Cuddy i jej książeczka czekowa, na której wypisana została duża suma, umożliwiająca obu lekarzom opuszczenie aresztu. Pani administrator dobrze wiedziała gdzie powinna szukać swoich zawieszonych ordynatorów, gdy tylko wcześniej tego dnia bez skutku próbowała się do nich dodzwonić. House i Wilson nie byli wcale zachwyceni jej obecnością, ale mieli rację domyślając się, że poczucie winy dobija ją wystarczająco, żeby wpłacić za nich kaucję. Sprowadziła ze sobą nawet adwokata House'a, domyślając się, że diagnosta był zbyt uparty, by samemu po niego zadzwonić.

Anthony Bishop nie był zadowolony, kiedy Cuddy zadzwoniła do niego z samego rana, prosząc by spotkał się ze swoim klientem. Był akurat zajęty innymi sprawami, ale Cuddy była wystarczająco rezolutną kobietą, by przekonać go do przywleczenia swojego tyłka na komisariat. Prawnik westchnął i obiecał, że niebawem się zjawi, robiąc jednocześnie odpowiednią notatkę, by nie zapomnieć odpowiednio obciążyć rachunku, który miał zamiar wystawić House'owi.

- Dlaczego nie zadzwoniłeś po mnie wczoraj wieczorem? - usłyszał diagnosta od swojego prawnika, kiedy odbierał od funkcjonariusza swój portfel, klucze i laskę.
- Zapomniałem jaki jest numer – wyjaśnił diagnosta.
- Jest w książce telefonicznej.
- Zapomniałem jak się nazywasz – lekarz chciał wyjść, ale Bishop przytrzymał go za ramię.
- Ty naprawdę nadal nie pojmujesz, w jakich jesteś kłopotach, prawda? Zostałeś oskarżony o poważne przestępstwo. Dojdzie do rozprawy przed ławą przysięgłych. Jakby tego było mało, w jakiś sposób udało ci się wkurzyć prokuratora okręgowego na tyle, że chce przyłożyć dodatkowych starań by upewnić się, że przegrasz tą sprawę.

House przez chwilę wpatrywał się w milczeniu w swojego obrońcę.

- Całe szczęście, że mam takiego oddanego adwokata, który będzie o mnie walczył.
- Bądź w moim biurze jutro o dziewiątej rano albo będziesz musiał szukać sobie nowego. - Odparł Bishop zanim wyszedł.
- Mam nadzieję, że twoja sekretarka wie jak się parzy kawę. Dziewiąta rano to ostatnio naprawdę nie jest pora mojego wstawania.

Prawnik odwrócił się i wzruszył ramionami.

- Nastaw sobie budzik albo rzucam tę sprawę. Nie będę płakał w poduszkę, jeśli stracę w tobie mojego klienta.
- Dobra, będę. - Powiedział w końcu House i wyszedł.

Wilsona nie dało się znaleźć nigdzie w pobliżu. W przeciwieństwie do House'a, onkolog ucieszył się na widok swojego adwokata i pojechał z nim do jego kancelarii, by przedyskutować ich strategię obrony. W związku z tym diagnosta wezwał taksówkę i pojechał do domu przeklinając w myślach przyjaciela za to, że sam będzie musiał zapłacić za podróż.

Walter Harper nie kłamał grożąc, że poruszy niebo i ziemię, by upewnić się, że „mordercy” syna jego klienta zapłacą za swój błąd. Podczas gdy prokurator okręgowy był zajęty oskarżaniem ich o nieumyślne spowodowanie śmierci, Harper wykopał wszystkie brudy jakie wypłynęły w czasie sprawy Trittera i upewnił się, że kopia wszystkich stosownych dokumentów znajdzie się na biurku Rossa i jego kolegów. W związku z tym, niespodziewanie Wilson stanął także przed zarzutem pogwałcenia praw o dystrybucji narkotyków. House natomiast znalazł się w roli ich świadka numer jeden.

Ross ponownie złożył im wizytę, konfrontując ich z najnowszymi ustaleniami śledczych. Dołożył też dodatkowych starań, by House nie miał żadnych złudzeń, że tak czy inaczej będzie musiał w końcu powiedzieć wszystko co wie o tej sprawie. Jeżeli nie teraz, to przynajmniej pod przysięgą w czasie rozprawy.

Te konkretne nowiny nie wpłynęły zbyt pozytywnie na atmosferę panującą w ich mieszkaniu. Od trzech tygodni nie byli w pracy, ale praktycznie każdą minutę spędzali razem, co powoli wzmacniało panujące między nimi napięcie.

Zamieniali ze sobą zaledwie kilka słów i coraz bardziej i bardziej unikali się nawzajem.

House wskakiwał na swój motocykl i krążył bez celu po New Jersey (taa, to było poza miastem, ale kogo to obchodzi?), podczas gdy Wilson wybierał opcję bardziej przyjazną środowisku i chodził na długie spacery.

Jednakże, pewnego dnia House zobaczył srebrne volvo zaparkowane w pobliżu cmentarza i doskonale zdawał sobie sprawę z tego co to oznacza. Kiedy wracał do Princeton trzy godziny później, robiło się już ciemno. Volvo stało nadal w tym samym miejscu.

Zsiadł z motoru i wyjął laskę z uchwytu. Minął starego faceta mówiącego, że cmentarz zostanie zamknięty w ciągu pięciu minut, kompletnie go ignorując i skierował się prosto ku dobrze znanemu nagrobkowi. Znajdował tam Wilsona już wcześniej, ilekroć onkolog miał za sobą szczególnie ciężki dzień i borykał się ze swoim żalem. Jak zwykle, jego przyjaciel siedział na ławeczce, zaledwie o krok od grobu Amber. Wilson pochylał się do przodu chowając twarz w dłoniach. Myślami był oczywiście gdzieś daleko. Nie zauważył nawet, kiedy House usiadł na ławce obok niego. Prawdopodobnie nie zauważył także faktu, że cały się trzęsie, po tym jak przesiedział kilka godzin na zimnie.

- Więc opowiedziałeś Amber o tym jak znowu wpędziłem cię w kłopoty? - zaczął w końcu House.

Wilson wzdrygnął się i spojrzał na niego.

- Co ty tutaj robisz?
- Pomyślałem tylko, że upewnię się, czy nie zamarzłeś siedząc tutaj. Tak przy okazji, usta ci zsiniały.

Wilson westchnął i wyprostował się. Całkowicie stracił poczucie czasu i zaskoczyło go, kiedy dostrzegł ciemniejące niebo. Nagle uderzył go otaczający ich chłód. Zmarzł na kość.

- Z pewnością skopałaby ci dupsko – powiedział onkolog z uśmiechem.
- O tak, żony od pierwszej do trzeciej były niczym w porównaniu do niej – odpowiedział House.
- Ale ona jako jedyna nigdy nie próbowała mnie przekonać, bym się ciebie pozbył – przyznał Wilson.

House kiwnął głową i patrzył przez chwilę na nagrobek, zanim w końcu wstał.

- Chodź. Wynośmy się stąd zanim dziadek zamknie nas w środku. Postawię ci obiad.

Wilson spojrzał zaskoczony na przyjaciela, a potem omiótł wzrokiem cmentarz.

- Dobra, zdecydowanie powinniśmy stąd pójść zanim ludzie zaczną wstawać z grobów świętując koniec świata.
- Hej, to nie jest pierwszy raz, kiedy zapraszam cię na obiad - bronił się House kiedy wstali i szli alejką w kierunku wyjścia.


Dwa tygodnie później siedzieli na kanapie w swoim mieszkaniu i oglądali mecz koszykówki. To był ostatni wieczór przed rozprawą sądową. Postanowili zaszaleć wykorzystując swój być może ostatni wspólny wieczór na wolności i zamawiali na wynos wszystko co tylko byli w stanie wymyślić, chociaż zdążyli już pożałować eksperymentów z hinduskim żarciem bo byli pewni, że nigdy nie uda im się pozbyć tego specyficznego zapachu.

- Nigdy nie rozmawialiśmy o tej sprawie z prochami – wymamrotał nagle House.

Wilson spojrzał na niego znad swojej pizzy.

- A o czym tu rozmawiać? - Zastanawiał się onkolog.
- Wezmę na siebie odpowiedzialność za to. – Wyjaśnił diagnosta, a ton jego głosu powiedział Wilsonowi, że jego przyjaciel mówi bardzo poważnie.
- O co ci chodzi? W tej sprawie nie postawiono ci nawet żadnych zarzutów.
- To ja byłem uzależniony, to był mój problem. I tylko moje cholerne uzależnienie przeniosło ten problem na ciebie. Nie dostaną cię za to.
- House, mieliśmy umowę. I mają rację, przepisywałem zbyt dużo tabletek.

House potrząsnął głową.

- Umowa dotyczyła śmierci tego dzieciaka. I nie mają racji. Nie przepisałeś zbyt dużej ilości tabletek. Po prostu jestem za dobry w podrabianiu twojego podpisu.
- Nie będziesz kłamał na ten temat w sądzie – powiedział Wilson.
- Nie musisz nazywać tego kłamstwem. I tak wszystko o nas wiedzą. Wiedzą, że raz już podrabiałem twój podpis. Sam powiedziałeś o tym Tritterowi, więc dlaczego nie miałbym robić tego częściej?

Onkolog westchnął ze spojrzeniem wbitym w podłogę. To nie było dla niego łatwe. W końcu podniósł się i spojrzał na przyjaciela wbijającego w niego surowy wzrok.

- Wilson, wszystko o co dbasz, to chronienie mnie i upewnianie się, że wszystko ze mną w porządku. Proszę, nie każ mi patrzeć jak idziesz do więzienia za moje grzechy. Nawet ja potrafię czasem odczuwać poczucie winy.

Onkolog mógł to zobaczyć w oczach przyjaciela. On już czuł się winny. House już obawiał się, że straci swojego najlepszego przyjaciela. Ale te okoliczności jeszcze pogorszyłyby sprawę. I gdzieś głęboko w sercu Wilson wiedział, że House ma rację.

Ale nadal to była dla niego ciężka sytuacja i wahał się.

- Cholera, Wilson. Jeżeli się na to nie zgodzisz, to obrabuję bank i zostanę twoim współwięźniem tylko po to, by móc kopać twój tyłek każdego jednego dnia.
- Nie dasz rady skopać mi tyłka – odpowiedział Wilson.
- Chcesz się przekonać? Wstawaj!

Wilson roześmiał się i potrząsnął głową.

- Nie, dziękuję.

Onkolog westchnął ciężko, ale w końcu pokiwał głową.

- Dobra. Ale jeżeli to nie zadziała, to i tak wsadzą cię za podrabianie recept.
- I tak by to zrobili. – Uśmiechnął się House. – Zaufaj mi, jestem bardzo przekonującym kłamcą.

Powrócili do swojej sutej kolacji, gdy usłyszeli dzwonek do drzwi.

- Zamawialiśmy coś jeszcze? - zastanawiał się Wilson wstając.
- W przeddzień utraty swojej wolności mężczyzna zasługuje na ostatnią przejażdżkę. - Krzyknął za nim diagnosta, co sprawiło, że onkolog stanął jak wryty i obrócił w miejscu.
- House, zamówiłeś prostytutkę? - wyszeptał, jak gdyby ich gość był już obecny w pokoju.
- Myślisz, że się z tobą podzielę? Dostaniesz swoją własną. - Uśmiechnął się szeroko i otworzył kolejne piwo.
- House... - zaskomlał Wilson wlokąc się do drzwi i otwierając je. - House!!! - wrzasnął ponownie, tym razem ze złością.

Cuddy patrzyła oniemiała na szefa swojego oddziału onkologii, który na jej widok wywrzeszczał imię House'a.

- Ja również serdecznie witam doktorze Wilson. - Powitała go w końcu.
- Wybacz Cuddy, wejdź, proszę.

Kobieta weszła do salonu i znalazła tam House'a w otoczeniu różnorodnych paczek, torebek, pudełek po pizzy i butelek po piwie.

- Masz ochotę na kolację? - zapytał ją Wilson, po czym sprzedał House'owi porządnego mięśniaka w ramię i usiadł obok niego na kanapie. - Idiota - wymamrotał. House odwrócił się i spojrzał na ich gościa.
- Nią z pewnością bym się nie podzielił - powiedział, zanim wrócił do oglądania telewizji. - Jak idzie sprawa, Cuddy? Szpital zgodził się zapłacić ogromną sumę pieniędzy tej i tak już bardzo bogatej rodzinie, żeby mogli nadal grzebać w naszej przeszłości? A nie, chwileczkę. Twój genialny prawnik z pewnością znalazł sposób by z tego wybrnąć, skoro postawił tą sprawę na absolutnie pierwszym miejscu. - Powiedział nie spuszczając wzroku z ekranu telewizora.

Cuddy westchnęła, ponownie rozważając dlaczego w ogóle tu przyszła.

- Poszliśmy na ugodę - powiedziała w końcu.
- Twoje szczęście. Więc czego tu chcesz? - Zapytał House.

- Nie wiem - z trudem powstrzymywała wybuch płaczu. - Chodzi o to, że nie widziałam was od tygodni. Chyba chciałam po prostu upewnić się, że wszystko z wami w porządku.
- Powinnaś była poczekać jeszcze jeden dzień - zadrwił House. - Wtedy sami będziemy wiedzieć.
- Tak czy inaczej zobaczymy się jutro. - Dodał Wilson. - Będziesz przecież zeznawać, prawda?
- Cóż, nie prosiłam się o to. Kiedy dostajesz wezwanie nie możesz tak po prostu wziąć chorobowego - broniła się.
- Więc do zobaczenia jutro. - Powiedział Wilson i dołączył do House'a w oglądaniu meczu.

Cuddy stała tam zagubiona. Była zdesperowana. Kiedy zawiesiła ich w obowiązkach, nie straciła jedynie dwóch swoich najlepszych lekarzy, ale także dwóch bardzo bliskich przyjaciół.

Nie było nic co mogłaby zrobić. Powtarzała to sobie w czasie minionych czterech tygodni. Czasami prawie w to wierzyła. Ale tak naprawdę wiedziała, że to nieprawda. Mogła zmusić House'a by bardziej przykładał się do uzupełniania swojej dokumentacji całe lata temu. I nawet kiedy Milton już nie żył, powinna była im pomóc. To właśnie robią przyjaciele. Nie stawiają swojej pracy przed przyjaźnią.

Wilson poświęcił swoją pracę by ratować House'a przed Voglerem. House ryzykował życiem by ocalić Amber. To była prawdziwa przyjaźń. Kurcze, Cuddy zazdrościła im obu nawet teraz, kiedy byli po uszy w kłopotach, ponieważ wiedziała, że ona sama nie ma takiego przyjaciela. Bez zastanowienia oddałaby swój związek z Lucasem za taką przyjaźń.

- Tak bardzo mi przykro chłopaki. - Wyznała w końcu i tym razem nie walczyła z płynącymi po jej policzkach łzami. Obydwaj odwrócili się i spojrzeli na nią.

House uśmiechnął się smutno.

- Ależ to oczywiste. - Powiedział i wstał by podać jej chusteczkę. - Ponieważ jesteś niemal tak samo żałosna, jak Wilson kiedy chodzi o poczucie winy.

Podał jej paczkę chusteczek i wskazał kanapę by usiadła. Wilson podszedł do lodówki i zajrzał do środka.

- Przykro mi, mamy tylko piwo. Żadnego zdrowego żarcia. Chcesz kawy? - zapytał.

Cuddy kiwnęła tylko głową nadal płacząc.

- Tak właściwie - zaczął House - to nie widywaliśmy się bo kazałaś nam opuścić szpital. Gniewaliśmy się na ciebie przez jakieś dwa dni. Potem wrócił nam zdrowy rozsądek, no przynajmniej Wilsonowi i doszliśmy do wniosku, że to nie twoja wina. - Mówił spokojnie starając się nie dopuścić do wybuchu jej złości.

- Tak właśnie było, - dodał Wilson - a kiedy już przyzwyczaisz się do nie pracowania i spania do późna, to jest to całkiem miłe.

- Podejście do życia House'a zdecydowanie ci się udzieliło. - Powiedziała cicho Cuddy uśmiechając się krzywo, po czym głośno wydmuchała nos.

- Tak, jestem taki dumny z mojego małego Jimmiego - zakpił House.

Wilson podał Lisie kubek kawy i usiadł na kanapie. Cuddy poczuła się nieco lepiej. Usiadła pomiędzy dwoma swoimi ulubionymi mężczyznami (aczkolwiek nigdy nie przyznała by tego na głos) i cieszyła się tym, że nadal się do niej odzywają.

Zmienili temat omawiając oglądany mecz. Cuddy zdała sobie sprawę, że starają się po prostu cieszyć się miłym wieczorem i próbują skupić swoją uwagę na czymkolwiek innym. Nie chciała psuć im tego wieczoru i chociaż starała się nadążać za grą, to co kilka minut irytowała ich dopytując o reguły. W końcu zasnęła na swoim miejscu, pomiędzy dwoma lekarzami. House widział, że jego szefowa coraz bardziej zapada w sen, od kiedy zaczęła przechylać się coraz bardziej i bardziej w jego kierunku. W końcu zasnęła opierając swoją głowę na jego ramieniu. Spojrzał na nią, potem zerknął na Wilsona. Onkolog wzruszył ramionami.

- Co za ulga. Nie ma pojęcia nawet o podstawach koszykówki.
- Kiedy wyglądasz tak jak ona, - powiedział House z delikatnym uśmiechem - możesz nie mieć pojęcia o niczym.

Dwadzieścia minut później mecz się skończył i lekarze zdecydowali, że to najwyższa pora by pójść spać.

House wstając delikatnie przytrzymał głowę Cuddy. Potem ułożył szefową na kanapie, jej głowę odłożył na poduszkę a nogi wciągnął na siedzenie. Kobieta nawet tego nie zauważyła. Wilson przykrył ją kocem i obaj cicho podreptali do swoich sypialni.


- To niedorzeczne. To było trzy lata temu. Może moglibyśmy wrócić do naszej aktualnej sprawy? - zrzędził House, kiedy prokurator okręgowy kolejny raz zapytał go o to jak często Wilson przepisywał mu lekarstwa.

- Proszę odpowiedzieć na pytanie dr. House - upomniał go sędzia.

House przewrócił oczami, był znudzony. Dawno temu dał sobie spokój z próbami przekonania sędziego i ławy przysięgłych do czegokolwiek. Prokurator okręgowy w swojej chwytającej za serce przemowie opisał, jak to dwóch nieczułych i aroganckich lekarzy zamordowało niewinnego i zupełnie zdrowego młodzieńca, który miał przed sobą takie wspaniałe życie. Ale tych oto dwóch niegodziwców było najwyraźniej bardziej zainteresowanych swoją kolejną przerwą śniadaniową niż porządną opieką nad pacjentem. Po tym jak pan Milton senior wypłakał się publicznie na miejscu dla świadków, prokurator kontynuował przemowę, opisując obowiązkowość House'a w prowadzeniu dokumentacji medycznej, a właściwie jej brak.

Przez następne dziesięć minut House sam siedział na miejscu dla świadków składając zeznania na temat częstotliwości przepisywanych mu recept przez Wilsona. “Naprawdę tego nie pamiętam” stało się jego nowym ulubionym powiedzonkiem i jak na razie sędzia jedynie dwukrotnie przypominał mu o złożonej przysiędze oraz konsekwencjach jakie niesie za sobą popełnienie krzywoprzysięstwa.

- Przepraszam, nie wiedziałem, że ma pan telepatyczne zdolności i potrafi stwierdzić kiedy kłamię. - Odpowiedział mu House, zarabiając tym samym karę w wysokości 500 dolarów za obrazę sądu.

Wilson i Cuddy jednocześnie potrząsnęli głowami i ukryli swoje twarze w dłoniach.

- Doktorze House, proszę odpowiedzieć na pytanie. - Włączył się prokurator. - Nie wierzę, że naprawdę nie potrafi pan sobie tego przypomnieć. Jako lekarz doskonale zdaje pan sobie sprawę jakie ograniczenia są nałożone na przepisywanie recept na narkotyki. A więc, czy dr Wilson zawsze utrzymywał wystarczająco długie przerwy pomiędzy kolejnymi receptami zgodnie z wytycznymi zawartymi w stosownych przepisach?

House popatrzył na laskę, którą trzymał opartą o swoją nogę. Oczywiście, że onkolog nie utrzymywał odpowiednich przerw. Manipulatorska osobowość House'a doskonale potrafiła się zatroszczyć o jedną dodatkową receptę od czasu do czasu.

Podnieś wzrok, powiedział do siebie. Tylko kłamcy unikają kontaktu wzrokowego.

Może i był kłamcą, ale oni nigdy się o tym nie dowiedzą. Podniósł więc wzrok i spojrzał prosto na prokuratora w jego wymyślnym garniturze. Praktycznie przygwoździł go swoimi niebieskimi oczami.

- Owszem, utrzymywał. - Powiedział głośno i nawet bez patrzenia na przyjaciela wiedział, że Wilson przygryzł dolną wargę i spuścił wzrok.

House potrząsnął głową i delikatnie się uśmiechnął.

- Jest dobrym przyjacielem, ale zachowuje się jak dupek, kiedy chodzi o przepisywanie leków przeciwbólowych. Zawsze jęczy, że przepisy, że nie zamierza ryzykować utraty pracy. Bla bla bla. - Laska diagnosty miarowo uderzała o podłogę. - Druga szuflada po lewej stronie jego biurka. Trzymał ją zamkniętą, ale kopię klucza zdobyłem już bardzo dawno temu.

House sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyciągnął z niej niewielki kluczyk.

- Trudniejszą sprawą było podrobienie jego podpisu. Jest mańkutem, więc sami rozumiecie. Ale przyzwyczaiłem się do tego po jakimś czasie.

Odchylił się do tyłu na krześle dla świadków. Nie dał tego po sobie poznać, ale był zadowolony z siebie, to powinno wystarczyć.

Cuddy ze wściekłością wyskoczyłaby w tym momencie ze swojego miejsca i kazałaby mu się zamknąć, gdyby nie to, że wcześniej tego ranka House wtajemniczył ją w ich plan. Nie podobał jej się ten pomysł, ale zgodziła się trzymać swój język za zębami.

Prokurator okręgowy był zadowolony. Sprawy potoczyły się zupełnie inaczej, niż się tego spodziewał, ale co za różnica. House pokuśtykał z powrotem na swoje miejsce i usiadł obok przyjaciela. Jego własny prawnik powitał go wkurzonym spojrzeniem.

- Skąd wziąłeś ten klucz? - zapytał natychmiast Wilson.
- Ciii, - uciszył go House - później.

Sędzia zarządził w tym momencie przerwę. Stwierdził, że wszyscy mają coś do zrobienia. Prokurator okręgowy musiał, oczywiście zmienić oskarżenie i przyjrzeć się na nowo starym receptom. Bishop musiał przygotować się do próby maksymalnego ograniczenia szkód jakie wywołał jego klient swoim ostatnim zeznaniem. Natomiast House musiał wreszcie nasikać do kubka, ponieważ tym razem pokazano mu nakaz sądowy.

Zeznanie House'a musiało być wiarygodne. Prokurator nawet nie próbował, udowodnić, że lekarz kłamał. To byłoby takie proste.

- Proszę podpisać się jego nazwiskiem. Bez obaw, mamy wiele recept, z którymi możemy to porównać.

Ale nie poproszono go o to i z jednej strony House odetchnął z ulgą, że jego kłamstwo nigdy nie wyjdzie na jaw. Ale z drugiej strony zmartwiło go to, bo był to dowód, że oskarżycieli nie interesowało kto zostanie skazany i za co. Zależało im tylko na tym, by upewnić się, że ktoś mocno beknie. Mógł przyznać się do morderstw Kuby Rozpruwacza, a oni by to kupili.

W końcu wyszło na to, że House wyświadczył im przysługę. Udowodnienie, że przyczynił się do śmierci Miltona było niemożliwe. Ława przysięgłych mogłaby go nawet uniewinnić. Ale po jego zeznaniu, nadal było możliwe, że konsekwencje zostaną podzielone pomiędzy niego i Wilsona.

- Robi mi się niedobrze, kiedy oglądam przepełnione samouwielbieniem zachowanie niektórych lekarzy. Przekonani o swoich niezwykłych umiejętnościach i wiedzy praktykują medycynę, jak gdyby była to dla nich jakaś gra. Ale jak to zwykle bywa, im wyżej siedzisz, z tym większym hukiem zlecisz. A wasza arogancja zapewniła wam naprawdę twarde lądowanie. - Usłyszeli na koniec z ust sędziego.

House nawet nie słuchał. Opuścił głowę i bawił się swoją laską. Dopiero dźwięk jego nazwiska, wyrwał go z zamyślenia.

- Doktorze House, miło jest mi widzieć, że wreszcie udało się panu utrzymać z daleka od narkotyków, o czym świadczy negatywny wynik badania pańskiego moczu pod tym kontem. Moje gratulacje za to niewątpliwie duże osiągnięcie. Niemniej jednak duża liczba podrobionych przez pana recept świadczy jedynie o pańskim braku odpowiedzialności, która jest niezbędna dla kogoś, komu powierza się życie i zdrowie innych ludzi. Dobrze wiedzieć, że żaden z was nie będzie już pracował jako lekarz.

Wilson jęknął. Dla przedstawicieli władz, to była tylko formalność. Dla House'a i Wilsona to oznaczało koniec ich kariery zawodowej i przypominanie o tym było naprawdę bolesne. Jednak w tamtym momencie to nie był największy z ich problemów. Nawet gdyby nie utracili prawa wykonywania zawodu, to ciężko byłoby im dotrzeć na czas do pracy, skoro ich nowym domem miało stać się miejsce skonstruowane tak, by trzymać swoich lokatorów odseparowanych od świata zewnętrznego.

House miał rację od samego początku. Wilson tak czy inaczej siedział po uszy w gównie. Z drugiej strony on sam mógł uniknąć więzienia. Ale za swoją własną decyzję, mógł winić tylko i wyłącznie siebie. Pomimo to, nadal był przekonany o tym, że postąpił słusznie.

Tylko jedna rzecz zadziwiła diagnostę w tym wszystkim. Facet, który zabił człowieka, będzie wolny dwa miesiące wcześniej, niż facet, który podrabiał recepty na leki. Za trzy lata licząc od teraz.

Po usłyszeniu wyroku, usiedli w ciszy. To nie było niespodziewane, a jednak dla nich obu był to pewnego rodzaju szok. Wilson wbił wzrok w blat stołu stojącego przed nim. House zerknął na przyjaciela, a Cuddy ponownie zalała się łzami.

W końcu House odwrócił się i spojrzał na nią. Coś w jego spojrzeniu sprawiło, że poczuła się trochę lepiej.

Jego oczy były smutne, ale nadal pewne siebie, a delikatny uśmiech na jego twarzy mówił jej, że nie musi się o nich martwić. Przez chwilę po prostu patrzyli na siebie, zanim House przemówił.

- Nadal szukasz nowego domu? Jest takie wolne mieszkanie. Prawie nie umeblowane, ale jest tam urocza kanapa. Poza tym wanna z pewnością przypadnie ci do gustu.

Cuddy wytarła sobie oczy i uśmiechnęła się na krótką chwilę. Po czym tylko kiwnęła głową.

- Zaopiekuję się waszymi rzeczami - powiedziała.

Wilson także się odwrócił i wręczył jej klucze.

- To byłoby niezwykle miłe z twojej strony, - wymamrotał - a rysy w wannie to nie nasza wina. Cholerny opos.

Siedzieli tam przez chwilę nic nie mówiąc, ale nadal ciesząc się swoim towarzystwem, dopóki nie pokazał się strażnik i wtedy wiedzieli, że czas im w drogę. Cuddy obserwowała jak opuszczają salę rozpraw i w pewien sposób czuła ulgę, że przynajmniej nadal będą razem.



_________________
"To change the world, start with one step
however small, first step is hardest of all"
strony internetowe

PostWysłany: Pią 23:38, 23 Kwi 2010
orco
Tłumacz



Dołączył: 17 Wrz 2009
Pochwał: 28

Posty: 638

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

I opowiadanie, i tłumaczenie jest po prostu ŚWIETNE. Fajnie, że jest osoba, której chce się to tłumaczyć, a to naprawdę kawał dobrej roboty. I jeszcze raz bardzo dziękuję za umieszczenie tego tekstu tutaj :)


PS. Mam nadzieję, ze a) to nie jest jeszcze koniec, b) nie skorzystają z tego scenarzyści "House'a", bo trochę głupio by było, gdyby pozbawieni praw do wykonywania zawodu skończyli za kratkami...



PostWysłany: Pon 20:11, 26 Kwi 2010
JaToNieOn
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 21 Mar 2010

Posty: 59

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

OMG :shock: Seryjnie - ta część była... megaśnie odjechana. :shock: Przepraszam za niezbyt wyrafinowany język, ale to chyba i tak lepsze od ciągłego "Lol, lol, lol..." i etc., jakie teraz bełkoczę.
Napiszę po prostu - bardzo, bardzo dużo "więcej"!
Znalazło się kilka braków przecinka i powtórzeń, ale za to fabuła - majstersztyk.



PostWysłany: Wto 12:39, 27 Kwi 2010
hattrick
Fikopisarz Miesiąca
Fikopisarz Miesiąca



Dołączył: 18 Cze 2009
Pochwał: 41

Posty: 9231

Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Hilson Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
Strona 1 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Mapa użytkowników | Mapa tematów
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Czas generowania strony 0.06109 sekund, Zapytań SQL: 15