Until it breaks? / Dopóki nie pęknie? [T] [10/12+]
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Hilson
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Wiadomość Autor

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

RRRReeeeWWWWeeeeLLLLaaaaCCCCyyyyJJJJnnnnEEEE!
Ale, aż coś mnie ścisnęło w klatce pierciowej.
Mam nadzieję że uda im się jakoś z tego wyjść, że na przykład ktoś odnajdzie tą kartę diagnostyczną, albo coś takiego.
Niestety życie nie jest całe w różowych barwach.
Ale ja się zawsze trzymam tych słów: "Nie porzucaj nadzieje, Jakoć się kolwiek dzieje". Co prawda stoikiem nie jestem, lecz dobrze w coś wierzyć w życiu.
Czekam na część kolejną. Bo to chyba nie jest jescze koniec?



PostWysłany: Wto 16:11, 27 Kwi 2010
basiag95
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 01 Lut 2010

Posty: 97

Powrót do góry




Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

więceeeeej! :-)


To miało Cię zmotywować.



PostWysłany: Pią 0:03, 14 Maj 2010
gaba
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 27 Sie 2009
Pochwał: 8

Posty: 79

Miasto: wroclaw
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Sorry, że tyle to trwa. Na początku tłumaczyłam jak mały motorek, a teraz coraz więcej rzeczy na głowie i coraz wolniej to idzie.

Rozdział 7

Siedząc w celi przejściowej Wilson i House wpatrywali się tępo w przestrzeń. Zostali tu odprowadzeni bezpośrednio po rozprawie i oczekiwali na swoją wycieczkę do więzienia. Przed wejściem do celi House został poproszony o oddanie swojej laski i zastanawiał się czy kiedykolwiek jeszcze zobaczy swojego drewnianego pomocnika. Nie miał wielkiego pojęcia o więzieniach, ale był całkiem pewny, że taka potencjalna broń nie wchodzi w skład standardowego wyposażenia przetrzymywanych.

Dopiero teraz, na tej małej ławce, na której wspólnie siedzieli, po raz pierwszy uderzyła ich rzeczywistość. W czasie minionych tygodni nie rozmawiali o tym, że sprawa może zakończyć się w ten właśnie sposób. Oddzielnie, spędzili wiele nocy zadając sobie pytanie, jak poradziliby sobie w takiej sytuacji, ale teraz to działo się naprawdę i ani House, ani Wilson nie mieli pojęcia czego oczekiwać i jak sobie z tym radzić.

Onkolog nie mógł uwierzyć, w to co się działo. Zawsze był dobrym człowiekiem. Próbował jedynie pomagać innym ludziom. Pomagał pacjentom przetrwać horror chemioterapii i wyrwać śmierci choć kilka lat, a pod sam koniec trzymał ich nawet za rękę, jeżeli nie było przy nich nikogo z rodziny, kto upewniłby się, że nie cierpią za dużo.

Nie był przestępcą. House zresztą też nie. Pragnął po prostu tego, co inni mieli i uważali za tak oczywiste, że nawet tego nie doceniali. Życia bez bólu. To nie jakieś złe czy niemoralne pragnienia sprawiły, że stał się narkomanem, ale cholerny skrzep w jego udzie lata temu.

- Cholera! - wyszeptał w końcu onkolog, zwracając na siebie uwagę House'a.
- Mówiłeś coś? - zapytał go.

Wilson potrząsnął tylko głową.

- Wątpię czy zostało cokolwiek do powiedzenia - wymamrotał i wstał.

Przechadzał się przez chwile po małej celi, po czym pochylił się do przodu opierając głową o kraty.

House patrzył na niego sceptycznie. Zdecydował, że przez chwilę nie będzie się odzywał. Nie mógł zostawić przyjaciela samego, więc chciał przynajmniej podarować mu nieco ciszy. Martwił się o niego. Jasne, że sam także nie cieszył się z tego, że idzie do więzienia, ale był pewien, że Wilson będzie miał o wiele większe kłopoty z wmieszaniem się w tłum. Egocentryczny palant, który ma w dupie sprawy wszystkich innych ludzi, jest znacznie lepszym materiałem na więźnia, niż gość, który w oczywisty sposób cierpi na syndrom zbawiciela. Choć z drugiej strony, Wilson będzie miał zdecydowanie mniej kłopotów ze strażnikami.

Onkolog zacisnął mocno palce na jednej z krat i przyjrzał jej się uważnie, jak gdyby chciał się do tego przyzwyczaić.

- Już nigdy nie będę pracował jako lekarz - powiedział nagle. - Nie mogę w to uwierzyć. - Potrząsnął ponownie głową - Zrobiłem setki biopsji. To dla mnie po prostu rutyna. - Odwrócił się i spojrzał z niedowierzaniem na przyjaciela.
- Może w tym właśnie tkwi problem - odpowiedział diagnosta.
- To wszystko co masz do powiedzenia na ten temat?
- A co chcesz, żebym powiedział? Myślisz, że powinienem rozważać teraz możliwe alternatywne kierunki rozwoju zawodowego? To problem, przed którym stanę dopiero za trzy lata.
- Trzy lata i trzy miesiące - poprawił go Wilson, unosząc delikatnie jedną brew.

House zaśmiał się cicho. Wilson także parsknął śmiechem, ale szybko umilkł. W końcu House westchnął.

- Nie wiem co mam ci powiedzieć. Taka jest prawda. Już nie jesteśmy lekarzami i nie mam pojęcia co będziemy robić, kiedy wyjdziemy. Jednak w tej chwili, powinniśmy się skoncentrować na problemie numer jeden.

Mogli zacząć myśleć o tym natychmiast, ponieważ przed ich celą pojawiło się właśnie dwóch funkcjonariuszy z dwoma parami kajdanek w rękach.

- Czas w drogę, chłopcy - powiedział jeden z nich otwierając drzwi do celi.

Tego dnia House dowiedział się, że istniała wielka różnica pomiędzy celą w miejscowym areszcie, gdzie dawno temu był gościem na jedną noc, a prawdziwym stanowym więzieniem.

Pierwsza lekcja, którą dostali była prosta: Najwyraźniej strażnicy zawsze dokądś się spieszyli. Wyjść stąd, wejść tam, zrobić to, podać tamto... Wykrzykiwano do nich jedno polecenie za drugim i od momentu kiedy znaleźli się na dziedzińcu, cały czas byli poganiani.

Jak tylko zostali wypędzeni z vana, każdy z nich otrzymał własnego strażnika, który złapał go pod ramię i prowadził w kierunku jednego z pobliskich budynków. House'owi nie było łatwo utrzymać tempo bez pomocy laski i z rękami skutymi za plecami.

- Czy możemy trochę zwolnić? - Spytał grzecznie.
- Możesz po prostu szybciej przebierać nogami. - Odpowiedział strażnik nie zwalniając ani o drobinę.
- Zrobiłbym to z przyjemnością, ale nie wiem czy zauważyłeś, że lekko utykam...
- Oh, zamknij się - przerwał mu strażnik. - Jesteś tu zaledwie od pięciu minut i już narzekasz?
- Cóż, to było raczej gówniane pięć minut. - Odpowiedział House i tym razem funkcjonariusz zatrzymał się i spojrzał na swojego więźnia.
- Słyszałeś kiedyś o pierwszym wrażeniu? O tym jak jest istotne i jak trudno je zatrzeć? Chcesz dać się poznać jako mięczak już na samym początku?

House powstrzymał się od wypowiedzenia wszystkich komentarzy, jakie cisnęły mu się na usta i choć raz ugryzł się w język. Potrząsnął tylko głową. Nie było potrzeby by wkurzać wszystkich na około już pierwszego dnia.

- Dobrze, a teraz idziemy! - Powiedział strażnik zadowolony z siebie i ponownie pociągnął House'a przez placyk.

Kiedy już byli wewnątrz, zostali poprowadzeni do małego pomieszczenia i nareszcie uwolnieni z kajdanek. House szybko rozmasował swoje udo, a Wilson obdarzył przyjaciela zatroskanym spojrzeniem.

- Siadać, nie odzywać się i czekać - usłyszeli polecenie od przyjaźnie wyglądającego strażnika. Usiedli na stojącej pod ścianą ławce.

Nie czekali długo, zanim do pomieszczenia wszedł kolejny strażnik. Najwyraźniej był przełożonym funkcjonariuszy, którzy ich tu przyprowadzili, bo wchodząc do sali wysłał obu strażników na lunch.

- Tylko nie spóźnijcie się znowu - krzyknął za nimi, po czym odwrócił się w stronę swoich nowych klientów. - A teraz, zobaczmy kogo my tu mamy. - Wymamrotał przeglądając akta podane mu przez innego strażnika. - Nazywam się Shepard. To co powinniście o mnie wiedzieć, to to, że jestem szefem bloku C. Nie wkurzajcie mnie, nie próbujcie bawić się ze mną w żadne gierki, bo dopóki jesteśmy tutaj, zawsze przegracie. Będziecie szanować strażników i wykonywać ich wszystkie polecenia. W przeciwnym razie będziecie musieli ponieść konsekwencje, a wierzcie mi, nie spodobają wam się!

House skrzyżował ręce na piersi i wywrócił oczami.

- Że niby jesteś gorszy, niż ta badziewna przemowa?

Wilson popatrzył z boku na przyjaciela z mieszanką złości i strachu w oczach.

- House, zamknij się! - powiedział.
- To nowy rekord. - Shepard przekrzywił głowę z kpiącym uśmiechem - Wytłumaczyłem panujące tu zasady zaledwie dwie sekundy temu, a ty już zdążyłeś je złamać. Gratulacje! A oto twoja nagroda: lubisz gotować? Brakuje nam ludzi w dziale oczkowania ziemniaków, więc jutro rano możesz zacząć właśnie tam. Dzisiaj masz szczęście, następnym razem nie będę stosował taryfy ulgowej. Rozumiemy się?

House zupełnie go zignorował, więc Shepard podszedł bliżej.

- Czy się rozumiemy, więźniu? - tym razem krzyknął, powodując, że House na niego spojrzał.
- Tak - wymamrotał naburmuszony niczym zbuntowany nastolatek.
- Słucham? - Shepard nie był zadowolony z takiej odpowiedzi.

House westchnął. To właśnie dlatego dawno temu odmówił wstąpienia do armii. Przyjmowanie rozkazów i podporządkowywanie się przełożonym nie przychodziło mu z łatwością.

- Tak, proszę pana. Zrozumiałem. - Odpowiedział w końcu, tym razem normalnym tonem.
- Dobrze, a teraz wracając do sedna. - Funkcjonariusz otworzył jedną z teczek. - Który z was to Wilson?
- To ja - onkolog powoli podniósł rękę.
- I z tego co tu napisano, jesteś lekarzem. Imponujące. Szkoda, że tutaj to gówno znaczy.

Wilson spojrzał pytająco na House'a, ale ten tylko wywrócił oczami i potrząsnął głową dając przyjacielowi do zrozumienia, że powinien zignorować ten głupi komentarz.

- A więc, doktorze Wilson. Pójdziesz z tym tutaj funkcjonariuszem Whitesem. On się tobą zajmie.

Wilson wstał i wyszedł z pomieszczenia podążając za strażnikiem. Shepard odwrócił się i uśmiechnął do House'a.

- Wygląda na to, że zostaliśmy sami - zaczął przeglądać drugą teczkę. - House, Gregory. Jestem pewny, że nie dasz o sobie zapomnieć - wymamrotał przeglądając akta. Nagle wybuchnął śmiechem. - Ty też jesteś lekarzem? Wygląda na to, że średni współczynnik IQ wśród więźniów właśnie się podwoił.

Tym razem House dosłownie ugryzł się w język. Piłeczka zdecydowanie znajdowała się po jego stronie, ale diagnosta zdecydował się powstrzymać od wszelkich błyskotliwych komentarzy. Nie miał ochoty sprawdzać co jest gorsze od oczkowania ziemniaków. Shepard zamknął akta i dał House'owi znak by wstał.

- Chodźmy, znajdziemy ci jakieś ciuchy. - Powiedział, ale zatrzymał się jak tylko House zaczął kuśtykać za nim. - Wow, co to? - Zapytał wskazując na nogę House'a.

Diagnosta spojrzał w dół na swoje spodnie.

- To jest noga, proszę pana. - Odpowiedział grzecznie i uśmiechnął się.
- Wiem, że to jest cholerna noga! Co jest z nią nie tak? - wrzasnął strażnik. - I żadnej mądrej lekarskiej gadki - dodał.
- Dobra - odparł House. - Wyobraź sobie krwiobieg jako system rur kanalizacyjnych. Kiedy jedna rura zostaje zablokowana, wszystkie domy za nią zostają odcięte od dostaw wody...
- Jesteś przemądrzałym dupkiem, prawda? Będę miał niezły ubaw ucząc cię szacunku, House! - zagroził Shepard - A teraz opowiadaj!
- Zator w tętnicy odciął dostawy tlenu do części mojego mięśnia. Więc ta część obumarła. Straciłem część mięśnia, ale w zamian zyskałem chroniczny ból.

Shepard spojrzał na udo, jak gdyby był w stanie potwierdzić tą historię, przyglądając się uważnie spodniom.

- To znaczy, że boli cię przez cały czas?

House po prostu pokiwał głową.

- I co z tym robisz? - zapytał następnie strażnik.
- Zwykle chodzę o lasce i biorę leki przeciwbólowe.

Shepard pokiwał głową myśląc nad tym co usłyszał.

- Nie mogę dać ci laski, ale nasz lekarz przejrzy twoją historię choroby. Zobaczymy co będziemy w stanie zrobić z bólem. A teraz, chodź.

House otrzymał trzy komplety więziennych uniformów wraz z bielizną, a także pościel i ręczniki, a kilka minut później, w kolejnym pomieszczeniu spotkał się z Wilsonem. Każdy z nich stał naprzeciw stołu.

- Opróżnić kieszenie - usłyszeli polecenie.

House wyciągną pęk kluczy, swój dowód i tabletki przeciwbólowe. Poza tym jego kieszenie były puste. Domyślał się, że najbliższej nocy nie spędzi w domu i że przez jakiś czas państwo będzie go utrzymywać, więc nie zabrał nawet swojego portfela. Położył na stoliku także swój zegarek i to były wszystkie osobiste rzeczy jakie posiadał.

Z kolei stojący po drugiej stronie stołu Wilson oddał funkcjonariuszom swój portfel, telefon komórkowy, a nawet pager.

- Twój pager? - roześmiał się House.
- Nie zauważyłem rano, że mam go w płaszczu. - Odpowiedział Wilson zdejmując także swój zegarek.

Wszystko zostało zarejestrowane i zniknęło w dwóch pudłach podpisanych ich nazwiskami. Shepard przyjrzał się opakowaniu z lekami przeciwbólowymi. To nie były narkotyki i w opakowaniu były już tylko trzy tabletki, więc oddał je House'owi.

- Weź to na dzisiaj, a jutro obejrzy cię nasz lekarz.
- Dziękuję - wymamrotał diagnosta.
- Dobra, czas się przebrać. No dalej, nie będziemy podglądać!

Zdejmowali ubrania jedno po drugim i kolejno kładli na stole swoje płaszcze, marynarki, krawaty i koszule. Każda jedna kieszeń została ponownie sprawdzona przez strażników. Obaj wyglądali tego dnia dobrze. House ukradł rano jedną z koszul Wilsona, bo wszystkie były zawsze idealnie wyprasowane. „Pożyczył” także jeden z krawatów przyjaciela, bo jego własne zniknęły gdzieś przy przeprowadzce. Niestety ich wygląd nie pomógł żadnemu z nich.

Shepard ponownie zagłębił się w lekturę akt nowych więźniów.

- Obaj macie ten sam adres? Więc jesteście czymś więcej niż przyjaciółmi? - powiedział z pełnym zadowolenia uśmiechem na twarzy.
- O nie - jęknął House, podczas gdy Wilson niemal zaczął świrować.
- Nie, nie, nie! Jesteśmy przyjaciółmi i niczym więcej. To znaczy, nie jesteśmy... noo... razem. Tylko że, cóż... tak właściwie to długa historia.
- Bardzo przekonujące, - pokręcił głową House - a teraz się zamknij!

Strażnicy uśmiechnęli się rozbawieni.

- Nie jesteśmy homo. Zeszłe lato spędziłem w ośrodku odwykowym, walcząc z uzależnieniem od vicodinu i prostując pewne sprawy. Kiedy wyszedłem wprowadziłem się do niego, bo uważał, że powinien mieć na mnie oko. Bez obaw, on wciąż opłakuje swoje trzy nieudane małżeństwa i zmarłą dziewczynę, a ja jestem potajemnie zakochany w swojej szefowej.
- No dobra, dobra, - uśmiechnął się Shepard - wierzę wam. A teraz skończmy z tym.

Następne, w kolejce do ściągnięcia były spodnie i nagle wszystkie pary oczu skierowane były na udo House'a.

- Wow, wyobrażam sobie jak to musi boleć. - Powiedział Shepard i bliżej przyjrzał się pokrytej bliznami tkance.
- Wygląda jakby pies wygryzł ci kawał mięsa. - Dołączył do niego Whites.

Także Wilson ostrożnie zerknął na udo. Widział je jak dotąd tylko raz, zaraz po operacji, kiedy wciąż się goiło. Nagle zdał sobie sprawę, że House patrzy na niego i zawstydził się nieco.

- Myślę, że powinienem brać za to pieniądze. Tyle zainteresowania dla kaleki w dzisiejszych czasach. - Powiedział diagnosta i wskazał swój brzuch. - Skoro już przy tym jesteście to popatrzcie na to. Ta pochodzi z postrzału. Fajnie, co?

Shepard wyprostował się przed nim z rękami założonymi na piersi.

- Wpakujesz się tu w wiele kłopotów - powiedział i dał im znak by skończyli się przebierać.

Piętnaście minut później byli gotowi. Ubrani w niebieskie jeansy i blade koszule, weszli do swojego nowego domu. Blok C nie prezentował się zbyt przytulnie. Nie było widać niczego poza betonowo-żelaznymi schodami i wieloma, wieloma, wieloma kratami. Dodatkowo było tu dosyć głośno. Więźniowie wrzeszczeli, strażnicy wykrzykiwali polecenia i co chwilę jakieś drzwi zamykały się z donośnym hukiem. Inni więźniowie przyglądali się im sceptycznie.

House dostał celę na najniższym poziomie, blisko stanowiska strażników, więc mógł unikać chodzenia po schodach. Podczas gdy Wilson dostał przydział na pierwszym piętrze. Na bloku panowało zamieszanie. Na dwadzieścia minut przed obiadem, wszyscy więźniowie powrócili z przydzielonych im prac do swoich cel i mieli prawo swobodnie poruszać się wewnątrz budynku. House nie miał ochoty spotykać się z żadnym z nich. Wilson także nie szukał nowych przyjaciół, kiedy schodził na dół odwiedzić starego.

Znalazł House'a leżącego na swoim łóżku i gapiącego się w sufit. Stos ubrań, pościeli i ręczników leżał rzucony na podłogę. Pierwszą myślą jaka mu się nasunęła, było podejrzenie, że w ciągu następnych kilku lat często będzie zastawał przyjaciela w podobnej sytuacji. Niestety nie było tu żadnych medycznych zagadek, nad którymi diagnosta mógłby rozmyślać.

- Podoba ci się sąsiedztwo? - zapytał wchodząc do celi.

House spojrzał na wchodzącego onkologa.

- Następnym razem poproszę o celę z widokiem na morze – odpowiedział siadając na pryczy.
- Dlaczego powiedziałeś im o nas wszystko? - zapytał Wilson i zaczął podnosić z ziemi koszule i spodnie przyjaciela i układać je na półkach.
- Dziękuję kochanie. - Powiedział House ze słodkim uśmiechem, kiedy to zobaczył.
- House, odpowiedz na pytanie! - powiedział Wilson układając teraz ręczniki.
- Wszystko co im powiedziałem, albo jest w naszych aktach, więc i tak już o tym wiedzieli, albo jest mało interesujące. Wolałbyś zaczynać swoją przygodę tutaj z reputacją geja? Życzę powodzenia.

Wilson kiwnął głową i usiadł na łóżku obok diagnosty.

- Nie wiem co mam robić – wyznał i zwiesił głowę.
- Więc stwierdziłeś, że dobrym pomysłem jest zapytać jedyną osobę tutaj, która nigdy wcześniej nie była w więzieniu? Bardzo mądre. - Kiedy jednak zobaczył desperację w oczach przyjaciela, postanowił spróbować jeszcze raz. - Słyszałeś szefa: siedź, nie odzywaj się i czekaj. To twoje plany na najbliższą przyszłość. Nie wtrącaj się w sprawy innych. Bądź po prostu sobą, z wyłączeniem funkcji irytującego pouczania. Mówię poważnie, nie dawaj nikomu żadnych rad!
- Boję się – powiedział po prostu Wilson z oczami nadal wlepionymi w betonową posadzkę.

W tym momencie House'owi skończyły się odpowiedzi. Co niby miał mu powiedzieć? Że też się boi? Tak właściwie, to się nie bał. Prawdopodobnie dlatego, że jeszcze nie zdał sobie sprawy z tego co się dzisiaj wydarzyło. Że jednego dnia stracił pracę i swoją wolność. Czy powinien pocieszyć przyjaciela? Powiedzieć mu, że wszystko będzie dobrze, nawet jeżeli oboje wiedzieliby, że to kłamstwo? Czy powinien go zapewnić, że cokolwiek się stanie, zawsze będzie przy nim? Szczerze mówiąc, nie był nawet pewien tego ostatniego. Kiedy robi się ciężko, bezinteresowność zostaje w domu. Zwłaszcza w więzieniu.

Po raz pierwszy tego dnia House miał szczęście i zanim zdążył odpowiedzieć przyjacielowi, przerwał im dzwonek informujący, że czas na obiad.

- Chodź – Powiedział po prostu House i obaj podążyli za resztą więźniów w kierunku więziennej stołówki.



_________________
"To change the world, start with one step
however small, first step is hardest of all"
strony internetowe

PostWysłany: Czw 12:15, 20 Maj 2010
orco
Tłumacz



Dołączył: 17 Wrz 2009
Pochwał: 28

Posty: 638

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Rozdział 8

House nie wyspał się tej nocy. Miał problemy z zaśnięciem. 21:30 to zdecydowanie nie była typowa dla niego pora zasypiania. Poza tym na bloku więziennym nigdy nie było zupełnie cicho. Część więźniów rozmawiała ze swoimi sąsiadami, dopóki nie pojawił się strażnik i nie kazał wszystkim się pozamykać. Kolejnym problemem była temperatura. Było potwornie zimno. House, wciąż ubrany w swoje dżinsy i koszulę, owinął się kocem niemal całkowicie przykrywając także głowę. To było powodem kolejnych kłopotów. Kiedy wreszcie zaczynał zapadać w sen, niemal nabawił się zawału serca, kiedy przechodzący obok strażnik przejechał swoją pałką po żelaznych prętach. Diagnosta zerwał się rozglądając w około za źródłem potwornego rabanu i spojrzał prosto w oślepiające światło latarki.

- Pokaż nieco ciała, House! Muszę być pewien, że jesteś tam, gdzie powinieneś. - Powiedział strażnik.
- Myślisz, że co? Zniknę stąd przechodząc przez dziurkę od klucza? - Wymamrotał kładąc się ponownie na posłaniu.

Minęło kolejne pół godziny, zanim w końcu udało mu się zasnąć. Niestety został obudzony już o 5 rano, by móc dołączyć do kuchennej brygady, co zapewniła mu wczoraj jego niewyparzona gęba. Tak właściwie, to było to zajęcie dosyć popularne wśród więźniów. Nigdy nie było się tu głodnym i miało się rzadką okazję kontaktu ze światem zewnętrznym poprzez dostawców. Można było w ten sposób przemycać wiele rzeczy rozkręcając szybko rosnący i przynoszący duże dochody interes. Jednak jako mniejsza kara, każdy mógł tam tymczasowo wylądować zmywając naczynia lub obierając warzywa.

- Kto potrzebuje ziemniaków o tej porze? - ziewnął House, ale zatkało go gdy chwilę później zobaczył w kuchni wielki stos warzyw.
- Po prostu rób to co ci kazano - rozkazał strażnik i wcisnął mu w ręce obieraczkę do ziemniaków. - Chcę widzieć twoje dupsko na tym krześle przez cały ranek! - Powiedział i poszedł przypilnować innych więźniów przygotowujących śniadanie.

Trzech innych więźniów już obierało warzywa i House przyglądał im się przez chwilę masując sobie udo. Ból się pogorszył. Nic dziwnego, po nocy spędzonej w zimnie i na niewygodnym materacu. W kieszeni miał ostatnią tabletkę, ale zdecydował się zachować ją sobie na później.

- Na co czekasz? - Wrzasnął na niego jeden ze współwięźniów.

House nic nie odpowiedział. Zamiast tego wziął do ręki ziemniaka i zaczął go obierać... po raz pierwszy od 35 lat. Półtorej godziny i jakieś 100 000 ziemniaków później nadszedł czas na śniadanie. House wziął sobie tylko nieco kawy i znalazł Wilsona siedzącego samotnie przy jednym ze stolików. Zdecydował, że to odpowiednia pora na zażycie swojego lekarstwa, więc wyjął ostatnią tabletkę przeciwbólową z kieszeni i włożył ją sobie do ust.

- Wyglądasz na wykończonego - powitał go przyjaciel.
- Dziękuję - House ziewnął donośnie i upił łyk kawy ze swojego kubka. - To może mieć coś w wspólnego z brakiem snu.
- Poznałeś w kuchni jakichś nowych przyjaciół? - zapytał Wilson rozbawiony i jako odpowiedź otrzymał od przyjaciela mrożące krew w żyłach spojrzenie. - Może powinieneś bardziej odgrywać kalekę. Ponarzekać trochę na ból - zasugerował. W tym czasie diagnosta ukradł jabłko z jego tacy. - House! Jedzenie jest tutaj darmowe. Weź sobie własne - powiedział, choć zdawał sobie sprawę, że nadzieja na to jest płonna.
- Naprawdę nie masz pojęcia o życiu w więzieniu, co? Ponarzekać na ból? Kompletnie ci odbiło? - pokręcił głową - Odgrywanie kaleki nie działało nawet na Cuddy.
- Przynajmniej dojdziesz do wprawy - wzruszył ramionami Wilson - To z pewnością nie jest twój ostatni raz na służbie kuchennej.

House posłał mu wkurzony uśmiech, ale jęknął gdy chwilę później pojawił się strażnik, by zabrać go z powrotem do pracy.

Tego dnia nie musiał odgrywać kaleki. Po dwóch kolejnych godzinach w kuchni pojawił się Shepard.

- Dobrze się bawisz? - zapytał z uśmiechem.

House ledwie go widział, bo po obieraniu ziemniaków kazano mu kroić cebulę. Głośno pociągnął zatkanym nosem zanim zdołał wysapać:

- Jasne, to są łzy radości.
- To dobrze. Pomyślałem, że zabiorę cię teraz do lekarza, ale oczywiście nie chcę, żeby ominęła cię dobra zabawa tutaj. - Odpowiedział strażnik i odwrócił się do wyjścia. House wywrócił zapłakanymi oczami i miał ochotę walnąć się za swoją głupotę.
- Po prostu daruj sobie wreszcie te swoje cholerne komentarze - powiedział do siebie. - Hej szefie, - spróbował zwrócić na siebie uwagę nadzorcy - myślę, że jednak wolę pójść do lekarza. Proszę.

Shepard kiwnął głową i dał znak by House poszedł za nim.

- Zapamiętaj to doświadczenie. Następnym razem dostaniesz cały tydzień!


Zanim minął tydzień House i Wilson nieco się zadomowili. Oczywiście nadal nienawidzili tego miejsca i wszystkiego na około, ale znaleźli sposób by sobie z tym radzić. Więzienny lekarz zaopatrywał House'a w leki przeciwbólowe. Każdego dnia otrzymywał 4 tabletki. Jedną po każdym posiłku i jedną na noc. Diagnosta martwił się, że ból może się zwiększyć skoro przez cały czas chodzi bez laski, ale jak na razie dało się go znieść.

Jak dotąd nie wrócił do służby w kuchni, co uważał za osobiste osiągnięcie. Wilson z kolei po otrząśnięciu się z pierwszego szoku spróbował posłuchać rady, którą House wreszcie dla niego wykombinował.

- Nie myśl o tym zbyt dużo. Przestaw swój mózg w stan uśpienia na następne trzy lata. Rozmyślanie nad swoim losem nikomu nie wyjdzie tu na dobre. Zaufaj mi, tylko zwariujesz od tego. - Powiedział Wilsonowi po jego drugiej bezsennej nocy.

Nadal starali się ignorować innych współwięźniów, ale uważnie ich obserwowali. Najczęściej w czasie godziny na podwórzu starali się rozgryźć jaka hierarchia panuje pośród więźniów. Obserwowali różne grupy, które zbierały się w swoich miejscach jak tylko zaczynał się czas ćwiczeń podwórkowych. Na początku nie było łatwo nie wejść nikomu w drogę i ani na niczyj teren. Niestety ich czas spokoju zdawał się kończyć wraz z końcem tygodnia.

Następnego dnia jedli wspólnie obiad przy swoim stoliku w najdalszym rogu stołówki, kiedy odwiedzili ich niespodziewani goście. Mężczyźni byli członkami grupy, której House i Wilson jeszcze nie rozgryźli. Nie byli mięśniakami jak pseudo kulturyści, którzy przez cały czas byli zajęci swoimi sztangami, ale w jakiś sposób zdołali dostać się na wysoką pozycję w więziennej hierarchii, bo wszystkie inne grupy starały się nie wchodzić z nimi w żadne konflikty. Ich przywódcą był chudy gość o ksywie Sharks. To właśnie on dołączył do ich stolika razem z dwoma swoimi kolesiami, Antonym i Markiem.

- Więc o co chodzi z wami dwoma? - zapytał.

House nie przerwał jedzenia obiadu, podczas gdy Wilson zawahał się na moment.

- Hej - krzyknął Antony łapiąc House'a za prawy nadgarstek, by uniemożliwić mu jedzenie. - Zadano ci pytanie.

House spojrzał na niego i spróbował wyrwać rękę, ale uścisk natychmiast się zacisnął, więc przełożył po prostu widelec do lewej ręki i kontynuował posiłek. W końcu gość siedzący po jego lewej stronie wyrwał mu widelec z dłoni i rzucił go na stół.

- Lepiej słuchaj co się do ciebie mówi!

House wywrócił oczami i westchnął zirytowany.

- Czego chcecie? - zapytał.
- Cóż, jesteście tu już od tygodnia - Sharks odchylił się nieco do tyłu - i nawet się jeszcze nie przedstawiliście. Gdzie wasze maniery?
- Chcesz żebyśmy urządzili grilla i zaprosili was na steki i piwo? - odciął się House wciąż próbując uwolnić swoją rękę.

W rezultacie jego dłoń została mocno przyciśnięta do blatu stołu. Antony nie sprawiał takiego wrażenia, ale był silny. Prawą ręką podniósł widelec i przyjrzał mu się. House nie spuszczał z niego wzroku, bo był w stanie wyobrazić sobie co spotka go za kolejną złą odpowiedź. Wilson obserwował całą scenę z niemal przerażoną miną.

- Czy jest coś co możemy dla was zrobić? - wtrącił się w końcu.

Sharks uważnie obserwował go przez chwilę.

- Ty możesz zamknąć mordę! - powiedział, po czym odwrócił się z powrotem do House'a. - A ty możesz opowiedzieć mi tabletkach, które bierzesz.

House był zaskoczony, że zjawienie się zabrało im tyle czasu. Zdawał sobie sprawę, że tabletki prędzej lub później przyciągnął kłopoty. Nie były nawet narkotykami, ale tutaj ludzie połknęliby wszystko, więc jego środki przeciwbólowe były zapewne gorącym towarem.

- Idź do diabła - powiedział po prostu House kątem oka wciąż obserwując widelec, który wisiał nad jego dłonią niczym miecz Demoklesa.

Antony był może i silny, ale House braki w sile nadrabiał sprytem. Więc złapał swojego napastnika z ręką w nocniku, kiedy pchnął swoją dłoń do przodu zamiast wyrywać jej w tył jak do tej pory. Zanim Antony zorientował się co się dzieje, wbił widelec w swoją własną dłoń wciąż trzymającą nadgarstek House'a. Puścił go chwilę później wyjąc z bólu i z niedowierzaniem patrząc na własną dłoń. Antony wbił sztuciec tak mocno, że widelec przebił się przez jego dłoń na wylot, podrapał nawet skórę House'a, która także krwawiła, ale diagnosta nie miał czasu się tym martwić.

Czyjaś ręka chwyciła go za ramię i odwróciła. Milczący jak dotąd Mark uderzył go pięścią w nos przewracając diagnostę na podłogę. Cała stołówka zamieniła się w dom wariatów. Za każdym razem gdy ktoś wzniecał bójkę, inni więźniowie zaczynali wrzeszczeć i kibicować. Dla nich była to mile widziana rozrywka. Wilson zerwał się z krzesła by pomóc przyjacielowi, ale natychmiast został mocno pchnięty do tyłu przez Sharksa i uderzył głową w ścianę tuż koło niego. W końcu pojawili się strażnicy, ale wcześniej House zdążył otrzymać od napastników silnego kopniaka w brzuch.

Czuł zawroty głowy i nie był pewien czy zaraz nie zwróci obiadu. Dwóch strażników złapało Marka i odciągnęło go do tyłu, podczas gdy trzeci przyglądał się dłoni Antonego. Nie licząc krzyków tego ostatniego, w stołówce zapanowała cisza. Na miejscu pojawił się Shepard i rozglądał się groźnie po okolicy. Jeden z jego więźniów siedział na podłodze trzymając się za zakrwawione czoło, drugi z widelcem wbitym w dłoń krwawił wszędzie na około, a trzeci leżał u jego stóp na podłodze trzymając się za żołądek i starał się złapać oddech.

- Co tu się do cholery dzieje? - wykrzyknął.

Sharks odpowiedział natychmiast wskazując palcem na House'a.

- On go zaatakował. Jedliśmy sobie zwyczajnie obiad, gdy nagle on go zaatakował swoim widelcem!
- Jasne, a ty Sharks jesteś niewinny jak zawsze. To nie jest wasz stolik. Co tu robicie?
- Potrzebowaliśmy zmiany scenerii - wzruszył ramionami Sharks.
- Mogę wam w tym pomóc, mądrale. Co powiecie na karcer? A teraz zamknąć się. - Szturchnął czubkiem buta zwijającego się na podłodze House'a. - Podnieś się i opowiedz mi swoją wersję wydarzeń.

House kaszlnął i usiadł. Jego nos bolał jak cholera i diagnosta był pewien, że jest złamany. Słyszał trzask pękającej kości zaraz po otrzymaniu ciosu. Przynajmniej przeszła mu ochota na rzyganie. Wyprostował się i spojrzał na Wilsona, który nadal siedział na podłodze. Cięcie na czole przyjaciela najwyraźniej będzie wymagało założenia kilku szwów. Shepard stanął tuż przed nim.

- A więc? Co się wydarzyło?
- Nic, - wzruszył ramionami House - to tylko taki dziwny wypadek.
- Jesteś pewien? - Strażnik zmrużył oczy pytając go ponownie.

House spojrzał na Sharksa, który posłał mu przekonujące spojrzenie.

- Tak, proszę pana.
- Dobra, - westchnął Shepard - rób to po swojemu. Carlson, zabierz tych dwóch do izby chorych. - Wskazał na Wilsona i Marka, który nadal jęczał z bólu. - Ty zaprowadź Antonego do karceru - powiedział do drugiego strażnika. - A ty, możesz do niego dołączyć! - powiedział do House'a podnosząc go za ramię. - Mówiłem, żebyś nie próbował ze mną żadnych gierek.
- Ale on nic nie zrobił - wtrącił się Wilson.
- Zamknij się albo i ty do niego dołączysz - powiedział mu Carlson.

Sharks był jedynym, który mógł odejść wolno. Przechodząc obok House'a uderzył go w ramię.

- To jeszcze nie koniec! - Wymamrotał zanim Shepard kazał mu spadać.

Podczas gdy Wilson był opatrywany przez lekarza, House zapoznawał się z celą w karcerze.

Było w niej prawie całkiem ciemno, co było właściwie pomocne, bo widok małego pomieszczenia jedynie wzmagałby klaustrofobiczne odczucia. Jego nos bolał jak cholera, ale przynajmniej odciągało to jego uwagę od bólu nogi. Przegapił swoją ostatnią tabletkę i oczywiście wszyscy o niej zapomnieli.

Cholerne tabletki pomyślał. To one przede wszystkim doprowadziły go tutaj. Nie tylko do tej celi, ale do więzienia. Cholerna noga! Często zastanawiał się jak to możliwe, że rozwiązał wszystkie te skomplikowane przypadki, a nie potrafił postawić tej jednej poprawnej diagnozy samemu sobie. W tej konkretnej chwili wolałby, żeby odcięli mu nogę te wszystkie lata temu. To zaoszczędziłoby mu tyle kłopotów, tyle cierpienia.

Zastanawiał się, jak radzi sobie Wilson. Rany głowy były zdradliwe. Czasem krwawiły jak cholera, chociaż nie było żadnych poważnych szkód, a czasem nie krwawiły prawie wcale przy poważnym wstrząsie. Choć akurat wstrząs przydałby się Wilsonowi, bo mógłby spędzić noc w bezpiecznej izbie chorych. Był teraz zupełnie sam i nie byłby w stanie stawić czoła Sharksowi i jego bandzie. Będąc razem również nie byliby teraz w stanie zrobić nic przeciwko nim, ale House czułby się przynajmniej lepiej będąc razem z przyjacielem. Martwił się. Sprzeciwianie się jednej z najsilniejszych więziennych grup nie było zbyt mądre.

Przynajmniej Shepard pamiętał o jego problemie z nogą i pojawił się w małej celi pół godziny później, wręczając House'owi jego tabletkę i okład z lodu. Przy okazji strażnik zaświecił mu latarką w twarz.

- Jak twój nos? - zapytał.

Górna część kości nosowej diagnosty była spuchnięta i zmieniła kolor.

- Mogło być gorzej. - Wymamrotał House i ostrożnie przyłożył sobie zimny okład do pulsującego bólem nosa. - Co z Wilsonem?
- Jeszcze nie wiem. Ale był w zdecydowanie lepszym stanie niż ten drugi gość. - Wyjaśnił Shepard i wyszedł.

House połknął tabletkę i położył się ma wznak na pryczy wciąż chłodząc sobie nos. Przynajmniej strażnicy byli w porządku i go nie wkurzali. Nie mógł jednak wiedzieć, że to zmieni się już niebawem.



_________________
"To change the world, start with one step
however small, first step is hardest of all"
strony internetowe

PostWysłany: Pon 15:42, 24 Maj 2010
orco
Tłumacz



Dołączył: 17 Wrz 2009
Pochwał: 28

Posty: 638

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Dobre. Jestem ciekawa, jak potoczy się dalej fabuła.
Więcej :D



PostWysłany: Sro 18:13, 26 Maj 2010
hattrick
Fikopisarz Miesiąca
Fikopisarz Miesiąca



Dołączył: 18 Cze 2009
Pochwał: 41

Posty: 9231

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

No, więc teraz będę z niecierpliwieniem czekać na częśc dalszą. Jedna prośba: tłumacz cd jak najszybciej.



PostWysłany: Czw 20:14, 27 Maj 2010
basiag95
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 01 Lut 2010

Posty: 97

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Tak gwoli wyjaśnienia: w tytule jest w tym momencie 9/12+, bo oryginał ma jak na razie 12 części, ale "+" bo nie jest zakończone.
Z tego co wiem, autorka ma zamiar do niego powrócić, ale raczej nie przed końcem czerwca. Tymczasem cieszmy się z tego co jest.


Rozdział 9

House został wypuszczony po 24 godzinach i mógł powrócić na swój blok. Szukał Wilsona, ale nigdzie nie mógł go znaleźć, nawet w jego celi na pierwszym piętrze. Postanowił więc zejść z powrotem na dół do stacji strażników i tam zapytać o miejsce pobytu przyjaciela. Ostrożnie zaczął schodzić schodami w dół.

- No dalej kaleko, rusz się. - Jeden ze współwięźniów odepchnął go na bok.

Diagnosta zignorował go i wolno doszedł do końca schodów.

- Przepraszam! - zawołał na strażnika zajętego czytaniem gazety.

Koleś spojrzał w górę znad swojej lektury i kiedy zobaczył House'a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Natychmiast wstał i odłożył gazetę.

- To naprawdę ty! Na początku nie mogłem w to uwierzyć, ale nie dziwię się, że zdążyłeś już odwiedzić karcer.

House był zdezorientowany. Nigdy wcześniej w swoim życiu nie widział tego kolesia. A może jednak?

- Nic nie szkodzi, jeśli mnie nie pamiętasz. Prawdopodobnie udało ci się obrazić setki pacjentów. Oczywiste, że nie jesteś w stanie zapamiętać każdego z nich.
- Oho - pomyślał House.
- Przejechałem całą drogę aż do Princeton, żeby upewnić się, że nie wpadnę na nikogo znajomego. Ale ty musiałeś powiadomić moją żonę, że mam rzeżączkę.

House przypominał już sobie tego gościa. To było zaledwie sześć miesięcy temu, zaraz po tym jak wrócił do pracy. Najpierw próbował przekonać Cuddy, że to głównie praca w przychodni doprowadziła do tego, że zwariował, ale szefowa tego nie kupiła. Potem poprosił Nolana o pisemne lekarskie przeciwwskazanie przed pracą w przychodni, ale psychiatra oczywiście odmówił.

- Powinieneś przebywać między ludźmi - powiedział.
- Tam prawie nie ma ludzi. Tylko debile z katarem i chorobami wenerycznymi.

Zarówno Nolan jak i Cuddy pozostali jednak nieugięci, więc musiał powrócić do dyżurów w przychodni.


- Mam nadzieję, że dobrze się wtedy bawiłeś. Ja zabawię się tutaj dokopując ci od teraz w tyłek - zagroził strażnik.

House nie mówił nikomu o chorobie tego gościa. To pielęgniarka powiedziała o tym Cuddy, a ta zawiadomiła stanowy departament zdrowia publicznego. Takie było prawo. Potem nawrzeszczała jeszcze na diagnostę mówiąc, że powinien bardziej przykładać się do swoich obowiązków i robić to, za co jest odpowiedzialny.

Ale House zdawał sobie sprawę, że mówienie teraz o tym nie miało sensu. Ten gość albo by mu nie uwierzył albo miałby to w dupie. Tutaj miał zielone światło, żeby zrobić sobie z diagnosty prywatny worek treningowy i zabawiać się z nim do woli.

- Nie powiadomiłem twojej żony - wymamrotał tylko.
- Nie, powiadomiłeś departament zdrowia, a oni powiedzieli mojej żonie. To nadal twoja wina.
- Jasne, to nie miało nic wspólnego ze zdradzaniem swojej żony - odgryzł się House. - Słuchaj, mam w dupie twoją niewierność. Są pewne przepisy prawa, których lekarze muszą przestrzegać, taka praca.
- Cóż za zabawny zbieg okoliczności. - Strażnik uśmiechnął się głupkowato. - Widzisz, ja tutaj też przestrzegam pewnych przepisów prawa. Takich, które każą mi o ciebie dbać, upewniać się, że nie uciekniesz i dobrze się zachowujesz. Moje szczęście, że dają mi dużą dowolność w tym jak mam to robić. Więc mogę uczynić twoje życie albo rajem albo piekłem na ziemi. Zgadnij ku czemu się skłaniam.

House nie zdążył nic odpowiedzieć, ponieważ przerwał im wchodzący na stanowisko Shepard.

- Hej szefie. Dobrze, że jesteś z powrotem. Jak się udały wakacje? - spojrzał na House'a, którego twarz zastygła nagle w wyrazie kompletnego zaskoczenia.
- Szefie? - pomyślał. - [/]Ten gość tutaj dowodzi? O cholera.[/i]
- Przypomniałeś sobie wreszcie co się wczoraj wydarzyło? - zapytał go Shepard. - Twój kumpel wciąż jest w skrzydle szpitalnym. Dosyć mocno uderzył się w głowę.
- To nie jest mój kumpel - wyjaśnił szybko House. - To on najpierw wciągnął mnie w to całe gówno, a teraz jeszcze traktuje jak wujka dobrą radę.
- Wszyscy tutaj mają w dupie historię twojego życia. A teraz spadaj stąd! - Nowy strażnik zamachał na niego lekceważąco.

House pokuśtykał do celi i usiadł na swoim łóżku. To był duży problem. Zarówno on jak i Wilson będą teraz potrzebowali nowej strategii.


Wilson tęsknił za bólem głowy jakiego doświadczał, kiedy ostatnio miał kaca. Był niczym w porównaniu z bólem, który obudził go następnego ranka. Chwilę zajęło mu zorientowanie się gdzie jest. Kajdanki, którymi był przykuty do łóżka odświeżyły nieco jeo pamięć. Jęknął i zamknął ponownie oczy , kiedy przypomniał sobie zajście w stołówce, które było bezpośrednią przyczyną jego aktualnego stanu.

Zastanawiał się jak radzi sobie House. Na pewno miał złamany nos. Cholera! Wilson miał nadzieję, że House dostał przynajmniej swoje środki przeciwbólowe. Ale był niemal zadowolony, że jego przyjaciel skończył w karcerze. Przynajmniej nic mu nie groziło ze strony tych gości z dołu. Onkolog zdawał sobie sprawę, że wpakowali się w naprawdę duże kłopoty.

W końcu usiadł na łóżku, rozejrzał się dookoła i zobaczył powód dla którego jest przykuty. W pomieszczeniu były trzy łóżka. Antony leżał na tym przy oknie i ponieważ w pobliżu nie było żadnego strażnika, Wilson cieszył się, że profilaktycznie zostali przykuci do łóżek, co uniemożliwiało im ponowną walkę. Na szczęście jego współlokator jeszcze się nie obudził.

Pół godziny później do pokoju wszedł lekarz więzienny - dr Stone. Przeprowadził szybkie badanie neurologiczne, upewniając się, że głowa Wilsona jest w porządku i sprawdził ranę na jego czole.

- Jak bardzo boli? - zapytał.
- Bardzo. Wstrząs może boleć przed kilka dni.
- Dziękuję, też jestem lekarzem - uśmiechnął się dr Stone sprawdzając reakcje swojego pacjenta.
- Przynajmniej nudności minęły - dodał Wilson.
- Dobrze. Powinieneś po prostu odpoczywać i myślę, że na noc będziesz mógł wrócić na blok. - Powiedział lekarz i poszedł sprawdzić stan swojego drugiego pacjenta.

Wilson miał przed sobą irytujący dzień. Razem ze śniadaniem dostał jakieś środki przeciwbólowe, ale Antony dokuczał mu przez cały czas.

- Poczekaj jak tylko wrócimy na blok. Skopię twój tyłek, a twój kumpel jest następny w kolejce.

I tak dalej przez kolejne godziny. Nie przestawał wygrażać, że onkolog pożałuje dnia, w którym się urodził, cośtam cośtam.

W związku z tym Wilson był naprawdę szczęśliwy, kiedy wreszcie pokazał się strażnik, by zabrać go z powrotem na blok. Teraz naprawdę chciał znaleźć House'a. Rozglądał się podejrzliwie dookoła, kiedy zbliżał się do celi przyjaciela, przygotowany na to, że Sharks i jego banda czyhają gdzieś w pobliżu chcąc wziąć odwet za swojego rannego kumpla. Tak się jednak nie stało i onkolog bezpiecznie dotarł do celi House'a, gdzie znalazł przyjaciela leżącego na swojej pryczy i gapiącego się w sufit. Wyglądał okropnie. Na jego nosie znać było wyraźne ślady po niedawnej bójce.

- W porządku z tobą? - zapytał natychmiast po wejściu.

House wahał się przez chwilę zanim na niego spojrzał.

- Idź stąd - rozkazał.
- Co? - Wilson wyglądał na zaskoczonego.
- Powiedziałem, idź stąd! Wynoś się i daj mi spokój! - tym razem wrzasnął, ale onkolog ani drgnął.
- Co ci jest? Co się stało? - dopytywał się.

House westchnął i usiadł.

- Mam dosyć ciebie i twoich cholernych pytań! To się stało! Po prostu wynoś się gdzieś daleko ode mnie i nie wracaj!

Wilson potrząsnął głową. Nie mógł w to uwierzyć.

- House, nie ty jeden zostałeś wczoraj ranny. To nie była moja wina, więc o co ci chodzi?

House wstał gwałtownie i spojrzał gniewnie na Wilsona.

- Głupi jesteś? - wykrzyczał w twarz przyjaciela. - Chcę, żebyś sobie poszedł, już! Nie chcę mieć z tobą więcej nic wspólnego!

Wilson nie miał pojęcia co się dzieje, ale zdał sobie sprawę, że podtrzymywanie kłótni nie ma żadnego sensu. Potrząsnął ponownie głową i wyszedł. Minął po drodze jakiegoś strażnika, którego nigdy wcześniej nie widział i poszedł na górę do swojej własnej celi.

Z kolej House widział Robinsa stającego przed jego celą zaraz po tym jak podszedł Wilson. Strażnik obserwował całą scenę pomiędzy nimi dwoma i House chciał szczególnie jasno dać do zrozumienia, że zrywa z Wilsonem wszelkie kontakty. Czuł się okropnie, kiedy patrzył jak jego przyjaciel odchodzi i miał nadzieję, że niebawem nadarzy się okazja, by wyjaśnić mu swoje zachowanie. Nie miał nawet możliwości zapytać go o jego ranę.

Później tego samego dnia, tuż przed obiadem House miał gości. To był Sharks i jeden z jego kolesi.

- Przykro mi, że wczoraj przeszkodził nam ten mały incydent. Wydaje mi się, że właśnie miałeś mi opowiedzieć o swoich lekach, prawda? - zaczął siadając obok House'a.
- Nie, wydaje mi się, że kazałem ci się odwalić - powiedział House. - Z przyjemnością to dla ciebie powtórzę. Wynoś się!
- no, no, no - Sharks ściągnął wargi i pokręcił głową. - To smutne. Słyszałem, że byłeś lekarzem. Myślałem, że będziesz mądrzejszy. Więc czemu kulejesz? To coś z twoim udem, prawda? Lewa czy prawa noga? - Spojrzał na udo House'a - Chyba przekonam się sam.

Sięgnął nagle do lewego uda diagnosty, złapał je i ścisnął, ale House na to nie zareagował. Jednak jak tylko spróbował sięgnąć do drugiej nogi, House okazał się szybszy i złapał go za ramię. Sharks uśmiechnął się.

- A więc zgaduję, że chodzi o prawe. Dobrze wiedzieć.

House zerknął na kumpla Sharksa, który zbliżył się gotowy by się włączyć, więc puścił nadgarstek współwięźnia.
- Czego chcecie? - zapytał w końcu.
- Chcę wiedzieć, dlaczego ty dostajesz darmowe prochy, podczas gdy ja muszę swoje przemycać do środka. Zdajesz sobie sprawę jak trudno jest tu prowadzić narkotykowy interes?

A więc o to chodziło. Gość prowadził więzienną aptekę. Kontrolował narkotyki, co oznaczało, że kontrolował współwięźniów. Naprawdę wkurzyli nie tą grupę co trzeba.

- Moje leki ci nie pomogą. To nie narkotyki. - Wyjaśnił House.
- Więc ból nie jest aż tak duży. A może jest, ale ty nie chcesz się uzależnić?

Nagle, z zaskoczenia uderzył go w prawe udo. To wydarzyło się tak nagle, że House nie miał czasu zareagować. Ból eksplodował w uszkodzonym mięśniu i House nie mógł nic poradzić na łzy napływające mu do oczu.

- Myślę, że ból jest duży - Sharks uśmiechnął się i spojrzał na swojego kumpla. - Nie martw się, - zwrócił się ponownie do diagnosty - mogę ci z tym pomóc, zobaczymy się jutro.

Pospiesznie opuścili celę, bo krzyki House zwracały nieco uwagę na to miejsce. Sam House leżał na boku trzymając się oburącz za pulsujące bólem udo. Ze łzami w oczach próbował się uspokoić. Jego tętno było zdecydowanie za szybkie, a ból promieniujący z nogi, uniemożliwiał zebranie myśli.

- Co się tu dzieje? - Zapytał go Robins. Usłyszał krzyki i przyszedł sprawdzić co się stało.

House nic nie odpowiedział. Przygryzł wargę by powstrzymać się od jęczenia, nadal leżał twarzą do ściany.

- Hej, więźniu. Zadałem ci pytanie, więc podnieś swoją dupę i mi odpowiedz!

Przez sekundę po twarzy House'a przemknął uśmiech. Wstać? Dobry pomysł, może jutro, ale tylko jeżeli uda mi się znaleźć gdzieś tu morfinę.

- Nie będę powtarzał House, - usłyszał Robinsa tuż za swoimi plecami.

Otarł łzy z oczu i powoli usiadł. Ostrożnie wstał opierając cały ciężar na lewej nodze. Mimo to był bliski utraty przytomności.

- Potknąłem się, proszę pana. Mam mały problem ze swoją nogą.

Strażnik spojrzał na część nogi, na której House trzymał swoją dłoń.

- Hmm... Patrząc optymistycznie, założę się że przynajmniej twój nos w tej chwili w ogóle nie boli, prawda? - uśmiechnął się szyderczo zanim wyszedł.

House odwrócił się i uderzył pięścią w ścianę. Częściowo, by ulżyć trochę bólowi swojej nogi, ale głównie po to, by powstrzymać się przed uderzeniem Robinsa.

Wilson obserwował całą scenę. Stał przed swoją celą oparty o barierkę i miał świetny widok wprost na celę przyjaciela. Widział jak House w końcu siada i trzyma się za dłoń. Zastanawiał się co jego przyjaciel zrobi dalej, by ulżyć sobie w cierpieniu. Rozważał zejście do niego, ale stwierdził, że House wolał raczej zostać w tej chwili sam.

Następnego dnia ominął ich czas podwórkowy, bo mieli odwiedziny. Cuddy była wstrząśnięta, kiedy zobaczyła ich obu. Byli tam od zaledwie 10 dni, ale obaj zdążyli już zostać ranni. House usiadł na przeciwko niej i Cuddy mogła stwierdzić, że wcale nie był podekscytowany jej obecnością. Wilson zaskoczony usiadł naprzeciwko Lucasa.

- Co ty tu robisz? - zapytał.
- Lisa mogłaby odwiedzić tylko jednego z was, a potrzebowaliśmy was obu. Musicie podpisać dla niej formularze pełnomocnictwa do kont bankowych i takie tam, żeby mogła zająć się wszystkimi waszymi sprawami. - Lucas położył na stole kilka kartek papieru. Czuł się niezręcznie. - Więc jak się macie? - zapytał, w czasie gdy Wilson czytał dokumenty.
- Dobrze - wymamrotał onkolog nie podnosząc wzroku znad papierów.
- Ale wcale tak nie wyglądacie - zaczął. Wilson westchnął zirytowany. Podpisał wszystkie formularze i podał je z powrotem Lucasowi.
- Coś jeszcze?
- Cóż - Lucas podrapał się po policzku. - W sprawie tego mieszkania. Hmm... Lisa zajęłaby się nim jeżeli nie macie nic przeciwko.
- Jasne, weźcie je, spalcie, cokolwiek - powiedział Wilson i już był gotowy do wyjścia, ale Lucas go powstrzymał.
- W takim razie - wyjaśnił - powinniście podpisać także to. - Wyjął jeszcze jeden dokument ze swojej kurtki.

Wilson ponownie usiadł i podpisał kontrakt. W końcu po raz pierwszy spojrzał na Lucasa.

- Dzięki, że się nim zajmiecie.
- Żaden problem. Słuchajcie, jeżeli czegoś potrzebujecie, po prostu dajcie nam znać.
- Jasne - zaśmiał się Wilson - ustawię sobie do was szybkie wybieranie na mojej komórce.
- Daj spokój, człowieku. Wiesz o co mi chodzi - Lucas spróbował raz jeszcze.
- Tak, - kiwnął głową Wilson - ale jak na razie mamy się dobrze.
- A co z tobą House? - zapytała Cuddy by przerwać panującą między nimi ciszę.
- W porządku - wymamrotał.
- Ale twój nos, co się stało? I co z głową Wilsona?
- Powiedzmy, że się przewrócił i wpadł na mnie łamiąc mi przy okazji nos. - Nie patrzył jej w oczy. Gapił się po prostu na blat stołu.
- Oh, House - westchnęła.
- Dlaczego karzesz w ten sposób Wilsona? - zapytał patrząc na Lucasa.
- Tak właściwie - zaśmiała się Cuddy - to chciałam ukarać ciebie, ale się pomyliliśmy.

Administratorka wyjaśniła dlaczego przyszli i House także podpisał pełnomocnictwa. Kiedy skończył znowu zaplanowała niezręczna cisza. Cuddy czuła się bardzo nieswojo. Chciała coś powiedzieć, ale nie miała pojęcia co, bo wiedziała, że cokolwiek powie w niczym to im nie pomorze.

- Brakuje mi cię. - Wyznała w końcu. - Przy każdym ważnym spotkaniu wydaje mi się, że zaraz jak zwykle wpadniesz bez pukania do mojego biura. I tęsknie za pielęgniarkami narzekającymi, że znowu nie pojawiłeś się na dyżurze w przychodni.
- Przestań Cuddy, - przerwał patrząc jej w oczy - to nie pomaga. Co niby mam ci odpowiedzieć? Że miałaś rację wybierając Lucasa zamiast mnie, bo teraz Rachel nadal ma tatusia? Że ja też tęsknię? Nie musiałem iść do więzienia, żeby zacząć za tobą tęsknić. A teraz jedź do domu i żyj swoim wyśnionym życiem. Masz swojego dzieciaka, masz swojego mężczyznę i swoją pracę. Jeżeli mimo to nadal nie jesteś szczęśliwa, to cóż... przykro mi, ale nie jestem w stanie ci pomóc.

Zobaczył jak Wilson wychodzi i postanowił do niego dołączyć mimo, że nadal ze sobą nie rozmawiali.

- Dzięki za odwiedziny - powiedział i wstał. Widział, że jest bliska płaczu. - Hej, mogę zmusić Chase'a do opuszczenia jego dyżuru w przychodni, żebyś mogła przypomnieć sobie to uczucie. Może już nie jestem jego szefem, ale myślę, że nadal się mnie boi.

Cuddy zachichotała i patrzyła jak House odwraca się i wychodzi. Po chwili dołączył do niej Lucas i objął ją ramieniem.

- W porządku? - zapytał.
- Tak, - pokiwała głową - chodźmy.
- Teraz możemy się przeprowadzić. Podpisał kontrakt. - Oznajmił uradowany.
- Kogo obchodzi to głupie mieszkanie - potrząsnęła głową Cuddy.


Kiedy House wrócił do swojej celi, czekał już tam na niego jego nowy nemesis. Sharks pogwizdując leżał sobie na jego pryczy.

- Powinieneś zrobić coś z tym miejscem. Jest naprawdę dołujące - powiedział House'owi.
- Taa, na początek powinienem pozbyć się robactwa ze swojego łóżka. - Odgryzł się House.
- Nie bądź taki nieuprzejmy. Przyniosłem ci prezent. - Powiedział wstając. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął z nich mały pomarańczowy pojemniczek pełen podłużnych tabletek. - Zaufaj mi, to podziała dużo lepiej niż to gówno, które dostajesz od Stone'a.

House spojrzał na opakowanie. A więc tego chciał Sharks. Pozyskać nowego klienta. To była darmowa próbka, następnym razem będzie musiał zapłacić.

- Wynoś się - powiedział mu House.
- Jesteś pewien, że chcesz mnie wkurzyć? - zapytał Sharks.
- Wynoś się stąd do cholery! - tym razem wrzasnął diagnosta.
- Zostawię je dla ciebie tutaj - uśmiechnął się współwięzień. - Może zmienisz zdanie. W tym miejscu mogą się przydarzyć bolesne rzeczy.

Sharks rzucił niedbale pojemniczek na łóżko i wyszedł. House rzucił okiem na tabletki. Sharks wybrał jego ulubione. Vicodin. Cóż za ironia. Odwrócił się by sprawdzić czy w pobliżu nie kręci się żaden strażnik, potem usiadł na łóżku i zaczął ważyć tabletki w dłoni.

Nie chciał do tego wracać. Odwyk był zbyt bolesny. Bycie uzależnionym od prochów było do dupy w życiu codziennym kiedy jeszcze pracował w PPTH. Ale tutaj? Byłoby o wiele gorzej, ponieważ byłby całkowicie zależny od swojego dilera. Stałby się tylko szmacianą marionetką. Z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że chłopaki z bandy Sharksa nie zostawią go po prostu w spokoju, jeżeli odrzuci ich przyjacielską ofertę.

W końcu wstał i podszedł do toalety. Wiedział, że nie ma żadnych szans, ale nie zamierzał poddać się bez walki. Wrzucił tabletki do muszli i spuścił wodę.


Ostatnio zmieniony przez orco dnia Pon 22:13, 31 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz



_________________
"To change the world, start with one step
however small, first step is hardest of all"
strony internetowe

PostWysłany: Pon 12:15, 31 Maj 2010
orco
Tłumacz



Dołączył: 17 Wrz 2009
Pochwał: 28

Posty: 638

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

to wkruzające... wstawiasz niby kolejne części, ale są napisane w taki sposób, że nigdy nie mam ich dość ;) Spore, a mimo to się nie dłużą i każde słowo ma wartość.
House i Wilson mają coraz bardziej zaciśniętą pętle. Nie mam pojęcia, jak autorka tekstu rozwinie tego ficka, ale mam jedynie nadzieję, że zdoła się wyplątać z sieci, jaką sama sobie uplotła.
Szczerze mówiąc, w duchu liczę, że opowiadanie będzie równie długie co saga Milenium :mrgreen:
Ponownie więcej i gorące prośby o przetłumaczneie kolejnych części.



PostWysłany: Pon 15:51, 31 Maj 2010
hattrick
Fikopisarz Miesiąca
Fikopisarz Miesiąca



Dołączył: 18 Cze 2009
Pochwał: 41

Posty: 9231

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

pięknie jest!

orco napisał:
- Nie będę powtarzał House. - Usłyszał Robinsa tuż za swoimi plecami.

, :-)
orco napisał:
- Nie bądź taki nie uprzemy. Przyniosłem ci prezent. - Powiedział wstając.

nieuprzejmy



PostWysłany: Pon 21:35, 31 Maj 2010
gaba
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 27 Sie 2009
Pochwał: 8

Posty: 79

Miasto: wroclaw
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

A. No tak. Błędy. Sporo ich nawet. Nie są rażące, ale jeśli opowiadanie miałoby w pełni skupić czytelnika na treść, to przydałoby się dokładne przejrzenie tekstu pod względem interpunkcji szczególnie.



PostWysłany: Pon 21:48, 31 Maj 2010
hattrick
Fikopisarz Miesiąca
Fikopisarz Miesiąca



Dołączył: 18 Cze 2009
Pochwał: 41

Posty: 9231

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

sorry, moja beta wymiękłą jak ją zarzuciłam fikami ^^'



_________________
"To change the world, start with one step
however small, first step is hardest of all"
strony internetowe

PostWysłany: Pon 22:11, 31 Maj 2010
orco
Tłumacz



Dołączył: 17 Wrz 2009
Pochwał: 28

Posty: 638

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

orco, o ile mi wiadomo, forum dysponuje nawet więcej niż jedną betą i ręczę ci, że znajdzie się wśród nich kilka równie dobrych, co Twoja.



PostWysłany: Wto 14:25, 01 Cze 2010
hattrick
Fikopisarz Miesiąca
Fikopisarz Miesiąca



Dołączył: 18 Cze 2009
Pochwał: 41

Posty: 9231

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

nie wątpię w jakość innych bet. Ale... hmm... ciężko to wyjaśnić. Moja beta, to MOJA beta. Nie chcę innej ^^'



_________________
"To change the world, start with one step
however small, first step is hardest of all"
strony internetowe

PostWysłany: Wto 14:51, 01 Cze 2010
orco
Tłumacz



Dołączył: 17 Wrz 2009
Pochwał: 28

Posty: 638

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

:roll: lojalność.
Czyli już nigdy nie będziemy mogli nliczyć na bezbłędne ficki? Szkoda.



PostWysłany: Wto 14:57, 01 Cze 2010
hattrick
Fikopisarz Miesiąca
Fikopisarz Miesiąca



Dołączył: 18 Cze 2009
Pochwał: 41

Posty: 9231

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Niezłe opowiadanie. Podziwiam ile musiałaś się napracować, aby tak genialnie przetłumaczyć. Bravo, bravi, brava!



PostWysłany: Wto 17:09, 01 Cze 2010
basiag95
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 01 Lut 2010

Posty: 97

Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Hilson Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
Strona 2 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Mapa użytkowników | Mapa tematów
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Czas generowania strony 0.12024 sekund, Zapytań SQL: 15