Cela [1/?]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Hilson
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Wiadomość Autor

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Cela [1/?]

Strong f-ship. Dopiero na sam koniec planuję slash.




Rozdział 1.

Doktor James Wilson spędzał późne popołudnie w pokoju hotelowym, podjadając chipsy o smaku szpinaku i radując się z wolnego czasu. Urlop był tym, czego potrzebował. Szefowała dała mu dwa długie tygodnie wakacji. James zrobił rezerwację na domek nad jeziorem, oddalony od Princeton o jakieś sto dwadzieścia mil. Jego dobry znajomy zakupił tę posiadłość kilka lat temu. Wyposażył ją w patio do grillowania, mały kort do tenisa. Wokół było mnóstwo miejsca do wędkowania, a gdyby Wilson chciał, mógłby wypłynąć łódką na jezioro. Znalazły się tam również hamaki oraz wygodne leżaki na tarasie.

James leżał rozciągnięty na łóżku i bawił się myślą o swoim jutrzejszym wyjeździe. Nikt w szpitalu nie wiedział, dokąd wybiera się Wilson. James nie uległ nawet szantażom House'a i nie zdradził ani jednej informacji na temat miejsca, które był gotów nazwać rajem. Wolny od zgiełku miasta, napawający się radością z wyjazdu i skarbami natury, z których będzie korzystał, wierzył, że zdoła również zagłuszyć sumienie i zapomnieć na ten czas o swoich umierających pacjentach. Ale w jego umyśle wciąż krążył pogłos słów House'a: "Twoi umierający pacjenci, zarówno te małe, łyse dzieci jak i starcy, robiący w pieluchę są jak słodkie, biedne szczeniaczki, które złapane przez hycla i skazane na marny los, próbują ratować się na wszelkie sposoby. Tylko że dla nich nie ma ratunku. A ty, wspaniałomyślny Boy Wonder Oncologist nadal walczysz z wielkimi, złymi guzami i myślisz, że twoja peleryna i lśniący kostium je po prostu wystraszą."

To było obrzydliwe, House taki był. Wilson znał go od wielu lat i doskonale wiedział, że diagnosta potrafi być wrzodem na tyłku - jednocześnie bardzo przejmującym się losem Jamesa. Stosunek do pacjentów od zawsze miał taki sam. Uważał, że leczy nie ludzi, ale choroby. To go wyróżniało spośród innych lekarzy. Nie wdawał się w zażyłe stosunki z chorymi. Nie spoufalał się, chyba że miał w tym określony cel. Coś, co pomagało mu rozwiązać przypadek bądź zagadkę.

James Wilson zdawał sobie sprawę, że jego przyjaciel to arogancki, podstępny i bezkompromisowy mizantrop. A jednak House był geniuszem. Onkolog zrzucał usposobienie Grega na karb kalectwa, które pogorszyło sprawność fizyczną House'a i zabrało mu to, co kochał. Jednak los ofiarował mu wspaniały umysł i tego House trzymał się kurczowo, jakby ostatniej nadziei na przeżycie w tym okrutnym dla niego świecie.

Doktor Wilson prawie odpływał w objęcia morfeusza, gdy do jego uszu dotarł dźwięk telefonu, stojącego na hotelowej komodzie. Wilson westchnął, nie otwierając oczu odczekał kilka sekund. Miał nadzieję, że telefon po prostu przestanie dzwonić. Oficjalnie miał już wakacje, tego wieczoru musiał się jedynie spakować i wziąć kąpiel. Cieszyła go taka perspektywa.

Jednak wysoki ton dzwonka nadal drażnił jego wrażliwy słuch. James odrzucił ciemnobrązowy koc z wizerunkiem jakiegoś pluszaka i powoli podniósł się z łóżka, zrzucającym przy tym opakowanie wraz z okruchami chipsów na dywan.

- A niech to! Będę musiał poodkurzać - sapnął, machając ręką.

James Wilson lubił mieć porządek w mieszkaniu, nawet jeśli w tym czasie swoim domem nazywał pokój w hotelu. Room service oczywiście mu nie wystarczał, lekarz zawsze poprawiał to, co jego zdaniem źle zrobiła pokojówka. Mimo że mieszkał w hotelu o wysokim standardzie, nadal znajdywał coś, co mógłby uczynić lepszym. To wszystko natomiast miało się nijak do jego życia osobistego. Jego związki rozpadały się, miał również problemy z izolowaniem przyjaźni z House'em od swoich małżeństw. O rozpad dwóch z trzech związków oskarżał właśnie jego. Ale James tylko wiele mówił, tak naprawdę świadom był swoich błędów. Greg próbował mu tylko pomóc, wytłumaczyć, że nie może być sługą i człowiekiem, któremu można wszystko wmówić. Oczywiście House pragnął zachować rezerwę dla siebie - on i tylko on mógł w ten sposób traktować Wilsona. Okazując mu jednocześnie nieograniczoną przyjaźń i pomoc w jego chorym, House'owym mniemaniu.

Mężczyzna podszedł do telefonu i podniósł wreszcie słuchawkę.

- Słucham? - Kończył połykać chipsy, które po drodze wepchnął sobie do ust. - Tak, to ja. Zgadza się - odpowiedział, przeglądając się w lustrze wiszącym nad komodą.

Wilson nie skupiał się na słowach osoby telefonującej do niego, ponieważ był niemal pewien, że mężczyzna za chwilę zacznie reklamować jakiś produkt i zaprosi go na spotkanie w celach promocyjnych tegoż przedmiotu. Jednak James Wilson był na tyle dobrodusznym i wspaniałomyślnym człowiekiem, że nie śmiał posłać owej osoby do diabła. Postanowił więc wysłuchać w spokoju oferty, a później zapewnić mężczyznę, że jeśli tylko znajdzie czas, to przybędzie na spotkanie promujące liczne zalety, polecanego przez niego towaru. Jednak nic takiego się nie wydarzyło. Człowiek po drugiej stronie linii nie zaproponował onkologowi bawełnianych poduszek, wypychanych kaczym pierzem, elektrycznych koców na jesień, czy też zastawy obiadowej najlepszej jakości.

Męski głos rzekł jedynie: - Proszę o niezwłoczne stawienie się na komisariacie policji w Princeton, jeśli jest pan pełnomocnikiem medycznym i przyjacielem doktora House’a - Wilson zamarł. - Doktorze Wilson… - James nie chciał tam iść.

Ostatnie, czego pragnął, to spotkanie z House’em tuż przed wyjazdem. A miał wielką nadzieję, że jego przyjaciel nie zmąci tym razem jego spokoju. Onkolog był pewien, że pozwolenie na zamknięcie się w areszcie było celowym zabiegiem, jego zdaniem House po prostu wszystko zaplanował.

- Pewnie aresztowano go za rozbicie szyby w jakimś drogim samochodzie - westchnął.

Irytowała go sytuacja, w której postawił go House. To było takie niezręczne. Nie mógł nie pojechać. Ale zastanowił się nad inną kwestią.

- Zaraz… Dlaczego rozmawiamy o jego pełnomocniku medycznym? Czy coś mu jest? Jest chory, a może ranny? - Myśli Wilsona zaczynały pędzić jak galopujące na oślep konie.

Zrobiło mu się gorąco. Czekał na odpowiedź, której być może nie zechciałby usłyszeć.

- Proszę pana, doktor Gregory House niedługo usłyszy zarzut zabójstwa policjanta z premedytacją i okrucieństwem. Policja gromadzi dowody przeciwko niemu i kompletuje liczne poszlaki. Ma pan szansę zobaczyć się z przyjacielem, dodatkowo ocenić stan jego zdrowia. Nasza psycholog uważa, że powinien pan przyjechać.

- Ro… rozumiem, zaraz będę - wyszeptał mężczyzna, patrząc przed siebie, ale nie widząc zupełnie niczego.

Onkolog tkwił w miejscu ze słuchawką w dłoni przez dobrych kilka chwil. Policjant już dawno przerwał połączenie, ale Wilson zdawał się czekać na kolejny telefon - tym razem od House’a, który zapewni go, że był to jego kolejny głupi żart, a do jego domu dzwonił gość od pizzy, który dostał kilka dolarów napiwku.

Fala ciszy i gorącego powietrza przebiegła po pokoju. Lekarz ocknął się, i śmiejąc się histerycznie, zaczął zbierać ubrania z podłogi. Nie wierzył, że House mógłby kogoś zabić. Po prostu. Był podły, ale nie do tego stopnia, żeby skrzywdzić człowieka. On ratował życie, do cholery!

Twarz onkologa zatonęła w przerażeniu, gdy dotarł do komisariatu i ujrzał czekającego na niego policjanta. Rozglądał się po korytarzu, jakby myślał, że House będzie czekał na niego, siedząc na krześle i popijając kawę. Diagnosta był w celi. Ciemnej, małej, ale siedział w niej sam. Zabójców trzymano w tak zwanych izolatkach. A jeśli człowiek posądzony był o zamordowanie funkcjonariusza policji, wewnątrz celi budził podziw, a poza nią musiał znosić tortury i mękę. Inni policjanci mścili się na tych ludziach za odebranie życia koledze po fachu. Robili to w sposób nie rzucający się w oczy, rzecz jasna. Jakieś świństwa pływające w jedzeniu, żarty, podburzanie współwięźniów z celi, ale najgorsze było bicie.

House zdążył przekonać się o tym ostatnim. Zanim przywieziono go na miejsce, kilku funkcjonariuszy dało mu porządny wycisk. Nie interesowało ich to, że mężczyzna jest kaleką, że ma uszkodzoną nogę i praktycznie ciężko mu będzie się obronić. Ich gumowe pałki nie miały litości, ciosy trafiające niemal w każdy centymetr jego ciała, przeszywały je na wskroś. Starsze, opatrzone rany otwierały się ponownie, a on miał ochotę po prostu krzyczeć. Ale nie mógł, bo zaschło mu w gardle. Łzy cisnęły mu się do oczu, gdy policyjna pałka dosięgła jego prawego uda. Zacisnął powieki i zęby tak mocno, jak tylko był w stanie, czekał aż przestaną. Nie zamierzał już nigdy więcej błagać o litość.

Wilson po cichu zbliżył się do celi i zobaczył prawie wszystko, czego House mu jeszcze nie powiedział. Miał na sobie granatowy, porozciągany podkoszulek z nadrukiem na klatce piersiowej. W niektórych miejscach jego materiał był naddarty. James widział przygarbioną sylwetkę przyjaciela. Jego ręce znaczyły olbrzymie sińce, a twarz wyglądała, jakby przeszło przez nią tornado. James musiałby podejść jeszcze bliżej, żeby móc policzyć wszystkie zadrapania wokół ust, oczu i na policzkach House'a, nie wyłączając powierzchni czoła. Ale już z tej odległości widział, że jego lewy oczodół jest spuchnięty i fioletowy jak śliwka, a łuk brwiowy prowizorycznie zszyty. Miał ochotę wrzasnąć, że zaskarży tych podłych ludzi, którzy mu to zrobili, ale zauważył coś, czego nie mógł się spodziewać.

W pomieszczeniu panował półmrok, ale wewnątrz razem z House’em na pryczy siedziała młoda kobieta. Trzymała w dłoni kartkę, pytała go o coś szeptem. Onkolog odczuł, że jego skóra zaczyna błyszczeć od potu, a serce tłoczy krew do mózgu w coraz szybszym tempie. Stał i obserwował przyjaciela. House coś opowiadał, mówił dosyć powoli i chyba nieskładnie - tak się Wilsonowi wydawało. Jego głos wydawał się być spokojny, lekarz wyglądał na wyciszonego. James przypuszczał, że to sprawka środków uspokajających, ponieważ był niemal pewien, że tych przeciwbólowych House nie otrzymał.

- A więc nadal go boli jak diabli, a on jest cicho i siedzi prawie nieruchomo, bo otępili go jakimiś pigułkami - miał ochotę wrzasnąć, ale mruknął tylko pod nosem te słowa.

Zacisnął dłonie w pięści i opuścił wzrok. Zamyślił się. Jednak po chwili dotarło do niego, że nieopodal wywiązała się jakaś szamotanina i w celi nie jest już tak spokojnie i cicho, jak przed momentem.

- Odejdź ode mnie! Przecież powiedziałem już wszystko, co chciałaś! - diagnosta próbował krzyczeć, ale wyglądało to raczej na odpieranie ataku na jego osobę i błagane o święty spokój.

- Doktorze, niech się pan uspokoi, przecież tylko zapytałam… - Ponownie podstawiła mu kartkę pod nos.

Chyba którąś z kolei, ponieważ kilka podobnych spadło bezwolnie na podłogę, gdy House zaczął odpychać od siebie kobietę i kulić się na pryczy w samym kącie.

Po chwili do celi wszedł strażnik i ustawił House’a na miejscu. Zrobił to tak, jakby przesuwał mebel w swoim gabinecie. Podszedł do niego i bez słowa pociągnął go w swoją stronę, stawiając lekarza do pionu.

- Aaał! - Mężczyzna poczuł pieczenie w okolicach ramienia i wściekły ból, szalejący po jego pulsującym udzie, gdy postawił obie nogi na posadce.

- Panie władzo, proszę go puścić. Doktor nie jest agresywny, on się broni, jest przerażony! - huknęła na policjanta młoda kobieta.

Wilsonowi zrobiło się cieplej na sercu, gdy zauważył, że funkcjonariusz zostawił House i pozwolił mu z powrotem usiąść na pryczy.

- Doktorze, zaraz do pana przyjdzie pański przyjaciel, proszę tu zaczekać. - Zanim kobieta odezwała się do House’a, odczekała aż nawiąże z nim kontakt wzrokowy.

Mówiła dosyć powoli i wyraźnie, to go widocznie uspokoiło, ponieważ skinął głową i utkwił wzrok w podłodze.

Pani psycholog Emma Sanders - bo tak przedstawiła się Wilsonowi osoba, którą miał sposobność oglądać w celi razem z jego przyjacielem - poprosiła Jamesa na stronę.

- Doktorze Wilson… - Spojrzała na mężczyznę, ale zaraz potem rozejrzała się nerwowo po korytarzu. - Mam pewne obawy, że pan House…

- Tak, wiem o tym. Widziałem, w jakim jest stanie. Przydałoby się, żeby opatrzył go lekarz. Dokładnie. - Wilson położył nacisk na ostatnie słowo. - Chyba taka pomoc mu się należy? - zapytał z przekąsem.

Był zły na cały świat, że właśnie coś tak nieprzyjemnego i okrutnego zarazem przydarza się jego najlepszemu przyjacielowi, a on jeszcze nie wie, czy w jakikolwiek sposób będzie mu w stanie pomóc. Ostatnią osobą, na której James Wilson powinien wyładować gniew, jest Emma Sanders - młoda psycholog, która bardzo starała się dowiedzieć, co złego i w jaki sposób przydarzyło się biednemu człowiekowi. Ale nie ominął jej ten zaszczyt. Onkolog po prostu zaczął mówić coraz głośniej i szybciej, zadając wszelkie niewygodne pytania, na które ona nie znała jeszcze odpowiedzi. Zdecydowała, że nie dokończy teraz zdania, które przerwał jej Wilson.

Była spokojna jak leniwy wodospad, jej gęste, ciemne loki odbijały się od ramion w miarowym tempie, gdy stąpała równym krokiem wzdłuż korytarza i z powrotem. Jej dłonie drażniły czoło i policzki, gdy zastanawiała się w jaki sposób przekazać Wilsonowi to, czego dotychczas się dowiedziała i to, czego sama się domyśla. Czerwony żakiet opadł na krzesło, kobieta nie przestawała krążyć wokół sylwetki Jamesa, a on wciąż mówił i mówił. Machał rękoma, demonstrując jaki jest w tej chwili wściekły i rozhisteryzowany. W rzeczywistości był przerażony i bezradny.

- Niech pan zamilknie, doktorze! - powiedziała dosyć głośno, aczkolwiek spokojnie. - Powiem panu, co wiem. Następnie pójdzie pan do przyjaciela i, nie wypytując o szczegóły ostatnich wydarzeń, obejrzy go pan i opatrzy jego rany. Jeśli będzie potrzeba, doktor House zostanie przewieziony do szpitala na badania - mówiła, składając dłonie jak do modlitwy. - Ale niech pan uważa - ostrzegła go. - Nie może pan popełnić błędu. Niech pan nie wykonuje gwałtownych ruchów i czeka, aż pański przyjaciel wyda zgodę na przyjrzenie się jego obrażeniom - usiadła na krześle i westchnęła.

Wilson skinął głową na znak, że zadba o to, żeby nie przeoczyć żadnej z tych rzeczy. Usiadł obok Emmy i patrzył na nią swoimi czekoladowymi oczami z zainteresowaniem i pewną ciekawością.

- Czego pani się dowiedziała? - zapytał beznamiętnie.

Był niemal pewien, że House niczego jej nie powiedział i będzie snuła wnioski przez dobrych kilka minut, a potem stwierdzi, że nie mogła zrobić nic więcej, ponieważ pacjent nie współpracuje. Tak więc czekał. Kobieta usiadła wygodniej i spojrzała Wilsonowi prosto w oczy.

- Uważam, że pański kolega może być niewinny. Gdy został przywieziony na komisariat, powtarzał bez przerwy, że to nie on. Że nie miał powodu, ale nagle wzdrygnął się i zamilkł. Myślę, że doktor House czegoś się boi - skwitowała, wyprostowując tułów.

- Słucham? House nigdy się nie boi. Dla niego bicie to nie jest sposób na… - Wilson się zamyślił. - Zaraz, jak nazywał się ten policjant, o którego zabicie posądzono mojego przyjaciela i jak to właściwie się stało? - zapytał.

- Nie wolno mi mówić o okolicznościach, w jakich to się zdarzyło, ponieważ jestem psychologiem policyjnym. Ale nazwisko ofiary brzmi Tritter.

James wstrzymał oddech i posiwiał w jednej sekundzie. Nie wiedział, gdzie ma się podziać i co będzie dalej. Przecież Tritter dobrze znał House’a, a w dodatku bardzo się nie lubili. Nie wierzył jednak, że Greg mógł go zabić z premedytacją. Wilson zastanawiał się nad obroną konieczną, ale to również do House’a nie pasowało. Uderzyłby go, z pewnością. Ale jeśli to było zabójstwo, to musiałby zadać sobie o wiele więcej trudu niż zdzielenie gościa po twarzy.

- Co się stało? Czy mówi panu cokolwiek to nazwisko? - Kobieta była wyraźnie zainteresowana tym, co ujrzała w oczach Wilsona.

Była to mieszanka niepewności z olbrzymią wiedzą na poruszony przez nią temat. Onkolog zawahał się przez chwilę.

- Ja… Nie wiem, ile mogę powiedzieć. Um, żeby… nie zaszkodzić House’owi. Już raz miał kłopoty przez tego Trittera - jęknął niepewnie mężczyzna.

- Spokojnie. - Psycholog pogłaskała go po ramieniu. - Jestem tu po to, żeby pomóc pańskiemu przyjacielowi, zbieram materiały dowodowe na proces. Ja również wydam opinie o doktorze, dlatego muszę do niego dotrzeć i skłonić go, żeby opowiedział, co wydarzyło się wczorajszego wieczoru. A pan może pomóc, doktor House nie wygląda na mordercę, również nie zachowuje się w sposób typowy dla człowieka, który zabił kogoś z premedytacją. - Te słowa sprawiły, że zaufał kobiecie i postanowił opowiedzieć o historii z Tritterem.

- Jakiś czas temu do kliniki w naszym szpitalu przyszedł policjant. House nie jest z natury miłym człowiekiem, ale nie krzywdzi ludzi - zapewnił Wilson. - Domagał się, żeby House zrobił jakieś wymazy i badania, które jego zdaniem były zbędne. House jest świetnym lekarzem, rzadko kiedy się myli, jest szefem Departamentu Diagnostyki w PPTH.

- Chyba słyszałam nieco o tej sprawie na posterunku - Emma zastanawiała się nad czymś, wyglądała jakby przywoływała wspomnienia. - Tak, kilka policjantek rozmawiało w przerwie o tym, że jakiś lekarz zaszedł Tritterowi za skórę… On… - Kobieta wyraźnie chciała, żeby to Wilson dokończył za nią zdanie.

- Włożył mu termometr do odbytu… Nawet nie wiem, czy to był termometr, czy może szpatułka! To było idiotyczne, ale takie rzeczy są podobne do House’a, a nie planowane zabójstwo, do diabła! - James ukrył twarz w dłoniach.

Emma próbowała ukryć uśmiech. Rzeczywiście, diagnosta wyglądał na kogoś o silnym temperamencie, nawet mimo jego teraźniejszego przerażenia, ale był to raczej typ psotnika niż zamachowca.

- Co było potem? - zapytała.

- Później Tritter go śledził, przeszukał jego mieszkanie, znalazł zapas Vicodinu, całkiem duży zapas. - Wilson wytrzeszczył oczy i pokazał dłońmi coś na kształt kuli o sporej pojemności. - Podpis na części recept był mojego autorstwa, część…

- Podrobił? - zapytała bez wahania.

Wilson skinął głową. Czuł się, jakby sprzedawał ponownie swojego przyjaciela za marną przysługę. Ale wierzył, że ta kobieta zrobi wszystko, co w jej mocy, żeby pomóc. Widział, że ona naprawdę tego chce.

- On cierpi na chroniczny ból, zażywając leki jest w stanie pracować. A praca jest dla niego bardzo istotna, bez niej nie funkcjonowałby. Tritter oskarżył go o to, że sprzedaje prochy na ulicy albo w szpitalu. Żaden ze światków nie zeznał tego w sądzie, ponieważ to było i jest pomówienie! - Wilson czuł, że mówi coraz głośniej, a jego brwi są coraz bliżej siebie.

- Doktorze, ja nie oceniam pana House’a za to, co było kiedyś. Muszę tylko wiedzieć, jakie relacje łączyły go z zabitym.

- On się nad nim znęcał psychicznie, kazał siebie przepraszać, a kiedy House to w końcu zrobił, powiedział coś takiego: przyjmuję, ale już nie odpuszczę.

- Rozumiem. - Pokiwała głową. - Powiem panu w tajemnicy, ale bardzo pana proszę… - James natychmiast jej przerwał.

- Oczywiście. Zachowam to dla siebie. - Jego wygląd i zachowanie sprawiały, że kobiety prawie natychmiast obdarzały go zaufaniem.

Był jak grzeczny uczeń, istny anioł. Dobrze wychowany, zawsze pomocny, miły i przystojny, wygadany - zupełne przeciwieństwo House’a. No może poza jednym, James Wilson zawsze uważał, że jego przyjaciel jest przystojnym mężczyzną i rozumiał zainteresowanie kobiet jego osobą. Jednak one były nim zachwycone, dopóki się nie odezwał. Później uciekały w popłochu. Poza tym House doskonale wiedział, jak należy postępować. Zasady dobrego zachowania wpoiła mu matka. Przy niej był niczym dobry duch. Również wtedy, kiedy chciał nim być, ale zawsze brakowało mu ogłady, nawet ona o tym wiedziała.

- Doszły mnie słuchy, że detektyw Tritter był dosyć ostrym człowiekiem i okrutnym policjantem. Podobno nie szanował współpracowników i był zawzięty na ludzi - powiedziała.

James odetchnął z ulgą.

- Czy ktoś to może potwierdzić? To znaczy, zeznać w sądzie? - zapytał zniecierpliwiony.

- Niestety nie, ta kobieta się boi, ale pracuję nad tym - westchnęła. - Proszę być dobrej myśli. - Emma uśmiechnęła się ciepło.

Onkolog wiele razy w życiu słyszał to pocieszające zdanie. Tak dużo mówiło, a jednocześnie było puste i wypowiadane bezmyślnie. On sam tysiące razy kierował je do swoich pacjentów.

- Proszę iść do doktora - dodała kobieta.

Wilson wstał i bez słowa ruszył w kierunku celi House’a.

- Doktorze Wilson! - zawołała jeszcze Sanders.

Wilson podszedł do niej.

- To jest obrazek, na który doktor House zareagował tak, jak pan miał okazję zobaczyć - szepnęła, podając mężczyźnie kartkę.

James otworzył szeroko usta i ze zdziwienia podrapał się po brodzie.

- Przecież obrazek przedstawia dwóch lekarzy. - Zauważył.

- Ja myślę, że doktor House widział na nim raczej dwóch mężczyzn. - Spojrzała na Wilsona przeciągle i popchnęła go delikatnie w kierunku celi diagnosty.

Wilson czuł się, jakby niespodziewanie dostał w twarz jakimś ciężkim i twardym przedmiotem. Nie rozumiał wiele z tej plątani słów, która trafiła do jego umysłu. Nadal nie wierzył, że nie jest to głupi żart House’a.

cdn.



_________________
Yes, we can.
-----------------------------
'As Jimmy suggested that I'm on heroin, I decided to admit I'm on Methadone. In return I got a bunch of very "friendly" words and a warning about side effects. One of them was already done to me, that was apnea occurs. Ceased to circulate air through my airway, and the pulse was almost imperceptible, but Foreman decided to return it to me stimulating my sensory receptors.' - I looked at him significantly, expected some questions, at the end my story was interesting. I looked more closely, raising single eyebrow slightly. Then Lucas said. 'How?' 'Excellent question. He twisted my nipples! '

PostWysłany: Sob 12:40, 29 Maj 2010
NiEtYkAlNa
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 03 Sty 2010
Pochwał: 5

Posty: 106

Miasto: Houseland
Powrót do góry




Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

podoba mi się :) masz fajny styl pisania, czekam na kolejne! :)



_________________

av. by Mirela, ban. by maybe_55 :)

PostWysłany: Nie 12:21, 30 Maj 2010
DosiaBlondi
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 16 Maj 2010

Posty: 62

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Jako jedna z nielicznych zaszczyciłaś nasze fickowe zbiory tworami o charakterze kryminalno-sensacyjnym. I bardzo dobrze! Widać, jak coraz lepiej Ci to wychodzi. Nigdy nie zawiodłaś mnie, jeśli chodzi o przebieg akcji, a twój styl stale zbliża się do ideału.
Dawka ciekawego tekstu z prawidłowym rozłożeniem zarówno dialogów jak i opisów. Stale zaciekawiasz czytelnika swoimi częściami, więc mam nadzieję, że i tym razem się to nie zmieni.
Zmaltretowany House i tekst "Niech pan nie wykonuje gwałtownych ruchów i czeka, aż pański przyjaciel wyda zgodę na przyjrzenie się jego obrażeniom" dodały fajnego dreszczyku, a zagadkowe zdjęcie po prostu było... zagadkowe. :D Co ciekawe, kilku lekarzy przychodzi mi do głowy, z von Liebermannem na czele. Ale pewnie zaskoczysz czymś nowym ;) Albo i nie...



PostWysłany: Pon 16:51, 31 Maj 2010
hattrick
Fikopisarz Miesiąca
Fikopisarz Miesiąca



Dołączył: 18 Cze 2009
Pochwał: 41

Posty: 9231

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Fajne, czekam na ciąg dalszy. Byle szybko :P



PostWysłany: Wto 17:22, 01 Cze 2010
basiag95
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 01 Lut 2010

Posty: 97

Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Hilson Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Mapa użytkowników | Mapa tematów
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Czas generowania strony 0.04001 sekund, Zapytań SQL: 15