|
|
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat
:: Zobacz następny temat
|
Wiadomość |
Autor |
|
|
Czy leci z nami instrukcja obsługi?! [cz.7, Z]
Kochani,
Poniżej pierwsza część kontynuacji fika Którędy do wyjścia?! zachowana w tonacji głupiej komedii - należy czytać na rozluźnienie po stresującym dniu ;)
:*
PART 1
Życie Gergory’ego Housa zdecydowanie zmieniło się w momencie, gdy przekroczył barierę trzymającą go z daleka od Cuddy. Musiał sam przed sobą, acz niechętnie, przyznać, że jego życie nabrało przy niej kolorów, stało się pełniejsze. Potrafiły cieszyć go czasem nawet drobne sprawy, niekoniecznie jednocześnie sprawiające przykrość innym.
Ale teraz?! Po na rodzinach swojego dziecka, poczuł, że to życie wkracza w jakiś inny, nieznany mu dotąd wymiar. Nigdy nie wierzył w Boga czy inne tego typu metafizyczne bzdury, a pojawienie się tego Malca było jakimś swoistym odrodzeniem. To dziecko było jego nową kartą. Bez obciążenia chorymi relacjami z ojcem, bez lat zmarnowanych na samo-izolowaniu się, wreszcie bez bólu w tej przeklętej nodze.
Mógł teraz sam pokazać jak powinno układać się między ojcem i synem.
Mógł przekazać Małemu wszystko co wiedział o świecie i o ludziach.
Mógł stworzyć nowego siebie, tyle że w lepszej wersji.
Lisa Cuddy przed urodzeniem dziecka budziła w szpitalu PPTH, jako jego Administrator, szacunek i postrach wśród swoich pracowników. No może z wyjątkiem Housa.
Teraz jednak zdecydowanie budziła w nim strach!
Swoje wąskie, dopasowane spódnice i wydekoltowane bluzki, zamieniła na rozciągnięte dresy i za duże T-shirty, szpilki podkreślające zgrabne nogi na wygodne bamboszki. Włosy zaś związywała kawałkiem „niewiadomo-czego”.
Ten obraz nędzy i rozpaczy uzupełniony przepełnioną zmęczeniem miną oglądał teraz House każdego poranka, popołudnia i wieczoru.
A! w nocy też!
- Jeremy to bardzo ładne imię – Cuddy próbowała przekonać Housa do swojego pomysłu, ostatniego jaki jej pozostał.
Od kilku tygodni przeglądała kalendarz w poszukiwaniu odpowiedniego imienia dla swojego syna.
- A słyszałaś o tym rozpustniku Jeremym Benthamie? – udał święte oburzenie Greg.
House odrzucał każdą jej propozycję. Uznał, że „naiwny” James, „przygłupi” Robert, „czarny” Eric czy Michael „z odpadającym nosem” to zupełnie nie imiona dla jego syna.
To musiało być COŚ!... nie byle co!
Lisa była zmęczona tymi pertraktacjami, dlatego nazywała syna pieszczotliwie Domkiem i postanowiła zaczekać na Housowe olśnienie w tym temacie.
***
Narodziny dziecka spowodowały również, co było Housowi zdecydowanie nie na rękę, niezliczone pielgrzymki podziwiających jego nowonarodzonego syna. Nie było dnia, żeby mógł posiedzieć spokojnie na kanapie i obejrzeć Monster Trucki. Nawet już nie pamiętał czy je lubił.
- On jest taki słodziutki… - Cameron pochylała się nad łóżeczkiem niemowlęcia z rozanielonym wyrazem twarzy.
Cuddy pełna dumy poprawiała dziecku kołderkę w żółte kaczuszki.
- Dlaczego więc sama nie postarasz się o maleństwo – uśmiechnęła się Lisa zaczepnie patrząc na Chase’a.
- Najpierw musiałaby obiecać mi na piśmie, że dziecko będzie tak inteligentne i przystojne jak jego tatuś – zażartował chirurg przytulając Alison.
Z drugiego końca pokoju dobiegło drwiące prychnięcię.
House siedział w fotelu i z zażenowaniem oglądał to całe „pastwienie” się nad jego dzieckiem.
- Jej dziecko ma niewielkie szanse spełniać te przymioty biorąc pod uwagę, że na swoich partnerów wybiera wyłącznie ułomnych – House rzucił z kpiną.
Goście zbyt dobrze go znali, by ta uwaga mogła ich urazić.
- Domek jest naprawdę bardzo grzeczny, co jest zadziwiające przy takim tatusiu – próbowała odbić piłeczkę Cuddy.
- Taaa, vicodin z mlekiem działa cuda! – uśmiechnął się krzywo Greg – muszę to opatentować!
***
- Lisa, mam coś dla Ciebie – House krzyknął wchodząc do domu.
Miał wyraźnie zadowolony z siebie głos. Cuddy znała go na tyle, by wiedzieć, że ten ton wbrew pozorom nie zwiastuje niczego dobrego. Romantyczne gesty w postaci kwiatów czy czekoladek tym bardziej nie wchodziły w grę.
Musiała nauczyć się dostrzegać to co dawało jej szczęście w drobnych półsłówkach, nieznaczących gestach czy niedosłyszalnym tonie głosu.
Teraz jednak Greg szczerze uśmiechał się trzymając w wyciągniętej w jej stronę dłoni kopertę.
Z wahaniem wyjęła z koperty dokument.
Przeczytała pierwsze linijki.
AKT URODZENIA
NAZWISKO: HOUSE
IMIONA: LUPUS JEREMY
...
Ostatnio zmieniony przez Syśka dnia Sro 15:30, 18 Mar 2009, w całości zmieniany 4 razy
|
Autor postu otrzymał pochwałę.
|
_________________
POLSKA! BIAŁO-CZERWONI!
Wysłany:
Wto 15:34, 17 Mar 2009 |
|
Syśka
Reumatolog
Dołączył: 16 Lut 2009
Pochwał: 15
Posty: 2076
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
|
Ooo jak słodko :mrgreen: Ciekawe imię :D :brawo:
|
|
_________________
Następny sezon będzie nasz! Nawet "Marian" nam nie przeszkodzi! :mrgreen:
Gusia - moja Bratnia Dusza :wink: Danielek18 - mój młodszy, zÓy i ironiczny brat :mrgreen:
Wysłany:
Wto 15:39, 17 Mar 2009 |
|
zaneta94
Grzanka
Dołączył: 16 Lut 2009
Pochwał: 30
Posty: 11695
Miasto: Dziura zabita dechami :P
|
Powrót do góry |
|
|
|
OMG! :mdleje:
padłam... normalnie upodabniam się do Jeanne 8) czytając ten fragment:
Cytat: | AKT URODZENIA
NAZWISKO: HOUSE
IMIONA: LUPUS JEREMY
|
zaśliniłam pół monitora :hahaha: g e n i a l n e :prosze:
*wypatruje na horyzoncie kolejnej części*
|
|
Wysłany:
Wto 15:58, 17 Mar 2009 |
|
Arroch
Jeździec Apokalipsy
Dołączył: 20 Gru 2008
Pochwał: 11
Posty: 7916
|
Powrót do góry |
|
|
|
Zabawne, łatwo się czyta, wzbudza zainteresowanie :!: Czekam niecierpliwie na następną część.
|
|
_________________
Banner pożyczony od Jeanne
Zamałżowiony kochanej Pauli :*
Wysłany:
Wto 16:18, 17 Mar 2009 |
|
lesio
Starachowicki Magnat
Dołączył: 31 Sty 2009
Pochwał: 15
Posty: 5489
Miasto: Starachowice
|
Powrót do góry |
|
|
|
zapraszam na dalsze przygody Tocznia ;)
PART 2
- Mam nadzieję, że zanim to zrobiłeś poddałeś się bardzo bolesnej trepanacji czaszki bez znieczulenia – syknęła Cuddy oddając Housowi dokument.
Odwróciła się i wyszła do kuchni.
Nie chciała aby widział w jej oczach wybuchające pokłady wściekłości. Wiedziała, że jej gniew tylko wzmoże w nim radość z powodu tego co zrobił. Jemu właśnie o to chodziło, by zobaczyć jak ona się wścieka. Ale nie zamierzała dawać mu tej satysfakcji.
- Ależ mamuśku! – House był niepocieszony jej reakcją, ale nie zamierzał jeszcze się poddawać. – Nie uważasz, że Twój jedyny syn powinien mieć oryginalne imię?!
Uśmiechnął się i uniósł w górę brwi sugerując, że nie ma zielonego pojęcia z jakiego powodu Cuddy jest niezadowolona.
- House – Lisa starała się opanować ze wszystkich sił – własne dziecko nazwałeś terminem choroby!
Najchętniej rozpłakałaby się z bezsilności i własnej głupoty.
Czego ona się mogła innego po nim spodziewać?!
- Aż dziwne, że sam nie zmieniłeś sobie imienia… na idealnie do Ciebie pasujące - WRZÓD! – rzuciła głosem, z którego aż kapał jad.
House uśmiechnął się pod nosem.
Tęsknił już za swoją „starą” Lisą, która potrafiła być dla niego godnym intelektualnie rywalem słownych potyczek. A tym prostym sposobem zapewnił im rozrywkę na kilka wieczorów.
- Musisz naprawdę nie lubić własnego syna. Czym Ci to biedne dziecko zawiniło? – zapytała spokojnym, ale rozżalonym głosem.
- Skoro już o tym mowa – House aż podskoczył radośnie jak wyrwany do odpowiedzi prymus. – Przez ostatnie kilka miesięcy zajmował co najmniej jedna trzecią łóżka. Aktualnie też nie daje się człowiekowi wyspać. Cieknie z obu stron i to zazwyczaj śmierdząco. A co najgorsze… non stop okupuje Twoje cycuszki! Czy uważasz, że powinienem był uszczęśliwić go jakimś nudnym imieniem?
- Acha, więc o to chodzi – Cuddy podeszła do Grega ze sztucznym uśmiechem przylepionym do twarzy. Złapała w palce jego nieogolone policzki, tak jak to robią dzieciom znienawidzone stare ciotki. – Mój mały Greguś jest zazdrosny?… To trzeba było ukraść Domkowi smoczek! – powiedziała twardo mrużąc ze złości oczy.
Nie miała zamiaru kontynuować tej dyskusji. Z drugiej strony jednak miło było się przekonać, że jest o nią zazdrosny. O jej czas i o jej zainteresowanie.
Uśmiechnęła się delikatnie do swoich myśli.
- I co zamierzasz z tym zrobić? – krzyknął za nia House.
Wiedziała, że to kolejna prowokacja.
- Nic! – odpowiedziała spokojnie. – Poczekam aż Twój syn podrośnie i zrozumie co mu zrobiłeś. A wtedy odpowiednio mocno zdzieli Cię w łeb Twoją własną laską!
***
- Co dziś na śniadanie Jimmy? - House jak to miał w zwyczaju wszedł bez pukania do gabinetu Wilsona i skierował kroki prosto na kanapę.
- A! Witam Cię Chorobotwórczy Ojcze! - James nie mógł powstrzymać się od śmiechu chociaż wiedział, że powinien.
- Cuddy sie pochwaliła? Bardzo była wkurzona? - zapytał House z łobuzerskim uśmiechem.
- W dziesięciostopniowej skali tak na... jedenaście i pół.
- Hmmm... czyli Katrina! - House rozmarzył się wyobrażając sobie Cuddy z dymiącymi uszami.
- Możesz mi w ten swój pokrętny sposób wytłumaczyć dlaczego skrzywdziłeś to dziecko? Żeby zrobić Lisie na złość? - Wilson zmienił ton na moralizatorski.
- Ależ skądże! - oburzył się House - Zrobiłem to wyłącznie dla pieniędzy. Gdzieś czytałem, że z takim imieniem łatwiej o stypendium!
***
House zmrużył oczy. Bezwiednie zaaplikował sobie odpowiednią dawkę vicodinu. Pozostawał w bezruchu przez kilka chwil, po czym zerwał się i nakreślił markerem kilka słów.
WYSYPKA
GORĄCZKA
ATAK :serducho:
ŚLEPOTA
Wbił oczy w wypisana właśnie listę i rzucił w przestrzeń:
- Jakieś pomysły?
- Co Ty do cholery robisz?! – stojąca w progu pokoju Cuddy patrzyła na niego nieprzytomnym wzrokiem. – Jest druga w nocy! Daj dziecku spać!
Podeszła pośpiesznie do łóżeczka gdzie mały Lupus House leżał wpatrując się w nią ogromnymi niebieskimi oczami. Uspokojona odwróciła się do Housa z lekkim uśmiechem.
Jednak momentalnie oprzytomniała na widok Grega z markerem w dłoni.
- Dlaczego pobazgrałeś dziecku ścianę, House?! – Lisa użyła swego szefowskiego tonu.
- Właśnie konsultowałem z dr. Lupusem dzisiejszy przypadek – odpowiedział House tonem, jakim przekazuje się oczywistość. – To naprawdę mądry facet. Jeszcze nie usłyszałem z jego ust żadnego idiotyzmu!
Cuddy bezsilnie przewróciła oczami.
- Gaś światło i chodź spać! – powiedziała z lekką irytacją.
House pochylił się nad łóżeczkiem.
- Ja pójdę odstresować mamusię – powiedział do dziecka konspiracyjnym szeptem – a Pan Doktorze niech się zastanowi czy nie powinniśmy zrobić biopsji szpiku.
...
|
|
_________________
POLSKA! BIAŁO-CZERWONI!
Wysłany:
Wto 19:15, 17 Mar 2009 |
|
Syśka
Reumatolog
Dołączył: 16 Lut 2009
Pochwał: 15
Posty: 2076
|
Powrót do góry |
|
|
|
genialne ! :D
czekam na więcej :)
|
|
_________________ Aby coś docenić trzeba to stracić...
Baner & Avek by Ewel
_________________
Wysłany:
Wto 19:55, 17 Mar 2009 |
|
Arystokratka
Lekarz rodzinny
Dołączył: 28 Gru 2008
Posty: 335
Miasto: Międzyrzec Podl.
|
Powrót do góry |
|
|
|
Fajne! Bardzo mi się podobało.
|
|
_________________
Banner od Jeanne
Wysłany:
Wto 21:00, 17 Mar 2009 |
|
bozenka21
Urolog
Dołączył: 12 Lut 2009
Pochwał: 10
Posty: 2404
Miasto: Gdańsk
|
Powrót do góry |
|
|
|
PART 3
Szpital PPTH pod nieobecność dr Lisy Cuddy powoli pogrążał się w chaosie, a to głównie za sprawą szefa działu Diagnostyki. Kolejni zastępcy na stanowisku administratora szpitala po kilku potyczkach z dr Gregorym Housem rezygnowali szybciej niż zdążyli się zadomowić.
Wobec takiego stanu rzeczy Cuddy zostawiła swoje ośmiomiesięczne „oczko w głowie” z długo selekcjonowaną nianią i wróciła na posadę Administratora Princeton-Plainsboro.
W jednej chwili, jak za dotknięciem różyczki matki chrzestnej Kopciuszka, Lisa znów stanowiła wzór elegancji zasiadając przy biurku w swoim gabinecie.
Doskonale zdawała sobie sprawę , że choć bycie w domu ze swoim ukochanym dzieckiem jest cudownym przeżyciem, to zbyt długie przebywanie poza szerokim kręgiem ludzi było dla niej nienaturalne. Dlatego mimo, iż sama się w duchu za to karciła, można było zobaczyć ją przechadzającą się po korytarzach szpitala z promiennym uśmiechem na twarzy.
House też zauważył, że Lisa dzięki powrotowi do pracy rozkwitła na nowo, odzyskała ostrość sądów, cięty język i zagubiony wcześniej seksapil.
Być może sam podświadomie zrobił wszystko, aby wyrwać Cuddy z domowych pieleszy?...
- Od dziesiątej musisz zająć się Domkiem przez jakieś dwie godziny – krzyknęła Lisa z łazienki w pośpiechu nakładając makijaż. Nie była z siebie w pełni zadowolona. Ona, doświadczona organizatorka, powinna lepiej radzić sobie z dzieckiem, domem, pracą i okiełznywaniem Housa. – Tylko pamiętaj – nie dawaj mu lizaków! I nie oddawaj go pod opiekę obcym ludziom!
Cuddy w pośpiechu zakładała buty. Chwyciła dziecko na rękę, w drugą swoją teczkę i wyszła do samochodu.
***
- Proszę Państwa! – House wszedł do pokoju Kaczuszek – zaprosiłem dziś na konsultacje wybitnego specjalistę.
Wskazał zdziwionym lekarzom bawiącego się w jego gabinecie syna.
- Niestety mimo niezaprzeczalnego geniuszu nie opanował jeszcze sztuki teleportacji – tu spojrzał na Tauba i Kutnera – więc musicie mu pomóc się tu dostać.
Lekarze przenieśli pod tablicę turystyczny kojec, w którym mały chłopiec bawił się kolorowymi klockami.
- Doktorze Lupus! – House zwrócił się poważnie do syna – będzie Pan uprzejmy poznać mój zespół.
Dziecko spojrzało na niego zaciekawione.
- To Trzynastka – powiedział Greg wskazując palcem dr Hadley – Jak trochę podrośniesz da nam namiary na swoje młodsze koleżanki.
Porozumiewawczo mrugnął okiem do syna.
Lupus zadowolony z zainteresowania ojca jego osobą wyszczerzył swoje jedyne dwa dolne zęby.
- Ślini się na samą myśl – rzucił House z lubieżnym uśmieszkiem.
– Tych tu natomiast - kiwnął głową w stronę pozostałych lekarzy – możesz z łatwością rozróżnić po …yyy… stopniu opalenizny.
Pochylił się nad synem i zasłonił twarz ręką przed pracownikami.
- Dr Forman to chłopak Trzynastki – dziecko otworzyło buzię i przypatrywało się uważnie bliźniaczym oczom swojego ojca. – Jakbyś kiedyś chciał zobaczyć zebrę to poproś Fourteen żeby się przytulili.
Greg wskazał na dr Kutnera i z uznaniem pokiwał głową.
- Ten średnio wysmażony – kontynuował House – przygotowuje się do „Mistrzostw w reanimacji w każdych warunkach”. Dr Taub zaś był kiedyś chirurgiem plastycznym, dopóki nie postanowił sobie pociupciać…
Zirytowany tym monologiem Forman rzucił w stronę Housa teczkę pacjenta.
- Wszystkie badania potwierdzają – powiedział rzeczowo neurolog. – Poziom białka w moczu, niedokrwistość. Wykluczyliśmy kiłę. To musi być toczeń.
House spojrzał na syna mrużąc z ciekawości oczy.
- Lupus – zapytał poważnie – czy Ty zarażasz?!
***
Cuddy była niezadowolona, że spotkanie ze sponsorem szpitala przeciągnęło się tak długo. Wiedziała, że zostawienie Domka pod opieką samego Housa to potencjalne narażanie życia i zdrowia dziecka. Dlatego wracała do domu w ogromnym pośpiechu, z duszą na ramieniu.
Na szczęście podjeżdżając pod dom nie zauważyła ani straży pożarnej ani radiowozu SWAT. Jednak, gdy stała przed wejściem, a głośne dudnienie basowych dźwięków gitary niemal odrzucało ją od drzwi, znów poczuła strach. Była przekonana, że Domek utracił zmysł słuchu bezpowrotnie.
Stanęła w progu pokoju ze zgrozą próbując ogarnąć swój salon.
Na środku stał uśmiechnięty House z gitarą w ręku, a u jego stóp piętrzyły się tony zabawek, chustek higienicznych, zużytych i czystych pampersów oraz małych ubranek.
House dostrzegł jej przerażoną twarz i zaśpiewał na powitanie z udawanym strachem:
Oh no, not you again
Messing up my life
It was bad the first time, yeah
You had me in a vice
Twarz Lisy wyrażała coraz większy strach w miarę jak szukała czegoś oczami. Gdy jednak jej wzrok utkwił w jednym miejscu usta wygięły się w pełnym zachwytu uśmiechu.
- House! On stoi… - wyjąkała Lisa.
- No popatrz – Greg spojrzał z uznaniem na syna, który oparty o stolik uginał nóżki w rytm granej przez niego piosenki. – a nawet nie zaczęliśmy oglądać pornosów…
...
|
|
_________________
POLSKA! BIAŁO-CZERWONI!
Wysłany:
Sro 7:50, 18 Mar 2009 |
|
Syśka
Reumatolog
Dołączył: 16 Lut 2009
Pochwał: 15
Posty: 2076
|
Powrót do góry |
|
|
|
super :D:) czekam na kolejną część :) :jupi:
|
|
_________________
Znalazłam siostrę- sylrich my sis forever :*
"When the land slides and when the planet dies, that's when I come back to you"
Wysłany:
Sro 8:19, 18 Mar 2009 |
|
kasia2820
Reumatolog
Dołączył: 21 Sty 2009
Pochwał: 3
Posty: 1087
|
Powrót do góry |
|
|
|
TO JEST REWELACYJNE :)
Takie słodziaste. Domek i Dom wymiataja:D Dream Team :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
|
|
_________________
Wysłany:
Sro 9:36, 18 Mar 2009 |
|
T.
Mecenas Timon
Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 37
Posty: 2458
|
Powrót do góry |
|
|
|
woooow.
genialne :):):)
pisz dalej :jupi: :jupi:
|
|
_________________ Aby coś docenić trzeba to stracić...
Baner & Avek by Ewel
_________________
Wysłany:
Sro 10:14, 18 Mar 2009 |
|
Arystokratka
Lekarz rodzinny
Dołączył: 28 Gru 2008
Posty: 335
Miasto: Międzyrzec Podl.
|
Powrót do góry |
|
|
|
PART 4
- Jimmy! – do wnętrza gabinetu Wilsona dobiegał krzyk Housa zduszony taflą szkła. Z nosem przyklejonym do drzwi wejściowych balkonu Greg stał na tarasie i robił do przyjaciela głupie miny, nie przejmując się zupełnie obecnością pacjentki onkologa.
Wilson wiedział, że ignorowanie go nie przyniesie żadnego rezultatu. Może być tylko gorzej.
- Pani wybaczy – zwrócił się do pacjentki z przepraszającym uśmiechem. – To mój wieloletni pacjent. On bardzo cierpi, a ja nie potrafię mu pomóc.
- Może dlatego, że nie jest Pan psychiatrą – mruknęła pod nosem kobieta i wyszła z gabinetu.
- Co Ty wyprawiasz, House? – zapytał James otwierając drzwi i wpuszczając Grega do środka.
- Testuję, czy nadajesz się na niańkę mojego syna – uśmiechnął się rozbrajająco diagnosta.
***
- Tu jest mleko, James – Lisa pośpiesznie po raz trzydziesty przedstawiała Wilsonowi topografię swojej kuchni.
- Spokojnie, nie martw się, wszystko będzie w porządku – powiedział Wilson uspokajająco jednocześnie wypychając Cuddy z kuchni. – Idźcie już!
Przecież opieka nad niemowlakiem nie mogła być, aż tak trudna. Nakarmi, przebierze i położy spać. Proste.
Lisa i Greg bardzo rzadko gdziekolwiek wychodzili. Cuddy mimo swego towarzyskiego usposobienia spędzała większość wieczorów z Lupusem i jego „nie-wyjściowym” ojcem w domu. Dziś jednak House został zmuszony do towarzyszenia jej na ważnym bankiecie. Włożył nawet wyprasowaną koszulę!?!
Wilson spojrzał na małego chłopca, który siedząc w kojcu próbował wcisnąć do plastikowej żyrafki z okrągłymi otworami sześcienny klocek.
Uśmiechnął się z pobłażaniem i poszedł do kuchni przygotować mleko.
Miało być 3 miarki na 70 mililitrów czy 7 na trzysta?! – zastanowił się onkolog i za chwilę skarcił się w myślach – Trzeba było sobie zapisać!
Zrobił mleko „na oko” i wrócił do pokoju.
- Ma-ma! – krzyknął radośnie Lupus na widok Wilsona lub butelki z jedzeniem.
James podniósł malucha i wyjął mu z rąk plastikową zabawkę.
W środku grzechotał klocek. Wilson zmarszczył brwi nie rozumiejąc.
- Ma-ma! – powtórzyło dziecko wyrywając onkologa z zadumy nad zabawką.
Usiadł kładąc dziecko na kolanach. Malec z radości gwałtownie pomachał rączkami tak, że butelka wytracona z rąk Jamesa wykonała dwa i pół obrotu zanim z łoskotem spadła na podłogę. Pedantyczna natura Wilsona nakazała mu natychmiast zerwać się do kuchni w poszukiwaniu czegoś do wytarcia rozlewającego się z butelki mleka.
Posadzony na podłodze Lupus zwinnie zmienił styl poruszania się na raczkowanie i postanowił rozejrzeć się po pokoju. Szczególnie zainteresował go jeden, ciekawy przedmiot.
Wilson po 15 sekundach przebywania w kuchni zreflektował się, że zostawianie niespełna rocznego dziecka bez opieki może być uznane przez niektórych za nieodpowiedzialne. Chwycił więc jedną z ulubionych, haftowanych ścierek Lisy z zamiarem przekwalifikowania jej na szmatę do podłogi.
Był już prawie w salonie gdy bliżej nieokreślony hałas zatrzymał go w progu. Następny był już tylko rozdzierający płacz dziecka. Przerażony rzucił się w kierunku chłopca.
Jednak biegnący James Wilson plus niewielka plama mleka na podłodze zaowocowały głośnym krzykiem:
- O żesz w du…!!! – i trzaskiem łamanego stolika, na którym poległo ciało onkologa.
Jedynym pozytywnym efektem jaki odniosła ta scena był głośny, zanoszący się śmiech małego Lupusa.
Wilson spojrzał w stronę dziecka nienawistnym wzrokiem i w tym momencie dostrzegł ukochaną gitarę Housa, z nienaturalnie wygiętym gryfem, leżącą obok chłopca.
Zerwał się z podłogi, a właściwie szczątków stolika, jednak ból w kostce spowodował, że opadł z jękiem na kanapę.
Przez chwilę zastanowił się czy nie powinien zadzwonić do Lisy, ale oznaczałoby to narażenie się na zarzut nieudactwa. Najpierw musi posprzątać to Waterloo.
Spojrzał na swoja kostkę. Zaczynała puchnąć.
Musi coś z tym zrobić. Najpierw jednak trzeba unieruchomić tego małego…
- Lupus?! - Wilson szukał wzrokiem po całym pokoju dziecka, które jeszcze sekundy temu siedziało obok połamanej gitary.
Stanął na jednej, zdrowiej nodze i gorączkowo rozglądał się. Chłopca jednak nigdzie nie było.
- Boże! Schody! – wrzasnął James i opierając się o ścianę dokuśtykał do korytarza.
Tu jednak dziecka na szczęście nie było. Swoim kulawym krokiem sprawdził też kuchnię.
Wilson zaczynał przypominać kłębek nerwów nie wiedząc co ze sobą zrobić. Dźwięk wydobywający się z telewizora skierował jego podskoki na jednej nodze spowrotem do salonu.
Lupus stał 5 centymetrów od włączonego ekranu z kawałkiem kolorowego papieru w buzi.
- Wypluj to! – zawołał w stronę dziecka próbując dostać się w jego pobliże.
Było to jednak "delikatnie" utrudnione ze względu na stan jego kostki oraz zmyślny tor przeszkód, który malec ustawił ze swoich zabawek. James przeskakiwał kolejne klocki i maskotki asekuracyjnie trzymając się zasłonki.
Ten wieczór jednak nie należał do jego najbardziej fartownych i zaczepił o jedną z ostatnich na swej drodze zabawek. Przechylił się do przodu.
Wtedy zrozumiał, że zasłonki nie są w stanie utrzymać ciężaru dorosłego człowieka. Runął na ziemię pokryty jasnym płótnem w kwiaty.
W tej chwili James Wilson miał już dość.
Wygrzebał się ze swojego całunu, doczołgał się do chłopca i przygarnął go do siebie. Wyjął mu z buzi na wpół zjedzony papier, z którego uśmiechała się lubieżnie kompletnie naga modelka.
Pod fortepianem dostrzegł stos kolorowych skrawków, które jak się domyślał były kiedyś „magazynami dla dorosłych” Housa.
Tam się ukrywałeś?! - spojrzał z rezygnacja na dziecko.
- Nie wiem czy mama będzie zachwycona, że w tym wieku dokonałeś już konsumpcji?! – powiedział słabo.
- Ma-ma! - odpowiedział radośnie Lupus patrząc na onkologa rozbrajającymi, niebieskimi oczami.
- Mama, mama – powtórzył zirytowany Wilson przedrzeźniając dziecko – Mama to nas zabije jak zobaczy…
Nie miał już nawet siły rozglądać się po tych zgliszczach. Postanowił przeprowadzić krótką analizę sytuacji i przedsięwziąć konkretne kroki.
Po pierwsze – jedzenie!
Miał do wyboru dać dziecku pół butelki zimnego mleka z podłogi lub rozpocząć całą procedurę przygotowywania pokarmu od początku. Wybór był prosty.
Trzymając dziecko na ręku przesunął się po mleko, a następnie doczołgał do kanapy.
- Mam nadzieję, że już nie raz wylizywałeś rodzicom podłogę – powiedział wkładając dziecku do ust brudny smoczek.
Chłopiec jadł łapczywie powoli przymykając oczy ze zmęczenia. James ułożył się wygodniej na kanapie, tak by nie rozbudzić dziecka zmianą pozycji. W duchu oddał już pół majątku na cele dobroczynne o ile tylko dziecko zaśnie.
Wiedział, że powinien chociaż spróbować uprzątnąć ten bajzel, pomyślał jednak, że na kilkuminutowy odpoczynek sobie zasłużył. Zamknął oczy i momentalnie zasnął.
Było przed dwunastą, gdy Lisa i Greg otwierali drzwi swojego mieszkania.
Lisa stanęła w progu salonu i miała tylko dwie myśli.
Albo to nie jej dom albo to wizyta Trittera.
- Joł! Jimmy! Jestem pod wrażeniem – głupkowaty śmiech House rozbudził onkologa, który spojrzał na przyjaciół zaspanym wzrokiem.
- James, co tu się… - Lisa nie potrafiła zrozumieć.
Zasłony, zabawki, rozlane mleko, szczątki stolika… - wszystko to rejestrowała z załamana miną.
Wilson zdążył już powrócić do rzeczywistości i jedyny plan jaki obecnie miał to natychmiastowa ewakuacja. Zanim House znajdzie gitarę.
Delikatnie przełożył dziecko ze swojego brzucha na zwalnianą właśnie kanapę. Wstał szybko na swoja jedną nogę i dokuśtykał do przedpokoju.
Cuddy nadal w szoku, widząc grymas bólu na twarzy Wilsona, zapytała jednak:
- Co Ci się stało? Potrzebujesz pomocy, James?
- Jedyne czego potrzebuję – powiedział wydawałoby się wrogim tonem – to wysłać do matki Housa kwiaty wraz z kondolencjami. Bo jeśli choć raz w życiu przeżyła to co ja tego wieczoru to jej posąg powinien stać na Liberty Island zamiast Statuy Wolności.
Wychodząc trzasnął drzwiami.
...
|
|
_________________
POLSKA! BIAŁO-CZERWONI!
Wysłany:
Sro 10:18, 18 Mar 2009 |
|
Syśka
Reumatolog
Dołączył: 16 Lut 2009
Pochwał: 15
Posty: 2076
|
Powrót do góry |
|
|
|
no brak mi słów poprostu :)
a Wilson w tej części jest poprostu genialny :mrgreen:
|
|
_________________ Aby coś docenić trzeba to stracić...
Baner & Avek by Ewel
_________________
Wysłany:
Sro 10:36, 18 Mar 2009 |
|
Arystokratka
Lekarz rodzinny
Dołączył: 28 Gru 2008
Posty: 335
Miasto: Międzyrzec Podl.
|
Powrót do góry |
|
|
|
OMFG :shock: :shock: :shock:
To było zóe...
To co zrobiłas biednemu Wilsonowi było na prawde zóe...
A Lupus... ekhm... genialny :mrgreen:
Usmiałam sie jak głupia :mrgreen:
|
|
_________________
Wysłany:
Sro 10:36, 18 Mar 2009 |
|
T.
Mecenas Timon
Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 37
Posty: 2458
|
Powrót do góry |
|
|
|
śmiałam się jak głupia w monitor :mrgreen:
super...
Jaki tatuś taki syn heh, końcówka powaliła mnie :)
czekam na kolejną część :)
|
|
_________________
Znalazłam siostrę- sylrich my sis forever :*
"When the land slides and when the planet dies, that's when I come back to you"
Wysłany:
Sro 12:46, 18 Mar 2009 |
|
kasia2820
Reumatolog
Dołączył: 21 Sty 2009
Pochwał: 3
Posty: 1087
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|