HOLY HOUSE [Z]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Huddy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Wiadomość Autor

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

HOLY HOUSE [Z]




Pozwólcie, że będę tak bezczelna że wkleje mojego wygranego konkursowego ficzka tutaj - bo dzięki Wam jestem naprawdę z niego dumna ;)
Jeszcze raz dziekuję :* i dedykuję wszystkim tym, którzy na niego głosowali


PART 1

- Witajcie Aniołki! – House raźnym krokiem wszedł do pokoju Kaczuszek. To był jeden z tych dni, kiedy noga nie przyprawiała go o mdłości z bólu, a tym samym pozwalała prawie normalnie funkcjonować.
- No nareszcie – Foreman rzucił pod nosem zrzędliwie, zaraz jednak zwrócił się do szefa – rozumiem, że pacjent i jego udar Cię nie interesuje, ale może zainteresuje Cię, że Cuddy czeka na Ciebie w swoim gabinecie od 2 godzin.
Neurolog wydął usta wyrażając swoje niezadowolenie z powodu beztroskiego podejścia do życia Housa.
-Ależ ją podnieca czekanie na mnie – House spojrzał na niego z lekceważeniem – Na dobrze wysmażony stek chyba warto czekać?
- W Twoim przypadku to mowa raczej o podrobach – dr Hadley uśmiechnęła się z przekąsem za wychodzącym diagnostą.

- Oto nadchodzę Cuddless! – zawołał House otwierając z impetem drzwi gabinetu lisy.
Przy biurku siedziała uśmiechnięta pani Administrator w jak zwykle wydekoltowanej bluzce. Greg zapewne skomentowałby ten fakt bezdusznie, gdyby nie fakt, iż jej rozmówczyni miała dekolt jeszcze większy.
House, zupełnie nie w swoim stylu, uśmiechnął się łagodnie i wlepił niebieskie oczy w postać kobiety.
- House – wyrwała go z zamyślenia Lisa – Pamiętasz moją współlokatorkę ze studiów, Holy Stanton?
Cuddy mówiąc to z otwartymi ustami przypatrywała się zadziwiającemu zachowaniu najbardziej chamskiego i nietaktownego mężczyzny jakiego znała. House wyciągnął do gościa rękę i powiedział „Miło Cię widzieć”zapytajnik? I to wszystko szczerząc zęby?
Nie – pomyślała Cuddy – Musiał dziś wychodząc spod prysznica wywinąć orła i rąbnąć o podłogę głową. A my wymyślaliśmy mu nieinwazyjne terapie!
Prychnęła ze śmiechu do własnych myśli.
- Przepraszam – zreflektowała się Lisa i powiedziała z uśmiechem. – Holy jest u nas przejazdem. Pokazywałam jej szpital i…
- Tak – przerwała jej kobieta z entuzjazmem w głosie – Macie tu świetne warunki…
– Twoje warunki są zdecydowanie bardziej interesujące… - mruknął diagnosta mrużąc oczy.
Greg sam nie mógł pojąć co się z nim dzieje. Prawie codziennie widział piękne kobiety, z kilkoma nawet pracował. Ale Holy Stanton robiła na nim tak samo piorunujące wrażenie jak 20 lat temu.
Od ukończenia studiów medycznych nie mieli ze sobą kontaktu. Słyszał jedynie, że wstąpiła do „Lekarzy bez granic”. Zawsze kręciło ją to infantylne zbawianie świata. Spodziewał się, że po tylu latach w niecywilizowanych miejscach będzie wyglądała jak zasuszony rodzynek z wypłowiałą miotłą na czubku. Ona jednak nadal zwalała z nóg promiennym uśmiechem lśniących zębów i spojrzeniem czarnych oczu, którym zawsze towarzyszyły złośliwe iskierki. Pszeniczne, poste włosy nosiła ściągnięte ciasno w długi koński ogon. Patrząc na ledwo dopiętą na piersiach brązową marynarkę, House był gotów w każdej chwili się uchylić, by przy kolejnym jej wdechu nie oberwać guzikiem w oko.
Holy zaśmiała się serdecznie.
- House, Tobie widzę z młodzieńczego uroku pozostały jedynie adidasy!
- zagadnęła złośliwie.
- Ale mam teraz większą laskę – Greg po pierwotnym zmuleniu wracał już do formy.
- Ehe, ehe! – chrząknęła Cuddy mając wrażenie, że zapomniano o jej obecności. – Holy jutro wylatuje już do Sudanu, więc zaproponowałam abyśmy zjedli razem kolację. Powspominamy stare czasy…
House rozpromienił się.
- To znakomity pomysł – House mówił najbardziej uprzejmym tonem - Zaprośmy też Wilsona. On na pewno chętnie Cię pozna!
- Zgoda, w takim razie spotkajmy się o 20 – Holy powiedziała tonem organizatora – tam gdzie proponowałaś Lisa, w Grady’s, tak?
Cuddy znów jako widz przedstawienia z Housem w roli głównej nie wierzyła własnym zmysłom. Zdołała jedynie przytaknąć w odpowiedzi i bąknąć coś na kształt „tak”.
- No to lecę! Muszę dziś jeszcze sporo pozałatwiać – Holy pośpiesznie podniosła swoją torebkę i podeszła do Cuddy by pocałować ją w policzek – To pa! – rzuciła wychodząc.
- Buziaczki! – krzyknął za nią House.

- Bu… buziaczki?!?! – Lisa ledwie powtórzyła jego kwestie wybałuszając zielone oczy. – Co Ty dzisiaj brałeś House?
- To ten poziom estrogenu – machnął na nią ręką wychodząc – którego Ty i tak nigdy nie osiągniesz…

- Wilson, oddawaj lunch! – zawołał House wyrywając z ręki onkologa kanapkę, w której ten właśnie miał zanurzyć zęby. – Nie obżeraj się przed kolacją, na którą zaprosiła nas dziś Cuddy, bo zapłaci mniejszy rachunek.
House usiadł przy stoliku w szpitalnym bufecie naprzeciwko przyjaciela pałaszując zdobyczną kanapkę.
- Jaka kolację? – Wilson pytająco uniósł brwi.
- Odwiedziny dawnej przyjaciółki, sprawiły, że mamy darmową wyżerkę – w oczach Grega zaświeciły iskierki entuzjazmu – Pamiętasz jak mówiłem Ci o studenckiej współlokatorce Cuddy – oczytana, błyskotliwa, zabawna. Taka „pełniejsza” wersja mnie – mówiąc to House zakreślił kształt dwóch piłek do koszykówki na wysokości swojej klatki piersiowej.
Z ust Wilsona ledwo dało się słyszeć coś w rodzaju „bla, bla bla”.
- Masz na myśli tą blondynkę, którą Lisa oprowadzała dziś po szpitalu? – James był coraz bardziej zaintrygowany.
- Były z Lisą jak papużki-nierozłączki – Greg pochylił się nad stolikiem i wyszeptał do Wilsona z uśmiechem. – Do tej pory żałuję, że nie były nierozłączne w mojej sypialni…
- Czyli chodzi o to, że kobitka Cię kręci i liczysz na to, że skusi się teraz gdy jesteś zramolałym kaleką? – Wilson zaśmiewał się ze swojego żartu. Ale tylko do momentu gdy jego śródstopie nie zostało przygwożdżone do podłogi drewnianą laską.

PART 2

- Czy Ty… czy Twoja koszula jest wyprasowana House? – Wilson z uwagą i zdziwieniem przyglądał się stojącemu przy drzwiach restauracji diagnoście.
- Powiedzmy… - powiedział smętnie House, jakby jego ubiór stanowił ciasny gorset i grube rajtuzy. – Gdybym jednak chciał zdjąć marynarkę przypomnij mi, że spalony ślad po żelazku na rękawie nie robi dobrego wrażenia – w tej chwili wyprostował się – Przedstawienie czas zacząć!
Wilson spojrzał w stronę wskazaną głową przez Housa. Lisa i jej przyjaciółka szły w stronę wejścia do restauracji żywo o czymś dyskutując.
House był naprawdę zadowolony, że spędzi miły wieczór w towarzystwie pięknych kobiet. Holy – wysoka, dobrze „uposażona” wyglądała zdecydowanie pociągająco w etnicznej sukience w kolorach ziemi. Musiał przyznać, że Lisa wyglądała równie efektownie. Zdecydowanie niższa od przyjaciółki wydawała się przy niej delikatna i krucha. A może to tylko szmaragdowa, jedwabna sukienka sprawiła, że wyglądała jak motyl.
- To jest Wilson – Greg szarmancko podał ramię Holy i mniej szarmancko puścił drzwi tuż na wchodzących za nimi do restauracji Lisę i Jamesa. – Właściwie jest dość nudny, ale zawsze ma przy sobie portfel – wyszeptał konspiracyjnie do swojej towarzyszki.
- Witamy! – kelner uprzejmie zaczepił gości – Życzą sobie Państwo stolik dla czterech osób? – upewnił się.
House odwrócił się do Lisy.
- Cuddy – zapytał – dostawić Ci krzesło czy spróbujesz się zmieścić na jednym?!
- Mamy rezerwację na nazwisko Cuddy- Lisa powiedziała spokojnie do kelnera nie zwracając uwagi na ten przytyk.
James Wilson siedział przy stoliku w eleganckiej restauracji z dumnie uniesioną głową. Chełpił się towarzystwem dwóch pięknych i inteligentnych kobiet. Wieczór zapowiadał się wyjątkowo miło. Choć wyraz miło w towarzystwie House nabierał zupełnie nowego znaczenia. Wilson jednak z przyjemnością zauważył, że Greg zachowuje nadzwyczajny poziom uprzejmości i taktu.
- Holy – zagadnął grzecznie James, gdy kelner przyniósł przystawki – może opowiesz nam o swojej pracy?
- To nie jest temat na taka okazję – uśmiechnęła się smutno – zbyt wielu widziałam cierpiących, umierających ludzi, którym nie mogę pomóc…
- Tak, ta bezradność – naśladował jej poważny ton House – i to cierpienie… - przerwał gdy Cuddy napluła sałatka na swój talerz, a Wilson wymagał natychmiastowego uderzenia między łopatki w ramach pomocy po zachłyśnięciu.
- Naprawdę? – Holy uśmiechnęła się puszczając do Lisy porozumiewawcze oko – Z tego co pamiętam nigdy nie darzyłeś szczególnym szacunkiem tych „zasmarkanych idiotów”?!
- Ależ Holy – House zdawał się być oburzony – nie porównuj naszych „zasmarkanych idiotów” do Twoich biednych, cza… często umierających pacjentów. Dlatego tym bardziej podziwiam Twoje ogromne… zaangażowanie – zakończył Greg promiennym uśmiechem.
- W to nie wątpię – rzucił ironicznie Wilson.
Lisa złapała się na tym, że nie czuła nawet zażenowania dwuznacznym zachowaniem Housa. Czuła jednak coś innego. Dziwne, ostre ukłucia w jej sercu towarzyszyły wygłupom Grega zabiegającego o względy Holy.
- Żałuję, że nigdy nie zdobyłem się, by jechać w świat i leczyć choło… chorowitych obywateli Trzeciego Świata. – House kontynuował swój dramatyczny popis.
- Ja też się dziwię, że do tej pory nie wyjechałeś – rzuciła Lisa z sarkazmem.
Wilson stłumił w sobie kpiący śmiech nie pierwszy raz tego wieczoru.
Na szczęście dalsza rozmowa dotyczyła już w dużej części studenckich wybryków sprzed dwudziestu lat dzięki czemu talent aktorski Housa nie został nadwyrężony.

- Macie ochotę na drinka? – House powiedział „macie” ale właściwie patrzył jedynie na Holy, której podawał płaszcz wychodząc z Grady’s.
Wilson rozumiejąc sytuację grzecznie wymówił się jutrzejszą operacją. Lisa natomiast nawet jeśli chciała iść miała jutro niestety zebranie zarządu szpitala, do którego musiała się jeszcze przygotować. Pożegnała się więc niechętnie i wsiadła do taksówki.

- Nie sądziłem, że potrzeba aż tylu drinków, by upić jedną kobietę? – House podnosił do ust kolejny kieliszek siedząc naprzeciw coraz bardziej rozmazanej Holy Stanton.
- A chcesz mnie upić? – zapytała zalotnie jego towarzyszka.

- Oszywiście… że siem zgozi – Greg bełkotał próbując pisać coś na komputerze – fyśle jej majla… ssser…serdecznymi postrowieniami… hehe… dla jej siezenia – zarechotał głośno.

Przesunął dłonią po jej gładkim, opalonym ramieniu. Zaśmiała się, że to łaskocze. Przestała się jednak śmiać, gdy przywarł ustami do jej warg. Nie należała do wstydliwych kobiet, ale zdziwił się, gdy poczuł jak zaciska gwałtownie palce na jego pośladkach. Z zaskoczenia stracił równowagę i oboje upadli na białą pościel.

Obudził go potworny warkot.
„Zabiję, jeśli znów robią remont tuz pod moimi drzwiami – pomyślał House nie otwierając oczu. Wyobraził sobie jak w samych spodniach od piżamy, uzbrojony jedynie w laskę wyskakuje na ulicę niczym Bruce Lee i jednym wykopem powala robotnika drogowego wraz z tym cholernym młotem pneumatycznym.
Po omacku zaczął szukać vicodinu, który zwykle stał na szafce nocnej obok łóżka. Tym razem nie chodziło jednak o ból nogi. W życiu nie miał takiego kaca!
Zamiast szafki natrafił na ścianę. Nie pamiętał by robił przemeblowanie. Ale prawdę mówiąc po prostu niewiele pamiętał z wczorajszego dnia.
Otworzył oczy, lecz jasny snop światła z małego, okrągłego okienka spowodował, że zacisnął je mocno wykrzywiając z niesmakiem usta.
„Zaraz, zaraz – mózg Grega zaczął pracować ma normalnych obrotach – takie okienka są na statkach albo…”
- Samolot?!?!? – krzyknął przerażony House.

PART 3

Krzyk Housa postawił na nogi większość osób znajdujących się na pokładzie transportowca. Obudził też śpiącą na fotelu obok Holy Stanton.
- Co się stało? – zapytała autentycznie zdziwiona przecierając zaspane oczy.
- Co się stało?! – powtórzył patrząc na nią jakby pytała o to dlaczego uważa tyłek Cuddy za ogromny albo Wilsona za naiwniaka – Jestem w cholernym samolocie, Kobieto! W dodatku strasznie boli mnie głowa… i noga! – mówił podniesionym głosem szukając wzrokiem nieodłącznego pomarańczowego pudełka.
- Nie dramatyzuj, House – lekarka ziewnęła zmęczona – Przecież nikt nie przywlókł Cię tu siłą.
- Budzę się dziesięć tysięcy metrów nad ziemią siedząc w pieprzonym samolocie, który wydaje dźwięki sugerujące niedługi jego żywot, a Ty mi karzesz nie dramatyzować? – Greg był tak zdezorientowany jak nigdy w życiu. Gdyby się okazało, że Wilson znalazłby się na jego miejscu zapewne ochrzciłby go kpiąc totalnym kretynem.
- Jak ja się tu znalazłem? – House uznał, że najważniejsze teraz to zorientować się w sytuacji.
- Teleportacja. W Twoim serialu rzadko stosowany środek transportu. House, czyżbyś naprawdę nic nie pamiętał?! – Holy uśmiechała się coraz wyraźniej dostrzegając komiczność jego sytuacji. – Wczoraj oświadczyłeś mi, że chcesz leczyć afrykańskie dzieci i że skoro od czterech lat nie miałeś urlopu to właśnie na taki wyjazd go poświęcisz. Poza tym, że masz wszystkie szczepienia, spakujesz tylko kilka T-shirtów i w drogę!
Przez utrzymaną w wyraźnie udawanym poważnym tonie wypowiedzi lekarki wyraźnie przebijał tłumiony śmiech. Patrzyła z zafascynowaniem jak duże, niebieskie oczy diagnosty przybierają rozmiar pomarańczy.
- Wczoraj chodziło mi wyłącznie o to, żeby… - zaczął jakby tłumaczył Kaczuszkom najprostsze powiązanie symptomów z chorobą.
- … się ze mną przespać – dokończyła rozbawiona Holy.
House spojrzał na nią jak na powód wszystkich swoich nieszczęść.
- Więc jak się domyślasz udowodniłbym Ci nawet, że jestem świętszy od papieża, jeśli by to pomogło!
Lekarka poprawiła się w fotelu i rozłożyła przed sobą jakieś czasopismo.
- Lecimy do Al-Faszer. Będziemy tam za 14 godzin. A tam będziesz już mógł udowodnić jaki z Ciebie altruista – powiedziała z udawana powagą.
- Czyli nadal jesteśmy bliżej wybrzeży USA – House szybko kojarzył fakty – Świetnie! Zawróćmy! – zawołał niczym Kolumb stawiający pierwszy krok na plażach Haiti.
- Słucham?! – Holy spojrzała na niego tym razem autentycznie zdumiona – Czerwony Krzyż przygotowywał ten lot dwa miesiące, na pokładzie jest 57 osób, 150 ton lekarstw i żywności, a my mamy zawrócić, bo Alicja wpadła nie do tej dziury co trzeba?! – zakończyła ostro.
- A’propos wpadania do dziury… - House zmrużył oczy starając się cokolwiek sobie przypomnieć – spaliśmy ze sobą?
- Teraz to chyba powinnam się poczuć urażona – Holy zmarszczyła brwii.
Cuddy była zmęczona. Poprzedniego dnia spędziła właściwie miły wieczór obserwując nadskakującego Holy Housa. W życiu nie słyszała z jego ust takich bzdur. Później siedziała jednak do drugiej w nocy przygotowując zestawienia na dzisiejsze zebranie. Właściwie dziwny, natrętnie powracający sen, w którym dusiła Holy Stanton nie przysłużył się jej dobremu samopoczuciu.
Usiadła przed biurkiem w swoim gabinecie chcąc sprawdzić pocztę elektroniczną. Miała nadzieję, że znajdzie w niej wiadomość, że zebranie odwołano. Natrafiła jednak tylko na jednego intrygującego maila. Był od Housa. Wysłany o 5.23 dzisiejszego dnia. Wiedziała, że ból nogi czasami daje mu się tak we znaki, że nie może spać, ale żeby wysyłać maile?!
Otworzyła wiadomość i zaczęła czytać.

CUDDT

AFARYKA MNIE POTZREBUJ WIEC SIĘ PAKKUJE.
DOBRE, HEHE.
WRACMA ZA MIEISĄC. TERAZMOŻEZS SIĘ POZMNENCAĆ NAD FROMANEM. DJAJ MU MOJE DYŻURUY WKLINIKCE.
A GYDYBY CI IDOCI NIE MOGLI SOBI BEZE MIE PORAZDIC TO WYŚLIJ MI LISSST W BUTLECE. HEHE.

HOSUE

Co?! – Lisa musiała przeczytać jeszcze pięciokrotnie zanim była w stanie na serio rozważać taką ewentualność.
Podniosła słuchawkę swojego telefonu.
- Wilson? Tu Lisa – była wściekła, nie wiedziała tylko czy bardziej się martwi o tego kalekiego kretyna czy też jest o niego zazdrosna. – Możesz jechać i sprawdzić czy House jest w domu?! A jeśli tak to od razu możesz go ode mnie zabić!

W przyszłym tygodniu – usłyszał House, gdy już ktos z ekipy Czerwonego Krzyża pomógł mu dogadać się z obsługą lotniska i ustalić, kiedy odlatuje stąd najbliższy samolot. Dokądkolwiek!
Wysoka temperatura i wilgotność powietrza utrudniały oddychanie. Ubranie zaczęło oblepiać całe ciało po niecałej minucie od wyjścia z samolotu. Ból głowy nie ustąpił do tej pory. Nie mówiąc już o nodze. House łyknał kolejne dwie tabletki vicodinu rejestrując ze złością , że opakowanie jest już do połowy puste. Jedyne opakowanie jakie posiadał.
- House, ruszamy do obozu! – krzyknęła Holy stojąc na zapakowanej po brzegi terenówce. – Jedziesz czy zostajesz?! – dodała zniecierpliwiona.
Santon mocno ubawiła się całą to sytuacją z Housem. Nie zamierzała jednak poświęcać swoich obowiązków kosztem opieki nad czterdziesto kilkuletnim facetem. Owszem, był zabawny, inteligentny, a jego wiedza mogła bardzo jej się tu przydać, ale jeżeli kosztem za jego umiejętności miało być niańczenie go tu i patrzenie jak się nad sobą użala… to nie było sensu!
Greg nie był pewien co powinien zrobić. Najchętniej wynająłby tu jakiś pseudo-pokój w pseudo-hotelu i przeczekał ten tydzień. Sęk w tym, że nie miał przy sobie nawet dolara a dogadanie się tu z kimkolwiek praktycznie graniczyło z cudem. Westchnął więc głęboko i pokuśtykał do jeepa.
Całą drogę wpatrzony w pustynny krajobraz zastanawiał się jak możliwe było, że jego organizm zareagował totalną amnezją na znane mu doskonale połączenie alkoholu z vicodinem?!
Ktoś uprzejmie podał mu chustę, którą owinął głowę zakrywając usta i nos. Ale i tak piaskownica, którą miał w ustach i łzawiące oczy zapowiadały najgorszy urlop w całym jego życiu. Nie byłby sobą gdyby nie oskarżał w duchu Holy za całe to zamieszanie. Nic to, z obozu zadzwoni do Lisy i każe przysłać po siebie samolot. Miał tylko nadzieję, że mail, który wysłał jej przed wyjazdem, a był jedną z niewielu rzeczy, które pamiętał z tamtego wieczora, nie zawierał zbyt wielu inwektyw.

House spojrzał na rozciągające się aż po horyzont pole kolorowych namiotów. Kościste dzieciaki wybiegły na powitanie kolumny samochodów. Były kiepsko ubrane, brudne, osierocone, ale wszystkie uśmiechnięte od ucha do ucha. Aż dziw brał, że uśmiechały się na myśl o kilku łyżkach ryżu czy pół marchewki na obiad więcej.
- Tyle ich tu, że aż się ciemno zrobiło – kpiąco bąknął w swoim stylu diagnosta, pierwszy raz w życiu czując jednak małość swojej rasistowskiej odzywki.
Jako niepełnosprawny nie czuł się w obowiązku pomagać przy rozładowywaniu konwoju. Przyglądał się jednak słabo porośniętej trawą pustyni i nielicznym drzewom. Schylił się i podniósł z ziemi grudkę gleby. Rozkruszył w dłoni bryłkę, która rozpadła się na kilka miękkich, gliniastych kawałków.
- Nic dziwnego, że są głodni jeśli nie potrafią wykorzystać porządnej ziemi – Greg zadrwił z tych „czarnych kretynów”.
- To akurat odchody wielbłąda – prychnęła śmiechem Holy – i nie ma ich w okolicy zbyt dużo.

PART 4

- Poczekaj, gdzieś powinien być klucz – Wilson obszukiwał wszystkie logiczne i nielogiczne miejsca, w których sądził, że House mógł ukryć klucz do swojego mieszkania. Nie odbierał telefonu, nie otwierał drzwi i jeszcze ten dziwny list do Cuddy.
- Już nie szukaj! – Lisa spojrzała na niego z przerażeniem, gdy drzwi otworzyły się po naciśnięciu klamki. – Boże! A jeśli coś mu się stało?!
Oboje rzucili się do mieszkania w celu odnalezienia leżącego gdzieś, nieprzytomnego Housa.
- Nie ma go! – krzyknęła Cuddy z łazienki – ale nie ma też szczotki do zębów! … tyle, że nie wiem czy to akurat coś nadzwyczajnego – dokończyła pod nosem.
- Nie ma torby, kilku T-shirtów – Wilson stał z załamaną miną w progu łazienki – wygląda na to, że się spakował… tyle, że dość nieudolnie, bo w sekretnym i … bardzo sekretnym … miejscu znalazłem vicodin!
- Osz ta… - Lisa zaczęła przypominać wulkan gotowy do erupcji – wywiozła gdzieś na koniec świata mojego… - próbowała znaleźć w myślach odpowiednie słowo.
Wilson spojrzał na nią pytającym wzrokiem z półuśmiechem pod nosem.
- … mojego najlepszego lekarza – Lisa dokończyła pośpiesznie administracyjnym tonem karcąc onkologa wzrokiem.


House machnął ręką, by odgonić setną już chyba muchę. Prowizoryczne moskitiery zdawały się w ogóle nie spełniać swojej podstawowej funkcji.
To był kolejny ranek, kiedy ból nogi wydawał się być jego najmniejszym problemem, mimo, iż w pomarańczowym pudełku zaczynał hulać wiatr. Każdy skrawek jego ciała, który leżał na twardym, prowizorycznym posłaniu wołał o pomstę do nieba. Otworzył oczy i wciągnął do nozdrzy suche, przepełnione piaskiem powietrze. Nie spędził na tej pustyni nawet 24 godzin, a już był pewien, że ma małe szanse by dotrwać do końca tygodnia.
Decyzja o telefonie do Cuddy poderwała go z łóżka. „Miejmy nadzieję, że te cholerne satelitarne sprzęty zadziałają” pomyślał wychodząc z dusznego namiotu na pustynny żar.
- Witaj Śpiąca Królewno! – rzuciła Holy przechodząc obok niego z ogromną torbą środków opatrunkowych – Łap kawę, stetoskop i zapraszam do namiotu „Pierwszego Kontaktu” – zakończyła tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Mam urlop, pamiętasz? – prychnął z drwiną House.
- Skoro masz urlop to… nie masz obiadu – skwitowała Holy tak jakby negocjacje z pięciolatkami były jej specjalnością.
Zwykle nieposiadanie własnego lunchu nie stanowiło dla Grega najmniejszego problemu, ale tu na pustyni, wśród bandy nawiedzonych altruistów nie mógł liczyć nawet na obierki.
- Nie żartuj – House uśmiechnął się słabo – nie po to przeleciałem pół świata próbując uciec, przed druga taką Zołzą zaganiającą mnie do wycierania nosów!
Spojrzał na kobietę wściekłym wzrokiem, ale ona odpowiedziała tylko obojętną miną i podała mu paczkę bandaży.
- A’propos zołzy – krzyknął Greg za odchodzącą Holy– nie macie tu jakiś hipopotamów?! – zapytał – Bo jak od rana nie zobaczę dużego zadka to jakiś nieswój chodzę…

- …alo! Słyszysz mni…? - Lisa usłyszała w słuchawce strzępki znajomego głosu – Czy to gó… działa? Nic nie …!
- Halo, House?! – Lisę zaskoczył łagodny ton jej głosu – Jestem. Co się z Tobą dzieje?! Gdzie jesteś?
- A w przycho… sprawdzałaś? – zadrwił Greg ze śmiechem - Tak … już Cię …formowałem – …em na urlopi…, wr…cam za miesi….
- Ale House! Nie możesz… - Lisa wściekała się bardziej na przerywającą się rozmowę niż na diagnostę – masz tu pracę i pacjentów! – zakończyła, ale dopiero mówiąc to zreflektowała się, że to akurat był najmniej przekonujący go argument.
„Czekam od godziny, House! Jazda do namiotu!” ledwo dosłyszała głos Holy wśród trzasków w słuchawce.
- Wybacz, … seksow… blondynka nie może … nacieszyć się moim towarzystw… – House rzucił pospiesznie jakby odciągany od telefonu – Poza … słońce, plaża, radoś… tubylcy. …uszę lecieć!
- House! – zawołała Lisa do słuchawki – House!wykrzyknik – powtórzyła głośniej, ale odpowiedział jej już tylko sygnał przerwanej rozmowy.
Z trzaskiem odłożyła słuchawkę.
Ten idiota siedzi sobie teraz gdzieś na drugim końcu świata i beztrosko pozwala, aby inni się o niego martwili! A bardzo dobrze! Niech tam siedzi i niech go robale kąsają! A jeśli faktycznie się czymś zarazi! Znając go na złość będzie siedział tam cały miesiąc! Nie wiadomo nawet czy mają vicodin! Pewnie się uzależni od morfiny! Co robić? Co robić?

- Co robisz Lisa?! – Wilson wszedł do gabinetu Pani Administrator PPTH w którym roiło się od ludzi. W życiu nie widział tu takich tłumów. Dwie pielęgniarki segregowały jakieś papiery na stoliczku, Lisa pokazywała coś na ekranie swojego komputera pochylonej nad sobą recepcjonistce. Jakiś asystent przynosił co chwila nowy segregator. – Stało się coś ze szpitalem? – zapytał przerażony.
- Nie – uśmiechnęła się Cuddy – dobrze, że jesteś. Potrzebuję żebyś wspomógł dr Cameron w trakcie zastępstwa przez najbliższe kilka dni.
- Jakiego zastępstwa? Czemu Cameron? O co chodzi – Wilson nie lubił być wrzucany w wir wydarzeń, nawet jeśli w przeciwieństwie do obecnej chwili wiedział o co chodzi.
- Wyjeżdżam na kilka dni – spojrzała na Jamesa wzrokiem współ-rodzica największego łobuza w klasie – jeśli go stamtąd nie przytargam za uszy gotów na złość zarazić się malarią! – „Już ja mu wybiję cycate blondyny z głowy!” - tego już jednak nie powiedziała głośno.
Wilson przez krótką chwilę zastanawiał się, czy wyjaśnić Cuddy, iż rozmowa telefoniczna, którą kilkanaście minut temu przeprowadził z Housem upewniła go, że cały ten wyjazd był tylko pijackim wybrykiem, a Greg stara się wrócić do New Jersey najbliższym możliwym lotem. Dostrzegł jednak w tym szaleństwie pewną szansę, dlatego głośno powiedział tylko:
- Oczywiście, jedź. Ja się tu wszystkim zajmę!

PART 5

- Czy te… te murzynki mogą wchodzić osobno? – zapytał pomagającą mu wolontariuszkę House – jak tak się trzymają za rączki to się czuję jakbym jechał bezkresną autostradą! Nie wiem nawet gdzie kończy się jeden a drugi zaczyna.
Annie Grisson, młoda, ale doświadczona już wolontariuszka nie dawał się sprowokować czym jeszcze bardziej drażniła House.
W głębi duszy marzył o tym by znaleźć się w swoim gabinecie, wśród swoich białych Kaczuszek. Foremana będzie musiał zwolnić, albo przemalować. Na Kutnera powinien wystarczyć wybielacz.
Z przykrością zauważał, że nie spotkał choćby jednej osoby przejętej jego losem. I niby tu wszyscy tacy miłosierni. Jedna wielka szopka!
Grzechoczące w pojemniku trzy ostatnie tabletki vicodinu nie malowały mu różowej przyszłości. Tym bardziej, że morfina z zapasów Czerwonego Krzyża była ściśle reglamentowana.
- Jeszcze tylko dwie sztuki i stąd idę! – House przetarł spoconą twarz. – A Ty w międzyczasie spróbuj skombinować jakiegoś burbona na wieczór! – zwrócił się na Annie.
Dziewczyna wzruszyła tylko ramionami i przyprowadziła dwoje dzieci do namiotu, w którym siedział Greg.

- Mam nadzieję, że jako szefowa tego egzotycznego kurortu możesz zaproponować spragnionemu kalece jakiś Burbon? – House wszedł do namiotu, w którym Holy odpoczywała po ciężkim dniu pracy.
- Jasne, wejdź – uśmiechnęła się mimo zmęczenia – Zasłużyłeś.
Podeszła do turystycznej lodówki, z której wyjęła butelkę bursztynowego płynu. Rozlała trunek do dwóch szklanek, z których jedną podała Housowi.
Sączył alkohol powoli, napawając się jego smakiem. W życiu burbon nie smakował mu tak dobrze jak w tej chwili.
- Jesteś niemożliwy House – Holy patrzyła na niego z nad szklanki lśniącymi oczami.
- Mówiąc to masz na myśli: zabawny, błyskotliwy i boski w łóżku? – zapytał z półuśmiechem no jaki tylko było stać jego zmęczone mięśnie twarzy.
- Miałam na myśli: bezczelny, arogancki i żałuję, ale nie wiem jaki w łóżku – poprawiła ze śmiechem Holy
- Jak to? – zapytał House ze zmartwioną miną – czyli nie było bara-bara? To za co ja cierpię te katusze?
- Może… chciałeś tu przyjechać? – zaproponowała odpowiedź Holy. – Może chciałeś jej zaimponować? Albo sprawić by się o Ciebie martwiła?
- Kto? – zapytał House autentycznie nie rozumiejąc.
- Jedyna kobieta, która mogła na serio pomyśleć, że jesteś zabawny, błyskotliwy i… boski w łóżku – spojrzała na jego niezrozumienie z rozbawieniem.

Cuddy zaczynała żałować swej emocjonalnej decyzji. Podróż do Kairu i noc spędzona w egipskim mieście w pięciogwiazdkowym hotelu, zakrawała na miano przyjemnej. Jednak lot do Al-Faszer samolotem, który zapewne pamiętał jeszcze czasy Abrahama Lincolna, należał już raczej do najgorszych chwil w jej życiu. Gdyby tylko dali jej śrubokręt spędziłaby te dwie godziny przed odlotem dokręcając wszystkie śrubki – może wtedy, by tak nie skrzypiał. Leciała właśnie na druga półkulę, w miejsce którego nigdy nie zamierzała odwiedzać tylko dlatego, że utknął tam facet, który codziennie naśmiewał się z gabarytów jej „siedzenia”. Chyba była jednak niespełna rozumu! Uzmysłowiła sobie to jeszcze lepiej gdy po długich i ciężkich próbach dogadania się z tutejszą obsługą informacji dla turystów usłyszała, że jedynym sposobem dotarcia co obozu Czerwonego Krzyża jest dwugodzinna podróż na wielbłądzie. Za okazyjne ONE HUNDRED AMERIKAN DOLARS!


Alkohol i ostatnie dwie tabletki vicodinu pozwoliły mu w spokoju wyczekiwać snu. Był bardzo zmęczony. Nieprzebrany strumień dzieci, z których większość cierpiała z głodu, a pozostałym i tak nie był w stanie pomóc w tych warunkach nie robiły na nim aż takiego wrażenia na jakie liczyła Holy. Uznał po prostu, mimo swych ateistycznych przekonań, że skoro Bóg istnieje i godzi się na to co Greg tu zobaczył to obciąża to wyłącznie Jego barki.
Pomyślał, że najłatwiej będzie zacząć liczyć barany, ale zamiast owczej wełny stanął mu przed oczami obraz ciemnych loków i zielonych, śmiałych oczu. Obawiał się, że zaraz usłysz strofujące nawoływanie do pracy w przychodni, ale twarz kobiety uśmiechnęła się tylko lekko. Zasnął.


Cuddy zagryzła wargę i z pomocą przewodnika wspięła się na cuchnące zwierzę. Upał, smród, wchodzący w oczy piasek - czy to wszystko było warte ściągnięcia z powrotem do New Jersey Gregory’ego Housa?! Czy PPTH nie poradzi sobie bez tego zadufanego w sobie, aroganckiego lekarzyny? …hm, pytanie powinno raczej brzmieć czy ona sobie bez niego poradzi, a wtedy już odpowiedź okazała się być prosta.
Lisa Cuddy kochała tego „bezczelnego dupka” jak zwykli o nim mawiać pracownicy szpitala Pinceton-Plainsboro. Kochała od dawna. Może nawet tego nie chciała, ale jego gesty, złośliwe docinki, lubieżne spojrzenia wszystko to składało się w sieć, w którą po prostu wpadła. A teraz jechała do niego nie wiedząc nawet czy nie jest szczęśliwy z jej dawną przyjaciółką.
„Liso, jesteś żałosna. Żałosna i głupia” myślała tak całą drogę starając się nie popaść w chorobę morską. Na pustyni.

Cuddy już z daleka dostrzegła wysoką blondynkę uwijającą się przy pracy wśród gromady sudańskich dzieci.
- Holy! – krzyknęła Lisa odkaszlując zalegający w jej gardle piasek.
Stanton odwróciła się i dostrzegłszy Lisę podbiegła na spotkanie przyjaciółki. Pani dziekan schodziła w tym czasie z garbatego zwierzęcia obiecując sobie, że nigdy już nie skorzysta z tego środka lokomocji.
- Witaj! Nie spodziewałam się Ciebie tak szybko! – najzwyczajniej na świecie zapewniła ją Holy całując w oba policzki.
- Ja… ja przyjechałam po Housa – wydukała Cuddy przyglądając się lekarce zdziwiona. „Jak to nie spodziewała się tak szybko? …Eh, tak to jest prosić Wilsona o dyskrecję! Wstrętna klepa!” – niesłusznie oskarżyła w myślach onkologa.
- Domyślam się… - uśmiechnęła się tajemniczo Holy i wzięła od Lisy jedną z toreb prowadząc ją do namiotu, w którym Greg badał uchodźców.

- NIE WKŁADAJ KAMYKÓW DO NOSA! – Greg cedził każde słowo siedząc na wprost trzyletniego chłopca, który patrzył na niego wielkimi oczami, nie rozumiejąc ani słowa. – Weź mu to wytłumacz! – zawołał do dzielnie mu sekundującej Annie.
Lisa stała przed namiotem obserwując całą scenę. Nie mogła uwierzyć, że House przyjmuje pacjentów, nie mówiąc już o tym w jakich warunkach.
- Więc wystarczyło zagrozić Ci odebraniem obiadu?! – zaśmiała się wchodząc do namiotu.
Spojrzał na nią zdziwionymi, niebieskimi jak niebo oczami w spalonej słońcem czerwonej twarzy.
- ŁAAA! Fatamorgana! – krzyknął podskakując na krześle i wyginając usta w komicznie przestraszonym grymasie – …Przyjechałaś zatruć mi wakacje? – zapytał pewnym siebie tonem.
Nie mógł jednak pozbyć się uczucia, które faktycznie targnęło nim gdy ją zobaczył. To coś na kształt wyświechtanego miodu na serce, on jednak widział to raczej jako zsiadłe mleko na spieczonych ramionach.
Ulga, przyjemność…
- Wpadłam po drodze podrzucić Ci to! – wyjęła z kieszeni pomarańczową fiolkę z vicodinem i zagrzechotała mu nią przed oczami.
House zerwał się na nogi i przygarnął ją do siebie jedną ręką, drugą wyjmując pojemniczek z jej dłoni.
- Z dostawą do domu! Mmm… to lubię – wyszeptał kilka centymetrów od jej twarzy wtapiając w nią orzeźwiające, niebieskie oczy. Po chwili jednak zabrał rękę z jej talii tak gwałtownie, że o mało się nie przewróciła. Otworzył pudełeczko, wyjął z niego dwie, białe pastylki i połknął z błogim wyrazem twarzy.
„Tak, to powinno mi wystarczyć za dziękuję” pomyślała Cuddy. „Niczego innego nie należało oczekiwać!”
- Pakuj się, za cztery godziny mamy powrotny samolot do Kairu – powiedziała ostro Lisa.
- Jak to? – zmrużył oczy przyglądając się z niezrozumieniem stojącej w progu namiotu Holy.
- Pytałeś wtedy o najbliższy, darmowy transport, prawda? – zapytała wyraźnie rozbawiona.
- Nie rozumiem – Cuddy przybrała bliźniaczo podobny do Housa wyraz twarzy patrząc to na niego to na Holy. – Zamierzałeś wracać?
- Hm, gdybyście kiedykolwiek szczerze wugarnęli sobie co Wam leży na wątrobie udałoby się uniknąć nie jednego nieporozumienia – powiedziała Holy wychodząc z namiotu zabierając ze sobą stojącą z otwartą buzią Annie.
House spojrzał na Lisę ze złośliwym uśmieszkiem błąkającym się na jego twarzy.
- Mam uwierzyć, że przejechałaś pół świata, żeby przywieźć mi lek, którego zażywania nie pochwalasz? – zapytał robiąc krok w jej stronę.
- Masz uwierzyć, że przejechałam pół świata, żeby Cię poinformować, że nie wypełniłeś wniosku urlopowego dlatego masz natychmiast wracać do pracy! – Lisa śmiało zrobiła krok w stronę House patrząc mu prosto w twarz.
House odgarnął z jej policzka niesforny kosmyk włosów.
Bała się zareagować naturalnie na ten wydawałoby się romantyczny gest. Ale zbyt dobrze go znała by wiedzieć, że on potrafi takie chwile wykorzystać do zrobienia sobie z niej żartów. Stała więc i wpatrywała się w niego czekając na…
Powinna była go pocałować, a ona stała i wbijała w niego swoje szmaragdowe oczy. Był zbity z tropu. Wydawało mu się że potrafi przewidzieć każdą jej reakcję. Delikatnie dotknął jej ramion i przysunął do siebie, bardzo blisko.
- Cieszę się, że tu jesteś – wyszeptał tak cicho, że ledwo dosłyszała.
Wspięła się na palce i dotknęła ustami jego warg.
- …bo nie mogłem znaleźć w okolicy żadnego hipopotama – dokończył House i oddał pocałunek.



_________________

POLSKA! BIAŁO-CZERWONI!

PostWysłany: Pon 23:49, 23 Mar 2009
Syśka
Reumatolog
Reumatolog



Dołączył: 16 Lut 2009
Pochwał: 15

Posty: 2076

Powrót do góry




Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Syśka, tyle razy już to czytałam, że niektóre kwestie mogłabym wyrecytować :mrgreen: Gratuluję zwycięstwa :wink:



_________________

Następny sezon będzie nasz! Nawet "Marian" nam nie przeszkodzi! :mrgreen:
Gusia - moja Bratnia Dusza :wink: Danielek18 - mój młodszy, zÓy i ironiczny brat :mrgreen:

PostWysłany: Wto 15:48, 24 Mar 2009
zaneta94
Grzanka
Grzanka



Dołączył: 16 Lut 2009
Pochwał: 30

Posty: 11695

Miasto: Dziura zabita dechami :P
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

:jupi: najlepsza na świecie Syśka !! powinnaś pisać zawodowo :)



PostWysłany: Sro 12:59, 25 Mar 2009
marta2408
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 25 Mar 2009

Posty: 1

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

ostatni wers najlepszy- ze śmiechu spadłem z krzesła.
Dobry tekst



_________________
"Faceci dorosną,gdy psy przestaną się lizać po jajkach" House

PostWysłany: Sob 13:12, 04 Kwi 2009
Kyle_XY
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 04 Kwi 2009

Posty: 4

Miasto: Raz tu, raz tam
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Huddy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Mapa użytkowników | Mapa tematów
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Czas generowania strony 0.04628 sekund, Zapytań SQL: 15