Czerwiec [7/7] [Z]
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Huddy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Wiadomość Autor

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Cudny fik :)
Cuddy zazdrosna o House'a jest słodka :)
Czekam na ciąg dalszy i Wena życzę :*



_________________
Marilyn
"Jeśli reguł moralności nie nosisz w sercu, nie znajdziesz ich w książkach..."
"... miłość po prostu jest. Bez definicji. Kochaj i nie żądaj zbyt wiele. Po prostu kochaj.."-
Paulo Coelho
"Miłość prawdziwa zaczyna się wtedy, gdy niczego w zamian nie oczekujesz..."-Antoine de Saint-Exupéry

PostWysłany: Pią 22:04, 03 Kwi 2009
minnie
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 24 Gru 2008

Posty: 62

Miasto: Szczecin
Powrót do góry




Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Ja lojalnie uprzedzam - odcinek jest do dupy, strasznie naiwny, banalny, beznadziejny literacko, nieprawdopodobny, sztucznie napisany. I to wszystko przez brak weny!
Cóż, czytacie na własną odpowiedianość. I mam nadzieję, że mnie nie zabijecie...

Odc. 4

Krok za krokiem. Tylko spokojnie. Nie po to poświęciła tyle energii na wymknięcie się Gregowi, żeby teraz tak po prostu stchórzyć. Przecież właśnie po to tu przyjechała, prawda?
June zatrzymała się przed gabinetem Wilsona i weszła do środka. Nawet nie zapukała.
Onkolog uniósł głowę znad papierów. Zatrzymał wzrok na jej twarzy. Tak, spodziewał się tej rozmowy od chwili gdy zobaczył ją we własnym gabinecie w towarzystwie House’a.
Kobieta nie czekała na zaproszenie. Usiadła na krześle naprzeciwko niego. Żadne z nich nie przerywało ciszy, zakłócanej jedynie przez odległe szpitalne odgłosy.
– Dlaczego przyjechałaś? – spytał w końcu Wilson.
June odgarnęła za ucho niesforny kosmyk włosów. Przekrzywiła głowę, jakby naprawdę zastanawiała się nad odpowiedzią.
– Myślę, że po prostu chciałam go jeszcze raz zobaczyć. Zanim to wszystko się skończy.
– To nie powód, żeby wkraczać w jego życie i niszczyć wszystko co sobie poukładał – powiedział ostro. Może trochę za bardzo.
June westchnęła.
– Wiem… Nie chcę znowu wtrącać się w jego życie w ten sposób, tylko… To zresztą już nie a znaczenia. Teraz jesteśmy tylko przyjaciółmi. Nic więcej.
Wilson spojrzał na nią uważnie.
– Jesteś pewna, że on też tak na to patrzy? – spytał.
Odpowiedziało mu spojrzenie wbite w sufit.
James westchnął. Jakby to było wczoraj pamiętał ich spotkania w przeszłości…
Lato niedawno się zaczęło. James zaczął niedawno pracę w miejskim szpitalu. Całkiem niezła posada jak na kogoś tak młodego stażem. Właściwie świetna.
Rozległo się pukanie do drzwi. Mężczyzna wstał, obszedł biurko i otworzył. Zawsze był grzeczny i dobrze wychowany, szczególnie w stosunku do swoich pacjentów. W drzwiach stała młoda kobieta, właściwie jeszcze dziewczyna, trzymająca za rękę małego chłopca.
Uśmiechnął się pokrzepiająco i zaprosił ich do środka. Wskazał krzesła a sam na powrót zasiadł za biurkiem.
– Proszę podać nazwisko… – zaczął.
– Cole – odparła dziewczyna. W jej głosie można było wyczuć zmęczenie.
– Tak, tak. Jasper, prawda? – spytał, chwytając za odpowiednią kartę.
Skinęła głową. Wilson zaczął przeglądać wszystkie materiały, które były dostępne w karcie. Nagle w pracy przerwał mu głos.
– Czy ja umrę, proszę pana? – Wilson podniósł wzrok. Jasper patrzył na niego dużymi, niebieskimi oczami, przepełnionymi taką powagą i smutkiem… Nie mógł uwierzyć, że chłopiec ma tylko siedem lat.
– Nie wiem – odpowiedział. Spojrzał na kobietę, która z nim przyszła.
– Pani jest siostrą, ciocią? – spytał. Musiał porozmawiać z pranym opiekunem dziecka, a nie sądził, by ona nim była.
– Jestem jego matką – odparła spokojnie.
Zdziwił się. Bardzo. No cóż, kobiety w coraz młodszym wieku zachodziły w ciążę i rodziły dzieci.
– W takim razie muszę z panią porozmawiać. Na osobności.
– Nie. Nie mam nic do ukrycia przed synem – zaprotestowała. Westchnął. Ilu to już rodziców upierało się, by poruszać te kwestie przy dzieciach?
– Cóż, Jasperowi zaczęło się pogarszać – zaczął ostrożnie, obserwując jej twarz. Przez moment wykrzywił ją ból. Przeniósł wzrok na chłopca. Ten patrzył na niego uważnie, jakby mówili o kimś innym. – Rak płuc, zwłaszcza uwarunkowany genetycznie jest bardzo złośliwy i, niestety, w tym wypadku nieuleczalny. Ma to związek z…
– Wiem z czym, właśnie kończę studia medyczne – przerwała mu. – Rozumiem, że powinniśmy jak najszybciej rozpocząć chemioterapię?
Odchrząknął.
– Tak, właściwie to tak – zgodził się.
– Cóż, dziękuję. Potrzebowałam potwierdzenia diagnozy, a teraz… – przerwał jej dzwonek telefonu. – Przepraszam na chwilę. Poczekaj tu Jasper.
Wyszła na korytarz. James został sam z kolejnym dzieckiem, któremu nie był w stanie pomóc. Kolejną ofiarą złośliwego nowotworu. Chłopiec wyglądał tak uroczo i niewinnie, z delikatną twarzyczką, błękitnymi oczami i brązowymi lokami na głowie. Szkoda, że one niedługo znikną.
– Czy może mi pan coś powiedzieć? – spytał nieoczekiwanie chłopczyk.
– Jeśli będę znał odpowiedź – odparł James, zaintrygowany.
Jasper przewiercił go wzrokiem, jakby go oceniał.
– Dlaczego się urodziłem, skoro teraz muszę umrzeć? Czy nie byłoby lepiej nie istnieć? – zapytał.
Wilsona zamurowało. No nie…
– Każdy ma swoją szansę. Gdybyś się nie urodził, nie siedziałbyś tu i nie zastanawiał się nad tym. Czy tego byś chciał? – Starał się odpowiedzieć jak najlepiej.
Chłopiec westchnął.
– Chciałbym zrobić wszystkie te rzeczy, które robią inni. Dorosnąć. Zostać lekarzem, tak jak mama i pan. Poznać tatę. Dokonać czegoś wielkiego. Ale właściwie po co? Skoro i tak wszystko kończy się kilka metrów pod ziemią? Każdy umiera. Każdy kończy tak jak babcia Adele. Tylko dlaczego nie każdy żyje tyle samo?
To nie było na jego nerwy. Niech załatwia takie sprawy z matką. Chociaż trzeba przyznać, że chłopiec go zaintrygował.
W tym momencie rozmowę przerwał im powrót mamy Jaspera. Razem z nią weszła także inna kobieta, wyraźnie się o coś kłóciły.
– Ależ doktor Cole – Lewis…
– Nie teraz Ann. Porozmawiamy później – ucięła stanowczym głosem.
Kobieta wyraźne się nadąsała. James obrzucił je przelotnym spojrzeniem. Wpatrywał się w Jaspera. Ten chłopiec miał w sobie coś dziwnego.

Tak przebiegało ich pierwsze spotkanie. Kolejne miało miejsce na konferencji wspominanej przez Cuddy. Po tym widywali się okazjonalnie przez kilka miesięcy. W tym czasie June zdążyła opowiedzieć mu historię swojego życia. Za to dopiero teraz dowiedział się, kto odgrywał jedną z głównych ról.
– Czy zamierzałaś w ogóle kiedyś mi powiedzieć? Że to Greg był tym studentem z Trzeciego Roku?
– Nie. Właściwie to nie. Nawet nie wiedziałam, że się znacie – odparła June.
Westchnął ciężko. Przyszedł czas na zadanie najważniejszego pytania. Tego, które co jakiś czas do niego wracało, po tym, jak urwał im się kontakt i nie mógł poznać odpowiedzi.
– A Jasper? Czy on…?
– Nie żyje. Umarł w wieku dwunastu lat – odparła powoli cedząc słowa. – Jestem lekarzem, a nie umiałam mu pomóc. Nikt nie umiał.
Westchnęła ciężko.
– Zbliża się rocznica – dodała.
Siedzieli w ciszy. Co miał powiedzieć? Że mu przykro? Przecież to takie monotematyczne, takie banalne. Jak właściwie wszystko. Jak całe życie.
Jasper wiedziałby co powiedzieć. On zawsze wiedział. Chociaż był tylko dzieckiem codziennie zaskakiwał dorosłych swoją filozofią i swoimi mądrościami. Miał dziwne poglądy. Nikt nie umiał go zrozumieć, nikt nawet nie próbował. Był zbyt skomplikowany.
Wszyscy go lubili, ale nikt nie był z nim tak naprawdę blisko. Poza nią – June.
Wilson miał przeczucie, że była jedna osoba, która mogłaby się porozumieć z chłopcem. Mimo to, Greg House nigdy nie będzie miał okazji, żeby z nim porozmawiać. Z winy June.
Wilson doszedł do wniosku, że właściwie to jest na nią wściekły. Zdecydowanie.
– Wiesz, że zmarnowałaś sobie życie? Życie Jaspera? Życie House’a? – spytał nagle ze złością.
Uniosła wzrok, zaskoczona.
– Nikomu nie zniszczyłam życia – zaprzeczyła, a w jej oczach pojawiły się buntownicze iskierki. Jej też nikt nigdy nie rozumiał. – Byłam szczęśliwa. Przez tamten czerwiec. Później jako matka. Razem z moim mężem. Jasper miał szczęśliwe dzieciństwo, a Greg ułożył sobie życie ze Stacy! To, co się z nim stało później, to już nie moja wina!
Wilson za nic nie chciał przyjąć jej punktu widzenia.
– Tak, dzieciństwo Jaspera było bardzo szczęśliwe – powiedział ironicznie. – Świadomość śmierci zbliżającej się z każdym dniem, to, że nigdy nie poznał swojego ojca. Sama radość! Wydrukuj broszurki i załóż stronę w Internecie! Scenariusz najlepszego dzieciństwa – zróbcie to samo waszemu dziecku!
Był wściekły. Sam nie wiedział już za co? Może za to, że Jasper, ten niezwykły, inny niż wszyscy chłopiec, który skończył tak prozaicznie? Który umarł zbyt szybko? Może House, którego June zostawiła bez słowa, nie mówiąc mu nawet, że zostanie ojcem? Fakt, że jego przyjaciel miał syna – i to jak wspaniałego. Wilson był pewien, że Greg byłby z niego dumny – i nawet o tym nie wiedział?
Przyczyna nie miała znaczenia. Liczył się efekt.
June zerwała się z krzesła.
– Tak, bo mi było bardzo łatwo! Najpierw odejść od Grega, pomimo, a może właśnie przez to, że go kochałam, później wychowywać Jaspera, który z każdym dniem przypominał mi go coraz bardziej, patrzeć na śmierć własnego dziecka, ze świadomością, że nic nie mogę zrobić. Ach, zapomniałabym! W międzyczasie umarła jeszcze cała moja rodzina!
W jej oczach pojawiły się łzy. Nie tak to miało być. James miał jej wysłuchać, przyznać rację, pomóc. Pogłaskać po główce. A najgorsze było to, że miał rację. Broniła się, chociaż sama już nie widziała w tym sensu.
Wyszła z jego gabinetu, trzaskając drzwiami. Nie mogła naprawić tego, co się stało. Ale zanim wyjedzie – musi pobyć trochę z Gregiem. I zmierzyć się z przeszłością.

*
Greg patrzył na June siedzącą na jego kanapie, pod jego kocem, z jego ulubionym kubkiem w ręce. I wydawała mu się być całkowicie na swoim miejscu. Pokuśtykał do niej powoli.
– Nie licz na szybki numerek – powiedziała z uśmiechem.
Przewrócił oczami.
– Nawet nie przyszło mi to do głowy ty napalona kobieto…
– Nie…? – spytała, oblizując zmysłowo wargi.
Przełknął ślinę.
– Nie. Wcale – powiedział, ale jakoś mało przekonująco.
Zaśmiała się.
Milczeli przez chwilę, każde zajęte własnymi myślami. A co gdyby ten czerwiec rzeczywiście trwał wiecznie?
– Zostań tu June – powiedział nagle Greg, zaskakując samego siebie.
Uniosła wzrok znad kubka z herbatą. Wiedział dokąd on zmierza. I musiała mu to wyperswadować z głowy. Kochała go. On ją też. Oboje to wiedzieli. Problem polegał na tym, że nie byli sobie przeznaczeni. I żadne z nich nie było „tym jedynym” dla drugiego.
– W jakim sensie? – spytała, żeby zyskać na czasie.
– Po prostu – wzruszył ramionami. – Kiedyś było nam dobrze razem. Pamiętasz? Możemy po prostu… No… Do końca świata może być tak jak teraz. Codziennie będziemy chodzić do pracy, później wracać do domu. No wiesz… Tak jak wszyscy. Po prostu być szczęśliwi.
Powiedział powoli. To było do niego niepodobne. Ale ona to rozumiała.
– Nie Greg – powiedziała stanowczo. – Nie możemy.
– Dlaczego? – wydawał się być autentycznie zaskoczony.
– Bo jesteśmy tylko przyjaciółmi.
– Nie tylko. Gdybyśmy byli jedynie przyjaciółmi, nie złamałbym twojemu bratu nosa za samo przypuszczenie, że mógłbym Cię skrzywdzić.
– Dobra, załóżmy, że mnie kochasz. – Znów był zaskoczony. Cóż, ona zawsze nazywała rzeczy po imieniu. – A ja kocha Ciebie. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że to jedynie namiastka? Kropla wody w morzu, ziarnko pasku na pustyni. To zaledwie ułamek prawdziwej miłości…
Greg wbił wzrok w trzymany przez nią kubek. Dlaczego musiała wszystko komplikować?
– Ale jednak to miłość – powiedział, zdobywając się na wyznanie. – Skoro nie mamy szans na znalezienie tej największej, to dlaczego nie możemy być po prostu razem szczęśliwi?
Poczuła lekką irytację.
– Po pierwsze ja już chyba nie umiem być szczęśliwa – zaczęła. – Po drugie, ja już znalazłam swoją wielką miłość. Ona zginęła pod kołami rozpędzonego tira. Wraz z osobą, którą ją obdarzyłam. Po trzecie, najważniejsze: twoja wielka miłość leży tuż pod Twoim nosem, a ty zbyt się boisz, żeby sięgnąć po nią zaryzykować! – zakończyła już krzycząc. Skoro okazuje się, że wszystko w swoim życiu spaprała, to teraz przynajmniej sprawi, że życie Grega będzie mieć happy end.
Gapił się na nią tymi niebieskimi oczami jakby spadła z księżyca.
– Brałaś mój Vicodin? Dużo Vicodinu? – spytał, całkowicie na poważnie martwiąc się o stan jej umysłu.
Rzuciła mu wściekłe spojrzenie.
– Ale z Ciebie idiota – oświadczyła.
Teraz to on się zirytował.
– Taak? To kto niby jest moją wielką miłością? Bo ja jej nie widzę!
– Dziwisz się? Ty nie dostrzegłbyś jej nawet gdyby pojawiła Ci się przed oczami w stroju Adama, tańcząc Makarenkę – parsknęła. – Czy to nie oczywiste? Chyba wszyscy to widzą!
– Niby co?! – krzyknął. Tylko ona umiała go doprowadzić do takiego stanu. Ona i Stacy. To łączyło wszystkie kobiety, które kochał. Wszystkie zawsze umiały się z nim kłócić. Tak zaczynały się ich znajomości.
Zamarł. Kłótnie. Kłótnie z pasją.
June otworzyła usta, wypowiadając na głos to, co właśnie sobie uświadomił.
– Że zakochałeś się w Lisie Cuddy, durniu!

cdn.



_________________
"Może wariaci to tacy ludzie, którzy wszystko widzą tak, jak jest, tylko udało im się znaleźć sposób, żeby z tym żyć."

W. Wharton "Ptasiek"

PostWysłany: Sob 19:31, 04 Kwi 2009
scribo
Kochanka klawiatury
Kochanka klawiatury



Dołączył: 25 Lut 2009
Pochwał: 12

Posty: 748

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

trochę nie poznaję Housa.
"Zostań tu June"? Aż tak silne było to młodzieńcze uczucie, żeby po tylu latach tak reagował na June?
Lubię June, ale nie rozumiem dlaczego nie powiedziała mu o dziecku, szczególnie wtedy gdy okazało sie, ze jest chore.

Jestem ciekawa co dalej. Czy House uwierzy w to, co na koniec powiedziała mu June?



_________________
ikonka od woźnego rocket queen

FUS - Frakcja Uaktywnionych Seksoholików

PostWysłany: Sob 21:08, 04 Kwi 2009
Lupus
Kot Domowy



Dołączył: 23 Gru 2008
Pochwał: 5

Posty: 3179

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Cytat:
– Nie licz na szybki numerek – powiedziała z uśmiechem.
Przewrócił oczami.
– Nawet nie przyszło mi to do głowy ty napalona kobieto…
– Nie…? – spytała, oblizując zmysłowo wargi.
Przełknął ślinę.

:hahaha:

Cytat:
– Że zakochałeś się w Lisie Cuddy, durniu!

Nareszcie ktoś to powiedział :mrgreen:



_________________

Następny sezon będzie nasz! Nawet "Marian" nam nie przeszkodzi! :mrgreen:
Gusia - moja Bratnia Dusza :wink: Danielek18 - mój młodszy, zÓy i ironiczny brat :mrgreen:

PostWysłany: Nie 12:12, 05 Kwi 2009
zaneta94
Grzanka
Grzanka



Dołączył: 16 Lut 2009
Pochwał: 30

Posty: 11695

Miasto: Dziura zabita dechami :P
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

No i czas na piąty odcinek. Coż, słowem wyjasnienia: June była kiedyś dla HOuse'a niesamowicie ważna, a przez lata rozłąki on ją idealizował - bo skoro jej tam nie było to jak miała mu przypomnieć o sowich wadach? Cóż, mam nadzieję, że nie zawiode was kolejną częścią. Ani, że nie przyśniecie w trakcie czytania.
Aha, jeanne, jasne, że możesz użyć metafory z lodami ^^. Tylko z zastrzeżeniem, że to ja mam prawa autorskie :P.
Cóż, pozostaje mi tylko zaprosić was do czytania:

Odc. 5

Odetchnął głęboko. Raz i drugi. Musiał przede wszystkim zachować spokój. Najlepiej odepchnąć na razie od siebie myśli o tym, co powiedziała, co mu uświadomiła. Skoncentrować się na niej. No bo… dlaczego ona mu to powiedziała? Nigdy nie posądzał jej o szczególny altruizm, już bardziej o egoizm. Więc dlaczego do cholery nie zgodziła się z nim być, skoro go kocha?! Tak bardzo zależy jej na tym, żeby był z Cuddy… Ale dlaczego?
– Dobra June. Chyba nadszedł czas na wyjaśnienia – powiedział powoli. Nienawidził poważnych rozmów. – Czemu nie chcesz być szczęśliwa? Czemu po prostu się nie zamkniesz i nie będziesz ze mną? Po co uszczęśliwiasz mnie na siłę?
Nie patrzyła na niego. Wbijała wzrok w widok za oknem. Westchnęła i otworzyła usta żeby coś powiedzieć, jednak przerwał jej atak kaszlu.
House zmarszczył brwi.
– Jesteś chora?
– To nic takiego – wykrztusiła. Po chwili wszystko było w porządku. Odchrząknęła i chcąc odwrócić uwagę House’a zaczęła mówić. – Z trzech powodów. Po pierwsze wiem co to znaczy spotkać swoją prawdziwą miłość. I nie mam zamiaru Ci tego odbierać z samolubnych pobudek.
House przewrócił oczami. Oczywiście.
– Jasne. A tera zmoże dwa kolejne. Mam nadzieję, że lepsze.
– Niestety tak.
Jego uwadze nie uszło sformułowanie „niestety”.
– To znaczy?
– Nie umiałbym żyć w kłamstwie – powiedziała po prostu. – Bo okłamałam Cię. Kilka razy. I zdaje się, że będę musiała Ci się do tego przyznać. Między innymi po to przyjechałam. Wszystko to ma związek z ostatnim powodem, ale pozwól, że ten wyjawię Ci na końcu.
Odetchnęła głębiej. Dalej patrzyła na okno, jakby było tam coś interesującego.
– Dobra. Więc co do czego mnie okłamałaś?
– Zastanawiałaś się kiedyś dlaczego odeszłam? – spytała po chwili milczenia.
Uniósł głowę, wbijając w nią spojrzenie, chciał ją jakoś zmusić, by ona tez na niego popatrzyła, chciał ujrzeć jej uczy, zobaczyć w nich coś, co powiedziałby mu o co chodzi. Co się dzieje.
– Głupie pytanie.
– Faktycznie – przyznała, a na jej wargach zatańczył delikatny uśmiech. – Odeszłam bo myślałam, że mnie zdradzasz – dodała po chwili.
House gapił się na nią z niedowierzaniem.
– Co takiego? I tylko o to chodziło? Nie mogłaś po prostu ze mną porozmawiać?
– Wiem – westchnęła. – Ale byłam młoda i głupia. Pamiętasz Polly Crowd? Myślałam, że się z nią umawiasz za moimi plecami, zresztą to samo powiedziała mi Nina. Nie myślałam racjonalnie. Po prostu wsiadłam w pociąg i wyjechałam. A potem zbyt się wstydziłam tego, co zrobiłam żeby wrócić. Poza tym bałam się Twojej reakcji, że po powrocie mnie odtrącisz.
Pokręcił głową. Nie mógł w to uwierzyć. A to był dopiero początek rewelacji.
– A potem… Okazało się, że jestem w ciąży.
W ciszy jaka zapadła stukot laski uderzającej o podłogę wydawał się być porównywalny grzmotu pioruna.
Nic nie powiedział. Po prostu patrzył na nią. Takimi pustymi oczami, w których nie było nic, już nic, zupełnie nic. Dwa błękitne jeziora, o nieprzeniknionej powierzchni.
Tak rozpaczliwie chciała, żeby coś powiedział, zrobił, choćby miał krzyczeć, czy ją uderzyć. Wszystko byłoby lepsze od tego, co działo się z nim teraz.
Powoli wstała. Poruszała się jak w zwolnionym tempie, wydawało się, że czas zwolnił. Podeszła do swojej torby i wyjęła z niej pakunek owinięty w szary papier.
– Kiedy tu przyjechałam… Nie wiedziałam jeszcze czego chcę, czego oczekuję. Byłam przygotowana na wiele scenariuszy. Myślę… Myślę, że po tym wszystkim ten jest najbardziej odpowiedni.
To mówiąc położyła pakunek na stole, przed Gregiem. House śledził ją wzrokiem, kiedy podchodziła do drzwi, gdy naciskała klamkę i przekraczała próg. Zatrzymała się na chwilę.
– Wrócę tu jutro. Nie… Nie zrób niczego głupiego, proszę Cię.
– Chyba wyczerpałaś limit robie głupich rzeczy przeznaczony na nas oboje – powiedział sucho.
A ona wiedziała, że to już koniec rozmowy. Wyszła. Zdawała sobie sprawę z tego, że niektórych rzeczy nie można przemilczeć, zapomnieć, wybaczyć. Ona oczekiwała tylko, że może… Może kiedyś Greg House ją zrozumie. Bo właściwie to tylko po to przyjechała.

*
Patrzył na zegar. Wskazówki poruszały się, każda we własnym rytmie, wizualizując upływający czas. Chciał go zatrzymać, cofnąć. Żeby wszystko wróciło do tamtego czerwca. Nie pozwoliłby June wyjechać, ona urodziłby dziecko przy nim, razem by je wychowali. Wszystko byłoby inaczej. Ona nie zrobiłaby tych wszystkich rzeczy, on nie musiałby jej wybaczać, myśleć o tym. W tej chwili mógłby wysłuchiwać przez telefon narzekań swojego syna na niewygodne łóżko w akademiku i dziewczynę, która dałaby mu kosza.
Z jakiegoś powodu poczuł tęsknotę za czymś, co miał, ale o czym nie wiedział. To było frustrujące i takie… przygnębiające…?
Nie wiedział.
Wstał. Nie zważał na ból w chorej nodze, na sprzęty, które po drodze potrącił. Dotarł do zegara i ściągnął go ze ściany. Szybkim ruchem wyrzucił baterie. Trząsł się nerwowo, oczy biegały mu na wszystkie strony. Złapał pokrętło i zaczął przekręcać. Do tyłu. Chcąc cofnąć czas.
Wściekły rzucił zegar na podłogę. Odpowiedział mu dźwięk bitego szkła.
Miał ochotę wrzeszczeć ile sił w płucach, wyrzucić z siebie złość. Na siebie, na June, na cały świat.
Jego wzrok padł na paczkę leżącą na stole. W pierwszym odruchu chciał ułożyć stos ze starych gazet, oblać bo benzyną, podpalić i wrzucić do tego pakunek. Zniszczyć go.
Ciekawość przeważyła.
Powoli podszedł do stołu. Usiadł na kanapie i rozerwał papier. W środku było pudełko. Otworzył je. Na wierzchu leżał akt urodzenia.
Jasper Gregory Cole
Miał ochotę zacząć się histerycznie śmiać. Z jakiegoś powodu chłopiec odziedziczył po nim imię, ale nie nazwisko. June była strasznie pokręcona. No tak, ale to wiedział już od dawna.
Przełożył kartkę na stół. Pod spodem było zdjęcie. Niemowlę otulone czerwonym kocykiem leżało w czyichś ramionach – najprawdopodobniej June – i spokojnie sobie spało.
Patrzył na to zdjęcie nie dopuszczając do siebie żadnych myśli, pozwalając tylko emocjom przepływać przez siebie. A płynęły z zawrotną prędkością. Nie rozumiał większości. Melancholia? Poczucie straty? Smutek? Gorycz? Tęsknota?
Przełożył zdjęcie na stół. A tam było kolejne. To uderzył go mocniej. Mały chłopczyk o kilku brązowych loczkach na główce, siedzący na łóżeczku. Z fotografii na Grega patrzyły duże, niebieskie oczy.
Przełknął ślinę. Sięgnął po kolejne.
Pierwszy uśmiech, pierwsze kroki, pierwszy „dorosły” posiłek, pierwszy ząb.
Widział chłopczyka na rowerku, później na huśtawce, już trochę starszego, siedzącego na kucyku z taką miną, jakby przeżywał największe katusze.
House uśmiechnął się do siebie. On sam też nigdy nie lubił kucyków.
A potem zobaczył kolejną rzecz w pudle. Tym razem nie zdjęcie. Kartka. Rysunek. A pod spodem napis, nakreślony jeszcze niewprawną, drżącą ręką, drukowanymi literami.
Od razu zrozumiał co to jest. Być może miało to coś wspólnego z tym, że obrazek przedstawiał dwie postacie trzymające się za ręce – jedna większą drugą mniejszą – których niebieskie oczy zajmowały połowę twarzy. A może wiązało się z tym, że na dole kartki widniały słowa: Kocham Cię Tato.
Ktoś starszy napisał w rogu datę. To był dzień ojca.
Greg poczuł, że coś go ominęło. Coś niezwykle ważnego. Poczuł złość, zalewającą go całymi falami. Na June, za to, że odebrała mu to, co było jego, co mu się należało. Że nie zaufała mu, że nie pozwoliła być ojcem dla tego chłopczyka.
Obrazek odłożył na bok, osobno niż wszystko inne. Spojrzał do pudełka. Teraz zaczęły się inne rzeczy. W jednej kopercie znalazł pierwszy mleczny ząb, który mu wypadł, w drugiej kosmyk włosów.
Przełknął ślinę. Poczuł, że zaczyna się niebezpiecznie rozczulać. Cóż, nikt nie powinien mieć mu tego za złe – wbrew temu co powszechnie sądzono, on był człowiekiem i miał serce.
Zbliżał się do dna. Wyjął płytę. Pod nią znajdowała się jeszcze jedna koperta, ale coś mu mówiło, że płyta ma pierwszeństwo.
Podniósł się i dokuśtykał do telewizora. Włączył DVD i po chwili naciskał „play” na pilocie.
Usiadł i wbił wzrok w ekran. Nerwowo zacisnął dłonie. Poczuł paznokcie wbijające mu się w skórę.
Na ekranie pojawił się obraz pokoju z balonami, stołu zastawionego dla kilkorga osób i z tortem stojącym pośrodku.
Do pomieszczenia wdarła się banda sześciolatków. Wśród nich od razu wypatrzył Jaspera. Chłopiec szczerzył się do kamery. Jakość filmu była raczej kiepska, ale nie miał zamiaru narzekać. Wszystkie dzieci krzyczały, piszczały i wydawały niezidentyfikowane odgłosy. Jeden Jasper po prostu siedział na miejscu i się uśmiechał. To on był solenizantem.
Greg przyglądał mu się uważnie. Chłopiec był do niego podobny. To było widać. Nie chodziło tu już nawet o oczy i wzrok. Raczej o sposób bycia. Wyczuwało się to nawet na filmie. Taki magnetyczny, przyciągający wszystkich wokół a jednocześnie trzymający ich na dystans.
Nagle usłyszał głos June.
– Czas na życzenie Jasper.
Wszystkie dzieci wbiły wzrok w chłopca. House też. Nagle w kadrze pojawił się mężczyzna zapalający świeczki na torcie. Był nawet przystojny, brunet o śniadej cerze. Uśmiechał się do Jaspera.
House’owi przypomniało się, że June wspominała, o swojej wielkiej miłości. To pewnie on.
Poczuł narastającą złość. Jej miłość. Jej miłość, która zamiast niego była przy Jasperze kiedy dorastał, kiedy potrzebował ojca.
– Dzięki Matt – zwrócił się do niego Jasper.
House nagle zarejestrował dwie rzeczy. Po pierwsze, że chłopiec ma miły dla ucha głos, po drugie, że zwrócił się do niego po imieniu. A to znaczy, że Matt nie był mu przedstawiany jako ojciec. Jego złość odrobinę się skurczyła. Ale tylko odrobinę.
Jasper nachylił się i dmuchnął z całej siły. Wszystkie świeczki zgasły.
Rozległy się obowiązkowe wiwaty.
– czego sobie życzyłeś?! – głos jednej z dziewczynek przebił się przez ogólny zgiełk.
– Nie mogę powiedzieć – oznajmił Jasper.
– Daj spokój, chyba nie myślisz, że przez to się nie spełni…
– Nie. Ale myślę, że to moje życzenie. Tylko moje. – Nie zabrzmiało to zarozumiale czy niegrzecznie. Chłopiec po prostu stwierdzał fakt.
Greg obejrzał nagranie do końca. Później ktoś chyba postawił kamerę na stole, bo punkt widzenia był niżej i nie poruszał się.
Nagle, kiedy House myślał, że to już koniec, przed kamera pojawiła się twarz Jaspera. Chłopiec patrzył na obiektyw jakby o czymś gorączkowo myślał.
– Muszę komuś o tym powiedzieć. No bo zawsze tak jest. Nie umiem utrzymać tajemnicy. A mama zabrała mi mojego misia. I komu mm teraz opowiadać o moich sekretach? – spytał Jasper kamery.
House uniósł brwi.
– Moje życzenie to poznać tatę. Tak, ty chyba nikomu nie powiesz, prawda? No bo takie czarne pudełko nie może mówić, co?
House parsknął śmiechem. Zupełnie automatycznym i mimowolnym. Chłopiec wpatrywał się w obiektyw z taką zmartwioną miną, wyglądając przy tym tak komicznie…
Po chwili nagranie się skończyło. Greg westchnął. To wszystko był dla niego takie nowe i zaskakujące… Sam nie wiedział co ma o tym myśleć. Czuł, że lubi tego dzieciaka. Naprawdę lubi. Może… może będzie mógł go poznać?
Wyjął z pudełka ostatnią kopertę. Była duża. Otworzył ją i wysypał na kolana jej zawartość. Pierwszym co zobaczył, był radiogram. Szybko go chwycił i przestudiował. To był rak płuc, nie miał najmniejszych wątpliwości. Był świetnie widoczny. Przejrzał kartki, które się wysypały. Historia choroby. W oczy rzuciło mu się zdjęcie. Szybko wydobył je spod reszty. Przyjrzał mu się uważnie. Nie miał wątpliwości co to było – niewiele osób sypia w trumnie, prawda?
To był pogrzeb. Ciało Jaspera w otwartej trumnie, kwiaty. Tylko to było w kadrze, nic więcej. Przełknął ślinę. A więc to wszystko się skończyło. Ile lat mógł mieć dzieciak w chwili śmierci? Jedenaście? Dwanaście?
Opadł na oparcie. Omiótł wzrokiem mieszkanie. Laska na podłodze, tak samo jak zegar z potłuczonym, szkiełkiem. Dookoła niego porozrzucana zawartość pudełka. Na stoliku obok… Uśmiechnął się do siebie smutno. W tej chwili nie chciał myśleć. Chciał tylko osunąć się w ciemność, gdzie żadne myśli czy emocje nie są potrzebne. Ba! One wręcz nie mają racji bytu.
Sięgnął po butelkę Burbona. Nie była pusta. Wręcz przeciwnie.
Wyjął z kieszeni Vicodin. Noga bolała go jeszcze bardziej niż zwykle, świat zdawał się wirować. Nie miał siły walczyć, analizować, wyciągać wniosków. Nie miał siły na nic. Nawet na to, żeby się poddać. Wydawało się, że czas się zatrzymał, a on sam trwał w zawieszeniu. Tak jak zepsuty zegar.
Wysypał na rękę kilka tabletek. No, jeszcze kilka więcej. Wrzucił je do ust i zapił Burbonem.
Po chwili butelka przestała być pełna. Stałą się pusta.
Tak samo jak House.
Gorący płyn spływający w dół przełyku rozluźniał, przynosił zapomnienie.
To było mu teraz potrzebne. Już po chwili osunął się w nicość, zostawiając za sobą myśli o swoich uczuciach względem Cuddy, o tym c zrobiła June, o swoim… synu. Tak, synu. Resztkami świadomości doszedł do wniosku, że Wilson chyba go znał. Później będą musieli sobie porozmawiać…
Pusta butleka dołączyła do przedmiotów walających się po podłodze. Po chwili dołączyła do niej jeszcze jedna, mniejsza i pomarańczowa.
Ucieczka była najprostsza. Nawet, jeśli nie mogła trwać wiecznie.

cdn.



_________________
"Może wariaci to tacy ludzie, którzy wszystko widzą tak, jak jest, tylko udało im się znaleźć sposób, żeby z tym żyć."

W. Wharton "Ptasiek"

PostWysłany: Pon 14:05, 06 Kwi 2009
scribo
Kochanka klawiatury
Kochanka klawiatury



Dołączył: 25 Lut 2009
Pochwał: 12

Posty: 748

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Bardo podoba mi się ta druga część, czyli "poznawanie" swojego syna przez Housa i pokazanie jego uczuć (Housa nie syna :roll: ) :wink:

Mój #1 tego odcinka:

Cytat:
Ucieczka była najprostsza. Nawet, jeśli nie mogła trwać wiecznie.

Tak... Bardzo mi się to podoba :mrgreen:



_________________
"Inteligentni ludzie często zmuszeni są do picia, by bezkonfliktowo spędzić czas z idiotami."

PostWysłany: Pon 14:34, 06 Kwi 2009
Pikaola
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 09 Sty 2009

Posty: 72

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Wielkie, niebieskie oczy - to może być tylko House i ewentualnie jego potomkowie :mrgreen:



_________________

Następny sezon będzie nasz! Nawet "Marian" nam nie przeszkodzi! :mrgreen:
Gusia - moja Bratnia Dusza :wink: Danielek18 - mój młodszy, zÓy i ironiczny brat :mrgreen:

PostWysłany: Pon 14:54, 06 Kwi 2009
zaneta94
Grzanka
Grzanka



Dołączył: 16 Lut 2009
Pochwał: 30

Posty: 11695

Miasto: Dziura zabita dechami :P
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

no i doprowadziłas do tego, ze zrobiła mi sie gula w gardle ...



_________________
ikonka od woźnego rocket queen

FUS - Frakcja Uaktywnionych Seksoholików

PostWysłany: Pon 18:45, 06 Kwi 2009
Lupus
Kot Domowy



Dołączył: 23 Gru 2008
Pochwał: 5

Posty: 3179

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

bardzo mi sie podoba :). Ale co dalej ? Co z Housem i co z Cuddy?



_________________


Znalazłam siostrę- sylrich my sis forever :*

"When the land slides and when the planet dies, that's when I come back to you"

PostWysłany: Wto 6:14, 07 Kwi 2009
kasia2820
Reumatolog
Reumatolog



Dołączył: 21 Sty 2009
Pochwał: 3

Posty: 1087

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Na wstępie baaaardzo dziękuje za wszystkie wasze komentarze. To dla was jest kolejna część:

Odc. 6

Bolało. Bardzo bolało. Nawet nie był pewien co dokładnie. Chyba całe ciało. Oczywiście noga i głowa najbardziej.
Ciemność nagle nie była już ciemnością. Pod zamknięte powieki wbijały się promyczki światła, skutecznie wybudzając go z letargu. Nie otworzył oczu. Na granicy świadomości kołatały się myśli o wczorajszym wieczorze. Nie dopuścił ich do siebie, pozostawił tam gdzie były, czując, że jeśli do nich wróci, to… Może zrobić coś bardzo głupiego.
Westchnął w duchu. Nie mógł tak leżeć w nieskończoność, jednak spotkanie z oślepiającym światłem oraz z ludźmi ze świata rzeczywistego nie było pociągającą perspektywą.
Poruszył się. Miał wrażenie, że jest mu za miękko. Zdecydowanie nie był w domu, na swojej kanapie.
Ciekawość zwyciężyła. Powoli uniósł powieki, wbijając wzrok przed siebie. Światło oślepiło go. Zdołał jednak dostrzec ciemną postać na tle jasnej plamy (czytaj okna).
To mu coś przypomniało. Scenę z dalekiej przeszłości. Uznał, że pozwolenie wspomnieniom na zajęcie jego głowy może być niezłym pomysłem, na odwleczenie chwili zderzenia z rzeczywistością.
Głowa bolała go jak nigdy. Chyba powinna. Poprzedniego wieczoru nieźle sobie zaszalał razem z Danem. A potem… Właśnie, co się działo potem? Ten film urwał się zdecydowanie zbyt szybko. Czyżby trochę przesadził?
Pierwszym co wyczuł był znajomy zapach przesączający się przez wszystko. Unoszący się w powietrzu, zatrzymany w poduszce, na której miał złożoną głowę, spowijający kołdrę, którą był przykryty. Zapach lasu i sosnowych szpilek.
Nagle odczuwanie przybrało na intensywności. Poczuł włosy muskające jego szyję.
Uniósł powieki. Nad sobą ujrzał duże, zielone oczy przepełnione taką troską i czułością.
Oczy należały do ślicznej szatynki, pochylającej się nad nim. Szatynka szybko straciła zatroskany wyraz twarzy, zastępując go wściekłym. Chyba zauważyła, że się obudził.
Dziewczyna wyprostowała się i odeszła od niego kilka kroków. Stanęła tyłem do niego, opierając dłonie na parapecie. Nie obróciła się.
Greg podniósł się na łokciach i patrzył na nią.
– June… – zaczął, ale przerwała mu ostrym głosem.
– Zamknij się!
Posłuchał, ale dalej przewiercał wzrokiem jej plecy. Niewiele pamiętał. Właściwie nic. Nie miał pojęcia skąd wziął się w tym miejscu. W jej pokoju. Nagle do głowy wpadła mu straszna myśl. I wiedział już, że jej nie posłucha. Musiał wiedzieć.
– June, czy ja… Czy ja Ci coś zrobiłem? – spytał, starając się zapanować nad głosem. Nie mógłby, prawda?
Milczała przez chwilę.
– Nie – odpowiedziała w końcu, obojętnym głosem.
– Ale…
– Co ty sobie wyobrażasz?! – Nie wytrzymała. Dalej wbijała wzrok w coś za oknem, ale nie miał wątpliwości, że zwraca się do niego. Zaczęła krzyczeć. – Czy ty masz świadomość tego, co zrobiłeś?! Jak ja się poczułam, kiedy ty i Dan zadzwoniliście do drzwi w środku nocy?! Obaj ledwo trzymaliście się na nogach, byliście tak naćpani, że dziwię się, że trafiliście pod właściwy adres! Zdajesz sobie sprawę jak się o was bałam, kiedy przeleżeliście nieprzytomnie całą noc, cały dzień? Dan już się obudził, ale ty ciągle spałeś, nie chciałeś się obudzić… – mówiła coraz ciszej, a House’a dopadły nagłe wyrzuty sumienia. Może faktycznie trochę przesadzili. Jako studenci medycyny mogli łatwiej dostać niektóre specyfiki… Wiedzieli jak je dozować, by otrzymać odpowiednie mieszanki. Jego była chyba trochę mocniejsza od innych. Ale June nie miała o tym wiedzieć. I pewnie by się nie dowiedziała, gdyby razem z Danem nie przyszli do niej naćpani i całkowicie pijani w środku nocy.
Zerknął w okno za nią. Już zachodziło słońce.
Cicho wstał. Ona dalej wpatrywała się w widok za oknem, nieporuszona. Zdał sobie sprawę, że musiała być przerażona.
– Co byś zrobił, gdybym ja przyszła do Ciebie w takim stanie? – spytała cicho.
Dobre pytanie. Nie miał pojęcia.
Podszedł do niej i po prostu ja objął. Żadne z nich się nie odzywało. Patrzyli w zachodzące słońce. Nie myśleli. Czuli. Emocje przepływały przez nich. Elektryzując się na skórze, przenikając.
Słońce już prawie zniknęło za horyzontem. Obrócił ją do siebie. Na jej policzku widział mokrą ścieżkę wytyczoną przez łzę. Nie chciał, żeby przez niego płakała.
– Obiecaj mi, że więcej tego nie zrobisz – powiedziała powoli, cichym głosem.
W tamtej chwili był gotów zrobić dla niej wszystko, więc bez najmniejszego wahania oświadczył:
– Obiecuję.
Uśmiechnęła się do niego leciutko. Odwzajemnił uśmiech.
Odwróciła się z powrotem do okna, a on znów ja przytulił. I stali tak, aż słońce nie zniknęło za horyzontem.

Tak, to było zdecydowanie miłe wspomnienie. Wtedy po raz pierwszy spędzili razem noc.
No tak. A to przywołało wspomnienia z poprzedniego wieczora. Desperacko zepchnął je w mroki nieświadomości. Nie chciał sobie tego przypominać. Jeszcze nie. Cóż… Ale i tak złamał daną jej obietnice. Niedługo po tym jak odeszła, próbując zapomnieć.
Nagle poczuł, że coś trąca go w rękę. Coś było małe i wilgotne. A potem okazało się, że było również włochate i puszyste. Kot. Wszędzie rozpoznałby kota.
Uwielbiał koty. Kiedyś nawet miał jednego. On miał? No tak nie do końca.
Wychodził właśnie z domu. Spieszyło mu się. Właściwie był już spóźniony. Ona go chyba zabije. Przekroczył próg i omal nie nadepnął małego kotka, siedzącego na wycieraczce.
– Znowu ty? – spytał z mimowolnym uśmiechem. Zwierzak siadał pod jego drzwiami codziennie, licząc na kolejną porcję mleka. A Greg jakoś nigdy nie umiał mu odmówić. Był jeszcze malutki. Parzył na niego dużymi, żółtymi oczami. Czarne futerko, było w kilku miejscach poprzecinane śmiesznymi, rudymi pręgami
House w myślach nazywał go Lucyferem, bo kociak nieodparcie doprowadzał go do szału. Kiedy już wpuszczał go do mieszkania, zwierz jakby nigdy nic wskakiwał na kanapę i prychał, kiedy Greg próbował go z niej przegonić. Miał charakterek i zawsze stawiał na swoim.
– Nie mam teraz dla Ciebie czasu – oświadczył, zamykając za sobą drzwi.
Odpowiedziało mu oburzone miauknięcie. Spojrzał w dół i parsknął śmiechem. Kot siedział, stroszył futro i patrzył tak, jakby miał zamiar go rozszarpać.
Skądś znał ten wzrok…
W tym momencie do głowy wpadł mu świetny pomysł.
– Niech będzie. Pójdziesz ze mną. Oj, sam nie wiesz w co się pakujesz… – oświadczył zaskoczonemu kociakowi, biorąc go na ręce.
Jego przyjaciółka nie będzie się na niego długo gniewać jeśli przyniesie jej TAKI prezent, prawda? A oprócz tego znajdzie Lucyferowi dom. Dwie pieczenie na jednym ogniu.
Dziesięć minut później pukał do drzwi pokoju żeńskiego akademika. Po chwili otworzyła mu śliczna brunetka ze słodkim uśmiechem na ustach i rządzą mordu w oczach.
– Znowu się spóźniłeś – oświadczyła.
– Wiem, ale musiałem coś załatwić. Przepraszam – oświadczył tonem, który wskazywał na to, że nie było do szczególnie szczere wyznanie.
Przewróciła oczami i wpuściła go do środka. Spod jego kurtki dobiegło prychnięcie. Uniosła brwi. W szaro – niebieskich oczach malowało się zdziwienie.
– Jesteś brzuchomówcą House?
– Tylko w piątki i niedziele – oświadczył.
– Jest sobota – przypomniała.
– Więc to oznacza, że nie, nie jestem.
Uniosła kąciki ust do góry.
– Co tam masz?
– Prezent.
– Dla siebie?
– Dla Ciebie.
– Jasne.
– Na serio – uśmiechnął się powalająco i rozpiął kurtkę. Pierwsza ukazała się główka, obracająca się szybko na wszystkie strony i śmiesznie poruszające się wąsiki.
Dziewczyna wpatrywała się w kotka oniemiała.
– Co TO jest? – spytała powoli.
– To tak zwany „cattus” z gatunku ssaków, nałogowy piajcz mleka, wielbiciel ryb i fanatyk kłębka włóczki. Ale możesz też nazywać go po prostu kotem.
Rzuciła mu mordercze spojrzenie.
– Dobra, więc co on tu robi?
– Zadamawia się – poinformował ją House, stawiając zwierzaka na łóżku przyjaciółki i obserwując jak je obwąchuje a następnie układa na poduszce.
– On jest dla mnie? – spytała, patrząc na Grega z oszołomieniem.
– Aha – zgodził się House.
– Jak się nazywa? – spytała, podchodząc do stworzonka i biorąc je na ręce.
– Lucyfer – powiedział, dumny z wymyślonego miana.
Dziewczyna podniosła kota wyżej, spojrzała na niego, potem na House’a i znów na kota.
– Czy przespałeś przypadkiem zajęcia z anatomii?
– Nie, bo co?
– Bo to nie on, tylko ona, House.
Uśmiechnęła się szeroko, widząc jego minę.

To był pierwszy prezent jaki dał Lisie Cuddy. Dwa lata po odejściu June na pierwszym roku pojawiła się inteligentna, dowcipna i śliczna brunetka, która natychmiast zwróciła uwagę House’a. Szybko zostali przyjaciółmi. I wtedy dostała też od niego kota. Kotkę. Nieważne.
Razem przechrzcili ją na Lucy, a Greg miał pretekst, żeby odwiedzać Lisę częściej niż powinien.
Mimo to, zawsze byli tylko przyjaciółmi. Nie licząc tej jednej nocy. Nigdy potem do tego nie wracali, przynajmniej w rozmowach. Mimo to każde z nich o tym myślało. Zbyt długo i zbyt często.
Wzrok House’a powoli i niechętnie przystosowywał się do światła. Rozpoznał miejsce, w którym się znajdował. Nie było to trudne, zważywszy na to, że spędzał tam połowę życia.
Szpital. Tyle, że tym razem to on leżał w łóżku jako pacjent.
Rozpoznał też osobę stojącą przy oknie. To nie była June. To była Cuddy.
Poczuł uścisk w żołądku. Wszystkie wspomnienia z poprzedniego dnia wróciły w jednej chwili. Odetchnął głęboko.
Lisa drgnęła. Obróciła się na pięcie i spojrzała na niego. Nie było sensu udawać snu.
Wbijała w niego nieodgadnione spojrzenie. Nie wiedział skąd się tu wziął, co ona tu robiła, ani dlaczego na jego łóżku siedzi kot. No własnie.
Opuścił wzrok na prześcieradło. Mała biała kulka trącała jego rękę.
– Nazwałaś ją Śnieżynka, czy wymyśliłaś coś bardziej oryginalnego?
Na jej wargach zatańczył cień uśmiechu.
– To jest on, nie ona House.
Miał ochotę parsknąć śmiechem.
– Nie patrz tak na mnie, zawsze miałem problemy z rozróżnianiem płci – bronił się.
Jej uśmiech poszerzył się tylko po to, by po chwili zniknąć.
Odetchnęła głębiej.
– Więc jak się nazywa? – spytał, jak najdłużej odciągając chwilę poważnej rozmowy. Właściwie od tych poważnych rozmów zaczynało chcieć mu się rzygać.
– Śnieżek – odparła z błyskiem w oku.
Parsknął cicho.
– Jakie to przewidywalne…
– Masz lepszy pomysł?
– No nie wiem, może Vicodin, Burbon, albo Mick Jagger.
Tym razem to ona parsknęła. Miło było tak po prostu porozmawiać o niczym.
Po chwili Cuddy spoważniała.
– Wyjaśnisz mi teraz czemu próbowałeś się zabić?
Spojrzał na nią zaskoczony. Przecież nie łyknął aż tak dużo Vicodinu, prawda?
– Nie próbowałem – zaprzeczył po chwili ciszy.
– Jasne – prychnęła. – W każdym razie prawie Ci się udało. I chcę wiedzieć dlaczego.
– Dlaczego?
– Tak, House, własnie to chcę wiedzieć. „Dlaczego”? Nie musisz po mnie powtarzać.
– Chodzi mi o to czemu chcesz wiedzieć – sprostował.
Przymrużyła oczy.
– Bo wiesz, z medycznego punktu widzenia to nie jest istotne – dodał.
Powoli do niego podeszła. Poczuł, że jego oddech przyspiesza. Serce też, o czym poinformował ich respirator. Cuddy spojrzała na niego z niepokojem.
– W porządku – poinformował ją.
Nie miał zamiaru nic wyjaśniać. Zresztą co miał powiedzieć? Że June uświadomiła mu, że ją kocha? Albo może miał jej opowiedzieć o swoim synu?
Usiadła na brzegu jego łóżka. Poczuł jej zapach, ciągnący się za nią niczym chmura. Działał na niego silniej nawet, niż zapach June. Był taki… Kobiecy. Pachniała frezjami. I czymś jeszcze, czymś, czego nie umiał zidentyfikować.
Nie miał pojęcia co ona sama przeżywała w tamtej chwili. Jak bardzo się o niego bała.
– June pojechała do Ciebie w nocy. Byłeś nieprzytomny. Wezwała karetkę. Przywieźli Cię tutaj i… Ledwo odratowali.
Patrzył na nią w milczeniu. Co miał jej powiedzieć, do cholery?!
– Kot jest dla Ciebie – dodała po chwili. – Wiem, że zawsze chciałeś mieć własnego.
Uśmiechnął się delikatnie. Zmieniła temat. Chyba nie będzie go dalej wypytywać. Nie miał pojęcia jak bardzo się myli. Po prostu postanowiła to przełożyć na później.
– A co z biednym Steve’m?
– Zrób z kota wegetarianina – poradziła mu.
Uśmiechnął się. Po chwili cos wpadło mu do głowy.
– June… Czy ona tu była?
Z oczu Cuddy zniknął blask. Nie uszło to uwadze Grega, który szybko odnotował w pamięci ten fakt. Do rozpatrzenia później.
– Tak… – przyznała z ociąganiem. – Powiedziała, że to jej wina. To prawda? To przez nią chciałeś się zabić?
– Nie chciałem się zabić! – krzyknął zirytowany. Czy tak trudno jej to przyswoić? – Wziąłem te tabletki bo…
– Bo co?! Bo Cię bolało? Błagam, nie wykręcaj się w tak żałosny sposób – warknęła.
– Bo bolało! Tylko że… – zawahał się na chwilę – to nie była noga…
Zamilkła. Co się mówi w takiej chwili? Zamiast mówić cokolwiek wzięła go za rękę i ścisnęła. I siedzieli tak jeszcze długo, dopóki im nie przerwano…

cdn.



_________________
"Może wariaci to tacy ludzie, którzy wszystko widzą tak, jak jest, tylko udało im się znaleźć sposób, żeby z tym żyć."

W. Wharton "Ptasiek"

PostWysłany: Wto 17:31, 07 Kwi 2009
scribo
Kochanka klawiatury
Kochanka klawiatury



Dołączył: 25 Lut 2009
Pochwał: 12

Posty: 748

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

dzięki za Lucy i Śnieżka,
dzięki za respirator, który wskazał szybsze bicie serca,
dzięki za ściśnięcie ręki



_________________
ikonka od woźnego rocket queen

FUS - Frakcja Uaktywnionych Seksoholików

PostWysłany: Wto 19:21, 07 Kwi 2009
Lupus
Kot Domowy



Dołączył: 23 Gru 2008
Pochwał: 5

Posty: 3179

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

No i nadszedł koniec. Ostatni odcinek. Mam nadzieję że nie będziecie zawiedzeni.

Odc. 7

Klamka opadła w dół, a drzwi powoli się uchyliły. Ukazała się w nich głowa June.
– Dr Cuddy… – zaczęła i urwała kiedy spostrzegła otwarte oczy House’a. – Greg! Obudziłeś się wreszcie!
– Serio? – spytał chłodno.
Weszła do środka. Spojrzała na nich niepewnie. Cuddy siedziała na brzegu łóżka diagnosty, trzymając go za rękę. Żadne z nich jej nie cofnęło.
– Przepraszam – powiedziała jedyną rzecz, jaka wydała jej się sensowna w tym przypadku.
– Chyba trochę na to za późno – mruknął z niesmakiem House.
– Powinnam była Ci powiedzieć.
Nie doczekała się odpowiedzi. Miała ochotę zacząć się histerycznie śmiać. To nie tak miało być. Zupełnie nie tak. Chociaż… Właściwie to czego się spodziewała?
– Proszę Cię, nie zachowujmy się jak dzieci w przedszkolu. To już się stało Greg. I nic nie cofnie czasu.
Milczał. Wbijał wzrok w swoją dłoń, splecioną z dłonią Cuddy. Najprościej było nie odpowiadać, nie zastanawiać się nad odpowiedzią. Już ją potępił, znalazł winną. Po co szukać dalej?
– Gdybyś wiedział to i tak nic by nie zmieniło. On i tak by umarł, ja nie poznałabym Matta, za to wszyscy bylibyśmy nieszczęśliwi – powiedziała cicho, wbijając wzrok w podłogę.
– Nie miałaś prawa mi tego odbierać! – wybuchnął w końcu Greg. Nie obchodziło go to co mówiła. Czego by nie powiedziała – byłoby źle. Zrobiła coś strasznego i fakt, że to się nie odstanie nie zmniejszał jej winy.
– Nie. Nie miałam – zgodziła się.
Nienawidziła takich sytuacji.
– Jak miło, że chociaż poczuwasz się do odpowiedzialności – parsknął. – Ciekawy jestem, czy kiedykolwiek zapytałaś jego o zdanie. O to, czy chciałby mnie poznać?
Tym razem to ona nie odpowiedziała. Och, spytała. I doskonale to pamiętała…
Ogień trzaskał wesoło w kominku. Zupełnie nie oddawał nastroju panującego w mieszkaniu. June siedziała z kartką i długopisem w dłoni, tworząc szkic swojego CV. Na dywanie leżał Jasper, wpatrzony w sufit, wsłuchany w nuty piosenki Stonesów.
Matta nie było w domu. Dostał zlecenie od firmy z Los Angeles i tam też pojechał. Miał wrócić dopiero za tydzień, ale obiecał, że postara się być szybciej. June potrzebowała go bardziej, niż kiedykolwiek. Nazajutrz miała się rozpocząć chemioterapia Jaspera.
– Mamo…
June oderwała wzrok od atramentu schnącego na kartce.
– Tak?
Jasper podniósł się na łokciach. June coś ścisnęło w dołku, kiedy przypomniała sobie, że Greg przybierał identyczną pozycję. Dlaczego byli tak podobni?
– Czy teraz… Zanim wszystko zacznie się kończyć… Będę mógł poznać tatę?
W takich chwilach nie wierzyła w boga.
– Jasper… Przecież już Ci mówiłam. Twój tata mieszka daleko stąd i jest bardzo zajęty… nie może tu przyjechać – tłumaczyła cierpliwie.
– To my pojedziemy do niego.
– Wiesz przecież, że nie możemy.
– Więc powiedz mi chociaż jak się nazywa – upierał się chłopiec, gotowy zrobić wszystko, by chociaż raz wydusić z mamy cokolwiek na temat ojca. Jego informacje były skąpe. Ograniczały się do tego, że „tata bardzo go kocha, ale nie może z nimi być” oraz że „tata jest świetnym i bardzo zapracowanym lekarzem”. Och, i że „ma oczy swojego ojca”, jak zwykła mawiać babcia Adele, zanim umarła.
June westchnęła cierpiętniczo. Jasper był zdecydowanie najdojrzalszym i najbardziej ciekawskim dzieckiem na świecie.
– Gregory.
– Ja mam tak na drugie imię – zauważył.
– Bo to po nim – wyjaśniła, chociaż była pewna, że sam już do tego doszedł.
– Wiem. Ale czemu nie mam takiego nazwiska jak on? Bo wszyscy inni tak mają. I Jim i Katty i nawet Rose… – Jasper wiedział, że jego mama nienawidziła takich pytań, ale musiał wiedzieć.
– Bo Twój tata mieszka daleko, a poza tym… Nie lubisz być oryginalny? – spytała June, rozpaczliwie próbując uciec przed odpowiedzią.
– Za oryginalność wystarczy mi to, że niedługo stracę włosy – burknął.
Westchnęła. I co miała mu powiedzieć?
– Opowiedz mi o nim – poprosił Jasper po chwili ciszy.
Zmarszczyła brwi. Właściwie… Czemu nie?
– Jesteś do niego podobny – zaczęła. – Macie takie same oczy, taki sam wyraz twarzy, kiedy nad czymś się zastanawiacie, taki sam sposób bycia. Obaj lubicie Stonesów. Twój ojciec jest dobrym człowiekiem. Świetnym lekarzem. Najlepszym. Chociaż, ma niespotykane metody. Czasami jest złośliwy i wredny, ale dlatego, że tak trzeba. Inaczej się nie da. Och, i jeździ na motocyklu – dodała.
Chłopcu zabłysły oczy. Zawsze podobały mu się motocykle. Chciał mieć jeden kiedy… jeśli dorośnie.
– A grał na czymś?
– A myślisz, że po kim odziedziczyłeś zamiłowanie do pianina?
Uśmiechnął się szeroko. Kiedy mama mu o nim opowiadała czuł, że ojciec jest bliżej niego. Oczyma wyobraźni widział bruneta o niebieskich oczach i łobuzerskim uśmiechu. Takiego jak ten na zdjęciu jego mamy. Tym zdjęciu, które ukrywała pomiędzy kartkami jednego romansu.
– A czy wujek Dan też go znał?
– O tak. Kiedyś byli przyjaciółmi.
– A czemu przestali być?
– Bo wujek podbił tacie oko. A tata złamał wujkowi nos.
– A dlaczego?
– Bo… Się pokłócili.
O mnie – dodała w myślach.
Jasper uśmiechnął się delikatnie. Może to nawet lepiej, że go nie pozna. Bo teraz… Nie znając go, może go sobie wyobrażać, takiego, jakiego by chciał, jakiego by oczekiwał. Ojciec z jego wyobraźni był jedyny w swoim rodzaju; idealny. Nie chciałby ryzykować zburzenia swojego ideału. Bo tak było mu łatwiej. Łatwiej przez wszystko przejść, wyobrażając sobie, że idealny ojciec jest tuż obok. Wiedział, że matka kłamała, kiedy mówiła że ojciec go kocha. Podejrzewał, że tata go nie znał. Nie wiedział o nim. Bo inaczej jak mógłby nie przyjeżdżać? Ale łatwiej wierzyć, że jednak kocha. Bo czemu miałby nie wierzyć?
– To dobrze. Że taki jest – powiedział na głos. – I że mnie okłamałaś. To też dobrze. Tak jest prościej. To właściwie nic dziwnego – wszyscy kłamią. To bardzo ułatwia życie.
June spojrzała na niego lekko zaskoczona. Nie była pewna o co mu chodzi, ale wolała nie pytać. Może bała się usłyszeć odpowiedź, która jeszcze bardziej upodobniłaby chłopca do Grega. Miał rację. Tak było łatwiej.

Odwróciła się plecami do House’a i Cuddy. Nie chciała, żeby zauważyli łzy w jej oczach. Przełknęła gulę, która podeszła jej do gardła. Jak zawsze, gdy wspominała syna.
– Myślę… Myślę, że on Cię kochał. A przynajmniej tego Ciebie, którego sobie wyobrażał – powiedziała zduszonym głosem.
Cuddy przyglądała się scenie, kompletnie nic nie rozumiejąc. O ile House nie był gejem – chyba, że znów nie odróżnił płci – to cos go łączył z jakimś osobnikiem płci męskiej. I June mu to odebrała, ale uważała też, że owy osobnik House’a kochał. A skoro musiał go sobie wyobrażać, to pewnie go nie znał…
Och.
Chyba już wiedziała. Ale syn…?
– To nie ma…
– Oczywiście, że ma znaczenie! – przerwała mu June, obracając się na pięcie. – Powiedz o cc Ci naprawdę chodzi? O niego, czy o to, że poczułeś się urażony?!
House mierzył ją wzrokiem. Mogła tak pomyśleć. A on mógł się opanować. Mógł. Więc czemu by nie zacząć myśleć logicznie?
– A trzeci powód? – spytał po chwili ciszy.
– Trzeci?
– Dlaczego nie możemy być razem?
Chyba jednak nie myślał do końca logicznie. June zaczęła się poważnie zastanawiać, czy przypadkiem to przedawkowanie Vicodinu nie odbiło się znacząco na jego inteligencji.
Wyrwał się z czymś takim wiedząc, że obok niego siedzi Cuddy. Którą kochał, tak przy okazji.
On chyba też zdał sobie z tego sprawę, kiedy spojrzał na blade oblicze Lisy. Ale musiał znać odpowiedź.
– To może zacznę od początku? Bo wtedy chyba nie słuchałeś zbyt uważnie? – June próbowała ratować sytuację.
Lisa siedziała jak skamieniała. A ona obawiała się o to, że to właśnie June będzie chciała zdobyć House’a. Najwyraźniej było na odwrót. A ona myślała, że ten gest, to, że trzymał ją za rękę, że nie kazał jej sobie iść, że może to coś znaczy. Chyba nie. Uważał ją tylko za przyjaciółkę, ale… Dobre i to. Jednego tylko nie pojmowała. Dlaczego June mając taką szansę zdecydowała się ją odrzucić.
– To ja nie będę wam przeszkadzać… – zaczęła Lisa, chcąc wstać. Nie mogła. House dalej trzymał ją za rękę i wpatrywał się w nią tak, jakby ją za cos ganił.
– Nie przeszkadzasz – powiedział dobitnie.
Opadła z powrotem na krzesło.
June odetchnęła.
– A więc po pierwsze. Oboje dobrze wiemy, że ty kochasz kogoś innego. A przynajmniej bardziej ode mnie. – Przynajmniej miała dość rozsądku, żeby nie powiedzieć kogo. Greg by ją chyba zabił. – Po drugie musiałam powiedzieć Ci prawdę o Jasperze i liczyłam się z tym, że nie będziesz chciał mnie już znać. Po trzecie i najważniejsze… Jak sądzisz, skąd wziął się rak płuc u małego chłopca? Oczywiście zakładając, że nie palił od urodzenia.
– No… Zazwyczaj jest to uwarunkowane genetycznie…
– Dokładnie. A czy w Twojej rodzinie ktoś umarł na raka płuc? Na jakiegokolwiek raka?
– Och.
– Właśnie. Och. Dr Cuddy, chyba jednak długo tu nie popracuję. Wyjeżdżam za tydzień. Do Nowego Jorku. Tam zacznę chemioterapię. W najlepszym wypadku zostały mi jakieś cztery lata – powiedziała głosem całkowicie wypranym z emocji. – Dlatego nie mogę z Tobą być Greg. Nie potrzebujesz osoby, która niedługo umrze. A ja nie potrzebuję nikogo, kto siedziałby przy moim łóżku, trzymał mnie za rękę i powtarzał, że wszystko będzie dobrze.
Właściwie powinien się tego spodziewać, zacząć się domyślać. Jej kaszel… No tak, ale wtedy nie zwrócił na niego uwagi. To go zaskoczyło. Teraz przynajmniej rozumiał dlaczego przyjechała, dlaczego powiedziała prawdę o Jasperze. Wszystko ułożyło się w logiczną całość.
Cuddy powoli sobie wszystko przyswajała. Wyglądało na to, że oni kiedyś byli razem, ona była w ciąży, wyjechała nic mu o tym ni mówiąc. Dziecko umarło. Ona wróciła. Powiedziała mu prawdę a teraz sama umiera. Doprawdy, jak z telenoweli. General Hospital przy tym wysiada.
Och i jeszcze jeden mały szczegół. Greg jest w kimś zakochany. Bardziej niż w June. Tylko… W kim?
– Mimo wszystko… Mogłaś mi powiedzieć. Choćby wtedy, kiedy się okazało, że jest chory – upierał się House.
June pokręciła głową.
– Tak. Ale co miałam zrobić? Przyjechać tu, zapukać do drzwi? Powiedzieć: „Cześć, to ja, June, poznajesz mnie? A to nasz synek, Jasper, prawda, że uroczy? Własnie się dowiedziałam, że umiera, więc może chciałbyś go poznać?” Daj spokój!
– Trzeba było wysłać anonim, albo zostawić ogłoszenie w gazecie – burknął.
– Może jeszcze wedrzeć się na plan General Hospital i wykrzyczeć to do kamery, w nadziei, że to obejrzysz? – prychnęła.
Westchnął. Ostatnia rewelacja June przekonał go, że nie ma o co się wściekać. Teraz to i tak nic nie da. Ale…
– Mogłaś mi powiedzieć piętnaście lat temu. Kiedy przyjechałaś.
– Nie mogłam. Układałeś sobie życie ze Stacy, nie chciałam wszystkiego zepsuć.
– Powiadomienie mnie o istnieniu syna to zepsucie wszystkiego?
– To zachwianie waszego związku.
– Teraz to i tak nie ma znaczenia.
– Więc czemu o tym rozmawiamy?
Zapadła cisza. Cuddy patrzyła to na jedno, to na drugie. Dawna zazdrość wyparowała. Zostało współczucie. Dla June, dla House’a, dla tego chłopca, chyba miał na imię Jasper.
– Pojdę już. Aha, i Greg. Jak jeszcze raz odwalisz taki numer to sama Cię zabiję.
Tylko się uśmiechnął.
June obróciła się na pięcie i wyszła. Czuła, że ten dzień może okazać się przełomowym. Dla wszystkich.
Cuddy i House zostali sami. Siedzieli w ciszy, ciągle trzymając się za ręce.
– Jest tu gdzieś mój Vicodin? – zainteresował się Greg.
Lisa uniosła brwi i spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Dopiero o mało Cię nie zabił, a ty znowu chcesz do niego wracać? Jesteś od niego aż tak uzależniony? To chyba Twoja największa miłość, ale i największy wróg…
Uśmiechnął się, trochę przepraszająco, a trochę łobuzersko. Zerknął na kołdrę. Zwinięty w kłębek Śnieżek spał, całkowicie nieporuszony całą sytuacją. Szczęściarz.
Cuddy pokręciła głową. Vicodin była dla House’a tak samo ważny jak… House dla niej. I nagle zanim zdążyła się powstrzymać, usłyszała jak sama wypowiada słowa:
– Jesteś moim Vicodinem.
W jego oczach pojawiło się najpierw zdziwienie, a potem taki błysk… Przypominały powierzchnię stawu, na której nocą odbijał się księżyc.
– Jesteś dla mnie czymś więcej niż Vicodin – odpowiedział, całkowicie poważnie.
Niedowierzanie, radość, strach, niepewność. Uczucia przebiegały przez nią, próbując pobić rekord na setkę. Było ich coraz więcej, kłębiły się, walczyły o kontrolę. Uczucia i emocje.
Czy to możliwe, żeby to ona… Żeby to ona była tą którą on kocha? Znała tylko jeden sposób, żeby to sprawdzić.
Pochyliła się nad nim. Jej oczy znalazły się na poziomie jego oczu. Zderzyły się w powietrzu jak błyskawice, pchając w obie strony, próbując zyskać przewagę.
Wyciągnęła palec wolnej ręki i powoli przesunęła nim po jego twarzy, zaczynając od kącika oka, na ustach skończywszy. Respirator zarejestrował nagłe przyspieszenie akcji serca. Zaśmiała się cicho. On też. Złapał ją w talii i przyciągnął do siebie z zaskakująca siłą. Leżała na nim, czuła ciepło jego ciała, a po chwili również smak ust, tak słodko – gorzkich, takich jego. Po prostu jego.
Chciała zatrzymać tę chwilę na zawsze, nigdy jej nie kończyć. Bo kto nie chciałby zatrzymać szczęścia? Zamknąć go w sercu i nigdy nie wypuszczać. Oni chcieli je mieć już zawsze tylko dla siebie.

*
Trzy miesiące później, w urzędzie stanu cywilnego, zostało zawarte małżeństwo pomiędzy Gregorym House’m a Lisą Cuddy… A potem House.

Po kolejnych siedmiu miesiącach na świat przyszedł Jasper Gregory House. June Cole i James Wilson twierdzą, że jest niezwykle podobny do Jaspera pierwszego.

Po dwóch latach od tego wydarzenia w PPTH zmarła pacjentka. June Cole zapisała się w duszach i sercach wszystkich, których spotkała. Pochowano ją wraz z mężem i synem.

Minęły trzy lata, a w tym samym szpitalu urodziła się June Lisa House. Dziewczynka, jak jej imienniczka wykazała się wielkim talentem do tańca. Mimo to, chciała zostać lekarzem, tak jak każdy w jej rodzinie.

Raz świeciło słońce, raz padał deszcz, chwile szczęścia mieszały się z chwilami smutku, ale były to chwile spędzone razem, chwile wspólne. I dlatego były tak wyjątkowe.

KONIEC



_________________
"Może wariaci to tacy ludzie, którzy wszystko widzą tak, jak jest, tylko udało im się znaleźć sposób, żeby z tym żyć."

W. Wharton "Ptasiek"

PostWysłany: Czw 11:42, 09 Kwi 2009
scribo
Kochanka klawiatury
Kochanka klawiatury



Dołączył: 25 Lut 2009
Pochwał: 12

Posty: 748

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Cytat:
– Jesteś moim Vicodinem.

*rozpływa się*

Cytat:
– Jesteś dla mnie czymś więcej niż Vicodin

*jeszcze bardziej się rozpływa*

Zakończenia świetne, a imiona: Jasper i June - jeszcze lepsze :mrgreen:



_________________

Następny sezon będzie nasz! Nawet "Marian" nam nie przeszkodzi! :mrgreen:
Gusia - moja Bratnia Dusza :wink: Danielek18 - mój młodszy, zÓy i ironiczny brat :mrgreen:

PostWysłany: Czw 11:54, 09 Kwi 2009
zaneta94
Grzanka
Grzanka



Dołączył: 16 Lut 2009
Pochwał: 30

Posty: 11695

Miasto: Dziura zabita dechami :P
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Cudny fik :serducho:



_________________


Moje siostrzyczki Nemezis i Sevir i nasza mamuta Maagda
Mój prywatny, jedyny i niezastąpiony kaloryferek Alan
Moja prywatna pisarka zÓych dobranocek, po których nikt nie zaśnie - Guśka

PostWysłany: Czw 12:18, 09 Kwi 2009
nimfka
Nietoperek
Nietoperek



Dołączył: 13 Sty 2009
Pochwał: 30

Posty: 11393

Miasto: HouseLand
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Fantastyczny fik

scribo napisał:
– Jesteś moim Vicodinem.

scribo napisał:
– Jesteś dla mnie czymś więcej niż Vicodin

Takie "Housowe" :)



PostWysłany: Czw 13:17, 09 Kwi 2009
Yasriria
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 05 Kwi 2009

Posty: 5

Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Huddy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
Strona 2 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Mapa użytkowników | Mapa tematów
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Czas generowania strony 0.04655 sekund, Zapytań SQL: 15