PODARUNEK [8/8] [+18]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Huddy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Wiadomość Autor

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

PODARUNEK [8/8] [+18]






1.
Siedział ewidentnie znudzony. Obie dłonie i brodę oparł na lasce i patrzył na kolejnego pacjenta siedzącego na kozetce z gabinecie przychodni. Kaszel. Rozcięty palec. Skręcona kostka. Kaszel. Gardło. Angina. Nuda. Ile można! Osłuchiwał, opukiwał, oglądał, wypisywał recepty… Już tak chyba ze dwie godziny? A tak mu dobrze szło, myślał, że Cuddy znów da się nabrać. Tym razem zaszył się na fotelu w szatni lekarzy, naiwnie założył, że skoro tam się schował ostatnio, to teraz nie będzie go tam szukała. Guzik prawda, dopadła go po piętnastu minutach. Musiała mieć taką tryumfującą minę? Musiała? Przez nią człowiek nie ma chwili spokoju, gania za tobą po całym szpitalu i tylko: House to, House tamto. Już nie wiadomo, gdzie się przed nią ukryć, jak uciec?...

- Ty wcale nie uciekasz, młody człowieku…
Poderwał głowę zaskoczony i go zamurowało. Staruszka, której właśnie wypisywał receptę, pogłaskała go po głowie i uśmiechnęła się ciepło.
- Matko jedyna, gadałem na głos?
- Ty nie uciekasz. Ty ją cały czas gonisz, tylko jeszcze tego nie wiesz. Obudź się i złap ją wreszcie, bo nie zauważysz jak minie wam młodość.
- Młodość? Skończyłem czterdziestkę już dawno – wykrzywił się, nadal zdumiony słowami staruszki. Własne słowa też go zaskoczyły, nie miał w zwyczaju wywewnętrzać się nikomu. – I dobrze mi tak, jak jest… Poza tym, nie wszyscy się nadają…
Jej ciepły śmiech przerwał jego obronę.
- Nadajesz się dziecko, nadajesz. Bardzo tego potrzebujesz, tylko nie chcesz się do tego przyznać.
- Ale..
Znów go pogłaskała po głowie.
- Nie bój się i jej zaufaj. Sobie zaufaj. Za chwilę Walentynki… Nawet nie wiesz, jaki szczęściarz z ciebie…. – Wyjęła łagodnie receptę z jego ręki, uśmiechnęła się jeszcze raz. – I nie, nie mówiłeś na głos. – dodała przed wyjściem.
Siedział ogłupiały dłuższą chwilę. To niemożliwe, musiał coś głośno powiedzieć, a babcia to podchwyciła i zaczęła mu wciskać te swoje mądrości! Cholera, już kompletnie głupieje w tej przychodni. Może i jego jakaś zaraza łapie, a przynajmniej przyzwoite, normalne przeziębienie?
Wyszedł z gabinetu i rzucił na blat recepcji karty pacjentów. Spojrzał na pielęgniarkę, chciał zapytać o tę starsza kobietę. Otworzył nawet usta, ale po chwili rozmyślił się. Nie, to wariactwo… I jeszcze to szczucie Walentynami! Kolejna hipokryzja, kolejne kłamstwo!

- House! Wejdź do mnie na chwilę, proszę.
Oczywiście, że musiała pojawić się w najmniej odpowiednim momencie! Czy ona nie ma co robić, tylko go pilnować?! Powinna latać na miotle po szpitalu, a nie jego prześladować! Złap ją, też mi coś! Raczej nie daj się złapać, cholera jasna! Po chwili wahania, z nieodgadnionym wyrazem twarzy, pokuśtykał do gabinetu Cuddy.

- Wiem, wiem. – jęknął, wbijając wzrok w sufit, wykrzywił się niemiłosiernie. Stanął na środku pomieszczenia, opierając się obiema rękami na lasce – niedługo Walentynki i chcesz mnie zaprosić na miły, romantyczny wieczór przy świecach. Przed chwilą twoja kumpela z Łysej Góry mnie ostrzegła. – Spojrzał na nią spode łba. - Nie pójdzie ci tak łatwo, wiedźmo, będę się bronił! Żywcem mnie nie weźmiesz!...
- House, sprawdź czy nie masz gorączki. To może być niebezpieczne, skoro już bredzisz… - Dotknęła wierzchem dłoni jego czoła, przesunęła niżej, w okolice ucha. Chciała tylko się z nim podroczyć, ale on chwycił mocno jej rękę i zdecydowanie odsunął.
- Wiem, co zamierzasz czarownico. Tylko bez takich sztuczek. Nie dam się na to nabrać…
- House, gorzej ci? - uśmiechnęła się niepewnie.
Powiesił laskę na oparciu krzesła i wolną rękę położył jej na czubku głowy, przymierzył do siebie. Spojrzał z niechęcią na jej nogi.
- Gdyby nie te obcasy, to byś mi raptem do brody sięgała. Zdejmij buty.
- Oszalałeś?!
- Buty! Nie bieliznę! O czym ty myślisz, kobieto?! Chcesz mnie na złą drogę sprowadzić?! Zdejmuj.
- Ale po co? – usiłowała się odsunąć, ale nadal trzymał jej rękę w swojej.
- No co? – Wzruszył ramionami, - już teraz mogę patrzeć na ciebie z góry, wiesz co będzie, jak zdejmiesz buty?
- Marzyciel! – próby uwolnienia ręki i zajęcia strategicznego miejsca za biurkiem, nie na wiele się zdały. – Twoje rozbuchane ego… - przerwała, gdy poczuła jego wargi na swoich palcach – Co…, co?...
- Oswajam czarownicę…. – uśmiechnął się z tryumfem. Uniósł jedną brew i spojrzał porozumiewawczo – Lecisz na mnie, Cuddy! To dlatego łazisz za mną i łazisz, i udajesz, że to jakichś pacjentów chodzi! Ty po prostu chcesz na mnie popatrzeć, co? Dotknąć?.... Trzeba było powiedzieć, ze mną jak z dzieckiem, za rękę i do …
- Zamknij się, House! Twoje żarty są co raz mniej śmieszne! Myślisz, że w ten sposób uda ci się unikać wykonywania swoich obowiązków? Że jak znów zaczniesz te swoje seksistowskie kawałki, to ci odpuszczę? – Uśmiechnęła się delikatnie, by złagodzić własne słowa. Wolała jednak zaatakować, niż narazić się na niebezpieczeństwo utraty kontroli sytuacji, bo te jego oczy, uśmiech,... dotyk,... zdecydowanie ją rozpraszały.
- Przez dwie godziny przyjmowałem pacjentów w przychodni, czego ty jeszcze chcesz, niewdzięcznico?! – kciukiem pogładził jej dłoń, co zdecydowanie złagodziło jego oburzenie, ale u niej znów wywołało niechciane reakcje. Zdecydowanie zabrała mu swoją rękę i stanęła dwa kroki od niego.
- Wiem, faktycznie dziś byłeś w przychodni, ale, nie wypominając, dopiero po tym, jak cię tam zagoniłam. I wiem także, że jutro, pojutrze, znów będziesz się chował po kątach, żeby tylko uniknąć chorych. Mam więc rozwiązanie, House. – Zdołała w końcu opanować to ciepło, które rozchodziło się po jej ciele. Uśmiechnęła się szeroko. - Odpoczniesz od przychodni i tej całej nudy. Od jutra weźmiesz zastępstwo za dr Bell i będziesz prowadził zajęcia ze studentami.
- Zapomnij. – chwycił laskę i odwrócił się do drzwi, by wyjść stąd jak najprędzej. Co za cwana bestia… Myśli, że jak go pogłaszcze po twarzy, to on zgłupieje do reszty? No dobra, trochę głupieje. Ale tylko trochę. Cholera…
- House!
- Zapomnij!
Podbiegła do drzwi i zatarasowała mu drogę.
- Żadne zapomnij! Od jutra masz studentów!
- Kocham przychodnię. – wycedził dobitnie prosto w jej twarz. Obrócił się i wrócił do jej biurka. Jak chce, to niech za nim gania po gabinecie, proszę bardzo. – Kocham pacjentów, żyć bez nich nie mogę!
- To ty zapomnij, House! Jutro zaczynasz!
- Mowy nie ma, w żadnym wypadku!
- Na szczęście to ja jestem szefem i to ja wydaję polecenia!…
- Tak?! – warknął już naprawdę wkurzony. Chwycił krzesło za oparcie i postawił je przed nią – Wejdź tu i powiedz mi to prosto w oczy!!!
Wytrzymując jego spojrzenie, zadarła brodę jeszcze wyżej, zdjęła buty, podciągnęła wąską spódnicę i weszła na krzesło. Podparła się obiema rękami pod boki, nachyliła się tak, że prawie dotknęła czołem jego czoła i wycedziła jadowicie:
- Jutro rano o dziewiątej w auli. Doktorku! – wyprostowała się, zdmuchnęła niesforne włosy z czoła i z dumnie zadartą głową zeszła z krzesła. Odstawiła je na miejsce, i posyłając House’owi szeroki uśmiech satysfakcji, oparła się o biurko.
- W czymś jeszcze mogę pomóc?
Usiłował zachować poważną minę. O rany, ale z niej numer.. Wbrew wszystkiemu wcale nie czuł złości, raczej coś na kształt… rozczulenia? Wiedział, że ona nie da mu się zastraszyć, choć próbował już wielokrotnie. Podszedł do niej powoli, lekko przeciągnął palcem po jej wargach.
- Znalazłoby się parę rzeczy, w których mogłabyś mi pomóc, kotku – powiedział przeciągle, patrząc jej w oczy. Wytrzymała jego spojrzenie, nie odsunęła się. Miał wrażenie, że wręcz…
- Dobrze się bawicie? Zaraz zaczną przyjmować zakłady, kto komu pierwszy przyłoży – Wilson zamknął za sobą szklane drzwi i wskazał na nie kciukiem. – Trzeba było przynajmniej opuścić żaluzje, wasze wrzaski zwabiły tu pół szpitala. O tej gimnastyce na krześle będą mówić następnym pokoleniom…
Jeszcze raz delikatnie obrysował kciukiem jej wargi i spojrzał przez ramię na Wilsona.
- O jej podwiniętej spódnicy też?
Dopiero teraz zauważyła, że spódnica niebezpiecznie wysoko odsłaniała uda. Zarumieniona, szybko ją poprawiła.
- Wy dwaj, wynocha!


2.
- O co chodzi w tym wszystkim, House? Czy wy w końcu przestaniecie?... – Wilson szedł obok przyjaciela i kręcił głową z niedowierzaniem.
- Ona zaczęła, tatusiu! – przerwał House radośnie.
- … Przestaniecie udawać, że nic między wami…
- Naprawdę! Ja byłem grzeczny!
- … Że nic między wami…
- Nic między nami! – uciął krótko.
- House, daj spokój, przecież to widać! Niedługo naprawdę zaczną obstawiać…
- Jeszcze nie zaczęli? – zatrzymał się gwałtownie, Wilson musiał się cofnąć kilka kroków.
- House, za chwilę są Walentynki..
- Ej! – spojrzał na przyjaciela z namysłem – znasz może taką babcię? W chustce?
- Babcia w chustce... - Wilson spojrzał na Housa z politowaniem, musiał go dogonić, bo ten znów gnał przed siebie - oczywiście! Trzymam takie cztery w szafie…
- Mówię poważnie! Dobrze po siedemdziesiątce, była dziś w przychodni.
- Całymi latami chodzicie naokoło siebie, podpuszczając się nawzajem i nie dopuszczając do siebie za blisko. Niedługo znudzi ją już ta wasza gierka i spróbuje ułożyć sobie życie. Bez ciebie! Co ty sobie myślisz? Że tak będzie przez następne dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści lat? Że w końcu dwoje ledwo zipiących siwowłosych i bezzębnych staruszków będzie się nadal ganiać po korytarzach szpitala? Człowieku!
- …
- House, chodzisz jak kot własnymi drogami, robisz co chcesz i kiedy chcesz, nie ufasz ludziom i nie pozwalasz im zbliżyć się do ciebie, chyba, że na twoich warunkach. Wiesz jak myśli kot? Karmią mnie, głaszczą, przytulają, nawet jak jestem wredny i kogoś podrapię, ciągle wołają i lubią brać mnie na kolana: na pewno jestem dla nich bogiem! Jesteś jak kot, House! Zejdź czasami z piedestału, na który się wdrapałeś i zajrzyj do świata nas, maluczkich… Cholera, zacznij żyć jak człowiek!
- ….
- Zrób jej jakąś miłą niespodziankę na te Walentynki, Greg. – Wilson westchnął zrezygnowany. – Podkreślam, miłą! Znaczenie tego słowa znajdziesz w encyklopedii.
- Babci? Niespodziankę? James, nie znam jej aż tak dobrze!
Wilson otworzył drzwi swojego gabinetu
- Sam jesteś idiotą, House….


Stała przy recepcji, w pobliżu wejścia. Zamierzała przypilnować, by jej najlepszy diagnosta nigdzie nie zabłądził w drodze na wykłady. Dobrze wiedziała, że zrobi wszystko, byle tylko nie spotkać się ze studentami. Ani z pacjentami. Po co go w ogóle zatrudniła?! Jest jak wielki wrzód na tyłku, a na dodatek wykorzystuje każdą okazję, by ją publicznie zawstydzić. Mogła się założyć, że wczorajsza scena w jej gabinecie została dokładnie zaplanowana i że doskonale wiedział o obserwujących ich ludziach. I o tej nieszczęsnej, podwiniętej spódnicy! Że też ciągle daje mu się wpuszczać w maliny… O nie, doktorku, przegiąłeś! Żeby pół szpitala mogło gapić się na jej bieliznę? No, prawie, ale mało brakowało! Jeszcze ma trzydzieści minut, niech no tylko spróbuje się spóźnić. Już on popamięta, cwaniaczek jeden.
Zerkała co chwila na zegarek, witała się z przychodzącymi do pracy podwładnymi, pielęgniarki podtykały jej dokumenty do podpisania, jakaś pacjentka zawracała czymś głowę… Przyszedł. Zmarznięty, obsypany śniegiem, przytupywał na wycieraczce przy wejściu i spoglądał na nią tak… smutno. Jak zbity pies. Zmarznięty, kulawy, zbity pies… Jezu, chyba nic się nie stało? Podchodził do niej wolno, a im był bliżej, tym ona bardziej traciła rezon. Stało się coś? W końcu do niej dokuśtykał i nie zwracając uwagi na otoczenie, wtulił głowę w zagłębienie jej szyi. Ogarnęły ją złe przeczucia. Mimo że jego płaszcz i czapka oblepione były mokrym śniegiem, odruchowo przygarnęła go do siebie… On objął ją ramionami i wtulił się jeszcze bardziej. Stało się coś! To nic, że będzie cała mokra…. Coś mamrotał wtulony w jej szyję, nic nie rozumiała, ramiona mu drżały, odnosiła tylko wrażenie, że … płacze?! Chwyciła go za płaszcz i gwałtownie odsunęła od siebie. Ani śladu łez… Przeczuwała, że tego pożałuje, ale musiała zapytać.
- Greg, co się stało?!
- Nie przytuliłaś mnie dzisiaj rano! – ryknął rozpaczliwie. – Wyszłaś i zostawiłaś samego!
- Ty draniu! – warknęła, rozłoszczona do granic możliwości. – Dlaczego ja ciebie jeszcze znoszę?!
- Bo mnie kochasz? – zapytał na pół żartobliwie i puścił oko. - Miłego dnia, szefowo…
A niech go jasna cholera! Oczywiście, znów dała się wyrolować i oczywiście znowu publicznie! Do diabła rogatego! Jak on to robi?! I jeszcze idzie dumnie wyprostowany, jakby nie wiadomo co! Pajac! Cholera, no….

3.
Wcale nie był z siebie tak bardzo zadowolony, jakby się wydawało. Sam nie wiedział, co go napadło, wszystko przez to głupie gadanie, trzeba było wypuścić drugim uchem paplaninę babci w przychodni, a już na pewno ględzenie Wilsona. Nie na darmo przetrwał całe lata w samotności, by teraz brać pod uwagę cokolwiek innego. Komu to przeszkadza?! Tylko, że senna wyobraźnia podsuwała mu dziś w nocy takie obrazy, że ani się nie wyspał, ani nic mądrego nie wymyślił: Gruby, ciężki łańcuch przypięty miał do chorej nogi, jak tylko się ruszył, przeszywający ból rozrywał go na strzępy, a jednocześnie wiedział, że za żadne skarby świata nie pozwoli go sobie zdjąć. Drugi koniec łańcucha nie był do niczego umocowany, mógł pójść gdzie chce, robić co chce, ale on cały czas wpychał ten koniec łańcucha w ręce Cuddy… Jak tylko złapała, wyrywał jej zdecydowanie i uciekał. Za chwilę jednak wracał i owijał ją tym swoim łańcuchem, cała zabawa zaczynała się od nowa. Był obolały i umęczony, ale za nic nie chciał z tego rezygnować. Jednak najgorsze przyszło nad ranem: nie chwyciła łańcucha, nie chciała już grać. Uśmiechnęła się smutno do niego i… odeszła. Został sam ze swoim brzemieniem… Obudził się przeraźliwie samotny i pusty.
Gdy wchodząc do szpitala zobaczył ją stojącą w holu, z niesamowitą ulgą poczuł jak pustka wypełniająca go bezlitośnie, znika powoli. Stała tam, taka gniewna, taka naburmuszona…. O rany, ona naprawdę jest piękna… Nawet jak się złości, jak wrzeszczy na niego.... I co z tego? Może babcia z przychodni miała rację, nie ucieka, tylko ją goni? Może ma rację, że nie można tego ciągnąć w nieskończoność, bo końcu ułoży sobie życie bez zidiociałego, kalekiego diagnosty? Para bezzębnych staruszków…. Uśmiechnął się do siebie. Jak Cuddy będzie wyglądać za te kolejne dwadzieścia, trzydzieści lat? Posiwieje, pomarszczy się… Ale nadal będzie piękna…. A on? Kompletnie łysy, zgorzkniały kuternoga….. Czy rzeczywiście mają być skazani na ciągłe błąkanie się po korytarzach w poszukiwaniu…. siebie?
A jakby?....
Cholera, jakby tak?...
Dopóki wszystko można wyszydzić i wykpić, nikt nie podejrzewa cię… Szlag by to trafił! Robił z siebie idiotę bez przerwy i oczekiwał, że zszokuje, rozśmieszy, dawało mu to władzę i satysfakcję. Jasny gwint!!
Umiał manipulować ludźmi, ale na swoich warunkach, jak teraz nagle miałby?!..
Nie umiał przecież inaczej! Był swego rodzaju specjalistą od walki podjazdowej, zastraszania i manipulacji, dlaczego miałby teraz zmienić się w…
Zatrzymał się raptownie pod drzwiami sali wykładowej i zajrzał do środka. Stado bezmózgich idiotów, czoło myślą niezmącone…
Cholera, co z tego, że nie umiał czuć, dawać i… Może i nie umiał, może to i jest dla niego jakaś głupia amatorszczyzna… W końcu podobno to amatorzy budoawli Arkę Noego, a Titanica profesjonaliści…
Gwałtownie zawrócił i dopadł Cuddy, gdy właśnie wychodziła ze swojego gabinetu.
- Zejdź mi z drogi, House – powiedziała spokojnie, przeglądając po drodze papiery – spieszę się.
- Tylko jedno pytanie – kuśtykał za nią korytarzem w kierunku sali konferencyjnej, czy ona musi tak gnać? – Co byś zrobiła, gdybym ci dał na przykład wielki, gruby łańcuch do ręki?
- Boże! Daj mi cierpliwość… Tylko szybko!... - Spojrzała na niego z ukosa, lekko zdezorientowana, co ten drań wymyślił tym razem? - To podchwytliwe pytanie?
- Ależ skąd, no coś ty?! Tak się tylko zastanawiałem…
- House, nie robisz niczego bez powodu. Dałabym sobie rękę uciąć, że znów coś kombinujesz, ale…
- Słowo! – Podniósł dwa palce do góry i uśmiechnął się przymilnie. – No powiedz, przecież nie chcesz, bym przez ciebie spóźnił się na wykłady? Młodzież spragniona wiedzy usycha z tęsknoty….
Zatrzymała się gwałtownie zanim doszli do sali konferencyjnej, gdzie już czekała grupka osób. Nie zapomniała jeszcze wczorajszego przedstawienia ani dzisiejszego numeru. Spojrzała na Housa z jadowitym uśmiechem i wycedziła powoli.
- Gdybyś mi kiedykolwiek dał gruby, mocny łańcuch, to owinęłabym go wokół twojej chudej szyi i zamknęła na jeszcze większą i jeszcze mocniejszą kłódkę! I skróciłabym go do granic możliwości! Z dziką rozkoszą targałabym cię po całym szpitalu, dokładnie tam, gdzie powinieneś być. Nie zrobiłbyś kroku bez mojej wiedzy, nie powiedziałbyś słowa, o którym bym nie wiedziała, nie…
- Wiedziałem, że mnie kochasz! – uśmiechnął się z satysfakcją unosząc jedną brew.
- Niezupełnie to miałam na myśli, House – znów ją zbił z tropu.
- Mogę cię gdzieś zabrać jutro na te Walentynki, jak już chcesz… - prawie mu się udało powiedzieć to nonszalancko, tylko nie wiadomo dlaczego czuł wielki ucisk w żołądku, w płucach… za chwilę nie będzie mógł oddychać…
- Zabrać – warknęła, przysuwając się jeszcze bliżej – to ty możesz buty do szewca! A na jutrzejszy, romantyczny walentynkowy wieczór, na kolację przy świecach, wino i nastrojową muzykę, przy której można tańczyć przytulonym tak, że aż zacierają się granice, zostałam zaproszona przez doktora Blade’a z pediatrii!!!! I jak najbardziej się wybieram, bo niezłe ciacho z niego! Ubiorę czerwoną sukienkę z dekoltem do pępka i mam zamiar dobrze się bawić w odpowiednim towarzystwie! – Teraz ona uśmiechała się z satysfakcją. Zemsta jest słodka….
Patrzył na jej usta, widział, że nimi porusza, ale nie mógł zrozumieć ani słowa z tego, co mówiła. Całe powietrze wypuścił z płuc i nie umiał nabrać go z powrotem.
- Miłego dnia, doktorze House! Studenci schną z utęsknienia!
Odwróciła się na pięcie i wysoko unosząc brodę, poszła do sali konferencyjnej, czekali na nią. Ocknął się zanim dotarła do drzwi. Gdyby widziała ten błysk w jego oku, pewnie nie szłaby tak wolno. Pewnie zdążyłaby zamknąć drzwi, zanim w holu rozległ się ryk zranionego zwierzęcia:
- Nie możesz mnie teraz zostawić, Cuddy!!! – Usłyszeli to chyba nawet na pediatrii – Jestem w ciąży!!!!!!!

4.
Od kilku minut walił laską w drzwi. Jak można było zmarnować tak dobrze zapowiadający się wieczór? Jak ONA mogła mu zmarnować tak dobrze zapowiadający się wieczór? Wieczór? Cały misterny plan, cholera! Kto tu w końcu kogo goni do diabła, a kto ucieka?!
Ten numer nie przejdzie, kotku! Przecież mógł spokojnie uwalić się na kanapie z zapasem piwa pod ręką, mógł obejrzeć wyścigi potworów w TV czy jakieś inne dzieło o wombatach. Mógł, do cholery, nawet zimą skosić trawnik! Jakby miał… Jakby się uparł, to przecież mógł… mógł... zrobić pranie, na przykład! Cholera! Zamiast tego, dobijał się do Wilsona od dłuższej chwili.
- House? – Obrócił się zaskoczony, bo Wilson nie wyszedł z mieszkania, ale wszedł z ulicy, otrzepując buty i płaszcz ze śniegu – Jest druga w nocy…
- No właśnie! A ciebie nie ma w domu!
- Jestem dorosły, samotny i jutro rano mogę się wyspać. Nie muszę siedzieć w domu w piątkowy wieczór…
- Randka? – zapytał House, usiłując wepchnąć się do mieszkania Wilsona. Ten jednak zdecydowanie przytrzymał drzwi.
- Idź do domu, House. Daj się ludziom wyspać.
- Wyspać? Wyspać?! To taki z ciebie przyjaciel?! Od godziny tu czekam i czekam…
- Przez godzinę waliłeś w moje drzwi laską, House? – Wilson wymownie przyjrzał się drzwiom i przejechał po nich rękę, jakby w poszukiwaniu uszkodzeń – to nie jest normalne. Każdy inny człowiek, stwierdziwszy nie zastał kogoś w mieszkaniu, nie stałby godzinę pod drzwiami. Każdy normalny człowiek najpierw by zadzwonił…
- Nie odbierałeś!
- …najpierw by zadzwonił i się umówił… I nie na drugą w nocy. House, wracaj do domu…
- Blade. – House, nie miał cierpliwości, by znów wysłuchiwać pseudo-psychologicznego wymądrzania się Wilsona. Ten niezbyt przytomnie zamrugał powiekami:
- Co, Blade?
- Znasz go? Podobno niezłe ciacho z niego?... – to wymowne spojrzenie w oczekiwaniu na odpowiedź.
- Ciacho? – Wilson nie mógł ukryć zaskoczenia – House, ciacho? Chyba nie chcesz powiedzieć?...
- Idiota! Pielęgniarki mówiły..- zełgał gładko.
- Plotkujesz z pielęgniarkami?! Jezu, House! Jeszcze trochę, a zaczniesz rozmawiać z pacjentami!
- Skup się, człowieku! – House znów usiłował wejść do mieszkania. – No wpuść mnie, przecież nie będziemy tak stali w drzwiach.
- Mnie to nie przeszkadza. – Wilson ze spokojem zaczął zamykać. – Wolałbym byś poszedł do domu. Teraz.
House zaparł ręką drzwi i warknął:
- Walentynki! Blade! Jutro!
- House! O ile mnie pamięć nie myli, Blade to facet! Naprawdę chcesz go zaprosić na kolację?!
- No właśnie, Facet! I Walentynki!
Wilson gapił się na Housa bezmyślnie.
- Nie wiem czy to vicodin, House, ale chyba już ci się zwoje mózgowe wyprostowały, bredzisz. Idź do domu. – zatrzasnął drzwi.
- Wpuść mnie, James! – wydarł się na całe gardło – Miałeś więcej nie nosić moich sukienek!!!
Drzwi otworzyły się gwałtownie i poczuł szarpnięcie za połę płaszcza. Został wciągnięty do środka i bezpardonowo przyparty do ściany.
- Zwariowałeś?! – Wilson już miał serdecznie dosyć. – Tu obok mieszkają ludzie! Nie muszą wysłuchiwać twoich wrzasków w środku nocy!
- Próbowałem po dobroci, nic to nie dało. Zmusiłeś mnie James, bym ogłosił to całemu światu.
- Jezu, House. Dlaczego ja z tobą wytrzymuję?
- Bo pożyczam ci fajne kiecki?
- Nie, dosyć! – Wilson uniósł dłonie w obronnym geście – Umawiaj się z Balede’m, molestuj pielęgniarki, żryj vicodin, śpij u mnie na kanapie… Ja wychodzę.
Chwycił za klamkę, ale nie zdążył otworzyć drzwi, bo House się o nie oparł.
- Umówiła się z nim na jutro!!
- To masz pecha, przyjacielu, ktoś ci sprzątnął sprzed nosa tego twojego Blade’a. Czy „Ciacho”, jak wolisz…
- Wilson, ty już nie przetwarzasz informacji! – zdumienie z politowaniem mieszały się w spojrzeniu House’a – Cuddy umówiła się z tą gnidą! Na, cytuję: obmacywaną kolację ze śniadaniem!!!
- A ty nie możesz z tego powodu znaleźć sobie miejsca, więc postanowiłeś podręczyć mnie. Był szybszy od ciebie, zaprosił ją już dwa tygodnie temu. Nie załamuj się, możesz jak zwykle popsuć jej randkę, myślę, że będzie ci dozgonnie wdzięczna… House, jest druga w nocy! Mózg mi się wyłącza, chcę spać!
Zdziwiony milczeniem przyjaciela w końcu spojrzał na niego. House stał nadal oparty o drzwi, ale na twarzy nie było już nawet śladu kpiny.
- Zdrajca. – warknął tylko.
- O co ci?!!..
- Wykarmiony własną piersią zdrajca!
Wilson westchnął ciężko zrezygnowany, wiedział, że się wygadał.
- Tak, przyznaję! Wiedziałem o ich randce, i co z tego?! Ma siedzieć i czekać, aż wreszcie ruszysz swój tyłek i ją gdzieś zaprosisz? Nie histeryzuj, House. Jest ładna i samotna, on też niczego sobie. Daj dziewczynie szansę, niech ułoży sobie życie. Ty sam nie wiesz czego chcesz! Jak pies ogrodnika! Sam nie zje, a innemu nie da. Cały czas deklarujesz, że nic między wami nie ma i nie będzie, to o co ci chodzi? - w spojrzeniu Housa była tylko chęć zadania powolnej, bezlitosnej śmierci. Wilson zdecydowanie otworzył drzwi, chwycił House’a za rękaw płaszcza i wypchnął na korytarz – Możesz mnie zabić, proszę bardzo, ale dopiero jak się wyśpię. Dobranoc House…

5.
Zatrzymał się na chwilę w sali wykładowej, by przyjrzeć się temu wymoczkowi. Jak to pozory mogą mylić.. Na pierwszy rzut oka gnida Blade wcale nie wyglądał na gnidę. Wręcz przeciwnie, wysoki, przystojny czterdziestopięciolatek, na dodatek wykazywał oznaki inteligencji! A co gorsza, miał ciepły głos, był miły, spokojny, uśmiechnięty...
Jakiś taki…. Błeee….
I to się Cuddy podoba? Ciepłe kluchy?
House zdążył przyjrzeć się mu dokładnie, gdy okazało się, że po dzisiejszym jego spotkaniu ze studentami, następny wykład z nimi ma właśnie doktor Blade, niech go jasny szlag trafi!!

Nie od wczoraj miał do czynienia z trudnymi decyzjami, nie raz sytuacja wymagała stawiania wszystkiego na jedną kartę, nie raz przegrał i pewnie jeszcze nie raz poniesie porażkę. Ale nigdy, przenigdy w życiu nie czuł tak wszechogarniającego, paraliżującego strachu. O to, na czym mu zależało, zawsze walczył do ostatniej kropli krwi, nie poddawał się, nie rezygnował. Uparty, bezkompromisowy, nieidący na łatwiznę. Zastraszał, wyśmiewał, manipulował, byleby tylko postawić na swoim. Zawsze zwarty i gotowy, nie pozwalał sobie na opuszczenie gardy, na wszystko był przygotowany.
Ale nie na ten węzeł niepewności w jego brzuchu, który pojawił się, gdy szedł do jej gabinetu. Cholera. Różne uczucia i myśli walczyły w nim o swoje: raz miał ochotę wywrzeszczeć jej, że żadna gnida nie będzie wsadzała swoich łap pod jej sukienkę, raz chciał tylko przytulić ją do siebie. Jezu, jak można to wytrzymać? Nawet wiadro vicodinu tu nie pomoże!
Zatrzymał się z ręką na klamce i spojrzał przez oszklone drzwi. Siedziała pochylona nad jakimiś papierami i coś notowała. Przygryzła lekko wargę, coś jej nie pasowało, sprawdzała. Przewróciła stronę. Chryste, naprawdę mu odbiło, skoro doszedł do wniosku, że nawet kartki w dokumentach przewraca najpiękniej na świecie!
Wziął głęboki oddech i przywołał na usta leniwy uśmiech. Otworzył gwałtownie drzwi i podszedł do jej biurka. Stanął w nonszalanckiej pozie, jedną rękę opierając o blat.
- Tęskniłaś za mną, prawda kotku?
- House? Czy nie powinieneś być na wykładach? Kotku? – Nawet nie podniosła głowy.
- Skończyłem, teraz produkuje się ta twoja dzisiejsza randka.
W końcu spojrzała na niego i posłała mu swój najpiękniejszy uśmiech.
- Grzeczny chłopiec. Idź podręczyć kogoś innego. Podobno Wilson się nudzi…
- Jeżeli mam wybierać między tobą a Wilsonem, zdecydowanie wolę ciebie. Ty masz…
- Wiem, wiem – przerwała mu ze spokojem, nie przestawiając się uśmiechać – większe cycki. I tyłek. Znam to na pamięć, House, wymyśl coś nowego…
- Niezupełnie to miałem na myśli, kotku – przysiadł na biurku, pochylił się w jej kierunku i wyszeptał – Ty masz u mnie zdecydowanie większe szanse …
Przecież nie raz się z nią przekomarzał, nie raz poszli na noże, ale nigdy jeszcze jego serce nie chciało rozsadzić go od środka. Podejrzewał, że ona słyszy to upiorne dudnienie i za chwilę roześmieje się mu prosto w twarz, zatrzaśnie za nim drzwi i nigdy ich nie otworzy. Ona jednak wyciągnęła rękę i delikatnie, powoli pogładziła go po policzku i również wyszeptała:
- Wiem o tym, House. Tylko nie myślałam, że i ty zdajesz sobie z tego sprawę.
Jezu, wdech, pamiętaj o wdechu! Mimo ogromnego wysiłku, rozleniwiony uśmiech nie chciał utrzymać się na jego twarzy. Bezwiednie przytulił policzek do jej dłoni i zapytał, wbrew swojej woli, niepewnie:
- Masz dla mnie prezent na Walentynki?
- Nie. Przecież nie lubisz takich cyrków. – Nadal się uśmiechała, powoli gładząc kciukiem jego policzek – To kolejna kłamliwa hipokryzja, święto idiotów i co tylko jeszcze wymyślisz.
- Kocham Walentynki, Cuddy – usta same odnalazły wnętrze jej dłoni. - Bezgranicznie… Gdzie pochowamy zwłoki biednego doktora Blade’a?…
- Nie. – gdy zabrała rękę, mało nie wylądował nosem na biurku. Złapał równowagę i usiadł wyprostowany. – Nie odwołam randki, House. Nie dam się już nabrać na te twoje maślane oczka i mam zamiar miło spędzić wieczór.
Cholera! Jednak zatrzasnęła mu drzwi przed nosem! Miał tylko nadzieję, że nie widać po nim tego wszystkiego, co szalało mu w środku. Sam nie wiedział dokładnie co to jest, ale na pewno było to gorsze od dłubania w otwartym zębie bez znieczulenia. Cholera. Stanęła przed nim z założonymi rękami, w bojowej postawie, jakby oczekiwała, że zacznie ją przekonywać, zniechęcać, że odstawi swoje przedstawienie i w końcu wtargnie na jej randkę, by pochować pod gruzami jej szanse na własne szczęście.
On jednak opuścił głowę, milczał przez chwilę, potem wyciągnął z kieszeni niewielką paczuszkę owiniętą w biały, błyszczący papier, zawiązaną białą wstążeczką, z zatkniętą za nią miniaturową, czerwoną różyczką. Obracał ją przez chwilę w dłoni, potem położył delikatnie na biurku.
- Jak się zdecydujesz, to otwórz. - Spojrzał w jej oczy bez uśmiechu. – Będę na ciebie czekał wieczorem…

6.
Mięczak!
Cholerny, zidiociały mięczak!
Co innego robić z siebie kretyna celowo, a co innego wbrew swojej woli! O ile łatwiej było odstawić jakąś szopkę publicznie, zawsze reagowali dokładnie tak, jak sobie zaplanował, wszystko było pod kontrolą, a co innego takie coś! Wszystko mu się wymyka!! Nie panował na twarzą, nad słowami, nie panował nad sobą! Jeszcze chwila, a uczepiłby się jej nóg i błagał o litość!! Chryste Panie!
Wpadł do swojego gabinetu jak burza, chwycił pierwszą rzecz z brzegu i rzucił o ścianę. Szlag by to trafił! Stanął bezradnie na środku pokoju i przetarł twarz dłońmi. Cholera jasna! Jak ludzie mogą z tym żyć?! Czy to wszystko nie mogłoby być prostsze?! Czuł się jak po biegu maratońskim, serce nie chciało się uspokoić, płuca ledwo dawały radę nabierać powietrza. A ona tak spokojnie, zdecydowanie powiedziała „nie”! Nie, tym razem nie popsuje jej randki, nie da rady… Teraz może tylko uwalić się na swojej kanapie i czekać na koniec świata.
- Pokłóciłeś się z tą książką, House? – Wilson zajrzał do gabinetu przyjaciela. Podniósł z podłogi sponiewierany tom, – czym ci się naraziło dzieło o… - przyjrzał się okładce – o toczniu? Musisz go naprawdę nie lubić… Co jest? Wyglądasz jakbyś pole przeorał na piechotę za pługiem…
- Nic. Nie mam ochoty rozmawiać – House zaczął zbierać swoje rzeczy, czas wracać do domu. Pustego domu…
- Ej, to ja, James, pamiętasz mnie? – Wilson spojrzał podejrzliwie na House’a – znam cię nie od wczoraj. Pacjenta w stanie krytycznym nie masz, twoje stadko porozstawiałeś po kątach, własną rodzinę masz w głębokim poważaniu… Nawet Cuddy jeszcze nigdy nie udało się doprowadzić cię do takiego stanu. No czekaj, mówię do ciebie!
- Zejdź mi z drogi. Skończyłem pracę, chcę iść do domu!
- Greg, co się dzieje? – Wilson był już naprawdę zaniepokojony. – Nie wyjdziesz stąd, dopóki się nie dowiem.
House odwrócił się na pięcie i próbował wyjść przez sąsiedni pokój, jednak Wilson nie dał się zbyć i dopadł go przy drzwiach. House zdecydowanie go wyminął i z zaciśniętymi ustami podszedł do windy. Przycisk przyzywający mało nie pękł pod naciskiem jego dłoni.
- House! – Wilson stał parę kroków za nim – co się z tobą dzieje?! Nie wiem o co chodzi, nie wiem czy coś da się zrobić, ale do cholery widzę, że coś mocno jest nie tak!
- Nic się już nie da zrobić i owszem, coś mocno jest nie tak! – House warknął nie odwracając się, co jest do diabła z tą windą!
- Cholera, Greg – Wilson spokojnie podszedł do przyjaciela – przecież ty nigdy się nie poddajesz, prawda? Tobie zawsze przyjdzie do głowy jakiś kretyński pomysł i choćby dawał tylko cień szansy na wygraną, wykorzystasz go. Słuchasz mnie? No słuchasz?!
House powoli się odwrócił, spojrzał na Wilsona z cieniem uśmiechu na twarzy.
- Wiesz co, James? Czasami nawet cię słucham. I czasami nawet uda ci się powiedzieć coś, co nie jest beznadziejnie głupie. Jak na to wpadłeś, drogi Watsonie? – Poklepał przyjaciela po ramieniu i nawet dość dziarskim krokiem wrócił do swojego gabinetu.
- Chryste… – wymamrotał osłupiały Wilson. – Tylko nie wysadź szpitala w powietrze…


7.
Desperacja nie jest synonimem misternego, chytrego planu.
Desperacja nie jest synonimem niezwykłej błyskotliwości i inteligencji.
Ale czasami człowiek chwyta się jej jak ostatniej deski ratunku, bo nie widzi innego wyjścia. Można planować, rozważać, można się godzinami zastanawiać i knuć, ale czasami wszystko zawodzi. Gdzie, do diabła, podziała się ta jego pewność, że to co robi, doprowadzi do celu? Została pogrzebana w chwili, gdy usłyszał krótkie „nie”. Nie żartowała, nie przekomarzała się, nawet nie krzyczała! Po prostu, z uśmiechem, spokojnie i na zimno wbiła mu nóż w serce, co miał teraz do stracenia? I tak wszyscy spodziewają się po nim kolejnej błazenady… Jak już wszystko zawodzi, pozostaje tylko desperacja.... I tak jest o niebo lepsza niż kompletna bezradność. Wilson, skubany, miał rację, jeżeli był choć cień szansy….
Spieszył się.
Zdążył wywołać popłoch w biurach administracji, wpadając tam jak burza i myszkując im po półkach i szufladach w poszukiwaniu arkuszy samoprzylepnego papieru. Musiał wyglądać na kogoś, komu lepiej nie wchodzić w drogę, bo oprócz okrzyków zaskoczenia, nie usłyszał nic innego. I dobrze! Niechby tylko!... Cholera.
Czuł się nawet nie jak desperat, raczej jak kamikadze… Marne są szanse, by mógł przetrwać ten wieczór, wiedząc, że ona tam… Do diabła, nie na darmo mówią, że nadzieja umiera ostatnia…
Zbyt dużo czasu stracił, musi zdążyć, zanim ona wyjdzie ze szpitala. Jak ostatni kretyn nawet nie wybadał do jakiej restauracji zaprosił ją ten cały Blade, gnida parszywa. Dopadł do drzwi jej gabinetu, ale już był pusty.
- Gdzie Cuddy – warknął na najbliższą pielęgniarkę.
- Doktor House. – Stwierdziła spokojnie.
- Wiem, jak się nazywam, do cholery – wysyczał. – Gdzie Cuddy?!
- Wyszła. – Nadal ten stoicki spokój.
- Widzę! – Jak rany, czy tu pracują sami idioci? – Mów, kobieto!
Pielęgniarka ze spokojem odłożyła uzupełnianą kartę pacjenta, spojrzała na House’a i wskazała przez szklane drzwi do holu.
- Doktor Cuddy wyszła przed chwilą, jest jeszcze przy recepcji.
Obrócił się gwałtownie, była tam. Musiał zebrać wszystkie siły, by uspokoić oddech i by z jego oczu znikła ta cholerna desperacja. Stała, podpisując jakieś dokumenty, podtykane jej przez pielęgniarkę. Obok stała ta gadzina i uśmiechała się kretyńsko, jakby trzymanie jej płaszcza i torebki napawało go niebywałym szczęściem. Zobaczymy, doktorze Blade, zobaczymy…
Podszedł do nich w miarę swobodnie, z całkiem przyzwoitym wyrazem twarzy. Nie żeby to był uśmiech, ale prawie, prawie.
- Cuddy. Doktorze Blade. Już wychodzicie?
Cuddy spłoszona, na chwilę podniosła głowę, ale nie przerwała podpisywania papierów. Poczuła nagle delikatne klepnięcie w pośladki, a gdy zszokowana obróciła się w stronę House’a, ten przyłożył rękę do jej dekoltu. Uśmiechnął się prawie uprzejmie do zaskoczonego Blade’a.
- Miłego wieczoru, doktorze.
Z otwartymi oburzeniem ustami odprowadzała go wzrokiem, gdy poprawiając sobie plecak na ramieniu wychodził, dopiero po chwili spojrzała na Blade’a. Stał z dziwnym wyrazem twarzy i gapił się na jej biust! Spojrzała odruchowo, a w poprzek jej dekoltu była przyklejona wielka nalepka. Sięgnęła ręką do tyłu i drugą taką samą odkleiła od swojej spódnicy. Na obu było wydrukowane wielkimi literami: all rights reserved.

8.
No to ma przechlapane…. Jeżeli kiedykolwiek myślał, że ma to jakiś sens, to był najbardziej zidiociałym idiotą ze wszystkich idiotów! Przecież ona mu tego nie daruje! Jeżeli nawet kiedykolwiek przyjdzie do niego, to za plecami będzie trzymała siekierę! Piłę łańcuchową! Matko jedyna… Powinien być wystawiany jako specjalny okaz na psychiatrii! A teraz czeka jak ostatni bezmózgowiec! Na co? Naiwniak jeden…
Gdzieś na dnie, głęboko tłukło się jednak, że może… jakimś cudem… Kretyn!
Najpierw szykował kolację. Potem wyciągnął garnitur i wyprasował koszulę. Cisnął to wszystko z powrotem do szafy, niech to jasny gwint! Zdążył nawet przygotować kieliszki i świece… Świece, idiota! Gromnice powinien sobie zapalić!
Spojrzał na zegarek, dochodzi dwudziesta. Przecież ona nie przyjdzie! Pewnie wdzięczy się do tego całego gnidowatego doktorka, a ten cały w skowronkach puszy się jak wyleniały paw! Rozbujana wyobraźnia złośliwie podsuwała mu obrazy przytulonej pary, tańczącej, całującej się, ręce tamtego… Przecież wiedział, przeczuwał to, że jeżeli kiedykolwiek zacznie mu na czymś, na kimś zależeć, to… Przegrałeś, ośle jeden, przegrałeś…
Nie wiedział jak długo chodził bez celu po mieszkaniu, nie wiedział co ma robić, nie mógł usiedzieć w jednym miejscu. Próbował grać na fortepianie, ale nawet to mu nie wychodziło, chyba pierwszy raz w życiu nie umiał trafiać palcami we właściwe klawisze… Sypialnia, korytarz, pokój, drzwi, pokój, korytarz, znowu sypialnia… Cisza aż dudniła, całym sobą był nastawiony na wychwycenie jakiegokolwiek dźwięku, jakiegokolwiek znaku, że jednak…
Zamarł, gdy w końcu coś usłyszał. Stukot obcasów. Jej? Cisza... Prawie nie mógł oddychać… Drzwi… Nogi się pod nim ugięły, nie był w stanie zrobić ani kroku. Czuł, jak wszystko w nim dygocze, serce mu zaraz gardłem wyskoczy… Usiadł ciężko na łóżku, nie mając siły ustać… Twarz schował w dłoniach, nie wiedział jak się nabiera powietrze… Macki potwornego strachu oplotły go i dusiły… W końcu podniósł głowę i zamarł, z twarzą bez wyrazu, kompletnie pusty w środku.
Stała w drzwiach do sypialni, oparta ramieniem o drzwi, przechyliła lekko głowę i patrzyła na niego… Uśmiechała się. Tak delikatnie… Tak niepewnie… Tak słodko… Może jednak Bóg istnieje?... Przetarł twarz dłońmi, jakby jeszcze nie wierzył, że przyszła, jakby chciał się obudzić. Zrób coś, kretynie…
- Przyszłaś. – Ot, inteligent.
- Zmarzłam. – Uśmiechnęła się niepewnie przechylając głowę. Idąc tu miała nadzieję, że naprawdę mu zależało, ale nie spodziewała się w nim aż takiego napięcia i oczekiwania. – Mogę się ogrzać?
Powoli zdjęła buty, podeszła do niego bardzo blisko i stanęła między jego nogami.
- Dostałam od ciebie prezent na Walentynki – powiedziała cicho i otworzyła zaciśniętą dłoń. Leżał na niej klucz do jego mieszkania z dużym, srebrnym brelokiem: na czterech grubych ogniwach przypięty był kot o niebieskich oczach z gwiezdnego szafiru. – Więc… przyszłam.
Jeszcze chyba nigdy tak bardzo nie drżały mu ręce, kiedy sięgał niepewnie do guzików jej płaszcza. Odpinał je powoli, z tak wielkim skupieniem, jakby całe życie od tego zależało. Jeden, drugi, trzeci… Płaszcz zsunął się jej z ramion i opadł na podłogę. Dłonie wplotła w jego włosy, przymykając oczy, lekko odchyliła głowę, a on z westchnieniem wyzwalającej ulgi objął ją ramionami i wtulił twarz w dekolt czerwonej sukienki.
Zachłysnął się jej zapachem,… nareszcie… Co tam motylki w brzuchu, coś, co rozsadzało go od środka na pewno nie było nieśmiałe i delikatne. Szumiało mu w głowie, pulsowało w skroniach, ogarnął go koszmarny lęk, że jak tylko się poruszy, ona zniknie, jakby jej tu nigdy nie było… Jak kolejny cudowny, ulotny sen… Nie spiesząc się, delikatnie przesuwał wargami po cienkim materiale, tylko czasami, jakby przypadkiem zahaczając o nieosłoniętą skórę. Czuł jak drżała pod jego dłońmi, błądzącymi co raz śmielej, co raz pewniej. Uniósł głowę. Jej włosy go otuliły, jej usta niecierpliwie odnalazły jego wargi… Chciała go… Zachłannie poddawał się pieszczocie jej ust, jej rąk… i chciał więcej, i więcej. Nieznane, cudowne uczucie rozpływało się wewnątrz niego, ogarniało go i panowało nad nim. Obezwładniało go, pierwszy raz czuł, że to coś innego, coś naprawdę intymnego… Teraz kochał, całym sobą, prawdziwie, bezgranicznie, bezwarunkowo… Opadł na łóżko, pociągając ją na siebie. Przeraźliwie powoli, delikatnymi muśnięciami pieścił gładkość skóry na jej udzie, tam, gdzie kończyły się pończochy… Dlaczego tak braknie tchu… Co raz wyżej, co raz dalej… Cała była pragnieniem… To jego chciała, nikogo innego, czuł to… Serce się tłukło oszalałe…. Pod jego palcami poruszała się co raz szybciej, domagała się co raz więcej…. Co raz trudniej było mu nad czymkolwiek panować…. Zapatrzył się na jej lekko rozchylone usta, oddychała gwałtownie, niespokojnie… Uniósł głowę, próbując jej dosięgnąć… Za daleko jest, za daleko… Zsunął jej sukienkę, nareszcie mógł przylgnąć wargami do białej skóry, wyznaczał na niej wilgotne ścieżki … Obrócił się, zagarniając ją pod siebie, jęknęła w proteście by nie przerywał, ale zamknął jej usta swoimi, natarczywie, zachłannie… Niecierpliwie zdzierał z siebie ubranie… Nie wiedział skąd ma tyle siły, ale zatrzymał się na chwilę i zmusił, by spojrzała mu w oczy. Nie odrywając od niej wzroku, wszedł w nią powoli, głęboko... Chciał przedłużać to wszystko w nieskończoność, ale gdy go sobą objęła, nic już nie miało znaczenia, wszystko inne straciło sens… Zaczął się poruszać, co raz szybciej, co raz mocniej….. Wychodziła mu naprzeciw, szeptała jakieś słowa nieważne, nie panowali już nad sobą…, Co raz szybciej i szybciej…, co raz głębiej…, co raz mocniej…. szybciej… !!!!!!.... Pośród jej przeciągłego krzyku, eksplodował w niej oszalały….
Przywarł do niej bezsilny, kompletnie oszołomiony. Jeszcze wszystko wirowało, jeszcze świat nie wrócił na swoje miejsce, jeszcze był w niej... Nie chciał tego zmieniać… Bez niej… bez niej nie umiałby istnieć….
- Wiesz, że nie pozwolę ci odejść. – wychrypiał prosto w jej usta, gwałtownie próbując złapać oddech. Objęła dłońmi jego twarz, ustami delikatnie pieściła jego wargi. Jeszcze przyspieszony oddech parzył jego skórę, serce jeszcze nie skończyło szaleńczego biegu. Zatrzymała jego twarz w dłoniach i spojrzała mu w oczy.
- Wiem, głuptasie, liczyłam na to… - za ten jej uśmiech mógłby oddać wszystko. Niczego by nie zamienił za tę obezwładniającą ulgę, która go ogarnęła. Wtulił się w nią, wtopił..
- Kocham cię, Liso Cuddy – wymamrotał najciszej jak umiał.

KONIEC


EPILOG
/ jak już wieść lotem błyskawicy obleciała szpital, wszystkie stany i inne okolice

Wilson siedział dumnie rozpostarty na kanapie w swoim mieszkaniu. Na stole stały dwie filiżanki herbaty, a na talerzykach leżało ciasto. Nawet nie przypuszczał, że może go ogarnąć taka radocha! Grunt, to mieć dobry plan! Wszystko poszło jak z płatka, choć już chwilami szczerze wątpił w powodzenie tego wszystkiego! Spojrzał porozumiewawczo na swoją sąsiadkę, starszą panią Grey i puścił do niej oko.
- Niezły podarunek dałeś swoim przyjaciołom, James. I miałeś rację, to było już ostatnie stadium, gadał do siebie i nawet o tym nie wiedział. Mam nadzieję, że już nie będzie się tłuk po nocach pod naszymi drzwiami, lubię pospać. Tylko nie każ już mi więcej udawać nawiedzonej czarownicy. Może i u was w przychodni jest całkiem miło, ale nie lubię chorować. - Roześmiała się ciepło i poklepała go przyjaźnie po kolanie.


KONIEC



_________________




Codziennie budzę się piękniejsza, ale dziś to już chyba
przesadziłam...

PostWysłany: Wto 22:31, 30 Gru 2008
lizbona
Diabetolog
Diabetolog



Dołączył: 21 Gru 2008
Pochwał: 8

Posty: 1682

Powrót do góry




Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Gdybym miała wskazac twojego najlepszego fika, byłoby mi na prawde trudno... One wszystko są takie... takie... po prostu takie jak trzeba. Twój styl pisania rozpoznałabym w nocy o północy! Czekam az napiszesz cos nowego:)



_________________

PostWysłany: Wto 22:35, 30 Gru 2008
T.
Mecenas Timon
Mecenas Timon



Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 37

Posty: 2458

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Własnie, Lizbona, moze byś sie wzięła do roboty.
Powrzucałas tu kawałki ze starego forum i co? Na tym koniec?

Pisałas gdzieś, że z nudów ogladasz filmy. Od filmów to sie oczy psuja, jak mówi moja babcia, a w komputrze to same ciekawe rzeczy. Moze cos napiszesz?

Sorry za te "kawałki". Ja uwielbiam twoje fiki, styl i pomysł.



_________________
ikonka od woźnego rocket queen

FUS - Frakcja Uaktywnionych Seksoholików

PostWysłany: Pon 20:46, 05 Sty 2009
Lupus
Kot Domowy



Dołączył: 23 Gru 2008
Pochwał: 5

Posty: 3179

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Cudowne, piękne, genialne...........brakuje mi określeń :serducho:



_________________


Moje siostrzyczki Nemezis i Sevir i nasza mamuta Maagda
Mój prywatny, jedyny i niezastąpiony kaloryferek Alan
Moja prywatna pisarka zÓych dobranocek, po których nikt nie zaśnie - Guśka

PostWysłany: Pią 0:34, 16 Sty 2009
nimfka
Nietoperek
Nietoperek



Dołączył: 13 Sty 2009
Pochwał: 30

Posty: 11393

Miasto: HouseLand
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Przeczytałam tego fika wczoraj, na innym forum, a później się dowiedziałam, że Ciebie już tam nie ma.
Pozwolę sobie skopiować mój wczorajszy komentarz, bo był pisany na gorąco i zawiera wszystko, co mam na temat tego fika do powiedzenia ;)

Cytat:
Droga Lizbono!
Pozwól, że opowiem Ci pewną historię.

Dnia 7 kwietnia, obrażona na cały świat Sarusia usiadła w salonie z laptopem na kolanach i zaczęła przeglądać Bibliotekę Fików w poszukiwaniu czegoś na pocieszenie.
Kliknęła na link, który wydawał się jej być ciekawy.

Po przeczytaniu pierwszych kilku zdań w fiku, musiała przenieść się z laptopem do swojego pokoju, bo mama patrzała na nią... co najmniej dziwnie. A to dlatego, że Sarusia na cały głos śmiała się do monitora.

W zaciszu swego pokoju Sarusia wzdychała, śmiała się a na koniec również ukradkiem ucierała łzy wzruszenia, zapominając na śmierć o swoim fochu na cały świat.

Wiesz, na jaki link Sarusia weszła?
Tak. Na tego fika.


Jest ABSOLUTNIE GENIALNY!!!
Piękny, dowcipny, wzruszający, absolutnie serialowy...
Potrafiłam sobie wyobrazić każdą scenę, którą napisałaś, każdy dialog, każdą minę.
Śmiałam się i wzruszałam, ciągle mając nadzieję, że następna część nie będzie ostatnią.
Gratuluję Ci z całego serca a ten fik mianuję swoim najukochańszym, cudownym, Huddzinkowym niebem.

Ściskam mooooooocnoooooooooo :*
I życzę Ci, aby nigdy nie zabrakło Ci weny i pomysłów.


Dziękuję za uwagę ;)



PostWysłany: Sro 11:04, 08 Kwi 2009
Sarusia
Patomorfolog
Patomorfolog



Dołączył: 08 Kwi 2009
Pochwał: 14

Posty: 846

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Sarusia - wylałaś na moje serce hektolitry miodu. :przytul:
Serce mi rośnie i duma mnie rozpiera, ilekroć przeczytam tyle ciepłych słów i kiedy na dodatek mam świadomość, że te moje wypociny poprawiły komuś humor, choć na chwilę.... Cudownie... Dziękuję Ci pięknie :mrgreen:

Wszystkim Wam bardzo dziękuję i mam nadzieję, że jeszcze nadejdzie taki czas, kiedy znów się ze mnie wydobędzie trochę słów przekutych w fika ;)



_________________




Codziennie budzę się piękniejsza, ale dziś to już chyba
przesadziłam...

PostWysłany: Sro 12:34, 08 Kwi 2009
lizbona
Diabetolog
Diabetolog



Dołączył: 21 Gru 2008
Pochwał: 8

Posty: 1682

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

super fick :) gratki dla Ciebie :*



_________________


Znalazłam siostrę- sylrich my sis forever :*

"When the land slides and when the planet dies, that's when I come back to you"

PostWysłany: Sro 13:02, 08 Kwi 2009
kasia2820
Reumatolog
Reumatolog



Dołączył: 21 Sty 2009
Pochwał: 3

Posty: 1087

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Jezuuuu! Bożeeee! Tak, do ciebie mówię lizbonko! To je totalnie super ekstra i w ogóle wszystko naj! Mam ogromną nadzieję, że ten cały HuS, który ma być niedługo nie będzie gorszy od tego Fika. Chociaż pełna uznania muszę przyznać, że pewnie nie będzie to łatwe.

Podsumowując... Jak dla mnie - Absolutnie najgenialniejszy fik pod słońcem



_________________

"Rise and rise again until lambs become lions"

PostWysłany: Wto 17:58, 21 Kwi 2009
matrixa1
Dermatolog
Dermatolog



Dołączył: 21 Lut 2009
Pochwał: 6

Posty: 942

Miasto: Legionowo
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Jak dla mnie bomba... śmieszny, naprawdę przyjemnie się czyta...
niektóre fragmenty wywołały u mnie niepohamowany śmiech np.

lizbona napisał:
Spojrzała odruchowo, a w poprzek jej dekoltu była przyklejona wielka nalepka. Sięgnęła ręką do tyłu i drugą taką samą odkleiła od swojej spódnicy. Na obu było wydrukowane wielkimi literami: all rights reserved.


ale tutaj to już umarłam :

lizbona napisał:
Zdążył nawet przygotować kieliszki i świece… Świece, idiota! Gromnice powinien sobie zapalić!


czekam na więcej :)



_________________

avek by moniia2311 banner by Ewel :)

Anything boys can do...girls can do better :)

PostWysłany: Sro 21:32, 13 Maj 2009
kineczka90
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 23 Kwi 2009

Posty: 52

Miasto: Poznań/ Świnoujście
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

wspaniały fik. pozdrawim



_________________

PostWysłany: Sob 15:55, 16 Maj 2009
janeczka85
Stomatolog
Stomatolog



Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 1
Ostrzeżeń: 1

Posty: 576

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Genialny fick !! ;D



_________________
Avek od anoli !
Córek mapeto ogórek - Nemezis, córunia jędzunia - nimfka & Sevir, brat bliźniak - whatever. / zÓy partner ze schowka, mraÓ, mraÓ - Hambarr / Rozczochowy właściciel - maybe ! /druga połówka mojego mózgu - lusiek /maaamusia - kretowa / mruczący pożeracz przecinków -Guśka
'Każdy z nas ma cztery twarze; tę, którą pokazuje innym; tę, którą widzą inni; tę, która myśli, że jest prawdziwa i tę, która jest prawdziwa. Wybierając jedną z nich, nie rezygnujmy z pozostałych.'

PostWysłany: Pią 17:04, 18 Wrz 2009
Lady M
Dziekan Medycyny
Dziekan Medycyny



Dołączył: 18 Lip 2009
Pochwał: 14

Posty: 6835

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

CZytam ten fick po raz 2 :) i nie moge sie od niego oderwac.
Świetne :D



_________________

PostWysłany: Pon 15:36, 05 Paź 2009
inka106
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 27 Cze 2009

Posty: 82

Miasto: Głogów
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

najlepszy fik jaki czytałam, po prostu cudowny. kocham huddy i bardzo chce aby w serialu tak było i ty mi to przyblizylas. dzieki i pozdro :*



_________________
If you're happy I'm

PostWysłany: Sro 15:42, 24 Lut 2010
mikahouse
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 23 Lut 2010

Posty: 30

Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Huddy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Mapa użytkowników | Mapa tematów
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Czas generowania strony 0.07079 sekund, Zapytań SQL: 15