Dreams for you, the truth for me... [PART IV, NZ]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Huddy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Wiadomość Autor

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Dreams for you, the truth for me... [PART IV, NZ]



Cytat:
wiem, że długo mnie tu nie było, ale uroczyście obiecuję poprawę :D. Stęskniłam się :*, ale wytrzymałam trochę i napisałam najpierw pierwsze trzy odcinki, żeby nie narażać Was na zastój przy moim kapryśnym Wenie :/. Mam nadzieję, że się wam spodoba, ale.. ocena jest wasza :*:*. Kocham, ściskam i pozdrawiam :D


W ogólnym zamieszaniu jej ręka powędrowała na jego kolano. Zmrużył oczy, patrząc ze zdumieniem na tę elegancką, szczupłą dłoń spoczywającą spokojnie na pogniecionych jeansach. Dwa kompletnie niedopasowane elementy, a jednocześnie sprawiające wrażenie perfekcyjnej całości... Uśmiechnął się prawie niezauważalnie i potoczył wzrokiem dookoła sprawdzając, czy nikt niczego nie zauważył. Wiedział, że tym bezwiednym gestem ona szuka u niego wsparcia, ale wiedział również, że umówili się na nieokazywanie sobie uczuć w miejscu publicznym. Szybko, dyskretnie strącił jej rękę. Zerknęła na niego kątem oka i poruszyła bezdźwięcznie karminowymi wargami, szepcząc słowa podziękowania. A potem znów zwróciła całą uwagę na zebrane w Sali towarzystwo: byli na „skromnym” bankiecie w PPTH, organizowanym przez Lisę na cześć nowo pozyskanego sponsora.

House wziął głęboki oddech, zlustrował otoczenie i – żeby nie przesiedzieć całego wieczoru w monotonnym jazgocie gości – postanowił wziąć udział w rozmowie. Akurat wyżej wspomniany biznesmen odsunął krzesło i wstał, chcąc wznieść toast. Gregory uniósł demonicznie jedną brew i...:
- O mój Boże! Czy to pańska żona zgubiła język w ustach jednego z kelnerów?! – wykrzyknął z udawaną zgrozą. Śmiechy i szepty momentalnie ucichły, a sponsor przybrał barwę ciemnego wina, nerwowo drżącego w uniesionym ręku. Wilson bardzo, bardzo cicho westchnął i ulotnił się bocznymi drzwiami. Stojący przy stoliku z ponczem Foreman wzruszył z rezygnacją ramionami i wrócił do głośniejszej niż wcześniej rozmowy z Trzynastką. Podziałało. Wkrótce goście również zaczęli nieśmiało się odzywać, nie zwracając uwagi na namiętnie obcałowującą się w kącie z kelnerem, żonę prezesa znanej firmy. Niewidząca poza sobą świata para nie dostrzegła panującej przez chwilę niezręcznej ciszy, której była przyczyną. Sponsor odchrząknął i odstawił kieliszek. Uśmiechnął się z nieszczerą uprzejmością do House’a, który odpowiedział mu tym samym, po czym wyszedł z Sali. Ktoś wymruczał coś współczująco.

- Wolisz ścięcie głowy czy wypatroszenie wnętrzności? – wysyczała Cuddy tuż przy uchu Grega.

---

W ogólnym zamieszaniu jej ręka powędrowała na jego kolano. Była pewna, że ją strąci, chociażby dlatego, że instrukcje, jak ma się zachowywać w podobnych sytuacjach, powtarzała mu po tysiąckroć. Z drugiej strony... ona już miała dość udawania. Chciała, by cały świat widział, że jest szczęśliwa z tym wiecznym marudą i małą Rachel. Właśnie z tego powodu po raz trzeci w tym tygodniu dokonała nieśmiałej próby ujawnienia się na oczach całego szpitalnego pospólstwa i... po raz trzeci House jej to uniemożliwił, jak zawsze dyskretnie zacierając ślady. Pewnie myślał, że „bezwiednie szukała u niego wsparcia”. Zabawne. Kiedyś wykrzyczałby na głos, że seksowna administratorka szpitala przestała prowokować go tylko szmaragdową, głęboko wyciętą sukienką, a zaczęła molestować jego kolana nie czekając, aż wsiądą do windy. Zabawne. Bo właśnie to robiła...

Zmusiła się do wyszeptania słów „wdzięczności” jej kochanemu...

- O mój Boże! Czy to pańska żona zgubiła język w ustach jednego z kelnerów?!

...kochanemu dupkowi?!!

I ona twierdziła, że on się zmienił?!

Zamieszanie, jakie House wywołał tymi słowami, dla Cuddy było niczym kataklizm w Pompejach. Nagle wszyscy ucichli, ta „mała ladacznica” nadal wysysała „miłość” od jakiegoś „pingwina” z tacą z szampanem, a purpurowy prezes łaskawie wyszedł z bankietu. Świetnie. Doskonale! Co za palant... Nie prezes, oczywiście, tylko...
- Wolisz ścięcie głowy czy wypatroszenie wnętrzności? – wysyczała mu tuż przy uchu.

***

- Dlaczego to zrobiłeś?! – wrzasnęła od progu Cuddy. Przyjęcie się skończyło, oni wrócili do domu. Obrażony sponsor trochę wcześniej. Zdecydowanie wcześniej. I od tej pory nie dał znaku życia. Jeżeli, oczywiście, jeszcze żył. Cuddy na jego miejscu już dawno skoczyłaby z mostu.

Odtrąciła wściekle wyciągającego ręce po jej płaszcz House’a i cisnęła trencz na kanapę. Greg przewrócił oczami i przewidująco zaczął szukać proszków przeciwbólowych w kieszeniach spodni. Nie Vicodinu. Czegoś od bólu głowy.
- Zrobiłam ci coś?! Zraniłam twoje wielkie ego?! Uraziłam cię czymś?! Od miesięcy nie chodzisz na dyżury w klinice, jeszcze ci mało?! Czego sobie życzy mój pan i władca?! – stała przed nim, trzęsąc się ze złości. Musiał przyznać, że wyglądała pięknie. Mocno zaróżowione policzki dodawały jej niespotykanego uroku w połączeniu z falującymi, karymi włosami. Szarozielone oczy świdrowały go z taką zawziętością, jakby ich jedynym celem było podpalenie stosu, do którego byłby przywiązany.

House wyminął ją i pokuśtykał z całkowitym spokojem do kuchni powodując, że Cuddy z rozpaczy opadły ręce. Zachowywał się jak wyrośnięte dziecko. Nieznośny bachor, którego nie można było postawić do kąta.
- Greg... – powiedziała prosząco, przemierzając szybkimi krokami pokój i obejmując go w pasie. Wsunęła dłonie pod koszulę. Jęknął, a Cuddy przygryzła wargę z satysfakcją. Teraz wiedziała, że House więcej nie powtórzy podobnego numeru. A skoro już to wiedziała... Kogo obchodził jakiś tam prezes?
- Chodźmy do łóżka – House odwrócił się, opierając plecami o blat. Lisa spuściła wzrok, omiotła nim podłogę, udała zastanowienie i... wspięła się na palce, próbując go pocałować. Krztusząc się ze śmiechu, House zadarł głowę, skutecznie jej to uniemożliwiając. – Nie jestem twoją seksualną zabawką, niewyżyta kobieto! Miałem na myśli pójście spać.
- I ty masz czelność składać podpisy jako pełnoletnia osoba... – mruknęła Cuddy, idąc do stołu i siadając na taborecie. Założyła ręce i zrobiła obrażoną minę. – Jesteś wkurzający.
- W twoich ustach to najsłodszy komplement, skarbie – zironizował Greg, ruszając w kierunku łazienki. Ostatnimi czasy naprawdę miał problemy ze snem. Rzeczy wytwarzane przez jego chorą wyobraźnię stawały się nazbyt realistyczne. Często zrywał się w środku nocy, zlany zimnym potem... Gdyby to jeszcze były zwykłe koszmary... Ale nie...

To było...

Niebezpieczne.



- Dobranoc, Greg.
- Dobranoc, Cuddy.

Dobrze wiedział, że to nieprawda. Noc nie była dobra. Była groźna, pałająca obsesją zadawania najgłębszych ran, jakie tylko człowiek może sobie wyobrazić. Słyszał ciche, spokojne posapywanie leżącej obok Lisy. Zacisnął pięści na prześcieradle, usiłując przywołać byle jakie obrazki łąki pełnej kwiatów i słodkich owieczek. Jednak radośnie pobekujące owieczki nie jadły trawy. One jadły ludzi, których zmasakrowane ciała zaścielały polankę.

Gdzie jesteś, Gregory?... Nie chowaj się przede mną... Wiesz, że tutaj nie dasz rady uciec... Wyjdź z kryjówki, skarbie. Nie bój się. To nie będzie bolało... Nie bardziej, niż zwykle... Musisz ponieść karę za to, co zrobiłeś prezesowi, wiesz o tym, syneczku...Gregoory?


Ostatnio zmieniony przez amandi dnia Sob 7:55, 25 Kwi 2009, w całości zmieniany 3 razy



_________________

"- And so the lion fell in love with the lamb...
- What a stupid lamb.
- What a sick, masochistic lion" - cytat z "Twilight"

Banner by Ewel
:zakochany:

PostWysłany: Wto 16:29, 17 Mar 2009
amandi
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 26 Gru 2008
Pochwał: 1

Posty: 148

Powrót do góry




Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

amandi, świetnie zrobione, zwłaszcza dialogi :D



_________________

Następny sezon będzie nasz! Nawet "Marian" nam nie przeszkodzi! :mrgreen:
Gusia - moja Bratnia Dusza :wink: Danielek18 - mój młodszy, zÓy i ironiczny brat :mrgreen:

PostWysłany: Sro 18:17, 18 Mar 2009
zaneta94
Grzanka
Grzanka



Dołączył: 16 Lut 2009
Pochwał: 30

Posty: 11695

Miasto: Dziura zabita dechami :P
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

dziękuję :D, cieszę się, że ci się podobało :)



_________________

"- And so the lion fell in love with the lamb...
- What a stupid lamb.
- What a sick, masochistic lion" - cytat z "Twilight"

Banner by Ewel
:zakochany:

PostWysłany: Czw 14:13, 19 Mar 2009
amandi
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 26 Gru 2008
Pochwał: 1

Posty: 148

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

amandi, jest szansa na ciąg dalszy?



_________________

Następny sezon będzie nasz! Nawet "Marian" nam nie przeszkodzi! :mrgreen:
Gusia - moja Bratnia Dusza :wink: Danielek18 - mój młodszy, zÓy i ironiczny brat :mrgreen:

PostWysłany: Czw 15:17, 19 Mar 2009
zaneta94
Grzanka
Grzanka



Dołączył: 16 Lut 2009
Pochwał: 30

Posty: 11695

Miasto: Dziura zabita dechami :P
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

bardzo fajny fik :) czekam na cd. ;)



_________________
Aby coś docenić trzeba to stracić...


Baner & Avek by Ewel
_________________

PostWysłany: Czw 15:28, 19 Mar 2009
Arystokratka
Lekarz rodzinny
Lekarz rodzinny



Dołączył: 28 Gru 2008

Posty: 335

Miasto: Międzyrzec Podl.
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Cytat:
dzięki :D. Cd? Proszę bardzo ;)


- House? House, otwórz!

Stał przed lustrem i patrzył na swoje ręce.

- Greg!! Siedzisz już tam ponad godzinę! Rozumiem, że ciebie nie obowiązuje określony wymiar pracy, ale wyobraź sobie: innych tak! – głos Cuddy dochodził gdzieś z bardzo, bardzo daleka. Zdawał sobie sprawę, że łomotała pięścią w starannie zamknięte drzwi od łazienki, ale... nie potrafił ich otworzyć. Właściwie to nawet nie potrafił ruszyć się z miejsca. Stał - wyprostowany jak na szkolnym przedstawieniu, i wpatrywał się w swoje przedramiona.

- Mam wyważyć drzwi? – ostrzegła Cuddy, przymierzając się do nich ostrożnie. Znowu nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Panowała cisza, nie zwiastująca niczego dobrego. Przypominała raczej rodzaj tej ciszy, kiedy dzieci zrobią coś bardzo, bardzo złego i siedzą w milczeniu ze strachu, by rodzice nie odkryli, co zmajstrowali. By ich nie ukarali.
- No proszę... jeszcze nie masz ślubnych praw do tego mieszkania, a już chcesz je demolować.

Próbował powiedzieć to na tyle stanowczo i naturalnie, żeby Lisa wreszcie dała mu spokój. Sekundę później usłyszał ciche jęknięcie poprzedzone głuchym odgłosem uderzenia. Przygryzł wargi, żeby się nie roześmiać. Dziwne, ale to właśnie jej nieudany atak na masywne drzwi przywrócił go do rzeczywistości. Opuścił ręce i odkręcił kran. Silny strumień wody rozbryzgiwał się po krawędziach umywalki, przywodząc na myśl rozbijane szkło. Wsadził pod niego głowę. Przyjemnie. Chłodno. Wszystkie złe koszmary spływały razem z tymi strużkami; łaskocząc, obrysowywały jego pociągłą twarz, zamykały powieki, rozchylały usta... Rany na przedramionach co prawda nie zniknęły, ale przestał już przykładać do nich większą uwagę. Cofnął się gwałtownie, parskając jak koń, i wciąż z zamkniętymi oczami sięgnął po ręcznik. Może po prostu, wiercąc się podczas snu, przejechał ręką po czymś ostrym. Gdyby oczywiście, coś ostrego było przy ich łóżku. Na chybił trafił wziął jakąś koszulę z suszarki. Metoda „na chybił trafił” – niezwykle pożyteczna. W pomiętym granacie naprawdę było mu do twarzy. A długie rękawy skutecznie ukrywały przed Cuddy wciąż lekko krwawiące nacięcia z poszarpanymi brzegami. Sam do siebie skinął głową z zadowoleniem i z rozmachem otworzył drzwi.
- Jesteś aroganckim, wrednym, bezczelnym idiotą, któremu wydaje się, że mu wszystko wolno!!
- Słucham?! – House w bezbrzeżnym zdumieniu przypatrywał się leżącej pod jego stopami Lisie. Kobieta właśnie usiłowała wstać, ale przytrzaśnięty pomiędzy zawiasami a ścianą szlafrok w ogóle nie dopuszczał takiej możliwości. W końcu, upokorzona, podniosła głowę. Szarozielone oczy lśniły tłumionym gniewem. Tak, przyłapał ją na podsłuchiwaniu, choć powinien wiedzieć, że robiła to dla jego dobra. Przecież mógł stracić przytomność w tej cholernej łazience!
- House... jedno słowo i pożałujesz, że kiedykolwiek trafiłeś na ogłoszenie o pracy w PPTH. – wycedziła wolno. Tymczasem Greg, w miarę jak mrużył oczy, rozciągał również usta w demonicznym uśmiechu.
- Ależ o co ci chodzi, kochanie? Przecież nie mam absolutnie nic przeciwko froterowaniu podłóg. Chyba, że chciałaś wypolerować mi buty. Wiesz, z adidasami wcale tak łatwo ci to nie pójdzie – wygłosił tonem pełnym zjadliwej ironii. Cuddy wyszarpnęła wściekle zaklinowany szlafrok i wstała. Nawet nie wyciągnął ręki, by jej pomóc. Nie mógł ryzykować, że ona to zobaczy.

I tak zobaczyła. Przy śniadaniu, kiedy sięgał po bochenek chleba z najwyższej półki, opadł mu rękaw. Cuddy jednak milczała udając, że nic się nie stało. Zauważyła jego natychmiastowy, nerwowy unik. Domyślała się, że House coś przed nią ukrywa – i nie zamierzała drążyć tematu. Nie dziś, nie teraz, gdy ze sztuczną wesołością oświadczył, że zaciął się przy goleniu. Kiedyś znajdzie okazję, by mu pomóc. Ale nie tą. Nie mogła – albo nie chciała – dostrzec związku pomiędzy dzisiejszymi ranami a systematycznie przybywającymi opakowaniami nowych pigułek nasennych. Nie szukała odpowiedzi, bo mogła odkryć taką, której się bała: że House chce od niej odejść...

***

House ze znudzeniem wziął parę kart pacjentów i wszedł do przychodni. Na kozetce siedziała młoda, piękna dziewczyna o załzawionych, nabiegłych krwią oczach i niedbale związanych w kucyk, kasztanowych włosach. Trzymała się kurczowo za brzuch. Zgodnie z udzielonymi przez nią informacjami, na imię miała Rachel. Zupełnie jak ta mała piszczałka, Greg pomyślał o dziewczynce, którą z pełną premedytacją podrzucił swojej matce na kilka dni. Po upływie tego czasu... zamierzał odwiedzić z Rachel drugą babcię. I zyskać kolejny okres w miarę świętego spokoju.

- Co ci dolega? – spytał rzeczowo, przysuwając sobie obrotowy taborecik. W pierwszym momencie nie dosłyszał/zrozumiał odpowiedzi. Był zdecydowanie rozkojarzony i... tak, miał gorączkę. Dotknął dłonią rozpalonego czoła. Pewnie w szpitalu panowała jakaś wirusówka.
- Od trzech dni mam wysoką gorączkę, wymioty, bóle głowy, brzucha, mięśni, biegunkę i cały czas jestem zmęczona... – wyliczała łamiącym się głosem dziewczyna. Może z powodu kataru, a może również przeczuwała coś, czego półprzytomny diagnosta nie był świadom. Nadchodzącego Cienia, za którym podążały bezwolne ofiary... kogo raz objął jego wpływ, ten już nigdy nie zdołał się spod niego wyzwolić.
- Grypa. I proszę się odsunąć, jeśli łaska, bo nie mam ochoty na następną chorobę. Zarażasz – podsumował szybko lekarz, przy okazji bezskutecznie szukając po szufladach Vicodinu. I, oczywiście, bloczku na receptę. To drugie znalazł, ale brak tego pierwszego doprowadzał go do szału. Najdziwniejsze, że tej powoli ogarniającej go, zimnej furii, nad którą ledwo panował, nie czuł nawet podczas detoksu. Nabazgrał naprędce nazwy paru lekarstw, rzucił je zaskoczonej dziewczynie na kolana i wypadł z gabinetu. Rachel popatrzyła na wciąż obracające się krzesełko i zeskoczyła ostrożnie z kozetki. Zahaczyła bluzką o wystającą śrubę. Słysząc trzask pękającego materiału, zaklęła cicho i odwróciła się, chcąc ocenić „zniszczenia”.

- Wysypka?

***

Zimna kawa. Tego właśnie potrzebował. Czegoś otrzeźwiającego. "Czyżby? Czyżbyś naprawdę próbował uciec?" Spojrzał szybko za siebie, ale nikogo nie zobaczył. Stał pochylony nad ekspresem w pustym pokoju pielęgniarek i słyszał głosy. To już zakrawało na tani horror... Jeszcze sekunda i z łazienki obok wypadnie zamaskowany bandyta, wymachując jak opętany trzymaną siekierą.
- Czy psychiatra ma swój gabinet w Południowym Skrzydle? Mój kochany Gregory, może pójdziemy tam razem? – zironizował, naśladując pacjenta z rozdwojeniem osobowości. Wątpił, by jemu coś takiego groziło. Siekiera... mignęło mu w myślach, odcięte ręce, drgające agonalnie w kałuży krwi... Czy to nie był przypadkiem jego sen? Jeszcze raz podwinął rękawy. Ślady wyglądały dziwnie znajomo...



_________________

"- And so the lion fell in love with the lamb...
- What a stupid lamb.
- What a sick, masochistic lion" - cytat z "Twilight"

Banner by Ewel
:zakochany:

PostWysłany: Czw 18:27, 19 Mar 2009
amandi
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 26 Gru 2008
Pochwał: 1

Posty: 148

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Nutka tajemnicy :D Uwielbiam to i czekam na ciąg dalszy :wink:



_________________

Następny sezon będzie nasz! Nawet "Marian" nam nie przeszkodzi! :mrgreen:
Gusia - moja Bratnia Dusza :wink: Danielek18 - mój młodszy, zÓy i ironiczny brat :mrgreen:

PostWysłany: Czw 19:07, 19 Mar 2009
zaneta94
Grzanka
Grzanka



Dołączył: 16 Lut 2009
Pochwał: 30

Posty: 11695

Miasto: Dziura zabita dechami :P
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

dzięki wielkie :D



_________________

"- And so the lion fell in love with the lamb...
- What a stupid lamb.
- What a sick, masochistic lion" - cytat z "Twilight"

Banner by Ewel
:zakochany:

PostWysłany: Pią 17:38, 20 Mar 2009
amandi
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 26 Gru 2008
Pochwał: 1

Posty: 148

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Cytat:
nie wiem, czy ktoś to czyta, ale wrzucam kolejny part ;). Tak na wszelki wypadek :D. :*


Pochyliła się i zwymiotowała. Brudnoczerwona krew spłynęła jej po brodzie, plamiąc obficie jasną bluzkę. Czy ja umieram? Czy właśnie to nazywa się cholerną śmiercią?! Tu, teraz, na schodach w tym przeklętym szpitalu?! Pieprzona „grypa”!!

Rachel podniosła się chwiejnie, przyciskając dłonie do ust. Pusty korytarz z silną wonią środków dezynfekujących jeszcze bardziej nasilał mdłości. Postąpiła niepewnie parę kroków do przodu i przystanęła, opierając się o ścianę. Miała wrażenie, jakby wsiadła samotnie na karuzelę łańcuchową – z każdym obrotem była coraz wyżej i wyżej, coraz bliżej i bliżej wypadnięcia z krzesełka. Nie było żadnych zabezpieczeń, mogących ją uratować. Była zdana tylko i wyłącznie na siebie. Znikąd pomocy. Nawet zapędzone gdzieś wiecznie pielęgniarki zniknęły. Spróbowała kogoś zawołać, ale wydobyła tylko długi, głuchy jęk, zupełnie niepodobny do normalnego brzmienia jej głosu... Oderwała dłonie od ust i zatkała nimi uszy.

***

Cuddy pochyliła się i oparła z westchnieniem głowę na splecionych dłoniach. Nie wiedziała, co robić. Od kilku tygodni House zachowywał się co najmniej dziwnie. Chodził bez celu po domu, odpowiadając monosylabami na każde jej pytanie. Godzinami wystawał na tarasie, jakby usiłując znaleźć sposób ucieczki. Ale ucieczki skąd? I – najistotniejsze – od czego? Coś przed nią ukrywał, a ona nie chciała pytać pierwsza. Bała się. Ostatnio w ogóle ze sobą nie rozmawiali. Poranki, kiedy tradycyjnie rozpoczynali sprzeczkę o to, kto ma wstać i zrobić śniadanie, należały już do przeszłości. Tak samo, jak cowieczorne „muzyczne seanse”, które jej zwykle serwował. Teraz, jeśli coś grał, to ta melodia przypominała bardziej skargę człowieka, któremu odebrano prawo do bycia szczęśliwym. Nie mogła tego słuchać; przerywała czytanie jakiegoś nudnego medycznego czasopisma i wychodziła z pokoju. A on zostawał sam.

To nie było tak, że odwracała się do niego plecami, stwierdzając, że to tylko jego problem i sam go musi rozwiązać. Ona... ona...

Poczuła, jak w gardle formuje się jej drażniąca gula wyrzutów sumienia. Mdląca fala przebiegła jej ciało – przycisnęła ręce do ust i spojrzała z niepokojem w stronę drzwi od łazienki. To nie mogło być to. Nie teraz!

***

Racja, słyszał dochodzące z korytarza stłumione krzyki, ale je zignorował. To był w końcu szpital. Nie jest przecież jedynym lekarzem w promieniu tych kilkudziesięciu metrów inwestycji! A poza tym... poza tym, to nie musi być nic ważnego. Jakaś kompletna bzdura. Może ktoś wybił sobie zęba i ma trudności z mówieniem.

Potarł czoło ze zniechęceniem i włożył rękę do kieszeni, czując wibracje dzwoniącego natarczywie telefonu. Jęki na zewnątrz trochę ucichły, więc wzruszył ramionami, uwolniony od poczucia obowiązku służenia narodowi i ojczyźnie.
- House – odebrał, wciąż wpatrując się w swoje zniekształcone odbicie w ekspresie do kawy. Podkrążone oczy na pewno nie dodawały mu urody.
- Tu Lisa. Masz chwilkę?

Uśmiechnął się z wymuszeniem, jakby wiedział, że tego właśnie od niego oczekiwała. Mechaniczny odruch.
- Nie zasłużyłaś – odparł przekornie. Udawał zwyczajną arogancką beztroskę. Starał się jak najdłużej trzymać ją jak najdalej od jego własnych spraw. Nie dlatego, że nie chciał martwić Cuddy. Po prostu... niech się nie wtrąca. Sam sobie musi z tym poradzić. Jeśli oczywiście jest z czym. – Jestem teraz śmiertelnie – zaakcentował to słowo – zajęty. W tej chwili przymierzam obcisły, czerwono-granatowy kostium jakiegoś komiksowego bohatera z kompleksami.
- To świetnie – skomentowała sucho – W takim razie bądź u mnie za... – zawahała się – pół godziny. Pasuje?
- Czy ty... czy ty przed chwilą spytałaś się, czy mi „pasuje”? – jego głos wyrażał bezbrzeżne zdumienie, ale nie drgnął mu nawet jeden mięsień na twarzy. Od początku rozmowy stał z zaciśniętą lewą pięścią i jej nie rozluźnił. – Niesamowite... w razie czego termometr leży po twojej prawej stronie, na szafce obok zielonego segregatora.

Prychnęła w odpowiedzi, dodała, że to naprawdę ważne i się rozłączyła. House zaczerpnął powietrza, patrząc na komórkę tak, jakby była winna całemu złu tego świata. Po paru minutach zaklął, wiedząc, że to, co zamierza zrobić, nie będzie ani trochę w porządku. Otworzył laską kosz na śmieci i wrzucił tam telefon.

***

Leżąca pod ścianą Rachel uniosła z wysiłkiem głowę, słysząc czyjeś kroki. Z pokoju dla pielęgniarek, znajdującego się parę metrów od niej, wyszedł wysoki mężczyzna w czarnej, skórzanej kurtce z przyszytą miniaturką amerykańskiej flagi. Po lasce rozpoznała w nim lekarza z przychodni. Odkaszlnęła zbierającą się w jej ustach krew i spróbowała go zawołać. Za cicho. Spróbowała jeszcze raz i wtedy drgnął. Po ruchu jego szczęki wywnioskowała, że zacisnął zęby. A potem poszedł dalej, całkowicie ją ignorując. Nawet się nie obejrzał...

Rachel czuła, że zbiera jej się na płacz. Taka śmierć w szpitalu byłaby czystą hipokryzją i musiała się powstrzymywać od złośliwego uśmiechu na myśl o tym, jakie „nieprzyjemności” spotkają Princeton – Plainsboro po tak karygodnym „zaniedbaniu”. Tylko, że ona już tego nie zobaczy... Cholera, tak bardzo nie chciała umierać! Właśnie zaczęła się spotykać z chłopakiem, w którym była zakochana od dwóch lat, pisała pracę magisterską z marketingu i zarządzania, a jej przyjaciółka w następnym miesiącu miała wyznaczony termin porodu. A przedwczoraj poprosiła Rachel, żeby została matką chrzestną jej dziecka! Nie mogła teraz umrzeć! Opuściła głowę, dotykając czołem lodowatej posadzki. Nie mogła...

***

- Gdzie jesteś, ty draniu? – Cuddy chodziła w kółko po swoim gabinecie. Od ich rozmowy minęły już równe dwie godziny i zaczynała się lekko niepokoić. Czy on naprawdę nie potrafił zrozumieć, że... Wzniosła oczy ku niebu. Nie, nie potrafił. Dziwne, że jeszcze się do tego nie przyzwyczaiła. Przywołała na twarz słaby uśmiech i podniosła do ust szklankę z wodą mineralną.

***

- Chase, masz operację za kwadrans, może byś o tym pomyślał – Cameron wyjrzała z izby przyjęć, spoglądając ze zdziwieniem za swoim chłopakiem. Szedł szybko korytarzem, roztrącając naburmuszony personel i stłoczonych pacjentów. W końcu zdołał się przecisnąć do drzwi. Zerknął przez ramię na Allison i wzruszył ramionami z udawaną złością:
- Nie ma mi kto podać skalpela.

Roześmiała się i machnęła ręką, żeby szedł dalej szukać.

***

House stał na krawędzi, patrząc na wijący się gdzieś w dole sznur samochodów... Było mu bardzo, bardzo zimno...



_________________

"- And so the lion fell in love with the lamb...
- What a stupid lamb.
- What a sick, masochistic lion" - cytat z "Twilight"

Banner by Ewel
:zakochany:

PostWysłany: Pon 16:52, 23 Mar 2009
amandi
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 26 Gru 2008
Pochwał: 1

Posty: 148

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

protestuję!! To ma być koniec?? I hope not



_________________

"Rise and rise again until lambs become lions"

PostWysłany: Sro 16:29, 22 Kwi 2009
matrixa1
Dermatolog
Dermatolog



Dołączył: 21 Lut 2009
Pochwał: 6

Posty: 942

Miasto: Legionowo
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Cytat:
dziękuję :). Nie, jeszcze nie ;), ale nie wiem, czy na szczęście :D


- Niech pan tego nie robi.

House zamachał gwałtownie rękami, przechylając się niebezpiecznie do przodu. Migające światła samochodów utworzyły w jego oczach jedną ciągłą linię. Rejestrującego śmierć EKG... Szarpnął się rozpaczliwie w tył i po chwili zmagań z grawitacją i ciężarem własnego ciała, z trudem odzyskał równowagę. Tak niewiele brakowało, a runąłby w dół... Przecież nie chciał skakać! Przyszedł tu, bo... No właśnie, po co on tu przychodził? Miał wyjechać z miasta, a nie sterczeć jak głupi na dachu wieżowca! Nawet nie pamiętał, jak tu trafił...
- Właśnie przez ciebie omal nie zrobiłem tego „czegoś”! – wrzasnął z wściekłością, odwracając się. Wciąż stał na krawędzi, drżąc od nagłego skoku adrenaliny. Kilka kroków dalej siedziała po turecku mała – na oko może ośmioletnia – dziewczynka o kręconych blond włoskach i wielkich, szokująco fioletowych oczach. Ich nietypowy kolor przywodził na myśl niebieskie soczewki kontaktowe nałożone na szkarłatne tęczówki. Ale przecież żaden człowiek nie ma szkarłatnych tęczówek, prawda? House odruchowo zamilkł i spojrzał pod nogi. Nie wiedzieć czemu, w obecności tego dziecka czuł się dziwnie nieswojo.
- Nie powinien pan leżeć na ziemi. Musi pan wstać i zawrócić. A teraz, gdyby pan skoczył, niechybnie straciłby pan życie, i to w obydwu wymiarach. – odparła z całkowitym spokojem, nie spuszczając z niego swoich zagadkowych oczu. Gregory również lustrował ją spojrzeniem. Była blada –nawet bardzo blada – zupełnie jak porcelanowa lalka. A jednak, lub raczej dzięki temu, była niezwykle piękna. Nie wyglądała na zwykłą ośmiolatkę, tylko na kogoś znacznie starszego. House’a irytowało, że nie potrafił jej rozszyfrować. Spoglądali na siebie w milczeniu, jak przeciwnicy przed walką, za plecami mając zachodzące krwawo słońce. W końcu diagnosta poruszył się, zmieszany, i ostrożnie zszedł z krawędzi. Dziewczynka uśmiechnęła się, rozpromieniając swoją twarzyczkę cherubinka. House przewrócił oczami z grymasem niezadowolenia.

- Jak masz na imię? – spytał obcesowo. Nie zamierzał być miły. Ani dla niej, ani dla nikogo innego. Chciał uciec, a zamiast tego znalazł się na tym cholernym dachu. Jak to jest, że już sam siebie nie potrafi kontrolować?! Że nie ma wpływu na własne czyny? – I skąd się tu wzięłaś? – dodał, patrząc badawczo na małą. Zastanowił go jej czarny płaszczyk. Kto, na Boga, ubiera na czarno dzieci?
- Sunshine – odparła lekko, całkowicie niezrażona jego zachowaniem. Przekrzywiła zadziornie główkę pozwalając, by miodowo-złote sprężynki opadły miękko na płaszczyk, ostro z nim kontrastując. Ten pan musi sobie przypomnieć, że jednak ma do czynienia z dzieckiem. Z Dzieckiem.
- Sunshine – prychnął House, podchodząc w miarę swobodnie do ściany na lewo od małej i opierając się o nią. Bezpieczniej. O ile ściany są bezpieczne. – A twoją mamę pewnie ochrzcili mianem Złotej Błyskawicy, zaś tatę Pełnią Księżyca. Należycie do klanu Apaczów i występujecie w „Pogodzie”. – zironizował złośliwie. Jednak dziewczynka nawet nie drgnęła, nie wykrzywiła buzi w podkówkę. Od początku rozmowy siedziała nieruchomo. – Dlaczego tu jesteś? – przypomniał jej wcześniejsze pytanie, jednocześnie szukając Vicodinu po kieszeniach. Puste. Wszystkie puste. I wtedy spostrzegł, że nie ma też laski. A miasto, w którym miał skończyć jako sławny lekarz roztrzaskany na bruku, nawet nie było New Jersey. Potoczył dookoła zdezorientowanym wzrokiem, ale nie zauważył absolutnie nic znajomego. Zerknął na dziewczynkę spode łba, jakby właśnie ją obwiniając o aktualną, dość przerażającą, sytuację. Zdążyła już wstać.

- Nie mam rodziców – kołysała się na palcach w przód i w tył. W przód i w tył. W przód i w tył... – Pan mnie wezwał.
- Nieprawda – warknął nerwowo, przygryzając wargę. Nagle rozszerzył oczy, jakby coś do niego dotarło. – Czym ty jesteś, Sunshine? – znał ją. Tak, znał skądś tego małego demona. Znał, pamiętał, ale nie potrafił sobie dokładnie przypomnieć. Spotkał ją? Kiedy i gdzie? Przy łóżku chorego... Tak, znał ją, znał, znał, znał! To ona go znała! Był na jej liście, zaraz za Cuddy. Wszyscy byli!
- Każdy nazywa mnie inaczej.
- Czym ty jesteś?
- Promykiem słońca, rozświetlającym wszechobecny mrok... radością końca... niosącą ulgę...
- CZYM ty JESTEŚ?!
- Śmiercią.

I nagle wszystko zniknęło.

***

Cuddy szła szybko korytarzem, nie zwracając uwagi na potrącanych ludzi. Gdy ich już mijała, wymieniali między sobą parę zaskoczonych i oburzonych spojrzeń, po czym rozchodzili się do swoich obowiązków. Tymczasem ona... ona nie miała czasu. Pewnie było go mniej, niż wcześniej myślała. Nie zawracając sobie głowy pukaniem, nacisnęła klamkę i pchnęła drzwi gabinetu onkologa.

- Wilson. – bardziej stwierdziła, niż zapytała. Jimmy uniósł zdziwiony głowę, wciąż trzymając w zębach kanapkę. Lisa wbrew woli wybuchnęła śmiechem, trochę się przy tym rozluźniając. Opadła lekko na zwyczajowe miejsce House’a. Wilson westchnął. Cudownie, że Cuddy była w dobrym humorze, ale niekoniecznie musiało się to odbywać jego kosztem.
- Tak, to ja. – odłożył kanapkę w bezpieczne miejsce za stosem kart pacjentów. – Biorąc pod uwagę twoje wyjątkowo „house’owe” zachowanie, zaczynam się poważnie martwić o stan mojego śniadania.
- Nie, nie mogę jeść . – natychmiast spoważniała. Spuściła wzrok. Żeby zająć czymś bezużytecznie leżące na obcisłej spódnicy ręce, zaczęła skubać w zamyśleniu rąbek żakietu. Wilson patrzył na nią uważnie. Coś ją dręczyło.
- Lisa... jeśli chodzi o House’a... – mruknął pocieszająco. Na poczekaniu na pewno wymyśliłby jakąś gadkę, jakim to łajdakiem jest jego przyjaciel i, że nie powinna tak tego brać sobie do serca. Cuddy gwałtownie spojrzała na niego z rozpaczą w oczach.
- ZAWSZE musi chodzić o House’a! Tak, masz rację, nie przyszedł do mnie, mimo że go o to prosiłam! Tak, masz rację, że całkowicie mnie ostatnio lekceważy! Tak, masz rację, że dzieje się z nim coś złego! Ale nie, nie masz racji, bo to ja umieram, a nie on! – krzyczała głośno, chcąc dać upust nagromadzonym, duszonym dotąd pretensjom . Na koniec puściły wszystkie tamy, a po jej policzkach popłynęły łzy, zostawiając po sobie czarne smugi rozmazanego tuszu. Wilson siedział zesztywniały. Czy... czy Cuddy właśnie powiedziała, że... umiera?
- Cuddy, co...? – nie dokończył, bo przerwała mu ze złością, zrywając się z krzesła:
- Mam – urwała, zacisnęła drobne pięści, jakby zbierając siły na to, co właśnie miała powiedzieć, i dokończyła już zdławionym szeptem - guza macicy...

***

- Do ciężkiej cholery, czy w tym szpitalu może być choć jedna odpowiedzialna osoba? – wycedził pod nosem po raz „któryś tam” Chase, szukając w każdym po kolei pomieszczeniu jakiejś pielęgniarki. Operacja miała się zacząć zgodnie z planem za 10 minut, a teraz... teraz ten plan diabli wzięli! Kopnął wolno stojące krzesło z taką siłą, że przeleciało jakiś dwa metry, zanim uderzyło o podłogę.

Chase przystanął, zaczerpnął powietrza i odliczył w myślach do dziesięciu. Sam nie wiedział, skąd ostatnio było w nim tyle agresji. Może to przez codzienne kłótnie z Cameron, jakie serwowała mu od miesiąca. Dosłownie o najdrobniejsze niedociągnięcia: a to, że zostawił na stoliku puszkę po piwie, zamiast ją wyrzucić do kosza, albo, że „znowu” nie opuścił klapy od klozetu. Jęknął. Tak, dziewczyna w ciąży może mieć wahania nastroju, ale typu „wiem, że jest pierwsza w nocy... jednak mam taką ochotę na kwaszone ogórki, że... mógłbyś je przynieść?”. Zaś ona po prostu wyżywała się na nim.

- Proszę... mi... pomóc...

Chase znieruchomiał, a potem zerknął za siebie, ale nikogo tam nie było. Przed nim korytarz również był pusty. Nie, pewnie musiał się po prostu przesłyszeć. Teraz się tyle mówi o...
- Jezu Chryste! – krzyknął, kiedy nagle coś złapało go za nogę. Spojrzał szybko w dół: zakrwawiona dziewczyna kurczowo zaciskała palce na nogawce jego spodni...



_________________

"- And so the lion fell in love with the lamb...
- What a stupid lamb.
- What a sick, masochistic lion" - cytat z "Twilight"

Banner by Ewel
:zakochany:

PostWysłany: Pią 12:12, 24 Kwi 2009
amandi
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 26 Gru 2008
Pochwał: 1

Posty: 148

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

kiedy kolejna czesc ?



_________________

PostWysłany: Sob 12:44, 16 Maj 2009
janeczka85
Stomatolog
Stomatolog



Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 1
Ostrzeżeń: 1

Posty: 576

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Wciągnęła mnie ta lektura :) Z niecierpliwością czekam na kolejną część ...



_________________

PostWysłany: Pią 23:25, 10 Lip 2009
inka106
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 27 Cze 2009

Posty: 82

Miasto: Głogów
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Chcę następną część!!!!!! A tak w ogóle super fiki!!!!



PostWysłany: Pon 11:29, 13 Lip 2009
Ulka95
Dziekan Medycyny
Dziekan Medycyny



Dołączył: 04 Kwi 2009
Użytkownik zbanowany
Pochwał: 6

Posty: 8944

Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Huddy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Mapa użytkowników | Mapa tematów
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Czas generowania strony 0.05126 sekund, Zapytań SQL: 15