House - Lata Młodości
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Inne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Wiadomość Autor

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

House - Lata Młodości

Witam i zapraszam was do przeczytania mojego pierwszego fika. Proszę o pisanie komentarzy na jego temat i mam nadzieję, że nie zanudzę wszystkich na forum :) .




HOUSE - LATA MŁODOŚCI
Odcinek 1 "Pilot"


1 WRZEŚNIA 1975

Jest ponury dzień. Wszyscy, którzy rozpoczynają nowy rok szkolny mają smętne miny. Wolnym krokiem podążają w kierunku głównego wejścia. Najgorzej czują się pierwszoklasiści. Zaczyna się nowy etap w ich życiu i czują się trochę zagubieni. A wśród nich znajduje się również szesnastoletni Gregory House. Chłopak szedł ze spuszczoną głową, ciągle wpatrując się w ziemię. Miał zawieszony plecak na jednym ramieniu, był bardzo zamyślony. Przez swoją drobną nieuwagę trącił barkiem pewną kobietę, której pod wpływem uderzenia wypadły z ręki wszystkie książki. Greg zarumienił się i zaczął przepraszać:
- Wszystko w porządku? Nie chciałem... eh... przepraszam. Pomogę pani podnieść te książki.
- Nic się nie stało. Świeżak? - spytała nieznajoma.
- Tak, dzisiaj zaczynam. - odpowiedział House.
- W takim razie będziemy się często widywać. Nazywam się Juliet Morrison i uczę tutaj angielskiego. A ty jak się nazywasz? - zadała kolejne pytanie.
- Nazywam się House. Greg House.
- Dobra, leć do szkoły Greg, bo spóźnisz się na uroczystość rozpoczęcia roku szkolnego. - powiedziała pani Morrison i odeszła.
Greg był trochę zdezorientowany, spojrzał jeszcze na odchodzącą nauczycielkę i pobiegł w kierunku drzwi. W holu poczuł się jeszcze bardziej zagubiony. Było pełno ludzi, wszędzie hałas i harmider. Nie wiedział, w którym kierunku ma pójść. Podszedł do niego pewien chłopak i powiedział:
- Cześć! Jesteś tutaj nowy? Nazywam się Charlie Rogers, jestem przewodniczącym samorządu uczniowskiego. Zapraszam cię do auli, gdzie zaczynamy przywitanie świeżaków.
Greg poszedł za Charliem, mając nadzieję, że ten dzień skończy się jak najszybciej. Usiadł w ostatnim rzędzie w auli, obok niego siedziała grupka mięśniaków. Jeden z nich zawołał:
- Patrzcie na tego brzydala. Widzicie, jakie ma wielkie oczy? Jak King Kong.
Wszyscy zaczęli się z niego śmiać, każdy dopowiedział jakąś obraźliwą kwestię, ale przestali, gdy zauważyli, że House nie zwraca na nich uwagi. Podszedł do niego największy z grupki młodzieńców:
- Wiesz, kto tu rządzi? Zgadnij! - krzyknął Gregowi w twarz.
- Prawdopodobnie dyrektor szkoły, ale ty pewnie masz inne zdanie. - rzucił ironią House.
- Myślisz, że jesteś zabawny? Zaraz moja pięść wyląduje na twojej mordzie, a wtedy stracisz trochę swoich krzywych ząbków. Masz być mi posłuszny, kapujesz? - zdenerwował się napastnik.
- Hej! Rufus, zostaw go! Jesteś z ósmej klasy, spadaj stąd! To uroczystość dla świeżaków, ty masz być na hali, ok? - zainterweniował Charlie.
- Jeszcze z tobą nie skończyłem, kocie! - zagroził House'owi.
- Czekam z niecierpliwością na happy end. - powiedział Greg.
Rufus i reszta jego bandy opuściła aulę i skierowała się na halę, gdzie odbywały się uroczystości dla reszty licealistów. Rogers podszedł do House'a:
- Wszystko w porządku?
- Tak, mam wszystko pod kontrolą. - odpowiedział Greg.
- Gdyby jeszcze cię zaczepiali, przyjdź do mnie. - znacząco spojrzał na świeżaka.
- Sam potrafię bronić swojej dupy, nie potrzebuję twojej pomocy. - rzekł ordynarnie House.
- Oczywiście. Jak sobie chcesz, Greg. Ale pamiętaj, zawsze służę ci pomocą. - powiedział Charlie i odszedł w głąb auli.
House rozglądał się naokoło. Przypatrywał się każdej osobie, chcąc dzięki temu poznać ich osobowość. Przez główne wejście wszedł do auli jakiś starszy mężczyzna, około 60 lat. Podszedł do mikrofonu na scenie i zaczął wołać:
- Proszę o ciszę! Uspokójcie się, proszę!
- Co za gbur! Ciekawe, czy jest żonaty. - pomyślał Greg.
- A więc, dzień dobry! Witam wszystkich zebranych. Cieszę się, że postanowiliście rozpocząć naukę w naszej szkole, w Baltimore Polytechnic Institute w stanie Maryland. Nazywam się William Gerardi i jestem dyrektorem tej szkoły. Pewnie wiecie, że nasza szkoła już wiele osiągnęła w trakcie jej wspaniałej historii. Zdobyliśmy wiele nagród, wyróżnień i dyplomów. Jesteśmy jedną z najlepszych szkół w Baltimore. Chcę, abyście czuli się tutaj swobodnie, bo naszym celem jest jak najlepsze wasze samopoczucie. Im macie lepsze samopoczucie, tym lepsze wyniki osiągacie, a im lepsze wyniki osiągacie, tym szkoła jest coraz lepsza i lepsza. Dziękuję wam za wysłuchanie mojej krótkiej przemowy, bawcie się dobrze w naszej szkole, ale nie zapominajcie o najważniejszym aspekcie w Poly, czyli nauce. Dziękuję wam. Oddaję głos przewodniczącemu samorządu szkolnego, Charles'owi Rogersowi. - zakończył swoją kwestię dyrektor szkoły i wyszedł z auli.
Greg czuł się coraz bardziej zanudzony, z ledwością utrzymywał swoją głowę na karku. Nie mógł już słuchać głupiego gadania Charliego, a później jeszcze paru innych ważnych osób w szkole. Po ponad godzinie wysłuchiwania, uroczystość dobiegła końca. Zakończyły ją głośne walenia w bębny, dzięki czemu House trochę oprzytomniał.
- Chyba przewidzieli, że wszyscy będą zasypiali w tej auli, dlatego ostatnim punktem ceremonii są bębny. - rzekł w myślach Greg.
Na koniec podszedł jeszcze do mikrofonu Charlie i zawołał:
- Pamiętajcie, zaczynacie już jutro o 7.30. Mam nadzieję, że nikt się nie spóźni. Teraz możecie już iść. Życzę miłego dnia.
Greg czekał na te słowa z utęsknieniem, chociaż nie spieszył się do domu. Chciał po prostu wyjść z tej auli i zakończyć ten dzień.
Greg powolnym krokiem wracał do domu. Nie było mu tam wcale spieszno. Miał problem z ojcem, który cały czas go ignorował i krytykował. W strugach deszczu podążał w stronę swojej ulicy. Gdy zobaczył swój dom, zrobiło mu się smutno. Myślał nad tym, jak rozwiązać konflikt z ojcem i zakopać topór wojenny. Wszedł do domu cały przemoczony. Trzasnął drzwiami i zdjął z siebie mokre ubrania. Po chwili zawołał ktoś z kuchni:
- Greg, jak było w pierwszym dniu w Poly?
- Dobrze, mamo! Nie było żadnych rewelacji. - odpowiedział House.
- Zejdź za chwilę na obiad, dobrze?
- Zaraz będę na dole. - zawołał Greg i pobiegł do swojego pokoju.
Na schodach minął się z tatą, który nawet na niego nie spojrzał. Greg stanął w miejscu i odprowadził ojca wzrokiem na sam dół. Rozczarowany wszedł do swojego małego gniazdka, sięgnął po swoją ulubioną piłeczkę i chwilę nią porzucał. Wpatrzony w sufit rozmyślał o swoim życiu. Przez cały swój żywot musiał się przeprowadzać ze względu na ojca, poznał wiele języków i wiele różnorodnych kultur. Nie dawało mu to jednak satysfakcji. Teraz, gdy John House przeszedł na emeryturę i na stałe zamieszkali w Baltimore, ojciec się do niego nie odzywa. Gdyby zamieszkali w Los Angeles starszy House nadal by pracował i zarabiał sporą sumę pieniędzy za wypełnianie papierkowej roboty. Jednak Gregory'emu zależało na nauce w Baltimore Polytechnic Institute, bo stamtąd ma najłatwiejszą drogę do medycznej szkoły Johna Hopkinsa. Greg marzył o zostaniu lekarzem i pomaganiu chorym ludziom. Chciał wypełniać misję polegającą na ratowaniu ludzkich żyć.

2 WRZEŚNIA 1975

Rozpoczął się kolejny dzień. Greg wstał o 6.30 i nie potrafił znaleźć dla siebie miejsca do czasu wyjścia do szkoły. Usiadł przed pianinem i zaczął sobie pogrywać. Stracił poczucie czasu i prawie spóźnił się na pierwsze zajęcia. Przed głównym wejściem stał Rufus i reszta jego bandy. Zatrzymał House'a, popatrzył na niego lekceważącym wzrokiem i rzekł:
- Proszę, proszę! Kogo my tu mamy, przecież to brzydal z auli.
- Nazywam się Greg. Greg House. A teraz przepuść mnie, bo spóźnię się na lekcję. - powiedział Greg i spojrzał Rufusowi w oczy.
- Teraz jesteś miły, a zapomniałeś o tym, co mówiłeś w auli. Nie podobał mi się twój wczorajszy ton, kocie! - krzyknął szef bandy.
- Teraz też nie jestem miły. Przeszkadzasz mi, a musisz pamiętać, że lepiej jest mieć mnie po właściwej stronie. - rzekł House.
- Cwaniaczek, co? Będzie dla ciebie dobrze, jeśli zmienisz swoje postępowanie. Chyba nie chcesz zbliżyć się z moją pięścią. - zagroził Rufus.
- Jesteś mocny tylko w gębie, kiedy w końcu przejdziemy do czynów? - powiedział świeżak.
- Co tu się dzieje? - krzyknął Charlie wbiegając między chłopaków.
- Nic, tylko sobie rozmawiamy. - powiedział jeden z chłoptasiów Rufusa.
- Jeśli chcesz przejść na wyższy poziom konfliktu, zapraszam cię po lekcjach na arenę przy hali. - mięśniak szepnął House'owi do ucha i poszedł w stronę siłowni.
- Wygląda na to, że chyba potrzebujesz mojej pomocy - powiedział Charles.
- Obejdzie się, mam już dużo problemów na głowie, nie chcę mieć cię na sumieniu. - rzekł House i odszedł do szkoły.
- Gdyby nie ja, Rufus sprałby cię na kwaśne jabłko. - krzyknął za nim przewodniczący samorządu uczniowskiego.
Greg jednak całkowicie go zignorował, ponieważ spieszył się na angielski z panią Morrison. Wszedł do klasy i ruszył w kierunku ostatniej ławki.
- Dlaczego się spóźniłeś? - spytała nauczycielka.
- Miałem parę spraw do załatwienia. - odrzekł House.
- Pamiętaj, że nie lubię spóźnialskich. Teraz ci się upiekło, ale pamiętaj... następnym razem wyrzucę cię za drzwi. - powiedziała pani Juliet.
- Zapamiętam to sobie.
Mijała lekcja, jedna za drugą. House słuchał pilnie i uważnie, bo wiedział, że jeśli chce zostać lekarzem, musi dobrze się uczyć. Greg był inteligentnym młodzieńcem. Znał trzy języki i był bardzo dobry z przedmiotów humanistycznych. Niestety, z każdą kolejną minutą coraz bardziej denerwował się na spotkanie z Rufusem. A do końca zajęć pozostały tylko trzy godziny lekcyjne.
Nadeszła przedostatnia lekcja. Była to biologia z panią Jennifer Walker. Stanęła koło tablicy i napisała: "Zadania grupowe - rośliny objęte ochroną". Obróciła się w kierunku uczniów i zawołała:
- Z tego względu, że dzisiejszy dzień jest waszym pierwszym dniem w Poly, zajmiemy się czymś przyjemnym. Podzielimy się na dwuosobowe grupy i każda z tych grup znajdzie 5 roślin objętych ochroną na terenie Stanów Zjednoczonych. Tak jak siedzicie w ławkach. Hej, House! - wskazała palcem na Grega.
- Siedzisz sam, więc dosiądź się do panny Moreno i razem z nią rozwiąż zadanie. - powiedziała pani Walker.
- Mieliśmy zająć się czymś przyjemnym, a nie sądzę, żeby szukanie głupich roślin w encyklopediach było fajnym zadaniem. - burknął House.
- Nie dyskutuj, House! Siadaj do koleżanki albo zostaniesz potraktowany złą oceną! - zdenerwowała się nauczycielka.
- Już, już. Radzę trzymać nerwy na wodzy. - powiedział Greg i usiadł się w ławce z Meg, czarnowłosą, szczupłą dziewczyną.
Razem z nią chwilę posiedzieli i szukając chronionych gatunków roślin ucięli sobie krótką pogawędkę.
- Cześć, jestem Meg. A ty jak się nazywasz?
- Jestem Greg. - odpowiedział krótko House.
- Jak się czujesz podczas pierwszego dnia nauki w Poly? - spytała panna Moreno.
- Nie wiem, czy jeśli przekaże ci jakąś wiedzę na ten temat, ona ci na coś posłuży. Myślę, że nie ma sensu gadać o takich pierdołach. - rzekł Greg od niechcenia.
- Udajesz niedostępnego? - zadała kolejne pytanie.
- Nie, ty po prostu nie rozumiesz, że nie chcę z tobą gadać. To wszystko w tym temacie. - powiedział Gregory.
- Aha, szkoda. Miałam nadzieję, że spotkamy się po zajęciach.
- Skoro miałaś taką nadzieję po pierwszym kontakcie wzrokowym, to mogę uznać, że roznosisz się na prawo i lewo. - irytował się House.
- Dobra, róbmy zadanie. - rzekła Meg.
- Racja, w końcu powiedziałaś coś sensownego.
Po lekcji biologi House poszedł do parku należącego do szkoły i usiadł się pod drzewem. Było pochmurnie, lecz nie padało. Taka pogoda najbardziej mu odpowiadała. Z każdą kolejną chwilą myślał o Rufusie. Bał się tego spotkania, zdawał sobie sprawę z tego, że wszystko poszło za daleko i nie ominie go bójka z mięśniakami Rufusa. Wiedział także, że jest od nich słabszy i nie da sobie rady. Miał nadzieję, że i tym razem poratuje go Charlie. Nagle zza drzewa wyskoczyła Meg i usiadła się koło Grega.
- Teraz możemy porozmawiać? - spytała niepewnie.
- O czym chcesz rozmawiać? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- O tobie. Gdzie mieszkasz, jak wygląda twoje życie, co lubisz? - powiedziała Meg.
- Piszesz moją biografię? - ponownie spytał House.
- Możliwe, że się skuszę na jej napisanie, o ile twoje życie jest ciekawe.
- Trafiłaś pod zły adres, moje życie jest do kitu. Nie znajdziesz w nim nic interesującego.
- Jesteś pewien? Zadam ci bardziej szczegółowe pytanie. Gdzie byłeś podczas ostatnich wakacji?
- Pierwszy miesiąc zajmowałem się przeprowadzką z Philadelphi, w drugim miesiącu pracowałem, aby zarobić na gitarę elektryczną. - odpowiedział Greg.
- Na gitarę elektryczną? Przecież to jest strasznie drogie. Rodzice ci nie pomogą w zbieraniu pieniędzy? - zapytała Moreno.
- Nie znasz moich rodziców. Są beznadziejni. - rzekł Greg, a po chwili zadzwonił dzwonek.
- Dlaczego są beznadziejni?
- Idę na lekcję, nie mam zamiaru kontynuować tej rozmowy. - powiedział i poszedł do klasy.
Przed głównym wejściem spostrzegł stojących w oddali Rufusa i jego koleżków. Skrzywił głowę z niezadowolenia i strachu, skierował się w stronę klasy. To ostatnia lekcja przed koleżeńskim spotkaniem z Rufusem. Po Gregu coraz bardziej można było wyczuć lęk i stres. Na matematyce Meg dosiadła się do jego ławki.
- Co tutaj robisz? - spytał House.
- Widzę po tobie, że się stresujesz. Nie lubisz matematyki?
- Taa, jak widzę ułamki i pierwiastki to trafia mnie szlag. - kamuflował się Greg.
- Pomogę ci w matematyce. Ja bardzo lubię liczyć. - powiedziała Meg.
- Nie, dziękuję. Sam sobie poradzę.
- Hej, pozwól mi przynajmniej siedzieć z tobą w ławce. - prosiła Moreno.
- Niech ci będzie. Ale masz się do mnie nie odzywać, jasne? - zgodził się House.
- Pewnie. - przytaknęła dziewczyna.
Czas na lekcji płynął niesamowicie szybko. Greg nie mógł skupić się na zadaniach. Był zamyślony i skupiony. Ręce trząsły mu się tak, że nie potrafił ich opanować. Przez cały czas myślał tylko o Rufusie i wymyślał w głowie scenariusz tej bójki, korzystny dla niego. Chciał to mieć za sobą. Gdy lekcja się skończyła, wyszedł z klasy razem z Meg.
- Pójdziemy na kawę?
- Nie, mam parę spraw na głowie. - odpowiedział House.
- To samo powiedziałeś pani Morrison, gdy się spóźniłeś. Co ty przez cały czas załatwiasz? - zapytała Meg.
- Nie znasz mnie, więc się ode mnie odczep, ok? Mam cię dosyć. - powiedział Greg, choć wcale tak nie myślał. Polubił przez ten czas jej towarzystwo, ale był bardzo zdenerwowany.
- Ok, nie ma sprawy. Już nie będę ci zabierała więcej czasu. - powiedziała Moreno ze smutkiem w głosie, ponieważ te słowa ją zabolały. Odwróciła się i poszła w drugą stronę.
- Hej, Meg. Przepraszam, to nie miało tak zabrzmieć! - krzyczał za dziewczyną.
- Wiem, co miałeś na myśli. Zrozumiałam. - odpowiedziała Meg i z łzami w oczach odeszła.
House przez tą sytuację był jeszcze bardziej na siebie zły. Na schodach minął Charliego. Miał wielką ochotę poprosić go o pomoc, ale wiedział, że to byłoby głupie, po tym jak odrzucił dwa razy jego propozycje. Stanął za murkiem, odetchnął głęboko i spojrzał jeszcze raz na Rogersa rozmawiającego z jakimś nauczycielem. Nie wiedział, czy iść do niego, czy też nie. Postanowił sam uporać się z problemem i poszedł w kierunku areny koło hali. Gdy wszedł do opuszczonego budynku, przy którym stali koledzy Rufusa, zobaczył go przygotowanego do walki.
- Witam cię. Bardzo się cieszę, że cię widzę, kocie! - przywitał House'a
- Ja też się niezmiernie cieszę. To jest ta wasza arena, co? - zapytał Greg.
- Tak, miejsce, które sobie do końca życia zapamiętasz. Opuszczony budynek, blisko hali, idealnie nadaje się na takie spotkania. Nikt nie będzie cię słyszał, nikt nie będzie cię widział. Jesteśmy tylko ty i ja.
- A twoi chłoptasie? Gdy położę cię na ziemię, oni w pięciu się do mnie dobiorą. Co to ma być za walka? - chciał zagwarantować sobie bezpieczeństwo.
- Obiecuję ci, gdyby cudem udało ci się mnie pokonać, oni uznają twoją wyższość i będą z tobą. Ale to niemożliwe. Zapamietasz na zawsze głos Rufusa Murphy'ego i przeklniesz dzień, w którym mu się przeciwstawiłeś. Chyba, że chcesz uniknąć walki i uznasz mnie jako swojego pana. - powiedział Rufus.
- Nie uznaję nikogo jako swojego pana, bo sam dla siebie nim jestem. Dalej, weźmy się w końcu do roboty. - House chciał to jak najszybciej zakończyć.
Rozpoczęli walkę. Rufus przez pierwsze chwile chciał zabawić się Gregiem. Świeżak dostał parę razy w twarz, aż w końcu House zadał pierwszy cios.
- Och, nie spodziewałem się, że mnie wogóle dotkniesz. Ale bijesz gorzej niż baba. - zawołał Murphy.
Rufus rzucił się na Grega z pięściami, zadał mu kilka solidnych ciosów. House cały zakrwawiony wylądował na ziemi, a mięśniak zawołał swoich kolegów, tak aby każdy mógł dołożyć coś od siebie, kopiąc go w brzuch. Tylko jeden z nich pozostał przy wejściu i nie chciał bić chłopaka. Greg zwijał się z bólu, powoli tracił przytomność. W końcu usłyszał gruby głos:
- Przestańcie! On już ma dosyć, chcecie go zabić? - powiedział nieznajomy.
- Och, witaj szefie. Straciliśmy nad sobą panowanie. - rzekł Rufus.
- Tak? Ale dobrze mu tak, nie powinien podskakiwać silniejszym od siebie. Nie lubię mieć problemów ze świeżakami, z jego przypadkiem nie mam nic wspólnego. Jestem w dwunastej klasie i został mi tylko rok do opuszczenia budy. Nie chce mieć żadnego burdelu z nim, zrozumiano?
- Jasne, szefie. A co u twojej 5-miesięcznej córki? Nadal żywi się mlekiem? - zapytał Rufus.
- Ty idioto, a czym ma się żywić, co? Nie mam kasy na żadne specjalne żarcia dla bobasków! - zdenerwował się mężczyzna.
- A dlaczego daliście jej na imię Amber? Jest tyle ładniejszych imion dla dziewczynek. - powiedział Michael, jeden z bandy Murphy'ego.
- Nie ja je wybierałem, to decyzja Claire. Poza tym, to ładne imię Mike.
House widział ich za małą mgiełką, powoli tracił kontakt ze światem zewnętrznym. Podniósł rękę i wykrztusił z siebie:
- Kim jesteś?
Nieznajomy facet podszedł do niego i powiedział:
- Nazywam się Theodore Volakis, jestem kimś, z kim powinieneś żyć w zgodzie. Zabierzcie go na szkolny plac i zadzwońcie po karetkę, nie chcę, żeby tu umarł. - zwrócił się do kolegów i odszedł od Grega.
Greg zamknął oczy i stracił przytomność.

Wkrótce drugi odcinek, mam nadzieję, że nie uważacie czasu na przeczytanie tego odcinka za czas zmarnowany. Pozdrawiam.



PostWysłany: Pon 19:57, 08 Cze 2009
DracoPOL
Pediatra
Pediatra



Dołączył: 08 Cze 2009

Posty: 479

Powrót do góry




Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Całkiem, całkiem... :wink:



PostWysłany: Pią 22:15, 12 Cze 2009
kocia0403
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 06 Maj 2009

Posty: 15

Miasto: Kraków
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

szczerze mówiąc świetna robota.
ale do jednego się przyczepię..
już w wieku 12 lat jeśli sie nie mylę house wiedział że facet z którym mieszka nie jest jego ojcem, więc ja bym go tak nie nazywał:)
Oczywiście to Twoja praca a to moja opinia :D
Ty tu rządzisz :]



PostWysłany: Sob 8:30, 13 Cze 2009
rudix
Lekarz rodzinny
Lekarz rodzinny



Dołączył: 04 Kwi 2009
Pochwał: 3

Posty: 370

Miasto: Szklarska. Poręba
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Cieszę się, że się podobało (przynajmniej takie odniosłem wrażenie), więc zapraszam na drugi odcinek. Dziękuję za wszystkie komentarze i liczę na następne.


HOUSE - LATA MŁODOŚCI

Odcinek 2 "Concern"


Charlie rozmawiał z panią Morrison o nowych uczniach w Baltimore Polytechnic Institute. Wkroczyli również na temat House'a:
- A co pani sądzi o Gregu? - zapytał przewodniczący.
- House? Jest naprawdę dziwny, ale widać, że nie ma łatwego życia. Jest zamknięty w sobie. - skomentowała nauczycielka.
- Muszę się z panią zgodzić. Próbowałem nawiązać z nim kontakt, ale nie pozwala przekroczyć komukolwiek swojej tajemniczej bariery, która go otacza.
Nagle Charles zauważył kroczącą samotnie Meg, która wycierała łzy. Przeprosił panią Juliet i pobiegł w kierunku dziewczyny.
- Panno Moreno, co się stało?
- Nic takiego, to osobiste. - odpowiedziała Meg.
- Przecież widzę, że to coś poważnego. Proszę mi powiedzieć, możesz mi ufać. - przekonywał dalej Rogers.
- Powiem jedno: Gregory House. Mówi ci to coś?
- Miałem do czynienia z Gregiem i wiem, że jest trochę... inny, ale co ci zrobił? - drążył temat.
- To osobiste. Po prostu nie przypadliśmy sobie do gustu. Skończmy tą rozmowę! - powiedziała Moreno.
Chłopak jednak nadal dotrzymywał jej kroku i przez jakiś czas szli przez park w milczeniu. Nagle Meg stanęła w miejscu, a w jej oczach można było zobaczyć przerażenie.
- Meg, wszystko w porządku? - spytał Rogers.
- O mój Boże, przecież to House! - krzyknęła dziewczyna i wskazała palcem na leżącego chłopaka.
Charlie szybko podbiegł do zakrwawionego Grega i sprawdził czy żyje.
- Można wyczuć puls. Zadzwoń po karetkę, zawołaj pomoc! Po prostu coś zrób! - zdenerwował się dotąd cały czas opanowany Charles.
Próbował ocucić nieprzytomnego House'a, jednak bez żadnego skutku.
- W coś ty się wplątał, House? Co ty zrobiłeś? - mówił sam do siebie.
W krótkim czasie wokół Grega zrobiło się wielkie zamieszanie, uczniowie i nauczyciele byli ciekawi co się stało. Okrążyli Rogersa i House'a, cały czas obserwowali sytuację. Zdenerwowany Charlie wstał i krzyknął:
- Wracajcie do szkoły, nie ma tu nic do oglądania! To nie jest żadne widowisko! Do szkoły, wszyscy!
Ambulans przyjechał po 20 minutach.

TRZY GODZINY PÓŹNIEJ

Meg, Charlie i dyrektor Gerardi czekali w szpitalnym korytarzu na informacje od lekarzy na temat stanu House'a. Byli bardzo zniecierpliwieni i zaniepokojeni. Z izby lekarskiej wyszedł pewien doktor, który zajął się sprawą Grega. Podszedł do grupki czekających i powiedział:
- Witam. Nazywam się Robin Farris. Jestem lekarzem, który zajął się waszym podopiecznym.
- Co z nim? - wyrwała się Moreno.
- Odzyskał przytomność. Jest ciężko, ale jego stan jest stabilny. Na pewno będzie żył, ale może mieć pewien uszczerbek na zdrowiu, nie tylko fizyczny. - odpowiedział doktor.
- Jaki uszczerbek? - zaciekawił się Rogers.
- Został mocno pobity, to wydarzenie może wpłynąć na jego psychikę. Jutro zobaczy się z psychologiem. Mam pewne pytania, ponieważ muszę zdać raport policji. Pod czyją opieką był w tym czasie młodzieniec? - zapytał lekarz i spoglądał kolejno na wszystkich towarzyszy House'a.
- Jestem Will Gerardi, dyrektor szkoły Gregory'ego. W tym czasie był po zajęciach, nie był pod naszą opieką. - odpowiedział dyrektor.
- A co z jego rodzicami, krewnymi?
- Zostali zawiadomieni, jego matka powinna się tu niedługo zjawić.
- Jeszcze coś, czy możemy w końcu go odwiedzić? - zapytał zniecierpliwiony Charlie.
- Nie, na razie //ort. żadnych odwiedzin. Wracajcie do domu, odpocznijcie. Dobrze wam to zrobi. - rzekł dr Farris i odszedł w głąb korytarza.
- Ja tu zostanę, będę nad nim czuwała. - powiedziała Meg.
Charles i dyrektor Gerardi kiwnęli twierdząco głowami.
- Gdy przyjdzie jego matka, spróbuj ją jakoś uspokoić. - dodał Charlie i razem z dyrektorem poszedł w kierunku drzwi wyjściowych.
Meg była bardzo zdenerwowana. Nie chciała, aby coś stało się House'owi. Może nie był dla niej zbyt miły, ale ona go polubiła. Polubiła jego piękne niebieskie oczy, jego bujną fryzurę i jego tajemniczą aurę, którą nad sobą wytworzył. Chciałaby, aby House się przed nią otworzył, szczerze się wygadał. Jednak z każdą kolejną chwilą bardzo bała się o jego zdrowie i chciała dopaść drani, którzy mu to zrobili. Czas mijał, a Meg nie dostawała od lekarzy żadnych wiadomości. Z każdą sekundą myślała bardziej pesymistycznie, czuła, że nie będzie dobrze. Jednak w glębi duszy wiedziała, że nic mu się nie stanie.
Charlie wraz z dyrektorem opuścili szpital. Przeszli do parku i usiedli się na ławce. Pan Gerardi wyciągnął z marynarki zapalniczkę i papierosy. Rzucał palenie, lecz zdenerwował się tą stresującą sytuacją. Po chwili milczenia powiedział do Rogersa:
- Wiesz co tak naprawdę się stało?
- Podejrzewam, że to sprawka Volakisa. - odrzekł Charlie.
- Volakisa? Theodore'a Volakisa? Dlaczego myślisz, że to on maczał w tym palce? - zdziwił się dyrektor.
- Wie pan, że to największy chuligan w naszej szkole, ale jest nietykalny. Nie mamy dowodów na to, że to on stoi za wszystkimi występkami. Nie możemy wyrzucić go ze szkoły.
- To prawda, ale dlaczego miałby sobie robić bałagan w ostatnim roku nauki? - zapytał pan Gerardi.
- Nie mam pojęcia. Ale jedno jest pewne, musimy pogadać z Rufusem. - powiedział Charles.
- Z Rufusem z ósmej klasy? A co on ma do tego?
- To z nim House miał na uroczystości rozpoczęcia roku szkolnego pewne spięcia. A wiem, że jest to jeden z członków grupy Volakisa. - rzekł Charlie i wstał z ławki.
- Skąd pewność, że nie zrobił tego sam Murphy, bez wiedzy Theodore'a? - spytał zakłopotany dyrektor.
- Bo on przez cały czas patrzy swoim chłopcom na palce. Nie ma szans, żeby o tym nie wiedział. - powiedział podniosłym głosem Rogers.
- Cholera, to bardziej skomplikowane niż myślałem. Wiem, że nie masz żadnej władzy nad Volakisem, ale z Rufusem możesz pogadać, bo on nadal jest juniorem. Ja będę musiał wziąć się za Theo.
- Dlaczego nie wyśle pan do niego Nestora?
- Bo to jest zbyt poważna sprawa. Ciebie też bym w to nie mieszał, gdybyś nie odnalazł pobitego House'a. - powiedział pan Will wstając z ławki.
Spojrzał znacząco na Charliego i powiedział:
- Załatwmy to szybko i po cichu. Wszyscy, którzy są odpowiedzialni za pobicie tego chłopaka muszą ponieść konsekwencje.
Przewodniczący przytaknął. Dyrektor zgasił papierosa i razem z Rogersem ruszyli w kierunku szkoły.
W szpitalu Meg nadal czekała na wieści od lekarzy. Gdy doktor Farris wyszedł z izby lekarskiej Meg szybko wstała z krzesła i podeszła do niego.
- I co będzie z Housem? - zapytała.
- Nie mam żadnych wiadomości na ten temat od czasu naszej ostatniej rozmowy. Muszę tylko powiedzieć, że napastnik nie był sam. - odpowiedział lekarz.
- Jak to napastnik nie był sam? - niedowierzała Moreno.
- Zaatakowała go liczna grupa, więc nie sądzę żeby to było umówione spotkanie na załatwienie osobistych porachunków.
- O mój Boże, czy mogę go już odwiedzić?
- Tak, ale muszę wiedzieć kiedy przyjadą jego rodzice?
- Dyrektor Gerardi przecież powiedział, że jego matka niedługo tu będzie. - zdenerowała się Meg.
- To mi nie wystarczy, masz może do niej jakiś telefon? - zapytał doktor.
- Nie, jest dopiero drugi dzień szkoły, nawet nie poznałam jego matki! Mogę już do niego iść? - krzyczała Moreno.
- Dobra, idź. Tylko pamiętaj, może nic nie mówić, bo został mocno pobity. Poza tym jest zmęczony i jeszcze nie wiemy, czy z jego głową jest wszystko w porządku.
- On już od dawna nie ma w porządku ze swoją głową. - rzuciła ironią dziewczyna i weszła do pokoju, w którym leżał Greg.
Zobaczyła leżącego go na łóżku, wpatrującego się w okno. Był mocno zamyślony, skupiony na tym co się stało. Meg podeszłą do niego powolnym krokiem i szepnęła:
- Hej Greg.
- Eee... kim jesteś? Co tu... robisz? - z ledwością wykrztusił z siebie House.
- Nie męcz się. Jestem twoją koleżanką z klasy. Upierdliwa Meg, może kojarzysz? - zażartowała Moreno.
- Upierdliwa... Meg. Cieszę... się, że... cię widzę. Co... się stało? - zapytał Greg.
- Zostałeś pobity, ale nic nie mów. Musisz odpoczywać.
- Pobity? Przez... kogo?
- To nieważne, musisz leżeć spokojnie. Zaraz będzie tu twoja matka. - powiedziała Meg z uśmiechem na ustach.
- Nie... ona nie... może mnie zobaczyć w... takim stanie. - rzekł Greg i zaczął trzepotać się w łóżku.
Urządzenia wskazywały, że jego serce bije coraz mocniej. Ciśnienie wzrastało, nie wiadomo dlaczego chłopak tak bardzo się przestraszył. Moreno szybko wybiegła z jego pokoju i zawołała o pomoc. Pielęgniarki kazały jej wyjść za drzwi, zasłoniły rolety i zajęły się Housem. Meg również bardzo się zlękła. Obawiała się, że przez nią może Gregowi stać się coś poważnego. Nagle na szpitalny korytarz wbiegła jakaś zdenerwowana kobieta. Zaczęła krzyczeć:
- Gdzie jest mój synek? Co się stało mojemu synkowi?
Pielęgniarki zatrzymały ją, a jedna z nich zapytała:
- Co się stało? Jak się pani nazywa?
- Jestem Blythe House, dostałam telefon, że mój syn wylądował w tym szpitalu.
- Proszę się uspokoić. Niech pani usiądzie, zaraz zapytam o to lekarza. - odpowiedziała pielęgniarka.
- Dobrze, dziękuję. - rzekła kobieta i usiadła na najbliższym krześle.
Meg usłyszała tą rozmowę i postanowiła podejść do pani House aby porozmawiać.
- Dzień dobry pani! - zawołała dziewczyna.
- Dzień dobry. Kim jesteś? - zdziwiła się pani Blythe.
- Nazywam się Meg Moreno. Jestem koleżanką Grega ze szkoły, pani jest jego matką, tak?
- Tak. Co się stało Gregowi? - szybko zapytała przestraszona kobieta.
- Jacyś huligani go zaatakowali. Został mocno poturbowany.
- O mój Boże, nic mu nie jest?
- Nie, lekarze mówią, że wszystko będzie z nim w porządku. - skłamała Moreno.
- Bardzo się cieszę, mogę się z nim zobaczyć?
- W tej chwili to nie jest możliwe. Jest badany. Mogę pani zadać jedno pytanie?
- Tak, o co chodzi?
- Gdy wspomniałam Gregowi o pani, on bardzo się zdenerwował. Dlaczego?
- Eee... to są osobiste, prywatne problemy. Pilnuj swojego nosa, dziewczyno! - zdenerwowała się pani House.
- Dobrze, tak tylko pytam. - powiedziała Meg i odwróciła wzrok w kierunku sali, na której leżał Greg.
Była bardzo zdenerwowana. Bała się, że jeżeli przez to, że wspomniała o jego matce on nie wyzdrowieje, będzie miała wyrzuty sumienia do końca życia. Zdziwiła się również obskórną odpowiedzią mamy House'a. Wygląda ma miłą i sympatyczną kobietę, a tym czasem jest kąśliwa jak pszczoła. Wiedziała, że w domu Grega dzieje się coś niedobrego i przyrzekła sobie, że za wszelką cenę mu pomoże w rozwiązaniu jego kłopotów.
Zbliżała się godzina 20.00, a Charlie nadal zastanawiał się, jak zmusić Rufusa do tego, aby przyznał się, że to on pobił House'a. Wiedział, że nie będzie łatwo. Murphy będzie trzymał język za zębami, a Theo będzie udawał, że nic o tym nie wiedział. Spotkał się w szkole z dyrektorem Gerardim.
- Dobry wieczór, panie dyrektorze! - zawołał w drzwiach.
- Dobry wieczór Charlie. Co ty tutaj robisz? Idź do domu.
- Niepokoi mnie sprawa House'a. Chciałbym to załatwić jeszcze dziś.
- Dziś jest na to za późno. Niecałą godzinę temu wróciliśmy od Grega, a tych chuliganów nie ma już w szkole. Załatwimy to jutro. - powiedział spokojnie dyrektor.
- Zrobię Rufusowi domową wizytę. Wiem gdzie mieszka, bo w końcu jesteśmy w tej samej klasie. - rzekł Rogers i spojrzał dyrektorowi prosto w oczy.
- Nie! Nie masz mojego pozwolenia. - krzyknął pan William.
- Ale ja go wcale nie potrzebuję. - powiedział z fałszywym uśmieszkiem na twarzy i wyszedł z gabinetu.
- Jak to zrobisz to komuś innemu oddasz swój tytuł przewodniczącego juniorów! - zawołał pan Gerardi, ale Charlie go nie usłyszał, albo nie chciał usłyszeć.
Tymczasem w szpitalu Meg i pani House nadal oczekiwały na lekarzów. Doktor Farris wyszedł z izby lekarskiej i zawołał do siebie pannę Moreno.
- Co się stało podczas twojej wizyty u chłopaka?
- Nic, tylko rozmawialiśmy.
- O czym rozmawialiście? Taki atak nie mógł być wywołany zwykłą rozmową. - denerwował się lekarz.
- Zaczął wariować, gdy ruszyliśmy temat jego ma... - dziewczyna nie zdążyła dokończyć, ponieważ podbiegła do nich pani Blythe i zawołała:
- Gdzie jest mój syn, doktorze? Mogę się z nim zobaczyć?
- Wizyta będzie możliwa dopiero jutro, ponieważ czas odwiedzin już się skończył. Najlepiej będzie, gdy pojadą panie do domu.
- Nie, ja tutaj zostaję. - powiedziała Meg.
- Nie bądź głupia. Wracaj do domu, ja będę tutaj czuwała, w końcu jestem jego matką. Ty go wcale nie znasz, nic o nim nie wiesz. - przez matkę Grega zaczęła przemawiać jakiegoś rodzaju zazdrość.
Meg miała dość tego wszystkiego, nie mogła już dłużej wytrzymać głupich docinek pani House. Zdenerwowana, z łzami w oczach krzyknęła:
- Już wiem dlaczego dostał ataku, gdy wspomniałam mu o pani! Bo jesteś zwykłą suką, kobietą bez serca!
- Nie pozwalaj sobie na takie słowa, dziewczyno! I dlaczego nic nie wiedziałam o ataku? - spojrzała w kierunku lekarza, a w tym czasie Moreno wybiegła ze szpitala.
Usiadła się na ławce przy szpitalu i miała zamiar spędzić tam całą noc. Dla niej najważniejsze było zdrowie House'a, bała się, że będzie miała wyrzuty sumienia, kiedy coś mu się stanie. Wyciągnęła chusteczkę z kieszeni i zaczęła w nią wylewać swoje gęste łzy.
Charlie postanowił odwiedzić Rufusa, mimo że nie miał pozwolenia dyrektora. Gdy doszedł na ulicę na której mieszkał Murphy, spojrzał na jego dom i zastanowił się jeszcze raz. Bał się, że jeśli coś pójdzie nie tak, to dyrektor nie będzie miał dla niego litości. W końcu odważył się na pierwszy krok i zapukał do drzwi. Stał przed drzwiami 5 minut, jednak nikt mu nie otwierał. Widział przez okienko, że na korytarzu jest zapalone światło. Postanowił wejść do środka. Powolnym krokiem ruszył w kierunku kuchni i zobaczył matkę Rufusa z nowym kochankiem uprawiających seks na stole.
- Tak, tak. Taaaaaaaak! - krzyczała kobieta.
Charlie chciał szybko się stamtąd usunąć, jednak pani Murphy zdążyła go zauważyć. Szybko nakryła się kuchennym ręcznikiem, a jej facet minął Rogersa i ruszył w kierunku salonu po swoje rzeczy.
- Kim jesteś? Co ty tutaj robisz? - zawołała.
- Nazywam się Charlie Rogers, jestem znajomym Rufusa i właśnie go szukam. Ale nie będę przeszkadzał, przepraszam.
- Nie, nie. Poczekaj! Na kolegę mojego syna mi nie wygladasz, więc pozostaje jedno pytanie. Co on znowu najlepszego narobił?
- Nie chcę z panią rozmawiać, peszę się. Jest pani w połowie naga. - powiedział zarumieniony chłopak.
- Nie przesadzaj, widziałeś mnie całą nagą, gdy ten facet mnie posuwał. Teraz najważniejsze części ciała mam zakryte, a ty chyba nie jesteś gejem, żeby się tego obawiać! - wkurzyła się pani Murphy.
- Nie, nie jestem gejem. - odpowiedział Rogers.
- Więc co się stało? Co zrobił mój syn? - zapytała kobieta.
- Jest podejrzany o mocne pobicie jednego z nowych uczniów naszej szkoły. Chłopak teraz leży w szpitalu i jest w ciężkim stanie.
- No, cholera! Wiedziałam, że on zrobi coś głupiego. A to dopiero początek roku szkolnego. Niech to szlag!
- Gdzie jest Rufus, chciałbym z nim pogadać.
- Włóczy się gdzieś po mieście. Ale zostaw to mnie, już ja mu dam nauczkę.
- Gdzie najczęściej przebywa? - zapytał z większym przekonaniem Charlie.
- Dlaczego tak bardzo zależy ci na rozmowie z Rufusem.
- Po prostu muszę z nim porozmawiać. Więc gdzie on jest?
Pani Murphy podała mu dokładny adres jego kolegi Danny'ego, u którego prawdopodobnie jest Rufus. Szybkim krokiem Charles ruszył w kierunku tego mieszkania. Zaczęło się ściemniać.
W szpitalu matka Grega zapukała do izby lekarskiej. Chciała porozmawiać z doktorem Farrisem. Gdy ten wyszedł, powiedziała:
- Proszę pana, czy na pewno nic mu nie będzie?
- Będzie cały, proszę się nie martwić. Niech pani jedzie do domu i odpocznie, dobrze? - poprosił lekarz.
- Tak pan myśli? Może jednak pojadę. Ale proszę się dobrze opiekować Gregiem!
- Jest pod najlepszą opieką w całym Baltimore, proszę mi wierzyć. - powiedział doktor, a po tych słowach pani House opuściła szpital.
Zaintrygowany słowami panny Moreno lekarz postanowił odwiedzić House'a. Usiadł się koło jego łózka i szepnął jego imię. Greg przebudził się.
- Co... się stało? Gdzie... jestem?
- Jesteś w szpitalu, mówiła ci już o tym koleżanka.
- Koleżanka? Aaa... koleżanka. Upierdliwa... Meg. Pamiętam. - powiedział Greg.
- Pamiętasz dokładnie o czym z nią rozmawiałeś? - zapytał doktor.
- Mniej więcej.
- Czy możesz mi powiedzieć, co tak bardzo cię zdenerwowało, gdy Meg wspomniała o twojej matce.
- Nie! Ona... nie miała się... dowiedzieć, że... jestem w... szpitalu i mnie pobito! - krzyczał House, chociaż jego krzyk zdawał się być lekko słyszalny.
- Dlaczego nie miała się o tym dowiedzieć?
- Nie... wiem.
- Powiedz mi Greg, jestem lekarzem.
- Ona nie mogła się o... tym dowiedzieć. Po prostu... nie mogła. - rzekł Greg.
- Co się wydarzy teraz, gdy już o tym wie?
- Wyrzucą mnie... ze szkoły. Nie miało... być żadnych... awantur. Wracamy... do Los... Angeles. Piękne miasto! - zawołał Greg i zasnął.
Zaciekawienie lekarza nie zmalało po rozmowie z chłopakiem. Wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej go to zaintrygowało. Wstał z krzesła i wyszedł z sali na której leżał House.
Charlie zbliżył się już do domu Danny'ego. Zapukał do drzwi i otworzył mu jakiś blondwłosy chłopak, który był już trochę zapity.
- Kto ty?
- Jestem Charlie, jest tutaj Rufus?
- Miło mi, Danny jestem. Może jest, a może go nie ma. - mówił dalej chłopak.
- Powiedz mi, albo sam wejdę i go poszukam.
- W tym tłumie będzie ci ciężko. - zażartował Danny.
Zdenerwowany Rogers popchnął go i otworzył sobie wejście do sali, w której była impreza. Było pełno alkoholu i narkotyków. Zobaczył Murphy'ego wciągającego jakiś biały proszek nosem. Podszedł do niego i podniósł go z sofy za kołnierz. Popchnął go w kierunku ściany i powiedział:
- I co, teraz jesteś taki cwany, co? No dalej, proszę.
- O co ci chodzi, Chuck?
- Dobrze wiesz!
Charlie wiedział, że jest słabszy od Rufusa, jednak poczuł w sobie taką siłę i wolę walki, że wcale nie czuł przed nim strachu. Uderzył go mocno w twarz, a że chłopak był już naćpany od razu padł na ziemię. Do Rogersa dobrali się jego koledzy i zadali mu trochę silnych ciosów. Nagle wszyscy usłyszeli krzyk:
- Policja! Spadamy!
Funkcjonariusze policji weszli do budynku i łapali wszystkich młodych po kolei. Niektórym udało się zwiać, ale Charlie i większość chłopców Rufusa nie dała rady. Zostali złapani i zawiezieni na posterunek policji.
- Dlaczego bawicie się narkotykami, co? - powiedział ironicznie jeden z policjantów.
- To nie tak. Ja nie używałem, naprawdę. To nie jest tak jak się wydaje. - krzyczał Charlie.
- I jeszcze na dodatek kłamie i bije się pod wpływem narkotyków. Na posterunek z nimi, z wszystkimi. - zawołał główny komendant.
Charlie był przerażony, nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Bał się konsekwencji, zresztą jak zawsze. Ale jeszcze nigdy nie był w tak wielkich tarapatach.
Pan William powoli już wychodził ze swojego gabietu, ale dostał jeszcze jeden faks. Odebrał go i przeczytał:
"Dyrektorze Gerardi! Bardzo przepraszamy za zachowanie naszego syna i jednocześnie składamy rezygnację z jego nauki w tej szkole. Będzie się uczył gdzieś indziej, w szkole, która odpowiada poziomem temu łobuzowi. Tutaj zdecydowanie by sobie nie poradził. Niżej podpisany, John House."
Dyrektor nic z tego nie rozumiał, wydawało mu się, że to Greg był ofiarą. Zdziwiony wyszedł z biura i szykował się na kolejny dzień pełen wrażeń.

Wkrótce kolejny odcinek. Piszcie w komentarzach czy się wam podoba.



PostWysłany: Sob 23:02, 13 Cze 2009
DracoPOL
Pediatra
Pediatra



Dołączył: 08 Cze 2009

Posty: 479

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Robi się ciekawie :D



PostWysłany: Nie 0:26, 14 Cze 2009
kocia0403
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 06 Maj 2009

Posty: 15

Miasto: Kraków
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Coraz bardzie ciekawie ,tak jak powiedziala moja przedmowczynia. Czekam na kolejna czesc :D



_________________
"Doing nothing is not a plan it is a specyficly lack of a plan"

PostWysłany: Nie 9:30, 14 Cze 2009
Betti
Chirurg dziecięcy
Chirurg dziecięcy



Dołączył: 13 Kwi 2009
Pochwał: 13

Posty: 2631

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Ciekawe i pomysłowe. Ogólnie mi sie podoba ale nie każ nam długo czekać na kolejną część.



_________________

Banner pożyczony od Jeanne
Zamałżowiony kochanej Pauli :*

PostWysłany: Nie 19:57, 14 Cze 2009
lesio
Starachowicki Magnat
Starachowicki Magnat



Dołączył: 31 Sty 2009
Pochwał: 15

Posty: 5489

Miasto: Starachowice
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Ze względu na to, że ostatnio mam trochę mniej czasu na pisanie w związku z zamieszaniem wokół końca roku szkolnego postanowiłem, że będę publikował mój fik w inny sposób, bowiem każdy odcinek podzielę na trzy części. A oto pierwsza część trzeciego odcinka, zapraszam do czytania.

HOUSE - LATA MŁODOŚCI
Odcinek 3 "Troubles" Part 1/3


Rozpoczął się kolejny dzień, który dla niektórych zapowiadał się nieciekawie. Za oknem było słonecznie, a dyrektor Gerardi przesiadywał w swoim biurze. Wypełniał papierkową robotę, ale nie zapomniał o sprawie House'a. Nagle ktoś zapukał do drzwi jego gabinetu.
- Proszę wejść! - zawołał dyrektor.
- Dzień dobry! - usłyszał cichy głosik, który wydobył się zza otwierających się powoli drzwi.
- Dzień dobry Meg! Coś się stało?
- Ma pan chwilkę, panie dyrektorze? - zapytała Moreno.
- Jestem trochę zajęty, ale mogę znaleźć chwilę. Nie spodziewałem się, że będziesz dziś w szkole.
- Dlaczego?
- Myślałem, że będziesz zmęczona po wczorajszych wydarzeniach. - wyjaśnił pan Will.
- Jestem trochę rozdrażniona, ale to przejdzie. A po drugie nie będę opuszczała zajęć w drugim dniu nauki. - parsknęła Meg.
- Tak, tak. Wiesz, ja też muszę o czymś z tobą pogadać. - powiedział dyrektor.
- O czym? - zaciekawiła się dziewczyna.
- Wiesz coś może o rodzicach Grega, jakie on ma z nimi kontakty?
- Nie za bardzo, ale wiem, że Greg nie darzy ich nadzwyczajną sympatią.
- Dlaczego?
- Nie mam zielonego pojęcia. Gdy w szpitalu wspomniałam mu o jego matce, to dostał jakiegoś ataku, podobno przez zdenerwowanie.
- To wcale dobrze nie wróży. - powiedział pan Gerardi drapiąc się po brodzie. - Spójrz na to!
- Co to jest? - rzekła Meg odbierając od dyrektora faks od pana House'a.
- Przeczytaj.
Meg wpatrywała się w kartkę, a każde kolejne zdanie czytała z coraz większym niedowierzaniem. Gdy odłożyła faks, zawołała:
- O mój Boże, dlaczego? Przecież to wcale nie była wina Grega!
- Wiem, ale taka jest decyzja jego ojca. Dzisiaj postaram się jeszcze znaleźć czas i umówić się z nim na spotkanie, ale nie wiem czy to coś zmieni. Myślę, że tu nie chodzi o to.
- A o co? - zdziwiła się Moreno.
- Pan House pewnie sądzi, że jego syn nie jest bezpieczny w tej szkole, dlatego chcą go stąd zabrać. Pojedziesz dzisiaj do Grega?
- Nie wiem, póki będzie tam jego matka, to chyba nie mam wstępu na salę. Trochę wczoraj zbroiłam. Ale postaram się z nim o tym porozmawiać.
- Dobrze, ja jeszcze muszę załatwić wszystko z Volakisem. A ty o czym chciałaś porozmawiać?
Gdy ledwo otworzyła usta przerwało jej mocne stukanie w drzwi gabinetu. Był to jeden z nauczycieli, który dostał ważną informację.
- Panie dyrektorze, mamy problem. - zawołał Craig Stiles, nauczyciel fizyki.
- O co chodzi?
- Kilku z naszych uczniów zostało zabranych do aresztu. Zostali oskarżeni o posiadanie i używanie narkotyków.
- O mój Boże, kto został złapany? - zapytał oszołomiony pan Gerardi.
- Pięcioro naszych uczniów, ale zdziwiłem się, gdy zobaczyłem na liście którą dostałem od policji nazwisko Rogersa.
- Charlie? To musi być jakaś pomyłka, Charlie nigdy nie miał do czynienia z narkotykami, to wzorowy uczeń. - wyciągnął chusteczkę z kieszeni i otarł spocone czoło.
- Niestety, policja chyba się nie pomyliła, Charles nie przyszedł dziś na zajęcia.
- To musi być pomyłka, to musi być pomyłka. - powtarzał w kółko i zdenerwowany wyszedł z gabinetu.
Meg również była bardzo zaskoczona. Nie spodziewała się, że taki uczeń jak Charlie, przewodniczący samorządu uczniowskiego mógł wplątać się w taką aferę. Szybkim krokiem opuściła gabinet dyrektora i wróciła zaniepokojona na swoje zajęcia.
Zdenerwowany dyrektor poprosił Stiles'a o pokazanie mu listy, którą otrzymał od funkcjonariusza policji.
- Rufus Murphy. Tutaj również jest jego nazwisko.
- Tego akurat się spodziewałem, on od siódmej klasy sprawiał problemy. - dotrzymywał kroku dyrektorowi nauczyciel.
- Nie rozumiesz? Wszystko się ze sobą wiąże! - krzyknął pan Gerardi.
- Nie rozumiem, co Rogers ma wspólnego z Murphy'm?
- Nie twoja sprawa. A poza tym, gdy przyszedł ten policjant powinieneś mnie do niego zawołać.
- Nie było czasu, to wszystko działo się tak szybko, byłem zaskoczony.
- I co z tego? Straciłeś rozum czy co? Takich spraw nie powinieneś załatwiać na własną rękę! - denerwował się dyrektor.
- Przepraszam, ale emocje wzięły górę!
- Zwalniam cię, właśnie tym poświadczyłeś o swojej niekompetencji!
- Co takiego? Ale dlaczego, na jakiej podstawie? - zdziwił się fizyk.
- Po prostu spieprzyłeś sprawę! - spojrzał Stiles'owi groźnie w oczy i wyszedł ze szkoły.
Ruszył w kierunku swojego samochodu, był zaniepokojony tym, że Charles wplątał się w jakieś kłopoty przez swoją nieostrożność. Chciał jak najszybciej załatwić sprawę i rzucając wszystkie swoje obowiązki pojechał w kierunku posterunku policji.

Mam nadzieję, że się wam spodobało, pozdrawiam wszystkich forumowiczów.

Dodano 16 godzin 50 minut temu:

Witam wszystkich, którzy na bieżąco śledzą perypetie bohaterów w moim fiku. Zapraszam do czytanie drugiej części trzeciego epizodu i liczę na komentarze.

HOUSE - LATA MŁODOŚCI
Odcinek 3 "Troubles" Part 2/3


Tymczasem w szpitalu House oczekiwał na wizytę psychologa. Nie miał najmniejszej ochoty z nim rozmawiać, ale musiał to zrobić, ponieważ tak ustalił doktor Farris. House go nie polubił, ale wiedział, że tylko stara się dobrze wypełnić swoje obowiązki. Wiedział też, że jeżeli on kiedyś zostanie lekarzem to też nie uzyska szacunku wszystkich pacjentów. Nagle drzwi od sali otworzyły się z wielkim hukiem. Z dwiema dużymi torbami wkroczyła przez nie matka Grega. Z uśmiechem na twarzy powitała syna:
- Cześć skarbie!
- Hej mamo! Co tutaj robisz? - spytał grzecznie Greg.
- Przyszłam cię odwiedzić. Przepraszam, że nie przyszłam wcześniej, ale lekarze nie chcieli mnie wpuścić. - powiedziała pani Blythe.
- Tak, oczywiście. Dlaczego się uśmiechasz? - zapytał zaciekawiony.
- Ponieważ cieszę się, że mogę cię zobaczyć.
- Czy to oznacza, że wracamy do Los Angeles?
- Prawdopodobnie wracamy, przecież pamiętasz naszą umowę.
- Ale to nie była moja wina, zostałem zaatakowany! - krzyknął tracąc powoli głos.
- Co z tego? Mieliśmy umowę, miało nie być żadnych afer z twoim udziałem. Poza tym, nie ma tu odpowiedniego dla ciebie towarzystwa.
- Jak to? Przecież jeszcze nikogo nie poznałaś.
- Poznałam niejaką pannę Moreno. Była bardzo niekulturalna.
- Na pewno ją sprowokowałaś. Nie wierzę, żeby Meg zachowywała się niekulturalnie.
- Przecież wcale jej nie znasz. Ile razy z nią rozmawiałeś?
- Parę razy, ale to wystarczyło żeby poznać jej osobowość.
- Ty chyba już zwariowałeś! Myślisz, że jesteś takim geniuszem, żeby po jednej czy dwóch rozmowach całkowicie rozszyfrować człowieka? - zdenerwowała się pani House.
- Coraz częściej zachowujesz się jak John.
- Przecież mówiliśmy, że nadal masz mówić na niego jak na ojca.
- Ale nie jest moim ojcem. A ty miałaś mnie popierać i walczyć o moje marzenia!
House chciał jak najszybciej zakończyć tę rozmowę. Zamknął oczy i nie wdychał powietrza. Chciał sprowokować atak i to mu się udało. Stracił przytomność, a matka szybko zawołała pielęgniarki i lekarzy. Zaniepokojona wyszła z sali i przyglądała się przez okno tak długo, póki nie zasłonili żaluzji. Po ostatnich słowach Grega, które wpadły jej do głowy, miała dużo czasu na przemyślenie swojego zachowania.
Dyrektor Gerardi dojechał na posterunek bardzo szybko. Wyszedł z samochodu i biegł w kierunku drzwi wejściowych. Podszedł do biura informacji i powiedział:
- Witam, jestem dyrektorem Baltimore Polytechnic Institute. Chcę się dowiedzieć o szczegółach zamknięcia moich uczniów.
- Skontaktuję pana z naszym funkcjonariuszem, który prowadzi tą sprawę.
- Nie trzeba. - zawołał wychodzący zza drzwi młody policjant o grubym, twardym głosie. - Już tutaj jestem. Spodziewałem się, że pan tutaj zagości.
- Dlaczego nie skontaktował się pan najpierw ze mną w tej sprawie?
- Myślałem, że pan Stiles to zaufany nauczyciel. A poza tym, chciałem mieć to jak najszybciej za sobą.
- Jesteś za młody na prowadzenie takich spraw, jak się nazywasz? Poskarżę się komendantowi.
- On i tak ma to wszystko gdzieś. Nic go to nie interesuje. Proszę za mną do mojego gabinetu, tam porozmawiamy w spokoju.
Dyrektor Gerardi posłuchał policjanta i razem z nim ruszył w kierunku jego gabinetu. Chciał załatwić sobie rozmowę z Rogersem, ale wyczuwał w głosie młodego funkcjonariusza prawa pewną obojętność na jego losy. Usiedli przy biurku i rozpoczęli rozmowę.
- Więc to pan ma takich niepokornych uczniów, którzy już w pierwszych dniach roku szkolnego lądują w takim gównie.
- Niech pan uważa trochę na słowa! - krzyknął Gerardi. - Może jesteś policjantem, ale widać, że brak ci doświadczenia.
- Tak? Przeszedłem wzorowo szkołę policyjną, mogę pokazać panu moje dyplomy. Ale ma pan rację, panie Gerardi. Policjantem z własnym biurkiem jestem dopiero rok. Ale i tak niedługo zamierzam to rzucić. Chcę zostać detektywem i myślę, że uda mi się to osiągnąć.
- Taki z pana cwaniak? Myśli pan, że jest mądrzejszy od innych, bo wzorowo ukończył szkołę policyjną? Ale to nie prawda. Nie jest pan lepszy od nikogo!
- Tak pan myśli? Ale to tylko pana zdanie, wie pan, mało który 22-letni chłopak ma już swoje biurko na komisariacie.
- Jest pan przemądrzały, ale i tak prędzej czy później stoczy się pan na dno. Jestem tego pewien. - zdenerwował się pan William.
- Przyszedł pan tutaj po to, żeby się ze mną kłócić, czy chce pan coś załatwić?
- Chcę porozmawiać z jednym z uczniów, którego wczoraj złapaliście, ale załatwię to z komendantem. - powiedział dyrektor i wstał z krzesła.
Spojrzał na plakietkę zawieszoną na drzwiach gabinetu i powiedział:
- Zapamiętam sobie pana bardzo dokładnie, funkcjonariuszu Tritter.
- Tak, bardzo się cieszę. - powiedział z fałszywym uśmieszkiem policjant, a dyrektor opuścił komisariat.
W tym samym czasie House został odratowany. Był bardzo zmarnowany, ale cieszył się, że udało mu się wypłoszyć matkę z sali, ponieważ miał jej już dosyć. Powoli przygotowywał się na wizytę psychologa.

Ponownie mam nadzieję, że się podobało i proszę o komentowanie tej części, czy wam się podoba, czy nie. Pozdrawiam wszystkich.



PostWysłany: Sro 13:43, 17 Cze 2009
DracoPOL
Pediatra
Pediatra



Dołączył: 08 Cze 2009

Posty: 479

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Mam dla was ostatnią część trzeciego epizodu, piszcie w komentarzach czy się wam podoba. Zapraszam do czytania.


HOUSE - LATA MŁODOŚCI
Odcinek 3 "Troubles" Part 3/3


House leżał w szpitalnym łóżku trochę przygnębiony. Spoglądał przez okno, widząc słońce wpadające przez szybę pojawił się na jego twarzy malutki uśmiech. Wiedział, że psycholog zada parę nieodpowiadających mu pytań. Lekko dotknął swojej twarzy, jednak zabolało go, ponieważ miał na niej dużego siniaka. Usłyszał dźwięk rozsuwających się drzwi i skierował głowę w kierunku wejścia. Zobaczył piękną kobietę w fartuchu, która usiadła koło jego łóżka.
- To pani jest moim psychologiem? - zapytał zdumiony.
- Tak, nazywam się Anne Madison. Myślałeś, że będę mężczyzną, tak?
- Raczej tak. - odpowiedział speszony House.
- Jesteś gotowy na rozmowę?
- Co pani ma na myśli mówiąc "gotowy"?
- Takie pytanie właśnie oznacza, że jesteś gotowy. Dobrze, więc zadam pierwsze pytanie.
- Za jaką stawkę? Bo wie pani, czuję się jak w teleturnieju.
- Jesteś dowcipny, to dobrze. Powiedz mi, proszę, jakie są twoje kontakty z rodzicami?
- Nie są najlepsze, ale też nie najgorsze.
- Więc w takim razie dlaczego sprowokowałeś atak podczas wizyty matki?
- Nie sprowokowałem żadnego ataku - zdenerwował się House.
- Tak, dobrze. Czym zajmuje się twój ojciec?
- Niczym.
- Jak to niczym? Jest bezrobotny?
- Teraz już tak, wcześniej był żołnierzem, a gdy przeszedł na emeryturę miał pracować za biurkiem w Los Angeles.
- Co się stało, że nie pracuje za biurkiem?
- Czy pani jest głupia, czy tylko udaje? Jesteśmy w Baltimore to jak może pracować w Los Angeles?
- Dlaczego przeprowadziliście się do Baltimore skoro ojciec miał pracę w innym mieście? - drążyła temat pani Madison.
- Matka miała pracę tutaj, zagrali o to, gdzie się przeprowadzamy i ojciec wyciągnął dłuższą zapałkę. - skłamał Greg.
- Rozumiem. Więc czym zajmuje się twoja matka?
- Jest nauczycielką.
- Tak, to ciekawe, bo przed spotkaniem z tobą sprawdziłam dane twoich rodziców. Matka pracuje jako kelnerka w restauracji, dlaczego skłamałeś?
- Bo lubię kłamać. A poza tym nauczycielka i kelnerka to bardzo podobne do siebie zawody. - parsknął House.
- Tak, czy myślisz, że nasza rozmowa ma sens, skoro zamierzasz cały czas kłamać?
- Nie, ta rozmowa nie ma żadnego sensu! I nigdy nie będzie miała. - powiedział Gregory.
- W takim razie nie mam tu czego szukać. Przyjdę jutro. Myślę, że jeszcze trochę sobie porozmawiamy, bo zostajesz na tygodniowej obserwacji. - rzekła pani psycholog i opuściła salę.
House miał już dosyć szpitala i tych wszystkich lekarzy. Jednocześnie chciał być jak najdalej od swoich rodziców. Był zakłopotany, zamknął oczy i zaczął rozmyślać.
Dyrektor Gerardi załatwił z komendantem wizytę u Charliego. Wszedł do jakiegoś pustego pomieszczenia wskazanego mu przez ochroniarza i usiadł na krześle. Po chwili przez drzwi przeszedł Rogers zakuty kajdankami.
- One nie będą potrzebne. - zawołał pan Will.
Policjant zdjął kajdanki Charliemu i zamknął za sobą drzwi. Chłopak trochę przerażony nic nie mówiąc usiadł na drugim krześle. Przez jakiś czas siedzieli w milczeniu, w końcu dyrektor odważył się na parę słów.
- Co się stało? - zapytał spokojnym głosem.
- Nie wiem, to wszystko działo się tak szybko. Poszedłem do niejakiego Danny'ego, u którego Rufus był na imprezie. Podszedłem do niego i zacząłem się z nim bić. Wszędzie było pełno nielegalnego alkoholu i prochów. Nagle do budynku wpadła policja, a ja nie wiedziałem co zrobić. Nie zdążyłem uciec.
- Próbowałeś o tym powiedzieć policjantom?
- Nie dali mi dojść do słowa. Ale sam fakt, że byłem tam w trakcie łapaniny działa na moją niekorzyść.
- Cholera Charlie! - powoli tracił nerwy. - Przecież zakazałem ci działać na własną rękę. Miałeś z nim pogadać w szkole, a nie wszczynać bójki!
- Przepraszam panie dyrektorze.
- Przeprosiny tu nie wystarczą. Wiesz, że będę musiał cię stąd wydostać, a później wyciągnąć konsekwencje. Znasz dobrze regulamin, Charlie! Wiesz co grozi za taki numer.
- Wiem, mogę zostać wyrzucony ze szkoły. - powiedział Rogers i schylił głowę w dół.
- Otóż to, Charlie, otóż to. Muszę działać sprawiedliwie i ukarać cię w taki sam sposób, w jaki ukaram resztę złapanych wczorajszej nocy przez policję.
- Ale ja nie chcę odchodzić z Poly.
- To trzeba było mnie wysłuchać, Charlie. Pogadam z policją, to oni dostosują karę do twoich wyczynów. - rzekł dyrektor ze smutkiem w głosie i opuścił pomieszczenie.
Charlie był przerażony. Nie wiedział, że przez House'a jego życie może obrócić się do góry nogami. Zasłonił twarz swoimi dużymi dłońmi i zaczął płakać. Ale dobrze wiedział, że sam płacz tu nie pomoże.
Tymczasem do szpitala przyjechała Meg. Na początku ostrożnie wychyliła głowę na korytarz, ale gdy nie zobaczyła tam pani Blythe, to postanowiła wkroczyć. Szybkim krokiem minęła korytarz i spojrzała przez szybę do sali House'a. Nie widząc tam nikogo, weszła do pokoju. Delikatnie usiadła się przy nogach Grega i lekko go szturchnęła.
- Greg, śpisz?
- Nie, nie mogę spać. Myślę o tych wszystkich wydarzeniach z ostatnich dni. - odpowiedział kierując głowę w kierunku dziewczyny.
- Widzę, że już ci lepiej. Dobrze mówisz i chyba pamięć nie zawodzi.
- Tak, ale czuję się, jakbym wczoraj porządnie się schlał. - uśmiechnął się chłopak.
- Był już u ciebie psycholog? - zapytała Moreno.
- Tak, to była kobieta. Ale zadaje tyla samo pytań, a może nawet więcej co ty.
- Bardzo śmieszne, House. I jak się czujesz po jej wizycie?
- Dziwnie, trochę ją okłamywałem.
- Co przed nią ukrywałeś? - zapytała zaciekawiona Meg.
- To, że ojciec nie jest moim prawdziwym ojcem, a matki mam już serdecznie dość, bo nie dotrzymała wiążącej nas umowy.
- O mój Boże, od kiedy o tym wiesz?
- O ojcu? Od kiedy mam 12 lat. Na początku miałem do rodziców żal, jednak później minął. Ale ojciec przez cały czas jest dla mnie niemiły. I to mnie denerwuje.
- Dlaczego mi się zwierzyłeś? - zmieniła temat.
- Bo chcę od ciebie numer telefonu. - powiedział House i spojrzał znacząco na Meg.
- Naprawdę? Masz mój numer do domu, czasami może odebrać siostra, która jest trochę zrzędliwa, ale zwykle będę odbierała ja. Trzymaj. - sięgnęła do torebki po notesik, wyrwała karteczkę i napisała na niej ciąg liczb.
- Bardzo się cieszę, na pewno kiedyś zadzwonię.
- Mam nadzieję. - uśmiechnęła się Moreno.
Jeszcze przez długą chwilę patrzeli sobie w oczy i rozmawiali o wszystkim i o niczym. Uśmiechali się, śmiali do siebie. Po prostu dobrze spędzali ze sobą czas. House już od dawna z nikim tak szczerze nie rozmawiał. Chciał się przed nią całkowicie otworzyć, poczuł w niej swoją bratnią duszę.
Pan Gerardi wrócił już do szkoły. Był sfrustrowany wszystkimi wydarzeniami, a z policją o sprawie zamkniętych uczniów mógł rozmawiać dopiero następnego dnia. Siedział przez moment w samochodzie. Położył głowę na kierownicy i był zły na siebie, że nie dopilnował Charliego. Ten chłopak był dla niego jak syn, wytworzyła się między nimi przez te razem spędzone dni jakaś dziwna więź. W końcu wyszedł z samochodu i poszedł w kierunku sekretariatu uczniowskiego.
- Gdzie jest Nestor? - zapytał pewną uczennicę.
- Zaraz powinien tu być, niech pan dyrektor chwilkę poczeka.
Po dwudziestu minutach czekania w końcu przez drzwi sekretariatu przeszedł przewodniczący samorządu uczniowskiego seniorów, Nestor Wright. Gdy zobaczył dyrektora, od razu do niego podszedł.
- Co się dzieje, panie dyrektorze? - zapytał Nestor.
- Musisz się czymś zająć, bo mam naprawdę dużo spraw na głowie.
- Jestem do pańskiej dyspozycji. Co mogę zrobić?
Dyrektor Gerardi poinformował Nestora o wszystkich informacjach związanych z House'm. Wiedział, że na początku postanowił go w to nie angażować, ale miał za dużo problemów, żeby zajmować się Volakisem.
- Więc twoim zadaniem jest wyciągnięcie informacji z Theodore'a. - zakończył pan Will.
- Ale jeśli on nie jest w to zamieszany?
- Tego właśnie chcemy się dowiedzieć. Zrób to jeszcze dziś, dobrze.
- Dobrze, a czym pan jest tak zajęty?
- Charlie jest w więzieniu, wystarczy? A poza tym muszę jeszcze pojechać do pewnego człowieka.
- Do kogo, panie dyrektorze? - interesował się Wright.
- Do Johna House'a. Mam z nim coś do omówienia. Poinformuj mnie o wszystkim na bieżąco.
- Przyjąłem, panie dyrektorze.
Gdy dyrektor wyszedł, Nestor od razu pobiegł do Volakisa. Ten siedział na ławce na boisku szkolnym i spokojnie popijał kawkę. Gdy zobaczył nadchodzącego Wright'a złapał się za głowę i zawołał:
- Co znowu, do cholery?
- Theo, mamy kłopoty. - powiedział zdenerwowany Nestor.
- O co chodzi?
Meg odeszła jakiś czas temu, a House od tego czasu cały czas przyglądał się kartce z jej numerem telefonu. Wiedział, że bardzo mu się przyda. Schował go do kieszeni i powoli zaczął odłączać od siebie kroplówki i urządzenia mechaniczne. Wstał z łóżka i zasłonił żaluzje. Przeglądnął wszystkie szuflady w sali i wziął kilka drobnych, które tam znalazł. Zgarnął kurtkę, którą ktoś zostawił i nałożył ją na siebie.
- Jak ja się cieszę, że mam salę na pierwszym piętrze. - zawołał w myślach.
Wyglądnął przez okno i nie widząc żadnych ludzi, otworzył je. Spojrzał w dół, wskoczył na parapet i zsunął się po rynnie na ziemię. Idąc przy ścianie, powoli opuścił teren szpitala. Później już nikt nie zwrócił na niego uwagi, a Greg był wolny od rodziców i białych kitlów.


Piszcie w komentarzach, czy mam tworzyć dalsze losy młodego House'a i reszty wymyślonych przeze mnie bohaterów. Pozdrawiam.



PostWysłany: Czw 12:50, 18 Cze 2009
DracoPOL
Pediatra
Pediatra



Dołączył: 08 Cze 2009

Posty: 479

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Bardzo fajnie Ci to wychodzi. Składnie i dobrze się czyta, świetnie ukazujesz młode życie Housa. Tak trzymaj :spoko:



_________________

Banner pożyczony od Jeanne
Zamałżowiony kochanej Pauli :*

PostWysłany: Czw 21:57, 18 Cze 2009
lesio
Starachowicki Magnat
Starachowicki Magnat



Dołączył: 31 Sty 2009
Pochwał: 15

Posty: 5489

Miasto: Starachowice
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

O widzisz! Nawet tu ludzie ci mówią, że pisanie idzie ci świetnie! A ty ciągle masz wątpliwości czy pisać dalej :roll: Więc już się nie wahaj, tylko pisz dalej! (Tak wiem staje się monotematyczna :))



_________________


Everything by Bittersweet

PostWysłany: Sob 19:36, 20 Cze 2009
Alria
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 20 Cze 2009

Posty: 5

Miasto: Wrocław
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Witam, wiem, że minęło dużo czasu od ostatniego odcinka, ale postanowiłem znowu wrzucać odcinki w całości. Zapraszam do przeczytania czwartego epizodu i późniejszych komentarzy.

HOUSE - LATA MŁODOŚCI

Odcinek 4 "Free"


Słońce schowało się za chmurami. Zapowiadało się na deszcz. Dyrektor Gerardi zmierzał w stronę domu House'a. Nie umówił się z Johnem na spotkanie, lecz wiedział, że on będzie musiał z nim porozmawiać. Pan Will czuł się za wszystko odpowiedzialny. Gdy zaczęło padać, dyrektorowi zrobiło się jeszcze bardziej smutno. Zatrzymał się na poboczu, oparł głowę o kierownicę i uronił kilka łez. Wiedział, że bardzo możliwa jest taka decyzja policji, która zaszkodzi Charliemu. Nie mógł nic zrobić. Teraz pozostało mu tylko czekać na wyrok.
Theodore kazał usiąść Nestorowi obok siebie, chciał się wszystkiego dowiedzieć. Był troszkę zaniepokojony, bo chciał wreszcie skończyć szkołę, jest już przecież ojcem. Ale z każdą chwilą ten sukces gdzieś uciekał, stopniowo się oddalał.
- Dyrektor podejrzewa, że jesteś odpowiedzialny za pobicie jakiegoś chłopaka.
- Jakiego chłopaka?! - zapytał zirytowany Volakis.
- Nie pamiętam jak on się nazywa, Halls, Heals, coś na 'h'.
- House. - powiedział do siebie Theo. - To ten chłopak, którego pobił Rufus.
- No właśnie, House! Ale skoro zrobił to Rufus, to dlaczego oni chcą ciebie w to wplątać?
- Bo wiedzą, że jestem szychą w tej szkole. Wiedzą, że Rufus jest jednym z mojej grupy.
- Skąd taki czub jak dyrektor ma wiedzieć o tym, że wszyscy "gorsi" są ludźmi z twojej grupy? Skąd w ogóle wiedzą, że masz jakąś grupę?
- Ktoś z uczniów mu powiedział. Myślę, że zrobił to mój kuzyn.
- Kto jest twoim kuzynem? - spytał z zainteresowaniem Nestor.
- Charles Rogers, przewodniczący samorządu uczniowskiego juniorów.
- Ooo, więc niedaleko spada jabłko od jabłoni, co? - zaśmiał się Nestor. - W końcu coś go pociągnęło w tą ciemną stronę.
- O czym ty mówisz, do cholery?
- Nie słyszałeś? Twój kuzynek siedzi w areszcie.
- Co takiego? Charlie jest w więzieniu? Za co?
- Podobno był na jakiejś imprezie i brał narkotyki.
- To do niego niepodobne. - serce zaczęło mu mocniej bić.
- Ale w końcu przeszedł na twoją stronę, powinieneś się cieszyć. - zawołał Wright.
- Zamknij się. Wcale nie jest dobrze. - Volakis wstał i ruszył przed siebie szybkim krokiem.
House szedł cały czas przed siebie. Widział nadchodzące czarne chmury. Zrobiło mu się trochę chłodno. Wiedział, że jeśli nadejdzie deszcz, to będzie z nim ciężko. Ma na sobie tylko szpitalną piżamę i kurteczkę, którą wziął z sali. Powoli skierował się w stronę budki telefonicznej. Wsadził do aparatu kilka drobnych i wykręcił numer Moreno. Czekał na sygnał połączenia.
- Halo? - usłyszał delikatny głosik. - Hej, dawaj słuchawkę, jesteś za mała na telefon. Słucham?
- Hej, czy rozmawiam z Meg? - zapytał House.
- Nie, a kto mówi?
- Jej znajomy, proszę ją poprosić do telefonu.
- I myślisz, że jeśli jej powiem, że dzwoni znajomy, to będzie chciała odebrać? - usłyszał w głosie dziewczyny jakąś złośliwość.
- Tak, uwierz mi. Przybiegnie do aparatu z prędkością światła. Zawołaj ją. - Gregowi przypomniało się o siostrze o której mówiła Meg, dlatego trochę wyluzował.
- Niech ci będzie, przez telefon nie zrobisz jej nic złego. Meg! Meg! Masz telefon! - ryknęła starsza panna Moreno.
House chwilę poczekał, ale spieszył się, bo nie miał ze sobą więcej pieniędzy, tylko te drobne, które zwinął ze szpitala. Mruczał coś do siebie pod nosem. Na dodatek, zaczęło mocno padać. Gdy usłyszał głos Meg w słuchawce, od razu przeszedł do rzeczy.
- Meg, poratujesz mnie?
- A co się stało? - zmartwiła się dziewczyna.
- Uciekłem ze szpitala i...
- Co?! Dlaczego to zrobiłeś?
- Nie ważne, potrzebuję tylko dachu nad głową, a do domu nie wrócę. Pomożesz? - czekał na decyzję Meg.
- Nie wiem, może.
- Ale ja muszę wiedzieć teraz. Podasz mi swój adres, przyjdę do ciebie. Będę ci dozgonnie wdzięczny. Więc jak będzie.
- No dobra, przyjdź na Rockdale, na ulicę... - House usłyszał tylko przerwany sygnał.
- Meg! Meg! Halo! Niech to szlag.
House był już bardzo zmoczony, ponieważ z nieba spadały duże krople deszczu. Trząsł się z zimna, ale skierował się w stronę Rockdale i liczył na to, że jest to mała dzielnica i bez problemu znajdzie Meg. Nagle mocno zakręciło mu się w głowie, zrobiło mu się słabo i upadł na ziemię. Stracił przytomność. Mimo, że wielu ludzi przechodziło obok niego, żaden przechodzień mu nie pomógł. Dopiero po jakimś czasie zauważyła go jakaś kobieta.
W salach szpitalnych zrobiło się ciemno. Słońce zostało już całkowicie zasłonięte przez wielkie czarne chmury. Pielęgniarka weszła do pokoju, w którym leżał House. Gdy zauważyła puste łóżko i otwarte okno, to szybko pobiegła do ordynatora. Była bardzo przestraszona o swoją posadę, ponieważ chłopak był głównie pod jej opieką.
- Panie ordynatorze! - zawołała kobieta, gdy zauważyła go wychodzącego ze swojego gabinetu.
- Coś się stało? Tylko szybko, bo zaraz idę na salę operacyjną. - powiedział lekarz.
- Chłopak z sali nr 13. Zniknął. Nie wiem, gdzie może się podziewać.
- O cholera, są tu gdzieś jego rodzice?
- Nie, nie ma ich. - rzekła zdyszana pielęgniarka.
- To dobrze, że ich nie ma. I niech tak zostanie. Będziemy mieli więcej czasu na odnalezienie go. Jak uciekł, to na pewno nie wrócił do domu. - krzyknął stanowczo ordynator.
- Ale co będzie, jeśli któryś z jego rodziców tu przyjedzie?
- Porozmawiasz z nimi, powiesz, że chłopak jest na jakichś badaniach lub coś w tym stylu. Wymyślisz coś.
- Dobrze, zrobię wszystko co w mojej mocy.
Ordynator powiadomił o tym pana Farrisa, lekarza prowadzącego badania nad Gregiem, a sam poszedł na salę operacyjną. Doktor był bardzo zaniepokojony tym, że jego podopieczny zbiegł ze szpitala. Wiedział, że chłopak ma trochę zrujnowaną psychikę, ale nie spodziewał się wcale jego ucieczki. Pobiegł w kierunku recepcji.
- Pani Webster, proszę pani! Musi pani obdzwonić wszystkie szpitale w okolicy i zapytać o pewnego chłopaka. Nazywa się Gregory House.
- A co się stało?
- Po prostu proszę wykonać polecenie, jest to decyzja ordynatora.
- Co mam im powiedzieć, doktorze?
- Powiedz im, że... chcemy tylko informację. Jest to ważne.
- Dobrze, zrobię to, co będę mogła. Ale dlaczego pan doktor nie chce mi powiedzieć, dlaczego szukamy tego chłopaka?
- Bo tak! Przestań mi zawracać tym głowę, weź się lepiej do roboty! - zdenerwował się lekarz.
Tymczasem dyrektor Gerardi znalazł się koło domu House'a. Poszedł na ganek i ostrożnie zapukał w drzwi. Otworzyła mu matka Grega.
- Dzień dobry! - powiedziała cichym głosem.
- Dzień dobry pani, nazywam się William Gerardi, jestem dyrektorem szkoły, do której uczęszcza pani syn. Czy mogę porozmawiać z panem Johnem?
- Ale w sprawie Grega proszę zwracać się tylko i wyłącznie do mnie i nie mieszać w to mojego męża.
- Nie obchodzi mnie to, chce porozmawiać z autorem tego faksu, a był to raczej pani mąż, tak? - powiedział, oddając jej kartkę.
- Tak, to był on, ale...
- Proszę zawołać pani męża, chcę z nim porozmawiać.
- John! John! Chodź tutaj! - zawołała pani Blythe. - Co ty zrobiłeś? Dlaczego złożyłeś Gregowi wymówienie bez konsultacji ze mną?
- Powiedzieliśmy sobie, że jakakolwiek afera z udziałem naszego syna będzie miała miejsce, to wracamy do Los Angeles. I nie próbuj się teraz wykręcać - zwrócił się do żony.
- Ale to do cholery nie jest tylko twój syn, a nawet jest bardziej moim synem niż twoim! - krzyknęła Blythe i poszła do kuchni.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale chciałbym z panem właśnie o tym porozmawiać. - powiedział, wskazując palcem na faks, który House trzymał w ręku.
- To już jest moja decyzja, niech pan się nie wtrąca w nasze rodzinne problemy. Do widzenia. - rzekł i próbował zatrzasnąć drzwi, jednak Gerardi mu je zablokował.
- Proszę pana, z tego co przed chwilą usłyszałem, to Greg nadal chce się uczyć w Poly, a pan odbiera mu nadzieję na lepszą przyszłość.
- I tak będzie nikim, rozumie pan? On nie jest wart niczyjej uwagi. Pierwsze dni w szkole, a on już wylądował w szpitalu? To jest chore, bo on sam jest chory. Do widzenia.
- Proszę pana, w jego osobie nie widzę żadnej choroby, to pan jest chory. Jest pan egoistą, który martwi się tylko o siebie.
- Tak? Najwyraźniej Greg ma tą cechę po mnie, bo nawet go nie obchodziło, że dla jego szkoły rezygnuję z pracy w Los Angeles. Ale nie, jedziemy do Baltimore, żeby nasz syn dostał się do szkoły medycznej Hopkinsa i wyrósł na lekarza. Dzięki Bogu, teraz mam jeszcze szansę to naprawić.
- A więc o to tutaj chodzi, pan chce pracować w Los Angeles. Proszę dać synowi jeszcze jedną szansę w Poly, bo na pewno sobie na nią zasłużył.
- Wcale nie, niech pan stąd jedzie, bo zadzwonię na policję! - krzyknął John i trzasnął drzwiami o futrynę.
Dyrektor Gerardi był zdziwiony tą rozmową, ale dowiedział się nowych faktów. Teraz już wie, że Greg nadal chce się uczyć w jego szkole. Postanowił, że zrobi wszystko, aby mu pomóc.
House był już w szpitalu. Był wieziony na noszach przez środek szpitalnego korytarza z dużą prędkością. Lekarze chcieli go szybko zawieźć na salę operacyjną, żeby go uratować. Jeden z lekarzy podbiegł do nich i zapytał:
- To jest ten nieprzytomny chłopak, którego znaleźli na ulicy?
- Tak, to on.
- Kto powiadomił pogotowie?
- Nie wiem, w recepcji mówili, że była to jakaś kobieta, ale gdy tam pojechaliśmy, nie było nikogo, kto by się do nas zgłosił. - powiedział jeden z ambulansu.
- Dobra, pospieszcie się, nie możemy doprowadzić do śmierci tego chłopaka!
Farris był zaniepokojony, siedział na głównym korytarzu przy recepcji i czekał na informację od pani Webster. W końcu postanowił sam do niej podejść.
- Jest coś o tym chłopaku?
- Nie, na razie nie. Ale nie obdzwoniłam jeszcze wszystkich szpitali.
- A jeśli on się teraz włóczy po ulicach, przecież to może być dla niego niebezpieczne.
- A więc uciekł wam?
- Tak, niestety. Nawet wizyta psychologa nie pomogła. Cholera! - krzyknął lekarz, waląc pięścią o blat.
Theo szukał w szkole dyrektora, chciał się dowiedzieć w jakim więzieniu jest Charlie. Biegał po szkolnych korytarzach i każdego pytał się o to, czy nie widział pana Gerardiego. Nagle na drogę wszedł mu pan Stiles i wpadli na siebie. Fizykowi spadły z rąk wszystkie rzeczy, które miał w kartonie. Zdziwiony Volakis zapytał pomagając mu w zbieraniu przedmiotów:
- Proszę pana, bardzo przepraszam. Gdzie się pan wybiera?
- Kończę pracę, złożyłem rezygnację.
- Jak to?
- A co cię to obchodzi, Volakis! Pilnuj swojego nosa.
- Gdyby złożył pan rezygnację, nie zachowywałby się pan w taki sposób. - zauważył Theodore.
- Ale ją złożyłem i tak właśnie się zachowuję. Okej? A teraz spadaj. - denerwował się Stiles.
- Dobra, jak pan sobie chce. Chciałem być miły. - powiedział chłopak, gdy przez drzwi na korytarz wszedł dyrektor.
- Zostaw te rzeczy Craig! Zostajesz. - zwrócił się do nauczyciela będąc w ciągłym ruchu pan Will.
Fizyk ze zdziwienia mocno otworzył usta i ponownie upuścił karton ze swoimi rzeczami. Tymczasem za dyrektorem poszedł Volakis. Weszli do jego gabinetu.
- Co tu robisz, Volakis? Jestem zajęty, wyjdź! - krzyknął pan Gerardi.
- Muszę się czegoś dowiedzieć. Natychmiast. - powiedział stanowczo Theo.
- Tak? Czego musisz się dowiedzieć?
- W którym więzieniu jest Charlie?
- Był u ciebie Nestor, tak? To dobrze, powiedz mi czy masz coś wspólnego z pobiciem House'a.
- Nie, nic o tym nie wiedziałem dyrektorze. A teraz proszę mi powiedzieć, gdzie jest Charlie!
- To rozkaz? Przykro mi, chłopcze, ale to są poufne dane. Nie mogę ci powiedzieć.
- Tak? Nie jestem tego taki pewien, panie dyrektorze! Proszę mi powiedzieć.
- Dlaczego tak bardzo ci na tym zależy? - zainteresował się pan Will.
- Muszę się z nim zobaczyć, rozumie pan? Muszę z nim pogadać.
- Nawet jeśli bym ci powiedział, nie wpuszczą cię tam, bo nie jesteś z jego rodziny. Przykro mi raz jeszcze, Theo.
- A skąd pan może o tym wiedzieć? - denerwował się Volakis.
- O czym musisz porozmawiać z Charliem?
- To są już prywatne sprawy.
- Tak? Czy masz wyrzuty sumienia, że przez ciebie i twoje wybryki on jest teraz w areszcie?
- Ja nic nie zrobiłem, panie dyrektorze.
- I nadal próbujesz się z tym kryć? Czy zdajesz sobie z tego sprawę, jakie przez ciebie grożą temu chłopakowi konsekwencje?
- Wiem co mu grozi, ale powtarzam... to nie przeze mnie on jest w więzieniu.
- Więc powiedz mi, przez kogo?
- Nie wiem, słyszałem, że to sprawka Murphy'ego. To on pobił tego chłopaka. Chcę się tylko dowiedzieć, gdzie jest Charlie?
W tej chwili zadzwonił telefon. Dyrektor Gerardi odebrał go z niebywałym refleksem.
- Tak, słucham?
- Witam, z tej strony Dave Douglas, komendant policji. Czy rozmawiam z panem Williamem Gerardim.
- Tak, przy telefonie. - potwierdził mężczyzna.
- Proszę pana, wyrok chłopcom z pańskiej szkoły zostanie dany za dwa dni.
- Jaki wyrok?
- Decydujący głos w tej sprawie ma policjant prowadzący tę sprawę, Michael Tritter. O złagodzenie wyroku proszę się zwrócić osobiście lub z adwokatem właśnie do niego.
- Cholera jasna! - krzyknął pan Gerardi.
- Wszystko w porządku? - zapytał zaniepokojony komendant.
- Nic, wszystko gra. Zaraz tam będę, porozmawiam z tym facetem.
- Jak pan sobie chce. Ale mówię panu, nie będzie to potrzebne.
- Dlaczego? - zdziwił się dyrektor.
- Dlatego, że funkcjonariusz Tritter to dobry człowiek i fantastyczny policjant. I nie chce niczyjej krzywdy. Da najłagodniejszy wyrok jaki tylko się da.
- Interesujące. - powiedział w myślach pan Gerardi. - Do zobaczenia, panie komendancie.
- Do widzenia.
Odłożył słuchawkę. Oparł łokcie na biurku i złapał się za głowę. Gdy tylko pomyślał o kolejnej utarczce z tym wkurzającym policjantem, aż po plecach przechodziły mu ciarki.
- Co się stało? - zapytał Volakis.
- Nic się nie stało, muszę wyjść, więc bardzo cię przepraszam.
- Jedzie pan do więzienia. - nadal pytał Volakis, nawet gdy dyrektor opuścił gabinet.
- Nie twoja sprawa, idź na zajęcia.
- Ale ja już jestem po lekcjach.
- Więc w takim razie wracaj do domu, do widzenia.
Volakis nie chciał tego tak zostawić. Gdy tylko dyrektor wszedł do samochodu i ruszył, ten wsiadł na swój motocykl i zaczął go śledzić.
W szpitalu Hopkinsa nadal wszyscy czuwali nad sprawą ucieczki House'a, nawet sam ordynator. Mężczyzna podszedł do Farrisa i powiedział:
- Nie wiem, skoro nie ma go w żadnym szpitalu, trzeba będzie zadzwonić na policję.
- Nie, proszę pana, poczekajmy jeszcze trochę. Nie obdzwoniliśmy jeszcze wszystkich szpitali w okolicy. Może gdzieś tam jest.
Nagle przez korytarz wbiegła matka House'a, która była zaniepokojona dziwnym zachowaniem pielęgniarki.
- Próbowałam, ordynatorze. - zawołała jedna z nich biegnąc za panią Blythe.
- Co się dzieje z moim synem, dlaczego nie mogę go zobaczyć? - denerwowała się matka Grega.
- Mamy dla pani smutną wiadomość...
- Proszę pana! - przerwała mu recepcjonistka. - W Harbor Hospital znalazł się jakiś młody chłopak, został zawieziony nieprzytomny na ostry dyżur. Odpowiada rysopisem naszemu zaginionemu. - szeptała w stronę ordynatora, gdy ten do niej podszedł.
- Co się stało?
- Proszę pani, Gregory House został przewieziony do innego szpitala.
- Tak? Ale dlaczego?
- Dlatego, że w naszym zabrakło miejsc. Ale proszę do niego jechać dopiero jutro, Harbor Hospital, w którym chłopak się znajduje nie życzą sobie tak późnych odwiedzin.
- Ale jest dopiero trzecia!
- Proszę do niego pojechać dopiero jutro. - powiedział ordynator.
Matka była zaniepokojona. Czuła, że to nie jest zwykłe przeniesienie ze względu na brak miejsc u Hopkinsa. Instynkt podpowiadał jej, że to ma drugie dno.
Dyrektor Gerardi dojechał na posterunek policji. Volakis, który go śledził, dowiedział się o miejscu, w którym jest zamknięty Charlie. To mu wystarczyło, tylko to chciał wiedzieć. Postanowił, że pojedzie się zobaczyć z Charliem dopiero kolejnego dnia. Założył kask i wrócił do domu. Pan William poszedł do recepcji, spytał się o funkcjonariusza Trittera.
- Przecież rano pan z nim rozmawiał! - powiedziała kobieta siedząca za ladą.
- Ale mam z nim jeszcze coś do omówienia.
- Powiadomię go o tym. - wybrała jakiś numer na aparacie i powiedziała: - Funkcjonariuszu Tritter, pan Gerardi chce się z panem zobaczyć.
- Niech wejdzie. - zabrzmiał głos z głośniczka.
Pan William otworzył drzwi gabinetu Trittera. Spojrzał na niego lekceważącym wzrokiem i spytał:
- Mogę tutaj spocząć?
- Jasne, że pan może. I jak idzie panu pisanie skargi na moją osobę?
- Zapomnę o tej skardze, jeśli da pan łagodny wyrok moim chłopakom. - powiedział głośno Gerardi.
- Czy to jest szantaż?
- Nie, po prostu chcę pana prosić o łagodny wyrok.
- Mam tu pięć nazwisk. Które z nich jest dla pana najcenniejsze?
- Charlie Rogers. On znalazł się tam przez przypadek, nie brał narkotyków.
- Tak właśnie wykazały jego badania. Ale sama obecność w tej melinie może budzić moje podejrzenia.
- Więc czy budzi jakiekolwiek podejrzenia?
- Nie, wiem, że to jest porządny chłopak. Nie mam zielonego pojęcia, jak taki uczeń jak on mógł się tam znaleźć.
- Więc przejrzał pan profile wszystkich uczniów? - zapytał William.
- Tak, przejrzałem dokładnie. I spodziewałem się, że dla pana najcenniejszy jest Rogers.
- Więc dla niego postara się pan o łagodniejszy wyrok? Nie wyrzuci go pan ze szkoły?
- Nie postaram się o żaden łagodniejszy wyrok. Wie pan, w końcu to są narkotyki. - powiedział Tritter i zaśmiał się głośno.
- Czy chce pan mojego nieszczęścia?
- W rzeczy samej, panie dyrektorze. Oczywiście, mógłbym postarać się o łagodny wyrok dla tego chłopaka. Ale nie zrobię tego. Będzie wyrzucony ze szkoły.
- Może się pan na mnie uwziąć, ale nie ma prawa karać niewinnego chłopaka. - krzyczał dyrektor.
- Mogę podmienić wyniki badań, mogę dorzucić mu nawet 30 dni pracy w mieście.
- Niech go pan zostawi w spokoju, niech pan ukarze mnie.
- Mogę, ale wiem, że bardziej panu zależy na karierze tego chłopca niż na swojej posadzie. - ponownie głośno zaśmiał się Michael.
- Powiem o tym wszystkim komendantowi.
- On nie widział wyników. Zobaczy dopiero te podmienione. Ostrzegałem, lepiej żyć ze mną w zgodzie. Ha, ale będzie heca. Nie mogę doczekać się miny tego chłopaka, gdy dowie się o tym, że nie będzie już chodził do szkoły. Cały rok, że tak powiem, za przeproszeniem ma w dupie.
- Jesteś okropny. - zdenerwowany Gerardi rzucił się na niego z pięściami.
Uderzył go mocno w twarz i rozciął wargę. Szybko do gabinetu wpadli inni policjanci i zatrzymali wkurzonego dyrektora, który aż syczał ze złości.
- Wiesz co grozi za uderzenie policjanta? - powiedział Tritter i parsknął śmiechem. - Wypuśćcie go, tymczasowo.
- Zabiję cię, po prostu cię zabiję! - krzyczał w złości Gerardi.
W Harbor Hospital próbowali ocucić nieprzytomnego House'a. Nagle jego serce na chwilę się zatrzymało, lekarze szybko sięgnęli po zestaw ratunkowy.
- Raz, dwa, trzy. Ładuję. - Greg dostał elektrowstrząsem, jednak jego serce nie zareagowało.
- Raz, dwa, trzy. Ładuję. - po tym uderzeniu serce zaczęło bić.
House otworzył oczy i natychmiast powiedział.
- Ona jest chora! - i ponownie zamknął oczy i zasnął.
Lekarze byli bardzo zdziwieni, ale wiedzieli, że po takim zabiegu chłopak będzie długo spał.

Mam nadzieję, że się podobał ten epizod i zapowiadam kolejny już niedługo. Pozdrawiam wszystkich na forum czytającego mojego fika.



PostWysłany: Sro 22:55, 24 Cze 2009
DracoPOL
Pediatra
Pediatra



Dołączył: 08 Cze 2009

Posty: 479

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

A już miałem narzekać że nie ma nowych części. Biorę się do czytania



PostWysłany: Sro 22:57, 24 Cze 2009
Howling_Mad
Chirurg dziecięcy
Chirurg dziecięcy



Dołączył: 05 Maj 2009

Posty: 2699

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

świetny fik :]
i dzięki za opcję z Johnem :D
czekamy na następne :D
przynajmniej ja :P :8



_________________


Całe ubranie z boskiej dłoni Ewel

ja i moja Żona jesteśmy jak palec w nutelli...
dopóki krem jest na palcu każdy ma ochotę go lizać.
ale jak tylko słodycz się skończy nikt nie zwraca na niego uwagi.
tak samo jest z nami.
rudix jest palcem, ann nutellą.
to Ona nadaje mu kształt i rozpala światło.

PostWysłany: Czw 9:31, 25 Cze 2009
rudix
Lekarz rodzinny
Lekarz rodzinny



Dołączył: 04 Kwi 2009
Pochwał: 3

Posty: 370

Miasto: Szklarska. Poręba
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

i ja też :D



PostWysłany: Czw 15:11, 25 Cze 2009
kocia0403
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 06 Maj 2009

Posty: 15

Miasto: Kraków
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Inne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
Strona 1 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Mapa użytkowników | Mapa tematów
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Czas generowania strony 0.06683 sekund, Zapytań SQL: 15