[Hudson (House/Cuddy/Wilson)] Happy Birthday, dear Cuddy! [Z]
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Inne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Wiadomość Autor

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Happy Birthday, dear Cuddy! [Z]

Witajcie! Odważyłam się wstawić mój drugi w życiu FanFick. Pierwszy nie był dobry, więc nie spodziewajcie się czegoś nadzwyczajnego po tym. Dzeękuję za pomoc ann, bez której byłoby jeszcze więcej błędów. Czekam na szczere opinie, które z pokorą przyjmę. Ostrzegam, nie mam talentu pisarskiego. Wstawiłam za waszą namową. A teraz nadchodzi koniec świata...


Happy Birthday, dear Cuddy!
Część 1.
- To… do zobaczenia jutro, tak? I jeszcze raz wielkie dzięki, Bonnie – zakończył rozmowę. Spokojnie wziął głęboki oddech, próbując wszystko spokojnie sobie ułożyć.
Jutro są JEJ urodziny. I nie chodziło mu bynajmniej o jego drugą żonę. Pierwszy raz w życiu martwił się, czy dany prezent będzie trafiony. Czuł się jak przed pierwszym pocałunkiem. To go pociągało, a jednocześnie miał przed tym obawę. Myślał nad wyborem długo. Od dwóch tygodni, wracając z pracy, zaglądał do różnych sklepów w poszukiwaniu tego wyjątkowego. Rezygnował ze wspólnych wieczorów z najlepszym przyjacielem, aby potem męczyć się w centrach handlowych. W dodatku musiał go oszukiwać, a nie było to łatwe. Nawet po tylu latach przyjaźni działał jak niezawodny wykrywacz kłamstw. Jego niebieskie oczy wpatrywały się w niego uporczywie, wiercąc w jego głowie przeogromną dziurę, przez którą widać było wszystkie myśli. Na szczęście zadbał o to, aby House go nie zdekonspirował. Każdego dnia przez około 20 minut robił sobie treningi, aby mieć obojętną twarz, kiedy House go będzie pytał o plany na wieczór. Oczywiście same wyrolowanie go, że ma jeszcze dużo spraw do załatwienia i tak by nic nie dało. Wiedział, że House sprawdzi jego prawdomówność. Dlatego codziennie zostawał 2 godziny po pracy i harował jak wół. Robił to też, aby dzisiaj bez trudności móc wcześniej wrócić do domu. Ale w końcu wysiłek opłacił się – znalazł to, czego tak długo szukał. Myśl, jak bardzo ją zaskoczy swoim „drobnym” upominkiem, sprawiała mu niebywałą radość. Nikomu nawet nie przyszłoby do głowy, że własnej szefowej kupi gustowną biżuterią. Wiedział, że w oczach wielu osób i prawdopodobnie jej również, jest takim miłym nieszkodliwym niedźwiadkiem, który podaruje ci na urodziny ciepły szaliczek albo kubek z tradycyjną formułką życzeniową. Nie potrafił zmienić spojrzenia innych na własną osobę ani swojego charakteru. Jednak uczucia, które ona w nim budziła, pomogły zdobyć mu się na odrobinę wyobraźni i kupienie czegoś niebanalnego i pięknego. Aby podarować jej ten wspaniały prezent musiał nieznacznie naruszyć swoje tajne oszczędności, ale Lisa była tego warta. Nie miał, co do tego najmniejszych wątpliwości.
***
Z chipsami w dłoni i biletami w kieszeni spodni, pokuśtykał szpitalnymi korytarzami w stronę gabinetu z napisem „James Wilson MD, onkolog”. Miał nadzieję, że chociaż tym razem uda mu się oderwać go od uporczywych zajęć, którymi ostatnio wciąż się wykręcał. To nie były wymyślone kłamstwa wbrew jego podejrzeniom. Znał go już bardzo długo i wiedział, kiedy kłamie. Nawet to sprawdził, bo chciał się upewnić. Kilka razy specjalnie dla niego zostawał godzinę po pracy, aby potwierdzić jego prawdomówność. Wilson go nie oszukał. Co prawda te wymówki dawały mu do myślenia, ale nie tak bardzo jak nastrój onkologa Princeton - Plainsboro. Od pewnego czasu wydawał się jakby podenerwowany, cały czas w napięciu. I właśnie to go najbardziej denerwowało, bo nie znał przyczyny takiego zachowania. Próbował śledzić go po pracy, ale nie za bardzo mu to wychodziło. Wilson znikał jak kamfora. Tylko raz nakrył go w sklepie z biżuterią, ale nie pokazał się mu. Chciał wiedzieć, w jakim celu to robi. Potem jednak wszystko się wyjaśniło: dzisiaj słyszał jak umawia się przez telefon z jedną ze swoich byłych żon. Pewnie kupuje jej prezencik z jakiejś rocznicy – westchnął i w duszy litował się nad uzależnieniem przyjaciela od swoich eks. Mimo że wydawało mu się to trochę podejrzane, zbytnio się tym nie przejął. Jego przyjaciel zawsze miał skłonności do wiązania się z nieodpowiednimi kobietami.
Dotarł pod gabinet i nacisnął klamkę. Drzwi były zamknięte. - Wilson, otwórz! Ja też chcę obejrzeć najnowszy numer playboya – rozległ się krzyk na cały korytarz, wprawiając w zgorszenie tą przyzwoitą część personelu. House jednak nie uzyskał żadnej odpowiedzi, więc skierował się do sali operacyjnej, łudząc się, że tam go zastanie. Jakież zdziwienie go ogarnęło, gdy tam również go nie znalazł. Spojrzał na zegarek: Jest dopiero 3 po południu, więc czemu do jasnej cholery go niema!? – denerwował się. Zaistniała sytuacja mocno go wkurzyła, bo miał bilety na najnowszą imprezę z samochodami –potworami, ale też zaintrygowała. Energicznie pokuśtykał w stronę gabinetu dyrektorki szpitala.
- Gdzie jest Wilson? – „przywitał” dr Cuddy od progu, mierząc wzrokiem jej dzisiejszy ubiór – Ooo… chyba dzisiaj będzie jakaś niespodziewana kontrola z zewnątrz.
- Nic ci nie mówił? Prosił mnie, aby mógł wcześniej wyjść z pracy. Ja się zgodziłam, bo ostatnio więcej pracował. Dlaczego miałaby być jakaś kontrola? – zapytała po chwili lekko zaniepokojona.
- A podał jakiś powód?
- Nie…
Greg odwrócił się i zrobił kilka kroków w stronę wyjścia.
- …Czy możesz mi w końcu powiedzieć, dlaczego miałaby być jakaś kontrola? – zadała mu pytanie, stanowczo zagradzając drogę.
- To ty nic nie wiesz? – powiedział, robiąc zdziwione oczu – Wszyscy pracownicy sanepidu chcą robić wizyty w naszym szpitalu. Wieść o twoim biuście dotarła aż do zakompleksionych urzędasów z ministerstwa. Gdy tylko dowiedzą się, jaki masz dzisiaj dekolt, to od razu się tutaj zlecą – zakończył z niewinnym uśmieszkiem.
Lisa zrobiła kwaśną minę. – Idź już sobie lepiej. Poznęcaj się nad kimś innym albo wynajmij prostytutkę, której się wyżalisz, bo żadna kobieta za darmo się z Tobą nie umówi – rzekła mu, wypychając z gabinetu.
- Naprawdę? A tak w ciebie wierzyłem - rzucił jeszcze.
Stanął przed wyjściem i zamyślił się. Ehhh… Skoro nie mam nikogo, kogo mógłbym powyzywać i moja Fantastyczna Czwórka już się zmyła do domu, spędzę kolejny samotny wieczór przed telewizorem – stwierdził zrezygnowany. Poszedł jeszcze pograć trochę na GameBoy’u w pokoju pacjenta w śpiączce i pooglądać najnowsze odcinki General Hospital. Nim się obejrzał minęła już 20.00. Wziął z wieszaka swój płaszcz i zostawiając za sobą głuchy odgłos laski uderzającej o posadzkę, wyszedł przed frontalne drzwi szpitala.
***
Lubiła te szpitalne przyjęcia urodzinowe na jej cześć. To nie był snobistyczne podejście, ale po prostu sprawiał jej radość, gdy ktoś ją docenił. Odczuwała dumę. Tyle osiągnęła w życiu. Najpierw wysokie wyniki na studiach, potem praca jako lekarz, a w końcu stanowisko dyrektorki szpitala. Taaak. Jej kariera zdecydowanie się rozwijała. Za to jej życie prywatne wprost przeciwnie. Obrazuje to wspaniale nawet obecna chwila: siedzi zatopiona w fotelu w szlafroku przed kominkiem, popijając wolno gorącą czekoladę i przeglądając zapisane już karty jej Księgi Życia. Żadnego mężczyzny obejmującego ją ramieniem i żadnego płaczu dziecka dochodzącego z mieszkania. Miała smutne wrażenie, że tak już będzie zawsze. A przecież tak starała się, aby jej przyszłość tak nie wyglądała. Spotykała się z facetami, ale jak można budować związek z jednym mężczyzną, myśląc zawsze o tym drugim. A czemu nie może żyć z tym drugim, którym był House?
A) Bo ten związek nie ma szans.
B) Bo... on jej nie kochał.
Ten drugi podpunkt ranił ja najbardziej. Ledwo, co powstrzymywała się od płaczu, kiedy wkładał jej szpile bolesnej krytyki. Wtedy najczęściej odpowiadała mu równie kąśliwą uwagą, jednak czasami wypraszała go i ocierała trzęsącymi się dłońmi spływające po policzku łzy. W takich momentach potrzebowała kogoś, kto ją pocieszy i przytuli. Niestety, to nie był House. To nie był nawet Wilson, ponieważ przed nim też ukrywała uczucia, mimo że przecież przyjaźnili się od dłuższego czasu. Czuła się sama jak palec… Dobra, koniec tego użalania się nad sobą. Muszę wziąć się do roboty. Przecież przyjęcie domowe samo się nie zrobi – powiedziała sobie. Wstała z bujanego fotela, odgarnęła włosy, zacisnęła pasek szlafroka i wkroczyła energicznie do kuchni, aby wkrótce pokroić warzywa na sałatkę. Przynajmniej jestem mistrzynią w mobilizowaniu się – dodała sobie słowa otuchy.

cdn.

Korekta pod względem poprawności jezykowej - ann. Jeszcze raz wielkie dzięki.[/fick]


Ostatnio zmieniony przez hattrick dnia Pią 9:31, 18 Gru 2009, w całości zmieniany 4 razy



PostWysłany: Pią 23:55, 03 Lip 2009
hattrick
Fikopisarz Miesiąca
Fikopisarz Miesiąca



Dołączył: 18 Cze 2009
Pochwał: 41

Posty: 9231

Powrót do góry




Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

A nie było jeszcze podpunktu C. ? Może znowu coś mi się pokićkało :P
Co do korekty nie ma sprawy , mam nadzieję że wszystkie błędy sprawdziłam ! Jeśli nie to obiecuję poprawę :wink: ( jesteś druga osobą która przyszła do mnie do korekty , ale mam nadzieję że w końcu się wprawię ) .

Opowiadanie przyjemne:) Jeszcze raz Cię pochwalę ,że opowiadanie nie składa się z samych dialogów co bardzo, bardzo cenię i lubię !
Czekam z niecierpliwością na następną część i mam nadzieję, że coś mocnego Huddy będzie :wink: Życzę weny :*



PostWysłany: Sob 10:16, 04 Lip 2009
ann
Dziekan Medycyny
Dziekan Medycyny



Dołączył: 15 Mar 2009
Pochwał: 49

Posty: 7847

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

hattrick bardzo miło i przyjemnie się czyta :) czekam na kolejną część. Cuddy zawsze czytam z przyjemnością.



_________________


Znalazłam siostrę- sylrich my sis forever :*

"When the land slides and when the planet dies, that's when I come back to you"

PostWysłany: Sob 10:49, 04 Lip 2009
kasia2820
Reumatolog
Reumatolog



Dołączył: 21 Sty 2009
Pochwał: 3

Posty: 1087

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Czytam, czytam i podziwiam. Niesamowity talent! :wink: Teraz proszę następną część równie dobrą, jak pierwsza :D



_________________

Następny sezon będzie nasz! Nawet "Marian" nam nie przeszkodzi! :mrgreen:
Gusia - moja Bratnia Dusza :wink: Danielek18 - mój młodszy, zÓy i ironiczny brat :mrgreen:

PostWysłany: Sob 11:59, 04 Lip 2009
zaneta94
Grzanka
Grzanka



Dołączył: 16 Lut 2009
Pochwał: 30

Posty: 11695

Miasto: Dziura zabita dechami :P
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

bardzo fajnie się czyta :D podoba mi się i czekam na kontynuacje :wink: szkoda że ja nie potrafię tak pisać... jestem kompletnym pisarskim beztalenciem nawet z opisem mam problemy ;P hattrick więcej wiary we własne możliwości bo potencjał jest, a im więcej będziesz pisać tym będziesz coraz lepsza!

Ostatnio zmieniony przez Majek dnia Sob 14:36, 04 Lip 2009, w całości zmieniany 2 razy



PostWysłany: Sob 14:30, 04 Lip 2009
Majek
Reumatolog
Reumatolog



Dołączył: 27 Cze 2009
Pochwał: 1

Posty: 1009

Miasto: Jelenia Góra
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

czekam na następne części :)



_________________
avek mój
"Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.To uczciwi są nieprzewidywalni ,zawsze mogą zrobić coś niewiarygodnie głupiego..."- Kapitan Jack Sparrow
Zazdrość to chyba najstarszy motyw morderstw na świecie.-Seeley Booth
:houselove: kliknij, jeśli jesteś fanem serialu Bones

PostWysłany: Sob 14:35, 04 Lip 2009
poprostuxzjawa
Reumatolog
Reumatolog



Dołączył: 20 Maj 2009
Pochwał: 39

Posty: 2061

Miasto: Młodocin
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Chcę zawiadomić, że część 1. i 2. to dopiero preludium przed bombą, jaką szykuję od dawna. Dla fanów Huddy - nie zawiodę was, ale to nie będzie główny temat, chociaż przełomowy moment. Kulminacja wydarzeń nastąpi w kolejnej część (przynajmniej jak na razie według mojego planu).Miłego czytania.

Część 2.
Od rana wszystko trzęsło mu się w dłoniach. A przecież do przyjęcia urodzinowego zostało jeszcze 12 godzin. W tym czasie będzie musiał wykonać swoją żmudną robotę w pracy i uczestniczyć w oficjalnym złożeniu życzeń dyrektorce szpitala Princeton-Plainsboro. Grymas zniecierpliwienia przeleciał mu po twarzy, kiedy wysypał puszkę z kawą. Jak tak dalej pójdzie, to nie będę w stanie prowadzić samochodu – powiedział do siebie, siadając na krześle. Przekąsił tylko jakąś kanapkę, bo ze stresu nie mógł nic jeść. Spojrzał na zegarek – wskazówki zegara wskazywały dopiero godzinę 8.00. Jeszcze sporo czasu mu zostało. Sprawdził czy prezent dla Lisy jest opakowany i przygotowany. Bez celu kręcił się po domu. Bezczynność nie dawała mu spokoju. W końcu postanowił wcześniej wyjechać i powałęsać się po szpitalu. To przynajmniej jakaś rozrywka.
Drzwi szpitalne powoli rozwarły się, ukazując zamieszanie. Większy bałagan niż przy kontroli sanepidu – pomyślał. Jakaś pielęgniarka z kwiatami o mało nie wpadła na niego, w pośpiechu przepraszając. Z ulgą zamknął za sobą drzwi swojego gabinetu. Musiał się skoncentrować. Odetchnął głęboko, założył kitel, założył na szyję stetoskop i usiadł w fotelu. Uroczystość składania życzeń Cuddy była równo o dziesiątej. Zastanawiał się czy House zdąży. Ciekawe czy tym razem również się spóźni czy też będzie pamiętać o urodzinach szefowej – zastanawiał się. Myślał nad tym, żeby do niego zadzwonić. Chociaż raz mógłby nie robić jej przykrości.
***
Obudził go telefon. Nie odbiorę. Niech ten idiota, co mnie budzi o dziewiątej nagra się na sekretarkę – burknął wkurzony pod nosem. Z rozmachem zamknął szufladkę, uprzednio wyjmując swój Vicodin i pakując sobie kilka tabletek do ust. Rozmasował sobie prawe udo i wodził wzrokiem po pokoju szukając swojej laski. W chwili, gdy ją dopadł odezwał się głos sekretarki, a następnie Wilsona. Cześć, House. Zadzwoniłem do ciebie o tej porze, bo chciałem ci przypomnieć, że dzisiaj są urodziny Cuddy i o 10.00 jest uroczystość z tego powodu. Mógłbyś, chociaż dzisiaj przyjść wcześniej do pracy? I raz w roku bądź dla niej miły. Należy jej się przynajmniej to, bo pewnie prezentu jej nie kupiłeś. Wstawaj, House - doszedł do jego uszu głos, który o tej godzinie był wręcz nieznośny. Wilson miał rację, co do prezentu, zapomniał o imprezie. Ale to nie tragedia. Wstąpi do sklepu, kupi szampana i jakiś upominek i problem z głowy. Czasem wnerwiał go najlepszy przyjaciel. Jak będzie miał ochotę, to przyjdzie wcześniej. Dobra. Jak już wstałem to muszę coś robić. Wziął kawałek pizzy i sok pomarańczowy, położył całe swoje „śniadanie” na stole w salonie i włączył telewizor. Około w pół do dziesiątej przypomniał sobie, że przecież ma na sobie jeszcze piżamę. Leniwie zdjął nogi ze stołu i pokuśtykał w stronę łazienki. Szybki prysznic i etc. Przelotnie spojrzał w stronę zegara – duża wskazówka znajdowała się już coraz bliżej XII. Zamek w drzwiach zgrzytnął smętnie. Chwilę później warkot motoru roznosił się na całą okolicę.
Stanął w drzwiach szpitala z zadowoleniem. Była za dwie minuty dziesiąta. Od razu zobaczył biały kitel Wilsona.
- Mówiłem ci, abyś przyjechał wcześniej. Nie po to do ciebie dzwoniłem, żebyś mnie kompletnie zignorował – pokręcił głową z niezadowoleniem.
- Ach, tak mi przykro, że nie spełniłem marzeń szanownego pana Wilsona – powiedział z drwiącym uśmiechem – Obiecuję poprawę, a teraz zejdź mi z drogi. Muszę zostawić rzeczy w swoim gabinecie – powiedział i ruszył energicznie przed siebie.
Wilson się nie poddawał:
- Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. Dlaczego ty mnie zawsze olewasz? Powinieneś, choć tym razem okazać jej trochę szacunku…
House odgonił się jak przed muchą. Na zdziwione spojrzenie Wilsona odparł:
- Coś mi brzęczy koło ucha – spojrzał z wyrzutem na niego. Weszli do gabinetu House’a.
- Tak, tak. Pojąłem aluzję, ale House…
- Dobrze, mamusiu. Już będę grzeczny. Załóż własną linię telefoniczną, bo ja ci za to nie zapłacę albo od razu zostań księdzem – spojrzał na przyjaciela – Czy naprawdę masz satysfakcję z prawienia kazań?
Wilson spojrzał na zegarek.
- Jest już dziesiąta. Idziesz ze mną?
- A będziesz narzekać?
Poszli w kierunku gabinetu szefowej. Wszędzie było mnóstwo ludzi. W środku panował tłok. Ledwo zobaczyli kruczoczarne włosy dyrektorki szpitala.
***
Na początku Cameron w imieniu całego personelu złożyła jej gorące życzenia. Mnóstwo kwiatów, serdecznych uścisków, prezencików itd. Potem poczęstunek, toasty na jej cześć. Świetnie się czuła. Kiedy już wszyscy rozeszli się do swojej codziennej pracy, postanowiła poukładać prezenty. Wtedy House stanął w drzwiach. Podszedł do niej i wymamrotał pod nosem coś, co brzmiało jak „Pomogę ci”. Była zaskoczona, ale nic nie powiedziała. Gdy już skończyli, przybliżył się tak, że czuła na swojej szyi jego oddech. Przerażona uniosła wzrok na jego niebieskie oczy. Delikatnie pogłaskał ją po twarzy. Mimowolnie przymknęła oczy. Wszystkiego najlepszego – wyszeptał. Ich wargi prawie się spotkały… Obudziła się. To był TYLKO sen – powiedziała zawiedziona. Przejechała dłonią po twarzy. Dziś mój wielki dzień. Jak co roku – dodała z przekąsem. Odrzuciła kołdrę na bok i włożyła stopy w kapcie. Poczłapała w kierunku kuchni, aby chwilę potem otworzyć drzwiczki lodówki. Na każdej półce stała, co najmniej jedna potrawa, a do tego cztery sałatki. Chociaż i tak wiedziała, że do dobrej zabawy wystarczy alkohol wypadało coś przygotować. Wyciągnęła jakieś pierwsze z brzegu produkty i zrobiła sobie kilka kanapek, śmiejąc się z wielkiego bałaganu w szpitalu, który pewnie zastanie. Zawsze tak było w jej urodziny. Brudne naczynia wstawiła do zmywarki. Mam nadzieję, że nie będzie padać, bo chcę zrobić przyjęcie na podwórku – żywiła nadzieję, kierując się w stronę garderoby. W razie burzy zostawiła sporo miejsca w domu. Wybiła dziewiąta. No, czas się zbierać – powiedziała, przeczesując włosy szczotką.
Miała rację – wszędzie w pośpiechu biegały pielęgniarki. Zatrzymała jedną z nich:
- Siostro Geefars, czy pacjenci w przychodni mają dobrą opiekę? – spytała.
- Tak, oczywiście dr Cuddy. Wszystko pod kontrolą – opowiedziała wystraszona pielęgniarka.
Lisa jednak nie za bardzo w to wierzyła. Postanowiła pójść do przychodni popracować.
Nic nowego. Kobieta z zatruciem pokarmowym, dziecko z zapaleniem ucha, mężczyzna z tasiemczycą, para zakochanych z opryszczką – i co tu robić ciekawego? W drodze do gabinetu kazała jeszcze siostrze Mittersson sprawdzić poziom morfiny pacjentowi z sali 32 i w razie czego zwiększyć dawkę. Zawiesiła na wieszaku kitel i stetoskop. Za dziesięć dziesiąta. Pewnie wkrótce przyjdą składać mi życzenia – pomyślała. Ogarnęła trochę papiery na biurku, przetarła szmatką biurko, poprawiła włosy i usiadła na krześle. Wyciągnęła z szafki jakąś teczkę. Do drzwi zapukała Cameron, a za nią była reszta personelu.
- Proszę.
- Dzień dobry, dr Cuddy. Chcielibyśmy wszyscy złożyć pani najserdeczniejsze życzenia z okazji urodzin. Dużo zdrowia, szczęścia i spełnienia wszystkich marzeń – zaczęła Cameron. Z półkola wystąpiły dwie pielęgniarki z ogromnymi bukietami w ręku:
- Wszystkiego najlepszego, dr Cuddy.
- Dziękuję wam wszystkim bardzo. Mam nadzieję, ż nie zawiodłam was, jako dyrektor tego szpitala.
- No, a teraz, zanim wszyscy powrócimy do swoich codziennych obowiązków, zapraszamy na poczęstunek – dodała jeszcze Cameron.
W głównym holu do Lisy podchodził m. in. przewodniczący rady oraz kilku lekarzy specjalistów. Następnie był tort i toast. Później wszyscy rozeszli się do swoich zwykłych zajęć, a ona wróciła do swojego zacisznego biura. Na razie mam spokój od wszelkich życzeń i bukietów. Niestety tylko do wieczora – westchnęła. Na przyjęcie domowe zaprosiła bliższych przyjaciół po fachu i kilku znajomych. A wśród nich House’a. Mam tylko nadzieję, że nie zdradzę się ze swoimi uczuciami – myślała.


Ostatnio zmieniony przez hattrick dnia Wto 14:10, 01 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz



PostWysłany: Pon 20:24, 06 Lip 2009
hattrick
Fikopisarz Miesiąca
Fikopisarz Miesiąca



Dołączył: 18 Cze 2009
Pochwał: 41

Posty: 9231

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

ja chce wiedzieć co dalej :D podoba mi się czekam z niecierpliwością :wink:

jestem całkowicie za tym byś pisała dalej !! :D



PostWysłany: Pon 20:40, 06 Lip 2009
Majek
Reumatolog
Reumatolog



Dołączył: 27 Cze 2009
Pochwał: 1

Posty: 1009

Miasto: Jelenia Góra
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Mam tylko nadzieję, że nie zdradzę się ze swoimi uczuciami – myślała.

:shock: :shock: :shock:

Myślałam, że to będzie fick Wuddy 8)

Z niecierpliwością czekam na 3. część :D



_________________

Następny sezon będzie nasz! Nawet "Marian" nam nie przeszkodzi! :mrgreen:
Gusia - moja Bratnia Dusza :wink: Danielek18 - mój młodszy, zÓy i ironiczny brat :mrgreen:

PostWysłany: Wto 13:55, 07 Lip 2009
zaneta94
Grzanka
Grzanka



Dołączył: 16 Lut 2009
Pochwał: 30

Posty: 11695

Miasto: Dziura zabita dechami :P
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Następna część. Chciałam, aby była bardziej wybuchowa, ale fick byłby za długi. Dlatego przekładam resztę powieści na następne części. Have fun!

Część 3.
- Tak dobrze? Może jeszcze krawat do tego?
- James, szczerze mówiąc, zawsze uważałam, że głupio wyglądasz w krawatach.
- Naprawdę? – spytał i spojrzał na nią urażonym wzrokiem.
- Jest dobrze tak jak jest. Dobra, ja już muszę lecieć – powiedziała i skierowała się do drzwi.
- Bonnie…
- Tak?
- Dziękuję ci.
- Nie ma za co. Powinna być zachwycona – spojrzała na jego ubiór – Chyba ci bardzo na niej zależy, bo nawet na randki ze mną nie zwracałeś uwagi na strój. Do widzenia – dodała jeszcze i zamknęła za sobą drzwi.
- Do widzenia – rzucił w przestrzeń.
Właściwie cieszył się, że miał trzy eks i utrzymywał z nimi przyjazne stosunki. Wprawdzie musiał płacić alimenty, za to zawsze mógł na liczyć na swoje byłe. Prasując koszulę, nucił sobie fragment piosenki z albumu Jacksona. Kiedy skończył, poszedł wziąć prysznic i ogolić się. Delikatnie skropił się nową wodą kolońską, przejechał szczotką po włosach i wyszedł do salonu. Zakładając na gołą klatkę koszulę i zapinając guziki od rękawów, ogarnął wzrokiem mieszkanie. Wszystko było na swoim miejscu. Impreza w domu Cuddy rozpoczynała się dopiero o 19.30, czyli za godzinę. Może już wyjechać? O tej porze nietrudno o korki na drogach. Ale lepiej nie. Nie wypada przyjeżdżać wcześniej - dyskutował sam ze sobą. Postanowił jednak jeszcze trochę poczekać. Wyjedzie punktualnie o siódmej. Zdąży, bo nie zajeżdża po House’a. Zwykle przychodzili na przyjęcia razem, ale tego dnia James chciał uniknąć zgryźliwości, a przynajmniej je opóźnić. Lubił swojego najlepszego przyjaciela, ale czasem miał go już serdecznie dosyć. Poprawił jeszcze kołnierzyk i włączył sobie jeden z odcinków swojej hiszpańskiej telenoweli. Zastanawiał się, co też zamierza House kupić na urodziny Cuddy.
***
Rzucił swój plecak niedaleko sofy, zawiesił płaszcz na wieszaku i rozłożył się na kanapie. Wracając ze szpitala kupił jakieś kwiaty i szampana. Trudno. Będzie musiała się zadowolić tylko tym – pomyślał. Nienawidził kupowania prezentów. W 90% przypadków darowane prezenty są nietrafione. Dlatego nie miał zamiaru się wysilać, skoro i tak ten ktoś nie będzie zadowolony. Za to bukiet i alkohol były uniwersalne. Rośliny ładnie pachną w salonie, a alkohol wprawia w dobry nastrój. A Wilson pewnie wybierał prezent od dwóch tygodni. Pajac – zaśmiał się pod nosem i zaczął skakać po kanałach. Właściwie to się trochę martwił tym, jak się on, genialny cynik i ignorant, zachowa na przyjęciu. Od dłuższego czasu miał wrażenie, że Cuddy z dnia na dzień coraz bardziej mu się podoba. I to nie chodziło tylko o jej wygląd. W pracy potrafił panować nad swoimi emocjami, ale nie wiedział, co będzie w domu szefowej. Jak Lisa ubierze się prywatnie, skoro nawet, jako dyrektorka szpitala wyglądała seksownie, mimo iż przestrzegała regulaminu szpitalnej etykiety. Wyobrażał ją sobie. Jej czarne faliste włosy lekko opadały na ramiona… Nie! Co ty właściwie robisz, House!? Inna sprawa, gdyby to były tylko fantazje erotyczne, ale ty myślisz o niej również w inny sposób. Nie możesz do tego dopuścić, aby w twoim życiu znowu pojawiła się miłość! Już raz jej zasmakowałeś i co? Długo wygrzebywałeś się z psychicznego dołka. Myślisz, że zakochując się, nie stracisz na tym, jako genialny lekarz? W takim razie grubo się mylisz! – przywołał siebie do porządku. Wizja, że przestanie być już genialnym lekarzem i na podejmowane przez niego decyzje będą wpływać uczucia, sprawiła, że odechciało mu się myśleć o Cuddy. Ooo… mecz baseballowy. Ciekawe czy znowu Boston Red Sox wygra – sprowadził tok myślenia na inne tory. Chwilę potem jedyne, co go interesowało w tym momencie stał się mecz. Po godzinie oglądania stwierdził, ż pałkarz gra, jakby miał zapalenie stawów i wyłączył kolorowe pudło. Zdjął ostrożnie chorą nogę ze stolika i ruszył, w celu napełnienia sobie żołądka. Wyjął z lodówki coś o dość podejrzanym kształcie i zapachu, poczym bez zastanowienia wpakował to sobie do ust. Hmmm… niezłe. Smakuje trochę jak kanapka sprzed tygodnia – stwierdził, zaśmiecając okruszkami całą posadzkę. Nie wysilił się na pozamiatanie szczotką. Taką miał ochotę na piwo, ale nie mógł się napić. Jak upijać się, to tylko na imprezie i to szampanem. Ewentualnie w barze. Ponieważ jeszcze miał dużo czasu, wrócił do oglądania TV. O 19.25 wyjechał z domu. Przecież trzeba się stylowo spóźnić – uśmiechnął się pod nosem.
***
Pierwszy na przyjęcie przyjechał Wilson. Było równo 30 minut po siódmej.
- Wszystkiego najlepszego! – powiedział szczęśliwy, przekazując pani gospodarz bukiet róż.
- Dziękuję – przybliżyła się ciut do niego z zagadkową miną – Hmmm… nowa woda kolońska?
Wilson tylko się zarumienił, ale w taki sposób, że tylko sprawne oko mogło to dostrzec.
- Pomóc ci w czymś? – zakłócił ciszę.
- Nie. Chyba już wszystko zrobiłam.
Po tych słowach pojawiła się reszta gości. Zrobiło się niezłe zamieszanie. Po piętnastu minutach zabawy rozległ się dzwonek do drzwi. House – pomyślała. Nie myliła się.
- Nie łaska przyjść wcześniej? – spytała, otwierając drzwi.
- Masz pretensje do kaleki – zrobił niewinne oczka – Masz i ciesz się – złożył jej „życzenia”, wpychając w jej ręce kwiaty i butelkę Brandy.
- Dzięki. Wejdź i rozgość się.
- No, domyślam się, że nie kazałabyś mi czekać w progu. Jest Wilson?
- Tak. Krąży bez celu gdzieś w salonie.
- Aha.
Minął ją, zostawił płaszcz i ruszył do salonu. W środku zabawa rozpoczęła się na dobre. Jego przyjaciel siedział smętnie na krześle, patrząc przed siebie.
- Ktoś umarł czy co? Czemu się nie bawisz? Wilson, jesteśmy w krainie rozpusty i alkoholu! Korzystaj z życia! – wyrwał go gwałtownie z zamyślenia.
Wilson wzdrygnął się i odpowiedział:
- Pomyliłeś adresy, House. To nie burdel tylko dom twojej szefowej.
- Na to samo wychodzi. Rozejrzyj się ile wolnych kobiet w pokoju. Każda z nich mogłaby zostać twoją żoną.
- Jakoś mi nie prędko wydawać kasę na kolejny pierścionek zaręczynowy.
Po chwili już razem siedzieli pod ścianą, obserwując pozostałych gości.
- A teraz kochani czas na tort – ogłosiła z radością Cuddy.
Po odśpiewaniu Happy Birthday impreza przeniosła się do ogrodu, za domem. Grała muzyka, lał się szampan, każdy z mężczyzn tańczył z jubilatką. Oprócz House’a i Wilsona. Zadowalali się opróżnianiem kieliszków i mało interesującą pogawędką. Ku ich nieszczęściu, zauważyła to Cuddy.
- Co tak siedzicie?
- A ty, co tak stoisz? – spytał House.
- Ruszcie się trochę. To do was niepodobne. Żaden nie zaszczyci mnie tańcem?
Wilson ociężale wstał z krzesła i zatańczył z Lisą. Humor zaczynał mu się poprawiać. Wkrótce podaruje jej kosztowny prezent. Rozpadało się, a to oznaczało, że wszyscy przeniosą się do domu. Będzie miał wtedy okazję dać jej upominek i wyznać swoje uczucia, które krył od bardzo dawna. Około 23.30 goście zaczęli rozchodzić się do domu. Nadarzała się wspaniała okazja. Postanowił trochę jej pomóc w posprzątaniu, a później zrealizować swój plan.
- W czymś jeszcze ci pomóc? – spytał, wyłaniając się z korytarza.
- Nie. Wilson, przecież jesteś gościem. To ja to powinnam robić – przypomniała mu, tarmosząc worek ze śmieciami.
- Ale moim obowiązkiem jest pomagać kobiecie. Daj ten worek.
- Dziękuję, Wilson – zwróciła się do niego, kiedy tamten zakładał okrycie.
Wróciła do kuchni. Przyjęcie było całkiem udane. Zastanawiało ją tylko, czemu House i Wilson byli tacy smutni. W tym momencie w drzwiach stanął House.
- I jak tam przyjęcie? Zadowolona? – spytał lekko zmiękczony alkoholem – Wyszukałaś jakiegoś kandydata na męża?
Podszedł do niej dość chwiejnym krokiem.
- Chyba będziesz musiała mnie odwieźć do domu. W takim stanie przecież sam nie wrócę.
Spojrzała w jego błękitne oczy. Niewidzialne nici przyciągały ją do niego. Jej pragnienia całkowicie nią zawładnęły. Nie mogła się powstrzymać od pocałowania go. Delikatnie musnęła ustami jego wargi…
- Przepraszam – powiedziała wystraszona własnym zachowaniem. Ale on zamiast się zdziwić, przybliżył się do niej i zaczął ja namiętnie całować. Wiedział jedno: w tej chwili pożądał jej jak nigdy i przez alkohol nie posiada żadnych hamulców. Ona zapomniała o całym świecie i o kimś, kto w tej chwili widział ich przez szybę…



PostWysłany: Sro 11:14, 08 Lip 2009
hattrick
Fikopisarz Miesiąca
Fikopisarz Miesiąca



Dołączył: 18 Cze 2009
Pochwał: 41

Posty: 9231

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Cytat:
Prasując koszulę, nucił sobie fragment piosenki z albumu Jacksona.

Mówiłam Ci już , że pięknie dziękuję Ci za to zdanie ? :wink: Ciekawe jakie konkretnie piosenki..

Bardzo przyjemnie , szybciutko i z uśmiechem na twarzy czytało mi się następną część Twojego fika !
Na początku myślałam,że to bardziej Wuddy opowiadanie ale zakończenie już mi odpowiedziało , że trochę się myliłam . Zakończenie piękne , pięknie napisane ! Tak trzymać :wink: I po raz kolejny życzę weny ,ale sądzę że już jej masz pod dostatkiem , więc *daję siły i radości z pisania Twoich wspaniałych fików *



PostWysłany: Sro 11:38, 08 Lip 2009
ann
Dziekan Medycyny
Dziekan Medycyny



Dołączył: 15 Mar 2009
Pochwał: 49

Posty: 7847

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Bomba!!
Wuddy niemalże w 100% :D



_________________

Następny sezon będzie nasz! Nawet "Marian" nam nie przeszkodzi! :mrgreen:
Gusia - moja Bratnia Dusza :wink: Danielek18 - mój młodszy, zÓy i ironiczny brat :mrgreen:

PostWysłany: Sro 18:16, 08 Lip 2009
zaneta94
Grzanka
Grzanka



Dołączył: 16 Lut 2009
Pochwał: 30

Posty: 11695

Miasto: Dziura zabita dechami :P
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Cytat:
A teraz to, na co się zbierało od dłuższego czasu. Wytoczyłam najcięższe działa, jakie mi pozostały w moim arsenale. Albo ta część was zbombarduje albo będę musiała skontruować nowe bomby. A prochu mi nie brak... Fani Hilsona (mówię tu również o sobie), strzeżcie się mego mogmatwanego umysłu i jego wytworów!!!
PS: To wszytko utkwione jest w dziwnej przenośni, którą mam nadzieję, że nie poplątałam wam w głowie.

Część 4.
Z uśmiechem na ustach wyrzucał śmieci Cuddy. Zaraz miał nastąpić bardzo ważny moment w jego życiu. Możliwe, że w końcu znalazł kogoś, z kim spędzi resztę życia. Błysnęło, ale się tym nie przejął. Wszedł na werandę. Chciał sobaczyć w kuchennym oknie, co robi Cuddy. I zobaczył ich… Właśnie jego najlepszy przyjaciel niszczył nadzieję, która dawała mu chęć życia. House i Cuddy całowali się namiętnie, nie wiedząc, że w tym momencie rozpada się czyjś świat. Spojrzał na swoją klatkę piersiową: w pierś miał wbity nóż. Gdy kolejny błysk pioruna oświetlił okolicę, zauważył połyskujący napis „House” na rękojeści. Nie wierząc własnym oczom, złapał się za zakrwawione miejsce. To tylko wytwór jego zranionego serca. Po pięciu minutach gapienia się głupio jak diagnosta zabiera się do Lisy, ruszył w mokrej koszuli w kierunku swojego samochodu. Nic nie myślał. Spojrzał na pudełko z naszyjnikiem. Wyrzucił je za okno.
Zaparkował daleko od baru. Dzięki temu, może barman nabierze się na to, że nie przyjechałem samochodem - pomyślał. Wysiadł z auta. Trzasnął drzwiami i zmierzał w kierunku wielkiego neonu w postaci napisu „Bar”. Było kilka minut po północy. Wewnątrz nie znajdowało się zbyt wielu ludzi. Usiadł przed ladą.
- Kluczyki - powiedział barman, wyciągając swoją brudną łapę.
- Mieszkam niedaleko. Przyszedłem na piechotę.
- Kluczyki, poproszę. Myślisz, że się na to nabiorę? - spytał barman.
- A myślisz, że nie mam ochoty walnąć w twoją brzydką mordę? - odburknął podenerwowany.
Podziałało. Facet za ladą odpuścił.
- Co podać?
- A co masz najmocniejszego?
Dostał kieliszek i wypił jednym haustem całą jego zawartość.
- Dolej.
- Ja bym na pana miejscu uważał. To naprawdę mocne.
- Jak zechcę rad jakiegoś nieuka to dam ci znać, ok?
- Niech pan lepiej uważa, bo będę zmuszony pana wyprosić - zagroził wkurzony barman.
- To nie gadaj, tylko dolewaj.
Nie wiedział ile wypił. Na pewno nie tyle, ile zamierzał. Obracając w dłoniach kieliszek w głowie kłębiły mu się różne myśli. Nie sądziłem, że jest taka łatwa. Te ciepłe spojrzenia skierowane do House’a, okazały się być nie tylko wytworem mojej wyobraźni. Jak ona może go kochać? Obraża ją, lekceważy, wyzywa, a ona rozpływa się pod wpływem jego wzroku - dobijał się. Nie mógł znieść tej myśli. Następne kolejki upływały mu na wyzywaniu House’a od najgorszych. Zawsze go chronił. Mógł za nim nawet w ogień skoczyć. Tymczasem on najzwyczajniej w świecie pewnego razu podszedł i splunął mu w twarz. Przecież gardził Cuddy! Za każdym razem mówił jej niemiłe słowa. Zarzucał jej nieznajomość medycyny. Nie miał pojęcia o jej uczucia. To on, onkolog, musiał ją pocieszać, kiedy raniły ją bezlitosne słowa krytyki House’a. To on wiedział, że Lisa ma cztery rodzaje uśmiechów. A jednak cały czas była gotowa przybiec na zawołanie swego oprawcy. Postanowił, że już nigdy nikomu nie zaufa. Zmieni pracę, zaszyje się w jakimś prowincjonalnym szpitalu i tam umrze, zapomniany przez wszystkich.
- Masz- rzucił na ladę kilka banknotów - Reszty nie trzeba.
Wstał, ale cały świat kręcił mu się przed oczami. Zataczał się. Zimne powietrze na podwórzu trochę go orzeźwiło. Poszedł w kierunku parkingu. Ludzie na niego dziwnie patrzyli. Gdy już doszedł do samochodu, oparł się o drzwi, aby nie upaść. Przez dwie minuty próbował trafić kluczykami do zamka. W końcu udało mu się. Usiadł za kierownicą, która okazała się jedynym stabilnym punktem spośród wirujących rzeczy. Warkot silnika oddalał się z minuty na minutę.
Nawet nie wiedziałem, że tak przyjemnie i zabawnie jeździ się po pijaku - zaśmiał się pod nosem. Cud, że jeszcze o nic się nie rozbił. Wyciągnął z torebki wcześniej kupiony alkohol. Jechał przed siebie. Znaki drogowe rozmazywały się mu przed oczyma. Widział tylko jakieś różnokolorowe plamy. W oddali zauważył skrzyżowanie. Przyspieszył. Światło z zielonego zmieniło się na żółte. Hmmm… zobaczymy czy będę miał takie szczęście jak House - powiedział, uśmiechając się dziwnie. Około 50 metrów przed sygnalizacją świetlną, zaświeciło się czerwone światło. Ups… - wychrypiał z chorym uśmiechem na twarzy i mocniej nacisnął pedał gazu…
***
Obudził ją uporczywy dzwonek telefonu. Spojrzała nieprzytomnie na zegarek - była 3 nad ranem.
- Halo - odezwała się sennie do słuchawki.
- Yyy… dobry wieczór doktor Cuddy. Przepraszam, że budzę panią w środku nocy. Ale mamy pacjenta.
- Pacjenta? Przecież są inni lekarze na dyżurze.
- Tak… ale ten pacjent jest nietypowy.
- Co mam przez to rozumieć?
- Ten pacjent to… - mówiła powoli pielęgniarka.
- Siostro, proszę to w końcu z siebie wydusić! - rozkazała rozdrażniona.
- To dr Wilson.
W tym momencie przez jej głowę przemknęły wszystkie wydarzenia wczorajszego wieczoru. Korytarz--->śmieci--->Wilson--->kuchnia--->pocałunki z Housem. Spojrzała na miejsce w swoim łóżku, które zwykle było puste. Spał tam smacznie diagnosta. Do jej świadomości doszła szokująca wiadomość. ONI NAPRAWDĘ ZE SOBĄ SPALI! Odrzuciła wszystkie inne myśli. Teraz ważniejszy jest Wilson. Ubierając się, obudziła House’a.
- Co jest? - powiedział przecierając oczy. Spojrzał na Cuddy - Nie podobał ci się seks ze mną czy co?
- Nie o to chodzi House. Musimy szybko jechać do szpitala.
- My? Przypominam ci, że to ty jesteś jego dyrektorką. Mnie w to nie mieszaj. Czyli jednak ci się podobał?
- House! Wilson jest w szpitalu! I znajduje się tam, jako pacjent!
Co proszę? - wydawało mu się, że nie dosłyszał. Wilson? A temu co strzeliło do głowy? Zaczął pośpiesznie się ubierać. Chwilę potem jechali samochodem do szpitala Princeton-Plainsboro.
***
- Z jakiego powodu tu trafił? - spytała pospiesznie Cuddy pierwszą z brzegu pielęgniarkę.
- Dr Wilson miał wypadek samochodowy. Obecnie jest operowany.
Nawet nie powiedziała „dziękuję” tylko pobiegała w kierunku sali operacyjnej.
- Jakie ma obrażenia? - spytał House.
- Złamana noga, ręka i kilka żeber. Całe ciało pokaleczone przez kawałki szkła. Ciężki uraz głowy. Szczegóły będę znać po operacji.
- Wiadomo jak to się stało?
- Miał 3,6 promila alkoholu we krwi. Z ogromną prędkością uderzył w latarnię uliczną.
Pokuśtykał w tą samą stronę, co jego szefowa. Wolał na razie o tym nie myśleć. Zastanawiało go tylko jedno: „Czemu Wilson prowadził po pijanemu?”. Otworzył drzwi. Zobaczył Cuddy płaczącą w rękaw. Stanął obok niej.
- To moja wina - zaczęła.
- Jego własna. Był nieźle pijany. Nie powinien siadać za kółkiem.
- Ale… nie rozumiesz? On poszedł wyrzucić śmieci i… pewnie nas zobaczył…
- I co z tego?
- Ja… ja nie wiem. Może… on coś do mnie czuł?
- Leciał na twój tyłek. Jak każdy.
Przez resztę operacji milczeli. Obydwoje ciężko przeżywali wypadek Wilsona, ale każde na inny sposób. Ona płakała i winiła samą siebie. On postanowił nie pokazywać swoich uczuć. Zależało mu na nim. Wilson wspierał go w najcięższych chwilach, a teraz sam potrzebuje pomocy. Niestety House nie potrafił mu jej zapewnić. Całe życie kogoś ranił i mówił najokrutniejsza prawdę. Teraz musiał się zachowywać zupełnie odwrotnie, a tego nie umiał. Będzie miał wsparcie u Cuddy - usprawiedliwiał się. Około 7.00 wyszedł do nich lekarz.
- Co z nim? - spytała Cuddy.
- Nie jest najlepiej. Chociaż mógł skończyć gorzej - odpowiedział lekarz z niepewną miną.
- Wyjdzie z tego? - chciał dowiedzieć się House.
- Jest ryzyko, że straci oko - stwierdził chirurg, opuszczając wzrok.
Tego się nie spodziewali. Wilson by się załamał, gdyby się o tym dowiedział. Nie był silny psychicznie. Z pewnością poddałby się.
- Nie możemy mu na razie powiedzieć - podjął decyzję House.
Cuddy ze zrozumieniem pokiwała głową. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Gdy tak rozmawiali podszedł do nich policjant.
- Czy to pani jest przełożoną pana Jamesa Wilsona?
- Tak - skinęła smutnie głową.
- Czy pan Wilson miał jakąś rodzinę? Bliższych znajomych?
- Yyy… o rodzinie nic mi nie wiadomo, ale… dr House się z nim przyjaźni - odpowiedziała, wskazując na towarzysza.
- To pan? Mogę panu zająć chwilkę?
Diagnosta, nie mając wyboru, skierował się za mundurowym.
- A z panią chciałbym jeszcze później parę rzeczy omówić - zwrócił się jeszcze do dyrektorki szpitala.
=============================================
Poprawki ortograficzne, interpunkcyjne, logiczne frazeologiczne i jakie jeszcze poloniści wymyślą oraz wsparcie duchowe - Wercia214, której bardzo za to wszystko dziękuję.



PostWysłany: Pią 20:54, 10 Lip 2009
hattrick
Fikopisarz Miesiąca
Fikopisarz Miesiąca



Dołączył: 18 Cze 2009
Pochwał: 41

Posty: 9231

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Biedny Jimmy *rozczula się*
To się narobiło... :]



_________________

Następny sezon będzie nasz! Nawet "Marian" nam nie przeszkodzi! :mrgreen:
Gusia - moja Bratnia Dusza :wink: Danielek18 - mój młodszy, zÓy i ironiczny brat :mrgreen:

PostWysłany: Sob 11:28, 11 Lip 2009
zaneta94
Grzanka
Grzanka



Dołączył: 16 Lut 2009
Pochwał: 30

Posty: 11695

Miasto: Dziura zabita dechami :P
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Nie ma za co :)
Jestem bardzo ciekawa co się stanie z Wilsonem ;p



PostWysłany: Nie 15:05, 12 Lip 2009
Wercia214
Pediatra
Pediatra



Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 2

Posty: 485

Miasto: Paczyna
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Inne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
Strona 1 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Mapa użytkowników | Mapa tematów
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Czas generowania strony 0.05313 sekund, Zapytań SQL: 15