"My heart will go on..." - HYPNOSIS

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Huddy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Wiadomość Autor

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

"My heart will go on..." - HYPNOSIS



Cytat:
mój fik konkursowy z walentynek :*....


Para niebieskich oczu spoglądała na nią badawczo. Spuściła wzrok i odgarnęła ciemne loki opadające niesfornie na twarz. Za wszelką cenę pragnęła jakoś przedłużyć tę chwilę.
- Zmarzłaś – stwierdził charakterystycznie zachrypnięty głos. Podciągnęła jasnobeżową kołdrę w brązowe łaty pod samą brodę.
- Nie, wcale nie – zaprzeczyła. Leżący obok mężczyzna roześmiał się z niedowierzaniem. Wyciągnął rękę spod głowy i przyciągnął Lisę do siebie. Zadrżała, zapierając się dłońmi o jego klatkę piersiową. Dlaczego on to robi? Odejdzie. Jak zawsze. Znowu odejdzie, a ona zostanie sama.
- Mieszkasz w zamrażarce. Nie pozwól, by lód skuł także twoje serce. Mój rekord stania na łyżwach wynosi jedynie 13-14 sekund- odparł i puścił ją w momencie, kiedy już miała dać za wygraną. Zapach jego rozpalonego ciała wciąż oszałamiał kobietę.
- A próbowałeś zrobić krok do przodu? – spytała retorycznie. Przesunęła szybko długimi palcami po jego szyi i barku. – Nie wstawaj – poprosiła. Uniósł brwi.
- A co, zostanę Pracownikiem Miesiąca za odharowywanie dodatkowych godzin w łóżku? – zadrwił. Odwróciła głowę. Poczuła lekkie, ostrożne szarpanie. Pewnie zaczął bawić się jej włosami. Zanurzył w nich dłoń. Wiedziała, że za chwilę odrzuci kołdrę i wyjdzie. Kilka minut ciszy później, naprawdę zaczęła marznąć. Chłodne powietrze przenikało przez niepraktyczną barierę jedwabnej koszuli nocnej, wywołując na jej ciele gęsią skórkę. Usłyszała trzaśnięcie drzwiami. Jednocześnie dotarło do niej, że w pokoju obok ktoś płacze.


- wake up, darling –

- Rachel! – Cuddy momentalnie otworzyła szeroko oczy. Rażące światło poranka uderzyło w nie z bolesną precyzją. Nie zasłoniła dokładnie okien wczoraj wieczorem… A raczej w środku nocy. Była wykończona usypianiem małej. Zacisnęła powieki, zrywając się z łóżka. Bose stopy przez dłuższą chwilę bezskutecznie szukały pantofli. W końcu odnalazły je pod nocną szafką i błyskawicznie pobiegły do sąsiedniego pomieszczenia, posłuszne rozkazom ich właścicielki.

Administratorka pochyliła się nad łóżeczkiem córeczki, biorąc ją na ręce. Dziewczynka, czując jej bliskość, zakwiliła spokojniej, żeby zaraz zupełnie ucichnąć. Coś nowego, ale i przyjemnego. Cuddy rozpromieniła się, spoglądając na pulchną twarzyczkę Rachel. Jej własny maluszek… Wyglądała tak uroczo w żółtej piżamce z wielkim, różowym misiem z przodu. Drobna rączka bezwiednie ciągnęła i splątywała wisiorek na piersiach Lisy. Kobieta przytuliła niemowlę, kładąc je do wózka. Błękitne oczy dziecka patrzyły na nią z ciekawością. Westchnęła. Pierwsze uniesienie minęło.
- Te sny są irracjonalne – powiedziała normalnie do Rachel, potrząsając nad nią pasiastą grzechotką. Mała uśmiechnęła się rozczulająco bezzębnymi dziąsłami. – Może powinnam pójść do psychoterapeuty? Wiesz, jaki Yeti prześladuje mamę w koszmarach? Okropny. I nie myje zębów – dodała złośliwie. Podała zabawkę Rachel i poszła do kuchni. Niestety, nie miała żadnego czarodziejskiego stoliczka, który by sam serwował śniadanie. Dopisała go w myślach do najbliższej listy zakupów. Sięgając po wiszący na drzwiach szlafrok, zerknęła na zegarek. Dochodziła piąta rano.
- Dziecko – rzuciła przez ramię, zakładając mięciutką podomkę. – Wykazałabyś się kiedyś odrobiną bezinteresowności i wstała dopiero o dziesiątej.

Rachel zagruchała coś z wózka, ucieszona widocznie zwróceniem na nią uwagi. Cuddy przewróciła oczami. Kochała tą kruszynkę najbardziej na świecie, ale czasem miała ochotę pomachać białą flagą… szczególnie wczoraj, kiedy nosiła ją przez cztery godziny na rękach, a ona wciąż zanosiła się od płaczu; albo podczas wyrzucania zniszczonej „małej czarnej”…

Cuddy odetchnęła głębiej i nastawiła wodę. Wyciągnęła z lodówki mleko oraz pomidory. Odłożyła je na stół i machinalnie włączyła radio.
Every night in my dreams [każdej nocy w moich snach]
I see you, I feel you [widzę cię i czuję
” – popłynęło z głośników. Cuddy przystanęła w pół drogi po nóż. -„That is how I know you go on [tak jest, kiedy wiem, że odchodzisz]” – zawróciła w miejscu i zdecydowanym ruchem wyszarpnęła wtyczkę z gniazdka. Potarła dłonią czoło, opierając się o blat. To już przesada. Dopiero zaczął się weekend, a już pojutrze musi wrócić z powrotem do pracy. Potoczyła wzrokiem po kuchni. Nie tęskni za niczyim codziennym widokiem. Parę naczyń w zlewie; niedaleko stojaka na sztućce do połowy obrane jabłko; a nad nim kalendarz. Sobota. Czternastego lutego. Walentynki. Nie…, sobota. Sobota!! A ona musi nakarmić małą. Odwróciła się szybko, wkładając butelkę do podgrzewacza. Eee, pustą butelkę?

***

Małe, półroczne dziecko wypełzło spod łóżka. Cmokało smoczek, spoglądając wokoło rozszerzonymi z ciekawości zielonymi oczami.
- Nakarm go! – zawołała krzątająca się po domu kobieta. Jęknął, chwycił laskę, a potem podniósł synka. Idąc do wielkiego, pluszowego fotela, zabrał ze stolika po drodze butelkę. Siadł wygodnie. Dziecko oparło ufnie główkę na jego piersi, wywołując tym mimowolny uśmiech. Wyjął mu smoczek z buzi i wsadził tam końcówkę butelki. Maluch zaczął żwawo ssać, przymykając oczęta. Długie rzęsy rzucały cień na pucołowate policzki. Mężczyzna nieśmiało je pogłaskał.
- Tylko się nie udław, bo mama osobiście mnie wykastruje – ostrzegł syna. I nagle spostrzegł, że nikogo nie ma. Zamiast dziecka przytulał fioletową poduszkę, a z kuchni nie dochodziły żadne odgłosy. Cisza. Wszechobecna, przerażająca cisza…
- Chris? – zapytał w ciemność. Nie, to nie to… on nie istniał. Było jakieś inne imię… Imię, które panicznie usiłował sobie przypomnieć… Li… - Rachel?! – krzyknął. Nikt mu nie odpowiedział. Był sam…


- wake up, sweetheart [obudź się, kochanie] –

- House, czego mogę ci życzyć w ten piękny poranek?

Drażniący głos wdarł się bezlitośnie do jego podświadomości. Greg spróbował zanurkować w pościeli, ale ktoś ją z niego bez skrupułów ściągnął.
- Snu – warknął, obrzucając Wilsona wrogim spojrzeniem. Ubranego Wilsona. Wilsona w zapiętej pod szyję jasnej koszuli, brązowej marynarce i w jednym z krawatów z tej idiotycznej kolekcji. Wilsona, który nie wiadomo z jakich powodów przebywał o szóstej rano w jego mieszkaniu.
- House, doszedłem do pewnego wniosku – zaczął poważnie onkolog, odchrząkując. Przysiadł na rogu łóżka. Greg z bólem w oczach obserwował jego poczynania. W końcu zrezygnowanym ruchem sięgnął za siebie, wymacał Vicodin i połknął parę tabletek. Widocznie wypoczynek nie był mu sądzony.
- Chcesz popełnić samobójstwo? A ja mam ci w tym pomóc? – zapytał z nadzieją, biorąc w obie dłonie poduszkę. Wilson przygryzł wargę. Kiedy pod koniec dnia House się o wszystkim dowie, na pewno będzie wolał użyć jakiegoś bardziej wyrafinowanego sposobu, niż uduszenie. Jednak kto nie ryzykuje… ten żyje. Rany.
-Ktoś powiedział mi coś w sekrecie… - zignorował jego wcześniejszą uwagę.
- Och, a ty oczywiście nie umiesz utrzymać języka za zębami. Rozważałeś kiedyś jego odgryzienie? – House był już lekko podenerwowany. Nie miał ochoty wysłuchiwać kolejnych bzdur na temat życia seksualnego pracowników PPTH. Przynajmniej nie o 6 rano!
- Musisz tam pójść, jeśli… chcesz dowiedzieć się… czegoś… o uczuciach… Cuddy do… ciebie – Wilson nerwowym ruchem wcisnął zdumionemu House’owi skrawek papieru do ręki. Chwilę potem po Wilsonie zostało już tylko echo trzaśnięcia drzwi i zdezorientowany, nieruchomy House. Po mniej więcej pół godzinie spojrzał na karteczkę – wizytówkę. Wstał, wciągnął przez głowę granatową koszulę, założył spodnie, chwycił kurtkę i wyszedł. Musi przemówić temu komuś do rozsądku…

„Far across the distance[przez wielką odległość przychodzisz]
And spaces between us[i przestrzeń między nami]
You have come to show you go on” [przychodzisz, aby pokazać, że odejdziesz]


***

- No jedz, maleńka – schylona Cuddy machała butelką nad skrzywionym noskiem Rachel. Chyba już miała dość. Cuddy wyprostowała się i spojrzała na nią z dezaprobatą. Wypiła tylko 1/4 butelki mleka –stanowczo za mało. Dlaczego więc nie chce już jeść? Dzwonek do drzwi sprawił, że obie podskoczyły.
- Zaraz zobaczymy, kto przyszedł, tak? Poczekaj tu grzecznie – mruknęła Lisa i podeszła szybko do drzwi. Nie zadała sobie nawet trudu zerknięcia przez wizjer. Odsunęła zasuwę, zdjęła łańcuch i otworzyła.
- Ojej… - wykrztusiła zaskoczona, sprawdzając jeszcze raz godzinę. 6:30 i to w sobotę… Niemożliwe… - Co ty tu robisz tak wcześnie?
- Stęskniłem się za Rachel – Wilson pocałował Lisę w policzek i wyminął ją, wchodząc do środka. Nawet nie zaczekał na zaproszenie. Cuddy odprowadziła go zaskoczonym wzrokiem. Jimmy wziął odstawioną butelkę i przyjrzał się jej uważnie.
- Jeszcze nie skończyłyście karmienia?
- Grymasi – administratorka wzruszyła ramionami. Wilson był bardzo pomocny, ale czasem też bardzo… natrętny. Jednak w jego obecności nie zamierzała paradować w szlafroku. Poszła do sypialni. Bordowa bluzka, szary żakiecik i spodnie – była gotowa w ciągu 15 minut. Jeszcze tylko tusz do rzęs, błyszczyk i koniec. Nigdzie nie zamierzała przecież wychodzić. Co najwyżej do sklepu, ale to nieistotne.
- Oo… wow… gratulacje.. – Cuddy przystanęła w progu widząc, jak Wilson karmi Rachel. Mała spokojnie zjadała resztę swojego śniadania. Wyglądało na to, że wszyscy mieli lepsze podejście do jej dziecka niż ona sama.
- Wystarczyła jej chwilka przerwy – wyjaśnił. Cuddy odruchowo przytaknęła. – Jeśli chcesz, mogę z nią dzisiaj zostać. Wspominałaś mi coś o wizycie u psychoterapeuty.
- Naprawdę? – zdziwiła się. Była pewna, że na ten pomysł wpadła dopiero dziś rano, ale może rzeczywiście… Ostatnio z przemęczenia często o czymś zapominała. – Jeszcze nie jest ze mną tak źle – zażartowała. Wilson zachichotał.
- Wiem, ale to cię zrelaksuje. Spróbuj. Masz tu adres telefon do mojego kolegi. Umówiłem Cię na 7. Mieszka tu niedaleko. – podszedł do niej z Rachel na rękach i wręczył elegancką wizytówkę. Lisa popatrzyła na nią poważnie.
- Może masz rację. Pójdę. – sięgnęła po szary płaszcz. Wilson natychmiast poparł jej pomysł. Wyrzuciła łaskoczące włosy spod trencza i położyła dłoń na klamce. – Na pewno opieka nad małą nie będzie dla ciebie problemem? – upewniła się. Onkolog zaprzeczył, więc uspokojona wyszła.

***

- Co to ma wszystko znaczyć? – wycedził House, wpadając do gabinetu doktora. Wysoki, przystojny Australijczyk o niebiesko-zielonych oczach przywitał wściekłego pacjenta ruchem głowy i olśniewającym, śnieżnobiałym uśmiechem jak z reklamy pasty do zębów.
- Proszę usiąść – wskazał kozetkę płynnym ruchem ręki. Greg poczuł się jak skarcone dziecko. Co oczywiście nie przypadło mu do gustu. – Naprawdę nie wiem, o co panu chodzi. Dr Wilson powiedział tylko, że pan dzisiaj do mnie przyjdzie.
- Dr Wilso-on – House przeciągnął nazwisko przyjaciela, próbując wymyślić wystarczający sposób na vendettę. – A pan jest niewinną ofiarą jego perfidnego planu? Przepraszam, zapomniałem – ja jestem niewinną ofiarą waszego perfidnego planu.
- Może zdejmie pan kurtkę i usiądzie? Wyjaśnimy wszystko na spokojnie. Z reguły nie przyjmuję w sobotę, ale dla Jamesa zgodziłem się zrobić wyjątek. Podobno mam pomóc panu w uporządkowaniu pewnych spraw, tak?

House spojrzał nieufnie na siedzącego za szerokim, mahoniowym stołem psychoterapeutę. Dr Troy. Interesujące. Może rzeczywiście o niczym nie wiedział. Wilson i jego super-niezawodne podstępy. Boże… Czy on nie mógłby znaleźć sobie nowej żony i przestać na siłę ingerować w jego życie? Hm… ciekawe, co powie na niespodziankę… House powiesił na oparciu krzesła swoją czarną, skórzaną kurtkę i usiadł. Pójście na kozetkę byłoby zbyt… poniżające.
- Okay. Chcę uporządkować. Chcę zapomnieć.

***

- Dzień dobry, doktorze Turner – powiedziała Lisa, wchodząc do gabinetu psychoterapeuty. Siedział obok kanapy, wyraźnie pokazując jej miejsce w tym całym „przedstawieniu”. Rozejrzała się szybko, próbując znaleźć wolne krzesło. Tak! Stało parę metrów od drzwi i lekarza. Rozjaśniła twarz w kuszącym uśmiechu i podeszła do krzesła, kołysząc zmysłowo biodrami. Zgodnie z jej oczekiwaniami, dr Turner nie miał absolutnie nic przeciwko takiemu stanowi rzeczy.
- Witam, Lisa. Mogę tak do ciebie mówić? – zapytał zawodowo. Widać jednak było, że jest nieco zmieszany. Był mężczyzną… yy.. powiedzmy trochę „przy kości”, ale z przystojną, pociągłą twarzą i bujną czupryną blond włosów. No i inteligentnymi, piwnymi oczami. Cuddy od razu nabrała do niego zaufania i pokiwała twierdząco głową. Co jej przecież szkodzi? Dzisiaj są Walentynki, dzień dobroci dla tych męskich Casanovów. Wśród tego całego zamieszania z wizytą, jakoś umknął jej fakt, że facet ją zna, mimo że się nie przedstawiła.
- Jasne. Ja chciałabym… chcę… chcę po prostu zapomnieć. – wyrzuciła z siebie.
- Oczywiście. Zobaczymy, co da się zrobić. Tymczasem pozwolisz, że cię przeproszę. Muszę zadzwonić. – przejechał po podłodze swoim obrotowym krzesłem, dopadając telefonu. Cuddy zacisnęła zęby, słysząc nieznośne piszczenie nienaoliwionych kółek. Musi jeszcze raz przeanalizować sprawę zaufania.

***

- Słucham? – Christian Troy podniósł słuchawkę dzwoniącego przeciągle telefonu. Jednocześnie przeprosił spojrzeniem House’a. Diagnosta przewrócił oczami, ale nic nie powiedział.
- Doktorze Troy… dostał pan już prezent od naszego znajomego?
- Tak, tak, dostałem, doktorze Turner – powiedział niechętnie Christian, dyskretnie zerkając na Grega, składającego papierowy samolocik z nie-wiadomo-skąd-wytrzaśniętej kartki papieru. – Zmurszały melonik. – House podniósł zdziwiony głowę.
- Cóż, ja muszę się pochwalić. Mam śliczną laskę, doskonale wyrzeźbioną, najwyższej jakości.
- Laskę. To nie jest zbyt oryginalne – Christian zacisnął pięść. – Co robimy?
- Musimy ich połączyć. Zrób to z melonikiem o… powiedzmy 7:15, okay? Jeśli nie będzie równocześnie, nie uda się.
- 7:15, w porządku. Dlaczego ja musiałem dostać ten zatęchły melonik?! – wybuchnął nagle Troy, prawie że bliski płaczu. House spojrzał na niego z zainteresowaniem.
- Może podać panu chusteczkę? – zaproponował z wdziękiem – Zasmarkał już pan sobie ten drogi garnitur od Armaniego – wykonał nieokreślony ruch ręką. Christian popatrzył na niego z rozpaczą w oczach i jęknął do telefonu:
- Nienawidzę kapeluszy…
- Co ja takiego zrobiłem?– House rozłożył bezradnie ręce i wrócił do składania drugiego samolociku.
- Jeszcze jedno. Dzisiaj partyjka golfa, tak? Po południu, o 14?
- Taak. Ale tym razem muszę wrócić wcześniej. Mam przygotować kolację dla żony… Dobra, to do widzenia, doktorze Turner. Powodzenia… - Christian rozłączył się i odłożył z pełnym beznadziejności uśmiechem słuchawkę na widełki. – Okay, zaczynamy? – zatarł ręce.

***

- 7:15 -

- Skup się, Lisa. Zamknij oczy. Wyobraź sobie pusty pokój bez okien i drzwi. Jest? Dobrze. A teraz umieść w nim osobę, o której chcesz zapomnieć. Masz? W porządku. Policzę do dziesięciu. Kiedy skończę, przeniesiesz się tam…

***

- 7:15 -

- Skup się, Greg. Zamknij oczy. Wyobraź sobie pusty pokój bez okien i drzwi. Jest? Dobrze. A teraz umieść w nim osobę, o której chcesz zapomnieć. Masz? W porządku. Policzę do dziesięciu. Kiedy skończę, przeniesiesz się tam…

***

- sleep like wake up [śnij jak się budzisz]–

- Jezu, kto puścił to kocie zawodzenie? – jęknął House, słysząc w swoim podświadomym pokoju głos Celine Dion. Cuddy spojrzała na niego z niepokojem. Jak na wytwór jej umysłu miał za dużo własnej inwencji. A poza tym ona lubiła tą piosenkę.
- House, chciałam z tobą porozmawiać – jednak w końcu to ona go stworzyła. Musi przezwyciężyć swój lęk, musi o nim zapomnieć. Jeśli chce to zrobić, musi zamknąć wszystkie sprawy, które ją dręczą. Greg podszedł do ściany i przesunął po niej dłonią, zastanawiając się nad realnością doznań. Ściana była prawdziwa. Przynajmniej przez ten czas, kiedy był w hipnozie, naprawdę został dobrowolnie uwięziony w tym pokoju.
- Ja z tobą też. – opuścił rękę. Przed sobą samym - bo przecież ona była jego wyobraźnią - nie musi udawać. Jeśli oczywiście szczerze chce zapomnieć i raz na zawsze z tym skończyć.
- Ostatnio dużo myślałam o tym… co między nami zaszło… Śnisz mi się, ale nawet wtedy wiem, że odejdziesz… To nie ma sensu. Musisz zniknąć. – Cuddy spuściła głowę, jednak po chwili odważnie ją podniosła i spojrzała stanowczo w jego niebieskie, zdziwione oczy. Hej, to nie tak miało być! To miała być jego kwestia! Jego wyobraźnia też śni?! I to o nim?!
- Dlaczego uważasz, że to nie ma sensu? – zapytał przekornie, machnięciem dłoni wyczarowując sobie krzesło. Usiadł na nim, jednocześnie nie spuszczając z niej wzroku. Jego piękna, seksowna szefowa… wymyślona przez niego. Gdyby w prawdziwym życiu miał się zdobyć na taką rozmowę… Potrząsnął przecząco głową. Nigdy.
- Bo… sam to powiedziałeś. – odparła zaskoczona. Zaczerpnęła powietrza, czekając na to, co powie. Gorąco tutaj… Rozpięła powoli żakiet i rzuciła go na podłogę. House jak w transie śledził jej ruchy.
- Od kiedy mi wierzysz? – powiedział z goryczą. – Pewnej nocy dałem ci wszystko. Pewnej nocy mnie kochałaś…

Love can touch us one time[miłość dotknęła nas w jednym czasie]
And last for a lifetime[raz na całe życie]
And never let go till we're one” [i nigdy nie przeminie, odkąd jesteśmy jednością]


- A ty mnie zostawiłeś. – sprostowała. Za nic nie pozwoli, by jej imaginacja zwaliła na nią całą winę. Siadła na podłodze, układając na bok długie nogi. House zdjął marynarkę.
- Twoja koleżanka powiedziała mi, że nie chcesz mnie widzieć. A ja się nie narzucam, nie włażę
o północy przez okno…– mruknął, przewracając oczami.
- Nie, skąd, po prostu mam halucynacje – wybuchnęła śmiechem. – Od kiedy ty wierzysz ludziom? Myślałam, że twoją złotą zasadą jest teza, że wszyscy kłamią.
- Wyjątki potwierdzają regułę. A poza tym wtedy nie miałem moich kochanych kaczuszek, które sumiennie dokonują włamań do wszystkich podejrzanych domów kłamców.
- Och, no tak. Jak ty sobie radziłeś z profesorami bez swoich lokajów? – zadrwiła. House przywołał na twarz swój demoniczny uśmieszek.
- Kto ci powiedział, że byłem tam sam…

Cuddy rozszerzyła oczy i poczerwieniała.
- Kulawy dupek! – warknęła.
- Gorąca asystentka – odparował. – Zawsze mi towarzyszyłaś…

„Love was when I loved you[miłość była wtedy, kiedy cię kochałam]
One true time I hold to[ jeden prawdziwy czas, zawszę będę]
In my life we'll always go on” [w moim życiu zawsze będziemy iść naprzód]


- Teraz też – powiedziała cicho. Greg spoważniał. – To skomplikowane.
- Żebyś wiedziała – rzucił – Wymagałaś ode mnie stałego związku: od razu skoku na głęboką wodę! I jeszcze twoje przybrane macierzyństwo! Nie rozumiesz, że wszystko popsuję?! To nie jest moja rola!
- Dlatego chcę zapomnieć…

Zamilkli. House oparł się na kolanach, wpatrując ponuro w podłogę. Cuddy automatycznie bawiła się włosami. Oboje jakby nie zauważali swojej obecności. Jeden pokój. Jedna pułapka. Dwoje więźniów. Jedna przestrzeń pomiędzy nimi.
- Przecież wiem – szepnęła w końcu Lisa – Dosadnie oznajmiłeś mi swoje zdanie na ten temat. Tylko po co sprowadziłeś moje biurko z czasów naszych studiów? I to od razu po kłótni,
w której stwierdziłeś, że dla ciebie liczy się tylko moje ciało, a nie ja?
- Primo: bo twoje nowe zniszczyłem. Secondo: żeby zmusić cię do myślenia. Ostatnio jakoś ciężko
ci to szło – mruknął sarkastycznie.
- Widocznie przejęłam jakieś twoje cechy – odcięła.

Near, far, wherever you are[blisko, daleko, gdziekolwiek jesteś]
I believe that the heart does go on[wierzę, że serce czuje, że bije dalej]
Once more you open the door[raz jeszcze otwierasz drzwi]
And you're here in my heart[i jesteś tutaj, w moim sercu]
And my heart will go on and on” [a ono wciąż bije..]


- Ta piosenka jest idiotyczna – stwierdził autorytatywnie House, wstając z krzesła. Włożył rękę do kieszeni, szukając Vicodinu. Zamiast niego wyczuł palcami zupełnie inny kształt. Kwadratu. Woląc nie dochodzić, co to takiego, zrezygnował z poszukiwań. Cuddy patrzyła na niego, zdumiona. Nie wziął Vicodinu? Czyli na pewno jest tylko iluzją. Dwa słowa i to wszystko się skończy. On zniknie, ona wróci do domu…
- Pasuje. Dzisiaj Walentynki – oświadczyła spokojnie. House spojrzał na nią, zdezorientowany. – Kocham cię.

Po raz drugi zapadła cisza. Cuddy przygryzła nerwowo usta. To głupie, że bała się własnego urojenia.
House stał nieruchomo. W końcu uśmiechnął się z satysfakcją.
- Wiedziałem. Ale nie licz, że powiem to samo.
- Nie liczę. Jakbym śmiała.
- To dobrze. Walentynki to kretyńskie, przesłodzone i przereklamowane święto amerykańskich półgłówków. I nie patrz tak na mnie! – podsumował.
- Sam jesteś Amerykaninem – uniosła brwi. House pokuśtykał do niej i wyciągnął rękę. Spojrzała na nią, nie bardzo wiedząc, co robić. Potrząsnął dłonią ze zniecierpliwieniem, więc chwyciła ją i wstała. Teraz miał lepszy dostęp do…
- Nie licz, że powiem to samo – powtórzył.
… do jej ust…

You're here, there's nothing I fear, [kiedy tu jesteś, niczego się nie boję]
And I know that my heart will go on[wiem, że moje serce będzie biło, kochając]
We'll stay forever this way[na zawsze zostaniemy na obranej drodze]
You are safe in my heart[jesteś bezpieczny w moim sercu]
And my heart will go on and on” [które będzie biło miłością]


***

- wake up like sleep [przebudzenie jak sen]–

***

- Lisa? – dr Turner przyglądał się swojej pacjentce. Kobieta powróciła do rzeczywistości szybciej, niż zamierzała. Oddychała szybko. – Wszystko dobrze? Czy teraz jest wszystko dobrze? – zapytał.
- Tak… teraz jest.. – odparła z uśmiechem i sięgnęła po torebkę. – Muszę do kogoś zadzwonić – wyjaśniła, szperając za komórką…

***

- Gregory? – dr Troy odchylił się do tyłu na swoim fotelu. Pacjent powoli odzyskiwał poczucie rzeczywistości. Para niesamowicie błękitnych oczu w końcu rozbłysła diabelską radością. – I jak? Wszystko w porządku? Czy teraz jest wszystko w porządku?
- To nie jest komedia romantyczna, więc niech pan nie oczekuje padnięcia w ramiona – mruknął House – Tylko Walentynki. Muszę kogoś odwiedzić. - wyjaśnił na odchodnym.



_________________

"- And so the lion fell in love with the lamb...
- What a stupid lamb.
- What a sick, masochistic lion" - cytat z "Twilight"

Banner by Ewel
:zakochany:

PostWysłany: Czw 17:20, 26 Mar 2009
amandi
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 26 Gru 2008
Pochwał: 1

Posty: 148

Powrót do góry




Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Amandi :houselove:

Cytat:
Administratorka pochyliła się nad łóżeczkiem córeczki, biorąc ją na ręce. Dziewczynka, czując jej bliskość, zakwiliła spokojniej, żeby zaraz zupełnie ucichnąć. Coś nowego, ale i przyjemnego. Cuddy rozpromieniła się, spoglądając na pulchną twarzyczkę Rachel. Jej własny maluszek… Wyglądała tak uroczo w żółtej piżamce z wielkim, różowym misiem z przodu. Drobna rączka bezwiednie ciągnęła i splątywała wisiorek na piersiach Lisy.


I to mi się podoba - szczęśliwa Lisa z bejbe - Piękna sielanka, która powinna zostać wciągnięta do serialu 8)


Cytat:
- Ta piosenka jest idiotyczna – stwierdził autorytatywnie House, wstając z krzesła.


Wcale nie! *protestuje* House'owi słoń nadepnął na ucho :wink: Piosenka idealnie pasuje do fabuły ! Jakby "Celina Dionowa " nagrała ją specjalnie pod Twojego Fika, a nie jakiegoś tam Titanica :twisted:

Huddy 4ever :houselove:

Amandi! I co ja mam Ci napisać? Wiesz, że kocham wszystko co napiszesz i wielbię Cię całym moim serduchem :D Miałem przyjemność czytać tego fika wcześniej, jednak wrzucony w całości *mniam* smakuje jeszcze lepiej



_________________
Bash in my brain And make me scream with pain Then kick me once again,
And say we'll never part...
I know too well I'm underneath your spell,
So, darling, if you smell Something burning, it's my heart.

PostWysłany: Czw 22:36, 26 Mar 2009
JigSaw
Diabetolog
Diabetolog



Dołączył: 24 Sty 2009
Pochwał: 30

Posty: 1655

Miasto: Miasto Grzechu
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Jig, z tobą to choć na kraniec świata można iść :mrgreen: , nigdy jeszcze mnie nie zawiodłeś i zawsze rozpieszczasz komplementami :***- choć niezasłużonymi ;)... Dziękuję :D - i zapraszam na moją roladę, skoro smakują ci już moje opowiadania :lol:. Ja ciebie wielbię jeszcze bardziej, szczególnie to jak piszesz.... fantastycznie :D. A piosenka? Zgadzam się w zupełności, House to tylko lubi te rock'n'rolly i mozarty :hahaha:. Buziaki :**



_________________

"- And so the lion fell in love with the lamb...
- What a stupid lamb.
- What a sick, masochistic lion" - cytat z "Twilight"

Banner by Ewel
:zakochany:

PostWysłany: Pią 17:31, 27 Mar 2009
amandi
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 26 Gru 2008
Pochwał: 1

Posty: 148

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

amandi, ja też jestem pod ogromnym wrażniem. Co dalej? Jakiś epilog?



_________________

Następny sezon będzie nasz! Nawet "Marian" nam nie przeszkodzi! :mrgreen:
Gusia - moja Bratnia Dusza :wink: Danielek18 - mój młodszy, zÓy i ironiczny brat :mrgreen:

PostWysłany: Sob 13:57, 28 Mar 2009
zaneta94
Grzanka
Grzanka



Dołączył: 16 Lut 2009
Pochwał: 30

Posty: 11695

Miasto: Dziura zabita dechami :P
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

No właśnie co dalej ...??? CZekam na ciąg dalszy :D



_________________

PostWysłany: Sob 21:37, 11 Lip 2009
inka106
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 27 Cze 2009

Posty: 82

Miasto: Głogów
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

dziękuję za miłe słowa :), ale epilog nie był tutaj przewidywany ;). Zresztą, ja już nie piszę w tej tematyce :(, poszłam do liceum, w którym przez pierwszy rok jest naprawdę ciężko, bo przerabiają materiał z dwóch lat, a potem są same powtórzenia i fakultety.. więc przez wakacje robię sobie przerwę i mniej piszę, a jak już, to o czymś bardziej realnym ;). Jeszcze raz dziękuję i ściskam :**, cieszę się, że się podobało :)



_________________

"- And so the lion fell in love with the lamb...
- What a stupid lamb.
- What a sick, masochistic lion" - cytat z "Twilight"

Banner by Ewel
:zakochany:

PostWysłany: Nie 14:56, 12 Lip 2009
amandi
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 26 Gru 2008
Pochwał: 1

Posty: 148

Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Huddy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Mapa użytkowników | Mapa tematów
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Czas generowania strony 0.03807 sekund, Zapytań SQL: 15