I'm not giving up [M] [T]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Huddy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Wiadomość Autor

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

I'm not giving up [M] [T]

Dzień dobry, prezentuję wam moje nocne tłumaczenie. Ta miniaturka mnie zaintrygowała i stwierdziłam, że chcę się nią podzielić z wami. (:
Nie przetłumaczyłam tytułu, ze względu na to, że lepiej mi brzmi w angielskiej formie. Po polsku to może być "nie poddaję się" bądź "nie zrezygnuję", w zależności od kontekstu... ;)



Autor: maja295
Tytuł: I'm not giving up
Link do oryginału: http://www.fanfiction.net/s/5275276/1/Im_Not_Giving_Up
Zgoda: uzyskana.







I drzwi się zamknęły.

Pierwsza minuta.

I zabrali mnie do pokoju.

Pierwsza godzina.

I wtedy znów usłyszałem głosy.

Pierwszy dzień.

Amber. I Kutner…

“Szkoda, że to nieprawda”.

Potem jej twarz. Jej uśmiech. Jej usta. Jej biodra. Jej zapach. Jej siła. Jej ciepło.

“Szkoda, że to nieprawda”…

Zakład dla umysłowo chorych. Wariatkowo. Dom bez klamek. Szpital psychiatryczny. Milion sposobów na określenie miejsca, w którym się znajduję. Życie w piekle. Halucynacje. Omamy. Ból. Detoks.

Pierwszy tydzień.

Zakład dla umysłowo chorych. Pielęgniarki. Psychiatrzy. Leki zastępcze. Ból. Nieznośny ból. Detoks.

Dwa tygodnie.

Halucynacje. Odeszły. Omamy. Odeszły. Ale jej twarz. Jej uśmiech. Jej usta. Jej biodra. Jej zapach. Jej siła. Jej ciepło. Boże, jak wyraźne! Wystarczy, że zamknę oczy i widzę ją.

Trzy tygodnie.

- Co ona dla ciebie znaczy?

- Idź do diabła! To nie twój zasrany interes!


Nikt nie jest w stanie zrozumieć, co do niej czuję. Ile ona dla mnie znaczy. Zwłaszcza ten niekompetentny lekarz, którego mi przydzielili. Myśli, że może mnie o nią pytać? Myśli, że będę o niej rozmawiał? Nie ma mowy! Nie będę. Jest w mojej głowie. Jest tam. Pozostaje tam. Pociesza mnie. Kiedy ból znów uderza. Zamykam oczy i wołam ją, a ona przychodzi. I pomaga mi.

Jestem tu, jeśli mnie potrzebujesz.

Tak. Powiedziała mi to któregoś razu. Kiedy udawałem, że mam raka. Udawałem raka, żeby się naćpać… Jakie to żałosne… Ale ona tam była. Dla mnie. Tak jak była zawsze. Uścisnąłem ją mocno. Złapałem za tyłek. A ona mnie objęła.

Jej twarz. Jej uśmiech. Jej usta. Jej biodra. Jej zapach. Jej siła. Jej ciepło.

- Greg? Masz wizytę.

Och, tak! To? To jest taki mały gratis, który dostajesz tutaj: nazywają cię po imieniu! To daje ci takie żywe uczucie „istnienia”… jako istota ludzka… jako część całej rodziny… dużej, wspaniałej rodziny składającej się z popieprzonych ludzi!

- Powiedz Wilsonowi, żeby przestał przychodzić tu codziennie, bo inaczej będę musiał zapisać się na nowy odwyk. Na detoks od niego.

I śmieję się. Śmieję się z własnego żartu. Ponieważ tego mi nie odebrali. Odebrali mi pracę. Odebrali mi wolność. Odebrali mi prochy. Odebrali mi dumę. Byli świadkami tego, jak sikam we własne spodnie. Słyszeli mnie płaczącego jak dziecko. Widzieli, jak błagam. Ale ostatecznie tego mi nie odebrali. I tak, Wilson jest moją laską. Opieram się na nim. Opieram się na nim być może za bardzo. Ten lekarz tak mi powiedział. Cóż, chrzanić go! Jakbym już tego nie wiedział! Oczywiście, że tak jest! Ale on to akceptuje. Pozwala mi. To część naszej umowy. Naszej cichej nieistniejącej umowy społecznej. I nie musimy mówić sobie po imieniu, żeby to wiedzieć. Jesteśmy tu dla siebie. To wszystko. Dzięki Bogu, że go miałem! Kiedy Stacy odeszła. Kiedy umarł mój ojciec. Kiedy Cuddy zaadoptowała tego małego bachora. Kiedy ta noc i kolejny dzień okazały się snem… Więc, oczywiście, śmieję się. Ponieważ jest tu Wilson i wciąż mogę sobie z tego żartować. I powiem mu to, kiedy tu przyjdzie. I będziemy się śmiać…

- To nie Wilson, Greg. Ktoś inny przyszedł do ciebie.

Ktoś inny? Moje serce właśnie podskoczyło. Ponieważ to ona, jestem tego pewien. Tylko ona może być tym „kimś innym”. Wiem to. To musiało nadejść. Dzień, w którym ona tu jest, musiał nadejść.

- Gorąca brunetka? Z ogromnym, seksownym tyłkiem wciśniętym w ciasno przylegającą spódniczkę?

Tak, wciąż mogę żartować. Mam z czego. Jestem cynikiem. Pierwszej klasy. I dupkiem. Mogę wiele udawać. Że nic mnie to nie obchodzi. Że to nie boli. Że nic nie czuję. Że serce za moment nie eksploduje mi w klatce piersiowej…

- To kobieta, tak. – mówiąc to, pielęgniarz posyła mi znaczący uśmieszek.

Nic nie rozumie. Nie rozumie mnie. Za każdym razem kiedy do mnie przychodzi, zachowuje się jakby karmił lwa. Jakby wyrzucał pigułki za drut kolczasty. Ale myślę, że to skutek bycia socjalnie niedopasowanym. Nie obchodzi mnie to. Nie potrzebuję go. Cuddy. Jest tu. Podnoszę się. Wstaję z łóżka. Wychodzę za drzwi. Utykając, mijam tego gościa. Mam nadzieję, że nie widzi, jak się trzęsę. Jeśli spyta, powiem, że to z bólu. A to będzie tylko w połowie kłamstwo, bo czasem naprawdę się trzęsę. Skutki detoksu są wciąż kruche. Ale wytrwam. Nie rezygnuję.

Na dole jest pokój wizyt. Specjalny. Bardzo przytulny. Miękkie, wygodne kanapy, rośliny, grube, wełniane dywany, duże okna, przez które wpada światło. Ogromne kłamstwo skrywające jak bardzo to miejsce jest obrzydliwe. Nienawidzę tego pokoju. Od momentu, w którym go zobaczyłem. Bo nienawidzę kłamstw i tego, co robią ludziom. Ale dzisiaj jest w porządku. Czuję ulgę, że ten pokój istnieje. Nie chcę, żeby zobaczyła, gdzie jestem… żeby zobaczyła, gdzie zaprowadziła mnie jej troskliwa ułuda łagodności.

Stoję w drzwiach. Biorę głęboki oddech. Przekręcam gałkę i wchodzę. I widzę słońce na jej twarzy. Boże! Jest taka piękna. Ledwie mogę oddychać. Ledwie mogę się ruszyć. Łapie z trudem powietrze I zakrywa usta dłonią.

- O mój Boże! Twoje włosy!

Och, tak, moje włosy… Całkiem o tym zapomniałem. Zgoliłem je. W dniu, w którym tu przyjechałem. Na znak buntu. To był mój sposób na przekazanie im, że nie mam zamiaru kupić tego gówna. Teraz odrosły trochę, ale wciąż są krótkie. Okropnie krótkie. A ona wygląda na ogłuszoną, kiedy patrzy na mnie. I na tak kruchą, kiedy zakrywa usta dłonią. Chcę ją przytulić. Chcę ją przytulić tak bardzo, że to prawie boli.

- Podobają ci się? Pomyślałem, że pasują do tego miejsca. No wiesz. Coś w rodzaju fryzura w stylu ‘na kukułcze gniazdo’.

Szczerzę do niej zęby. Grając. Udając. To właśnie ja… Przedstawienie właśnie się zaczyna. Sztywnieje i patrzy na mnie ze smutkiem w oczach. Przygryza wargi i odwraca spojrzenie. Okno wygląda na ogród. Na trawie rosną kwiaty. Wymiociny nierzeczywistych kolorów. I mogę powiedzieć, że to dla niej trudne – bycie tutaj. Wciąż patrzy gdzieś indziej, kiedy mówi:

- Wilson mi powiedział.

Zaciskam zęby. W porządku. Ona wie. Sądzę, że nie mógłbym temu zapobiec, w ten lub inny sposób. Ale to nic wielkiego, prawda? Ona wie, że chcę od niej tego samego. Nie mówiłem jej tego jakieś milion razy? Ona wie i co teraz? Odwraca się do mnie tyłem i nie widzę jej. Czy czuje się źle? Czy się zdenerwowała? Czuje się winna? Lituje się nade mną? Cuddy, do cholery! Odwróć się! Spójrz na mnie! Muszę wiedzieć, co czujesz… Odwraca się i mruga, żeby odpędzić łzy. Nie. Proszę, nie… Zażartuj! Odwróć uwagę! Rozśmiesz ją! Spraw, żeby cię znienawidziła! Cokolwiek, byleby przez ciebie nie płakała…

- Cóż, tak naprawdę nie znasz WSZYSTKICH odjazdowych skutków ubocznych leku, dopóki sama go nie przetestujesz…

Jest. Uśmiecha się. To nieśmiały uśmiech, ale jednak uśmiech.

- Myślisz, że powinniśmy zadzwonić do FDA* i przekonać ich, żeby dodali notkę w stylu „możliwe ryzyko dzikiego, gorącego seksu z twoim szefem, ale nie panikuj: to nie jest prawdziwe!”

Uśmiech znika. Potrząsa głową i smutek wraca. Musimy porozmawiać o czymś innym. O czymś, co ją rozweseli.

- A jak szczurek?

- Co?

- Rebecca, czy jakiekolwiek inne żydowskie imię jej nadałaś.

- Rachel… Ma na imię Rachel.

- Ona jest prawdziwa, racja?

Wzrusza ramionami. Wiem, że to idiotyczne pytanie. Nie jestem w tym dobry. Nie wiem, jak to zrobić. Ale… Chcę. Spoglądam w jej oczy i modlę się, żeby odgadła, co się dzieje we mnie.

- Jest… w porządku?

Nie mogę nawet znaleźć odpowiedniego słowa. Czy dziecko może być „w porządku”? Czy tak się o to pyta? Nie wiem. Tylko próbuję. Ciężko. Proszę, Cuddy, powiedz, że widzisz, jak się staram…

- Nic jej nie jest. Dziękuję.

Cisza. Niezręczna i ciężka cisza. Robię krok w jej kierunku i przytrzymuję się uchwytu mojej laski, bardzo mocno. Trzymam mocno moją laskę, żeby nie dotknąć dłonią jej twarzy. Żeby nie pieścić jej policzka. Żeby nie śledzić pięknej linii jej szczęki. Nie obrysować kształtu jej warg kciukiem. Zamyka oczy i bierze głęboki wdech. Wiem, że dla niej też to jest trudne. Wiem, że to nie jest to, czego chciała. Nie jestem wyśnionym facetem. Nie jestem ideałem. Jednak ona jest tu mimo to. A Wilson mi powiedział, powiedział, jak bardzo była smutna w dniu, w którym zorganizowała tę obłudną ceremonię nadania imienia jej dziecku.

Czy zasługujemy na siebie nawzajem?

- A ty?

Zaskakuje mnie swoim miękkim głosem, przerywając ciszę.

- Co?

- Jak się czujesz?

Wydaje się zatroskana. Wydaje się, że jej zależy. Ale czy naprawdę na mnie? Czy może na jej szpitalu i na odzyskaniu błyskotliwego lekarza z powrotem?

- Zbyt wielu pacjentów umiera, kiedy mnie nie ma? Zastanawiasz się, kiedy będę mógł wrócić i się tym zająć?

- House!...

Wzdycha. Wygląda na zranioną. Więc to prawdziwa troska…

- Chcę tylko wiedzieć, jak się czujesz.

- Cóż, myślę, że to całkiem oczywiste, jak się czuję! Mam się wspaniale! Spójrz na mnie! Czyż nie wyglądam fantastycznie?

- Jak ból?

- Który? Palący żołądek? Z powodu rzygania osiem razy dziennie? Noga? Bo skoro nie mam Vicodinu, to nie mam niczego, żeby pozbyć się bólu? A może głowa? Przez te pieprzone objawy głodu, które miałem przez ostatnie trzy tygodnie, a które zafundowały mi okropne bóle?

Wygląda na zmartwioną. Nie może wytrzymać mojego spojrzenia. Nie toleruje mojej ironii.

- Wiesz, że to było konieczne – mówi tym swoim niskim głosem. - Zabijałeś sam siebie.

Cholera! Nienawidzę, kiedy to robi: racjonalizuje i ukrywa uczucia za medycznymi argumentami.

- Jaką to robi różnicę, skoro i tak umrę?

Sapie i ze złością rzuca mi piorunujące spojrzenie. Tak, jestem sukinsynem. Ale muszę ją sprowokować. Muszę znać jej uczucia. Muszę się trzymać czegoś dającego nadzieję. Cuddy! Nie rozumiesz, że jesteś powodem dla którego jeszcze się nie poddałem? Dla ciebie zgodziłem się tu tkwić…

- House… dbaj o siebie… proszę.

Powiedziała “proszę”, a ja zadrżałem. Ponieważ to jest właśnie to, czego potrzebuję. Uwierzyć, że jest nadzieja. Cuddy, nie zabieraj mi tego. Potrzebuję cię tutaj. Dla mnie. Tak jak zawsze byłaś.

- Muszę iść – mówi.

Wygląda nieco żałośnie. Próbuję mojego najlepszego “wszystko w porządku” uśmiechu, ale coś w tym, jak spogląda mi głęboko w oczy, mówi mi, że nie dała się nabrać. Robi krok do przodu. Waha się. Podnosi dłoń i… łagodnie dotyka mojej szczeciny. Wstrzymuję oddech. Chciałbym przyłożyć policzek do zagłębienia w jej dłoni. Ale stoję opanowany, trzymam głowę prosto. Cofa dłoń i spogląda na mnie odrobinę dłużej. Bada moją reakcję. Ale nie ruszam się. Połykam tę bryłę w gardle i odwzajemniam spojrzenie.

- Do zobaczenia, House.

- Do zobaczenia, Cuddy.

Odchodzi, a ja stoję tam i patrzę na nią. Kiedy jest już u progu, napada mnie niewytłumaczalne pragnienie. Wołam ją i zapiera mi dech, gdy ona odwraca się i bada mnie pytającym spojrzeniem.

- Nie zrezygnuję – mówię jej rezolutnie.

- Słucham?

- Nie zrezygnuję z ciebie.

- O czym ty w ogóle mówisz?

- Doskonale wiesz, o czym mówię.

Unosi brodę i nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego, ale wiem, że tam, w jej oczach, są malutki iskierki.

- Nie baw się ze mną w gierki, House. Gierki to przeszłość.

- Oczywiście, że tak! W innym przypadku, dlaczego bym tu był? Cuddy, wiesz, kiedy wrócę, będę czysty i trzeźwy. I nie zrezygnuję. Nie tym razem…

Jestem całkowicie pewien, że zadrżała. Próbowała to ukryć, ale zauważyłem. To sprawiło, że odrobinę skurczyła ramiona. Bierze głęboki wdech i kieruje się do wyjścia. Przekręca gałkę, otwiera drzwi i wtedy, ni stąd, ni zowąd, odwraca się i spogląda na mnie.

- Po prostu… wyzdrowiej i potem wróć… niedługo… bo… tęsknimy za tobą… ja tęsknię za tobą.

Mówi to niskim, delikatnym, przeciągłym głosem. I wtedy, zanim wychodzi, rzuca mi to spojrzenie. To jej niesamowite, wspaniałe, uporczywe spojrzenie. Stąd wiem na pewno, że to jeszcze nie koniec.


* Amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków


Ostatnio zmieniony przez Shitzune dnia Sob 13:27, 15 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz



_________________

In 30 years, kids as young as 6 or 7 will be sitting in classrooms hearing that women didn’t always have the rights to their own bodies and how boys couldn’t marry boys and girls couldn’t marry girls and they’re going to be as confused and disturbed as when we first learned about slavery and Black Codes.

PostWysłany: Pon 15:26, 10 Sie 2009
Shitzune
Katalizator Zbereźności



Dołączył: 07 Kwi 2009
Pochwał: 47

Posty: 10576

Miasto: Graffignano
Powrót do góry




Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Fik fajny, tłumaczenie dobre i 6+ za link do oryginału.
Może się czegoś nauczę :D



_________________

Banner od Jeanne

PostWysłany: Pon 16:31, 10 Sie 2009
bozenka21
Urolog
Urolog



Dołączył: 12 Lut 2009
Pochwał: 10

Posty: 2404

Miasto: Gdańsk
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Świetny fik.Bym chciała aby to była prawda i tak samo było w 6 sezonie.



PostWysłany: Pon 17:44, 10 Sie 2009
martusia14
Lekarz rodzinny
Lekarz rodzinny



Dołączył: 17 Sty 2009

Posty: 314

Miasto: Toruń
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Cytat:
To jej niesamowite, wspaniałe, uporczywe spojrzenie. Stąd wiem na pewno, że to jeszcze nie koniec.

Brawo :brawo:

Jak dla mnie jedna z najlepszych miniaturek :wink:



_________________

Następny sezon będzie nasz! Nawet "Marian" nam nie przeszkodzi! :mrgreen:
Gusia - moja Bratnia Dusza :wink: Danielek18 - mój młodszy, zÓy i ironiczny brat :mrgreen:

PostWysłany: Pon 18:15, 10 Sie 2009
zaneta94
Grzanka
Grzanka



Dołączył: 16 Lut 2009
Pochwał: 30

Posty: 11695

Miasto: Dziura zabita dechami :P
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

bardzo fajny fik, jeden z lepszych z serii ,,psychiatryk" :D



_________________


Moje siostrzyczki Nemezis i Sevir i nasza mamuta Maagda
Mój prywatny, jedyny i niezastąpiony kaloryferek Alan
Moja prywatna pisarka zÓych dobranocek, po których nikt nie zaśnie - Guśka

PostWysłany: Pon 21:52, 10 Sie 2009
nimfka
Nietoperek
Nietoperek



Dołączył: 13 Sty 2009
Pochwał: 30

Posty: 11393

Miasto: HouseLand
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

piekne opowiadanie, taki motyw mógłby być w 6 sezonie :)



_________________


Znalazłam siostrę- sylrich my sis forever :*

"When the land slides and when the planet dies, that's when I come back to you"

PostWysłany: Wto 7:24, 11 Sie 2009
kasia2820
Reumatolog
Reumatolog



Dołączył: 21 Sty 2009
Pochwał: 3

Posty: 1087

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Łebski fik, chciałabym w serialu zobaczyć wizytę Cuddy u House'a w Mayfield, ale nie zanosi się na taki obrót spraw, jak tu :(



PostWysłany: Wto 11:43, 11 Sie 2009
galena
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 11 Maj 2009

Posty: 6

Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Huddy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Mapa użytkowników | Mapa tematów
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Czas generowania strony 0.03532 sekund, Zapytań SQL: 15