Trudne wybory, czyli niespodziewany początek i...
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Huddy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Wiadomość Autor

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Dziękuję ; * IMO, Hugh and Lisa were very, very strange.
Część Pierwsza ( to znaczy , którą przeczytałam pierwszą, nie tą drugą)
Pierwsze, co rzuciło mi się na oczy to : Opis :serducho:
Nie wiem, czy to Ty, tak monotonnie powtarzałaś, iż nie umiesz pisać opisów ? Jeśli tak, to Gusia już Cię wyciąga z tego straszliwego błędu. Oczywiście Lisku, świetnie wychodzą Ci opisy.
Rachel, genialne powtarzanie słówek po Housie. I tu ukłonu do Ciebie: Wymyślenie czasopisma *.* i rozmowa podczas jego oglądania ^^
Huddy, Brawo House, w życiu nie pomyślałabym, że przyjdziesz do administratorki bez żadnego przymusu, naćpania, napicia się lub potrzebnego podpisu na biopsję :hahaha:. Buziak, wyobraziłam go sobie.
Druga część :serducho:
Dialogi. G-E-N-I-A-L-N-E! Nie wiem, jak Ty to robisz. Atmosfera, napięcie, sytuacje, która mogłaby się zdarzyć w serialu. Kaczuszki, jak ja im zazdroszczę tego spektaklu. Pewnym momencie byłam pewna, że Cuddy się rzuci na biednego House lub odwrotnie i będzie rzeźnia :twisted: , jednak na nasze zdrowie psychicznego, to się nie stało. : (
Wilson. Widzisz Ty nawet w Huddy robisz Hilsona Love, które zaakceptuję ;) Za to Ci powinnam pomnik postawić. ;*
Oczywiście czekam ;*
Gusia xD



_________________

„Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to co, już masz w sobie.”

PostWysłany: Wto 19:14, 25 Sty 2011
Guśka_
Dziekan Medycyny
Dziekan Medycyny



Dołączył: 16 Kwi 2010
Pochwał: 42

Posty: 6652

Miasto: Mrągowo
Powrót do góry




Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

jestem zakochana w Twoich opowiadaniach <3
dopiero dzisiaj dorwałam się do dwóch ostatnich części i są niebiańskie :)



_________________
nat ^^

PostWysłany: Wto 19:28, 25 Sty 2011
natalia94
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 29 Sty 2010

Posty: 55

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Lisek nie kolejne dwie cudowne części, zwłaszcza ta najnowsza jest wspaniała :zakochany: Te dialogi, ta chemia między Huddy :serducho:
Pisz szybciutko dalszy ciąg :mrgreen:



_________________


Moje siostrzyczki Nemezis i Sevir i nasza mamuta Maagda
Mój prywatny, jedyny i niezastąpiony kaloryferek Alan
Moja prywatna pisarka zÓych dobranocek, po których nikt nie zaśnie - Guśka

PostWysłany: Pią 19:39, 28 Sty 2011
nimfka
Nietoperek
Nietoperek



Dołączył: 13 Sty 2009
Pochwał: 30

Posty: 11393

Miasto: HouseLand
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Gusia :zakochany: Jej, po takich komentach, czuję, że chce mi się pisać. Wen czuje się połechtany. Bardzo :mrgreen: Dziękuję :serducho:

Natalia :zakochany: Oj, bo mój wen jeszcze w piórka obrośnie :mrgreen: Dziękuję :*

Nimfka :zakochany:
Dziękuję :oops:

Czuję, że wen się wypala, ale jako, że nie lubię zostawiać niedokończonych fików, no i jak zwykle potraficie tego mojego wena zmolestować, to jeszcze trochę Was pomęczę 8)
Ale... zbliżamy się do końca. O Huddy mogłabym, jak widać pisać bez końca :hahaha: Więc, żeby w ogóle to zakończyć musiał pojawić się nagły zwrot akcji 8)
Aaa... znów przydługawo, tylko ostrzegam :mrgreen:


Betowała niezastąpiona a_cappella :*


XI

- Nie, to nie może być prawda! - Ukryła twarz w dłoniach, a po chwili zauważył łzy ściekające jej między palcami.
- Pogódź się z tym. Nie jestem Bogiem! - Był zdruzgotany i zły. Akurat w tym jednym przypadku nie mógł jej pomóc. Ogarniała go wściekłość, że nie potrafiła tego zrozumieć. On również się bał. Jak cholera. Chciał jej pomóc, ale wiedział, że jeśli mu się nie uda, nigdy sobie tego nie wybaczy. Ona mu nie wybaczy.
- Nienawidzę cię. Jak możesz być taki nieczuły? Czy ty nie masz serca?!
Odwrócił wzrok, nie był w stanie już dłużej znieść jej palącego spojrzenia pełnego żalu i rozgoryczenia.
- No powiedz coś! Zrób coś, proszę - niemal wyszeptała. - Wiem, że ci na niej zależy. - Podeszła bliżej, stanęła naprzeciw niego i obdarzyła go spojrzeniem, jakiego jeszcze nigdy u niej nie widział. Walił się jej cały świat, a on nie potrafił jej pomóc. Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale ostatecznie zrezygnował. Odwrócił się i wyszedł. Był bezsilny.
- Ty draniu! - krzyknęła w akcie desperacji. - Nie zostawiaj mnie - dodała po chwili. - Nie zostawiaj jej...




Dwa dni wcześniej


Przemierzał ulice New Jersey i gdyby nie kask, postronny obserwator bez trudu zauważyłby, że ów osobnik się uśmiecha. Zatrzymał się przed domem przyjaciela. Była środa, godzina dziewiętnasta.

- Dobry ten film. Nie sądziłem, że oglądasz coś poza brazylijskim chłamem.
- Dzięki. Ale i tak wiem, dlaczego tu jesteś. - Wilson obdarzył przyjaciela triumfalnym spojrzeniem. Znał House'a już tyle lat, bez trudu odczytywał jego nastroje. Wiedział, że diagnosta potrzebuje rozmowy. Kogoś, kto go wysłucha i pomoże mu zrozumieć jego własne, pokrętne myśli. Akurat z tym jednym genialny lekarz, jakoś nigdy sobie nie radził.
- Przejrzałeś mnie. Stęskniłem się - zironizował, rozsiadając się wygodniej na kanapie.
- Miałem na myśli moją zapiekankę. - Wskazał na pusty talerz gościa, uśmiechając się przy tym bardzo wymownie. Obaj bez trudu czytali między wierszami. Nazywanie rzeczy po imieniu było po prostu nudne.
- Nie moja wina, że Cuddy nie potrafi gotować.
- Nikt nie jest idealny.
- Tak, ty przodujesz w kuchni, ona w sypialni.
- Mam rozumieć, że jak opróżnisz moją lodówkę, pojedziesz dewastować jej sypialnię?
- Bardzo zabawne. Nie sądziłem, że aż tak ci mnie brakuje.
- Z pewnością. W tym tygodniu byłem na zakupach tylko dwa razy. Stella z mięsnego zapytała, czy zdechł mi może pies, bo porcje zmniejszyłem o połowę. - Zaśmiali się oboje.
- Możemy to nadrobić. Dziś jestem cały twój.
- Nie wybierasz się do Cuddy? - Onkolog wydawał się zaskoczony.
- Pomyślałem, że dzień seksualnej abstynencji nakręci ją jeszcze bardziej.
- Oszczędź mi szczegółów.
- Wiele tracisz. - Obaj w tym samym momencie sięgnęli po stojące na małym stoliku butelki piwa.
- Wiesz, jestem z ciebie dumny.
Diagnosta omal się nie zakrztusił, słysząc takie wyznanie z ust swojego najlepszego przyjaciela. Co prawda ostatnio przytrafiały mu się same niedorzeczne rzeczy, ale i tak za każdym razem był równie zszokowany. Pamiętna wizyta Cuddy, poznawanie Rachel, pochwały od Wilsona. Czasem zastanawiał się, czy jakiś czas temu nie uderzył się w głowę. Bardzo mocno.
- Co się tak dziwisz?
- Brzmisz bardziej irracjonalnie niż zwykle. - Na moment zapadła cisza. W tle było słychać tylko dźwięki strzelaniny dochodzące z ekranu telewizora. To był naprawdę dobry western. W pokoju panował półmrok. Było spokojnie i wyciszająco. Mieszkanie Wilsona zawsze nastrajało go pozytywnie. Zastanawiał się, czy jego kolejna odwieczna prawda, że życie jest do dupy, miała być następną tezą udowadniającą mu, że jednak czasem się myli.
- Gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że rozmyślasz. - James od dłuższej chwili obserwował przyjaciela. Wiedział, że ten jest szczęśliwy i zwyczajnie nie wie, co z tym zrobić. Gregory House, jakiego do niedawna znał, porzucił złudne nadzieje na kolorowe życie i on wiedział o tym najlepiej. Dlatego tak cieszyło go to, co się teraz działo. Wbrew całemu światu i własnym przekonaniom diagnosta uczył się szczęścia. Na jego oczach.
- Nie wiem, co dalej. Nie wiem, czy dam radę. - House w końcu zdobył się na szczerość. Wilson uśmiechnął się pod nosem. Gość podniósł się z miejsca i poszedł do kuchni po kolejne butelki wypełnione złotym płynem.
- Daj spokój. Jesteś jak Clint Eastwood. Nie ma rzeczy, z którą byś sobie nie poradził. Jeśli, oczywiście, naprawdę tego chcesz.
- Nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale związki mają swoje plusy. - W tym momencie onkolog najbardziej na świecie żałował, że nie trzymał w ręce dyktafonu. - Daruj sobie. - House wskazał palcem na przyjaciela, widział, jak otwiera usta. Wilson zamilkł. Ale diagnosta wiedział, że to nie potrwa długo.
- Tak, nie ma nic przyjemniejszego niż uczucie, że komuś na tobie zależy - wyrecytował po chwili. House wywrócił oczami.
- Chodziło mi raczej o zagrzane łóżko i nieograniczony dostęp do portu Titanica.
- Dobrze wiem, o co ci chodziło. - Przyjaciel nie dawał się zwieść. - Jak Rachel? - zapytał po chwili.
- Kto? Aaa... Mniejsza Cuddy - udał olśnienie. - Poczwarka jak każda inna. - Skłamał automatycznie. Dziewczynka skradła jego serce w momencie, w którym jej oczy rozbłysły na widok kolorowych maszyn. No i nie oddała mu gazety.
- Wiedziałem, że się polubicie.
- Mój urok osobisty działa na wszystkie kobiety z rodu Cuddy. - Nonszalancko wzruszył ramionami.
- Kto by pomyślał? - Onkolog uśmiechnął się zaczepnie. Przez moment mierzyli się spojrzeniami, po czym wrócili do oglądania westernu. Tego wieczoru oboje zrozumieli coś bardzo ważnego – to, że szczęście jest genialne w swojej prostocie.


Czwartek, szpital, godzina dziesiąta trzydzieści


Tej nocy spał jak niemowlę. Jak za dawnych czasów w swoim starym pokoju w mieszkaniu przyjaciela. Do pełni szczęścia brakowało mu tylko jednej rzeczy, a właściwie jednej osoby, za którą przez te piętnaście godzin cholernie się stęsknił. W rzeczywistości nie wypili z onkologiem aż tak dużo, ale o powrocie do domu na swoich dwóch kółkach nie było mowy. Oczywiście gdy się rano obudził, najbardziej nadgorliwego lekarza w Princeton już nie było. Czasem diagnosta miał wrażenie, ze najpierw przychodził do pracy Wilson, później Cuddy, a dopiero po nich woźny Ted otwierający szpital po nocnej zmianie.
Naczelny diagnosta wyspany, wypoczęty i pełen energii przekroczył próg szpitala. Był gotów doprowadzać do szaleństwa swoją ulubioną ofiarę przez resztę dnia. Przy recepcji spotkał nie kogo innego, jak swojego nocnego towarzysza, flirtującego z siostrą oddziałową.
- Wilson, jak możesz?! Czy wczorajszy wieczór nic dla ciebie nie znaczył? - Zaczaił się i omal nie doprowadził biednego onkologa do zawału. Zresztą siostra Martha miała niewiele lepszą minę. Ale chyba z nieco innego powodu.
- House! - Wilson spojrzał na przyjaciela z wyrzutem.
- Jak tam wczorajsza depilacja? - Na dźwięk tego głosu podskoczyli obaj. James obdarzył przyjaciela pytającą i nieco zakłopotaną miną. Ale ten tylko pokiwał głową dając mu do zrozumienia, że i tak nic nie zrozumie.
- Ja chyba mam pacjenta... - wydukał, rozglądając się za swoją towarzyszką. Niestety, wzmianka o wspólnej depilacji z House'em chyba ostatecznie ją zniechęciła.
- Niewiarygodne. Kolejna rzecz, która was łączy. - Administratorka spojrzała wymownie na mężczyznę z laską w ręce. Miała ochotę się do niego przytulić, pocałować... Tak strasznie tęskniła. Niestety, była w pracy, a na dodatek nie byli sami, więc ograniczyła się jedynie do wręczenia mu nowych akt pacjenta. - To pan Kent...
- Ten od Barbie? - House wszedł jej w słowo, niebezpiecznie zmniejszając dystans między nimi. Oboje pragnęli bliskości o wiele bardziej niż byli gotowi to przyznać.
- Kent - zaznaczyła. - Syn naszego największego sponsora. - Stali niebezpiecznie blisko siebie. Czuli na twarzach własne przyśpieszone oddechy. Kochali to uczucie ponad wszystko. Dopiero po chwili zorientowali się, że zostali główną atrakcją w holu. Cuddy lekko zarumieniona i speszona ruszyła w stronę windy. Diagnosta z zadziornym uśmieszkiem ruszył za nią.
- Przykro mi - rzucił w stronę gapiów. - Reszta przedstawienia zostanie ocenzurowana. - Nim drzwi windy zamknęły się, personel i pacjenci mogli dostrzec jeszcze mordercze spojrzenie dyrektorki i anielski wyraz twarzy najbardziej niesubordynowanego pracownika.

- Jesteś kretynem! – syknęła, niemal trzęsąc się ze złości. Adresat obelgi przyjął niespodziewaną taktykę i skupił się na czytaniu akt nowego pacjenta. - To ci nie pomoże. - Wywróciła oczami, nadal gotując się ze złości. A może to było coś innego?
- Jest czerwony – wypalił, nagle przyglądając się jej bardzo uważnie. Nie miała pojęcia, o czym mówi. - Twój stanik - wyjaśnił. - Wciąż nie odrywał wzroku od jej dekoltu.
- Zboczeniec.
- Zdecyduj się. Jestem kretynem czy zboczeńcem?
- Jedno i drugie.
- Potrzeba będzie biopsja.
- Co? - spoglądała to na niego, to na akta. - Nie będziesz grzebał w mózgu pacjentowi, którego nawet nie widziałeś. Ja nie żartowałam. Kent to szycha. Nie waż się brykać. - Jego uśmiech sprawił, że nagle się uspokoiła. - Co robisz?! - Wzdrygnęła się, gdy winda nagle stanęła między piętrami.
- Jak to co? Próbuję przekonać cię do zabiegu. Poza tym sama wspomniałaś o brykaniu - wyjaśnił, przyciskając jej drżące ciało do przeciwległej ściany windy.
- Może najpierw przeczytaj akta, pogadaj z pacjentem, z jego ojcem... - recytowała jak najęta, czując jak diagnosta skleja ich ciała ze sobą coraz bardziej.
- Czytałem, ale nie mogę się skupić. - W tej chwili nieśpiesznie całował jej szyję. Wędrował ustami wzdłuż linii szczęki. Przez dwa dni byli pozbawieni tego rodzaju bliskości i teraz nagromadzone napięcie niemal trawiło ich ciała żywym ogniem.
- Skup się. - Kobieta dzielnie walczyła, ale jej opór słabł z każdą chwilą.
- Staram się.
- Nie na tym... - Westchnęła, gdy poczuła jego dłonie na swoim dekolcie.
- Czyżby czarny?
- Boże, daj mi cierpliwość.
- Czyli nie czarny - wyszeptał wprost w jej usta, po czym złożył na nich bardzo namiętny i głodny pocałunek.
- Jaki związek ze stanem pacjenta ma kolor mojej bielizny? - zapytała, gdy w końcu oderwali się od siebie, by zaczerpnąć powietrza.
- Ma związek z moim stanem, a skoro jestem jego lekarzem...
- Może to coś z sercem? - Nagle skojarzyła objawy z akt pacjenta.
- Jasne, i dlatego ma problemy z nerkami.
- Nie miał… - Urwała w pół słowa, gdy poczuła jego zachłanne dłonie na swoich pośladkach.
- Ale już ma. - W tej chwili odezwał się pager głównego diagnosty. Nie miała pojęcia, jak ten pewny siebie egoista to robił, ale jak zwykle była pod wrażeniem.
- Pięknie. Jeśli on umrze…
- Wiem, stracę pracę. I szansę na... - Zaczął nieśpiesznie odpinać guziki jej bluzki.
- Ciebie to śmieszy? - Złapała jego dłonie w geście protestu. Pragnęła tego jak nigdy wcześniej, ale jej racjonalny umysł nie mógł do tego dopuścić. Do tego, by ona, administratorka szpitala, tak po prostu uprawiała seks w windzie ze swoim pracownikiem. Zabójczo przystojnym pracownikiem, który rozpalał ją jednym błękitnym spojrzeniem.
- Poczekaj. - Oderwał się od niej, sięgając do kieszeni. - To tylko pager - wyjaśnił widząc, jak przygląda mu się z niepokojem.
- Co robisz?
- Wysyłam moim dzielnym giermkom polecenie wykonania biopsji.
- Ani się waż!
- Daj spokój. Sama widziałaś, że jego wyniki nie są jednoznaczne. Możemy bawić się miłych lekarzy doglądających ważnego pacjenta, ale bubek może nie dożyć jutra.
- Nadal się nie zgadzam.
- Oni tego nie wiedzą – zaznaczył, chowając urządzenie.
- Jak coś pójdzie nie tak, Kent zje cię na śniadanie. - Była wściekła. Uwielbiał ją w takim stanie. Było w tym coś podniecającego i szalenie seksownego.
- Przecież i tak wiem, że mi ufasz. - Ponownie zmniejszył dzielący ich dystans do zera. W małym pomieszczeniu robiło się duszno i nieznośnie gorąco. Nim zdążyli się zorientować, znów się całowali. Jej dłonie pieściły jego szorstkie policzki, później spoczęły na jego torsie. Była zaskoczona własną słabością. W żaden sposób nie mogła zaprzeczyć, że należała już tylko do niego.
- Mam. - Jego dłonie zachwycały się gładkością jej ud.
- Co? - wymruczała zdezorientowana.
- Granatowy.
- Chryste!!! - Jej stłumiony krzyk wypełnił pomieszczenie, gdy sięgnął nieco wyżej.
- Nie? Kończą mi się pomysły. Może jakaś wskazówka? - Ani na moment nie zaprzestawał pieszczot.
- Umierający pacjent, wściekły ojciec, pozew i twoje zwolnienie na moim biurku.
- Oj, chyba się teraz nie wycofasz? Nawet twoja silna wolna nie jest aż tak silna. - Jego oczy błyszczały. Wiedział doskonale, jak na nią działał. Niestety, w tej chwili winda ruszyła ponownie.
- House, wystarczy - poleciła. - Zaraz te drzwi się otworzą i lepiej dla ciebie by było, gdybyś wtedy nie trzymał rąk między...
- W takim stanie nie będę mógł pracować! - Zrobił minkę pokrzywdzonego psiaka. Nie mogła się nie uśmiechnąć. Doskonale wiedziała, o czym mówił.
- Jest bordowy. - Drzwi windy w końcu się otworzyły.
- Przecież mówiłem, że czerwony! –Krzyknął, nie zwracając uwagi na to, że nie są już sami w windzie. Spory tłum nagromadzony przed nią, zapewne w wyniku chwilowej "awarii", wpakował się do środka.
- Bordowy to nie to samo, co…
- To płuca! - Doznał olśnienia, wpatrując się w okolice dekoltu pani dziekan. Towarzysze ich podróży byli tak pochłonięci tym, co się działo, że absolutnie nikt nie wysiadał z windy.
- Wiesz, co mu jest?
- Niestety. Synalek idioty przeżyje - dodał, wciskając przycisk otwierania drzwi.
- I wymyśliłeś to, bo mój sta... - W ostatniej chwili uświadomiła sobie, co chciała powiedzieć. Słuchacze spoglądali to na nią, to na diagnostę. - Bo jest bordowy - dokończyła, mając nadzieję, że nikt się nie zorientuje.
- Skąd. Od początku wiedziałem, że to płuca. - Obdarzył ją triumfalnym uśmieszkiem, a ona najbardziej w świecie pragnęła mu go zetrzeć z tej durnej twarzy własnymi ustami. - Inaczej byś mi nie powiedziała. - Wzruszył ramionami.
- Doktorze House... - odezwała się, gdy wspomniany osobnik opuszczał skrywającą małą tajemnicę windę.
- Tak, doktor Cuddy?
- Liczę na obszerny raport o stanie pańskiego pacjenta - wypowiedziała najbardziej profesjonalnym tonem, na jaki byłą ją stać w obecnej sytuacji.
- Chciałem nadmienić, że czerwony to mój ulubiony kolor.
- Jest…
- Tak?
- Nieważne. - Wzięła głęboki oddech i wcisnęła guzik kolejnego piętra. Widząc, że towarzystwo nadal się jej przygląda, uśmiechnęła się blado.

Czy była na niego zła? W pewnym stopniu. Czy lubiła to uczucie, które wzniecał w niej, gdy tylko pojawiał się w pobliżu? Uwielbiała je. Czy mogła z tym walczyć? Nawet nie chciała. W tej chwili jak nigdy wcześniej była pewna dwóch rzeczy: tego, że kocha największego porąbańca pod słońcem, i tego, że nigdy nie była szczęśliwsza. Przekroczyła próg swojego gabinetu i wbrew sobie rozglądała się wokół. Nie zdziwiłaby się, gdyby już na nią czekał. Uśmiechnęła się do własnych myśli, po czym rozsiadła się wygodnie za biurkiem. Pomyślała, że w tej chwili ma już chyba wszystko, o czym marzyła.
Niestety, największą ironią naszego życia jest fakt, że prześmiewczy los prędzej czy później w końcu sobie o nas przypomni. Nagle zadzwonił telefon. Dokładnie w tym samym momencie, w którym zatrzasnęły się drzwi. Spojrzała na niego, ale nie była w stanie się ruszyć. Od razu wyczuł, że coś jest nie tak. Niemal przestała oddychać.



Autor postu otrzymał pochwałę.

_________________
I :serducho: House, Huddy and Rachel! Best scene ever s7e10 42:11-43:06 :serducho: Hugh Laurie, Lisa Edelstein :serducho:

Avek by Anola. Bannerek by Gusia :*
Huddy story :serducho:
http://www.youtube.com/watch?v=KgbyDOUdBD4
Hugh/Lisa about Huddy to GY... ;)
http://www.fanpop.com/spots/huddy/images/22253906/title/hugh-lisa-about-huddy-gy-fanart
No empty House. No season 8. Why Shore?

PostWysłany: Sob 1:51, 05 Lut 2011
lisek_
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 03 Lis 2009
Pochwał: 17

Posty: 172

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Skomentuję, to co pamiętam z 2 nocy ^^ .
Pamiętam retrospekcje, która pokazuję, jaki będzie z tego ficka dramat, może melo :hahaha:. Ukazuję House dupkiem, a Cuddy wreszcie zrywa swoją maskę i pokazuję, że w głębi duszy jest osobą wrażliwą, potrzebującą czułość, pocieszenia i bla, bla, bla. Po przeczytaniu wtórnie pochyłego tekstu osobą, o którą `kłócą` się House i Cuddy może być Rachel. Jest to osoba płci żeńskiej, na której House'owi zależy. Bez niej Cuddy świat się zawali. Ale to tylko moja nadinterpretacja.
Hilson w wersji Friends, którą sobie cenie. :mrgreen:
Wilson, chyba jedyny człowiek na tej planecie, który potrafi z House, wyciągnąć najbardziej skrywane przez niego uczucia. Analizuję, krytykuję, pomaga, a House jak zwykle robi odwrotnie, niż Wilson miał na myśli, no może nie w tym wypadku, ale Wyjątki potwierdzają regułę ^^.
Rachel
Najbardziej podobała mi się rozmowa o młodszej Cuddy. Nie wiem czemu, ale fickach kocham, wielbię Rachel i to, że dla House jest taka wyjątkowa.
Nie mogę też nie zapomnieć o rozmowie, gdzie poruszyli temat miłości House do `Titanica` :twisted: . Wiedziałam, że dzięki temu statkowi najlepszej klasy, nasz House będzie wreszcie szczęśliwy :mrgreen: .
Hudson

Najukochańszy trójkąt forever. <3
Ta trójką połączona ze sobą, przeczy wszystkim zasadą moralności :hahaha:. Szkoda, że nikt ficków o nich nie pisze *chlip, chlip*
HUDDY :serducho:
Największe widowisko w Szpitalu. Chciałabym być tym pacjentem, który może oglądać ich chemię, którą ukazują w tym momencie. :twisted: Najbardziej podobają mi się przyśpieszone oddechy i zbyt bliska bliskość ich ^^. House idący za Cuddy do windy, to nie wróży nic grzecznemu :twisted: . Nie będę wypowiadała się, co działo się w windzie, bo wstyd o tym mówić, a ja jestem skromna i skryta, i takie rzeczy wywołują u mnie rumieńce na policzkach :hahaha:.
Świetnie :* Mam nadzieję, że EGO połechtane :*



_________________

„Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to co, już masz w sobie.”

PostWysłany: Sob 13:19, 05 Lut 2011
Guśka_
Dziekan Medycyny
Dziekan Medycyny



Dołączył: 16 Kwi 2010
Pochwał: 42

Posty: 6652

Miasto: Mrągowo
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Gusia :oops:
Ależ wypasiony koment mi sprawiłaś :mrgreen: Dziekuję.
Gusia - Sherlok Holmes :hahaha:
Ja też uznaję tylko takiego Hilsona, taki jest najpięknieszy, cokolwiek innego burzy tą magię ich relacji.
O tak, dopóki nie trafią na górę lodową 8)
Hudson jest dość trudny do napisania, ciężkoby było zachować właściwe proporcje, mi koniec końców i tak pewnie wyszłoby Huddy :>
Ja też, ja też. To musi być coś, tak móc to oglądać z bliska, mówię nawet o kręceniu scen, mogłabym nosić za nimi ten włochaty mikrofon :hahaha: i przyglądać się tej chemi z bardzo bliska.
Gusia, jesteś the best! Te rumieńce mnie rozbroiły :rotfl2:
Dziękuję :*



_________________
I :serducho: House, Huddy and Rachel! Best scene ever s7e10 42:11-43:06 :serducho: Hugh Laurie, Lisa Edelstein :serducho:

Avek by Anola. Bannerek by Gusia :*
Huddy story :serducho:
http://www.youtube.com/watch?v=KgbyDOUdBD4
Hugh/Lisa about Huddy to GY... ;)
http://www.fanpop.com/spots/huddy/images/22253906/title/hugh-lisa-about-huddy-gy-fanart
No empty House. No season 8. Why Shore?

PostWysłany: Sob 13:33, 05 Lut 2011
lisek_
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 03 Lis 2009
Pochwał: 17

Posty: 172

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

aa zakochałam się ! :D
jak zwykle wszystko piękne ;)
Rachel ?też miałam takie odczucie jak czytałam, czy to znaczy że mamy racje ?
czekam na kolejną część :D



_________________
nat ^^

PostWysłany: Sob 14:05, 05 Lut 2011
natalia94
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 29 Sty 2010

Posty: 55

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Trochę długo mnie nie było 8) Natalia, dziękuję :serducho:
A teraz wybaczcie, ale tak miało być. Trochę nie w moim stylu, bo angstowo, trudniej mi się pisze. Ale w przeciwnym razie ten fik byłby jak niekończąca się Huddy opowieść, znając moją słabość do nich. Części nie byłoby trzynaście, a sto trzynaście. To jedyna droga do skończenia tego fika. Kwestie medyczne proszę traktować z przymróżeniem oka.
Aaa... nie wszystko będzie takie jak się może wydawać, ale wszystkiego dowiecie się w ostatniej części. Teraz czas na przedostatnią :wink:
Betowała a_cappella :*


XII

- Nie, to niemożliwe. - Wciąż ściskała w dłoni jeden z najgorszych wynalazków ludzkości. - House... - wypowiedziała jego imię, z trudem przełykając ślinę. - To Rachel - dodała zdławionym głosem i wybiegła z gabinetu. Czuł się jak idiota, jak największy naiwniak stąpający po tej beznadziejnej planecie. Nie miał pojęcia, jak w ogóle mogło mu przyjść do głowy, że wszystko będzie w porządku, że złośliwy los w końcu mu odpuści. Był wściekły. Wiedział, że jej wyraz twarzy zapamięta już na zawsze, że będzie go prześladował do samej śmierci. Był tchórzem, pierwszy raz w życiu naprawdę się bał. Nie mógł jej pomóc, bo gdyby mu się nie udało, nigdy by sobie tego nie wybaczył. Ona by mu nie wybaczyła. Mimo wszystko miał do niej żal, bo nawet nie próbowała go zrozumieć. Gdy później przyszła do jego gabinetu, nie mógł postąpić inaczej. Po prostu nie potrafił.

- Nienawidzę cię. Jak możesz być taki nieczuły? Czy ty nie masz serca?!
Odwrócił wzrok, nie był w stanie dłużej znieść jej palącego spojrzenia pełnego żalu i rozgoryczenia.
- No powiedz coś! Zrób coś, proszę - niemal wyszeptała. - Wiem, że ci na niej zależy. - Podeszła bliżej, stanęła naprzeciw niego i obdarzyła go spojrzeniem, jakiego jeszcze nigdy u niej nie widział. Walił się jej cały świat, a on nie potrafił jej pomóc. Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale ostatecznie zrezygnował. Odwrócił się i wyszedł. Był bezsilny. - Ty draniu! - krzyknęła w akcie desperacji. - Nie zostawiaj mnie. Nie zostawiaj jej...

Małą zajmował się najlepszy pediatra w szpitalu. Niestety, nie był House'em. Stan dziewczynki pogarszał się z każdą chwilą. Wszystko wskazywało na jakąś chorobę genetyczną, która ujawniła się dopiero teraz.
- Doktorze, córka ostatnio była trochę przeziębiona, to musiało osłabić jej odporność.
- Z pewnością, ale to nie daje nam odpowiedzi na pytanie...
- To, do cholery, niech pan ją znajdzie! - krzyknęła. To, co się działo, było ponad jej siły. I znów była z tym wszystkim sama. Nie potrafiła znieść widoku córki przykutej do aparatury, z maską tlenową na twarzy. Zabijała ją własna bezsilność i jego obojętność.

- Zastanawiasz się, czy skoczyć? - Ukrytego na dachu szpitala diagnostę odwiedziło jego sumienie - James Wilson.
- W moim przypadku to chyba najłatwiejsze rozwiązanie.
- Najgłupsze. - Onkolog podszedł bliżej i również oparł się o metalową barierkę. - Więc wcale mnie nie dziwi, że bierzesz je pod uwagę.
House spojrzał na przyjaciela zastanawiając się, czy ten faktycznie tak myśli. Jednak Wilson nie zaszczycił go spojrzeniem, więc nie doczekał się swojej odpowiedzi.
- Co z nią? - zapytał po chwili.
- Nagle cię to interesuje? - Tym razem onkolog był naprawdę zły.
- Czyli już wiesz?
- O tym, że odmówiłeś leczenia chorego dziecka, czy o tym, że zostawiłeś swoją dziewczynę w najgorszym momencie jej życia? - rzucił z wyrzutem.
- Nie zostawiłem jej - zaprzeczył automatycznie. - A małej nie mogę leczyć. Nie powinno się leczyć swoich bliskich.
Jego słuchacz miał ochotę roześmiać się na całe gardło.
- Od kiedy Rachel uważasz za kogoś bliskiego i od kiedy takie rzeczy mają dla ciebie znaczenie?! - Diagnosta milczał. - Nie bądź dupkiem, bo nigdy sobie tego nie wybaczysz.
- Jestem, jaki jestem.
- Na Boga, House! Ona umiera. Byłem tam. Johanson nie ma pojęcia, co jej jest. Tylko ty możesz ją uratować.
- Albo zabić.
- Bez twojej pomocy i tak umrze.
- Cuddy mnie znienawidzi.
- Jak jej nie pomożesz, też cię znienawidzi.
- Wolę, by mnie nienawidziła za to, że jej nie pomogłem, niż za to, że zabiłem jej dzieciaka. - Odwrócił się i ruszył w stronę windy.
- House! - Młodszy mężczyzna ruszył za nim, niemal siłą wpychając mu w ręce teczkę z dokumentami.
- Co to?
- Program telewizyjny - syknął wściekły. - Kopia badań Rachel, chociaż rzuć okiem. - Posłał przyjacielowi błagalne spojrzenie. - Zrób to dla nich... I dla siebie! - krzyknął, obserwując jak diagnosta znika za zamykającymi się drzwiami windy.

Od kilku godzin siedział w kostnicy. Jej akta i wyniki badań znał niemal na pamięć. Czuł, że ten przypadek go zniszczy. Złość wzbierała w nim z każdą sekundą. Miał ochotę wybiec ze szpitala z krzykiem i już nigdy tu nie wrócić. Od początku wiedział, że pozwolenie sobie na tego typu uczucia, na bliskość, na przywiązanie, było błędem. Miał pewność, że życie wystawi mu wysoki rachunek za tę chwilę słabości. Za normalność, której zasmakował, a która przecież nigdy nie była mu pisana. Nie sądził tylko, że stanie się to tak szybko. Wciągnął powietrze w płuca i z całych sił rzucił aktami przed siebie.
- Co jest? - zapytał przestraszony onkolog, na którym owe dokumenty wylądowały, gdy otwierał drzwi.
- Nic. Wychodzę, to nie dla mnie.
- Co?! Jeśli to zrobisz, możesz już nie wracać. - Wilson omal nie zakrztusił się własnymi słowami. Kochał przyjaciela, ale nie mógł zrozumieć jego postępowania. Wiedział, że się boi, ale w tym przypadku nie przyjmował takiego wytłumaczenia. Był pewien, że House w końcu zrozumie swój błąd, ale wtedy może być już za późno. Musiał więc zrobić wszystko, by mu pomóc. Tu i teraz. Za wszelką cenę. Nawet kosztem utraty ich przyjaźni. - Wyjdź! Uciekaj do tego swojego pustego świata. Zostaw umierające dziecko i miłość swojego życia. Przecież dla ciebie to i tak nic nie znaczy. - House słuchał go w osłupieniu. Pierwszy raz widział onkologa w takim stanie.
- Co cię to obchodzi?! - On również był już u kresu wytrzymałości.
- Zależy mi na tobie. Na was. House, przecież cię znam. Widziałem, jaki jesteś szczęśliwy.
- I co z tego mam?
- Co?! Kobietę swojego życia, która zaryzykowała wszystko, oddając ci swoje serce. Dzieciaka, który uważa cię za ósmy cud świata. Przyjaciela, który robi z siebie idiotę, próbując cię przekonać, że warto...
- Taa... Rachel umiera, Cuddy już mnie nienawidzi, a ty od dziesięciu minut nie przestajesz gderać. Sielanka.
Na te słowa James ukrył twarz w dłoniach.
- Więc taki finał tej historii zaplanowałeś?
- Uważasz, że to moja wina?!
- Nie, ale wszystko, co się wydarzy od tej chwili, będzie twoją winą. Pomyśl o tym.
- I to ma mnie zachęcić?
- Ma ci pomóc. House, jestem z tobą. - James nieśmiało położył dłoń na jego ramieniu. - Jest coraz gorzej. Gorączkuje od wczoraj. Trzydzieści dziewięć i pół. Cuddy odchodzi od zmysłów.
Nagle oczy diagnosty rozbłysły.
- To nic genetycznego. To zatrucie. - House spojrzał na rozsypane po pomieszczeniu akta.
- Jak to?
- Jest jak odkurzacz. Wciąga wszystko, co jej się nawinie. Ostatnio była kilka razy z Cuddy w szpitalu. To bakteryjne zapalenie...
- House... – Niestety, dalszą konwersację onkolog mógł prowadzić już ewentualnie z metalowymi drzwiami kostnicy.

- Ktoś musi jej to wstrzyknąć. - Naczelny diagnosta podał Jamesowi strzykawkę napełnioną białym płynem.
- Nie po to szukałem cię po całym szpitalu, żeby teraz... Chyba żartujesz! To niebezpieczne. - Spojrzał na lek, który ściskał w dłoni przyjaciel. - Nie powinno się tego stosować u dzieci.
House popatrzył na niego z wyrzutem.
- Najpierw prawisz mi te swoje durne kazania, a jak w końcu chce coś zrobić, mówisz, że mam odpuścić?!
- Musi istnieć inne rozwiązanie, jeśli się mylisz, ona nie przeżyje.
- Sam powiedziałeś, że już umiera. - Schował strzykawkę do kieszeni i ruszył w stronę pokoju dziewczynki.
- Nie poradzisz sobie z tym! Jeśli coś pójdzie nie tak... To nie jest zwykły pacjent. Wiesz o tym.
- I tak już je straciłem. To nie ma znaczenia. Wilson, i tak przegrałem.
- Daj spokój. Idź do niej. Ona cię potrzebuje. Wystarczy, że tam będziesz. Może razem wymyślicie lepsze rozwiązanie.
- Ona nie potrzebuje mnie, tylko córki. A innego rozwiązania nie ma.
- Zaryzykujesz swoją karierą? Wiesz, że jak to się wyda...
- Jeśli się mylę, to i tak nie będzie miało znaczenia. Wyciągnij stamtąd Cuddy. Ona nie może się dowiedzieć.
- Chcesz bez jej wiedzy podać Rachel tak niebezpieczny lek?!
- Chcę ją uratować. Ktoś musi podjąć to ryzyko. Zamierzasz obciążyć tym Cuddy? W takim stanie nie udźwignie ciężaru tej decyzji. Przysięgnij, że nic jej nie powiesz.
Onkolog pierwszy raz w życiu widział u przyjaciela taką desperację i determinację. Wbrew zdrowemu rozsądkowi po raz kolejny mu zaufał.


Pół godziny później...

- Cuddy, co się dzieje? - Zdyszany Wilson wbiegł do sali.
- Nie mamy pojęcia, pojawiły się problemy z sercem. - Kobieta wyglądała na przerażoną.
- Chodź, powinnaś stąd wyjść. Pozwólmy lekarzom pracować. - Objął ją, ale kobieta od razu się wyrwała.
- Nie ma mowy! Nie zostawię jej. Ja nie jestem tchórzem. - Zaczęła płakać jak małe dziecko. Wtuliła się w swojego przyjaciela, ale to nie jego w tej chwili potrzebowała.

- Tchórz, tchórz... - Jej słowa paliły go od wewnątrz. Stał na korytarzu i nic nie mógł zrobić. Gdyby wiedziała, że godzinę temu podjął największe ryzyko w swoim życiu. Wziął na własne barki odpowiedzialność za życie bądź śmierć jej dziecka. Poświęcenie godne altruisty, którym przecież nigdy nie był. Teraz uważał się już nie tylko za idiotę, ale przede wszystkim za naiwnego idiotę. A to wszystko przez cholerne uczucia, które nigdy nie powinny były ujrzeć światła dziennego.

- Szybko, zestaw do reanimacji! - Na te słowa wydobywające się z sali jego serce zamarło. Złość i wściekłość zawładnęła każdą komórką jego ciała. Było mu niedobrze. Przeklinał każdą sekundę, w której czuł się szczęśliwy. Cena, którą teraz za to płacił, była zbyt wysoka. Nawet ktoś taki jak on, egoistyczny drań, nie potrafił sobie z tym poradzić. Miał ochotę wziąć karabin maszynowy i zabić każdego w tym szpitalu, każdego w tym cholernym mieście. A potem pławić się we krwi niewinnych idiotów, którzy pozwolili mu uwierzyć, że może być szczęśliwy. Po raz ostatni spojrzał na zapłakaną twarz administratorki, kobiety, którą kochał ponad wszystko, ale w tej chwili nienawidził tej miłości. Nienawidził wszystkich. Bo pokochał, choć bardzo tego nie chciał. Bo przegrał, choć nie powinien. Zacisnął dłonie w pięści. Wyraz jego twarzy był przerażający. Gniew, żal i rozdzierający ból miały towarzyszyć mu już na zawsze. Jakaś jego część chciała być przy niej. Pragnęła poczuć jej zapach, usłyszeć bicie jej serca, dotknąć jej twarzy. Chciał spojrzeć w te oczy, które nauczyły go miłości, ale nie potrafił zrobić kroku w jej kierunku. Był jak sparaliżowany. Nagle na jego twarzy pojawił się uśmiech. Ale był to fałszywy uśmiech. Szyderczy, kpiarski, prześmiewczy, wręcz diaboliczny, mówiący: "A więc tak miało być."

- Doktorze House, nie mogę panu wydać takiej ilości leku. - Przerażony farmaceuta nie miał pojęcia, co robić. House w napadzie gniewu uderzył go pięścią w twarz. Mężczyzna przewrócił się, rozbijając przy tym kilka flakoników z medykamentami. Diagnosta wszedł za ladę, wziął odpowiednią dawkę morfiny i wyszedł. Jego twarz nie zdradzała już żadnych emocji. Jego serce przestało bić w momencie, w którym dotarło do niego, że nie ma już dla kogo. Był martwy za życia, a wszystko przez to, że w jednej durnej chwili słabości pozwolił sobie na miłość. A przecież mógł być zwykłym, nieszczęśliwym draniem. Przeklinał dzień, w którym do niego przyszła, w którym oddała mu swoje serce, a on je przyjął. Zachłannie. Nawet nie zauważając chwili, w której stracił swoje. Zawładnęły nim obie. A teraz znów był sam. Jakby to było jego przeznaczeniem. Ból i samotność. Od początku do końca.



_________________
I :serducho: House, Huddy and Rachel! Best scene ever s7e10 42:11-43:06 :serducho: Hugh Laurie, Lisa Edelstein :serducho:

Avek by Anola. Bannerek by Gusia :*
Huddy story :serducho:
http://www.youtube.com/watch?v=KgbyDOUdBD4
Hugh/Lisa about Huddy to GY... ;)
http://www.fanpop.com/spots/huddy/images/22253906/title/hugh-lisa-about-huddy-gy-fanart
No empty House. No season 8. Why Shore?

PostWysłany: Pią 16:25, 18 Lut 2011
lisek_
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 03 Lis 2009
Pochwał: 17

Posty: 172

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

czekam na ostatnią :)
ps. i kto mi mówił, ze mam się nie nakręcać !? :P



_________________
nat ^^

PostWysłany: Pią 19:21, 18 Lut 2011
natalia94
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 29 Sty 2010

Posty: 55

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

*ochłonęła przez Harrego Pottera*
Tak, Tak, Tak i jeszcze raz tak. Genialne! Uwielbiam, gdy cały uporządkowany świat bohaterów wali się na kawałki. Gdzie nie mogą znaleźć brakujących elementów. Gdy jedno wyjście, stwarza nowe problemy, a drugie jest zbyt ryzykowne. Położyłaś House w takim miejscu, gdzie wybiera, które zło będzie mniej złe. Gdzie konsekwencje będą mniejsze na jego rozwalonego już świata. Znając, jego tok rozumowania, zapewne wybierze rozwiązanie, które skrzywdzi go psychicznie, jak i fizycznie. Najwidoczniej jest masochistą i nie potrafi pogodzić się z tym, że przyłożył się do cierpienia Cuddy, to, że nie może leczyć Rachel, po jakieś części zdradzenia swojego najlepszego kumpla. Myślę, że House nie umie pogodzić się z tym, że jest szczęśliwy i w jakimś stopniu dąży do tego, aby wszystko legło w gruzach. Tu właśnie to widzimy. Jeszcze pięknie opisane jego rozterki. Widać, że zależy mu na dwóch kobietach, jednak jego ego, przekonania zmuszają go, do poddania się i skończenia ze sobą.
Nie wiem, jaki masz zarys końca, ale wiedz, że czekam :* i jestem ciekawa, jak z tego wybrniesz. :*
Wierny fan, Guśka :*


Ostatnio zmieniony przez Guśka_ dnia Sob 19:41, 19 Lut 2011, w całości zmieniany 1 raz



_________________

„Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to co, już masz w sobie.”

PostWysłany: Pią 19:33, 18 Lut 2011
Guśka_
Dziekan Medycyny
Dziekan Medycyny



Dołączył: 16 Kwi 2010
Pochwał: 42

Posty: 6652

Miasto: Mrągowo
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

lisek_ po cudownych, szczęśliwych Huddy częściach :serducho: teroz zrobiło się mniej sielankowo. Ale część oczywiście świetna, tak jak poprzednie. Mam nadzieję, że House nie użyje tej morfiny, a Rachel wyzdrowieje ;) Jestem raczej fanką happy end'ów :lol:
Pisz jak najszybciej ostatnią część, bo czekam niecierpliwie :zakochany:



_________________


Moje siostrzyczki Nemezis i Sevir i nasza mamuta Maagda
Mój prywatny, jedyny i niezastąpiony kaloryferek Alan
Moja prywatna pisarka zÓych dobranocek, po których nikt nie zaśnie - Guśka

PostWysłany: Pią 19:40, 18 Lut 2011
nimfka
Nietoperek
Nietoperek



Dołączył: 13 Sty 2009
Pochwał: 30

Posty: 11393

Miasto: HouseLand
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Po pierwsze, dziękuję swojej becie za kawał dobrej roboty, spory kawał. Dzięki a_cappella :* Bez Ciebie, innym, z pewnością czytałoby się o wiele gorzej :wink:
Po drugie, jakby to powiedzieć, chyba najpierw trzeba przeczytać. Jestem ciekawa jak to odbierzecie. Znaczy ciekawi mnie, czy udało mi się coś, co chciałam zrobić?
Huddy przeszło długą drogę, raz było gorąco, przynajmniej tak chciałam to ukazać, raz zabawnie, czasem poważniej, zwykle typowo, w ich stylu. Tu zakończenie ma znaczenie. I nie do końca takie znaczenie, jak mogłoby się wydawać. Zresztą każdy odbierze to na swój sposób.

Nimfka, Guśka, Natalia... po prostu dziękuję :serducho: dziękuję, że ze mną jesteście (bynajmniej do tej pory)



XIII - ostatnia

Po prawie godzinnej walce z osłabionym sercem Rachel, z bólem widocznym na twarzy jej matki, wyraźnie zaskoczony lekarz zauważył, że stan dziewczynki zaczął się stopniowo poprawiać. Cuddy nadal była bardzo roztrzęsiona. Błagała Boga, by już nigdy więcej nie narażał jej na coś takiego. Widząc spokój i delikatny uśmiech na twarzy Johansona, odetchnęła z ulgą. Gdy tylko lekarz i pielęgniarki zrobili jej miejsce, przylgnęła do córki. Jedną ręką gładziła jej główkę, a drugą kurczowo ściskała maleńką dłoń.
- Doktor Cuddy, nie wiem, jak to wyjaśnić. To cud - skwitował zupełnie skołowany pediatra. Jeszcze pół godziny temu był pewien, że mała tego nie przeżyje.
- Może być cud... - westchnęła, nie miała siły na żadne analizy. Po prostu cieszyła się chwilą. Onkolog przyglądał się jej w milczeniu. Tak bardzo chciał jej powiedzieć, chciał, by wiedziała. Niestety, po pomieszczeniu ciągle kręcił się ktoś obcy. W końcu zdecydował, że najlepiej będzie, jak po prostu poszuka sprawcy domniemanego cudu.
Na korytarzu spotkał zdenerwowanego Chase'a.
- Wilson, co jest z House'em?
- Właśnie go szukam. Widziałeś go?
- Nie, ale podobno pobił aptekarza i zniknął z końską dawką morfiny.
- Cholera!!! - Lekarz co sił w nogach pobiegł z powrotem do Cuddy. Nie miało znaczenia, że dał mu słowo. Musiał jej powiedzieć.
- James? Co jest?
- Chodzi o Rachel i...
- Spokojnie, jest już lepiej - tłumaczyła.
- Ale to nie dzięki Johansonowi!
- Przecież...
- Nie rozumiesz. To House ją uratował. To on jest twoim cudem - mówił z wielkim przejęciem. - Wstrzyknął jej lek bakteriobójczy.
- Co?! - Nie mogła uwierzyć. - To mogło ją zabić.
- Albo uratować. Dla ciebie był gotów wziąć na siebie to ryzyko.
Cuddy była w szoku. Nie wiedziała, jak się zachować. Z jednej strony miała ochotę go zabić, z drugiej objąć i już nigdy nie pozwolić mu odejść.
- Dlaczego mi nie powiedział? Dlaczego do mnie nie przyszedł? Zostawił nas. - Nadal przemawiał przez nią żal.
- Chciał cię chronić, a trzymanie za rękę nigdy nie było w jego stylu. Nie zostawił was. Doskonale znał ryzyko. I nie mówię tu o kwestiach medycznych.
Kobieta spoglądała raz na niego, raz na swoją córkę.
- Musisz do niego iść - polecił.
- Nie ma mowy.
- Na litość boską, Cuddy! On myśli, że lek nie zadziałał. Był w aptece, ukradł morfinę.
Cuddy zamarła.
- On musi wiedzieć, że ją uratował. Nie pozwól, by to tak się skończyło. Nie zasłużył sobie na to. Zrobił coś wielkiego dla was, dla ciebie.
Łzy same napłynęły jej do oczu.
- Wilson, jest coś jeszcze, ja jestem...
- Nie mamy czasu! - Nie pozwolił jej dokończyć. - Ja zostanę z małą. Proszę... Administratorka w jednej chwili pochwyciła żakiet wiszący na krześle obok łóżeczka córki i wybiegła z sali, zostawiając onkologa sam na sam ze swoimi myślami i z narastającymi wyrzutami sumienia.
- Przepraszam, House. Przepraszam... - wyszeptał i ukrył twarz w dłoniach. Czuł się okropnie. Myślał tylko o sobie, o tym, jak bardzo chce pomóc, jak bardzo pragnie dla nich szczęśliwego zakończenia. Nie zauważył, że House tak po prostu cierpiał. Zwyczajnie, po ludzku. Tyle razy powtarzał mu, że jest cynikiem, egoistą, że nie liczy się z innymi, a dziś postąpił dokładnie tak samo. Tym razem to on był przegranym. A ból porażki miał go prześladować nawet w piekle. Był pewien, że tam właśnie trafi. Czuł, że zawiódł, że był najgorszym przyjacielem, jakiego ten idiota mógł sobie wybrać.

Siedziała w taksówce i błagała los o zielone światła, pustą drogę i drugą szansę. Taksówkarz czuł jej palące spojrzenie wiercące mu dziurę w mózgu. Bez słowa mocniej wcisnął pedał gazu. Setki wspomnień, tysiące planów, marzenia... Tak wiele z nich się spełniło. Tyle mu zawdzięczała. Życie Rachel, swoje własne. Miała pewność, że bez jego miłości nie byłaby już w stanie oddychać. Dzięki niemu jej serce na nowo nauczyło się bić. Miała tylko jego i Rachel. W ułamku sekundy położyła swoją dłoń na brzuchu. Nie tylko...,pomyślała.
- Jeszcze pięć minut – odpowiedział na jej nieme pytanie. Miała wrażenie, że gdyby wyskoczyła z taksówki i pobiegła pieszo, dotarłaby na miejsce o wiele szybciej. Wiedziała, że w takim stanie nie odbierze telefonu. Drżącymi rękoma wyjęła jednak urządzenie i, ignorując słone łzy spływające jej po policzkach, zaczęła pisać.
"House! Błagam... Jesteś egoistycznym dupkiem, ale nie tchórzem. Wybacz, przecież wiesz, że nigdy tak nie myślałam. Z nas dwojga to ja nim jestem. Zawsze byłam. A ty jak zwykle miałeś rację. We wszystkim. Potrzebujemy cię. Wszyscy troje, albo czworo, wliczając Wilsona. Tak, los po raz kolejny postanowił nam udowodnić, że jego poczucie humoru jest większe niż twoje ego."
Uśmiechnęła się przez łzy. Wiedziała, że zrozumie.

"Życie jest do dupy. Nigdy się z tobą nie liczy, choćbyś nie wiem jak bardzo się starał, ono i tak cię wykiwa..." - Jego życiowe motto, jak mógł zapomnieć. Nalewał sobie kolejną szklaneczkę złotego płynu. Uwielbiał jego smak i zapach.
Po co mi to było? Czy był jakiś misterny plan? I kto to wszystko spieprzył?! - te same pytania, tylko inne okoliczności. A odpowiedzi wciąż brak. Leżąca na stole strzykawka zdawała się krzyczeć "Ja wiem! Ja wiem!", był gotów jej uwierzyć. Podniósł wzrok i uśmiechnął się ironicznie. Ktoś tam, na górze, zdecydowanie za nim nie przepadał. I ktokolwiek to był, zamierzał stanąć z nim twarzą w twarz. Nie przerażał go fakt, że istnieje taka możliwość, iż nikogo tam nie ma. Właściwie to nigdy nie wierzył, że jest. Miejsce, w którym będzie samotny, nie miało teraz znaczenia. Sięgnął po strzykawkę, podciągając jednocześnie rękaw błękitnej, bardzo wymiętej koszuli. Jej ulubionej. Na przemian albo się w nią wtulała, albo drżącymi rękoma zachłannie zdejmowała. Wtedy wszystko było proste. Odkrywali się na nowo i było cudownie. Wbrew własnym przekonaniom i zdrowemu rozsądkowi zaczął wierzyć, że to może się udać, że tak może być już zawsze. Prosto, zwyczajnie, tak nierealnie szczęśliwie. Niestety, rzeczywistość szybko sobie o nim przypomniała, o swoim ulubionym, ostatnio dziwnie szczęśliwym popieprzeńcu. I w jednej chwili, bez ostrzeżenia, postanowiła naprawić swoje niedopatrzenie.

Nie było przebaczenia. Mógł zakończyć to sam albo zabiłyby go jej oczy pełne bólu i żalu. Wolał umierać, mając w pamięci jej uśmiech, nieśmiałe zalotne spojrzenie, ogień, gdy stopniowo zmniejszał dystans między ich ciałami. Smak jej ust, bicie serca. Ufność i zachłanne dłonie. To wszystko, ten obraz sprawił, że miał ochotę krzyczeć. Świadomość, że traci to bezpowrotnie, była nie do zniesienia. Wariował. Życie po raz kolejny urządziło sobie piękny spektakl. A on wbrew własnej woli wystąpił w nim w roli głównej. Zimny drań, który przypadkiem odkrywa, że potrafi kochać. Tylko po to, by po chwili uświadomić sobie, że nie było warto. Tym razem próbował okłamywać sam siebie. Bo choćby nie wiem jak bardzo starał się zatrzeć, zniszczyć, zniekształcić swoje wspomnienia, nie potrafił oszukać własnych uczuć. Gdy tylko o niej pomyślał, dziwne ciepło rozlewało się po jego ciele. Gdy ją widział, jego serce biło mocniej, gdy jej dotykał, jego rozum przestawał funkcjonować. To było jego zgubą. Do tej chwili nic się nie zmieniło. Wciąż kochał. Równie mocno. Z precyzją godną zegarmistrza napełnił strzykawkę śmiertelną dawką zapomnienia. Tak bardzo chciał wymazać te wspomnienia. Z całych sił odrzucał wszystko, co kochał. Liczył, że mu się uda, że tak będzie łatwiej. Nie było. Z lekkim zawahaniem ponownie sięgnął po strzykawkę, która teraz leżała tuż przed nim. Zaraz obok szklanki z burbonem. W ostatniej chwili zmienił jednak zdanie i zamiast niej złapał butelkę. Nie zamierzał odwlekać nieuniknionego, ale w tej chwili przypomniał sobie jej wyznanie.
"Jesteś najbardziej popieprzonym i najbardziej niezwykłym człowiekiem, jakiego znam." Nie mógł się z nią nie zgodzić. Tylko taki szaleniec jak on był w stanie zdecydować się na tak ostateczne rozwiązania. Myślał tu zarówno o ratowaniu Rachel, jak i o obecnej sytuacji. Pamiętał błysk w jej oczach, gdy to mówiła. Nikt nigdy tak do niego nie mówił. Tylko ona. Jak nikt inny potrafiła stawiać mu czoła. Była wyzwaniem, jego namiętnością i przekleństwem. Był dojrzałym mężczyzną, a przy niej czuł się jak nastolatek. Co prawda cały czas się tak zachowywał, ale czuł się tak tylko w jej obecności. Pociągał go jej umysł, w ułamku sekundy potrafił odtworzyć w pamięci wszystkie ich sprzeczki i przegadywania. Ubóstwiał jej ciało. Tak idealne, jakby stworzone specjalnie, by sprawiać mu przyjemność. Bez trudu zwizualizował sobie jej obraz. Oddychał głęboko. Zacisnął dłonie w pięści i z całych sił uderzył nimi w stolik. Butelka z trunkiem przewróciła się, a złoty płyn sączył się na dywan. Nie zwracał na to uwagi. Wstał powoli, rozmasowując obolałą nogę. Jakby tego było mało, dziś bolała bardzo mocno, zupełnie jak kiedyś. Spojrzał na kanapę. To tu wszystko się zaczęło. Tego przeklętego... Cudownego wieczora. Przez krótką chwilę miał to wszystko, o czym nie marzył, czego nigdy nie chciał. Dostał bonus od losu, a teraz nie był w stanie unieść ciężaru odsetek. A przecież po rozstaniu ze Stacy przysiągł sobie, że nigdy więcej tego nie zrobi. Miał być zimnym draniem, bez uczuć, bez emocji. Noga bolała niemiłosiernie. Musiał wrócić na kanapę. Wciąż przesiąkniętą jej zapachem. Tak bardzo pragnął wziąć ją w ramiona. Poczuć jej ciało ten ostatni raz.
Niestety, nie było jej przy nim. I już nigdy miało nie być. Bolało. Już sam nie był pewien, który ból jest większy. Rozejrzał się wokół. Wiedział, że traci to wszystko bezpowrotnie. Jej zapach, pianino, głupią kanapę, czerwoną piłeczkę. Wspomnienia. Wszystko! Był wściekły. Nazywano go genialnym diagnostą, a on był genialnym idiotą. Pokochał. Nie tylko ją, ale i jej dzieciaka. Jego oczy lekko się zeszkliły. Te sceny też pamiętał doskonale. On, ona i mały potwór plączący się między nimi. Nie polubił jej od razu. To był długi proces dostrzegania małych pozytywów. Rachel miała to coś. Była zamknięta w sobie, przez co wyglądała na głupiutką, ale bardzo szybko odkrył potencjał kryjący się w tym małym wnętrzu. Wiedziała, czego chce, była ambitna i potrafiła kłamać. Lubił spędzać z nią czas. Nigdy się do tego nie przyznał, ale taka była prawda. Cholerna prawda, która sprawiała, że miał ochotę rozpłakać się, dokładnie tak samo jak jego ulubiony bohater medycznej telenoweli, gdy dowiedział się, że bliźniaki Lucindy nie są jego. Wszystko stracił. Uratował setki istnień, tysiące razy wygrywał dużo bardziej skomplikowane boje. Wilson miał rację, pomyślał. Nie powinien był tak łatwo rezygnować. Może gdyby od początku się zaangażował, może gdyby nie sparaliżował go strach, może wtedy wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej. Siedziałby teraz w szpitalu, wpatrując się w jej wypięty tyłek, gdy nachyla się nad łóżeczkiem córki, by ucałować ją na dobranoc. Mała wbijałaby w niego błagalne spojrzenie, by podszedł bliżej. Nie wiedział, z jakiego powodu, ale dziewczynka lubiła mieć go przy sobie. On z pewnością wywróciłby oczami i wzdychałby ciężko udając, że to dla niego istne tortury, po czym z delikatnym uśmieszkiem poszedłby do łóżka małej pacjentki i podałby jej swoją ulubioną piłeczkę. Zawsze patrzyła na nią z pożądaniem wypisanym na twarzy. Nie miał pojęcia dlaczego. Mała uśmiechnęłaby się, a jej matka wywróciła by oczami, dokładnie tak samo jak on chwilę wcześniej. Nigdy nie rozumiała ich piłeczkowej pasji. Przez moment zastanowił się, gdzie w tym momencie byłaby jego druga ręka. Uśmiechnął się wbrew sobie. Zawsze tam pasowała. Jej tyłek działał jak magnes na jego zachłanne dłonie. Nagle poczuł, jakby coś wbijało mu się w żebra. Z zawodem zauważył, że tym razem to nie był jej łokieć. Zwyczajnie zakłuło go serce. Nie taki koniec sobie wymarzył. Taki zafundował mu los. Wiedział, że nie będzie w stanie z tym żyć. Nie po tym wszystkim, czego spróbował i w czym zasmakował. Kiedyś nienawidził prostych rozwiązań. Gardził nimi. Ale w tym przypadku czuł, że tylko w ten sposób odzyska spokój. Poza tym nie czekało go już nic dobrego. Wszystko miał już za sobą. Mocniej ścisnął trzymaną w dłoni strzykawkę. Nie zamierzał przeciągać własnej agonii. Nagle w jego kieszeni zawibrował telefon. Nie chciał z nikim rozmawiać. Był pewien, że to Wilson coś wywęszył. Spojrzał na drzwi, jakby spodziewając się brygady antyterrorystów szturmujących jego mieszkanie. Niestety, wciąż był sam. Wiedział, że jego czas się kończy. Za nic w świecie nie chciał litości, pocieszenia... Od wspomagających, współczujących spojrzeń wolał zwykłą, prostą śmierć.

Weszła do środka. W chwili, w której go zobaczył,a jej serce zamarło po raz kolejny w ciągu tak krótkiego czasu. Miała ochotę krzyczeć i przeklinać Boga, bo gdy błagała, by nie zabierał jej córki, nie sądziła, że w zamian zabierze jej miłość swojego życia. Jedyną i prawdziwą. Podeszła bliżej, jej oczy momentalnie zaszły łzami, nie mogła uwierzyć, że taki koniec był im pisany. Nie im i nie jemu. Gregory House był najsilniejszym człowiekiem, z jakim kiedykolwiek miała do czynienia. Osobą, która nienawidziła prostych rozwiązań... Spojrzała po raz kolejny na strzykawkę, a potem na jego spokojną twarz. Wyglądał, jakby się uśmiechał, nie zdziwiłaby się, gdyby tak było. Bała się zrobić kolejny krok, bo on dałby jej ostateczną odpowiedź. Pewność, której nie chciała mieć. Nigdy. Stała tam, ale czuła, jakby nie było jej w pokoju. Jakby byli zupełnie gdzie indziej. Razem, w innym wymiarze. Wszystko działo się w ułamkach sekund, jednak jej umysł odbierał wszystko tak mocno, tak szczegółowo, że czas zatracił własny bieg.
- Nie rób mi tego. Nie teraz, słyszysz, House? - Zrobiła niepewny krok w jego kierunku. Paraliż wciąż był bardzo silny. Ograniczał jej ciało i umysł. - Ty samolubny kretynie - szeptała. - Kocham cię... - Spuściła wzrok i dostrzegła jego komórkę leżącą na kanapie. Na wyświetlaczu wciąż widniała opcja "odpowiedz."
Nie miała wątpliwości, że odczytał jej wiadomość. Czy zamierzał odpowiedzieć? Czy chciał? Może nie potrafił, a może już nie mógł? Po raz kolejny miał pozostawić ją bez odpowiedzi.
- Jak ja cię nienawidzę, House! - Nie mogła uwierzyć, że po tym wszystkim nie dał jej szansy, że odebrał im bezpowrotnie możliwość przeżycia tego wszystkiego razem. Wiedziała, że ją kocha, wiedziała, że właściwie odczytał jej słowa, że w głębi duszy zaakceptował takie życie, zwyczajne i niezwykłe zarazem. Ich wspólne. Nie miała wątpliwości, że zbliżył się do Rachel. Udowodnił to ponad miarę. A skoro już wiedział, że wygrał, dlaczego nie dał sobie szansy? Dlaczego nie dał jej im wszystkim? Znała go. Wiadomość o dziecku nie mogła go popchnąć do tego kroku. Mogła przerazić, zdenerwować, ale z pewnością nie zmusiłaby go do ucieczki. House, którego znała, podjąłby wyzwanie. I miała stuprocentową pewność, że sprostałby zadaniu. Nie byłoby to łatwe, ale przecież na tym miała polegać ich odwieczna walka o szczęście. Miało ono pozostać niezdefiniowane do samego końca. Mieli je budować każdego dnia na nowo. Szukać nowych słów. Bo czym ono tak właściwie jest? Czym było dla niego...?
Czy był to vicodin, z którego zrezygnował? Dawne życie? Czy była nim kobieta o imieniu Lisa? Samotność? A może świadomość, że mimo wszystko pozostanie po nim coś dobrego? Wciąż nie dopuszczała do siebie możliwości, że los mógł być aż tak okrutny. Nigdy nie wierzyła, że człowiek z góry skazany jest na porażkę. Poza tym, czy ktoś taki jak on mógł kiedykolwiek przegrać? Czy jej miłość mogła być zbyt wielka? Czy może jego zbyt mała? A może wcale nie o nią tu chodziło? Tylko o wybór, o własną drogę i zwykły ludzki egoizm.
Nie, to nie może być prawda... - Jej umysł odtwarzał tę myśl niczym mantrę. Jej serce domagało się odpowiedzi. Nie będąc w stanie dłużej znieść niepewności, rozpłakała się na dobre. Pokonując paraliżujący strach, zrobiła kolejny krok. Z całych sił wtuliła się w niego. Zachłannie. Łapczywie, jak gdyby chciała wniknąć w jego ciało. Zatrzymać przy sobie już na zawsze. Przecież jego wybór miał pozostać jej przekleństwem. A może to nie był już jego wybór? Może wtedy już go nie miał? Może się spóźniła? Może oboje przegapili kolejny odcinek serialu o własnym (nie)szczęściu? Może umknął im happy end albo zwyczajnie zabrakło go w scenariuszu? A może tylko ona go nie dostrzegła? Może wystarczyło otworzyć oczy? Niestety, żadne z nich nie było w stanie tego zrobić. Był strach, ale nie było już pytań wymagających odpowiedzi. Nie w tej chwili. Nie dla nich.

Każda historia ma swoje zakończenie, szczęśliwe lub nie. Czasem nie ono jest najważniejsze. Ważne jest to, w co chcemy wierzyć, bo życie jest równie nieprzewidywalne jak wybory, których dokonujemy. A ich konsekwencje są drogą, definicją tego, co było lub dopiero stanie się naszym szczęściem.

Koniec



_________________
I :serducho: House, Huddy and Rachel! Best scene ever s7e10 42:11-43:06 :serducho: Hugh Laurie, Lisa Edelstein :serducho:

Avek by Anola. Bannerek by Gusia :*
Huddy story :serducho:
http://www.youtube.com/watch?v=KgbyDOUdBD4
Hugh/Lisa about Huddy to GY... ;)
http://www.fanpop.com/spots/huddy/images/22253906/title/hugh-lisa-about-huddy-gy-fanart
No empty House. No season 8. Why Shore?

PostWysłany: Nie 0:56, 27 Lut 2011
lisek_
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 03 Lis 2009
Pochwał: 17

Posty: 172

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Lisek gÓpolu!!@!#!@!
Przepiękna :serducho: i smutna ostatnia część. Choć od długich opisów wolę dialogi, to zakończenie świetnie napisane. Te wszystkie uczucia, House'a, Cuddy...
Ja chcę jakiś epilog!!! Z happy endem!!!!



_________________


Moje siostrzyczki Nemezis i Sevir i nasza mamuta Maagda
Mój prywatny, jedyny i niezastąpiony kaloryferek Alan
Moja prywatna pisarka zÓych dobranocek, po których nikt nie zaśnie - Guśka

PostWysłany: Nie 2:36, 27 Lut 2011
nimfka
Nietoperek
Nietoperek



Dołączył: 13 Sty 2009
Pochwał: 30

Posty: 11393

Miasto: HouseLand
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

lisek_ Siedziałam i płakałam jak to czytałam. Przepiękne, smutne Nie chciałabym żeby tak prawdziwie zakończyła się historia Huddy, ale wspaniale ich ujęłaś. House byłby do tego zdolny. Jestem pod wrażeniem. To było przepiękne.

Ja, tak, jak nimfka proszę o epilog! :)



_________________
I need her in my life! I don't want you to change. ~~ Huddy forever! .

PostWysłany: Nie 10:57, 27 Lut 2011
AnEcZkA3370
Immunolog
Immunolog



Dołączył: 09 Sie 2010
Użytkownik zbanowany
Pochwał: 7
Ostrzeżeń: 1

Posty: 1104

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

lisku, kocham Cię za wszystkie opowiadania :)
to jest rewelacyjne, a ostatnia część utrzymuje mnie tylko w przekonaniu, że jesteś jednym z najlepszych autorów na tej stronie :)
ostatnia część jest zniewalająca i smutna.
ryczę jak bóbr ...
proszę, tak jak pozostali o epilog <3



_________________
nat ^^

PostWysłany: Nie 14:19, 27 Lut 2011
natalia94
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 29 Sty 2010

Posty: 55

Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Huddy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
Strona 2 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Mapa użytkowników | Mapa tematów
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Czas generowania strony 0.05216 sekund, Zapytań SQL: 15