Upadły Anioł [M]
Pierwszy mój House'owy fick. Właściwie jeden z pierwszych ogółem. Pisany pod przypływem nagłej weny. Nie mam pojęcia jak będzie spostrzegany i nie wiem jak wyszedł. Przeglądałam tę miniaturkę wiele razy, ale wiadomo, że nie łatwo samemu tak sobie wytknąć błędy.
Za wszystkie błędy więc naprawdę baaardzo przepraszam.
Miłość pojawia się w miejscach, gdzie najmniej się jej spodziewamy. Ukazuję się również w czasie, którego nikt nie może przewidzieć, ale zawsze jest on odpowiedni. Bo na miłość zawsze jest czas i miejsce. Istnieje ona wszędzie tam, gdzie jest potrzeba i choć tego nie dostrzegamy- istnieje. To właśnie ona jest naszą ostatnią nadzieją. Daje nam wiarę. Siłę we wszystko co robimy. I nie jest tak, że nie jest ona komuś dana. Zasługuję na nią każdy. Tylko po prostu niektórzy muszą czekać na nią dłużej, albo zwyczajnie zacząć ją dostrzegać. Póki nie jest za późno. Miłość przezwycięży wszystko, ale czy my jesteśmy tak silni jak ona? Uczucie może nie wygaśnie, ale my owszem… I pozostanie jedynie, a może aż ta magia, jaką ona jest.
***
Przyszedł jak co dzień spóźniony do pracy. Lecz tym razem miał powód. Przygotowywał wszystko, aby zrealizować to, co chciał od dawna. Tym razem dokładnie, bez strachu zrealizować cały plan. Bez odwrotu. Nikt o nim nie wiedział, aby go nie powstrzymać. Nie chciał tego. Bał się, ale czuł, że musi to zrobić. Zwyczajnie nie było innego wyjścia, aby jej nie skrzywdzić. Myślał, że to jedyne wyjście. Powiedzieć prawdę i odejść. Daleko i bezpowrotnie.
To było egoistyczna myśl. Myślał tylko o sobie, choć zdawało mu się, że tak nie jest. Choć raz chciał dobrze, ale się mylił.
Spoglądając na napis Princeton-Plainsboro tego ranka wiedział, że musi kogoś uratować. Ale jednocześnie udając przed światem, że nie musi być to ten dzień. Że ma jeszcze czas na badania, pomyłki. Że pacjentowi nie zależy na czasie i może to rozłożyć na kolejny tydzień wypełniając dzień swoimi codziennymi zajęciami- oglądaniem ulubionej opery mydlanej, głupimi dowcipami, wkurzaniem innych czy ukrywaniem się przed szefową, aby nie zmusiła go do pobytu w przychodni. Zachowując pozory musiał wypełnić wszystkie postanowienia tego dnia. A było ich bardzo wiele.
Stało się. Przekroczył tę cienką granicę między szpitalem, a obszarem, na którym nie musiał się jeszcze tak pilnować. Teraz nie mógł popełnić najmniejszego błędu. Było to dla niego tak ważne.. I do tego ten ciągły strach.. Strach przed.. nie, nie przed prawdą, ale tym, w co nigdy nie wierzył.
***
Dzień od momentu przekroczenia granicy, aż do chwili ponownego jej przebycia przeminął zgodnie z planem. A więc wszystko zapowiadało się dobrze. Teraz pozostała przed nim tylko najtrudniejsza, wymagająca siły i odwagi część. Część kulminacyjna, która miała zmienić całe Jego życie. I nie tylko jego.
Gdyby tylko zdawał sobie z tego sprawę, jak będzie później.. Po wszystkim. Gdy jego już to tak bardzo dotyczyć nie będzie.
Wszedł do domu. Pustego domu. Wszystko było przygotowane, ale mimo to, wolał się upewnić, czy każda z niezbędnych rzeczy jest na swoim miejscu. Musiał dopilnować, aby każdy szczegół przebiegł dobrze. Jeden mały błąd i całe założenie diabli by wzięli. Sprawdzał kolejno- telefon na stole przy kanapie, strzykawka, zawierająca odpowiednią dawkę odpowiedniej substancji, wieża nastawiona na odpowiednią piosenkę. Iris, zespołu Goo Goo Dolls. To właśnie ona tak bardzo kojarzyła mu się z osobą, dla której to robił.
Pozostało już tylko wcielić w życie te starania. Najpierw musiał pokonać strach. Jego jedyną siłą była miłość. Wiedział doskonale co czuje, wiedział, że to właśnie to. Że w imię tego pozostaje do końca życia samotny. Ona przezwyciężała wszystko. I ona doprowadziła go do tego stanu. Była jego siłą przez tak długi czas. I nadal będzie, ale już w nieco inny sposób.
W myślach szepnął słowo Cuddy, które automatycznie dodało mu siły do dalszej realizacji. Od razu poczuł się pewniej. Usiadł na kanapie. Zacisnął mocno oczy, włączył odtwarzanie piosenki, wziął w ręce strzykawkę. Podwinął rękaw i wykonał zastrzyk. Nie było już odwrotu. Starannie przeliczył czas. Wysłał gotową wiadomość. Do Cuddy. O treści: Chciałem tylko, abyś wiedziała, że naprawdę Cię kochałem. I kocham. Zawsze będę. Musiałem w końcu to powiedzieć, nie mogłem już żyć z tą tajemnicą. Wiem też, że przeze mnie byłabyś nieszczęśliwa. To ty dawałaś mi życie, powietrze do tego dane. Zabrałbym wszystko, a nie mogłem do tego dopuścić. Muszę chronić Cię przed sobą. Wybacz i żegnaj. House.
Wykonał swoje zadanie. Zrobił to, czego pragnął. Ujawnił prawdę, ale nie był wystarczająco silny. Obawiał się, że może po raz kolejny ją skrzywdzić, ale tym razem o wiele bardziej. Sam również obawiał się skrzywdzenia. Wybrał łatwiejszą drogę.
Wierzył, że to uczucie będzie trwało wiecznie. Nawet po jego śmierci. Że „Miłość jest jak wiatr, nie widzisz jej, ale ją czujesz”. Że to ona pozostanie po nim najlepszym wspomnieniem.
Jego serce przestało bić wraz z ostatnią sekundą piosenki.
|