Być [7/7] [Z]
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Huddy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Wiadomość Autor

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Być [7/7] [Z]

Taak... Od czego by tu zacząć...? Może tak: otóż jest to debiut. Nie tylko na forum, ale ogólnie w pisaniu o Housie. Krytyka mile widziana.
A... i jeszcze jedno. nie wiem gdzie to jest usytuowane czasowo. Na pewno jeszcze przed czwartą serią. Ale gdzie konkretnie... To zresztą nie ma chyba zbyt wielkiego znaczenia, co?




- Nie ma mowy! Biopsja jest zbyt niebezpieczna w jego stanie - zaprotestowała Cuddy.
- Oczywiście, bo czekanie na wyniki badań, które tak przy okazji pojawią się dopiero jutro rano jest bardzo bezpieczne - ironizował. - Nie mamy tyle czasu!
- Nie - ucięła krótko Lisa. - To niesie za duże ryzyko.
- Gdybym to ja...
- Ale nie ty decydujesz tylko ja.
House zmierzył ją oceniającym spojrzeniem.
- Dobra - powiedział pogodnym tonem. - Idę do pacjenta. Poproszę, żeby uwzględnił mnie w testamencie. Jest bardzo bogaty.
Odwrócił się i podpierając laską wyszedł z jej gabinetu. Niestety, oddalając się nie usłyszał ukochanego trzaśnięcia drzwi, za to po chwili przed jego nosem pojawiła się dobrze znana mu pani dyrektor. Westchnął wymownie i zerknął w sufit, jakby prosząc o ciepliwość.
- Zmieniłaś zdanie? - spytał kpiącym tonem.
- Jeśli umrze to to będzie twoja wina House - powiedziała z wyraźną irytacją. Nie pozwoli mu się wrobić w śmierć pacjenta.
- Jasne. W końcu to ja nie zgodziłem sie na biopsję, która, choć niebezpieczna, może uratować mu życie i zdecydowałem, że będziemy czekać na wyniki badań. A to czekanie przy okazji niemal na pewno go zabije. Sorry, moja wina.
Chciał ją wyminąc, ale zastąpiła mu drogę.
- Trzeba było wcześniej zwrócić uwagę na tamten element tomografii - odgryzła się.
House patrzył na nią przez chwilę. Nagle zapragnął po prostu znaleźć się daleko stąd, daleko od szpitala, umierającego pacjenta, swojego życia.
- Nieważne - powiedział. - Do zobaczenia w kostnicy. - Odnalazł wzrokiem Foremana, stojącego po drugiej stronie korytarza. - Zabijamy go!
Kompletnie nie zwrócil uwagi na spojrzenia wszytkich pielęgniarek i pacjentów znajdujących się w okolicy.
- Czyli badania? - upewnił się Foreman.
- A po co? - zdziwił się House. - Od razu wsadź go do worka. Póki jest żywy to zadanie jest łatwiejsze. Może nawet sam wejdzie.
Wyminął zaskoczoną szefową i podszedł prosto do drzwi. Obrócił się na chwilę.
- Niech Cameron powie Jonesowi - dodał. I wyszedł. Co z tego, że Cuddy właśnie skazała pacjenta na śmierć. To Cameron musi mu o tym powiedzieć. A może i to nie był dobry pomysł...? Przecież w ten sposób to jej może przepisać jakąś część swojego majątku. Szlag! Treba było iść samemu.
Szybkim krokiem przemierzał ulice. Nie patrzył dokad idzie. Jego uwagę zwrócił dopiero ból nogi i szum liści, przypominający cichą muzykę. Uniusł wzrok znad drogi. Stał obok parku. Świetnie. W środku są całkiem wygodne ławki, a o tej porze - na niebie pojawiały się pierwsze gwiazdy - nie będzie tam już żadnych staruszek ani matek z dziećmi.
Powoli wszedł między drzewa. Ruszył alejką poszukując odpowiedniego miejsca. Dostrzegł je z boku, na ławce wyjątkowo nietkniętej przez miejscową młodzież, otoczonej ogrodzeniem z krzaków i kilku drzew. Idealnie. Usiadł na ławce i romasował nogę. Gdzie ten durny Vicodin?!
Nerwowo sięgnął do kieszeni i z miną zwycięzcy wyciągnął żółtą buteleczkę. Łyknął cztery tabletki naraz.
- Mój ty... Tylko ty nigdy mnie nie opuścisz... - westchnął z błogim wyrazem twarzy.
- Cool. Mogę być świadkiem na ślubie? - rozległ się dziecięcy głosik gdzieś za nim.
Obrócił głowę. Spomiędzy krzaków wyszła na oko sześcioletnia dziewczynka.
- Niestety, kościół nie aprobuje takich związków... - spojrzał na buteleczkę z prawdziwym żalem. Od strony dziecka dobiegło go parsknięcie. Obrócił sie znów. To dziwne stworzenie wpatrywało isę w niego dużymi, niesamowicie niebieskimi oczami. Zaraz... dużymi, niesamowicie niebieskimi oczami...? Dotychczas takie określenia przychodziły mu do głowy tylko, kiedy patrzył w lustro. burza czarnych włosów wygladała, jakby strzygł ją nacpany fryzjer o makabrycznej wizji artystycznej, ponieważ chyba kazdy włos był innej długości. Oczywiście, narkotykiem musiał byc Vicodin, bo przy żadnym innym efekt nie byłby na tyle... interesujący? Może wyglądało to trochę dziwnie, ale na swój sposó pasowało do tej drobnej istotki.
- A to pech... - skomentowała, chcąc usiąść obok niego.
- Nie radzę, świeżo malowane - powiedział ze złośliwym uśmiechem.
- A ty siedzisz - zauważyła i nie zważając na jego słowa wskoczyła na ławkę.
- Bo się przykleiłem - burknął, niezadowolony. - Chciałem Cię uchronić przed moim losem, ale oczywiście, nie posłuchałaś.
- Pewnie - prychnęła.
house westchnął, zamknął oczy i odchylił głowę. Czego to dziecko od niego chciało...?
- Co tu robisz paskudo? - zapytał nie otwierając oczu. - Zbyt późna pora na matki z dziećmi.
- A na dzieci bez matek? - spytała ironicznie.
Tym razem otworzył oczy. Czy ona aby na pewno miała sześć lat?
- A co tu robi dziecko bez matki?
- O to samo mogłabym się zapytać - odbiła piłeczkę. Dopiero po chwili załapał, że chodziło jej o niego. A podobno był geniuszem. Cóż, na pewno nie w obecności tej oto dziwnej dziewczynki.
Milczał przez chwilę. Wbrew wszystkiemu dziecko zaczęło go intrygować. Było zbyt... dorosłe? Zbyt podobne do niego, kiedy był w jego wieku?
- Jak masz na imię? - spytał, mając nadzieję, że tym razem uzyska odpowiedź.
Wygladała, jakby zastanawiała się nad czymś.
- Ty pierwszy. W końcu jesteś facetem. Nie sądzisz, że tak bardziej wypada?
- Nie.
- To nie.
Prychnął. Dobra, chyba pierwszy raz od wielu lat znalazł kogoś, kogo mógłby polubić.
- Jestem House. Greg House - powiedział po chwili, chcąc uzyskać odpowiedź na własne pytanie.
- Haydii - padła krótka odpowiedź.
Zrobił zawiedzioną minę.
- A gdzie nazwisko? Myślałem że będziemy przedstawiać się w stylu Bonda...
- Masz pecha. Jestem na tyle nierozgarnięta, że sie nie domyśliłam - oznajmiła patrząc na niego z niewinną minką. Po czym zrzuciła z ramienia plecak i pogrzebała w nim chwilę. Ze zwycięską miną wyciągnęła z niego truskawkowego lizaka.
Lizak... Lizak... Greg wpatrywałs iew niego zafascynowany. Wodził za nim wzrokiem, kiedy go odpakowywała, a gdyt już miała włożyć go do ust przypomniał sobie, że sam nie zwinął dziś żadnego ze szpitala. w oka mgnieniu wyrwał jej lizaka z ręki i wsadził do buzi. Mina dziewczynki wskazywała na święte oburzenie. no nie... Tak to nie ma. Złapała wystając mu z ust patyczek i mocno pociągnęła. Zadziwiające ile siły moze mieć sześciolatka, bo już po chwili sama pakowała sobie słodycz do ust. Tym razem to House oniemiał. A Haydii najspokojniej w świecie sięgnęła do plecaka i wyjęła kolejnego lizaka, którego odpakowała jednym ruchem i wcisnęła do pół-otwartych ust diagnosty.
- Ten był mój - powiedziała tonem wyjaśnienia, wskazując na patyczek wystający z jej buzi.
House'a nagle naszła niesamowita ochota, żeby się roześmiać, ale powstrzymał się ostatkiem silnej woli i zagadnął zadowoloną z siebie dziewczynkę.
- To czym się interesujesz oprócz napastowania lekarzy, buszowania po krzakach i zajmowania przestrzeni osobistej kaleki?
- Jesteś lekarzem? - spytała nagle zainteresowana. stracił nadzieję, że cokolwiek z nij wyciągnie.
- A co? - spytał. Tym razem to on chciał się podroczyć.
- Myślałam, że lekarze to osoby otoczone wielkim szacunkiem i ratujace ludzkie życie całą dobę, a nie wredni złodzieje lizaków - odparła z lekkim uśmiechem. - A tak naprawdę, to ja też chcę być lekarzem - dodała, chociaż Greg właściwie stracił nadzieję na to, że czegokolwiek się dowie.
- Dlaczego? - spytał automatycznie.
- Bo to ciekawe - odparła z prostotą.
Zmarszczył brwi, a ona wyjaśniła dalej.
- Choroby są ciekawe. To jak trudno znaleźć tą właściwą ale jak prosto ją wyleczyć. Czasami. Medycyna to taka... zagadka. Lubię zagadki.
- Możesz się czuć zatrudniona - oświadczył House, przyglądając się jej w zamyśleniu. Mówiła dokładnie tak jak on, kiedy w dzieciństwie pytano go kim chce być w przyszłości. I na bycie lekarzem też patrzyli w ten sam sposób. - Zgłoś się do mnie jak tylko skończysz studia medyczne.
Wyszczerzyła ząbki.
- Jasne - powiedziała, wyraźnie zachwycona. - A opowiesz mi coś o medycy...
Przerwał jej głos dobiegając gdzieś z tyłu.
- Co państwo tu robią? - oboje odwrócili się jak na komendę. Za nimi stał policjant, przyglądając im się ze średnim zainteresowaniem, właściwie ze znudzeniem. - Rutynowa kontrola - dodał tonem wyjasnienia.
House przewrócił oczami i wyczuł, że Haydii zrobiła to samo.
- Jesteśmy na spacerze - odpowiedział House. Właściwie nawet nie skłamał.
- Oglądaliśmy gwiazdy - dodała dziewczynka, przyierając jak najbardziej niewinną minkę i pozujac na malego aniołka. Policjan obrzucił ich uważnym spojrzeniem.
- Niedobrze jest się tu kręcić po dziesiątej. O tej porze dzieją się różne nieprzyjemne rzeczy - powiedział.
- O Boże, już tak późno? - House sparodwiował przerażony ton. Mogłby z powodzeniem być aktorem.
- Jak sie państwo nazywają?
- House - powiedziała Haydii, zanim Greg zdążył choćby otworzyć usta. - Ja nazywam się Haydii House, a to mój tata. - To mówiąc lekko kopnęła lekarza w zdrową nogę. Już miał na końcu języka, że kalek się nie kopie, kiedy przyszło mu na myśl, że to po pierwsze nieodpowiednia chwila, a po drugie, że najpierw powinien zareagować na fakt, że mała udawała jego córkę.
- Aha... - powiedział policjant. - A czym pan się zajmuje? - zwrócił się do Grega.
- Jestem lekarzem - odparł House, po czym wstał podpierając się laską. Złapał Haydii za rękę. doszedł do wniosku, że jako jej "ojciec" tak powinien się zachować. - Zostalibyśmy dłużej, ale - na chwilę urwał i zrezygnował ze złośliwości, na rzecz uprzejmości. Nie chciał, by dziewczynka w ramach zemsty kopnęła go później w tę drugą nogę - córka musi iść jutro do szkoły i powinna się już połośyć. I tak się zasiedzieliśmy.
Z pewnością póżniej odreaguje na kimś tę uprzejmość.
I zostawiając nieco zaskoczonego policjanta, wyprowadził Haydii z parku. Nadal trzymając ją za rękę, ruszył w stronę swojego mieszkania, które na szczęście było całkiem niedaleko. Przez cała drogę oboje milczeli. Na miejscu House rzucił plecak na ziemię, a mała poszła za jego przykładem. Zanim się obejrzał siedziała już u niego na kanapie. Uniusł wzrok do sufitu i westchnął. Usiadł na fotelu i wbił w nią wzrok, chcąc skupić na sobie jej uwagę. Patrzyli sobie w oczy w milczeniu. W końcu Greg przerwał tę sielankę.
- Dobra. Koniec gry. Co to miało być? - spytał z poważną miną. Odnosił dziwne wrażenie, że z tym dzieckiem było coś nie tak. - Skłamałaś, że jestem twoim ojcem.
Haydii wzruszyła ramionami.
- Wszyscy kłamią - odparła po prostu. Z tym dzieckiem zdecydowanie było coś nie tak...
- Odbierasz mi oryginalność - poskarżył się po chwili. Spojrzała na niego zaskoczona. - Zachowujesz się i mówisz zupełnie tak jak ja... Jesteś pewna, że masz szesć lat? A może to ja przedawkowałem w Vicodin i jesteś tylko wytworem mojego genialnego umysłu.
- Obawiam się, że jednak nie.
- A to pech...
- Faktycznie - zgodziła się. - A więc co teraz?
- Dobre pytanie.
- Wiem.
- Może prozmawiamy?
Westchnęła cierpiętniczo.
- No, skoro musimy...

cdn.


Ostatnio zmieniony przez scribo dnia Sob 14:22, 20 Mar 2010, w całości zmieniany 6 razy



PostWysłany: Sob 18:00, 21 Mar 2009
scribo
Kochanka klawiatury
Kochanka klawiatury



Dołączył: 25 Lut 2009
Pochwał: 12

Posty: 748

Powrót do góry




Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

scribo, jak na debiut to całkiem nieźle :D A ta dziewczynka - mały House w żeńskim wydaniu :lol: Jak na mój gust to trochę za mało Huddy w Huddyficku. Czekam na rozwój akcji :mrgreen:



_________________

Następny sezon będzie nasz! Nawet "Marian" nam nie przeszkodzi! :mrgreen:
Gusia - moja Bratnia Dusza :wink: Danielek18 - mój młodszy, zÓy i ironiczny brat :mrgreen:

PostWysłany: Sob 18:16, 21 Mar 2009
zaneta94
Grzanka
Grzanka



Dołączył: 16 Lut 2009
Pochwał: 30

Posty: 11695

Miasto: Dziura zabita dechami :P
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

rewelacja! :mrgreen:
więcej,więcej!!



PostWysłany: Sob 20:53, 21 Mar 2009
Hania
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 17 Sty 2009

Posty: 29

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Cuddy się pojawi, nie bójcie się... Będzie jej dużo, ale... w swoim czasie.

House przekręcił się w fotelu, żeby siedzieć wygodniej. Przeczuwał, że trochę czasu w nim spędzi. Zapobiegawczo łyknął Vicodin. Obrzucił spojrzeniem Haydii, rozkładającą się na kanapie z kolejnym lizakiem w buzi.
- No więc co chcesz wiedzieć? - spytała całkowicie poważnie.
House zastanawiał się przez chwilę. Mógł zapytać gdzie jej rodzice, co robiła w parku i dlaczego kłamała. A on...
- Kto skrzywdził twoje włosy?
Było to tak niespodziewane pytanie, że lizak wypadł jej z buzi.
- Poważnie mówisz? - spytała z niedowierzaniem.
- Jasne.
Przyjrzała mu się podejrzliwie. Wyglądał na coraz mniej zdrowego na umyśle.
- Mój ojciec...
- Kiedy?
- Jakieś trzy miesiące temu.
- Czemu?
- To głupie pytania - oświadczyła Haydii z nachmurzoną miną.
- Wcale nie - nie zgodził się House.
- Powiedziałam mu, że tak chcę.
- Kłamiesz - oświadczył z przeświadczeniem.
- Nieprawda! - oburzyła się.
- Kiedy kłamiesz w prawym oku pojawia ci się taka iskierka - poinformował ją pogodnym tonem.
- Phi! - prychnęła Haydii. - Dobra, powiedziałam mu, że chcę iść do fryzjera, a on stwierdził, że nie będzie wydawał kasy na jakiegoś idiotę i że może to zrobić sam.
- I zapewne stwierdził, że wystopniuje Ci włosy, bo tak jest modnie/ - spytał zaciekawiony.
- Właściwie to tak. No i wystopniował. - Wskazała na swoją głowę.
Uśmiechnął się półgębkiem.
- Pił wtedy coś?
- Whisky - odparła bez wahania.
- No i wszystko jasne - stwierdził.
Haydii przyglądała mu się przez chwilę z niedowierzaniem.
- I czemu miała służyć ta rozmowa?
- Niczemu. Po prostu byłem ciekawy pod czego wpływem była osoba, która Cię strzygła.
Dziewczynka parsknęła, a House zaśmiał się cicho.
- Lubię Cię - oświadczyła niespodziewanie mała.
Bardzo niespodziewanie. Greg spojrzał na nią zaskoczony.
- Nie sądzę.
- Więc lepiej ode mnie wiesz co czuję? - spytała z błyskiem w oku.
- Jestem w tym świetny. Wydaje Ci się, że mnie lubisz. W rzeczywistości po prostu cię interesuję.
- Jasne, oszukuj się dalej - prychnęła.
- A to co miało znaczyć?
- Czy to nie oczywiste? Ty też mnie lubisz.
- Nieprawda - zaprotestował House.
- Więc mnie nie lubisz? - podchwyciła Haydii.
- To ja tu miałem zadawać pytania - oburzył się House.
- Nieprawda! Mieliśmy porozmawiać. Więc jak, lubisz mnie, czy nie?
House patrzył na nią przez chwilę. Mierzyli się wzrokiem. Niebieski kontra niebieski. Dwa przewiercające na wylot spojrzenia. House znalazł wreszcie godnego przeciwnika.
- Dobra, lubię - przyznał po chwili, zadziwiając sam siebie.
- Wiedziałam - wyszczerzyła się.
- Teraz moja kolej - stwierdził po chwili.
- Kolej na co?
- Na zadanie pytania oczywiście. Tym razem na poważnie - zastrzegł.
- Wal - powiedziała, choć nie wyglądała na zachwyconą.
- Skąd masz lizaki?
Prychnęła.
- Bardzo poważnie.
- Wiem. Ale odpowiedz.
- Kupiłam sobie.
- Sama? - upewnił się.
- Tak.
- Wiedziałem - oznajmił.
Spojrzała na niego jak na wariata.
- Ojciec by ci nie kupił prawda?
- Nie - przyznała. - Ale nadal nie wiem co to ma do rzeczy.
- Nie lubisz go - stwierdził House, po chwili patrzenia na nią.
- Nie o to chodzi...
- Nie lubisz go i nie chcesz do niego wracać. Dlatego o jedenastej w nocy siedzisz w domu obcego faceta i starasz się mówić jak najmniej o swoim życiu. Bo ten facet może Cię wygonić i kazać iść do domu, albo zaprowadzić na policję, która znajdzie twojego ojca i Cię mu odda.
Haydii patrzyła na niego w ciszy. Nagle, ku jego zdumieniu i przerażeniu jej oczy wypełniły się łzami.
- Ale mnie nie wygonisz, prawda? - wyszeptała.
House'a sparaliżowało. No i co teraz? Genialnie, po prostu genialnie. Może i popisał się zdolnością analizy, ale przy okazji śmiertelnie przeraził dzieciaka.
- Nie - wydusił z siebie szybko, nie chcąc jej pozwolić na płacz. Nie nadawał sie do takich sytuacji.
Łzy zniknęły tak szybko jak się pojawił. Haydii uśmiechnęła się nieśmiało.
- A skąd wiedziałeś? - spytała z wyraźnym zainteresowaniem.
House patrzył na nią z niedowierzaniem. To dziecko zmieniało nastroje z szybkością błyskawicy. Było zdecydowanie zbyt podobne do niego. I za bardzo je lubił.
- Kiedy o nim mówisz, widać niechęć. Nie ujawniasz wiele o sobie, udawałaś moje dziecko tam w parku, bo nie chciałaś, żeby policjant się tobą zainteresował. Ale przecież mogłaś powiedzieć, że jestem twoim wujkiem, albo nawet dziadkiem. Powiedziałaś, że jestem ojcem. To znaczy, że nie chciałaś, by facet pomyślał, że twoim ojcem może być ktoś inny.
Haydii patrzyła na niego z... zachwytem?
- Musisz być świetnym lekarzem - stwierdziła z przekonaniem. To go zbiło z tropu.
- Czemu tak myślisz?
- Znajdujesz odpowiedź na każde pytanie, myślisz w dziwny sposób i nic nie umyka twojej uwadze. A do tego jesteś niezwykle ciekawski.
- Zdajesz sobie sprawę, że właśnie dokładnie opisałaś siebie? - spytał po chwili House.
- Serio?
- Ty też będziesz dobrym lekarzem.
Sam nie wiedział, co kazało mu to powiedzieć, ale reakcja małej była natychmiastowa i równie szybko oderwała jego myśli od powodów wypowiedzenia tych słów. Jej twarz rozpromienił uśmiech.
Westchnął. Musiał zniszczyć tą sielankę.
- Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia, ale co teraz? Nie możesz tu zostać do końca świata.
W tej chwili cieszył się, że jest zbyt dojrzała jak na swój wiek. Przynajmniej mógł z nią porozmawiać. Chociaż uważał, że powinna mieć trochę radości w dzieciństwie...
- Czemu nie, mi to pasuje.
- Szczerze mi też. Za dwanaście lat będziesz pełnoletnia i jeszcze bardziej podobna do mnie. Ożenię się z tobą i urodzisz mi mnóstwo niebieskookich potworów - zaproponował.
- Jasne - wyszczerzyła się.
House westchnął. Po raz kolejny.
- A gdyby tak czysto hipotetycznie to nie było możliwe? - spytał.
- To... cóż... Bo ja nie chcę wracać do domu - powiedziała w końcu. - A tata i tak nie zauważy, że mnie nie ma. Dziś zostawił mnie w centrum handlowym i sobie odjechał. Sama wróciłam do domu, ale jego jeszcze nie było. Wkurzyłam się, spakowałam plecak i sobie poszłam - wyznała.
Jak miło. No i co teraz?
- Hmm... No tak. Na twoim miejscu zrobiłbym to samo.
No bo co innego miał powiedzieć.
- Bo wiesz, on znalazła sobie dziewczynę. Jeszcze jej nie poznałam, a on jak na razie nie uznał za stosowne powiedzieć jej, że ma córkę. nie chcę macochy. - Mówiąc to podciągnęła kolana pod brodę i wbiła w House'a pełne smutku spojrzenie. - Ja chcę do mamy.
Szlag. Nie ma to jak mieć szczęście. Ze wszystkich dzieci na kuli ziemskiej musiał trafić akurat na nią. Zbyt dojrzałą, złośliwą, ciekawską, pełną życia, upartą i jednocześnie chowającą w sobie przeraźliwie wielkie pokłady smutku, które uwidoczniły się teraz w jej oczach.
To nie rozwiązywało jego problemu. Z ciężkim westchnieniem podniósł się z fotela, przeniósł na sofę i usiadł obok niej. Delikatnie obrócił ją do siebie i spojrzał na nią badawczo.
- Kochasz swoją mamę? - spytał poważnie.
- Bardzo - powiedziała. - Ale ona nie żyje. Od trzech lat.
Kolejna porcja wyznań. Może powinien być księdzem? Ludzie nadspodziewanie często się przed nim otwierali.
- A więc zawsze jest przy tobie.
W duchu sam się skrzywił. co za tandetny i przereklamowany tekst. Ku jego zdziwieniu mała uśmiechnęła się nagle.
- Wiem - odparła i rozluźniona opadła swobodnie na oparcie.
Może nie ksiądz tylko psycholog?
- Taak... Ale jak już mówiłem nie możesz tu siedzieć wiecznie. Będziesz musiała wrócić do domu. A nóż twoja przyszła macocha okaże się być fajna? A może dzięki niej twój tata zacznie zwracać na ciebie więcej uwagi.
Dziewczynka spojrzała na niego z dużym powątpiewaniem w oczach. No tak. Trzeba przyznać, nie umiał pocieszać ludzi. Ale od tego był przecież Wilson!
- no to co niby proponujesz? - burknął zniechęcony. - Do końca życia będę udawać twojego ojca?
- A mógłbyś? - spytała, unosząc brew.
- Nie sądzę. To raczej nie przejdzie.
Prychnęła.
- Raczej?
Uniósł kąciki ust ku górze. Ich rozmowa co chwile zbaczała z tematu.
- Możesz zostać do jutra - stwierdził krótko.
Wydęła zabawnie wargi.
- No skoro nie mogę dłużej...
- Nie. Tata będzie się o ciebie martwić.
Prychnęła znów. Pod tym względem trochę przypominała kota.
- Jaasne... Czyli zaczynamy wierzyć w cuda, tak?
- Jasne. Ja cudów dokonuję codziennie - odparł z właściwą sobie skromnością.
- Pewnieeeeee - ziewnęła.
House podniósł się z kanapy podpierając się laską.
- No to idziemy spać. Jak się domyślam, pakując się nie pomyślałaś o czymś tak przyziemnym jak pidżama?
- Ee... Nie specjalnie...
Wzniósł oczy do sufitu i dokuśtykał do sypialni, a po chwili wyleciał stamtąd jeden z jego podkoszulków, ten, który House uznał za najmniejszy.
Pięć minut później, kiedy House skończył nakrywać kanapę dla Haydii (po prostu wyjął z szafy koc i poduszkę) dziewczynka stanęła przed nim. Cóż... Rękawy sięgały jej prawie do nadgarstków, a ona sama prawie przydeptywała sobie dolną krawędź jej nowej "koszuli nocnej". House wbrew sobie zaśmiał się cicho.
- Pięknie wyglądasz - pochwalił ją.
Rzuciła mu spojrzenie pt.: Jeśli nie przestaniesz się śmiać, w nocy wstanę i Cię zamorduję", a kiedy zaśmiał się jeszcze głośniej zagroziła:
- Podmienię Ci Vicodin na pastylki przeczyszczające.
- Ejj! Tak nie wolno! Vicodin jest święty! Na kolana i błagaj go o przebaczenie...
Prychnęła i weszła pod koc. House z uśmiechem na ustach udał się do sypialni. I tak nie zaśnie. Wiedział z doświadczenia.

*

Leżał nieruchomo na środku łóżka. Oczywiście, sen nie przychodził. Z salonu dobiegały go cichutkie jęki. Wyglądało na to, że mała miała koszmar. Był własnie zajęty podejmowaniem ważnej życiowej decyzji: wstać i ją obudzić, czy dalej udawać, że może uda mu się zasnąć, kiedy usłyszał krzyk, a zaraz po nim tupot bosych stóp na podłodze. Stopy zatrzymały sie gdzieś przy progu sypialni, a on zacisnął oczy, udając, że śpi. Nie chciał jej teraz wciągać w rozmowy. Powinna spać. Jego postanowienie o nieotwieraniu oczu zostało wystawione na wielka próbę, kiedy stopy podeszły do niego. A potem materac lekko się ugiął. Greg leżał całkowicie nieruchomo i luźno, kiedy nagle zesztywniał. Małe, ciepłe ciałko przytuliło się do niego. Poczuł rozczochrane włosy łaskoczące go w szyję i małą rączkę, obejmującą go. Bał się poruszyć, czy choćby odetchnąć. No co ona wyprawiała! Dopiero po dłuższej chwili odważył się otworzyć oczy. Haydii już spała, a na jej twarzy wystającej spomiędzy czarnej burzy włosów malował się spokój. Nie miał serca jej budzić i przeganiać na kanapę. To było dziwne uczucie... Takie... No po prostu dziwne. Ale też w pewien sposób przyjemne.
House nawet nie zauważył kiedy zasnął.

*

Leniwie otworzył jedno oko, a potem drugie. Obudziło go dziwne poruszenie na jego piersi. Na łóżku siedziało dziwne stworzenie. Stworzenie potrząsnęło głową i włosy natychmiast ułożyły się tak, jak były wczoraj. Spomiędzy nich wyłoniła się zaspana twarzyczka Haydii.
- Jak się spało? - spytał zgryźliwie.
Mała zarumieniła się, ale nie straciła rezonu.
- Wygodnie - odparła wyniośle.
Zaśmiał się cicho. No i jak miał ją ochrzanić? czuł niebezpieczną słabość do tego dziecka.
- I co teraz? - spytała.
- A o której twój ojciec kończy pracę?
- O piątej. Jest prezesem banku - odparła, krzywiąc się.
- No to o czwartej odwiozę cię do domu. A tymczasem chyba będziesz musiała iść ze mną do pracy.
Haydii zabłysły oczy.
- Do szpitala?
- Taak.
- super! - wykrzyknęła.
House nagle uśmiechnął się złośliwie. Już wyobrażał sobie miny pacjentów i personelu, gdy wejdzie do szpitala trzymając dziecko za rękę. Dziecko, które tak przy okazji jakimś niewytłumaczalnym sposobem było niezwykle do niego podobne. A przede wszystkim miało duże, niesamowicie niebieskie oczy...

cdn.

I jak, podoba się?



_________________
"Może wariaci to tacy ludzie, którzy wszystko widzą tak, jak jest, tylko udało im się znaleźć sposób, żeby z tym żyć."

W. Wharton "Ptasiek"

PostWysłany: Nie 13:59, 22 Mar 2009
scribo
Kochanka klawiatury
Kochanka klawiatury



Dołączył: 25 Lut 2009
Pochwał: 12

Posty: 748

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

dla mnie bobma,czekam na kolejną cześć :):):)



_________________


Znalazłam siostrę- sylrich my sis forever :*

"When the land slides and when the planet dies, that's when I come back to you"

PostWysłany: Nie 15:57, 22 Mar 2009
kasia2820
Reumatolog
Reumatolog



Dołączył: 21 Sty 2009
Pochwał: 3

Posty: 1087

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Jak? Mały House nam rośnie :mrgreen: Czekam na pojawienie się Cuddy :lol:



_________________

Następny sezon będzie nasz! Nawet "Marian" nam nie przeszkodzi! :mrgreen:
Gusia - moja Bratnia Dusza :wink: Danielek18 - mój młodszy, zÓy i ironiczny brat :mrgreen:

PostWysłany: Nie 16:02, 22 Mar 2009
zaneta94
Grzanka
Grzanka



Dołączył: 16 Lut 2009
Pochwał: 30

Posty: 11695

Miasto: Dziura zabita dechami :P
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

plis wrzuć dzisiaj kolejną część :)



_________________


Znalazłam siostrę- sylrich my sis forever :*

"When the land slides and when the planet dies, that's when I come back to you"

PostWysłany: Nie 18:36, 22 Mar 2009
kasia2820
Reumatolog
Reumatolog



Dołączył: 21 Sty 2009
Pochwał: 3

Posty: 1087

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

O borze! To jest wprost genialne! Cały czas siedziałam i śmiałam XD Dziewczynka jest boska :D I już widzę te spojrzenia ludzi w szpitalu :hahaha:
Mogłabyś wkleić już następną część? Proszę! Proszę! Bardzo proszę!
Cudne :]



_________________

PostWysłany: Nie 18:47, 22 Mar 2009
jeanne
Dziekan Medycyny
Dziekan Medycyny



Dołączył: 21 Gru 2008
Pochwał: 50

Posty: 11087

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

ło:D
Ależ mi sie podoba :mrgreen:
Cudowny pomysł i świetne wykonanie. Jestem zachwycona :mrgreen:
Podpisuje sie pod apelem o nastepny kawałek 8)



_________________

PostWysłany: Nie 20:06, 22 Mar 2009
T.
Mecenas Timon
Mecenas Timon



Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 37

Posty: 2458

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

świetny fik, mała jest świetna, już widzę miny personelu i Cuddy :D



_________________


Moje siostrzyczki Nemezis i Sevir i nasza mamuta Maagda
Mój prywatny, jedyny i niezastąpiony kaloryferek Alan
Moja prywatna pisarka zÓych dobranocek, po których nikt nie zaśnie - Guśka

PostWysłany: Nie 23:35, 22 Mar 2009
nimfka
Nietoperek
Nietoperek



Dołączył: 13 Sty 2009
Pochwał: 30

Posty: 11393

Miasto: HouseLand
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Cieszę sie, że wam się podoba. Ale musze was o czymś uprzedzić, zanim wkleję tę notkę. Po pierwsze charaktery bohaterów mogą być trochę... inne niż w rzeczywistości. A fakty medyczne opierają się na wiedzy z internetu, więc nie zlinczujcie mnie jeśli coś będzie się bardzo nie zgadzać. Tyle słowem wstępu. A teraz zapraszam na następną część:

House przyglądał się jej w zamyśleniu.
– Masz ubrania na zmianę? – spytał.
– Ee...
– Tak myślałem. I to się nazywa przemyślany ekwipunek na ucieczkę z domu. Cóż, przynajmniej wzięłaś lizaki.
Haydii prychnęła po czym wzruszyła ramionami.
– No i co teraz? – spytała.
– No, w tym raczej nie pójdziesz – powiedział wskazując na własny podkoszulek.
– Trudno, jeden dzień przecierpię w tym co miałam na sobie wczoraj.
– Chyba nie masz wyjścia.
– Najwyraźniej. A co na śniadanie?
Punkt dla niej.
– Eee...
– Tak myślałam.
Haydii wytknęła mu język, a House w odpowiedzi zabrał jej kolejnego lizaka z plecaka.
– Zjemy po drodze. Idź się przebrać – starał się zachować twarz.

*

Samochód z piskiem opon zatrzymał się na szpitalnym parkingu. House wysiadł i poczekał na Haydii.
– To jak brzmi oficjalna wersja? – spytała.
– Oficjalnej wersji nie ma – wyszczerzył się.
Rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie.
– Coś kręcisz – oświadczyła z przeświadczeniem o własnej nieomylności.
– A żebyś wiedziała.
Rozmowie sprzyjał fakt, że jak na razie na parkingu nikogo nie było. Haydii dalej zastanawiała się nad słowami Grega, kiedy ich oczy się spotkały. I olśniło ją.
– A ty miałeś mi za złe, że kłamałam - powiedziała wbijając w niego podekscytowane spojrzenie. - Ale będzie fajnie...
– O tak. Bardzo fajnie - wyszczerzył się na myśl o domysłach, plotkach i informacjach, które oblegną dziś szpital. Taka szansa zdarza się raz na milion i on zamierzał ją wykorzystać. A co najlepsze nie miał zamiaru nikomu i niczego wyjaśniać.
Złapał swoją "córkę" za rękę i poprowadził w stronę wejścia do szpitala. To będzie coś pięknego...
Pchnął drzwi i wszedł do środka, podpierając się na lasce. Plecak zwisał mu z ramienia, na nogach miał adidasy. Wszystko byłoby tak jak zwykle, tyko, że tym razem ludzie stojący w holu i obracający się, bo zobaczyć kto przyszedł mieli okazję dojrzeć nowy element wyposażenia. Dość znaczący element. Małe czarnowłose dziecko, które omiatało ich wszystkich przenikliwym spojrzeniem niebieskich oczu.
Zapadła całkowita cisza. House rozejrzał się z tajemniczym uśmieszkiem na twarzy i jak gdyby nigdy nic ruszył w kierunku windy. Haydii trzymała go za rękę i z ciekawością rozglądała się na boki.
Wsiedli do windy. Gdy tylko drzwi się zamknęły, dziewczynka wybuchnęła długo powstrzymywanym śmiechem. Nie bała się, że ktoś ją usłyszy, bo w tej samej chwili hol wypełniły setki burzliwych rozmów.
House uśmiechał się coraz szerzej. Był pewien, że wiadomość o osobie, którą przyprowadził do szpitala dojdzie na górne piętro jeszcze przed nimi.
Haydii opanowała się w momencie, gdy drzwi się otworzyły. Oboje wyszli na zewnątrz, akurat na czas by usłyszeć komentarz pielęgniarki:
– Stawiam stówę na to, że to jego długo ukrywana córka.
– A ja, że przez całe życie chował ją w piwnicy – dorzuciła druga, podekscytowanym szeptem.
Kiedy przechodziły obok, Haydii szepnęła do ucha jednej z nich.
– Na strychu. W trumnie.
Kobieta podskoczyła, a dziewczynka dalej szła z House’m, ze śmiertelnie poważną miną.
Pchnął drzwi gabinetu. W środku siedziały już kaczuszki. Cameron przeglądała dokumentację medyczną, Chase rozwiązywał krzyżówkę, a Foreman grał na gameboyu.
Na dźwięk otwieranych drzwi wszyscy podnieśli głowy, widząc House’a opuścili je na powrót. Po chwili, dochodząc do wniosku, że coś tu nie gra. Wszyscy utkwili wzrok w Haydii.
– Jak pacjent? – spytał House swobodnym tonem.
– Nie żyje – odparł automatycznie Foreman. – Wysłaliśmy Ci wiadomość na pager.
Greg spojrzał na wyświetlacz czarnego urządzenia leżącego na szafce.
– Faktycznie – odparł.
Wskazał Haydii fotel, a sam podszedł do tablicy, powiesił na niej laskę i wziął do ręki mazaka.
– No to co nowego? – spytał.
Cameron uniosła wzrok.
– Szesnastolatka. Zaparcia, wymioty, rozpoznano zapalenie jelita. Leczenie nie pomaga. Oprócz tego trudności z oddychaniem. Kto to jest? – na jednym oddechu powiedziała Cameron.
– Zróbcie badanie radiologiczne, rentgen klatki piersiowej i badanie krwi. Kto kim jest?
– Czemu akurat to? – spytał Chase.
– Dziewczynka – powiedziała Cameron.
– Może inaczej. Co jej jest?
– Zapalenie jelita.
– To już wiemy Chase. Też umiem czytać. A oprócz tego?
– Kim jest dziewczynka? – powtórzyła Cameron.
– Teraz duzi chłopcy diagnozują chorobę, nie przeszkadzaj. Foreman, propozycje?
– Może po prostu zespół złego trawienia? A do tego zjadła coś nieodpowiedniego.
– Chase? Problemy z oddychaniem?
– Może oddychanie to coś innego? – spytała nagle Haydii. – Może zwyczajnie jest zmęczona i źle sypia. Albo ma alergię.
Kaczuszki szybko na nią spojrzały. House skinął głową.
– Załóżmy, że tak jest. Więc odejmując problemy oddechowe?
– Przecież nie wierzysz w przypadki – zauważył Chase.
– To, że w nie nie wierzę wcale nie oznacza, że ich nie ma.
– W takim razie może zwykła niestrawność, a inni spaprali badanie. Dziewczyna może nie mieć zapalenia jelita, a leki tylko pogorszyły sprawę? – podsunęła Cameron.
– Świetnie. No więc doszliśmy do tego, że tak czy inaczej trzeba zrobić badania. A które? Te, które wam zleciłem. Do roboty – powiedział House, podchodząc do drzwi.
– Dokąd idziesz? – spytał Chase.
– Muszę siku – powiedział, trzaskając drzwiami.
Haydii parsknęła cicho.
– Przynieś mi też! – zawołała za nim.
Trójka lekarzy rzuciła jej zdziwione spojrzenia.
– Jak się nazywasz? – spytała Cameron.
Haydii miała plany na ten dzień. Zamierzała się świetnie bawić.
– Haydii.
– Kim jest dla ciebie House? – spytał zaciekawiony Chase.
– A kim jest dla ciebie? – odgryzła się.
– Szefem – odpowiedział zaskoczony blondyn.
– Widać – odparła Haydii.
Foreman zaśmiał się cicho.
– Nawet dzieci po tobie jadą – stwierdził z rozbawieniem.
Haydii rzuciła mu zaciekawione spojrzenie.
– Boisz się – powiedziała nagle.
– Co? Czego? – spytał zaskoczony.
– House’a – odpowiedziała. – Boisz się, że coś zdrowo spaprzesz. A wtedy on cię zniszczy. I że okażesz się kiepskim lekarzem.
– Nieprawda – zaprzeczył.
– Kłamiesz – stwierdziła bez wahania. – Wszyscy kłamią.
Patrzyli na nią ze zdumieniem.
– Co tu robisz? – spytała po dłuższej chwili Cameron.
Jeszcze nie mieli dość?
– Pomyślmy… Siedzę?
– A w szerzej pojętym znaczeniu tego słowa? – dopytywała się. Chase i Foreman byli już mniej skorzy do rozmowy.
– Rozmawiam z wami.
Brwi Alison podjechały do góry.
– Dobra. Jesteś jego córką. Nie mogłaś dać lepszej podpowiedzi – twierdził nagle Foreman.
Uśmiechnęła się tylko szeroko i nic nie odpowiedziała. Niech się zastanawiają. Tymczasem kaczuszki przeszły w dalszy kąt pokoju, gdzie naradzały się co począć z zebranymi informacjami.
– Myślicie, ze to na serio jego dziecko? – spytał Chase.
– Trudno powiedzieć – odparła Cameron. – Są do siebie bardzo podobni. No i widzieliście jej oczy?
– To jeszcze nie dowód.
– A masz lepszy?
– Nie – przyznał Chase.
– Ale czemu nikt nic o niej nie wiedział? – wtrącił się Foreman.
– Może nie chciał, żeby ktoś wiedział.
– Więc po co by ją tu przyprowadzał?
– I kim jest w takim razie je matka?
Naradę wojenną przerwał powrót House’a, z lizakiem w buzi. Wręczył Haydii drugiego.
– Trzymaj mały nałogowcu.
– Dzięki. Moje już się skończyły. I nie powiem czyja to zasługa.
– Masz rację. Lepiej nie mów – odparł z błyskiem w oku.
Prychnęła.
– To zdecydowanie jest jego córka – powiedział cicho Foreman, patrząc na to jak się przekomarzają.
– Gdzie Cuddy? – spytał głośno House.
Z jakiegoś niewiadomego powodu miał ochotę przedefilować przed nią, trzymając Haydii za rękę. Przejaw czystej złośliwości, czy może czegoś innego…?
– Nie ma jej dzisiaj w szpitalu – odparł Chase. – chyba miała dzisiaj spotkanie ze sponsorem. To prezes jakiegoś banku… Pro-money? Jakoś tak. Nie pierwsze zresztą.
House już otwierał usta, by skomentować ten fakt, kiedy usłyszał głośne i wyraźne słowa z ust Haydii:
– O fuck.

Poprowadził ją do swojej prywatnej części gabinetu. Usiadł w swoim fotelu, oparł laskę o biurko i wziął do ręki piłeczkę. Już miał zamiar zacząć ją podrzucać, kiedy Haydii wyrwała mu ją z ręki i sama zaczęła odbijać od podłogi. Była chyba odrobinkę zdenerwowana. Ale tylko troszkę.
– No więc… Co takiego strasznego się stało, że dobrowolnie przyznałaś się do znajomości przekleństw? Nie jesteś na to odrobinkę za młoda?
– Fuck – powtórzyła, nadal odbijając piłeczkę, tyle, ze teraz od ściany. House przyglądał jej się z rozbawieniem, ale też zaniepokojeniem.
– Powiesz mi wreszcie co się stało, czy mam to z Ciebie wydusić?
– Mój ojciec jest prezesem Pro-money Bank.
House’owi chwilę zajęło przetrawienie tej informacji. Jakie to niosło za sobą konsekwencje? Jak rozległe było w skutkach?
– I kiedy byliśmy wczoraj na tych zakupach, zanim jeszcze mnie zgubił, wspominał, że dziś umówił się ze swoją dziewczyną. Na lunch. A teraz jest pora lunchu.
Spokojnie… To przecież jeszcze nic nie znaczy, prawda? Zaczął obracać laskę w palcach. Czy Cuddy umawiała się na randki, zamiast na spotkania biznesowe? Z ojcem Haydii. I… A właściwie dlaczego tak go to obchodziło?
– Spokojnie Haydii. Czemu tak się tym denerwujesz?
Rzuciła mu przerażone spojrzenie.
– Może lepiej będzie, jeśli odwieziesz mnie do domu już teraz? – spytała.
– A to dlaczego?
– Bo gdybyśmy pojechali później… Jakby to ująć… Znam mojego ojca i wiem czym najczęściej kończą się takie spotkania biznesowe. A że to nie jest pierwsze… Cóż, po prostu moglibyśmy ich zastać w dość kłopotliwej sytuacji – wyjaśniła nieco zakłopotana..
House wyciągnął z kieszeni Vicodin i łyknął cztery tabletki naraz. Nie wiedzieć czemu, noga rozbolała go nagle o wiele bardziej.
– Nie chciałabym im przeszkadzać, więc najlepiej będzie, jeżeli po prostu wrócę wcześniej i schowam się w swoim pokoju – powiedział, powoli się uspokajając.
Za to House wręcz przeciwnie. Poczuł jak zalewa go fala nagłych emocji i myśli.
Wściekłość. I nienawiść. W stosunku do ojca Haydii. Po pierwsze zamiast szukać zaginionej córki on umawiał się na jakieś randki. Ba! On nawet nie zauważył, że dziecko zniknęło! A w dodatku osobą, z którą się umówił była Lisa Cuddy. Jego szefowa, jego… kto? No, powiedzmy, że nikomu nie wolno było umawiać się z nią na randki. Oczywiście, dla jej własnego dobra. Nikt nie był dla niej odpowiedni.
A oprócz tego, dlaczego Haydii miała się chować we własnym domu? Dlaczego jej ojciec był taki… Taki podobny do jego ojca? Historia kołem się toczy. Cóż… Podejrzewał Cuddy o lepszy gust. Okazuje się, że wszystkie najlepsze kobiety trafiają na najgorszych facetów. Jego matka, matka Haydii, teraz Cuddy. Zaraz. Od kiedy myślał o Cuddy jako o najlepszej kobiecie…? Musiał bardziej pilnować swoich myśli.. Łyknął jeszcze jeden Vicodin.
Nagle poczuł chęć rozwalenia czegoś. Po prostu wyładowania wściekłości. Zamiast tego, żeby się powstrzymać (Wilson zabiłby go za stłuczenie tej statuetki, którą kiedyś od niego dostał) złapał Haydii za nadgarstek, przyciągnął do siebie i mocno przytulił. To było zdecydowanie nie w jego stylu. Ale dzięki temu udało mu się wyciszyć i uspokoić. Haydii też. Odsunął ją na odległość ramienia i powiedział:
– Coś wymyślimy. Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz.
Nie zwracał uwagi na trzy zdumione spojrzenia wbijające się w nich zza szyby.

cdn.



Autor postu otrzymał pochwałę.

_________________
"Może wariaci to tacy ludzie, którzy wszystko widzą tak, jak jest, tylko udało im się znaleźć sposób, żeby z tym żyć."

W. Wharton "Ptasiek"

PostWysłany: Pon 19:35, 23 Mar 2009
scribo
Kochanka klawiatury
Kochanka klawiatury



Dołączył: 25 Lut 2009
Pochwał: 12

Posty: 748

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

OMG ! super fick :):):) czekam na kolejną część :)



_________________


Znalazłam siostrę- sylrich my sis forever :*

"When the land slides and when the planet dies, that's when I come back to you"

PostWysłany: Pon 20:39, 23 Mar 2009
kasia2820
Reumatolog
Reumatolog



Dołączył: 21 Sty 2009
Pochwał: 3

Posty: 1087

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

to jest jeden z najlepszych fików jakie ostatanio czytałam. szacun



_________________

PostWysłany: Pon 20:46, 23 Mar 2009
T.
Mecenas Timon
Mecenas Timon



Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 37

Posty: 2458

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko Ci pogratulować. Ten tekst jest boski! Masz moje czytelnictwo, Scribo :D

Pozdrawiam ciepłooooo!



PostWysłany: Pon 21:53, 23 Mar 2009
rocket queen
Pumbiasta Burleska



Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 57

Posty: 3122

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

:brawo: i jeszcze raz :brawo: Wstawiaj szybko ciąg dalszy :)



_________________

Następny sezon będzie nasz! Nawet "Marian" nam nie przeszkodzi! :mrgreen:
Gusia - moja Bratnia Dusza :wink: Danielek18 - mój młodszy, zÓy i ironiczny brat :mrgreen:

PostWysłany: Wto 16:03, 24 Mar 2009
zaneta94
Grzanka
Grzanka



Dołączył: 16 Lut 2009
Pochwał: 30

Posty: 11695

Miasto: Dziura zabita dechami :P
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Huddy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
Strona 1 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Mapa użytkowników | Mapa tematów
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Czas generowania strony 0.05402 sekund, Zapytań SQL: 16