One accident has changed everything... [5/7]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Huddy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Wiadomość Autor

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

One accident has changed everything... [5/7]





Część 1
Ciepły styczniowy dzien. Po raz pierwszy od kilku dni nie pada śnieg. Biała powłoka iskrzy srebrzyście w promieniach porannego słońca. Po tak długiej przerwie świątecznej ludzie budzą się do pracy w doskonałych nastrojach. Ale nie wszyscy…

Dźwięk budzika w mieszkaniu Lisy Cuddy był ostatnim, co chciała usłyszeć. Alarm wyrwał ją ze snu o niebieskich oczach, cieple JEGO ciała, bliskości, której tak skrycie pragnęła. Śnie, o tym co przeminęło, i w jej mniemaniu miało już nigdy nie powrócić…
Wystarczyła jedna rozmowa, której tak się obawiała, by cale szczęście pękło jak bańka mydlana. Teraz każdy kolejny dzień potęgował zbierające się w niej uczucia: gniew, smutek, ból, rozpacz… a może tęsknotę? Powoli wstała, obtarła policzek z łez. Przed oczyma znów stanęła jej tamta scena.

24 grudnia. To miały być najpiękniejsze święta w jej życiu. Po raz pierwszy spędzone nie samotnie, ale z Gregiem. Wszyscy świetnie się bawią na przyjęciu dla personelu Princeton Plainsboro. Ona i Greg siedzą w jego gabinecie. On obejmuje ją swoim ramieniem, tak doskonale czuje zapach jego wody kolońskiej, ona wtula się w niego, mogła by tak siedzieć bez końca… Ale nie, musi się go o to zapytać. Nie może żyć dłużej w niepewności. –Greg…--Zaczęła. Poczuła na sobie jego spojrzenie. Jesteśmy już ze sobą dość długo, ale ja chciałabym czegoś więcej.
–Wiesz, że ja mogę Ci dać jeszcze więcej.
–Diagnosta uśmiechnął się łobuzersko. Cuddy zabiło serce. A więc i on o tym myśli? -Chciałabym mieć z tobą dziecko.
–Wypaliła po chwili zastanowienia. Spojrzała z niepokojem na Grega. Uśmiechał się. Ale po chwili uśmiech zniknął. Wstał szybko i spojrzał na swoją szefową jak na kosmitkę. –Kobieto, czyś ty zwariowała?! Mówiąc, ze mogę dać ci więcej chodziło mi o gorący seks, śniadanie do łóżka, ale nie od razu dziecko! Nie mam zamiaru psuć sobie życia wychowując jakiegoś bękarta, słuchając w nocy jego płaczu i wyrzucając jego śmierdzące pieluchy. To nie dla mnie, rozumiesz?! Nie zwracając uwagi na to, ze ją rani wybiegł na tyle szybko z pokoju, na ile pozwalała mu jego boląca noga.

Przez okno zobaczyła go jadącego na motorze w stronę domu. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w oddalający cień, czuła smak swoich łez. Straciła poczucie czasu, stałą wpatrując się w wirujące za oknem płatki śniegu. Minęło kilka minut, a może kilkadziesiąt..?
Do gabinetu wpadł Wilson.

–Lisa, co się stało? Widziałem House’a jak wybiegł z przyjęcia. Wyglądał jakby…
- I urwał widząc zapłakane oczy pani administrator. –On… Mnie… Nie chce…. Rozumiesz? Uwierzyłam mu, myślałam , że się zmienił, ze nie jest już wstrętnym dupkiem, któremu zależy tylko na tym , by kogoś zranić. Ale się myliłam… Po chwili i ona wybiegła ze szpitala, z rozwianymi włosami, na które padał gęsty śnieg.
Targana sprzecznymi uczuciami długo chodziła po ulicach New Jersey. Nie pamiętała jak dotarła do domu. Czuła tylko obojętność wobec otaczającego ją świata…

Święta spędziła jak co roku sama. Nie pojawiła się na imprezie noworocznej. Nie chciała się nikomu pokazywać w takim stanie. Czuła się jakby straciła kogoś bliskiego. Ciągle jej go brakowało.
Rozsądek podpowiadał jej, by wzięła się w garść, ale uczucia mówiły coś innego. Na pozostały ból nie ma żadnych leków. Ale w końcu musi się pozbierać, pójść do pracy, wieść w miarę normalne życie, spotykając codziennie człowieka tak jej bliskiego, a tak oddalonego.

Lisa powoli otworzyła oczy. Nagle zrobił się jej niedobrze. Pobiegła do łazienki i zwymiotowała. Złe samopoczucie nie odstępowało jej na krok. Wahania nastroju tłumaczyła sobie chwilowym załamaniem, spowodowanym przez House’a. Ale niczym nie mogła sobie wytłumaczyć porannych nudności. –Boże, może ja jestem w ciąży? –Przeszło jej przez myśl. Owszem, od kilku lat starała się o dziecko, tak go pragnęła, ale teraz nie był to odpowiedni moment. Wyjęła z szafy test ciążowy, ale po chwili odłożył go na miejsce. –Nie, to niemożliwe. Musiałam się czymś zatruć.
Wmawiała sobie, chociaż wiedziała, ze to mało prawdopodobne. Przecież od Wigilii mało co jadła. Wyobraziła sobie reakcję House’a, gdyby mu powiedziała, ze nosi pod sercem jego dziecko. Wolała nie ryzykować jedzeniem śniadania, gdyż ciągle miała mdłości. Zrobiła sobie kawę. Gdy ostrożnie niosła gorącą szklankę, ta wyleciała jej z rąk i rozbiła się o podłogę.
–Cholera!!! Ile ja jeszcze będę cierpieć?! –Krzyknęła. Może jak wywalę House’a z pracy, może jak nie będę go już więcej widywać to przestanę przez niego cierpieć ?! Cholerny dupek! Zostawiając rozlaną kawę na podłodze złapała z wieszaka swój płaszcz i wybiegła z domu…


Ostatnio zmieniony przez Cameron_25 dnia Pią 17:15, 21 Sie 2009, w całości zmieniany 4 razy



_________________


"Mówi sie że nie można żyć bez miłości, osobiście uważam ze ważniejszy jest tlen"

PostWysłany: Sob 20:37, 18 Lip 2009
Cameron_25
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 08 Lip 2009

Posty: 12

Powrót do góry




Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Hmmm... piękne. To jedno jedyne słowo przychodzi mi na myśl.



PostWysłany: Sob 20:43, 18 Lip 2009
hattrick
Fikopisarz Miesiąca
Fikopisarz Miesiąca



Dołączył: 18 Cze 2009
Pochwał: 41

Posty: 9231

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

no... zaczyna się obiecująco... ;) mam nadzieję, że dalej będzie jeszcze lepiej :) niech wena Cię nie opuszcza :)



_________________

avek i banner mojej roboty

TuSinka No. 16
Bo oboje nie lubimy poniedziałków... - Raz3r's sister ;*

PostWysłany: Sob 21:16, 18 Lip 2009
kremówka
Chirurg ogólny
Chirurg ogólny



Dołączył: 06 Maj 2009
Pochwał: 11

Posty: 2786

Miasto: Kraków
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Fakt, bardzo interesująco się zaczęło :wink:
Czekam na rozwój wydarzeń :D



_________________

Następny sezon będzie nasz! Nawet "Marian" nam nie przeszkodzi! :mrgreen:
Gusia - moja Bratnia Dusza :wink: Danielek18 - mój młodszy, zÓy i ironiczny brat :mrgreen:

PostWysłany: Nie 11:56, 19 Lip 2009
zaneta94
Grzanka
Grzanka



Dołączył: 16 Lut 2009
Pochwał: 30

Posty: 11695

Miasto: Dziura zabita dechami :P
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Część 2

Lisa dojechała do Princeton Plainsboro kwadrans po dziewiątej. Wpadła szybko do szpitala i jak najszybciej udała się do swojego gabinetu nie zwracając uwagi na drwiące uśmieszki personelu.
-No tak. –Pomyślała. Pewnie House zdążył już opowiedzieć wszystkim na lewo i prawo jak to przeleciał szefową a teraz ona chce mieć z nim dziecko. Niech go diabli!
Weszła do swojego gabinetu. Zrobiło się jej słabo, więc otworzyła okno. Mroźne powietrze trochę ją otrzeźwiło. W końcu nie na darmo była endokrynologiem…
Jej objawy doskonale pasowały do nadmiaru estrogenów w organizmie, a jeśli dodać do tego nudności...
Starała się nie dopuszczać do siebie myśli, że może podczas którejś z tych upojnych nocy z Housem zaszła w ciążę, ale ta sama wypływała na wierzch jej umysłu.
-Koniec. –Postanowiła. Muszę się zmobilizować i wziąć się do pracy.
Sięgnęła po stos papierów leżących przy faksie. Pierwsze co się jej rzuciło w oczy to skarga na House’a i nakaz odszkodowania na 1000$ za naruszenie prywatności.
Cuddy poczuła jeszcze większą ochotę, by wylać House’a od razu. Chciała napawać się cierpieniem mężczyzny patrzącego z żalem, widokiem niebieskich oczu pytających: „Co ja ci takiego zrobiłem Cuddy?”.
Ale powstrzymała w sobie tę chęć, wiedząc, ze trudno będzie jej znaleźć drugiego tak dobrego diagnostę od zaraz. House był irytującym dupkiem, ale i jedynym lekarzem w swoim rodzaju.
Zaczęła więc w samotności porządkować dokumenty. Nagle między stertą dokumentów znalazła zdjęcie z wakacji. Nie miała pojęcia skąd się ono tam wzięło.
Ona i Greg stoją uśmiechnięci na plaży. Niebieskie oczy mężczyzny patrzą łakomie a ona jest w siódmym niebie.
W jednej chwili chciała podrzeć zdjęcie, zniszczyć wszystkie wspomnienia, ale po namyśle z sentymentem pogładziła fotografię i schowała ją do szuflady.

Tymczasem Gregory House razem ze swoją drużyną zajmował się przypadkiem 4 letniej dziewczynki przywiezionej z wypadku.
Starał się pracować normalnie, nie pokazywać, ze między nim a Cuddy się coś wydarzyło. Nie przejmował się tym, ze na nią nawrzeszczał. Daleko gdzieś miał ją, ze ją zranił.
Dla niego ta gra się jeszcze nie skończyła. To on podrzucił jej do gabinetu to zdjęcie. Chciał przekonać się jak kobieta na nie zareaguje. Zewnętrznie było mu obojętne jak Cuddy się teraz czuje, ale w sercu tęsknił za jej bliskością, za jej miękkimi, kręconymi, brązowymi włosami…

-House? –Wyrwał go z zamyślenia głos Cameron. Dziewczynka nie ma skazy krwotocznej, ale co jest najdziwniejsze, miała przed chwila krwotok wewnętrzny i ledwo co go zatamowaliśmy. Co gorsza, nie wiemy skąd. To nie jest normalne. Możliwe, ze podczas wypadku jakieś ciało obce przebiło jej któryś z narządów.
-Albo to nowotwór. Zróbcie jej biopsję wątroby.
-Za duże ryzyko. –Wtrącił się Foreman. Moglibyśmy wywołać kolejny krwotok, a to mogło by się skończyć śmiercią… Cuddy się nigdy na to nie zgodzi.
-CZY TO WAŻNE NA CO SIĘ CUDDY ZGODZI A NA CO NIE? –Krzyknął House o wiele głośniej niż Cuddy, gdy rozlała kawę. Jakoś wcześniej się tym nie przejmowaliście, no może z wyjątkiem Cameron. Biopsja wątroby i rezonans już!!! Chyba że chcecie mieć na głowie komisję za spowodowanie śmierci pacjentki poprzez nic nie robienie.

Lekarze wyszli z pokoju. Nikt nie miał się już odwagi odezwać.
-House jest dzisiaj w wyjątkowo parszywym humorze. Myślicie, ze to z powodu nogi? –Zapytała Cameron, gdy oddalili się na bezpieczną odległość.
-Nie sądzę. –Odrzekł Chase. Zrobił się wyjątkowo drażliwy, gdy Foreman wspomniał Cuddy. A swoją drogą szkoda, ze nie widzieliście dzisiaj Arno Cuddy. Byłą trochę przybita. To do niej nie podobne. Myślicie, ze się poprztykali? Bo jeśli tak, się szykuje katastrofa, a dla nas piekło.
-Im szybciej zrobimy tę biopsję, tym lepiej. –Przerwał im Foreman. Z zajmowania się życiem prywatnym House’a nic dobrego nam nigdy nie przyszło. Ja wolę zachować swoja posadę…

W tym czasie House udał się do Wilsona. Miał nadzieję, ze przyjaciel pomoże mu w jego chytrym planie. James akurat jadł swój lunch.
-Mam sprawę. –Rzucił zabierając przy tym z jego talerza soczysty kawałek pieczonego kurczaka.
Onkolog spojrzał na niego i już miał mu coś powiedzieć, gdy House mu przerwał.
-Wywab Cuddy z jej gabinetu, nie ważne gdzie, na obiad, gdziekolwiek. Muszę sprawdzić jak działa mój plan…
Ale dla Wilsona to już było za dużo i przerwał mu:
-House! Jaki plan? O czym ty w ogóle mówisz? Jeszcze masz ochotę na te idiotyczne gierki? Czy ty nie widzisz, ze Cuddy przez ciebie cierpi? Ale nie, ciebie to nie obchodzi, bo dbasz tylko o własny tyłek! Jak gdyby nigdy nic zostawiłeś ją samą, zapłakaną na przyjęciu, a teraz udajesz, ze nic się nie stało!
Mógłbyś w końcu wyjrzeć poza czubek własnego nosa i dostrzec, ze swoim zachowaniem ranisz bliskie ci osoby…
-Dzięki Wilson an reprymendę, ale jestem już dużym chłopcem i sam dbam o swoje potrzeby. Czyli mi nie pomożesz?
-Nie, nie i jeszcze raz nie! Zrozum to w końcu. Żadne gierki niczego nie zmienią. Musicie porozmawiać szczerze… Chociaż wątpię, ze ciebie na to stać.
House wyszedł trzaskając drzwiami bez słowa.
Wilson wiedział, że nie powinien ulegać Hose’owi, ale wyrzuty sumienia w imię przyjaźni nie pozwoliły mu działać inaczej. Po 10 minutach udał się do gabinetu Cuddy. W końcu nie widział jej od rana na korytarzach szpitala. Wiedział, że gdyby Cuddy była w normalnym stanie to na pewno by przyszła ochrzanić za coś Grega, a tak nie było. Czuł się również za niego odpowiedzialny…

Część 3

Zastał ją siedzącą na fotelu. Wyraz jej twarzy wskazywał na ból, ale czy fizyczny, czy psychiczny, nie był w stanie tego określić.

Nie wiedział przecież, ze od momentu przyjścia do szpitala dr Cuddy źle się czuła. Kiedy schyliła się, by podnieść z podłogi dokumenty zwiane przez wiatr, poczuła w podbrzuszu okropny, palący ból. Był nie do zniesienia. Nie miała nawet siły wołać o pomoc. Skuliła się w swoim fotelu, czekając aż sam przejdzie, albo aż ktoś ją znajdzie…

-Cuddy, źle się czujesz…? House tu był?...
-Wilson… odwieź mnie do domu… proszę… -Powiedziała słabym głosem.
James spojrzał na nią. Jeszcze nigdy nie widział jej w takim stanie.
-Jeśli źle się czujesz zawołam pomoc…
-Nie… To tylko zatrucie… kluczyki są w górnej szufladzie… -To nie był rozkaz, to było wyraźne błaganie kobiety. W jej oczach było to coś, ze Wilson bez słowa podszedł do biurka i otworzył szufladę. Jego wzrok od razu przykuła fotografia dr Cuddy z Housem. Oboje byli tacy szczęśliwi… Nie spytał się Cuddy skąd ją ma. Był pewien, ze to jest właśnie część planu jego przyjaciela.
Pomógł jej wstać i wyszli z Princeton Plainsboro.

Co robił House w tym czasie? Zaszyty ze swoimi podwładnymi w gabinecie zastanawiał się nad przypadkiem swojej pacjentki. Ani biopsja, którą cudem przeżyła, ani rezonans nie wykazały niczego podejrzanego. Jej stan pogarszał się z godziny na godzinę.. Została jedna możliwość. Ciało obce tkwiące w wątrobie albo innym narządzie. Nie mógł całkowicie zaabsorbować się przypadkiem, gdyż na wierzch jego myśli ciągle wypływała dr Cuddy. Nakazał więc swojemu zespołowi dalsze badania a sam pogrążył się w myśleniu. Nie mógł znaleźć sobie miejsca, krążył po pokoju, podrzucał piłeczkę laską, aż w końcu włączył "General Hospital".
W połowie transmisji wszedł Foreman.
-House, dziewczynka ma w wątrobie.. zaostrzony maleńki ołówek, który ją przebił na wylot. Stąd był ten krwotok. Musiała ją połknąć, a podczas wypadku przebiła jelito i natrafiła na wątrobę. Musimy operować jak najszybciej. Tylko ze stan dziewczynki jest niestabilny i ciężki. Może w każdej chwili umrzeć na stole…
-Nie ma czasu czekać… Zróbcie jej operację. Konsekwencjami będziemy się martwić jak gorąca i seksowna dr Cuddy się dowie. –Uśmiechnął się ironicznie.
Foreman spojrzał na niego dziwnym wzrokiem i wyszedł. Diagnosta wrócił do oglądania „General Hospital”.
-Jeśli tak mi każdy będzie przerywał, to chyba muszę sobie go sprawić na DVD. Mamuuuusiu –Jęknął udając małe dziecko. Ja chcę ekran HD w swoim gabinecie, jestem szefem oddziału…
Rozłożył się wygodnie w fotelu, gdy nagle…
-Przerywamy program by nadać ważną informację. Z więzienia uciekł znany przestępca, pedofil, Alekssandro Santiago. Mężczyzna jest prawdopodobnie uzbrojony. Prosimy o zachowanie ostrożności. Na dole ekranu podajemy numer, na jaki należy zadzwonić, jeśli zobaczymy zbiega…

-No masz ci los. Jeszcze nam tylko zbiegłego amatora brakowało. Alekssandro… gdzieś już chyba słyszałem to nazwisko, brzmi mi ono znajomo… -Diagnosta się zamyślił. Czy przypadkiem nie wspominała mi o nim Cuddy?

… -House, tak mi z tobą dobrze, przytul mnie, o tak…
Greg objął Lisę ramieniem. Jak przyjemnie pachną jej włosy, jej ciało jest takie delikatne…
-Lisa…? Jej imię brzmi w jego ustach jak najpiękniejszy dźwięk… Dlaczego wcześniej przed tym uciekałaś? Przecież oboje wiemy, ze potrzebowałaś mnie, a ja ciebie…
-Greg, nie mówmy o tym teraz… -Kobieta przytulił się do niego jeszcze mocniej. Z tobą jest mi dobrze, bezpiecznie, nie chcę wracać do przeszłości…
-Tu cię nikt nie skrzywdzi, zaufaj mi…
Greg jest taki kochany, nie może go okłamywać, on musi znać jej przeszłość. Za dużo się nacierpiała w życiu, najwyższy czas by to ustabilizować…
-Kiedy miałam 17 lat, pragnęłam wolności… zakochałam się na zabój w starszym o 10 lat Alekssandro Santiago. Wydawał się miłym i opiekuńczym facetem, ale do czasu… - Lisa poczuła na policzkach łzy. Było jej ciężko o tym mówić, ale prawda skrywana w sercu boli….
-Pewnego razu… on… powiedział, ze chce mieć ze mną dziecko. Ja byłam za młoda… Nie chciałam… on pchnął mnie na ścianę… chciał zgwałcić… Zaczęłam krzyczeć. Ktoś przybiegł, oszołomił go, zadzwonił po policję… Kiedy go zabierali, odgrażał się, obiecał, ze mnie znajdzie, ze… zabije… -Łzy pociekły Lisie. Nie ukrywała już ich…

House wybiegł z pokoju tak szybko, na ile pozwalała mu jego noga. Kuśtykając doszedł do gabinetu Cuddy. Było mu wszystko jedno, czy go wyleje. Wiedział jedno, musi ją ostrzec. Nie wiedział, co naprawdę czuje do tej kobiety, ale w tej chwili była mu szczególnie bliska. Nie mógł pozwolić, by coś jej się stało…
Wpadł do gabinetu, był pusty. Na wieszaku nie było jej ubrań. ..
-Wilson… -Wysapał wpadając do jego gabinetu. Widziałeś gdzieś Cuddy…?
-Nie mów, ze to cię cokolwiek obchodzi… -Warknął onkolog.
-Tu chodzi o JEJ życie…
-Tak, o jej ZMARNOWANE życie, przez ciebie! –Spojrzał na diagnostę. Na jego twarzy malowało się przerażenie. Złagodniał.
-Jeśli już chcesz wiedzieć, to poczuła się źle i jakieś dwie godziny temu odwiozłem ja do domu…
Ale Gregory nie słuchał już reszty. Jechał na swoim motorze do domu Cuddy. Oby nie było jeszcze za późno. Jeśli coś się jej stanie, to tylko będzie jego wina. On jej pozwolił, by poczuła się samotna, odrzucona, on ją opuścił…

Gdy tylko Lisa dojechała do domu, po wielu zapewnieniach, ze naprawdę nic poważnego jej nie jest, pozbyła się Wilsona. Ból powoli mijał… Poszła do łazienki i wyjęła z szafki nad umywalką małe pudełeczko. Drżącymi rękami wyjęła wskaźnik. Ciągnące się chwile oczekiwania… Cztery głębokie wdechy i z ciężkim sercem spojrzała na paseczek. Poczuła szum w głowie…
-Boże! Dwa paseczki zabarwione… ja jestem ciąży… -Usiadła na wannie, podparła głowę rękami…
-To jest dziecko Grega… -Myśli biły jej się gorączkowo po głowie. Co ja mu powiem…?
Łzy popłynęły jej z oczu… Pokochała całym sercem to dziecko, noszone pod sercem, ale i znienawidziła…
Nie wiedziała ile siedziała w odrętwieniu. Straciła poczucie czasu. Z transu wyrwał ją dźwięk dzwonka.
Niewiele myśląc powlokła się do drzwi. W ręce ciągle trzymała test ciążowy.

Jednak widok osoby na zewnątrz wcale nie dodał jej otuchy. Jeszcze pięć minut temu gdyby za drzwiami pojawił się House wywaliła by go na zbity pysk, ale teraz przyjęła by go z otwartymi ramionami. Za drzwiami bowiem stał nie kto inny jak Alekssandro Santiago.
Chciała zamknąć drzwi, ale mężczyzna był silniejszy. Nie miała z nim szans.

-Witaj Liso. Zdziwiona, ze mnie widzisz? –Wycedził przez zaciśnięte zęby. W jego oczach było coś, co kazało zacząć się jej bać.
-19 lat więzienia… Ale już jestem. Teraz będzie inaczej.
-Odejdź stąd. –Kobieta nawet nie próbowała się bronić… Odejdź bo zadzwonię na policję.
Alekssandro zbliżył się do telefonu i odciął kabel.
-Nie sądzę. –Dodał z paskudnym uśmiechem. A co tam trzymasz w rączce? Jednym krokiem znalazł się przy niej i wyrwał z jej rąk wskaźnik.
-Czyżby mała Lisa była w ciąży…? O, a ze mną dziecka mieć nie chciałaś. Ale nie urodzisz go! Przyszedłem z zamiarem zabicia ciebie, a tu proszę. Mogę uczynić tyle dobrego. Uderzył ją w twarz. Lisa poczuła smak krwi.
-Myślałaś, ze uciekniesz przede mną? Myślałaś, ze więzienie wszystko załatwi i ja cię nie znajdę? Nie ze mną te numery kotku. To powiedziawszy dźgnął ją z całej siły nożem w brzuch. Kobieta upadła. Zdążyła krzyknąć tylko:
-Greg… -Jej oczy się zamknęły, głowa opadła.
-Zegnaj Liso.- Odrzekł mściwie mężczyzna. Z ochotą bym popatrzył jak umierasz, ale czas goni. Zadał jej jeszcze kilka ciosów i wyszedł spokojnie, zostawiając drzwi uchylone.

Pięć minut po tym wydarzeniu przyjechał House. Poczuł niemiły uścisk, gdy zobaczył uchylone drzwi.
-Cuddy…- Rzucił cicho.
Nikt się nie odezwał.
Pchnął delikatnie drzwi. Widok, jaki tam zobaczył sprawił, że krew zastygła mu w żyłach. Serce zaczęło mu bić jak oszalałe…
Na środku korytarza, w kałuży krwi, z poranioną twarzą i licznymi obrażeniami leżała Lisa Cuddy, JEGO Cuddy…



_________________


"Mówi sie że nie można żyć bez miłości, osobiście uważam ze ważniejszy jest tlen"

PostWysłany: Nie 13:27, 19 Lip 2009
Cameron_25
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 08 Lip 2009

Posty: 12

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Wyobrażam sobie przeszklone oczy Grega, gdy patrzył na bezwiedne ciało Cuddy... :cry:



PostWysłany: Nie 13:39, 19 Lip 2009
hattrick
Fikopisarz Miesiąca
Fikopisarz Miesiąca



Dołączył: 18 Cze 2009
Pochwał: 41

Posty: 9231

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

czekam na dalsze części... ta była smutna :cry:



_________________
avek mój
"Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.To uczciwi są nieprzewidywalni ,zawsze mogą zrobić coś niewiarygodnie głupiego..."- Kapitan Jack Sparrow
Zazdrość to chyba najstarszy motyw morderstw na świecie.-Seeley Booth
:houselove: kliknij, jeśli jesteś fanem serialu Bones

PostWysłany: Nie 17:33, 19 Lip 2009
poprostuxzjawa
Reumatolog
Reumatolog



Dołączył: 20 Maj 2009
Pochwał: 39

Posty: 2061

Miasto: Młodocin
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Poprawka: Jutro postaram się zedytowac 3 część, nie ten pomysł ;/

Dodano 14 godzin 58 minut temu:

Część 3 v2 (ta właściwa)

Zastał ją siedzącą na fotelu. Wyraz jej twarzy wskazywał na ból, ale czy fizyczny, czy psychiczny, nie był w stanie tego określić.

Nie wiedział przecież, ze od momentu przyjścia do szpitala dr Cuddy źle się czuła. Kiedy schyliła się, by podnieść z podłogi dokumenty zwiane przez wiatr, poczuła w podbrzuszu okropny, palący ból. Był nie do zniesienia. Nie miała nawet siły wołać o pomoc. Skuliła się w swoim fotelu, czekając aż sam przejdzie, albo aż ktoś ją znajdzie…

-Cuddy, źle się czujesz? House tu był?
-Wilson… odwieź mnie do domu… proszę… -Powiedziała słabym głosem.
James spojrzał na nią. Jeszcze nigdy nie widział jej w takim stanie.
-Jeśli źle się czujesz zawołam pomoc.
-Nie… To tylko zatrucie… kluczyki są w górnej szufladzie… -To nie był rozkaz, to było wyraźne błaganie kobiety. W jej oczach było to coś, ze Wilson bez słowa podszedł do biurka i otworzył szufladę. Jego wzrok od razu przykuła fotografia dr Cuddy z Housem. Oboje byli tacy szczęśliwi… Nie spytał się Cuddy skąd ją ma. Był pewien, ze to jest właśnie część planu jego przyjaciela.
Pomógł jej wstać i wyszli z Princeton Plainsboro.

Co robił House w tym czasie? Zaszyty ze swoimi podwładnymi w gabinecie zastanawiał się nad przypadkiem swojej pacjentki. Ani biopsja, którą cudem przeżyła, ani rezonans nie wykazały niczego podejrzanego. Jej stan pogarszał się z godziny na godzinę.. Została jedna możliwość. Ciało obce tkwiące w wątrobie albo innym narządzie. Nie mógł całkowicie zaabsorbować się przypadkiem, gdyż na wierzch jego myśli ciągle wypływała dr Cuddy. Nakazał więc swojemu zespołowi dalsze badania a sam pogrążył się w myśleniu. Nie mógł znaleźć sobie miejsca, krążył po pokoju, podrzucał piłeczkę laską, aż w końcu włączył "General Hospital".
W połowie transmisji wszedł Foreman.
-House, dziewczynka ma w wątrobie zaostrzony maleńki ołówek, który ją przebił na wylot. Stąd był ten krwotok. Musiała ją połknąć, a podczas wypadku przebiła jelito i natrafiła na wątrobę. Musimy operować jak najszybciej. Tylko ze stan dziewczynki jest niestabilny i ciężki. Może w każdej chwili umrzeć na stole…
-Nie ma czasu czekać. Jedziemy na blok. Konsekwencjami będziemy się martwić jak gorąca i seksowna dr Cuddy się dowie. –Uśmiechnął się ironicznie.
-Komu w drogę temu czas. –Wymachując laską wyszedł za Foremanem.
Gdy już dochodzili na blok operacyjny, dogoniła ich Cameron.
-Jest problem. Dziewczynka miała kolejny krwotok wewnętrzny. Ma naprawdę małe szanse na przeżycie. Operacja to za duże ryzyko. Potrzebna jest zgoda rodziców, a oni leżą na OIOMie.
-Punkt dla ciebie Cameron, ale spędziwszy część swego parszywego życia ze Stacy, znam prawo szpitalne. Więc zajmijcie się tym, co do was należy, czyli OPERACJĄ, a ja –Rozprostował palce. Pójdę załatwić wszelkie ekhm… formalności z Cuddy. Dziki seks powinien wystarczyć. –Uśmiechnął się łobuzersko.

Nie sprawiając wrażenia człowieka, który śpieszy się, by ocalić życie umierającej pacjentce, zjechał windą na parter, gdzie znajdował się gabinet pani dziekan.
Nie zawracając sobie głowy aktem grzecznościowym, jakim jest zapukanie do drzwi, otworzył je z zamachem.
-Cuddy! Stęskniłem się za twym namiętnym ciałem. –Rzucił jeden ze swych złośliwych tekstów. Wiedział, ze tym osiągnie zamierzony efekt.
Nie doczekał się jednak jej odpowiedzi. Gabinet był pusty.

Uśmiechnął się w duchu do siebie. Przyszedł załatwić zezwolenie na bardzo fajną i ryzykowną operację, a tu taka niespodzianka.
-Wilson, dobrze się spisałeś. –Mruknął przekonany, ze zniknięcie dr Cuddy to jego sprawka.

Cichutko zamknął drzwi rozejrzał się po pokoju. Wszystko było w idealnym porządku. Sterta dokumentów, które leżały obok faksu zniknęła.
Greg zajrzał do śmietnika. Nie było w nim nawet najmniejszego śladu zniszczonego zdjęcia.
Rozsiadł się więc wygodnie w jej fotelu i zabrał się do sprawdzania szuflad, zacząwszy od dolnej. Robił to wyjątkowo ostrożnie, jakby bał się, ze w którejś mogą czekać średniowieczne narzędzia tortur.
Pierwsza-jakieś dokumenty, druga-śmieci, zupełnie go nie interesujące, trzecia-hym, różne rzeczy osobiste i … eureka! Na wierzchu leżało jego zdjęcie.
-Nie zniszczyła go, a więc ona ciągle coś do niego czuje i czeka na następny krok. –Pomyślał.
Poczuł dręczące go od tamtego wieczora wyrzuty sumienia. A jeśli ona naprawdę go kocha?
Sam świąt nie uznawał, ale zniszczył je tak bliskiej mu osobie.

Wychodząc z gabinetu wpadł na Wilsona.
-House! Co ty robisz TUTAJ! Nie powinieneś być przy operacji swojej pacjentki?
-Przybyłem załatwić pewne formalności. A tak przy okazji, dzięki za wywabienie naszej tygrysicy. Co z nią zrobiłeś?
-Odwiozłem ją do domu…
-Niezły jesteś. –Przerwał mu House. Jak ją do tego namówiłeś? Randka? Kolacja?
Wilson był już na skraju wytrzymałości.
-House! –Krzyknął. Chociaż raz mógłbyś nie wykazywać oznak całkowitego skretynienia. Mam nadzieję, ze to nie jest zaraźliwe. Cuddy źle się czuła i DLATEGO odwiozłem ja do domu. Nie miałem zamiaru pomagać ci w jeszcze większym jej zranieniu. Ona i tak przez ciebie cierpi. Ale ciebie nie obchodzą cudze uczucia! Musisz w końcu dorosnąć, House, i przestać grać ciągle małego chłopca, uzależnionego od Vicodinu. Ale ja ci w tym nie pomogę.
To powiedziawszy odwrócił się od przyjaciela i odszedł w stronę windy.
-Wilson! Krzyknął nim Greg. Jak dawno ją odwiozłeś?

Nie chciał się do tego przyznać, ale wyraźnie czuł coś do tej kobiety i nie było mu obojętne jej zdrowie. Bał się po prostu wypowiedzieć na głos stwierdzenia, ze to jest miłość.
Wszyscy i tak uważali go za niezdolnego do okazywania ludzkich uczuć i dbającego wyłącznie o swój tyłek dupka. Jaki sens miała by ta nagła zmiana?
A może po prostu bał się powrotu do przeszłości? Może wspomnienia z dzieciństwa zaszczepiły w nim niechęć do okazywania uczuć, niechęć do miłości, której skrycie tak bardzo pragnął, której ciągle szukał a ramionach dr Cuddy…


-Jakieś 40 minut temu. –Odpowiedział po chwili milczenia.
-Dam Ci jeszcze jedną radę. –Dodał zbliżając się do przyjaciela. Jedź do niej i powiedz jej wszystko. Zależy mi na waszym szczęściu. Pomagałem ci nawet w najgłupszym planie, mającym na celu zbliżenie się do niej. Ale najwyższy czas zakończyć te dziecinne gierki…
-O święty Wilsonie. –Przerwał mu House. Dzięki za radę, ale jestem dużym chłopcem i wiem co mam robić.
-Jak chcesz. Ja ci udzieliłem rady. Ale znając ciebie, to pewnie wszystko olejesz. –Zakończył tę wymianę zdań onkolog i oddalił się do swojego gabinetu.

Greg udawał, ze nad czymś myśli. Mając do wyboru obserwowanie operacji, siedzenie w przychodni i diagnozowanie chorób wenerycznych i cieknących nosów u dzieciaków oraz wyrwanie się ze szpitala, by odwiedzić Cuddy, wybrał to ostatnie.
Dziesięć minut później jechał na swym motorze do jej domu.

Gdy tylko Lisa dojechała do domu, po wielu zapewnieniach, ze naprawdę nic poważnego jej nie jest, pozbyła się Wilsona. Ból powoli mijał… Poszła do łazienki i wyjęła z szafki nad umywalką małe pudełeczko. Drżącymi rękami wyjęła wskaźnik. Ciągnące się chwile oczekiwania… Cztery głębokie wdechy i z ciężkim sercem spojrzała na paseczek. Poczuła szum w głowie…
-Boże! Dwa paseczki zabarwione… ja jestem ciąży… -Usiadła na wannie, podparła głowę rękami…
-To jest dziecko Grega… -Myśli biły jej się gorączkowo po głowie. Co ja mu powiem…?
Łzy popłynęły jej z oczu… Pokochała całym sercem to dziecko, noszone pod sercem, ale i znienawidziła…
Ale po chwili odzyskała zdrowy rozsądek.
-Zanim cokolwiek postanowię, muszę mieć stuprocentową pewność. Najpierw musze zrobić badanie USG. To rozwieje wszystkie wątpliwości. –Postanowiła, chociaż już znała wynik badania. Te testy rzadko się mylą.
Przemyła twarz zimną wodą, wypiła szklankę wody, przebrała się. Z trudem otworzyła drzwi garażu, gdyż ból znowu się pojawił. Ale nie mogła czekać, aż przejdzie. Musiała wiedzieć wszystko dzisiaj, zaraz.
Czuła się, jakby coś ją opętało. Wcisnęła pedał gazu. Licznik na desce rozdzielczej wskazywał
120 km/h i wartość ta ciągle rosła. 125, 130, 135 km/h… Ból jest nie do zniesienia. Wielka ciężarówka nadjeżdżająca z naprzeciwka miga do niej światłami. Ale ona tego nie widzi, szuka w schowku na narzędzia jakiegoś leku przeciwbólowego. Nagle słyszy przeraźliwy dźwięk klaksonu ciężarówki. Jest za późno, żeby cokolwiek zrobić. Auto wpada w poślizg na mokrej od roztapiającego się śniegu jezdni. Ciężarówka pcha je przez około 50 metrów, potem sama wypada z drogi. Auto ląduje na drzewie, jest zgniecione. Lisa nie czuje już bólu, powoli zamyka oczy…

House widząc barykadę na drodze, jednostki policji, straży pożarnej zwalnia.
-What’s the hell? –Pyta sam siebie.
Parkuje motor pod drzewem i podchodzi do pierwszego, stojącego z boku policjanta.
-Co się stało? Jestem lekarzem, może mogę coś pomóc. –Słowa te same wytrwały mu się z ust.
Mundurowy spojrzał na niego.
-Paskudny wypadek. Czołowe zderzenie ciężarówki i osobowego. Prawdopodobnie kobieta nie zauważyła nadjeżdżającej ciężarówki, chciała zahamować, było za późno i wpadła w poślizg. Auto zakleszczyło się na drzewie. Strażacy próbują ją wyciągnąć, ale nie sądzę, ze przeżyła. Kierowca ciężarówki wypadł za barierkę. Śmierć na miejscu. O, chyba już ją wyciągnęli. Czekamy na ambulans, bo jak dotąd, to jeszcze do nas nie dotarł. Ale skoro jest pan lekarzem, to może chce pan ją zobaczyć? Jeśli jakimś cudem żyje, to może jest dla niej jakaś szansa.
House skinął głową i poszedł za policjantem. Gdy z daleka zobaczył auto, krew zakrzepłą mu w żyłach, bo domyślał się do kogo należy. W myślach modlił się, chociaż zwykle tego nie robił, żeby się okazało, ze to nie jest jej samochód.

Kiedy zbliżył się do bezwładnego ciała leżącego na strażackich noszach, czuł jakby wszystko się zatrzymało w miejscu, jego serce biło jak oszalałe.
Na środku jezdni, całą w krwi, z licznymi obrażeniami leżała Lisa Cuddy. Jej głowa dziwnie spoczywała na lewym ramieniu, włosy opadły jej na twarz.
House niewiele myśląc doskoczył do nieruchomego ciała, drżącymi rękami szukał tętnicy żylnej na jej szyi.

Jest! Ale nie czuje tętna, nie to niemożliwe. Ona nie mogła odejść. Nie teraz! Przyciska mocniej, przerażone oczy patrzą na nią. Po chwili czuje delikatne, ledwo wyczuwalne pulsowanie.
A więc żyje… Nie wszystko stracone. Nagle widzi wszystko jak przez mgłę. Świat wiruje mu przez oczyma. Widzi ciemność, upada…



_________________


"Mówi sie że nie można żyć bez miłości, osobiście uważam ze ważniejszy jest tlen"

PostWysłany: Pon 10:56, 20 Lip 2009
Cameron_25
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 08 Lip 2009

Posty: 12

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Część 4

- Halo, słyszy mnie pan? Niech pan otworzy oczy. – House poczuł, ze ktoś klepie go po twarzy. Powoli odzyskuje przytomność.
- Co się dzieje? Co aj tutaj robię? - Przebiega mu przez myśl.
Nagle wszystko wraca ze zdwojoną siłą. Blokada drogowa, wypadek, zgniecione auto, zakrwawiona Cuddy.
- My God! Cuddy! Co z nią?
Przerażonym wzrokiem rozgląda się dookoła. Ktoś pomaga mu wstać i podaje kubek z wodą.
- Ah, to tylko ten policjant.
- Dobrze się pan czuje? – Pyta House’a.
House spogląda na niego nieprzytomnym wzrokiem.
- Mniejsza o mnie. Co z nią? Co z tą kobietą? – Łapie policjanta za rękaw. - Żyje? Niech mi pan powie, musze ją zobaczyć!
- Niech się pan uspokoi. – Przemawia łagodnym głosem.
- Właśnie niosą ją do karetki. Jeśli panu zależy, możemy pojechać za nimi.
- Nie! Ja musze być z NIĄ! Przy NIEJ! To przeze mnie jej życie jest zagrożone! – Ryknął diagnosta. Policjant spojrzał na niego ze strachem, ale House już nic więcej nie powiedział. Tak szybko, jak tylko mógł, dokuśtykał do karetki.
- Gdzie ją zabieracie? – Zapytał sanitariusza.
- Do najbliższego szpitala. Ale dokładnych informacji udzielamy tylko rodzinie. Jest pan jej członkiem? Mężem? Bratem?
- NIE. – Warknął. - Ale jestem lekarzem Macie zabrać ja do Princeton Plainsboro. Tam zajmą się nią najlepiej.
- Nie pan tu wydaje… - Zaczął sanitariusz, ale spojrzawszy na twarz diagnosty, która wyrażała mieszaninę wszelakich uczuć, skinął na lekarza z ambulansu.
- Dobrze już. Ale na pana odpowiedzialność. Ja nie chcę mieć nic wspólnego, jeśli umrze podczas transportu.
- CZAS JUŻ UCIEKA! – Krzyknął Greg. – Jedziemy?
- Pan nie jedzie. – Powiedział sanitariusz wsiadając do szoferki.
- Ale owszem jadę i bez dyskusji. – Odrzekł zdenerwowany House siadając obok Cuddy. – A kolega zajmie się motorem. – Dodał rzucając lekarzowi kluczyki. – Tylko lepiej, żebym nie widział na nim żadnej rysy.

House po raz pierwszy w życiu patrzył na tak bezbronną Cuddy. Wziął ją za rękę. Patrzył na nią zaszklonymi oczami. Tak mało brakowało, a mógłby ją stracić na zawsze…
Sumienie podpowiadało mu, ze to przez niego doszło do wypadu. Gdyby nie odszedł od niej w Wigilię…
Ale to było w tej chwili dla niego najmniej ważne. On, dla którego religia nie była żadną wartością, modlił się w myślach, by dane mu było przeżyć z Cuddy jeszcze nie jedną szczęśliwą chwilę.
- Lisa, wytrzymaj. Nie opuszczaj mnie. – Powtarzał ze łzami w oczach, gładząc jej włosy.
Czuł się jak zahipnotyzowany. Wydawało mu się, ze droga do Princeton Plainsboro trwała w nieskończoność. Ale on ani na chwilę nie wypuścił jej dłoni. Bał się, ze może ją stracić.

Po 10 minutach dojechali do kliniki. Ale dla House’a była to wieczność. Bieg przez korytarz na blok operacyjny. Walka o jej życie. Niemożliwy do wytrzymania ból nogi. Zabierają jego ukochaną Cuddy. Może już nigdy jej nie zobaczy, nie porozmawia z nią. Nie powie, jak bardzo żałuje. Zostaje sam na środku korytarza w opustoszałym szpitalu.

Jedna godzina, druga. Nie może tu czekać w nieskończoność. Pojawia się zwątpienie. Czy to ma sens?
Idzie do swojego pokoju, na korytarzu słychać odbijający się echem stukot laski. Poczucie winy i żalu pali go od wewnątrz. Ból nogi przyćmiewa umysł.
Łyka Vicodin, jeden, drugi., ból ustaje. Trzeci, czuje, ze się uspokaja. Czwarty, świat staje się kolorowy, ale jednocześnie dziwnie się rozmazuje. Piąty, przed oczyma migają mu różne sceny. Cuddy tańcząca na rurze w autobusie, Cuddy z nim w łóżku, Umierająca Cuddy…

Jak przez mgłę słyszy stukot. Ktoś wchodzi do gabinetu. Ale czy to ważne kto?
- House! Ty idioto! Mogłeś się zabić!
Jakie to dziwne, widzi nad sobą twarz Wilsona. Jest taka niewyraźna. Ale czy ma ochotę ją oglądać? Zamyka ponownie oczy. Odpływa…



_________________


"Mówi sie że nie można żyć bez miłości, osobiście uważam ze ważniejszy jest tlen"

PostWysłany: Wto 13:10, 21 Lip 2009
Cameron_25
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 08 Lip 2009

Posty: 12

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Część 5

- Czy on nie powinien już się obudzić?
- Nie mam pojęcia. Jeszcze nigdy nie mieliśmy przypadku szaleńca, który przedawkował Vicodin.
Chociaż to jest niepokojące, że leży nieprzytomny już drugi dzień.
Ale nie ukrywam – Dodał po chwili milczenia, spoglądając na Cameron. – nie jest dobrze. I nie chodzi mi tylko o House’a.
Stan Cuddy się pogarsza z godziny na godzinę, a Princeton Plainsboro nie może być bez opieki. Pojutrze jest zebranie Rady Nadzorczej. Zdecydują co będzie dalej.
Jeśli nie dojdziemy, co dolega Cuddy, może już nie być kogo ratować. – Dodał po chwili milczenia. – Do tego jest potrzebny House, a on leży nieprzytomny.
Jeśli do piątku nic się nie zmieni, możliwe że na zebraniu Rady zapadnie decyzja o wyborze tymczasowego, a w najgorszym przypadku stałego, nowego administratora szpitala. A wtedy nic mu nie będzie stało na przeszkodzie, by wywalić House’a.
- Czyli mamy dwa dni, by ocalić Cuddy, szpital i tyłek House’a? – Zapytała Cameron z powątpieniem w głosie. Będzie trudno.
- Nikt nie mówił, ze będzie łatwo. Ja zostaję przy House’ie, Foreman z Chase’em Niech zajmą się wszystkimi badaniami: rezonans, punkcja lędźwiowa i biopsja wątroby. Ty zajmij się badaniami krwi i szpiku. Dajcie znać jak coś znajdziecie.

***
Jakie te dźwięki są irytujące. House powoli otwiera oczy. Próbuje poruszyć ręką. Czuje wkłuty dren od kroplówki. Opuszcza bezwładnie rękę na materac.
- House! Nareszcie. Martwiliśmy się o ciebie. Dobrze się czujesz? - To Wilson zauważył, ze przyjaciel odzyskuje przytomność.
- Co ja tu robię? – Wychrypiał diagnosta., spoglądając nieprzytomnym wzrokiem na onkologa.
- Nie pamiętasz? – Zapytał zdziwiony Wilson. Trochę za bardzo zbliżyłeś się do starego znajomego, Vicodinu i po zatrzymaniu akcji serca wylądowałeś tutaj. Zatrucie toksyczne.
House wyglądał jakby nad czymś się zastanawiał.
- Dziwne. Nie pamiętam tego. Ostatnie co mi świta w mojej biednej głowie to, ze jechałem do Cuddy. – Powiedział po chwili namysłu. – Ile byłem nieprzytomny?
- Dwa dni. – Odrzekł Wilson, przyglądając mu się uważnie. Czyżby House miał chwilową amnezję?
- A swoją drogą, to gdzie jest Cuddy? Nie powinna czuwać przy umierającym diagnoście, trzymając go za rękę? – Zażartował House. – Stęskniłem się za nią i jej bliskością. Ale może małe co nie co postawi mnie na nogi.
- House! Czyżby Vicodin uszkodził ci mózg? Cuddy miała wypadek. A chwilę potem jak się o tym dowiedziałem, znalazłem cię w twoim gabinecie. Nieprzytomnego, z fiolką Vicodinu w ręce…
Nagle do pokoju wpadła roztrzęsiona Cameron. Spojrzała przerażonym wzrokiem na Wilsona.
Jej mina mówiła wszystko. Wilson tylko skinął głową i odwrócił wzrok od House’a. Cameron podeszła i usiadła na rogu łóżka.
- Greg. – Po raz pierwszy od kiedy pracowali razem powiedziała jego imię. – Tak mi przykro… Nie mogliśmy już nic zrobić. Do końca próbowaliśmy ją ratować, ale na nic.
Lisa była w ciąży. – Powiedziała odwracając się do Wilsona. – Nie wzięliśmy tego pod uwagę. Leki, które jej podaliśmy spowodowały zwalczanie komórek matki przez płód. W końcu zniszczyły płód, powodując krwotok wewnętrzny. Proste badanie krwi to wykazało. To my ją zabiliśmy. – Załkała i wybiegła z pokoju…

***
- House, do cholery, otwórz oczy!
Diagnosta czuje, ze ktoś go klepie po twarzy. Jakie to jest irytujące. Otwiera ostrożnie oczy. Nad głową widzi sufit swojego gabinetu. Leży an podłodze a przy nim siedzi Wilson. Za oknem zapadł zmrok. Musi być późno.
- Która godzina? – Pyta słabym głosem. To pierwsze sensowne pytanie, które przychodzi mu do głowy.
- 22:30. Czyś ty zwariował? Tyle Vicodinów na raz? To cud, ze jeszcze żyjesz. Kiedy zatrzymało ci się serce, myślałem, ze już po tobie. Ale chwilę potem zacząłeś rzucać się i wrzeszczeć jak opętany.
House powoli wstał z podłogi i bezsilnie opadł na fotel.
- Głowa mnie boli. – Poskarżył się onkologowi, ale ten go zignorował. – Co z Cuddy? – Zapytał po chwili z trudem ukrywając emocje.
- Operacja skończyła się 4 godz. temu, kiedy ty leżałeś nieprzytomny. Żyje. Jeszcze. – Dodał po chwili milczenia.
- Co to znaczy, jeszcze? – Warknął diagnosta.
Wilson spojrzał na niego. Kto jak kto, ale House ma prawo wiedzieć co się dzieje. Chociaż po tym, co ostatnio jej zrobił…
- Jest w śpiączce farmakologicznej. Jej stan ciągle się pogarsza, więc nie można było ryzykować. Ma liczne obrażenia i uraz czaszki. Dzięki operacji udało nam się zatamować krwotok wewnętrzny. Myśleliśmy schłodzeniu jej ciała i podłączeniu do krążenia pozaustrojowego, tak jak Amber, ale w jej przypadku to nie wchodzi w grę.
- Dlaczego? – Spytał mimo woli diagnosta. Chociaż już znał odpowiedź. Wiedział jaki stan jest przeciwwskazaniem do podjęcia tego typu działań.
- Nie wiem czy dobrze robię mówiąc ci to bez wiedzy Cuddy, ale sytuacja do tego zmusza. Lisa jest w ciąży. Na tym etapie rozwoju płodu nie możemy stwierdzić, czy nie doznał poważnych obrażeń. Znasz procedury. Jest za wcześnie na tego typu badania.

House zaklął cicho pod nosem. Wiedział czyje dziecko nosi Cuddy pod sercem. Efekt ich namiętnego seksu. To coś, otoczone wszystkimi błonami płodowymi jest w jakimś sensie z nim związane. Wiadomo, Cuddy może zaprzeczyć, ale on i tak zna prawdę. Gdyby nie było ich wspólnych nocy, nie było by seksu. A gdyby nie było seksu, nie było by… dziecka? Wiedział, ze gdyby ratując Cuddy, zabił to, co się w nim rozwija, kobieta by mu tego nie wybaczyła do końca życia. Za długo czekała na tego pasożyta. Wolałaby umrzeć sama, byle by go ocalić.
Chce czy nie chce, jest jednym z dawców tego nowego istnienia, a więc… ojcem? Jak to dziwnie brzmi.
Musi za wszelką cenę ocalić Cuddy i to coś, ich… dziecko? Tak, nie może podjąć żadnej decyzji bez jej zgody. Ona znaczy dla niego o wiele więcej niż zwykły pacjent. Teraz to już nie jest kolejna łamigłówka medyczna, którą należy rozwiązać. Teraz to już jest walka o ocalenie. Co będzie potem, pokaże bieg czasu.
- Zaprowadź mnie do niej. – Powiedział House podnosząc z podłogi laskę i nie patrząc na onkologa. Trzeba ją wybudzić ze śpiączki.
- House, minęły dopiero 4 godz. Jest jeszcze za wcześnie…
- A chcesz żeby było już za późno? – Warknął podirytowany diagnosta i wyszedł z pokoju, a Wilson za nim.



_________________


"Mówi sie że nie można żyć bez miłości, osobiście uważam ze ważniejszy jest tlen"

PostWysłany: Pią 17:16, 21 Sie 2009
Cameron_25
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 08 Lip 2009

Posty: 12

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

O Boziu... zatkało mnie i nie wiem co napisać. Moze tylko powiedziec, zę to jest super fik.czekam na cd. :)



_________________


Znalazłam siostrę- sylrich my sis forever :*

"When the land slides and when the planet dies, that's when I come back to you"

PostWysłany: Pią 21:03, 21 Sie 2009
kasia2820
Reumatolog
Reumatolog



Dołączył: 21 Sty 2009
Pochwał: 3

Posty: 1087

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

:shock: Więcej, proszę.



PostWysłany: Wto 15:37, 08 Gru 2009
hattrick
Fikopisarz Miesiąca
Fikopisarz Miesiąca



Dołączył: 18 Cze 2009
Pochwał: 41

Posty: 9231

Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Huddy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Mapa użytkowników | Mapa tematów
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Czas generowania strony 0.04237 sekund, Zapytań SQL: 16