|
|
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat
:: Zobacz następny temat
|
Wiadomość |
Autor |
|
|
Victims of love. [4/?]
Cytat: | Moj pierwszy fik na tym forum. I zupełnie nowy twór. I mimo że moje serduszko jest za Hilsonem, to - tak - pierwszy fik to będzie Huddy.
Z dedykacją dla T. i Rocket. Bo założyłyście nowe forum. I bo mi was brakowało. ;*
I macie od razu 4 części. Co wam się bd rozddrabniać :D |
I'm realistic and narcissistic,
You say I'm selfish and absurd
You try to change me, you try to save me
You say I'm gonna learn, I'm so blind,
I'm out of time, You're so unkind sometimes,
I never lied, I never lied, I never lied
Cuz I never said that everything would be ok.
- Potrzebuję cię. – House wparował do gabinetu Cuddy, pomijając zbędne słowa powitania.
- Mnie? – kobieta spojrzała na niego badawczo.
- Tak. Ale nie martw się, nie ma tu podtekstów seksualnych, pamiętaj, że jesteśmy w pracy, choć jeśli byś chciała, to mogę w tej sprawie zgłosić się wieczorem.
- Do rzeczy, House. Jestem zajęta.
- Potrzebuję zgody na operację.
- Tak?
- Dasz mi?
- Może więcej szczegółów?
- Nie. Poza jednym, dość znaczącym. Ta operacja uratuje życie mojego pacjenta.
- Domyślam się, ale może mógłbyś mi przedstawić powód medyczny, dla którego miałabym ci tej zgody udzielić?
- Kobieto, jesteś beznadziejna. Mój pacjent dogorywa w sali, a ty żądasz dowodów. Masa nowotworowa uciska mięsień sercowy, musimy ją usunąć. Uprzedzając kolejną twoją wypowiedź, tak, wiem, że to niebezpieczne, ale to jedyna szansa tego faceta. To jak będzie?
- Masz zgodę. – powiedziała i patrzyła jak opuszcza gabinet.
Diagnosta siedział w swoim gabinecie. Facet miał szczęście, operacja się udała, choć było kilka krytycznych momentów. Zwłaszcza ten, w którym pielęgniarka, widząc w jakim stanie są organy wewnętrzne pacjenta, z przerażeniem pisnęła i upuściła skalpel. No cóż, pomyślał mężczyzna, przynajmniej teraz już wiadomo, że jedyne, do czego się nadaje, to papierkowa robota.
Piłka rytmicznie obijała się od ściany podrzucana przez właściciela. Nudziło mu się. Cholernie mu się nudziło. Miał ochotę zaprosić Wilson’a na całonocny maraton filmowy z piwem i chińszczyzną. Jedyny problem polegał na tym, że onkolog miał spore zaległości w dokumentacji i akurat dzisiaj postanowił zabrać część pracy do domu. Greg podniósł się z fotela i sięgnął po kurtkę. Skoro i tak miał siedzieć sam, postanowił podjechać po coś mocniejszego, szkocka już prawie mu się skończyła. Ruszył w stronę drzwi i właśnie unosił laskę, żeby wyłączyć światło, gdy w drzwiach pojawiła się Cuddy.
- Wychodzisz już? – zapytała.
- Tak. I siłą mnie tu nie zatrzymasz, bo mój dyżur skończył się... – zerknął na zegarek - ...pięć minut temu.
- Nie chciałam cię zatrzymywać.
- Więc co chciałaś?
- Właściwie to... już nic. – spojrzała mu w oczy – Idź, skoro musisz.
Przepuściła go w drzwiach, a on, spojrzawszy na nią pobieżnie pokuśtykał w stronę windy, łykając po drodze dwie tabletki vicodin’u. Kobieta oparła się o ścianę i po raz kolejny tego dnia utkwiła wzrok w oddalającej się postaci. Uwielbiała na niego patrzeć, ostatnio coraz częściej gościł w jej myślach. Szkoda tylko, że on najwyraźniej nie odwzajemniał jej uczuć, szkoda, że dla niego mówienie o miłości było trudne. Nie chciała na niego naciskać, nie chciała, żeby myślał, że po cichu liczyła na coś więcej. Do tej pory było dobrze tak, jak było. Do tej pory, ale na jak długo jej to wystarczy? Ile czasu będzie musiała radzić sobie ze swoimi uczuciami sama?
Kobieta patrzyła na niego nawet kiedy stał już w windzie, zwrócony twarzą do niej. Kiedy drzwi już prawie się zamknęły, zasłaniając go, mrugnął do niej i uśmiechnął się łobuzersko, tak, jak tylko on potrafił. Cuddy poczuła przyspieszone bicie serca i ruszyła w stronę schodów. Jego uśmiech rozjaśnił jej resztę wieczoru.
Kiedy następnego dnia wszedł rano do gabinetu, to, co zastał w środku sprawiło, że zapragnął go jak najszybciej opuścić. Kaczątka z obu drużyn, stłoczone przy stoliku, prowadziły ożywioną rozmowę na temat jakiejś paczki, stojącej między nimi. Diagnosta niezbyt orientował się, o co chodzi, ale z usłyszanych słów „Cuddy”, „prezent”, „coś czuje” sam ułożył sobie scenariusz i wyszedł z gabinetu, trzaskając drzwiami. Skierował swoje kroki w stronę gabinetu dziekan medycyny.
- O co ci chodzi? - krzyknął od progu, nie zwracając uwagi na mężczyznę siedzącego naprzeciwko niej
- Mi... też miło cię widzieć. – odpowiedziała
- Mi wręcz przeciwnie. Mogłabyś mi wyjaśnić, o co chodzi z tą wielką paczką w moim gabinecie, bo wzbudza zdecydowanie zbyt duże zainteresowanie. A ty... – machnął laską w stronę mężczyzny – Spadaj, muszę z nią coś ustalić.
- House, to ty... spadaj, jeśli już musimy prowadzić rozmowę na tym poziomie. – powiedziała i przeniosła wzrok na mężczyznę – A ciebie bardzo przepraszam, Chris, naprawdę...
- Naprawdę powinieneś zaczekać. Ja tu pracuję i muszę coś ustalić z moją szefową! – House wyraźnie nie dawał za wygraną.
Mężczyzna wzruszył ramionami i ze zrozumieniem kiwnął głową, po czym opuścił gabinet. Wtórowało temu stuaknie laską o podłogę, jakby diagnosta chciał go popędzić.
- O co ci chodzi? – Cuddy była naprawdę wkurzona. – Wiesz kim on jest?
- Potencjalnym ojcem twojego dziecka? – zapytał House, nie mogąc się powstrzymać.
- Daj spokój, nikt nie ma ochoty na twoje uwagi.
- To po cholerę pytałaś. Ja za to bardzo byłbym wdzięczny, gdybyś wyjaśniła mi, co do cholery, robi wielka paczka w moim gabinecie?
- A skąd ja mam wiedzieć? – spojrzała na niego – Pozwolisz, że wrócę teraz do rozmowy ze sponsorem szpitala? – House odwrócił się do niej plecami, nie racząc nawet odpowiedzieć.
Łyknął dwie tabletki vicodinu i skierował się w stronę gabinetu Wilson’a. Liczył na to, że chociaż tam uda mu się odnaleźć resztki normalności, że będzie mógł się ukryć przed oznakami zbliżających się świąt, ale gdy tylko wszedł i zobaczył onkologa w czapce z rogami renifera, wiedział już, że powinien zostać w domu. Szpital decydowanie nie był tego dnia najlepszym dniem do spędzania czasu.
Zawrócił i wyszedł z pokoju, zanim James zdążył się odezwać i zatrzymał się przed windą. Cholera, myślał, cholera jasna, coś tu jest nie tak. Zjechał windą na dół i ruszył w stronę wyjścia. Jeżeli miejsce pracy było jednym wielkim szaleństwem, to najlepiej od razu z niego zniknąć.
***
- Myślisz, że dasz radę? – zapytała Chris’a, który tylko pokiwał głową – Przecież widziałeś, jaki on jest.
- Nie z takim ludźmi miałem już do czynienia –odpowiedział mężczyzna i objął ją ramieniem – To może skoro już załatwiliśmy interesy, to przejdźmy do czegoś przyjemniejszego? Co powiesz na kawę? – Cuddy zdjęła jego dłoń ze swojego ramienia i uśmiechnęła się:
- Bardzo chętnie. Poczekasz na mnie chwilę, zabiorę tylko kilka rzeczy, musze uzupełnić dokumentacje.
Kiwnął głową i wyszedł z gabinetu. Oparł się o ladę w recepcji i patrzył, jak bierze kilka teczek z biurka, pobieżnie je przegląda i wsuwa do torebki. Założyła płaszcz i wyszła z gabinetu, przekręciła klucz w zamku i stanęła przed nim.
- To co, idziemy? – zapytała. Ujął ją po ramię i skierowali się do wyjścia, obserwowani przez diagnostę łykającego kolejne dwie tabletki swojego leku.
Siedział w domu. Hipnotyzującym wzrokiem wpatrywał się w butelkę szkockiej, jakby starał się dostrzec w niej coś głębszego, niż tylko bursztynowy płyn. Nie miał ochoty na alkohol, nie tego dnia. Myślał o tym facecie, Chris’ie, czy jak mu tam było, i jego zachowaniu wobec Cuddy. Leciał na nią, to było pewne, a oznaczało to ni mniej, ni więcej, tylko uczynienie ich śmiertelnymi wrogami. House podniósł się i pokuśtykał w stronę fortepianu. Kiedy tylko dotknął palcami klawiszy, poczuł się lepiej. Poczuł, że wszystko jest jasne, poczuł, że wszystko będzie dobrze. Zamknął oczy, chcąc zatracić się w muzyce, ale po chwili otworzył je, słysząc dzwonek do drzwi. Zaklął pod nosem i sięgnął po laskę.
- Co do cholery? – powiedział, widząc Taub’a i Kutner’a z wielkim pudłem, stojących na progu.
- Zapomniałeś o tym. – powiedział niższy z nich i wyciągnął ręce z paczką.
- A nie pomyśleliście, że specjalnie go nie wziąłem? – House spojrzał na nich, nawet nie starając się ukrywać złości.
- To... prezent. – powiedział Kutner, jakby nie był pewny owego stwierdzenia,
- No i...? – zapytał House. – Cholera, jesteście beznadziejni! – dodał, nie widząc ich reakcji.
Wziął pudło i trzasnął drzwiami przed nosem swoich pracowników. Mrucząc pod nosem wrócił na do salonu i usiadł na kanapie. Tym razem jego wzrok skupiony był na pudle, a nie na butelce, tak jakby samym błękitem jego oczu chciał prześwietlić paczkę na wylot.
Potrząsnął nią lekko, zastanawiając się, ile czasu minie, zanim jego mieszkanie wyleci w powietrze, ale nic się nie działo. Nie usłyszał odgłosu czegokolwiek, co mogłoby być prezentem. Ciekawość zaczynała brać górę. Mocnymi szarpnięciami zdarł ozdobny papier (Czerwony, przez jego głowę przewinęła się myśl, mój ulubiony.) i zamarł.
- Nie... – szeptał, bo szept był jedynym, na co mógł się zdobyć. – Nie, cholera jasna. Czy ta kobieta jest szalona?! – ostatnie zdanie wyrwało się z jego ust odrobinę za głośno.
Drżącymi ze zdenerwowania dłńmi sięgnął po słuchawkę telefonu.
- Tak? – usłyszał zaspany głos Wilsona.
- Nie wiem, co robisz, ale nie obchodzi mnie to. Naprawdę mnie to nie obchodzi. Rusz tyłek i przyjeżdżaj, bo muszę ci coś pokazać.
- House, to ty?
- Ja, a co, spodziewałeś się świętego Mikołaja?
- Nie... to znaczy... jestem zmęczony, czy to nie może poczekać do jutra?
- Gdyby mogło, do nie zawracałbym sobie głowy telefonem do ciebie. Czekam. – powiedział i, zanim onkolog zdążył zaprotestować, odłożył słuchawkę. Zajrzał jeszcze raz do pudła i wpatrywał się długo w jego dno, z niedowierzaniem kręcąc głową.
Cuddy, uśmiechnięta, położyła dłoń na ramieniu Chrisa Comwella. Nie bawiła się tak dobrze od... w zasadzie sama nie pamiętała od kiedy. Mimo że doskonale wyczuwała, że ten mężczyzna ją podrywał, to niewiele robiła, żeby temu zapobiec.
Schlebiało jej jego zainteresowanie. Czuła się wartościowa, czuła się tak... kobieco. Mimo iż myślami wciąż była przy innym mężczyźnie, to bawiła się naprawdę wyśmienicie. Nie mogła wiedzieć, że w tym samym czasie House klnie pod nosem na jej odwagę, na jej pomysł, na jej prezent i, w końcu, na nią samą.
- Myślisz, że to naprawdę ona? Przecież nie ma liściku. – powiedział Wilson pochylając się nad przezentem House’a.
- A kto? Tylko mi nie mów, że to ty...
- House!
- No, co? – diagnosta popatrzył na niego z miną niewiniątka. – Ja to po prostu wiem. Nie pytaj skąd, po prostu jestem pewny. CO TY ROBISZ? – krzyknął, widząc, że Jimmy pakuje tam rękę.
- Daj spokój, chyba mogę to wyjąć. Pogryzie mnie?
- Nawet się nie waż tego dotykać. A jeśli to jest... a jeśli... – przewrócił oczami. – No, wiesz...
Onkolog podniósł głowę i wzruszył ramionami.
- Nie wiem, jak chcesz się zmierzyć z rzeczywistością, skoro nawet boisz się to wyjąć z pudła. Naprawdę, kiedyś i tak będziesz musiał to zrobić.
- No właśnie. Kiedyś. Na szczęście sam mogę wybrać termin. I jedno mogę ci obiecać – to nie nastąpi szybko. – wziął prezent, łącznie z całym opakowaniem, i wstawił go do szafy. – Masz ochotę na butelkę piwa, skoro już tutaj jesteś?
Wilson wzruszył ramionami i skinął głową. Zniknął w kuchni, by po chwili wrócić do salon z czterema butelkami piwa. Usiadł na kanapie obok starszego mężczyzny. Pili piwo, rozmawiali, a jednak coś było inaczej. House był jakby bardziej zamyślony, był obecny tylko ciałem, bo jego myśli krążyły wokół prezentu, który dostał od Lisy Cuddy.
Siedziała w gabinecie, opróżniając szuflady swojego biurka w celu zrobienia w nich porządku. Wyjmowała właśnie klika już dawno nieaktualnych umów, kiedy do gabinetu jak burza wtargnął diagnosta.
- Witaj, zła kobieto. – zaczął – Widzę, że robisz miejsce w szufladzie. Czyżby na stringi, które będziesz w tym biurze zdejmowała?
- O co chodzi, House? – zignorowała jego uwagi, chcąc przejść do rzeczy.
- O co chodzi? Czy zawsze musi o coś chodzić? Po prostu chciałem… cóż, spędzić z tobą trochę czasu.
- House, Ty nie spędzasz z nikim czasu od tak, po prostu. Chyba, że z Wilsonem, a jeśli nie zauważyłeś, ja nim nie jestem.
- Wiem. Ale chyba jesteś mi to winna. Po tych wszystkich stresach i przerażeniu, których mi przysporzyłaś swoim prezentem… - z satysfakcją obserwował, jak wzdrygnęła się lekko, ale nie uniosła głowy, żeby spojrzeć mu w oczy. – To jak? Znajdziesz dla mnie chwilkę?
Uniosła brwi i popatrzyła mu głęboko w oczy:
-Jak długą chwilkę? – zapytała.
- Nie wiem. To zależy, ile czasu będziesz potrzebowała na zaprezentowanie mi działania tego, co mi dałaś.
- I myślisz, że szpital jest odpowiednim miejscem?! – przestraszona, zerwała się z krzesła i obserwując jak w odpowiedzi kiwa głową, co tylko wprawiło ją w jeszcze większe przerażenie.
Wiedziała, że już nie uda jej się owego przerażenia ukryć. Przywołała więc na twarz wymuszony profesjonalny uśmiech;
- Czy moglibyśmy przedyskutować to u mnie dzisiaj wieczorem? – zapytała.
- No, już myślałem, że tego nie powiesz. – odpowiedział mężczyzna i wyszedł z gabinetu.
Kobieta słuchała oddalającego się stukotu laski. W co ja się wpakowałam, myślała, w co ja się, do jasnej cholery, wpakowałam? Trzeba było dać mu trampki.
Owszem, spodziewała się podobnej reakcji. Owszem, podobał się jej na tyle, żeby odważyć się i dać mu prezent tak bardzo pobudzający nie tylko jego wyobraźnię, ale też… no cóż, budzący w nim mężczyznę. Skąd, do jasnej cholery, mogła wiedzieć, że będzie się z tym czuła aż tak dziwnie, aż tak nieswojo. To był w końcu jej najlepszy lekarz, mężczyzna, który, mimo ich słownych potyczek, budził w niej pewnego rodzaju respe kt. Którego szanowała za jego pewność siebie i wiedzę, którą posiadał.
Nagle ogarnęła ją masa wątpliwości. A co, jeżeli Chris Comwell nie był odpowiednią osobą do nadzorowania pracy na oddziale diagnostyki? Co, jeżeli sobie nie poradzi? Jak do tej pory Lisa Cuddy była jedyną osobą, której udawało się panować nad diagnostą. Była jedyną, która potrafiła mu się odgryźć, która wiedziała, w jaki sposób reagować na jego słowne zaczepki i jeżeli ktoś kiedykolwiek mógł jej dorównać, to jak dotąd tą osobą był Foreman. Ale Chris wydawał się odpowiednią osobą do rządzenia nimi wszystkimi. Foreman i tak miał, jak już zdążyła usłyszeć, dosyć humorów House’a. Kobieta miała tylko nadzieję, że House nie rozniesie szpitala. Ani swojego oddziału. Jedyne, co jej zostało, to powiedzieć mu to taki sposób, żeby po prostu przyjął to do wiadomości. Przyjął i pozwolił Chrisowi wykonywać swoje obowiązki.
- House, wybierasz się gdzieś? – James siedział na kanapie w salonie diagnosty
- Tak. Na randkę. – odpowiedział tamten, z uśmiechem obserwując reakcję przyjaciela.
- Na… na randkę?
- No cóż, nie jestem do końca pewien, czy można to nazwać randką. Cuddy będzie mnie uczyła obsługi prezentu. A konkretnie zaprezentuje mi jego działanie. I nie patrz się tak, tylko pomóż mi go przepakować, myślisz, że wsiądę na motor z jedną ręką zajętą trzymaniem tego?
Onkolog wciąż wpatrywał się w diagnostę. Nie, to było niemożliwe. Cuddy i House. I to.
Wstał i podszedł do szafy, wyjmując pudło i otwierając je. Kolejny raz rzucił okiem na jego zawartość i kolejny raz uśmiechnął się sam do siebie. Jedyne, co przychodziło mu do głowy, kiedy na to patrzył, to, że Cuddy albo naprawdę skrycie kochała tego wariata, którego jedyną miłością była muzyka, jego gitary, fortepian, motor i medycyna, albo stwierdziła, że nie Ma nic do stracenia i postanowiła z niego zażartować. Chociaż miał dziwne wrażenie, że na rzeczy jest coś więcej, niż tylko żart.
- W co mam ci to zapakować? Bo myślę, że i tak będziesz miał problem z niesieniem tego. – krzyknął do House’a.
- Zapakuj tylko to mniejsze. Cześć wypróbuję sam. – powiedział diagnosta i stanął nad nim.
James zanurzył rękę w pudle, by po chwili wyjąć ją, trzymając malutki wieszak z czerwoną, bardzo odważną bielizną. Zapakował ją do ozdobnej torebki, po czym wyjął z paczki kask motocyklowy, doskonale pasujący do ognistej laski, którą sam kupił przyjacielowi. House wziął od niego obie rzeczy i ruszył w stronę drzwi. Uśmiechnął się, słysząc szept przyjaciela „powodzenia” i zamknął za sobą drzwi. Uśmiechnął się na samą myśl miny Cuddy. Był pewien, że mimo tego, co kobieta powiedziała w szpitalu, wcale się go nie spodziewa. Był pewien po tonie jej głosu, którego wtedy użyła. Uwielbiam niespodzianki, pomyślał, wsiadł na motor i odjechał w stronę jej mieszkania.
|
|
_________________
Elvis ain't dead
'Cause I heard him on the radio!
Wysłany:
Sob 20:10, 27 Gru 2008 |
|
vicodin_addict
Student medycyny
Dołączył: 27 Gru 2008
Pochwał: 1
Posty: 37
Miasto: Płock
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
|
ach....... i znowu mam czekać na to coś NIESAMOWITEGO, co się u nich wydarzy?? :DD ja chcę kolejną, wspaniałą część! *skanduje* :*:*:*
|
|
_________________
"- And so the lion fell in love with the lamb...
- What a stupid lamb.
- What a sick, masochistic lion" - cytat z "Twilight"
Banner by Ewel
:zakochany:
Wysłany:
Nie 14:18, 28 Gru 2008 |
|
amandi
Stażysta
Dołączył: 26 Gru 2008
Pochwał: 1
Posty: 148
|
Powrót do góry |
|
|
|
Cytat: | Uwielbiam niespodzianki... | A ja uwielbiam fikowe niespodzianki, dlatego z utęsknieniem czekam na kolejną część! (nie, żebym Cię do czegoś zmuszała... :D ) Naprawdę bardzo lekko, zgrabnie i powabnie napisany fik. Niezwykle przyjemnie się go czyta! A te dialogi... ogień! :twisted:
Pięknie dziękuję za dedykację! :*
|
|
Wysłany:
Nie 15:42, 28 Gru 2008 |
|
rocket queen
Pumbiasta Burleska
Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 57
Posty: 3122
|
Powrót do góry |
|
|
|
Amandi, awh dziękuję bardzo ;*
Nowa część się tworzy, powinna się pojawić na dniach.
Rocket, prosz bardzo :*
I dziękuję ;>
|
|
_________________
Elvis ain't dead
'Cause I heard him on the radio!
Wysłany:
Nie 21:54, 28 Gru 2008 |
|
vicodin_addict
Student medycyny
Dołączył: 27 Gru 2008
Pochwał: 1
Posty: 37
Miasto: Płock
|
Powrót do góry |
|
|
|
Bardzo dziekuje za dedykacje. Korzystając z chwili wolnego czasu komentuje :)
Napisane świetnie; leciutko sie czyta, błyskotliwe dialogi, z jajem :) Prezent rozbrajający :D Ciekawa jestem tego wieczornego spotkania, nie trzymaj nas długo w niepewności :* :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
|
|
_________________
Wysłany:
Pon 9:33, 29 Gru 2008 |
|
T.
Mecenas Timon
Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 37
Posty: 2458
|
Powrót do góry |
|
|
|
Czy ciągl dalszy się tutaj kiedyś pojawi? :cry:
|
|
Wysłany:
Pią 13:03, 26 Cze 2009 |
|
Sarusia
Patomorfolog
Dołączył: 08 Kwi 2009
Pochwał: 14
Posty: 846
|
Powrót do góry |
|
|
|
Jejku... To jest świetne ;) Kiedy możemy się spodziewać kolejnej części?
Dodano 1 minut temu:
Po 6 miesiącach mogłoby wyjść coś naprawdę dobrego ^^
|
|
Wysłany:
Czw 11:57, 02 Lip 2009 |
|
handzia
Student medycyny
Dołączył: 01 Lip 2009
Posty: 41
|
Powrót do góry |
|
|
|
Koniecznie nastepną częsć proszę ! ^^
Te były świetne. ;D
Nie trzymaj Nas w niepewności !! ;P
|
|
_________________ Avek od anoli !
Córek mapeto ogórek - Nemezis, córunia jędzunia - nimfka & Sevir, brat bliźniak - whatever. / zÓy partner ze schowka, mraÓ, mraÓ - Hambarr / Rozczochowy właściciel - maybe ! /druga połówka mojego mózgu - lusiek /maaamusia - kretowa / mruczący pożeracz przecinków -Guśka
'Każdy z nas ma cztery twarze; tę, którą pokazuje innym; tę, którą widzą inni; tę, która myśli, że jest prawdziwa i tę, która jest prawdziwa. Wybierając jedną z nich, nie rezygnujmy z pozostałych.'
Wysłany:
Wto 19:13, 15 Wrz 2009 |
|
Lady M
Dziekan Medycyny
Dołączył: 18 Lip 2009
Pochwał: 14
Posty: 6835
|
Powrót do góry |
|
|
|
Kiedy będzie ciąg dalszy xD?????
|
|
_________________
Wysłany:
Wto 19:58, 15 Wrz 2009 |
|
Alextasha
Student medycyny
Dołączył: 08 Wrz 2009
Posty: 86
|
Powrót do góry |
|
|
|
A co jest w tym pudle?
Czekam na cd
|
|
_________________ kiciaipanfu
Wysłany:
Nie 12:53, 24 Sty 2010 |
|
kiciaipanfu
Student medycyny
Dołączył: 31 Gru 2009
Posty: 49
Miasto: gdzieś na świecie
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|