Pomyłka [+16]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Huddy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Wiadomość Autor

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Pomyłka [+16]

czas zdarzeń: otchłań 3 sezonu

Fik konkursowy, napisany trochę na siłę, ale trzeba spełniać obywatelskie obowiązki. Liczę na konstruktywną krytykę, gdyż fikowi jest mnóstwo do zarzucenia. Zdecydowanie widać po nim, że się uwsteczniam i nadal nie wychodzą mi wszelkie opisy. Dowcip też wyszedł trochę na siłę. Cóż przeczytacie to ocenicie sami :wink:
Fik dedykuję Jigowi, bo przez niego nie umiem nie napisać o wzdychaniu i jęczeniu Cuddy oraz hatt, która cały czas mnie dopingowała ;*


Dzień był ciepły i słoneczny, praca w PPTH wrzała jak zawsze. W głównej części szpitala kłębili się pacjenci i pracownicy szpitala, tworząc swego rodzaju chaotyczny taniec. Co rusz jakaś grupka lekarzy urządzała sprint korytarzem wprost do wind. W tym pędzie na złamanie karku było coś niezwykle dramatycznego. Chorzy, w oczekiwaniu na wizytę, przerzucający od niechcenia stare numery czasopism, na widok rozpędzonej grupy podciągali nogi bliżej foteli. Obserwowali biegnących, którzy przytrzymywali stetoskopy, żeby ich nie zgubić w szaleńczym pościgu. Każdy myślał, że to grupa lekarzy wezwanych do nagłego przypadku, a taka gorliwość pokrzepiała, każąc myśleć, jak wspaniałą placówką jest PPTH.

Jedna z takich grup wpadła na doktora Formana, sprawiając, że rozrzucił wszystkie papiery.
- Dalej ofermo, mamy pacjenta! – odezwał się burkliwy głos jego szefa. Gregory House był tego dnia w gorszym niż zwykle humorze. Jego pogniecione ubranie nosiło ślady lunchu sprzed 2 dni, a w kieszeniach nagromadziły się puste opakowania po vicodinie. Noga doskwierała mu dziś bardziej niż na co dzień. Gdy w końcu, wraz ze swoim zespołem, znalazł się w pokoju pacjenta, zaczął pobieżnie tłumaczyć, co zamierzają zrobić. W tym samym czasie Chase szykował strzykawkę, ściągając kapturek z igły.
- Panie… – lekarz zawahał się zastanawiając jak nazywa się tęga postać leżąca w łóżku.
- Berman. Sean Berman – wtrąciła Cameron stojąca tuż za House’m.
- Panie Brenan, czy jakkolwiek się pan nazywa, ten piękny blondynek zaraz poda panu lek. Jeśli wystąpią problemy z sercem, znaczy, że się pomyliliśmy. Lepiej dla ciebie, żeby tak nie było.
- Bo mogę umrzeć? – odezwał się drżący głos pacjenta.
- Nie kretynie, przecież serca rosną na drzewach i zawsze można dać ci nowe.
Pozostała grupa lekarzy popatrzyła tylko na siebie wymownie i wróciła do swoich zadań. Cameron zaaplikowała lek, podczas gdy Foreman i Chase stali tuż obok defibrylatora. Pozostało tylko czekać.
- Nic się nie dzieje - odezwała się lekarka w kierunku House’a, który opierał się o ścianę.
W tym samym momencie odezwał się pisk monitora rejestrującego pracę serca pacjenta.
- Niech to szlag – warknął diagnosta, nie ruszając się spod ściany.
- Migotanie komór – oświadczył Foreman, jednocześnie uderzając pacjenta pięścią w mostek. Nieregularny wzór na monitorze nie zmienił się. Lekarz przystąpił do masażu serca. Chase sprawdził tętno w pachwinie i polecił Cameron nastawić defibrylator na czterysta dżuli. W tym samym czasie do sali wpadła grupa pielęgniarek, zaalarmowana kilka chwil wcześniej przez doktor Allison.
-Wstrzyknijcie dwuwęglan sodu i naciągnijcie dziesięć centymetrów adrenaliny w roztworze jeden na tysiąc do strzykawki z igłą dosercową – polecił głos pod ścianą.
Jedna z sanitariuszek od razu wykonała polecenie, podając Foremanowi strzykawkę. Lekarz odwrócił ją do góry, żeby wypchnąć resztki powietrza. Następnie szybko znalazł odpowiedni punkt na klatce piersiowej pacjenta i wbił igłę jednym zdecydowanym ruchem w pierś Bermana.
- W sam środek – powiedział triumfalnie, opróżniając strzykawkę.
- No stary, bierz się za masaż, a nie demonstruj swoich umiejętności na poziomie przeciętnego stażysty. Ktoś mi powie czemu ja go zatrudniłem? A tak, już pamiętam, to przez jego wiedzę w dziedzinie kradnięcia samochodów – rozbrzmiał znowu głos spod ściany.
- Tętno na udzie silne – wtrącił Chase, przywołując myśli lekarzy do umierającego pacjenta. Jednocześnie umieścił elektrody defibrylatora na klatce piersiowej Seana. Jedna zakrywała mostek, zaś druga umiejscowiona była lekko z boku lewej piersi. – Odsunąć się od łóżka! – rozkazał. Kciukiem zamknął obwód i przez pacjenta przeskoczył silny ładunek elektryczny. Ciało podskoczyło. Sygnał elektroniczny znikł z ekranu monitora i znów się pojawił. Zakreślany wzór był względnie normalny.
- Wiecie, co robić – burknął diagnosta i wyszedł z sali znudzony. Zdawał sobie sprawę, że jeśli serce pacjenta stanęło, oznaczało to jedynie, że postawiona diagnoza była błędna. Na białej tablicy w pokoju diagnostycznym widniało jeszcze tylko jedno wyjaśnienie stanu Seana, więc sprawa rozwiązana.

House kuśtykał korytarzem w kierunku wyjścia, gdy został zatrzymany przez niską postać w zielonym stroju operacyjnym. Lekarka przekazała mu, że dr Wilson koniecznie chce się z nim widzieć.
- Szlag by go, jakbym nie miał co robić, tylko biegać po szpitalu i niańczyć onkologa. Nie wie, jak zaliczyć kolejną pielęgniarkę, czy znowu się żeni? Lepiej, żeby to było coś ważnego – burknął pod nosem i zawrócił, sięgając jednocześnie do kieszeni po pomarańczowe pudełeczko.

Pokój był duży i przytulny, zupełnie nie przypominał aury śmierci i bólu panującej w szpitalu, a zwłaszcza na oddziale onkologicznym. Ściany pomalowano przyjemnie zieloną farbą, pod wielkimi oknami stała sofa, a obok spore biurko, nadzwyczaj uporządkowane. Za blatem siedział doktor Wilson uzupełniający kartę pacjenta. Wyglądał jak zawsze, w nienagannie wyprasowanym fartuchu i koszuli. Gdy do jego gabinetu wpadła wysoka postać bez uprzedniego zapukania, nawet nie podniósł wzroku znad karty. Doskonale wiedział, kto przyszedł. W szpitalu była tylko jedna osoba, która miała czelność wpadać do jego gabinetu jakby nigdy nic. Onkolog skończył pisanie zdania i dopiero wtedy wykazał zainteresowanie przybyszem. Ów gość był niewątpliwie zirytowany, świadczyła o tym jego postawa, grymas na twarzy i tembr głosu.
- Czego ode mnie chcesz? Lunch już ci ukradłem, więc nie widzę powodu dla którego jestem teraz w twoim gabinecie – warknął House do swojego przyjaciela.
- Ostatnio jesteś gorszy niż zwykle, a apteka nie nadąża z uzupełnianiem zapasu vicodinu. Czyżby noga doskwierała ci bardziej niż zwykle?
- I tylko po to mnie tu ściągnąłeś? Tak boli mnie bardziej, bo jakiś kretyn kazał mi zasuwać na onkologię tylko po to, by pobawić się w troskliwego tatusia! – wrzasnął diagnosta.
Jego rozmówca tylko wypuścił głośno powietrze, puszczając obraźliwe słowa mimo uszu.
- Mam do ciebie prośbę. Jako że jesteś mi winien niezliczoną ilość przysług, nie masz wyboru i musisz się zgodzić – powiedział stanowczo Wilson z perwersyjnym zadowoleniem, że tym razem to nie on robi coś dla przyjaciela.
- Nie umiesz zapiąć spodni?
- Mam wygłosić wykład, niestety nie mogę pojechać. Już z ostatniego się wykręciłem, więc musisz go wygłosić za mnie.
- Chcesz żebym marnował czas, przemawiając do jakiejś bandy kretynów?
- Zawsze mogłem zażądać zwrotu 3 tysięcy, które mi wisisz od ponad roku albo przestać ci wypisywać recepty na vicodin. Wakacje dobrze ci zrobią, dziś prawie zabiłeś pacjenta.
Myśli diagnosty na chwilę opuściły gabinet onkologa. Bardzo podejrzane wydawało mu się, że przyjaciel chce go wysłać na wykład bez większego powodu. Doskonale powinien zdawać sobie sprawę, że House się nie zgodzi na męczenie się z bandą nieuków. Po chwili wytężonej pracy neuronów Gregory’ego szybko dotarło do niego, że Wilson coś knuje i chce koniecznie, by diagnosta odmówił, robiąc mu na złość i tym samym został w szpitalu. Oczywiście nie mógł na to pozwolić.
- Nie ma sprawy, ale ty pokrywasz dodatkowe koszty, takie jak stado prostytutek w moim hotelowym pokoju – powiedział łagodnie i wyszedł, dodając w progu, by zostawić bilety lotnicze i temat wykładu na jego biurku.
Po zatrzaśnięciu drzwi Wilson chwilę siedział jak wryty. Zdziwiło go to, co właśnie się stało.
- On jest na heroinie – powiedział do siebie i jednocześnie potrząsnął głową.

W piątkowe popołudnie House przekroczył główne wejście na terminal lotniska. Do odlotu jego samolotu było sporo czasu, jednak odprawa, zwłaszcza w weekendy, zajmowała godziny. Diagnosta był słynny z tego, że zawsze się spóźniał i rzeczywiście nie miał najmniejszego zamiaru tego dnia w ogóle zwlekać się z łóżka, a co dopiero jechać na lotnisko i użerać się z bezmózgimi postaciami podającymi się za homo sapiens, choć do istot myślących wiele im brakowało. Jednak myśl, że robi coś na złość swojemu najlepszemu przyjacielowi sprawiała, że wstał o wiele za wcześnie, by przypadkiem się nie spóźnić na swój lot. Nawet noga tego dnia bolała go mniej. Terminal był pełen postaci przepychających się dorosłych, wrzeszczących dzieci. Jak zwykle ktoś wykłócał się z powodu spóźnionego samolotu, ktoś inny sam utknął w korkach i spóźnił się na swój lot, pędząc przez lotnisko, z niedorzeczną nadzieją, że jeszcze zdąży. House posłusznie, jak nakazują wszelkie konwenanse, ustawił się w kolejce do odprawy. Jego wzrok świdrował innych podróżnych. Po zdiagnozowaniu chlamydii, alergii na laktozę i kilku innych przypadłości znudzony zaczął obserwować jedną z podróżnych stojącą kilka osób przed nim. Jej sylwetka była smukła, pośladki niezwykle jędrne i odpowiednio duże, a wcięcie w talii kuszące. Na wyprostowane plecy opadały kaskady ciemnych loków. Postać przypominała lekarzowi jego szefową, ale ta w tym czasie powinna być w szpitalu i zapewne użerać się z jakimś pacjentem w przychodni, najpewniej z chorobą weneryczną lub grypą. Gdy obiekt jego zainteresowania upuścił swój bilet i schylił się by go podnieść w diagnoście obudziły się prymitywne instynkty. Po chwili kobieta odwróciła się zaintrygowana wrzaskiem jakiegoś dziecka.
- Doktor Lisa Cuddy?! Lecisz spotkać się ze swoim kochankiem, czy rada nadzorcza szpitala wysłała cię, byś kupiła za swoje ciało kilka strzykawek od jakiegoś prymitywnego ludu? – wrzasnął zszokowany House, widząc swoją szefową. Kilkanaście osób odwróciło się w ich stronę i przyglądało się przez chwilę.
- House, zamknij się. Co ty tu robisz?! Powinieneś być w szpitalu! Nie płacę ci za niechodzenie do pracy! – warknęła spostrzegłszy swojego podwładnego.
- Wilson ci nie powiedział, że lecę za niego wygłosić jakiś pieprzony wykład, kiedy on będzie się zabawiał z jakąś pielęgniareczką? – zapytał zdziwiony, że jego przyjaciel nie załatwił tego z Cuddy.
- James miał ze mną lecieć, gdzie on jest do cholery? Tylko mi nie mów, że zamknąłeś go w składziku na miotły, by wybrać się na Hawaje! – wrzasnęła pani dziekan wytrącona z równowagi.
- Lecimy na Hawaje? Fajnie! Nie ma to jak dziewczyny w skąpych strojach – powiedział rozmarzonym głosem.
- Nie sprawdziłeś biletu?
- Interesowała mnie tylko godzina odlotu, w każdym miejscu są tacy sami idioci, którzy potrzebują bezsensownego wykładu o raku okrężnicy. Ich mózgi są tak małe, że nawet nie potrafią zajrzeć do książki. Wilson miał wszystko załatwić. Wiem tylko o której wylatuję i znam nazwę hotelu. Nic więcej mi do szczęścia nie potrzeba, no, może oprócz numeru do agencji towarzyskiej, ale to jakoś da się naprawić zaraz po przylocie na miejsce – odpowiedział, przewracając oczami.
- Cholera! Już jest za późno, żeby Wilson dojechał na lotnisko. Jesteśmy na siebie skazani na cały weekend – oznajmiła rozgoryczona pani dziekan.
- Poprawka, Cuddy, to ty jesteś na siebie skazana, na mnie czekają palmy, zimne drinki i młode, ponętne, skąpo ubrane i bardzo, bardzo napalone dziewczyny.
Kobieta odpowiedziała tylko złowrogim spojrzeniem, nie miała ochoty na dalszą dyskusję. Zapowiadał się dla niej tragiczny weekend.

Taksówka zajechała pod spory budynek. Kierowca pofatygował się, by wyciągnąć bagaże i odjechał. House i Cuddy stali przed pięciogwiazdkowym hotelem, który wyglądał nieziemsko. Przed głównym wejściem rosła bujna, egzotyczna roślinność, a co chwilę ktoś wchodził i wychodził w skąpym bikini lub w kwiecistej koszuli. Widok był pełen wakacyjnej beztroski, spokoju i niezwykłego luksusu. Słońce mimo późnej godziny jeszcze mocno przypiekało ich skórę. Oboje przeszli przez próg hotelu i udali się do recepcji. Na blacie oprócz monitorów i papierów stały figurki ludzików w trawiastych spódnicach. Te niezwykle tandetne kawałki plastiku o dziwo sprawiały, że główny hol wydawał się przytulniejszy.
- Aloha! W czym mogę państwu pomóc? – zapytała przemiła recepcjonistka, która oprócz roboczego mundurka miała na sobie sznur pełen kwiatów.
- Dzień dobry, mamy rezerwację na nazwisko Wilson – odpowiedziała Cuddy. Recepcjonistka wystukała coś na klawiaturze komputera i po chwili odpowiedziała.
- Apartament 3489. – Sięgnęła po dwa elektroniczne klucze i podała je gościom. – Gdyby Państwo czegokolwiek potrzebowali proszę dzwonić. Zaraz kogoś przyślę po bagaże. Życzę udanego pobytu.
Cuddy uśmiechnęła się do pracownicy i odeszła od recepcji w kierunku wind. Jednak jej towarzysz nie podążył za nią.
- Mam jeszcze jedno pytanie – oświadczył recepcjonistce – O której jutro rozpoczynają się wykłady z onkologii ?
- Przykro mi to mówić, ale w naszym hotelu trwają już tylko wykłady z chirurgii, te dotyczące onkologii zakończyły się w zeszłą niedzielę.
Mężczyzna nic nie odpowiedział, tylko odwrócił się i pokuśtykał za swoją szefową.

Apartament był ogromny. Dzielił się na salon z wygodną kanapą oraz nad wyraz dużym ekranem telewizora i sporym barkiem, obok była sypialnia z łożem małżeńskim oraz łazienka z jacuzzi. Wszystko uwieńczone było tarasem z widokiem na ocean. Luksus w pełnym tego słowa znaczeniu. House i Cuddy pobieżnie rozejrzeli się po ich apartamencie. Oboje zatrzymali się w sypialni.
- Jest jedno łóżko - oznajmiła Cuddy.
- Będziesz spała na sofie. – Wzruszył ramionami jej towarzysz.
- Chyba sobie żartujesz! Nie zapominaj, że jestem twoją szefową – warknęła.
- Nie zapominaj, że jestem kaleką! - odparł Gregory, jednocześnie machając tuż przed jej twarzą, swoją laską. Lisa zrobiła wściekłą minę.
- Niech te wykłady kończą się jak najszybciej i wracajmy zabić Wilsona.
- Wykłady z onkologii skończyły się tydzień temu.
- Że co?! To niemożliwe, James miał dziś wygłaszać jeden z nich! – w panią dziekan wstąpiła furia. Nie dość, że jest skazana na weekend z House’m, to jeszcze okazuje się, że przyjechali tu niepotrzebnie.
- Przynajmniej mamy cały weekend wakacji. Nie wiem jak ty, ale ja idę na basen. Gdybyś wieczorem słyszała jakieś jęki i okrzyki zadowolenia, to znak, że uprawiam seks z ponętną małolatą. Seks to taki przyjemny akt, podczas którego ludzie dają sobie rozkosz.
- Sugerujesz, że nie wiem co to seks? – oburzyła się Lisa.
- Twój pas cnoty już dawno zardzewiał, więc możesz nie pamiętać cóż to takiego. Może znajdziesz tu jakiegoś chłoptasia, który zaliczy cię z litości – powiedział, przysuwając usta bardzo blisko jej twarzy. Uwielbiał ją denerwować, sprawiało mu to perwersyjną satysfakcję. Cuddy wyglądała nieziemsko, zwłaszcza kiedy była podirytowana. Jej brwi zbiegały się wtedy w złośliwym grymasie, zmarszczki na czole uwidaczniały, a usta zaciskały tak samo jak pięści. House napawał się chwilę tym widokiem, poczym wyszedł z apartamentu, zostawiając szefową samą. Lisa była wyczerpana podróżą i miała serdecznie dość swojego podwładnego. Postanowiła wziąć długą kąpiel i położyć się do łóżka, uprzednio wypiwszy lampkę wina. Gdy wyszła z łazienki w samym ręczniku, usłyszała trzask drzwi. Logika wskazywała na to, że jej współlokator wrócił do pokoju. Lekarka jednak nie mogła uwierzyć, że to on. Kiedy na niego spojrzała, jej mózg odebrał impuls i przetworzył w ułamku sekundy. Wzrost, waga, nawet laska w ręce – wszystko się zgadzało, a jednak nadal wydawało się niemożliwe, aby stał przed nią Gregory House. Ubrany był w szorty i kwiecistą koszulę, na nogach miał japonki, a na nosie spoczywały okulary przeciwsłoneczne, których ,nie wiedzieć czemu, jeszcze nie ściągnął. Lisa nie mogła wydusić z siebie nic, co oddało by to, jakie niezwykłe zjawisko miała przed oczyma. Kobieta roześmiała się tylko, to była jedyna rozsądna reakcja, jaka przychodziła jej do głowy.
- Z czego się śmiejesz? – zapytał zdziwiony diagnosta.
- Ubrałeś się komicznie – wydukała, starając się uspokoić atak śmiechu.
- Wczuwam się, w końcu jestem na urlopie – przewrócił oczami i jednocześnie wszedł w głąb apartamentu. Na dworze zapadł już zmrok, salon oświetlały tylko dwie lampki w rogu jednej ze ścian. Na stoliku stało wino i kieliszek, House szybko zauważył, że butelka jeszcze nie została otwarta.
- Zamówiłaś mi wino, jak miło z twojej strony, że tak dbasz o najlepszych pracowników.
- Zamówiłam je dla siebie – powiedziała łagodnie. Nie była w stanie się złościć, jego towarzysz wyglądał zbyt zabawnie, by jej humor mógł się zepsuć.
- Ale mamo, przecież jestem już duży! – tupnął nogą i powiedział dość dziecinnym głosem House.
- Przecież nie zabroniłam ci wyciągnąć kieliszka i nalać trochę wina – przewróciła oczami.

Zrobiło się dosyć późno, na stoliku w salonie stały dwie puste butelki po winie, a dwójka mieszkańców dopijała resztki trunku z kieliszków. Wyglądali jak dobrzy przyjaciele, roześmiani i zajęci rozmową. Ktoś mógłby pomyśleć, że to para najnormalniejszych w świecie ludzi. Jednak oboje zachowywali się tak, gdyż znacznie złagodnieli pod wpływem sporej ilości alkoholu, a może to aura urlopu, pięknej pogody i szum oceanu tak na nich wpłynął. Cuddy przechyliła ostatni raz kieliszek i wypiła jego zawartość do końca.
- Chyba pora, by iść spać – powiedziała, odstawiając szkło na stolik. Dopiero w tej chwili uświadomiła sobie, że przez cały ten czas siedziała w samym ręczniku. Zarumieniła się i podciągnęła wyżej kawałek białego materiału. Jej rozmówca w odpowiedzi na ten gest zrobił smutną minę, choć w jego oczach widać było błysk pożądania. Siedział na kanapie tuż obok prawie nagiej Cuddy. Od dawna była ona główną bohaterką jego erotycznych fantazji, miał ją teraz bliżej niż na wyciągnięcie ręki, sam ten fakt sprawił, że rytm jego serca był wyraźnie przyśpieszony. Przysunął się do niej jeszcze bardziej tak, że mogła czuć na sobie jego oddech. Jego wzrok świdrował szaleńczo jej twarz, a ona tylko spoglądała to na jedno jego oko, to na drugie. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co za chwilę nastąpi i że to ostatni moment, by powiedzieć „Nie”, sama nie wiedziała, czemu tego nie zrobiła. Wszystko w środku wrzeszczało „Kobieto opanuj się, do cholery! To House, z tego mogą wyniknąć tylko problemy!” , jednak pożądanie zagłuszyło ten krzyk. Diagnosta wplótł ręce w jej bujne loki i pocałował ją czule i namiętnie. Odwzajemniła to. Już nie było odwrotu. Jej dłonie szarpały się z guzikami kwiecistej koszuli, zaś jego błądziły po delikatnym ciele Cuddy. Dotykał jej aksamitnej skóry o delikatnym zapachu piżmu. Czuł pod ręką jej nogę, następnie przeniósł dłoń na ramię i dekolt współlokatorki, jednocześnie drugą zrywając z niej zbędny ręcznik. Oczy mu zabłysnęły na widok kochanki w całej okazałości. Była piękna i nieskazitelna, jej biodra, wcięcie w tali, dwa wzgórza uwieńczone brązowo – różowymi, sterczącymi sutkami błagały o jego dotyk. Z każdą pieszczotą Lisa oddychała coraz ciężej i szybciej oraz pojękiwała głośniej i głośniej, wprost do ucha kochanka. Pchnął ją, zmuszając do położenia się na sofie i przygniótł swoim ciałem.
- To będą udane wakacje – wycharczał jej prosto w twarz. Ich usta ponownie połączyły się, z początku delikatnie, później z rosnącym podnieceniem , a wreszcie z żywiołową namiętnością.

Kolejka w szpitalnym bufecie była jak zwykle straszliwie długa, aż dziw, że tyle ludzi chciało tam jadać. Jednak osoba, która właśnie pojawiła się w pomieszczeniu, nie miała zamiaru zakupić jakiegokolwiek posiłku. Wysoka sylwetka pokuśtykała wprost do jednego ze stolików.
- Hej, Wilson – powiedział przybysz.
- House, czy mi się wydaje, czy ty się uśmiechasz? Wiedziałem, że ćpasz heroinę! – powiedział zdziwiony lekarz, zaskoczony tym, co ujrzał. Jego przyjaciel nie odpowiedział, tylko usiadł naprzeciw niego i od razu porwał jedną z kanapek. Wziął do ust spory kęs i przegryzł niedbale. Gdy pokarm przeszedł przez jego przełyk, odezwał się.
- Wykłady z onkologii zakończyły się tydzień temu, więc dlaczego mnie tam wysłałeś? – House dokładnie obserwował reakcje przyjaciela. Ten rozchylił usta i wytrzeszczył oczy.
- Cholera jasna pomyliłem daty! – wrzasnął i nie zwracał już uwagi na swojego towarzysza. Wstał i wybiegł z bufetu pełen przerażenia. Gregory wzruszył ramionami i sięgnął po kolejną kanapkę, którą zostawił James. W tej samej chwili przysiadł się do niego Chase.
- Nasz pacjent wyszedł wczoraj do domu. – powiedział, wbijając widelec w kawałek pomidora w swojej sałatce. House tylko skinął głową, dalej przeżuwając kanapkę.
- Nie mówiłeś, że lecisz na Hawaje. Ostatnio wszyscy się tam wybierają. W zeszłym tygodniu Wilson, teraz ty. Widocznie to miejsce godne odwiedzenia, może zabiorę tam Cameron ? – ciągnął Australijczyk. Oczy jego szefa zabłysnęły zdziwieniem, jednak na jego twarzy szybko pojawił się uśmiech.
- Tak, Hawaje to idealne miejsce na wakacje. – odpowiedział i wrócił do swojej kanapki.



Autor postu otrzymał pochwałę.

_________________

Shee is perfect human being.

Matura? #NOT MY DIVISION

PostWysłany: Nie 19:05, 05 Wrz 2010
Nemezis
The Woman
The Woman



Dołączył: 08 Kwi 2009
Pochwał: 19

Posty: 4520

Miasto: 221B Baker Street
Powrót do góry



Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Huddy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Mapa użytkowników | Mapa tematów
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Czas generowania strony 0.04019 sekund, Zapytań SQL: 16