Osobliwe przypadki z narzędnikiem w roli głównej [NZ]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Inne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Wiadomość Autor

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Osobliwe przypadki z narzędnikiem w roli głównej [NZ]

Mój Wen odpowiedzialny za "Świat niewidziany" postanowił się schować, ulotnić, udać na dłuższą wycieczkę do Nikąd w związku z czym, podczas jego nieobecności, moja mała przyjaciółka, Wena, w przypływie odrobiny wolnego czasu postanowiła wziąc mnie w obroty i wspólnymi siłami napisałyśmy o to-to. Specjalna dedykacja należy się Bartusiowi, dzisiejszemu popołudniu i zUym pomysłom jakie się dzieki temu narodziły :D



[przy czym to się może jeszcze zmienić... :twisted:]


Odc. 1

Czułam się jak idiotka.
W przeciwieństwie do drogiej cioci Lucy, która przeżywała aktualnie chwile najwyższego spełnienia. Założę się, że własnie całym sercem wchodziła w swoją rolę, niczym jakaś agentka FBI, wysłana na tajną misję. A mówią, że to ja jestem dziecinna.
Nieważne. W każdym razie siedziałyśmy – ciocia i ja – w gęstych (i bardzo, bardzo kłujących) krzakach. Nie, żebym miała coś – cokolwiek – przeciwko. Wprost uwielbiam miniaturowe kolce, co i rusz wbijające się w moją skórę.
Jakkolwiek nieprzyjemne by to było, nadal sterczałam w tej wątpliwie skutecznej kryjówce i przyglądałam się ludziom wchodzącym i wychodzącym z Princeton – Plainsboro Teaching Hospital.
– To on! – wykrzyknęła ciocia, całkowicie nas dekonspirując, jeżeli o jakiejkolwiek konspiracji mogła być tu mowa. Podążyłam wzrokiem za jej palcem, wskazującym na wysokiego mężczyznę.
– Jesteś absolutnie pewna? – spytałam zmęczonym głosem.
– Oczywiście – odparła podekscytowana. – Chodźmy do niego i…!
– NIE! – krzyknęłam. W moim głosie nie pojawiła się żadna nutka histerii. Prawda? – Ty już jedź, ciociu, sama sobie poradzę.
Spojrzała na mnie z powątpiewaniem.
– Naprawdę. Poza tym, spóźnisz się na samolot…
Nagłe przerażenie wstępujące na jej twarz upewniło mnie w tym, że biedaczka kompletnie zapomniała o swojej podróży. Natychmiast rzuciła się do samochodu, chcąc dotrzeć na lotnisko w rekordowym tempie.
Westchnęłam.
– Bilet i paszport – przypomniałam jej, wyciągając z plecaka potrzebne rzeczy. – Nie zgub. Masz odprawę za pół godziny. Spokojnie, lotnisko jest niedaleko. Zdążysz dojechać. W razie czego pytaj o drogę. W żadnym wypadku nie próbuj używać GPS–a.
W końcu ktoś tu musiał być dorosły.
Ciocia Lucy pokiwała głową. Patrzyła na mnie, trochę roztrzęsiona jak na mój gust. Chyba uważała, że nadal mam dziesięć lat (pomijając fakt, że już wtedy musiałam jej przypominać o płaceniu rachunków. Troska o prąd uruchamiający komputer to bardzo silna motywacja do bycia odpowiedzialną.) Doszłam do wniosku, że należy ją przekonać, że nic tu po niej. I żeby sobie pojechała. Natychmiast.
– Świetnie sobie poradziłaś, serio – oznajmiłam, wkładając w swój głos tyle entuzjazmu, ile tylko byłam w stanie z siebie wykrzesać. – Ale teraz Australia czeka. Nie możesz tego przegapić.
Pociągnęła nosem.
– Będę za tobą tęsknić, Mel – szepnęła.
Jęknęłam w duchu. Tylko tego teraz brakowało, żeby się rozkleiła.
– Tak, ja za tobą też ciociu – zgodziłam się. – A teraz naprawdę musisz już jechać. Zadzwoń, kiedy tylko dotrzesz na miejsce.
„Jeśli dotrzesz” powinnam powiedzieć. Jakoś nie potrafiłam wyzbyć się – uzasadnionych moim zdaniem – obaw, że biedna ciocia Lucy może się zgubić w obcym, wielkim świecie. Całkiem sama, wystawiona na pastwę codziennych niebezpieczeństw i konieczności wnoszenia terminowych opłat za wszystko. Przez chwilę miałam pewne wątpliwości… Ale przecież była dorosłą kobietą. Musiała sobie poradzić.
– Pa – mruknęła ciocia i wsiadła wreszcie do samochodu. Dziękowałam jej w duchu, że nie robiła większych scen.
Poczekałam aż zniknie za zakrętem i skierowałam się do budynku. Nowe życie czas zacząć.
Pani w recepcji wbijała wzrok w co, co leżało na jej kolanach. Miałam pewne wątpliwości, czy należało to rzeczy, które wchodziły w zakres jej obowiązków. Dlatego też nie czułam żadnych wyrzutów sumienia przerywając jej ciekawą lekturę – stawiałam na tanie romansidło, ale nie mogłam być pewna – moim pytaniem:
– Czy pracuje tu lekarz chodzący o lasce? – zawsze najpierw lepiej się upewnić.
Kobieta zmierzyła mnie chłodnym spojrzeniem.
– House. Trzecie piętro – burknęła niezbyt zainteresowana i wróciła do lektury.
Tymczasem zaciekawiło to kogoś innego.
– Szukasz House’a? No to powodzenia – rzuciła młoda lekarka, sięgająca po jakieś karty. Najwyraźniej była bardzo rozbawiona. A ja nie lubiłam, kiedy się ze mnie śmiano.
– Szukam – odparłam chłodno. – Dziękuję.
Mimo wszystko, szeroki uśmiech na jej twarzy wzbudził moje zainteresowanie.
– Dobra, o co chodzi? – przełamałam się niechętnie.
W odpowiedzi zaśmiała się cicho.
– House nigdy nie przyjmuje pacjentów.
Uniosłam brwi.
– Jasne. A płacą mu za to, że siedzi i wygląda. – W tym momencie musiałam przyznać, że chociaż już nie najmłodszy, wyglądał całkiem nieźle. – Szpital dostaje jakieś ekstra pieniądze za zatrudnianie inwalidy, czy coś?
Lekarka przekrzywiła głowę z delikatnym uśmiechem. Ładnym uśmiechem, tak swoją drogą.
– Ależ on pracuje. Leczy. Jest najlepszym diagnostą w kraju, jeśli nie na świecie. Ale pacjentów nie lubi.
Uniosłam brwi. Ciekawe.
– Jak może ich nie lubić? To czemu został lekarzem?
Wzruszyła ramionami.
– Nie lubi zwykłych pacjentów, ale lubi medycynę i zagadki. Wszystko.
Coraz ciekawiej, jeżeli chodzi o mnie.
– Okej… Ale ja nie jestem pacjentką. I na pewno nie jestem zwykła. Zwłaszcza dla niego.
Tym razem udało mi się ją zaskoczyć. Punkt dla mnie.
– Dotychczas nie zamawiał prostytutek do biura.
Punkt dla niej.
– Nie jestem też prostytutką.
Uśmiechnęła się przewrotnie.
– Trochę szkoda. – No, tu mnie zbiła z tropu. Kontrowersyjnie, nie ma co.
Przygryzłam wargę. Robiło się coraz ciekawiej. Kobieta była intrygująca, sam House stał się nagle postacią owianą jakąś tajemnicą, a ja nadal nie miałam gwarancji, że znajdę sobie miejsce w tym świecie.
– Więc co tu robisz? – Tym razem ona nie mogła powstrzymać ciekawości.
Poczułam, jak na moje wargi wypływa nieposłuszny uśmieszek.
– Czekam.
– Na co?
– Na niego.
Zaśmiała się po raz kolejny.
– No to się nie doczekasz.
– Przecież musi tu przyjść po karty – zauważyłam błyskotliwie (a przynajmniej tak mi się wydawało).
Pokręciła głową.
– Jest gdzieś, niewiadomo gdzie. Ja biorę karty, idę do gabinetu i czekam aż przyjdzie.
– Pracujesz dla niego!
Odkrywcze. Bardzo. W myślach własnie przeklinałam się za moją śladową inteligencję – czy może jej brak.
– Oczywiście.
– Idę z tobą – zdecydowałam, nie tracąc czasu na pytanie o zgodę.
– Okej – zgodziła się, nie zawracając sobie głowy upominaniem mnie.
Czułam, że ją lubię. Bardzo.
– Jestem Melanie. Możesz mi mówić Mel. – rzuciłam, kiedy stałyśmy w windzie.
– Jestem doktor Hadley. Możesz mi mówić Trzynastka – odparła.
– To nie imię – zauważyłam urażona i zdeterminowana, żeby dowiedzieć się czegoś o tej kobiecie.
Wzruszyła ramionami z krzywym uśmiechem. Wiem o czym myślała. Ludzie cały czas mieli mnie za dziecko. Faktycznie, byłam nim. Czasami. Przez większość czasu czułam się jednak jak trzydziestolatka po przejściach. Powinnam iść do psychologa? Powiedzcie mi coś, o czym nie wiem.
– Nie spoufalam się.
– Szkoda – mruknęłam z nieco ironicznym uśmiechem.
W milczeniu podążyłyśmy korytarzem. Zerknęła przez szklane drzwi.
– House już jest – zauważyła zaskoczona. Podążyłam za jej wzrokiem. Faktycznie, siedział tam, przy stole, otoczony przez trzech innych mężczyzn.
Podeszłam za nią do drzwi. Już miała je otworzyć, kiedy spojrzała na mnie z dziwnym wyrazem twarzy, którego nie umiałam zidentyfikować.
– Mam na imię Remy.
A potem nacisnęła klamkę.
Weszłam za nią do gabinetu i natychmiast poczułam na sobie wzrok czterech par oczu. Męskich oczu. Ostatni raz przedstawiciele płci brzydkiej – choć mówiąc uczciwie nie zawsze – gapili się na mnie tak intensywnie na szkolnym konkursie wokalnym, kiedy to ciocia Lucy, która naoglądała się za dużo MTV, stwierdziła, że muszę wyglądać jak „mała gwiazdka”. Nigdy jej tego nie wybaczyłam. Trauma po różowej, obcisłej sukience była zbyt wielka. A minęły dopiero dwa lata od tego wydarzenia. Potem nauczyłam się bardziej zdecydowanie stawiać opór przeciwko takim rzeczom. O, tak, bez dwóch zdań…
W każdym razie, spojrzenia mężczyzn przypomniały mi, że stoję na środku gabinetu faceta, z którym musiała bardzo poważnie pogadać, nie wydając z siebie ani słowa i sprawiając wrażenie raczej mało rozgarniętej.
Tymczasem Remy przeszła przez pokój i położyła na stole karty, mówiąc jednocześnie:
– Mam dla ciebie to, czym Cuddy usiłuje wypełnić twój czas, żebyś przypadkiem nie rzucił się na nowy sezon General Hospital zamiast na przychodnię. No i jest jeszcze przesyłka specjalna. – Ruchem dłoni wskazała na mnie, a ja poczułam się oceniana.
– Czyżbyś próbowała wygrać z Cuddy i przyprowadziłaś własną propozycję pacjentki? – zgadywał niski facet stojący blisko wejścia.
Trzynastka przewróciła oczami, siadając wygodnie na krześle przy biurku.
– Jedyny objaw, jaki u niej widziałam to skrajny masochizm, skoro chciała tu przyjść na własne życzenie.
Uśmiechnęłam się delikatnie i stwierdziłam, że blondyn przy oknie zrobił to samo. House tymczasem odchylił się wygodnie w fotelu i spojrzał prosto na mnie.
– Na własne życzenie to możesz mi co najwyżej zrobić masaż pleców. Jeśli chcesz diagnozy to ustaw się w kolejce, nie damy się przekupić. – Zamilkł na chwilę. – No niech będzie, zależy co masz do zaoferowania – zakończył z szelmowskim uśmiechem.
– Gdyby tu była Cameron – zaczął murzyn.
– To powiedziałaby, że to jeszcze dziecko i jestem niemoralny. Tak, znamy to. Więc to dobrze, że jej tu nie ma, prawda? – przerwał mu House.
Ja w tym czasie przeklinałam w duchu swój opóźniony zapłon i postanowiłam odgryźć się House’owi w odpowiedzi na jego sugestię.
– O, nie wiedziałam, że związki kazirodcze są w modzie.
Byłam bardzo zadowolona z efektu. Blondyn natychmiast pochylił się do przodu i wbił we mnie zdumiony wzrok, niski typek sprawiał wrażenie jakby w ogóle nie zrozumiał o co mi chodziło, Remy otworzyła szerzej oczy i rzuciła mi spojrzenie z kategorii „i czemu wcześniej nie wspomniałaś”? Tylko murzyn zdawał się być raczej nieporuszony i spokojnie uniósł brew do góry. House z kolei… Cóż, powiedzmy, że chyba miał zamiar wysłać mnie na oddział psychiatryczny.
– Czy jest tu jakiś lekarz? – zapytał teatralnie zmienionym głosem. – Dziewczynka ma urojenia!
Uśmiechnęłam się z zadowoleniem. Skoro tak chciał pogrywać to kim ja byłam, żeby się mu sprzeciwiać? A gdyby tak… W oczach podwładnych… Nie, nie powinnam mu tego robić, nikomu, ale z drugiej strony to było zbyt kuszące, by się temu opierać. Moja natura wzywała mnie do współpracy.
– No dobra, daj już spokój tato, nie zgrywaj się – powiedziałam zblazowanym tonem. – Nie ma na to czasu, przecież nie przychodziłabym tu gdyby to nie było ważne, nie?
Miny czwórki młodych lekarzy były bezcenne, a zwężające się powieki House’a stanowiły nagrodę.
– Dobra, kto cię nasłał? Wilson, Cuddy? Nieważne ile ci dali, ja dam więcej, jeżeli będziesz współpracować – zaczął mówić, a po jego oczach poznałam, że w głowie układał już jakiś plan.
– Tato! – wykrzyknęłam z wyrzutem. – Przestań się wygłupiać, sytuacja jest krytyczna!
House patrzył się teraz na mnie jakbym była niezrównoważona psychicznie… Może i miał rację.
– Okej, koniec żartów. Foreman, masz szczęście, dziś ty prowadzisz zespół. Zajmijcie się tymi przypadkami od Cuddy. A ty dzieciaku chodź tu. Porozmawiamy…
Kiedy czwórka lekarzy zostawiła nas w spokoju – aczkolwiek niechętnie i z ociąganiem, czego nie omieszkałam zauważyć – usiadłam sobie wygodnie w fotelu naprzeciwko House’a. Spojrzałam na niego, a on wbił we mnie wzrok jak jastrząb w niczego nie spodziewającą się ofiarę.
Hmm, może i było mi trochę nieswojo, ale hej, nie miałam zamiaru porównywać się do myszy, czy czegoś!
Uśmiechnęłam się więc z samozadowoleniem w oczach i czekałam na pytanie, które powinien mi w tym momencie zadać.
Nie doczekałam się.
– Dam ci pięćdziesiąt dolców jeśli pomożesz mi wkręcić Cuddy i Wilsona – zaproponował.
– Niemoralne – odparłam natychmiast z szerokim uśmiechem.
– Niemoralne propozycje to ja mogę dopiero zacząć składać – oświadczył.
Oparłam się wygodniej.
– Raczej nie skorzystam.
– Raczej? – podchwycił z krzywym uśmiechem.
Zaśmiałam się. No, to było ciekawe.
– Daj spokój, wiem, że się zgrywasz.
Uniósł brwi.
– Interesujące. – Milczał dłuższą chwilę. – No dobra dzieciaku, żart fajny, a teraz wyjaśnij o co ci chodzi.
Skrzywiłam się lekko. Miałam nadzieję odkładać tę rozmowę jeszcze trochę, no ale skoro się upierał…
– Dobra – powiedziałam autorytatywnym tonem. – Krótko mówiąc: jesteś moim ojcem.
Westchnął ze zniecierpliwieniem.
– Tak, tę część mieliśmy już sobie odpuścić. Serio pytam.
– A ja serio odpowiadam.
Spojrzał na mnie z lekkim niedowierzaniem.
– Nie ma szans – stwierdził chłodno, przyglądając mi się uważnie. – Ile ty masz lat, dzieciaku?
– Szesnaście. Imię też mam. Jestem Melanie. Mel.
Czekałam na jego reakcję, ale ona długo nie następowała. Przyglądał mi się uważnie chyba przez pięć minut, a ja nie śmiałam przerwać ciszy. Nie w momencie, kiedy najwyraźniej starał się przetrawić zasłyszane informacje. Nie wyglądał na zachwyconego, jeśli chcecie znać moje zdanie…
– Niemożliwe – oznajmił wreszcie.
Uniosłam brwi. I to nad tym słowem myślał przez ostatnie… siedem minut?
– Jak to? – zapytałam, oczekując jakichś – jakichkolwiek – wyjaśnień.
– Niemożliwe. Masz szesnaście lat, a to oznacza, że niecałe siedemnaście lat temu musiałbym zapłodnić twoją matkę. Niemożliwe.
Uniosłam brwi. No, to mi się nie uśmiechało – podszedł do sprawy poważnie, przemyślała kwestię i mówił, że… niemożliwe? No halo, coś jest nie tak! Ciocia nie mogła się mylić, no. Może i do najbardziej rozgarniętych i odpowiedzialnych osób nie należała, ale kłopotów z pamięcią i rozpoznawaniem twarzy nigdy nie miała. Chyba.
– Och. – To wszystko na co było mnie stać. – No to chyba mam problem…
House wpatrywał się we mnie uważnie.
– Sorry mała, akcja szukamy tatusia się nie powiodła, wracaj do domu.
Skrzywiłam się lekko.
– Nie mam ani domu, ani mamy – burknęłam zirytowana.
Uniósł brew.
– O, opowiedz, no dalej, nie mogę tego przepuścić? Ucieczka z domu, wpadka i nieprzewidziana ciąża, może mama cię wywaliła? Opowiadaj, nie opuszczaj pikantnych szczegółów. – Uśmiechnął się złośliwie.
No, był irytujący, nie powiem… Ale dobra, chciał grać, to proszę bardzo, nie ma sprawy, ja się mogę zabawić… W końcu teraz i tak nie miałam już nic do stracenia, nie?
– Jasne. Mam zacząć od tego jak na pogrzebie matki potknęłam się i wpadłam do dołu z trumną kiedy chciałam wrzucić tam kwiatka? – zapytałam sarkastycznie.
Chyba lekko go zatkało. Ha, poskutkowało… Co prawda wtedy mi do śmiechu nie było, przeżyłam traumę zanim mnie wyciągnęli. Miałam pięć lat. No, ale teraz było zabawnie, nie? Wtedy też to trochę rozruszało atmosferę…
Gapił się na mnie dłuższą chwilę.
– Okej. Czyli mamy nie ma. Dramatyczna ucieczka z domu dziecka?
Uśmiechnęłam się krzywo.
– Znowu pudło Sherlocku. Mieszkałam do tej pory z ciotką, ale teraz dostała propozycję pracy w Australii i musiała wyjechać. Ja nie miałam zamiaru opuszczać Stanów, więc chciałam znaleźć ojca i z nim zamieszkać. Czy coś.
W końcu co mi szkodziło żeby mu to opowiedzieć? Przecież skoro nie był moim ojcem to i tak mieliśmy się nigdy więcej nie spotkać. Co prawda był trochę dziwną osobą do zwierzeń, ale…
Kto by się tam tym przejmował?
– No ale już ustaliliśmy, że ja nim nie jestem – zauważył House. – Skąd w ogóle taki pomysł?
– No, ciotka widziała raz tego mojego ojca. Kiedy mama się z nim spotykała, zanim zaszła w ciążę. Mama wtedy pracowała właśnie w tym szpitalu. Ciotka mi cię pokazała kiedy wchodziłeś do budynku, mówiła, że to ty…
Diagnosta uniósł brwi.
– Więc pewnie chodziło o kogoś, kto przechodził tamtędy w tym samym czasie. Zwróciłaś uwagę…?
– Nie – przerwałam mu.
– Hmm… – zamyślił się. – Może być zabawnie…
– Co masz na myśli? – zapytałam, pełna najgorszych przeczuć.
– Myślę, że pomogę ci znaleźć tatusia – oznajmił i wyszczerzył się radośnie.
Dlaczego miała wrażenie, że propozycja pomocy z ust tego człowieka nie wróżyła niczego dobrego a uśmiech napawał mnie obawą nawet nie o swoje życie, ale o życie kogoś innego już tak? Niezależnie od tego, wbrew instynktowi samozachowawczemu i jakiemukolwiek rozsądkowi, oświadczyłam radośnie:
– Jasne, byłoby świetnie.
Rozpromienił się jeszcze bardziej, ciesząc się na nadchodzącą zabawę, a po mojej głowie kołatało się bardzo dobre pytanie, a mianowicie: „w co ja się wpakowałam?!”


cdn.



_________________
"Może wariaci to tacy ludzie, którzy wszystko widzą tak, jak jest, tylko udało im się znaleźć sposób, żeby z tym żyć."

W. Wharton "Ptasiek"

PostWysłany: Nie 19:46, 12 Wrz 2010
scribo
Kochanka klawiatury
Kochanka klawiatury



Dołączył: 25 Lut 2009
Pochwał: 12

Posty: 748

Powrót do góry




Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Inspirowane "Zapaśnikiem" i rozmowami z Bartusiem :)



Tak więc zaprzedawszy duszę diabłu – tudzież zgodziwszy się na układ z House’em – ramię w ramię z moim pomocnikiem weszłam do pokoju, w którym siedziała już reszta zespołu. Wszyscy wpatrywali się w nas z uwagą, nawet murzyn – nie, nie dyskryminuję grupy etnicznej, po prostu… och, no niech będzie, nie pamiętam jak się nazywał – który zdaje się próbował nie okazywać zainteresowania.
Nie byłam pewna o co właściwie im chodzi, dopóki ten niski się nie odezwał:
– Okej, co się stało? W ten sposób nie uśmiechasz się nawet na Boże Narodzenie, o urodzinach nie wspominając. Albo wygrałeś na loterii, albo ona ma umiejętności większe niż jej wiek by na to wskazywał.
House rzucił mu wesołe spojrzenie.
– Nie każdy ma twoje preferencje Humbercie! – wykrzyknął z teatralnym oburzeniem.
Niski uniósł brwi, a Remy zaśmiała się i oznajmiła:
– Nie jego liga, on woli doświadczone.
Niski prychnął, ale nie wyglądał na szczególnie urażonego.
Blondyn przewrócił oczami i wyszczerzył zęby, a murzyn spojrzał w sufit i westchnął z rezygnacją.
Wiecie co? Coraz bardziej mi się tam podobało.
– No dobra, wszystko fajnie – zaczął blondyn – ale przypadki banalne, wystarczyły diagnozy różnicowe i już wszystko rozwiązane. Więc teraz możemy się zająć ciekawszymi rzeczami, to jest na przykład tym czemu nam nigdy nie powiedziałeś, że masz dziecko? – W tym momencie wyszczerzył się jeszcze szerzej. Przez głowę przemknęło mi, że miał ładny uśmiech, ale… natychmiast się otrząsnęłam. No bez przesady…
– To nie moja córka – oświadczył swobodnie House. – Ale skoro tak namiętnie się dopytujesz o coś do roboty, to mam dla ciebie zajęcie. Idź do Cuddy po listę pracowników sprzed siedemnastu lat i porównaj ja z obecną. Oprócz tego sprawdź mi okres pracy… – tu zamilkł na chwilę i spojrzał na mnie znacząco.
– Hellen Lennox – dokończyłam.
Blondyn uniósł brwi.
– Po co?
– Powiedzmy, że spełniamy dobry uczynek.
– To znaczy?
– To znaczy, że House ma dzień dobroci dla sierotek – oznajmiłam z krzywym uśmiechem na twarzy. Zawsze lubiłam być szczera i obserwować reakcje jakie to wywoływało.
House uśmiechnął się szeroko.
– Poszukiwania czas zacząć! – oznajmił, zacierając ręce.
Złowiłam spojrzenie Remy. Rozbawienie mieszało się z lekką konsternacją, a ta ostatnia przypomniała mi, że nie mam aktualnie gdzie się podziać. Przynajmniej dopóki House nie wymyśli czegoś w związku z moim ojcem.
– To fajnie i w ogóle – zaczęłam swobodnym tonem, zabierając się do rozpoczęcia kampanii na rzecz miejsca do spania. – Miło z waszej strony, ale jest jedna kwestia, która chwilowo nie znalazła rozwiązania…
Pięć par oczu skupiło się na mnie. Tak, zawsze kochałam występować przed publiką…
– Jak wiecie…
– Albo i nie – wtrącił House.
– …obecnie nie mam domu, do którego mogłabym wrócić, ani ojca, do którego mogłabym się zwrócić – kontynuowałam niezrażona. – Jestem wam wdzięczna za pomoc w jego poszukiwaniach i tym bardziej głupio mi was o to prosić, ale czy któreś z was nie ma może wolnej kanapy? Nie potrzebuję wiele miejsca, a… – Cóż, nie ukrywajmy, byłam urodzoną aktorką. Aż mi samej łezka zakręciła się w oku…
– Daruj sobie – przerwał mi House. – Z takimi tekstami to sobie wyjeżdżaj do Wilsona, ale nie do nas.
Hmm, najwyraźniej mój występ nie zrobił na nich zbyt wielkiego wrażenie… Niewrażliwi na prawdziwą sztukę!
Remy zaśmiała się.
– U mnie znajdzie się jakieś miejsce.
– Świetnie! – ucieszyłam się. No, skoro to już miałam za sobą, to mogłam oddać się temu, co lubiłam najbardziej… Dobrej zabawie! Jakoś nie miałam wątpliwości, że poszukiwania ojca z House’em i z jego ekipą będą zabójczą rozrywką…
Dosłownie!
Tymczasem blondyn podniósł się z krzesła i wyszedł, najprawdopodobniej w celu wykonania poleceń House’a. Zajęłam jego miejsce i powiodłam wzrokiem po zebranych.
– Dobra, to co teraz? – zapytałam wesoło.
Odezwała się Remy.
– Nurtuje mnie pewna sprawa… Przecież nie możesz być całkiem sama, co? To znaczy… Opieka społeczna by się tobą zajęła gdybyś nie miała już nikogo, więc czemu tak na gwałt szukasz ojca? Musisz mieć dom.
Skrzywiłam się lekko.
– No niby mam, wujek Tom chętnie by mnie przyjął i w ogóle, ale ni e uśmiecha mi się mieszkanie z nimi. Moi kuzyni są okropni, a oni w ogóle mają dom na jakimś za przeproszeniem zadupiu – wyjaśniałam. – Więc jeśli nie znajdziemy mojego ojca to będę musiała tam pojechać, a to… no, nieszczególnie napawa mnie optymizmem i radością z życia.
Zaliczyłam podejrzliwe spojrzenie House’a.
– Co właściwie masz na myśli mówiąc, że twoi kuzyni są okropni?
W tym momencie to ja posłałam mu podejrzliwe spojrzenie.
– Co masz na myśli pytając mnie o to? – odezwałam się ze sporą dozą ostrożności w głosie.
– No wiesz… Czasami duzi chłopcy lubią bić małe dziewczynki… czy coś…
Uniosłam brwi. Złośliwy uśmiech podpowiadał mi, że tylko mnie podpuszczał, ale z drugiej strony…
– Czy coś? – zapytałam sugestywnym tonem. – Masz w tym doświadczenie?
– No wiesz! – wykrzyknął z teatralnym oburzeniem.
Zaśmiałam się wesoło, przy akompaniamencie w postaci Remy i niskiego.
– Okej, to skoro już ustaliliśmy tę kwestię, to co robimy teraz? Jakieś pomysły?
Diaboliczny uśmiech House’a mówił sam za siebie.
– Na razie czekamy na powrót Chase’a. A potem… A potem zaczniemy się bawić.
Wtedy odezwał się ciemnoskóry typ, który złapał za leżące na stole karty pacjentów i stwierdził chłodno:
– Cóż, niech przynajmniej jedno z nas wykonuje swoje obowiązki. Ktoś musi podać im lekarstwa i poinformować o diagnozach…
Remy rozparła się wygodniej na krześle i rzuciła w jego kierunku:
– No daj spokój, wyluzuj trochę. Może być fajnie.
Spojrzał na nią ostro, zapewne ostrzej niż zamierzał.
– Bo ty lubisz się bawić.
I wyszedł, zostawiając Remy zaskoczoną, z na wpół otwartymi oczami.
– Mrau! – skwitował House.
– No, mi tam on kota nie przypomina – zaśmiałam się, z zaledwie malutką dozą złośliwości.
– Więc jeszcze niewiele wiesz – odpowiedział House, scenicznym szeptem. – Trzynastka może ci coś na ten temat opowiedzieć…
Zarobił tym samym wściekłe spojrzenie zmrużonych oczu – oj, ona przypominała rozdrażnioną kocicę, nie powiem…– oraz moje zainteresowanie. No hej, w końcu kto by się nie zaciekawił?
– O? Jesteście razem? Nie wyglądacie… – Nie chciałam być niegrzeczna, no ale… Oni? Razem? Bez żartów, góra lodowa wydaje się być mniej oziębła, a kij od szczotki bardziej wyluzowany…
– Byliśmy – burknęła, raz po raz rzucając wściekłe spojrzenia swojemu pracodawcy.
– I co się stało? – spytałam natychmiast. Hmm, że wchodziłam z butami w nie swoje sprawy? No cóż, jak dotąd nikt mnie nie powstrzymywał…
– Auć, drażliwe pytanie! – wykrzyknął House ze złośliwym uśmiechem.
– Wcale nie – odparowała Remy. – Wspólna praca nie sprzyja związkom. Mój nie skończył się tak znowu tragicznie, nie, House?
Diagnosta pokiwał głową z tylko trochę złośliwym uśmiechem.
– O tak… Zapytaj Chase’a.
– A co z nim się stało?
House zastanawiał się przez chwilę.
– Obejrzyj tysiąc dwudziesty piąty odcinek General Hospital – oświadczył wreszcie, zadowolony z siebie.
Wzniosłam oczy do sufitu, poświęcając należytą uwagę odpryskującemu tynkowi. Doprawdy, ten człowiek był niemożliwy…
– No ale – zaczął House – wiesz, że nie możesz tu zostać wiecznie? Zaraz tu wpadnie Cuddy, proponując mi, żebym zajął się przychodnią lub czymś innym, acz równie bezsensownym…
– Jak choćby wykonywaniem swoich obowiązków…? – zapytałam z lekkim znużeniem.
– Właśnie! – zgodził się ochoczo, a Remy parsknęła.
Wówczas odezwał się milczący dotąd niski typek:
– Więc może wszyscy dyskretnie udamy się…
– No, ty się udasz do przychodni! – wszedł mu w słowo House, błyskając kolejnym genialnym planem i wręczając mu plakietkę z napisem „Gregory House, M.D.” – Mój dyżur tylko na to czeka…
Gdyby wzrok mógł zabijać, House’owi zapewne śmierć by nie groziła, ale kastracja już owszem. Niemniej, bez słowa sprzeciwu – który, patrząc na House’a i tak byłby całkowicie i kompletnie bezsensowny i nieefektywny – wyszedł z nieszczęśliwą miną.
Tymczasem House przeciągnął się i zamyślił.
– No dobra, moje panie, zostałem ja sam i wy dwie, układ idealny, nie sądzicie?
Remy parsknęła.
– Tak myślałam, że brakowało ci w zespole jeszcze jednej dziewczyny.
– Hej, hej, hej, ty się nie odzywaj, bo tobie taki układ pasuje najbardziej, Trzynastko! – oznajmił z diabolicznym uśmiechem.
Zarobił rozbawione spojrzenie Trzynastki oraz mój zdumiony wzrok. Czyżby…?
– No, ale jak mówiłem, nie możemy tu zostać wiecznie. Dzieciaku, pójdziesz z Trzynastka, dokądkolwiek ona postanowi uciec przed pracą, a ja… Ja… Która godzina?
– Dwunasta osiemnaście – odparłam natychmiast, patrząc na zegarek na moim nadgarstku.
House poderwał się jak oparzony.
– Od trzech minut leci General Hospital! – wykrzyknął i już go nie było.
Hmm, nigdy nie sądziłam, że o lasce można poruszać się tak szybko. To chyba kwestia tych butów, adidasy robią swoje…
Tymczasem Remy też wstała, wiec podniosłam się i ja.
– Poszedł do sali projekcyjnej – stwierdziła wesołym tonem, a ja uśmiechnęłam się delikatnie. Ten facet był nieobliczalny.
– To co robimy? – zapytałam, pełna nadziei na coś… coś ciekawego. Nie, nie, nie, wiem co sobie pomyśleliście! Żadnych skojarzeń! Wy… Do czego zmierza ten świat…
– Proponuję małe wagary – uśmiechnęła się szeroko.
– O? A nie macie jakichś, ja wiem, obowiązków? – zapytałam, bardziej dla picu niż z rzeczywistej potrzeby i obowiązku.
Zaśmiała się swobodnie.
– Dopóki House nie weźmie przypadku nie mamy żadnych obowiązków. To znaczy… Jest przychodnia, ale kto by się tym przejmował. Właśnie wyrobiliśmy dwutygodniową normę pacjentów, więc mamy spokój.
– No, to w takim razie gdzie idziemy? – zapytałam, już ciesząc się na dobrą zabawę.
– Myślę, że do cukierni na początek. Umieram z głodu! – oznajmiła.
– Nie jadłaś śniadania? – zdziwiłam się. – Dopiero dwunasta…
Pokręciła głową.
– Nie zdążyłam, zaspałam…
– A po co się tak spieszyłaś, skoro House i tak zawsze się spóźnia? – zapytałam zdumiona.
– To, że on może, nie oznacza, że my też?
Uśmiechnęłam się domyślnie.
– Koruuupcjaaa… – zanuciłam pod nosem. – Oczywiście niekoniecznie w formie pieniądza.
Taaak, znamy to. Byłam tylko ciekawa czy to kwestia szefa, układów wśród personelu czy może jeszcze czegoś innego? Zresztą, kto to tam wie? Ważne, że działa.
Remy zaczęła się śmiać.
– Dziewczyno, gdzie ty byłaś wcześniej?
Uśmiechnęłam się pod nosem.
– Ot, tu i tam… Latałam z kwiatka na kwiatek…
W tym momencie zaczęła się śmiać jeszcze głośniej, a ja dopiero po chwili ogarnęłam o co jej chodziło…
– Hej! – wykrzyknęłam z oburzeniem. – Ja nie o tym… – zaczęłam, ale urwałam, kiedy przerwał mi kolejny wybuch śmiechu. Dałam spokój jakimkolwiek bezcelowym zaprzeczeniom i pokręciłam z rezygnacją głową. Ech… Mówiłam już, że ten świat zmierza do upadku? No słowo daję, za kilkanaście lat będziemy mieć globalny harem zamiast zwykłej, ludzkiej populacji!
Wciąż z uśmiechami na ustach opuściłyśmy szpital, po drodze zostawiając fartuch Remy w szatni. Przeszłyśmy przez ulicę i weszłyśmy w ciasną alejkę miedzy domami, naprzeciwko parku. Po pięciu minutach spaceru i rozmowy o niczym doszłyśmy do ładnej, małej kameralnej knajpki. Wystrój przypominał mi widziane w filmach kawiarnie na rogach paryskich ulic.
Weszłyśmy do środka i zamówiłyśmy naleśniki z serem i malinami – Remy – i tortillę –ja. Uwielbiam meksykańską kuchnię. Jak się okazało, ona też.
– Zasadniczo uwielbiam meksykańskie jedzenie, ale w kinie wezmę popcorn a nie nachos – stwierdziłam, pukając rytmicznie palcami w blat stolika.
Kobieta uśmiechnęła się i pokiwała głową.
– Ja to samo. A samo nachos… – W tym momencie zaczęła się cicho śmiać, a ja patrzyłam na nią z lekka obawa o jej zdrowie psychiczne. A zdążyłam ją już polubić… Cóż, podejrzewam, ze mogłabym ja odwiedzać w szpitalu, ale to jednak nie to samo, no nie? Moje rozmyślania przerwał jej głos:
– Wybacz, ale coś mi się przypomniało.
Domyślam się, że na mojej twarzy malował się jeden, wieki znak zapytania, bo od razu wzięła się za wyjaśnienia.
– „Nachos” to nazwa takiego klub ze striptizem, w którym kiedyś byłam z Foremanem… – wyjaśniła z krzywym uśmiechem.
Gapiłam się na nią z pół-otwartymi ustami.
– Chodziłaś ze swoim facetem do klubu ze striptizem…?
Zaśmiała się ponownie.
– Och, szukaliśmy pań na wieczór kawalerski Chase’a. Wiesz, misja od House’a…
– Okej, to wszystko wyjaśnia – wyszczerzyłam się radośnie. – A co do klubów tego typu… Przypomina mi to o filmie, który ostatnio oglądałam. „Zapaśnik”, mówi ci to coś?
– Czy mówi? Żartujesz sobie? Przecież to film Aronfonsky’ego!
– Nie mów, że też go uwielbiasz? – zapytałam z błyszczącymi oczami. Kurczę, lubiłam ja coraz bardziej… I to chyba był jeden z momentów, które sprawiły, że przestałam dopuszczać do siebie możliwość, że ojciec może nie zechcieć pozwolić, żebym z nim zamieszkała… Ale to nie było istotne w tamtym momencie.
– No pewnie! – powiedziała z entuzjazmem. – No, ale co z tym „Zapaśnikiem”? Bo powiem ci szczerze, że jeszcze go nie widziałam, ale planuję obejrzeć.
– Cóż, chciałam właśnie do niego nawiązać mówiąc, że główny bohater jest częstym gościem w klubie „go-go”, ale nie wiem, czy to jest najlepsza reklama na chwilę obecną…
– Żartujesz? Mniaaamma…
I wierzcie lub nie, ale w tym momencie zakrztusiłam się tortillą, bo nie miałam najmniejszych wątpliwości, że ostatnie słowo nie było skierowane pod adres naleśników z serem…
– Żartuję przecież! – zaśmiała się, widząc moje spojrzenie, a moje serce wróciło do normalnego biegu.
– Kobieto! Ja jestem delikatnego zdrowia, chcesz mnie o zawał przyprawić?! – Teatralne oburzenie zawsze spełniało swoją rolę.
– Więc dobrze, że jest tu lekarz, nieprawdaż? – Puściła mi oko, a ja się uśmiechnęłam.
W tym momencie, biorąc do ust następny kęs tortilli, upewniwszy się, że nie ma zamiaru zaskoczyć mnie podobną rewelacją, zamyśliłam się nad sytuacją jaka miała miejsce. No cóż, nie ulegało wątpliwości, że hetero to ona nie jest. Nie, żebym miała coś przeciwko, to było interesujące. Tak, TYLKO interesujące. Nie miejcie niegrzecznych myśli…
Tymczasem Remy uśmiechnęła się do mnie przekornie znad swojego talerza i odezwała się:
– Okej, okryjmy to zasłoną milczenia.
– Mówi się spuśćmy… – zaczęłam ją poprawiać ze złośliwym uśmiechem na ustach, kiedy nagle urwałam i zaczęłam się śmiać, tak samo jak i ona.
– Nie bez powodu nie chciałam używać tego wyrazu… – wyksztusiła z siebie pomiędzy kolejnymi napadami śmiechu.
Z nami chyba było coś nie tak…
Ta niekoniecznie jednoznaczna rozmowa pewnie jeszcze trochę by trwała gdyby nie to, że w tym momencie przerwała nam komórka Remy.
Kiedy skończyła rozmawiać uśmiechnęła się do mnie wesoło i oznajmiła:
– Wracamy do szpitala. Gotowa żeby zacząć poszukiwania?
– Chyba nie mam innego wyjścia, nie? – zapytałam z krzywym uśmiechem.
Uniosła brwi.
– Przecież tego właśnie chcesz, no nie?
Odwróciłam wzrok.
– Pewnie. Ale… nie zawsze wszystko układa się tak, jak tego chcemy, nie?
Przez chwilę patrzyła na mnie w milczeniu, a potem na jej twarz wypłynął pełen satysfakcji uśmiech:
– Wiesz co? Pracując u House’a można nauczyć się pewnej ważnej rzeczy: jedyną zasadą jest to, że nie ma żadnych zasad. Kiedy czegoś bardzo chcesz, nawet jeśli wszystko będzie szło nie tak, nie ma powodu, byś po to nie sięgnęła.
W tamtym momencie parsknęłam trochę powątpiewająco, a trochę potwierdzająco, ale w głębi duszy wzięłam te słowa na poważnie. Ani ja, ani Remy nie wiedziałyśmy w tamtej chwili, że jeszcze obie będziemy tego żałować…


cdn.



_________________
"Może wariaci to tacy ludzie, którzy wszystko widzą tak, jak jest, tylko udało im się znaleźć sposób, żeby z tym żyć."

W. Wharton "Ptasiek"

PostWysłany: Pon 19:53, 13 Wrz 2010
scribo
Kochanka klawiatury
Kochanka klawiatury



Dołączył: 25 Lut 2009
Pochwał: 12

Posty: 748

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Aaaaaa!!!!
Świetne! Pisz szybko kolejne części, to jest genialne. :P



PostWysłany: Wto 13:47, 14 Wrz 2010
basiag95
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 01 Lut 2010

Posty: 97

Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Inne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Mapa użytkowników | Mapa tematów
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Czas generowania strony 0.04334 sekund, Zapytań SQL: 16