All I want for Christmas is you...
Płatki śniegu powoli opadały na powierzchnię ziemi. Wirowały niczym baletnice, wykonując coraz to bardziej skomplikowane piruety. Odziane w nieskazitelnie białe stroje, tańczyły ostatni taniec swojego życia. Miały swój świat, własny świat, do którego wstęp był zakazany pozbawionym marzeń ludziom. Opadały coraz niżej i niżej, przyciągane ciepłem rozgrzanej ziemi. Ostatkami sił próbowały wzbić się w powietrze, za wszelką cenę pragnąc opóźnić swój koniec. Przeciwnik jednak był zbyt silny i pozbawiony skrupułów. Wiatr, ten sam, który wprawiał je w ruch, teraz był katem, zabierającym wszystko, co posiadały. Zlewały się w jedną całość z ziemią, wodą, innymi płatkami… Stanowiły jedność. Niepodzielną całość.
Przyglądał im się z zamyśleniem, odpływając gdzieś daleko. W świat, w którym wszystko wyglądało inaczej. W którym nie był tylko gburowatym, aroganckim kaleką, nienawidzącym życia. W którym nikt nie przerywał mu w najlepszych momentach. W którym mógł być z…
- House! - głośny krzyk Wilsona sprowadził go z powrotem na ziemię. Wrócił myślami do miejsca, w którym obecnie się znajdował. Nie czas na bujanie w obłokach, nadchodzi Wielki-Psychoterapeuta-Znający-Całą-Prawdę-O-Tobie.
- House, dlaczego nie możesz chociaż raz spędzić balu razem z nami? - zapytał onkolog, stając obok przyjaciela.
- Z reniferami?
Greg patrzył na przyjaciela, który na głowie miał doczepione rogi renifera. Nie lubił świąt. Nie lubił tej całej szopki, którą ludzie odstawiali. Głupota, pomyślał. W jednym dniu w roku wszyscy byli dla siebie aż nadzwyczaj mili, udając, że zapomnieli o wyrządzonych krzywdach. Głupota.
- Dlaczego tak bardzo nie lubisz świąt?
Zaraz się zacznie, pomyślał House. Ciekawe co tym razem wymyślił...?
- Nie wiem, ale ty na pewno zaraz mi powiesz. Prawda, Jimmy?
Onkolog wpatrywał się przez chwilę w przyjaciela. Nie rozumiał, jak można tak bardzo nienawidzić Bożego Narodzenia.
- Myślisz, że jeśli przez jeden dzień, jeden jedyny dzień w roku, będziesz dla kogoś miły to twoja reputacja legnie w gruzach? Nie jesteś w stanie pojąć magii, tej aury, którą wytwarzają. A, według ciebie, jeśli nie jesteś w stanie czegoś zrozumieć to jest to pozbawione sensu. Jest głupie. Bezsensownie głupie. Próbujesz uciekać przed wszystkim, co mogłoby pokazać, że jesteś dobrym człowiekiem, House. Dlaczego tak bardzo pragniesz to ukryć? Boisz się, że ktoś odkryje twoje słabości? Boisz się, że ktoś to wykorzysta?
Diagnosta ziewnął przeciągle.
- Tak, tak, Jimmy. Masz rację. Jestem zwykłym tchórzem. Boję się świąt. Słyszałem, że wściekłe renifery grasują wtedy po całym mieście, a towarzyszy im psychopatyczny morderca w czerwonym stroju. Ponoć na pierwszy rzut oka wygląda na miłego staruszka, ale pozory mylą. W wiadomościach mówili, że wraz ze swoją armią ożywionych zabawek zaatakował supermarket.
Wilson patrzył na przyjaciela z uśmiechem. On nigdy się nie zmieni. Nigdy.
- Chodź, wypijemy po szklaneczce szkockiej - powiedział, rezygnując z analizowania jego zachowania. Przynajmniej raz w roku mógł sobie odpuścić, prawda?
- Dobra szkocka nie jest zła - odpowiedział House, podążając za przyjacielem w kierunku wyjścia. Opuszczał swoją oazę spokoju, swój dach. Czasem trzeba zmienić miejsce pobytu, no nie?
***
Obserwował ich. Dwie ekipy stały teraz razem, śmiejąc się i zaciekle rozmawiając. Stary skład wyraźnie zaprzyjaźnił się z nowym. Nawet Trzynastka i Cameron radośnie o czymś dyskutowały. Patrzył na nich. Na tych roześmianych ludzi, z którymi spędzał tak wiele czasu w ciągu roku. Patrzył, zastanawiając się, jak to możliwe, że połączyła ich przyjaźń.
- Podejdź do nich - usłyszał cichy głos w prawym uchu.
Odwrócił się. Zobaczył Lisę Cuddy, na której twarzy widniał promienny uśmiech. Wyglądała... olśniewająco. Musiał naprawdę się natrudzić, żeby ukryć swój zachwyt. Głęboki dekolt jak zawsze podkreślał jej kształtne piersi. Nie mógł oderwać od niej wzroku, jednak przemógł się i spojrzał w kierunku zespołu.
- Po co? Wystarczy mi, że widzę ich codziennie. Nie będę sobie zatruwał świąt.
- Idź - powiedziała, wycofując się.
Odwrócił się, ale jej już nie było.
Nie wiedział co robić. Był zdezorientowany. Po co mu mówiła, że ma do nich iść? Przecież wcale tego nie chciał. Nie miał zamiaru uprzykrzać sobie życia. Miał dość ich widoku. Dość.
Mimo to poczuł ukłucie w okolicach serca, kiedy patrzył na te roześmiane twarze. Złapał się nawet na tym, że miał zamiar tam iść.
- Idiota - powiedział pod nosem.
Sięgnął po kolejną szklankę szkockiej, pragnąc uciec od własnych myśli.
***
Ich spojrzenia się spotkały. Patrzył na nią bez kpiącego uśmieszku, bez ironicznego wyrazu twarzy. Po prostu patrzył.
- All I want for Christmas is you - zabrzmiał głos Mariah Carey.
Uśmiechnął się. Odpowiedziała tym samym.
Zbliżała się do niego. Szła pewnym krokiem, jakby nie zwracając uwagi na otaczający ją tłum ludzi. Szła, nie patrząc na to, co zrobią inni. Szła, bo postanowiła, że dziś zakończy tą całą historię. Szła, bo dziś znalazła w sobie siłę, żeby to zrobić.
- All I want for Christmas is you - wyszeptała wprost do jego ucha. Nie obchodziło ją to, że Wilson, w tych swoich śmiesznych rogach renifera, patrzył na nich pełnym ciekawości wzrokiem. Czy teraz cokolwiek innego było ważne?
- Tak, zgadzam się z tobą. Też jestem wszystkim, czego pragnę na gwiazdkę - odpowiedział z nutką sarkazmu w głosie.
Uśmiechnęła się. Bo kto by się nie uśmiechnął?
Ich spojrzenia ponownie się spotkały. Nie wiedział, co robić. Chciał ją pocałować. Cholernie tego chciał. Starał się nie patrzeć na jej pełne, piękne usta. Nie mógł jej pocałować tutaj. Nie przy tych wszystkich ludziach.
- Moja reputacja i tak już została narażona na szwank. Nie będę pogarszał sprawy - powiedział do siebie w myślach.
- Pieprzyć reputację - odpowiedział jakiś głos w jego głowie. Głos, który już nie raz pomagał, czy jak kto woli przeszkadzał, w podejmowaniu racjonalnych decyzji.
Pochylił się, składając na jej ustach szybki pocałunek. Bał się, że źle zrozumiał jej intencje. Czy mógł je źle zrozumieć?
Wszystkie wątpliwości zniknęły w momencie, kiedy oddała pocałunek. Oddała.
- House?! Cuddy?! - usłyszeli krzyk Wilsona.
Oderwał się od niej, uśmiechając się pod nosem. Ten człowiek zawsze ma wyczucie i pojawia się w najmniej odpowiednich chwilach. Teraz, kiedy zaczynało się robić ciekawie.
- Wilson?! Boże, jak ja cię dawno nie widziałem! Czekaj... Pięć minut to szmat czasu, prawda? - rzucił w jego kierunku House.
- Czy wy przed chwilą...? - zapytał zdezorientowany onkolog, nie zwracając uwagi na komentarz przyjaciela.
- Tak, uprawialiśmy przed chwilą dziki seks na środku sali - odpowiedział.
James patrzył na nich z lekko otwartymi ustami.
Cuddy nie odzywała się, wiedząc, że to niepotrzebne. W myślach starała się przeanalizować zaistniałą sytuację. House ją przed chwilą pocałował. Ona oddała pocałunek. Całowali się. Namiętnie się całowali. Czuła się jak żona marynarza, który wrócił z długiego rejsu. House. Ona. Ona. House. House i ona?
- ...prawda, Cuddy? - usłyszała końcówkę pytania zadanego przez House'a.
Przyjaciele wpatrywali się w nią z wyczekiwaniem. Cholera, o co on pytał? Nie chciała, żeby wyszło na jaw, że nie słuchała. Cholera.
- Prawda - zaryzykowała. Widząc reakcję onkologa zdała sobie sprawę, że popełniła błąd. Jimmy zaczerwienił się i odszedł szybko w kierunku zespołu. - Cholera - powiedziała do siebie.
- Naprawdę jesteś tak bardzo mnie spragniona? - zapytał z uśmieszkiem House. Tym swoim uśmieszkiem. Tym, który zawsze obwieszczał kłopoty. W co ona się wpakowała?
|