|
|
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat
:: Zobacz następny temat
|
Wiadomość |
Autor |
|
|
Jeszcze raz [11/11] [Z]
Tak, ja wiem, że jeszcze nei skończyłam "Walcząc", ale jakoś tak nie miałam na tamto weny. A ten pomysł już od jakiegoś czasu chodził mi po głowie... Cóż, będę pisać oba fiki na raz, zresztą "Walcząc" już sie niedługo skończy.
Pierwszy odcinek baardzo krótki, ale to w sumie bardziej prolog, wprowadzenie.
Odc. 1 "Pilot"
Czując złość zalewającą go falami, a przed oczami widząc czerwoną mgiełkę, zamiast zwolnić – przyspieszył. Motor przebijał się przez ciepłe, wrześniowe powietrze. Nienawidził takich chwil. Chwil, w których żałował wszystkich wyborów jakich dokonał – no, może prawie wszystkich. A to była jedna z nich.
– Gdybyś mógł cofnąć czas, zrobiłbyś to samo. Miałeś swoją szansę i ją zmarnowałeś. A teraz odwal się od mojego życia! – końcówkę wykrzyczała. Widział na jej twarzy, że zaraz pożałowała, że jej słowa były tak ostre, a w oczach, że usta mówiły nieprawdę.
Znów przerwał jej randkę, znów ją zniszczył. Była wściekła, ale nawet wtedy nie powinna mówić takich rzeczy, wspominać tego. Złamała zasady.
– Ty też nie możesz cofnąć czasu, ani swoich słów – powiedział chłodno.
Trudno mu było uwierzyć, że działo się to ledwie kwadrans wcześniej. Nienawidził jej i nienawidził siebie. Owszem, nie akceptował tego, że próbowała znaleźć sobie faceta, ułożyć życie, ale… Nie miała prawa twierdzić, że nie może się pogodzić z tym, że on swoją szansę zmarnował. Nie miała prawa, bo w ten sposób przyznawała, że miedzy nimi było coś więcej, i że to coś więcej nadal jest. Ale zepsute i nie do naprawienia.
Zacisnął zęby i zamknął oczy. Droga była pusta, nie bał się, że w coś wjedzie.
Nagle poczuł dziwny ucisk w klatce piersiowej, a potem ból całego ciała. Niski, wibrujący dźwięk dostał się do jego uszu. Nie wiedział co się dzieje, nie mógł otworzyć oczu. Miotał się wewnątrz, pozostając sparaliżowanym.
I wtedy poczuł, że twarz otula mu ciepłe powietrze, a on sam nadal siedzi na motorze, tyle, że tym razem stojącym. I dostrzegł jeszcze jeden niepokojący fakt – nie czuł bólu nogi. Nie, żeby narzekał. Ale z pewnością było to intrygujące.
Otworzył oczy. Zaraz… Znał to miejsce. Przed nim widniał gmach Uniwersytetu Michigan.
Uwielbiał ten budynek. A tamte kopuły… Od dawna nie widział tego miejsca. Może dlatego, że doznał tu zbyt dużo szczęścia? Może przez wzgląd na wspomnienia? To nie miało znaczenia. W tamtej chwili liczyło się tylko jedno – co on tam do cholery robił?!
Wtedy jego wzrok padł na transparent z napisem: „Witajcie w roku szkolnym 1983/84!”, a w umyśle wykiełkowało podejrzenie. Coś było nie tak. Powoli przenosił wzrok w dół. Najpierw napotkał motor – nie, nie ten na którym jechał. Yamaha RZ-250 z 1980 roku. Taką jeździł kiedy był na studiach. Podejrzenia w jego głowie nagle przybrały na sile. Przesunął wzrok z motocyklu na spodnie. Dżinsy. Zwykłe, czarne dżinsy. Na nogach adidasy. Niegdzie nie było laski. Powyżej spodni koszula – też czarna. Oczywiście nie wyprasowana, tylko wymięta, z podwiniętymi rękawami i niedopięta. Kiedyś często takie nosił.
Coś było zdecydowanie nie tak. No i… Co z bólem nogi? Sięgnął do kieszeni, gdzie zwykle nosił Vicodin – natrafił jedynie na pęczek kluczy. Rozpoznał te do pokoju w akademiku.
Czy panikował? Niespecjalnie. Podejrzewał raczej, że rozbił się na motorze i miał halucynacje.
Chociaż… To wszystko było zbyt realne. Zbyt prawdziwe i materialne.
Czyżby… Czyżby dostał szansę by przeżyć swoje życie jeszcze raz? I… Czyżby wbrew słowom Cuddy udało mu się cofnąć czas? No właśnie. Cuddy.
Napis na transparencie powitalnym pozwolił mu rozeznać się w czasie. To był rok, w którym Lisa przyszła na uczelnię. W którym ją poznał. I teraz… Teraz będzie mógł wszystko lepiej rozegrać, całkowicie od nowa. W końcu tym razem miał ponad dwudziestoletni staż w ich relacjach. I miał zamiar z niego skorzystać.
Tym razem wszystko ułoży się inaczej. Poczuł, jak na jego twarz wypływa uśmieszek pełen satysfakcji.
cdn.
Ostatnio zmieniony przez scribo dnia Pią 20:18, 26 Cze 2009, w całości zmieniany 10 razy
|
|
_________________ "Może wariaci to tacy ludzie, którzy wszystko widzą tak, jak jest, tylko udało im się znaleźć sposób, żeby z tym żyć."
W. Wharton "Ptasiek"
Wysłany:
Sob 12:39, 30 Maj 2009 |
|
scribo
Kochanka klawiatury
Dołączył: 25 Lut 2009
Pochwał: 12
Posty: 748
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
|
zapowiada się ciekawie... czekam na kolejne części :)
|
|
_________________
avek by moniia2311 banner by Ewel :)
Anything boys can do...girls can do better :)
Wysłany:
Sob 13:52, 30 Maj 2009 |
|
kineczka90
Student medycyny
Dołączył: 23 Kwi 2009
Posty: 52
Miasto: Poznań/ Świnoujście
|
Powrót do góry |
|
|
|
interesujący czekam z niecierpliwoscia na dalsze czesci
|
|
_________________
Wysłany:
Nie 15:31, 31 Maj 2009 |
|
janeczka85
Stomatolog
Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 1 Ostrzeżeń: 1
Posty: 576
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
nimfka
Nietoperek
Dołączył: 13 Sty 2009
Pochwał: 30
Posty: 11393
Miasto: HouseLand
|
Powrót do góry |
|
|
|
House i jego druga szansa. Pomysł ciekawy... Trochę jak z filmu "17". Ciekawa jestem, czy bohater filmu House zda sobie sprawę, że tak na prawdę wszystkie wybory których w zyciu dokonał były konieczne. A może, spróbuje inaczej. Z drugiej strony wchodzisz na grząski grunt -bo czy House z innym zyciorysem, nadal pozostanie Housem? Wierzę jednak, że z Twoim wyśmienitym warsztatem i głową pełna pomysłów poradzisz sobie doskonale z tym wyzwaniem :mrgreen:
Pozdrawiam
|
|
_________________
Wysłany:
Wto 8:08, 02 Cze 2009 |
|
T.
Mecenas Timon
Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 37
Posty: 2458
|
Powrót do góry |
|
|
|
super,czekam na cd :)
|
|
_________________
Znalazłam siostrę- sylrich my sis forever :*
"When the land slides and when the planet dies, that's when I come back to you"
Wysłany:
Wto 17:29, 02 Cze 2009 |
|
kasia2820
Reumatolog
Dołączył: 21 Sty 2009
Pochwał: 3
Posty: 1087
|
Powrót do góry |
|
|
|
A zatem część druga :D Wcześniej zawsze pisałam na długość. to znaczy, wyznaczałam sobie minimum objętości każdego odcinka, a teraz piszę zdarzeniowo, więc nei dziwcie się, jeśli części będą troche krótsze niż zazwyczaj.
Odc. 2 "Loteria"
Oczywiście, na początek należało odnaleźć się w sytuacji. Na szczęście jakaś część jego umysłu przez lata pielęgnowała wspomnienia z najwspanialszego okresu życia. To było zdecydowanie pomocne.
Właśnie takie myśli krążyły po jego głowie, kiedy przekręcał klucz w drzwiach pokoju w akademiku. Ustąpiły gładko i już po chwili przekraczał próg. Ciężko było mu przyzwyczaić się do chodzenia normalnym krokiem.
Pokój był dokładnie taki, jakim go pamiętał. Na pomarańczowych ścianach porozwieszane były plakaty Stonesów – i on i jego współlokator ich uwielbiali – okna zasłaniały czarne kotary, a na wszystkich powierzchniach poziomych porozwalane były najróżniejsze przedmioty. Jedynymi w miarę ogarniętymi miejscami były łóżka – z których wszystkie graty zwykle po prostu zwalali na podłogę – i okolica lodówki, do której przecież trzeba było mieć nieograniczony dostęp.
Wszystko wyglądało tak, a nie inaczej, ponieważ mieszkańcy postanowili zostawić pokój tak jak był na czas wakacji. Wiązało się to nie z niechęcią do sprzątania jako takiego, ale raczej strachem przed tym, co można było znaleźć pod tą graciarnią.
Wiedziony przeczuciem – w postaci nieciekawego zapachu pleśni – House przeskoczył przez górę ubrań – w większości brudnych – i dopadł do okna. Błyskawicznie otworzył je na całą szerokość, wpuszczając do środka światło słoneczne i świeże powietrze, którego głośny haust natychmiast zaczerpnął.
– O, już jesteś – usłyszał głos gdzieś z tyłu. Obrócił się, przezornie wstrzymując oddech.
W otwartych na oścież drzwiach stał Connor. Brązowe loki okalały jego szczupłą, bladą twarz, a szare oczy świdrowały otoczenie z odpowiednią dla siebie przenikliwością. Delikatny, kpiarski uśmieszek jak zwykle nie schodził z jego ust.
– Po raz pierwszy przed tobą – odparł. Była to prawda. Connor wykazywał przerażającą wręcz skłonność do punktualności.
– Miałeś fart – skwitował. – Autobus przyjechał dwie minuty i trzydzieści osiem sekund po czasie.
– Powinieneś był to przewidzieć – rzucił House.
Connor wzruszył ramionami. Nie miał zamiaru tego roztrząsać. Przedarł się przez pobojowisko i dotarł do łóżka, na które natychmiast rzucił się całym ciężarem ciała. Sprężyny zaprotestowały głośnym jękiem.
– Jak wakacje? – spytał. Bynajmniej nie przez grzeczność. Wakacje House’a zawsze były do dupy.
Greg wzruszył ramionami.
– Porównywalne do wojny izraelsko – palestyńskiej. Na każdym polu, o teren, na śmierć i życie.
– Kto wygrał?
– Historia nie jest twoją mocną stroną. Walka nadal trwa.
Connor uśmiechnął się szerzej. Teraz, wyciągnąwszy z kolegi to, co zawsze, mógł zacząć monolog o swoich świetnych wakacjach.
– Ja byłem na Karaibach. Mówię ci, żarcie świetne, plaża, słońce… A laski… Ach… – Connor odpłynął myślami do wspomnień, a na jego ustach pojawił się rozanielony uśmiech.
– No to czemu tam nie zostałeś? – parsknął House.
Chłopak przewrócił oczami.
– Za bardzo za tobą tęskniłem – odparł ironicznie.
Greg rozkopał sterty śmieci wokół swojego łóżka i z miną zwycięzcy podniósł z podłogi piłkę. Po chwili zmarkotniał zdając sobie sprawę, że to nie ta szaro – czerwona, która zwykle leżała na jego biurku. Dobry humor wrócił mu w chwili, kiedy przypomniał sobie, że przecież tamtą jeszcze dostanie.
– Idziemy losować – oznajmił głośno.
Connor przewrócił oczami.
– Daj spokój. Nie chcę.
– I tak będziesz musiał.
– To głupie.
– Spójrz na to z drugiej strony: będziesz mógł dać coś jakiejś lasce… Coś, co uznasz za odpowiednie.
Szeroki uśmiech wypłynął na twarz Connor.
– A co jeśli nie wylosuję żadnej gorącej laski?
– A mało jest w tej szkole kujonów, którzy się ciebie boją i chętnie ci się przysłużą zamianą?
– No to chodź – odparł przekonany już Connor.
Ruszyli w stronę głównego budynku, gdzie odbywało się losowanie. Nie takie zwyczajne – to było tradycyjne losowanie wrześniowe, obowiązkowe dla wszystkich studentów. Polegało na tym, że każdy musiał wylosować osobę, której musi kupić i wręczyć prezent do końca września. Oczywiście, House nigdy nie był fanem takich imprez. Tym dziwniejszy wydawać się może jego entuzjazm. Cóż, był on spowodowany tym, że Greg doskonale wiedział kogo wylosuje. I kto wylosuje jego. Los bywa przewrotny.
Dotarli do urny. Stanęli w powiększającej się z każdą chwilą kolejce. Grupki dziewcząt chichotały i pokazywały sobie karteczki wylosowanymi z imionami, inne zaś dyskutowały o tym, kogo dopiero chcą wylosować i z kim w razie czego mogą się zamienić. Chłopcy – którzy byli w zdecydowanej mniejszości – wyglądali na dość markotnych – kiedy trafili na innego faceta, lub niezbyt piękną dziewczynę – lub niezwykle szczęśliwych – kiedy trafiła im się jedna ze szkolnych lasek. Niektórzy byli po prostu zdezorientowani, bo nie znali wylosowanego nazwiska.
W końcu dotarli do urny. Była taka zwyczajna. Po prostu zwykła miska, zawierająca mnóstwo karteczek.
House włożył rękę pierwszy. Wziął pierwszą z brzegu. Wyciągnął. Czuł, że serce mocno mu wali. A co, jeżeli tym razem jest inaczej, jeżeli to nie ją wylosował?
Powoli rozwinął karteczkę. Najpierw zobaczył „L”. A potem pociągnął mocniej, a jego oczom ukazała się „Lisa Cuddy” w całej okazałości. Uśmiechnął się do siebie z samozadowoleniem.
Connor też już rozwijał swój los.
– Jest! – wykrzyknął.
– Kto? – zainteresował się House.
– Julie Norman.
House zagwizdał. Najtrudniejsza do zdobycia i najładniejsza laska w szkole. To znaczy, aż do dziś – poprawił się w myślach Greg. Bo tego dnia, do grona studentów dołączyła dziewczyna z jego losu.
– A ty? – spytał zainteresowany Connor.
– Lisa Cuddy.
– A co to za jedna?
House rozejrzał się. I wtedy ją zauważył. Stała obok samej Julie, która najwyraźniej właśnie wskazywała go palcem. Wszystko wskazywało na to, że właśnie przeczytała, kogo ma obdarować.
– Ta obok twojej miłości.
Connor gapił się na nią przez chwilę. Lustrował wzrokiem całą sylwetkę, twarz. Po chwili obrócił się w stronę House’a.
– O kurde.
I tylko tyle był w stanie powiedzieć.
– Taki los stary. Trzeba po prostu mieć fart – Greg wyszczerzył się do kolegi. No tak. Bo wyglądało na to, że on rzeczywiście go miał. Zgarnął wygrywający los na loterii życia.
cdn.
|
|
_________________ "Może wariaci to tacy ludzie, którzy wszystko widzą tak, jak jest, tylko udało im się znaleźć sposób, żeby z tym żyć."
W. Wharton "Ptasiek"
Wysłany:
Wto 17:44, 02 Cze 2009 |
|
scribo
Kochanka klawiatury
Dołączył: 25 Lut 2009
Pochwał: 12
Posty: 748
|
Powrót do góry |
|
|
|
Jezus Maria! Christe eleison! O matko i córko! O(nie wiem co jeszcze)! Ja chcę WIĘCEJ...!
|
|
_________________
"Rise and rise again until lambs become lions"
Wysłany:
Wto 19:11, 02 Cze 2009 |
|
matrixa1
Dermatolog
Dołączył: 21 Lut 2009
Pochwał: 6
Posty: 942
Miasto: Legionowo
|
Powrót do góry |
|
|
|
Odc. 3 "Prezent"
Wcześniej załatwił to źle. Wiedział o tym. Doskonale pamiętał oburzenie w jej oczach, mieszające się z rozbawieniem, kiedy wręczał prezent. Tym razem tego nie zawali. To musi być coś wyjątkowego. Hmm…
Ona dowiedziała się czegoś o nim, zanim kupiła mu piłkę. Cóż, może i nie był to zbyt duży problem, biorąc pod uwagę, że Lily Turner, współlokatorka Cuddy, umawiała się z chłopakiem z drużyny softballowej, do której należał też House. A zatem nie przysporzyło jej to większych trudności. Niemniej, był ze swojego prezentu zadowolony. Cholera, naprawdę lubił tą piłeczkę.
Coś wyjątkowego… Ale co?
Obrócił się na łóżku.
– Connor?
– Hmm…? – mruknął zaspanym głosem kolega.
– Co kupujesz Julie?
– Pejczyk... Albo kajdanki… Nie wiem jeszcze, daj mi spać Greg… – wymamrotał w poduszkę, po czym obrócił się przodem do ściany.
– A co ja mogę kupić Cuddy?
Nie doczekał się odpowiedzi. Na początku sądził, że kumpel po prostu go olał, ale po chwili doszedł do wniosku, że po prostu zasnął. Phi! I to ma być pomocna dłoń?
Czego mogłaby chcieć? Na tak, jej wielkim marzeniem było dziecko, ale… Ciekawe, czy jakieś supermarkety sprzedają bobasy w wersji de luxe? Raczej wątpił. Poza tym to było marzenie starszej wersji Lisy. Nie tej ze studiów. Właściwie nie był pewien, którą wolał. Chyba tą obecną. Bo ta miała cięty język, inteligencję, poczucie obowiązku, pracowitość pani dziekan, ale też nutkę szaleństwa, zadziorność i brak cierpliwości do zasad swej młodszej wersji. Taką lubił najbardziej. Zdecydowanie.
No więc… Co innego mogłaby od niego dostać? Dwadzieścia lat wcześniej poszedł za przykładem Connor. Teraz był pewien, że to nie jest najlepszy wybór.
Walnął pięścią w poduszkę. Tak jest, łatwo powiedzieć sobie: teraz będzie inaczej, już nie spapram swojego życia, podejmę dobre wybory. Jasne. Powodzenia.
Książka? To od rodziców. Ubranie? Od cioci czy babci. Skuter? Za drogi, poza tym ona nie umiałaby na nim jeździć. Duża paczka dragów? Zapomnij. Zegarek? Co za idiotyzm. Myśl House!
Nagle w jego głowie zapaliło się światełko. Dobrze to pamiętał, bo był wtedy niebotycznie zazdrosny. I to o swojego najlepszego przyjaciela. Pomysł był, teraz wymagał tylko realizacji i… Rozeznania się w gustach.
*
– CO?! – wyrwało się z ust Connora. – Poczekaj. Że co chcesz jej kupić?
– No przecież mówię: bilety do teatru.
– Chyba sobie żartujesz.
– W żadnym wypadku.
Connor najwyraźniej był w szoku. No cóż, ale kto by się spodziewał po Gregorym Housie – naczelnym szkolnym ogierze – kupna najładniejszej lasce w szkole BILETÓW DO TEATRU?
– Bóg kiedyś cię ukarze za takie marnotrawstwo, zobaczysz.
– Nie wierzę w boga.
– Nie bóg był tutaj głównym przesłaniem – jęknął Connor.
House wzruszył ramionami.
– To pomożesz mi, czy nie?
Connor skinął głową.
– Jasne. Tylko nie wiem w czym.
– Musze się włamać do jej pokoju.
– Ach tak.
– Tak. No wiesz, zorientować się jakie sztuki lubi.
– Jasne – odparł Connor, kręcąc głową.
*
– Mam klucze! – Connor z miną zwycięzcy grzechotał mu zdobyczą przed oczami.
– Ukradłeś?
– Ja? O co ty mnie podejrzewasz? Martin chodzi z Lily, która mieszka z Lisą. Miał klucze i zgodził się mi jej pożyczyć na godzinę.
– Super – ucieszył się Greg. Wszystko szło jak z płatka.
– Mają teraz wykłady u Pitcha, więc to trochę potrwa. Daję nam minimum czterdzieści minut.
– No to ruszmy się wreszcie – mruknął House i wszedł do żeńskiego akademika. Wiedział dokładnie gdzie jest pokój i jak najszybciej do niego dojść. Connor podążył za nim. Już po chwili otwierali drzwi.
Pokój wyglądał dokładnie tak, jak House go pamiętał. Beżowe ściany w całości pokryte były pochyłym, czytelnym pismem Lisy, lub koślawymi literkami Lily. Zawierały cytaty z ich ulubionych książek, ale nie tylko. Na suficie na przykład znajdował się pełny schemat kości człowieka. Wolał nie myśleć jaką część wakacji na tym spędziły.
Okna, tak jak u nich zasłaniały czarne kotary – i na tym podobieństwa się kończyły. Wszystkie powierzchnie poziome pełne były świeczek, rzucających złocisty poblask na wszystko wokół. Wszystko było uporządkowane, ustawione pod linijkę. House był ciekawy czy pod łóżkiem, równiutko przy ścianie stoi już pudełeczko podpisane zielonym markerem: „narkotyki”. Nie żartował. Naprawdę takie kiedyś miała. A jego zawartość poukładana była alfabetycznie.
Uznał, że większe powodzenie będzie miało przeszukiwanie powierzchni ściany, niż półek. Zaczął więc czytać cytaty zapisane przez Cuddy. Sprawę ułatwiało to, że brała je w cudzysłowy, więc nie musiał przeszukiwać również innych napisów.
Lecz biedny jestem: me skarby — w marzeniach,
Więc ci rzuciłem marzenia pod stopy;
Stąpaj ostrożnie, stąpasz po marzeniach.
Yeats. Nie wiedział, że go lubiła. Cóż… było to tym bardziej zaskakujące, że on też. Przez chwilę zastanawiał się nad kupieniem jej tomiku jego poezji, ale uznał, że przecież musi go już mieć.
Moja miłość bierze się z mej nienawiści!
A poniżej jeszcze:
Czym jest nazwa? To, co zwiemy różą, pod inną nazwą równie by pachniało.
Oczywiście! Shakespeare. Znalazł jeszcze cytat z Makbeta. Swój ulubiony. Już wiedział.
– Idziemy Connor.
– Już masz? – spytał zdumiony chłopak, odrywając wzrok od zawartości szuflady.
– Czy gdybym nie miał, kazałbym ci iść?
– Raczej nie.
– Więc po co się głupio pytasz.
Chłopak wzruszył ramionami.
*
House z uwagą wpatrywał się w dwa bilety leżące na łóżku. Chciał znaleźć gdzieś Makbeta, ale nie wyszło. I zostali mu tylko „Romeo i Julia”, których wystawiano w dużym teatrze, dwadzieścia minut drogi od uniwersytetu. Nie był pewien, czy to dobry pomysł, ale było za późno, żeby się wycofać. Romantyczna historia… Czy ich skończy się równie tragicznie?
cdn.
|
|
_________________ "Może wariaci to tacy ludzie, którzy wszystko widzą tak, jak jest, tylko udało im się znaleźć sposób, żeby z tym żyć."
W. Wharton "Ptasiek"
Wysłany:
Sro 18:40, 03 Cze 2009 |
|
scribo
Kochanka klawiatury
Dołączył: 25 Lut 2009
Pochwał: 12
Posty: 748
|
Powrót do góry |
|
|
|
Hahaha! A już wiem jak się skończy! Znaczy, domyślam się. :] Nie bede mówić, żeby nie zapeszyć.
|
|
_________________
"Rise and rise again until lambs become lions"
Wysłany:
Sro 18:57, 03 Cze 2009 |
|
matrixa1
Dermatolog
Dołączył: 21 Lut 2009
Pochwał: 6
Posty: 942
Miasto: Legionowo
|
Powrót do góry |
|
|
|
W związku z tym, że to koniec roku, a ja mam oceny już pewne, znalazł się wolny czas. W związku z tym, że zabrakło mi 0,04 średniej do wyjazdu na wakacje, to ten odcinek jest troche... melancholijny? I niekanonicznym, za o przepraszam :)
Odc. 4 "Oczy jaśniejsze niż gwiazdy na niebie"
Dzień wręczania prezentów nadszedł szybko. Zbyt szybko. Zapakowane w srebrny papier bilety do teatru leżały na biurku. Nadal nie był pewien czy to dobry wybór. Tyle, że nie miał wyjścia.
– Idziesz stary? – rozległ się głos Connora.
Obrócił się.
– Tak, pewnie – odparł, trochę na odczepnego.
– No to rusz się – burknął zniecierpliwiony kumpel.
– Dobra, no już idę.
Złapał bilety i schował je do wewnętrznej kieszeni kurtki. Connor pokręcił głową.
– Jeszcze możesz je wymienić na coś lepszego – zauważył.
House rzucił mu wściekłe spojrzenie.
– Dobra, dobra. To była tylko propozycja.
Wyszli z pokoju. Przy wejściu do akademika Greg się zawahał. Connor przewrócił oczami.
– Chodź najpierw do Julie, to się odstresujesz. I może zmienisz zdanie co do prezentu, kiedy zobaczysz jak zareaguje na mój podarek – zaproponował, a na jego usta wypłynął lubieżny uśmieszek.
– W porządku – zgodził się House.
Drzwi otworzyła sama Julie. Connor rzucił jej swój firmowy uśmiech.
– Cześć mała. Wygląda na to, że twój los był szczęśliwy.
House zastanawiał się, czy kumpel miałby mu za złe, gdyby teraz wybuchnął śmiechem.
Dziewczyna zmierzyła go spojrzeniem od stóp do głowy.
– Raczej wątpię.
Niezrażony Connor kontynuował:
– Na osłodę początku nauki mam dla ciebie prezent. Proszę.
Podał jej czerwoną torebkę. Zainteresowana dziewczyna zajrzała do środka. Już po chwili Greg zastanawiał się, czy barwę jej twarzy można przyrównać do dojrzałego pomidora, czy może raczej do wyjątkowo ciemnej czereśni.
Doprawdy, ciężki wybór.
Julie nie namyślała się długo – jej dłoń odcisnęła się na policzku Connora. Musiała mieć dużą wprawę i niemałą siłę, bo ślad już po chwili zaczął się mienić wszystkimi kolorami tęczy.
– Tak Connor – prychnął Greg. – Z pewnością powinienem wziąć z ciebie przykład. W końcu takiej reakcji nie spotyka się codziennie.
Connor, czerwony na twarzy – co tworzyło dość ciekawy kontrast z kolorowym śladem dłoni – odwrócił się na pięcie i pociągnął House’a w głąb korytarza.
– Nigdy nikomu nie powiesz co zaszło – wysyczał.
– Dobra, dobra – wyksztusił House, pomiędzy napadami śmiechu.
– Nie ciesz się tak wesołku. Musisz jeszcze wręczyć własny prezent – przypomniał mu poirytowany Connor.
Cóż, podziałało. House natychmiast spoważniał, tym bardziej, że znaleźli się już pod drzwiami Lisy.
– No, to możesz już sobie iść.
– Co ty, nie dasz mi obejrzeć przedstawienia.
– Nie.
– No nie bądź taki…
– Której części słowa „nie”, nie zrozumiałeś?
– Żadnej, no ale…
– To spadaj, no już.
– Później się policzymy – zapowiedział obrażonym głosem Connor.
Greg wzruszył ramionami, i kiedy kolega się oddalił, zapukał do drzwi. Już po chwili uchyliły się, ukazując mu roześmianą i jak zwykle piękną Lisę Cuddy.
– Cześć – powiedział cicho, patrząc na nią uważnie.
– Cześć – odpowiedziała. – Ty jesteś House, tak?
Skinął głową. I znów, tak jak dwadzieścia lat wcześniej zabrakło mu słów.
– Wygląda na to, że to przeznaczenie. Właśnie miałam się do ciebie wybrać.
Uniósł kąciki ust do góry.
– Faktycznie. Przeznaczenie.
Uśmiechnęła się, trochę nieśmiało i otworzyła szerzej drzwi.
– Wejdź. Mam coś dla ciebie.
Pokój znów otaczała aura świec. Złote blaski we włosach Cuddy hipnotyzowały go.
Podeszła do biurka i wzięła z jego powierzchni przewiązaną złotą wstążką szaro – czerwoną piłkę do softballa. Odwróciła się i wyciągnęła rękę z nią, w kierunku House’a.
– Potratuj to jako osłodę początku semestru i dobrą wróżbę w rozgrywkach. Mam nadzieję, że ci się podoba.
Chwycił piłeczkę, a drugą ręką wyciągnął z kurtki paczuszkę.
– Dzięki. Jest świetna. No i wygląda na to, że to rzeczywiście przeznaczenie.
Podał jej prezent.
Zaśmiała się – uwielbiał jej śmiech, brzmiał, jak tysiące maleńkich dzwoneczków – i wzięła podarunek. Szybko zerwała papier. Otworzyła szerzej oczy widząc zawartość.
– Romeo i Julia! Moja ulubiona sztuka! – Przeniosła wzrok na House’a. – Skąd wiedziałeś?
– „Dwie najjaśniejsze, najpiękniejsze gwiazdy, z całego nieba, gdzie indziej zajęte, prosiły oczu jej, aby zastępczo, stały w ich sferach, dopóki nie wrócą. Lecz choćby oczy jej były na niebie, a owe gwiazdy w oprawie jej oczu: blask jej oblicza zawstydziłby gwiazdy jak zorza lampę;” – wydeklamował z pamięci. – Po prostu… Kidy cię pierwszy raz zobaczyłem skojarzyłaś mi się z tym opisem.
Zamilkła, a jej oczy naprawdę rozbłysły. House przeklinał się w duchu. Jasne, miał się starać, miał podejmować dobre decyzje, ale… Nie musiał od razu robić z siebie romantycznego idioty.
– Myślałam, że jesteś zupełnie inny… Tyle rzeczy o tobie słyszałam.
Wzruszył ramionami.
– Wygłupiłem się, prawda?
– Wcale nie – zaprzeczyła.
– A właśnie, że tak.
– House, do cholery, mówię przecież, że nie!
Skrzywił się.
– Nieprawda.
Przewróciła oczami.
– Zmieniłam zdanie.
Uśmiechnął się delikatnie.
– No i dobrze. Powodzenia w poszukiwaniu osoby towarzyszącej – skinął głową w kierunku biletów i chciałs ie odwrócić, ale zatrzymała go jej dłoń.
– O nie, nie wywiniesz isę. Kupiłeś mi bilety, więc teraz idziesz tam ze mną.
Otworzył szeroko oczy. Zaczynał panikować.
– Chyba żartujesz!
– W żadnym wypadku.
– Nie idę do teatru, nie lubię!
– I uczysz się na pamięć stuki, której nie lubisz?
Zagięła go. I za to ją… Za to ją co? Nie był jeszcze gotowy na użycie tego słowa, ale przecież coś na pewno do niej czuł. Przecież dla byle kogo nie poświęcałby się, i nie szedł do teatru. Teraz nie był pewien kto znalazł się w gorszej sytuacji – Connor, czy on.
– To do soboty – rzucił House i uciekł, zanim zdążył obiecać jej coś jeszcze.
cdn.
|
|
_________________ "Może wariaci to tacy ludzie, którzy wszystko widzą tak, jak jest, tylko udało im się znaleźć sposób, żeby z tym żyć."
W. Wharton "Ptasiek"
Wysłany:
Czw 19:36, 04 Cze 2009 |
|
scribo
Kochanka klawiatury
Dołączył: 25 Lut 2009
Pochwał: 12
Posty: 748
|
Powrót do góry |
|
|
|
Tylko jedno słowo pasuje, extra! ciekawa jestem zakończenia;) czekam na kolejne częścio gratuluje pomysłu:)
|
|
Wysłany:
Czw 20:59, 04 Cze 2009 |
|
alskan
Student medycyny
Dołączył: 13 Maj 2009
Posty: 8
|
Powrót do góry |
|
|
|
A ja chyba wciąą wiem, o co scribo chodzi... :] hahahaha. A fik (jak zwykle) świetny.
|
|
_________________
"Rise and rise again until lambs become lions"
Wysłany:
Pią 8:31, 05 Cze 2009 |
|
matrixa1
Dermatolog
Dołączył: 21 Lut 2009
Pochwał: 6
Posty: 942
Miasto: Legionowo
|
Powrót do góry |
|
|
|
matrixo, nie sądzę, aczkolwiek... może jednak wiesz, pojęcia nie mam :) Zobaczymy na koniec :D Dedyk dla ciebie i alskan :*
Odc. 5 "Kopuła"
Connor już na niego czekał.
– I co? I co po wiedziała?
House rzucił mu poirytowane spojrzenie.
– Zaprosiła mnie do teatru.
Connor zagwizdał.
– Leci na ciebie – skwitował.
House przewrócił oczami.
– Nie sądzę.
Connor patrzył na niego przez chwilę.
– O mój boże!
– Co? – spytał zdezorientowany Greg.
– Ty lecisz na nią!
House czuł się zdezorientowany.
– Każdy facet o zdrowych zmysłach na nią leci.
– Tak, ale ty… To jest coś więcej. Ona ci się naprawdę podoba. Znaczy… nie tylko fizycznie.
House rzucił mu mordercze s[pojrzenie.
– A wcale, że nie! – zaprotestował. Jeszcze sam przed sobą nie był gotów się to tego przyznać, a co dopiero pozwolić na to, żeby Connor tak sądził.
Kumpel wcale nie zwrócił na niego uwagi.
– Zakochał się… – zaśpiewał, wytykając Grega palcem. Na jego ustach wykwitł olbrzymi uśmiech.
– Nieprawda!
– O kurde… Ale będzie sensacja… To dlatego przestałeś zaliczać laski, jedna za drugą!
– Nie! – dzielnie bronił się House. Niestety, był z góry na przegranej pozycji.
– Niech tylko inni się dowiedzą…
– Jeśli komuś powiesz, zrobię ci krzywdę – oświadczył.
– Czyli przyznajesz, że to prawda? – w głosie Connora pobrzmiewała fascynacja.
– Nie! Mówię tylko, że nie wolno ci nikomu mówić o tych twoich mrzonkach.
– Ściemniasz Greg.
– Wcale, że nie.
– Wcale, że tak.
Gorzej niż w podstawówce. House miał ochotę zacząć walić głową w ścianę, więc po prostu wyszedł.
Nogi poniosły go tam, gdzie zwykle. Jedna z kopuł uniwersytetu była od zawsze zamknięta na cztery spusty i niedostępna dla nikogo. Plotka głosiła, że dziekan zgubił klucz. Cóż, prawda przedstawiała się tak, że klucz został po prostu ukradziony przez nikogo innego, jak Grega House’a. Dlaczego? Chciał zwyczajnie mieć kopułę dla siebie. Stała się jego azylem, miejscem do którego zawsze mógł pójść, gdzie zawsze mógł liczyć na samotność.
Tak więc, rozglądając się czy nikt nie idzie, otworzył drzwi prowadzące do wnętrza kopuły. Szybko wszedł do środka. Jego szybkie kroki zostawiały wyraźne ślady na pokrytej kurzem, drewnianej posadzce. Podszedł do okna. Usiadł na parapecie, nie zważając na brud. Oparł policzek o szybę. Przyjemny chłód szkła sprzyjał rozmyślaniom.
Nie miał pojęcia co robić dalej. Nie wiedział co się teraz wydarzy i nie podobało mu się to. Dotychczas mógł postępować tak jak kiedyś, znając skutki. Zmieniając prezent wszedł na grząski, nieznany grunt. Jak miał się teraz zachować? I… ciekawe, czy w takim wypadku przyjdzie do niego z tamtą fotografią i propozycją, jakiej nigdy nie zapomniał?
Była jeszcze piękniejsza niż to pamiętał. Naprawdę, kiedy stanął naprzeciwko niej w tamtym pokoju wydawała się być porównywalna do anioła. Usta koloru dojrzałych malin kusiły o, przyzywały. Kruczoczarne włosy okalające jej twarz układały się w pukle, dodając jej wdzięku. Oczy, takie błyszczące, szaro – niebieskie przewiercały go na wskroś. Nie mógł wymazać jej z pamięci. Wydawało mu się, że stała tuż przed nim…
Moment. Ona naprawdę stałą tuż przed nim. Otworzył szeroko dotychczas wpół przymknięte oczy. Wpatrywała się w niego zaskoczona.
– Co ty tu robisz? – zapytała zaskoczona.
– To nie jest dobre pytanie. Jest nim natomiast: „co TY tu robisz?” – odparł w odpowiedzi.
– No… aktualnie to stoję.
– Dobra. To jakim prawem stoisz w mojej kopule?
– Twojej? Masz na nią monopol?
House pokręcił głową, żeby otrzeźwieć.
– Przecież do tej kopuły nie ma klucza – zauważył. – Jak tu weszłaś?
– Zapewne tak jak ty.
– Nie sądzę.
– To, wleciałeś przez okno? Teleportowałeś się?
– Otworzyłem drzwi.
– Ja też.
– Nie miałaś klucza.
– Ty też.
– Ja miałem.
– Ja nie.
Patrzyli na siebie w milczeniu, by w tym samym momencie zacząć się śmiać. Absurdalność sytuacji była przerażająca.
– Umiesz posługiwać się wytrychem? – zapytał podejrzliwie.
– Pewnych rzeczy się nie zapomina – odparła z rozrzewnieniem.
– Jak jazdy na rowerze na przykład.
– Albo włamywania się do kopuł – uzupełniła.
Uśmiechnął się.
– A poza tym to… I tak chciałam się z tobą zobaczyć – dodała.
– Odwołujesz teatr? – zapytał z nadzieją.
– Mowy nie ma. Za to jest sprawa.
Wyciągnęła z kieszeni złożone na pół zdjęcie. Podała mu je. Jak się okazywało, sprawa z fotografią wypłynęła szybciej niż kiedyś.
– Masz się z nią przespać – oznajmiła bez ogródek Cuddy.
W przeciwieństwie do sytuacji sprzed dwudziestu lat, tym razem nie miał zamiaru najpierw wytrzeszczać oczu, a potem się zgadzać. Postanowił… O dziwo, ale odmówić.
– Nie.
– Dlaczego? – wydawała się być autentycznie zaskoczona. – Podobno lecisz na takie dziewczyny. I wszyscy twierdzą, że codziennie sypiasz z inną.
– Wszyscy kłamią.
– Więc to nie prawda?
– Tego nie powiedziałem.
– Więc dlaczego nie?
– Bo nie jest w moim typie. Nie lubię blondynek, ani brązowych oczu. Za wysoka, za płaska, za mało tyłka. Wystarczy?
Patrzyła na niego przez chwilę.
– Tak, wystarczy. – Na jej ustach pojawił się uśmiech pełen satysfakcji.
– O co chodzi? – spytał podejrzliwie. Przecież znał jej motyw i powinna być wściekła, że się nie zgodził. W końcu chciała, żeby dziewczyna z fotografii zdradziła swojego chłopaka, żeby ten z nią zerwał i umówił się z Lisą… Chyba, że tym razem motyw pytania by inny.
– O nic. Zdałeś, wiesz? – To mówiąc odwróciła się i opuściła kopułę.
cdn.
|
|
_________________ "Może wariaci to tacy ludzie, którzy wszystko widzą tak, jak jest, tylko udało im się znaleźć sposób, żeby z tym żyć."
W. Wharton "Ptasiek"
Wysłany:
Pią 17:10, 05 Cze 2009 |
|
scribo
Kochanka klawiatury
Dołączył: 25 Lut 2009
Pochwał: 12
Posty: 748
|
Powrót do góry |
|
|
|
scribo napisał: | – O co chodzi? – spytał podejrzliwie. Przecież znał jej motyw i powinna być wściekła, że się nie zgodził. W końcu chciała, żeby dziewczyna z fotografii zdradziła swojego chłopaka, żeby ten z nią zerwał i umówił się z Lisą… Chyba, że tym razem motyw pytania by inny.
– O nic. Zdałeś, wiesz? – To mówiąc odwróciła się i opuściła kopułę. |
a może motyw pytania Cuddy był ten sam, tylko House 20 lat temu inaczej go zinterpretował?
|
|
_________________ ikonka od woźnego rocket queen
FUS - Frakcja Uaktywnionych Seksoholików
Wysłany:
Pią 21:20, 05 Cze 2009 |
|
Lupus
Kot Domowy
Dołączył: 23 Gru 2008
Pochwał: 5
Posty: 3179
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|