|
|
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat
:: Zobacz następny temat
|
Wiadomość |
Autor |
|
|
Walcząc [10/10] [Z]
Tak wiem, że to się robi nudne - ale co ja poradzę. Kiedy mam pomysł po prostu muszę go spisać :D Od razu uprzedzam, że w części pierwszej House nie jest sobą, ale to się zmieni :) Ta część to takie jakby... wprowadzenie w sytuację. O.
Odc. 1
– House.
Usłyszał jej głos. A może tylko mu się wydawało? Czyżby tęsknił za nią, za jej krzykami, za docinkami, przkomarzankami na tyle, że jego umysł sam zaczął się oszukiwać?
Powoli obrócił się, okręcając na lasce. Stała tam, przy kontuarze, opierając się o niego jedną ręką. Na czole pojawiło się kilka nowych zmarszczek – i tak wyglądała pięknie – ale poza tym w ogóle się nie zmieniła. No, może teraz miała nieco krótsze włosy.
Skąd się tam wzięła? Przecież… Nie powinno jej tam być. Odeszła pięć lat wcześniej, bez słowa, bez uprzedzenia. To był zwykły dzień. Przyszedł do pracy, jak zawsze. Poszedł do jej gabinetu – chodziło chyba o zgodę na jakiś zabieg, nie pamiętał – ale jej tam nie było. Zaczepił jej asystentkę, a ta poinformowała go, że dr Cuddy złożyła wymówienie i wyjechała. Nic nie rozumiał. Przecież kochała ten szpital. Cóż, najwyraźniej nie tak mocno, jak sądził. Poszedł wtedy prosto do Wilsona, a on powiedział mu, że wie. Był zaskoczony. Wilson nie. Powiedział mu, że miała kogoś. Wtedy wszystko stało się jasne. Przekonała się, że to ten jedyny i wyjechała, żeby on, House, jak zwykle tego nie zniszczył, żeby mieć spokój, może żeby zacząć wszystko od nowa.
A teraz stała tam, w tym korytarzu i patrzyła na niego. Nie mógł się ruszyć, wykonać najmniejszego gestu. Jej obecność po takim czasie myliła go, dezorientowała, oszałamiała wręcz.
– Co ty tu robisz? – spytał pustym głosem. Nie rozumiał.
Udawał, że go to nie obeszło. Było inaczej. Zabolało. Bardzo, bardzo mocno.
– House… – powtórzyła trochę ciszej, patrząc na niego. Wróciła. Musiała. Musiała się z nim zobaczyć. Podeszła bliżej. Zatrzymała się w odległości dwóch kroków od niego. Dalej niż kiedyś. Ale musiała zachować bezpieczny odstęp, dystans, odległość. Zaznaczyć, że jednak nie jest tak jak kiedyś, że nie będzie. Że tamto już skończone. Że jest inaczej.
W milczeniu spojrzał jej prosto w oczy. Nic nie mógł z nich wyczytać. Stały się dla niego nieprzeniknione, nie były już otwartą księgą, zwierciadłem duszy. W tamtej chwili zrozumiał, że to nie była już jego Lisa. To była inna osoba, z bagażem nowych doświadczeń i wspomnień.
Spoglądała w te niebieskie oczy – dwie zagadki. Jak zawsze. Nie zmienił się ani trochę. A może po prostu chciała, żeby tak było, żeby okazało się, że mimo wszystko on zawsze pozostanie taki sam – stały i niezmienny.
Nie spodziewała się, że jego widok wzbudzi w niej tyle emocji, tyle wspomnień. A jednak. Fala zalała ją, a ona desperacko walczyła, by utrzymać się na powierzchni, móc wydobyć z siebie głos, zrobić to, po co przyszła. Tak, to jest to – uczepiła się tej myśli jak koła ratunkowego. Musi tylko zdobyć to, na czym jej zależy.
– Wróciłaś? – przerwał ciszę. Musiał wiedzieć co ona tu robi, czemu tu jest.
Pokręciła głową.
– Nie na stałe – powiedziała powoli. – Potrzebuję twojej pomocy.
Uniósł brwi. Więc przyjechała do niego, ale… Do czego był jej potrzebny?
Wiedziała co musi powiedzieć, ale bała się jego reakcji. Pamiętała, jak ciężko było mu leczyć Marka, ale przecież ona – w przeciwieństwie do Stacy – nigdy nie była z nim na poważnie.
– Pomocy – powtórzył trochę kpiąco. Był ciekawy, ale nie mógł powstrzymać się przed wyrzutami. – Może trzeba było się nad tym zastanowić zanim wyjechałaś bez słowa?
Przełknęła nerwowo ślinę.
– Gdybym nie wyjechała teraz nie potrzebowałabym twojej pomocy – odparła.
Delikatnie przekrzywił głowę. Jak zwykle przeklinał własną ciekawość – nie mógł sobie podarować. Tak więc:
– No więc jaki to problem? – spytał, po czym szybko dodał. – To nie znaczy, że ci pomogę.
Uśmiechnęła się delikatnie, jednak już po chwili uśmiech zniknął z jej warg, jakby ktoś go zdmuchnął. Mimo wszystko czegoś brakowało w ich rozmowie – nie była taka jak przed jej wyjazdem. Przypominała bardziej zwykłą konwersację dwójki kolegów po fachu, konsultację medyczną niż ich wcześniejsze docinki. Wszystko się zmieniło.
– Mam pacjenta…
Przewrócił oczami.
– Już nie jesteś moją szefową i nie musisz mi na siłę wynajdywać przypadków – przerwał jej. Sam nie wiedział na co właściwie liczył.
– Może zainteresuje cię fakt, że trzydziestu ośmiu lekarzy z całego świata nie zdołało go zdiagnozować – ciągnęła niezrażona. No, to akurat wywołało w nim odrobinkę zainteresowania.
Hmm… Jeżeli ten pacjent do niej przyszedł i ona też nie wiedziała co mu jest, całkiem naturalne wydawało mu się, że wyśle go do najlepszego specjalisty, jakiego zna. Tylko czemu przyjechała?
– Nie mogłaś zadzwonić?
– Chciałam być pewna, że się tym zajmiesz.
Uniósł brwi.
– Czemu ci tak zależy?
Wzruszyła ramionami. Chciałaby móc mu powiedzieć, że pacjent to tylko pretekst do przyjazdu, ale… Nie mogła. Bo to by było kłamstwo. Gdyby nie ten pacjent nigdy by tu nie wróciła. Nie chciała ryzykować. Nie teraz, kiedy udało jej się zapomnieć i ułożyć sobie życie. Jak widać świat chciał czegoś innego.
– Po prostu. A poza tym jestem ciekawa…
Powoli skinął głową. Było jasne, że wcale jej nie uwierzył. Al. Właściwie… Dlaczego by nie? Dlaczego nie miałby wziąć tego przypadku. Może wtedy…
– Rozumiem, że będziesz chciała obserwować przebieg stawiania diagnozy? – spytał.
– Jeśli ci to nie przeszkadza – odpowiedziała spokojnie. W głębi duszy właśnie odstawiła taniec zwycięstwa. Udało się. – Przyprowadzę go jutro. O dziewiątej. Do tego czasu chyba wstaniesz?
Zrobił cierpiętniczą minę.
– Będziesz mi to musiała jakoś wynagrodzić.
Prychnęła. Już miała rzucić komentarz w swoim dawnym stylu, kiedy coś ją powstrzymało. Głos uwiązł jej w gardle, kiedy chciała zaproponować mu pomoc w uzyskaniu kuponów zniżkowych na panienki do towarzystwa. Po prostu nie mogła. Wszystko było inaczej.
– Do jutra, House – rzuciła zamiast tego, możliwie najbardziej obojętnym tonem. Obróciła się na pięcie i odeszła. A House przyłapał się na tym, że tym razem nie patrzy na jej oddalający się tyłek – czy tylko mu się wydawało, czy faktycznie był jeszcze większy? – tylko na włosy delikatnie podnoszące się i opadające w rytm jej kroków. Nie mógł powstrzymać myśli – co by było, gdyby ona wtedy nie wyjechała? Prawdopodobnie nic. Wszystko toczyłoby się swoim zwykłym rytmem. Ona goniłaby go do kliniki, broniła przed wściekłymi pacjentami, załatwiała przypadki, a on kłóciłby się z nią i rujnował jej życie osobiste. I nic by się nie zmieniło przez te pięć lat. Teraz się zmieniło, bo wyjechała. I wróciła. Pytaniem pozostaje co tak właściwie się zmieniło?
House otworzył drzwi konferencyjnego. Jego cudowne trio siedziało przy stole zajmując się tym co zwykle – czyli niczym. Od czasów odejścia ostatniego porządnego zespołu – odchodzili w kilku znaczeniach tego słowa – nie miał tak naprawdę nikogo znośnego. Po wielkiej aferze z ostatnim kompletowanym w różnym czasie zespołem, Greg wylał wszystkich, po czym zamieścił ogłoszenie w gazecie. Spośród trzech setek kandydatów wyłonił obecną trójkę w ciągu czterech i pół minuty. I szczerze mówiąc był zadowolony, choć w życiu by się do tego nie przyznał. Ani do tego, że naprawdę ich polubił i się do nich przywiązał.
Słysząc jego kroki i dźwięk otwieranych drzwi rudowłosa lekarka podniosła wzrok znad komputera – jego komputera notabene – i uniosła kąciki ust lekko ku górze w geście powitania.
– Wypad Alice – rzucił do niej. Nie był na tyle naiwny by sądzić, że dziewczyna robiła coś, co było w jakikolwiek sposób związane z medycyną. Ona jednak tylko wzruszyła ramionami i wróciła do wpatrywania się w ekran. Wyglądała na najwyżej szesnaście lat – w rzeczywistości miała dwadzieścia osiem – i tak też się zachowywała. Niesamowicie dziecinna, zawsze stawiająca na swoim, żywiołowa i energiczna. W dodatku zupełnie się go nie bała – własnie to zagwarantowało jej miejsce w zespole. Dodatkowo już na wstępie zastrzegła sobie, że jeżeli on będzie się do niej zwracał po nazwisku, to ona będzie do niego mówić po imieniu. Tak więc skończyło się na tym, że jego obecne kaczuszki nazbyt się z nim spoufaliły – wskazywał na to chociażby całkowity brak respektowania jego autorytetu.
W tej chwili jednak nie miał siły na kłótnie z Alice, więc po prostu rzucił jej mrożące krew w żyłach spojrzenie – nie żeby się nim w ogóle przejęła – i przeszedł do ekspresu do kawy.
– Co się stało szefie? – spytała jak zwykle pogodna i pełna miłości do życia Meg. – Bo zakładam, że coś się stało. Nie wdałeś się w zwyczajową kłótnie z Alice i pozbawiłeś nas tego cudownego spektaklu, więc coś wytrąciło cię z równowagi… Albo to była kobieta, albo mój mąż. Skoro James ma teraz pacjenta, to musi mieć to związek z twoim przypominającym głaz sercem.
Rzucił jej mordercze spojrzenie, ale nie odpowiedział. Od kiedy Meg wyszła za Wilsona zrobiła się paskudnie bezczelna. W dodatku znowu popisała się swoją denerwującą zdolnością do analizy – to był powód jej zatrudnia: wyciągała z ludzi dosłownie wszystko i nie było sposobu by ją okłamać – i od razu odkryła co go gnębi.
Clint nawet nie podniósł wzroku znad książki. Najwyraźniej uznał, że rozmowa nie jest warta wtrącania się w nią. Zawsze był milczkiem, odzywał się tylko, kiedy miał coś naprawdę ważnego do zakomunikowania, a i wtedy wiele razy przemyślał najpierw swoją kwestię. Cechował się olbrzymią rozwagą i inteligencją.
W związku z milczeniem House’a Meg uśmiechnęła się szeroko, usatysfakcjonowana.
– Wiedziałam, że chodzi o kobietę.
Greg obdarzył ją niechętnym spojrzeniem. Miał ochotę głośno po niej pojechać, ale Wilson wypominałby mu to latami.
– Jutro dostaniemy pacjenta.
– Jakie są objawy? – spytał zainteresowana Alice, znów odrywając się od ekranu.
Meg prychnęła.
– Gdyby wiedział już pokryłby nimi tablicę. Ten pacjent ma coś wspólnego z tą kobietą, to pewne.
Czasami zastanawiał się dlaczego jeszcze ich nie zwolnił?
– Dobra, o co to za kobieta? – spytała do reszty zainteresowana Alice. Meg uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Skoro przekonała koleżankę, że to ciekawe nie będzie najmniejszych kłopotów z wyciągnięciem tego z House’a. Nie miała pojęcia jak bardzo się myliła, albowiem aż do następnego dnia do godziny dziewiątej musiały żyć w niepewności.
cdn.
Ostatnio zmieniony przez scribo dnia Czw 20:18, 18 Cze 2009, w całości zmieniany 10 razy
|
|
_________________ "Może wariaci to tacy ludzie, którzy wszystko widzą tak, jak jest, tylko udało im się znaleźć sposób, żeby z tym żyć."
W. Wharton "Ptasiek"
Wysłany:
Pią 16:22, 24 Kwi 2009 |
|
scribo
Kochanka klawiatury
Dołączył: 25 Lut 2009
Pochwał: 12
Posty: 748
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
|
Odc. 2
Budzik zadzwonił o ósmej dwadzieścia. House otworzył jedno oko, ale stwierdziwszy, że w ten sposób nie da rady rzucić morderczego spojrzenia, dołączył do niego drugie. Uniósł się na łokciach i samym tylko wzrokiem próbował zmusić budzik do milczenia. Wobec braku choćby najmniejszej chęci do współpracy zwlekł się z łóżka i dokuśtykał do regału – poprzedniego wieczoru zapobiegawczo ustawił urządzenie daleko od siebie – i wyłączył to ustrojstwo.
Następnie, całkowicie rozbudzony acz nie nadający się do życia ubrał się i wyszedł z domu, chwytając za laskę. Jakimś cudem po drodze udało mu się nie spowodować wypadku. Dotarłszy do szpitala natychmiast ruszył w kierunku automatu ze zbawienną kofeiną. Nikt – ku jego własnemu dobru – nie próbował się do niego odzywać dopóki nie skończył drugiego kubka mocnej, czarnej kawy.
Wtedy do akcji wkroczyła Alice.
– Za dwie dziewiąta szefie – powiedziała rześkim, wesołym tonem.
– Mówisz? A więc właśnie to oznaczają te dziwne cyferki na moim zegarku! – rzucił House.
Dziewczyna przewróciła oczami.
– A ten tajemniczy pacjent… Gdzie on jest?
Rzucił jej poirytowane spojrzenie.
– Czy ja ci wyglądam na chodzący lokalizator zaginionych pacjentów?
Nie odpowiedziała, tylko wzniosła oczy ku sufitowi. W tej samej chwili dotarła do nich Meg. Wyglądała na szalenie z siebie zadowoloną.
– Już wiem kim była ta kobieta! – obwieściła.
House jęknął cicho. No to już było przegięcie. Będzie musiał przeprowadzić poważną rozmowę ze swoim przyjacielem o informacjach, którymi ten dzieli się z żoną.
– Kim? – zainteresowała się Alice.
Clint dołączył do nich w milczeniu. Stanął pod ścianą i nie odzywał się – jak zwykle. House odnotował sobie w pamięci, żeby dać mu podwyżkę za brak zainteresowania jego życiem prywatnym.
– To na pewno Lisa Cuddy. Ta, która kiedyś była tu administratorką – oznajmiła z przekonaniem Meg.
– Skąd wiesz?
– James twierdzi, że tylko ona mogła go wyprowadzić z równowagi psychicznej do tego stopnia…
– Ale to się zmieniło, kiedy popełniłem ten błąd i przyjąłem was do pracy – przerwał im House.
Dziewczyny wymieniły rozbawione spojrzenia. Czyli trafiły w sedno.
Diagnosta ruszył korytarzem w kierunku swojego gabinetu. Zapewne tam będzie czekać Cuddy z pacjentem – chyba nie spodziewała się, że będzie ganiał za nimi po całym szpitalu, prawda?
Zatrzymał się. Chociaż bardziej pasowałoby tu określenie: „stanął jak wryty”. Patrzył przez oszklone drzwi swojego gabinetu. Jeszcze go nie dostrzegła – i dobrze. Potrzebował chwili, żeby uporać się z tym widokiem.
Właściwie co go tak zaskoczyło? Przecież nie mówiła nic o tym kim jest ten pacjent, mógł się tego spodziewać. A jednak. Stała tam, przy oknie. Trzymała dłoń na ramieniu małego chłopca o jasnych włosach, przypominających strzechę siana – zarówno kolorem jak i uczesaniem. Już z daleka było widać wypieki na jego twarzy. Wyglądał na zmęczonego, ale w jednej chwili jego twarz rozjaśnił uśmiech – Cuddy coś do niego powiedziała – a dziwnym zbiegiem okoliczności był to uśmiech, który House bardzo dobrze znał. I którego nie pomyliłby z żadnym innym.
Odetchnął głęboko – zbyt głęboko, bo natychmiast zgarnął zainteresowane spojrzenia Alice i Meg – i wziął się w garść. Zwykły pacjent. Tak, zdecydowanie. A on wcale nie poczuł się tak, jakby oberwał obuchem w głowę.
Pchnął drzwi i wszedł do środka z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Zaraz za nim podążyły kaczuszki.
Cuddy uniosła wzrok i spojrzała na House’a.
– Punktualnie. Zegarek ci się śpieszy?
Uniósł kąciki ust do góry.
– Pamiętaj, że moja punktualność jest gwarancją twojego długu. Kiedyś będziesz musiała go spłacić.
Przewróciła oczami. Wtedy zwróciła uwagę na trzy osoby stojące za Housem i przyglądające się jej z zainteresowaniem – a przynajmniej dwie z nich to robiły.
Greg podążył za jej spojrzeniem.
– Cuddy, to są Alice, Meg i Clint. Drużyno, to jest Cuddy.
Uniosła brwi.
– Od kiedy zwracasz się do pracowników po imieniu?
– Od kiedy Alice mnie szantażuje, Meg wyszła za mąż, a Clint podał mi swoje idiotyczne nazwisko – wyjaśnił pokrótce.
Lisa powstrzymała uśmiech. Spuściła wzrok na głowę stojącego przy niej chłopca. Mały wykazał się nadzwyczajną cierpliwością – ciekawe czy można to dodać do objawów? – szczególnie, że w jego zwyczaju leżało wtrącanie się we wszystko i pozostawanie w centrum uwagi.
– To wasz pacjent – powiedziała Cuddy.
Dzieciak podniósł głowę i dopiero teraz zainteresował się przybyłymi. Obrzucił każdego po kolei uważnym spojrzeniem. Obejrzał się na Lisę.
– To mój lekarz? – spytał, wskazując palcem House’a.
Skinęła głową.
– Myślę, że go lubię – oświadczył malec.
– Gorzej ci? – zainteresowała się zatroskana Cuddy.
– Nie. A gdzie mój pokój? – chłopiec przeskoczył z jednego tematu na drugi. – Zaprowadzisz mnie? – spytał House’a.
Diagnosta uniósł brwi.
– Nie sądzę – odparł spokojnie. O dziwo, wcale nie zraził tym chłopca, który dalej przyglądał mu się z zainteresowaniem. – Ale zrobi to ta pani w blond włosach, która usilnie próbuje udawać lekarza.
– Aha. Fajnie.
Mina Meg wskazywała na oburzenie. Już miała zaprotestować, kiedy dostrzegła złośliwy uśmieszek swojego szefa i zrozumiała, że nic nie wskóra – House postanowił upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Po pierwsze była to zemsta za analizę – miała przegapić dalszy ciąg tej jakże ciekawej rozmowy. A po drugie im mniej zobaczy tym mniej przekaże Wilsonowi.
Rzucając diagnoście ostatnie krzywe spojrzenie wyciągnęła dłoń do blondyna. Chłopiec obdarzył ją anielskim uśmiechem, ale ręki nie przyjął. Zamiast tego wyminął ją i stanął w drzwiach.
– To co, idziemy? – zapytał wesoło. House’a dopadło nagle jakieś dziwne przeczucie, że będą przez niego same problemy…
Kiedy drzwi się za nimi zatrzasnęły House przeprowadził resztę załogi i Cuddy do konferencyjnego, po czym podszedł do tablicy. Chwycił marker i spojrzał pytająco na Lisę.
– Nudności, bóle głowy, gorączka, która cały czas rośnie, kaszel, na początku suchy, potem mokry. Zdiagnozowane zapalenie płuc, które… nie jest zapaleniem płuc. To znaczy jest, ale jednostronne i nie reagujące na leczenie. Na początku wyglądało to na grypę, ale potem… – urwała.
House szybko zapisał objawy na tablicy. Spojrzał na Clinta i Alice.
– Clint, zrobisz podstawowe badania krwi i rezonans klatki piersiowej. Alice… Cuddy, możesz podać jej adres chłopca?
Lisa rzuciła mu poirytowane spojrzenie.
– Chcesz ją wysyłać aż do Michigan?
– To może być pewien problem – zgodził się House.
Spojrzał na Alice.
– No więc ty otrzymasz to niewdzięczne zadanie jakim jest przeczytanie całej historii choroby.
Rzuciła mu gniewne spojrzenie.
– Jeśli myślisz, że ja to…
– Podziękuj Cuddy za to, że go tu przywiozła.
Prychnęła i z miną pod tytułem: „jeszcze mi za to zapłacisz” wyszła z pomieszczenia. Clint bez słowa podążył za nią.
Zostali sami.
– A gdzie jego rodzice? – spytał House tonem swobodnej pogawędki.
– Nie mogli przyjechać – powiedziała spokojnie.
Nauczyła się kłamać. Gdyby sam nie domyślił się prawdy gdy tylko zobaczył malucha, teraz na pewno by się na to nabrał.
Był ciekawy, czy… Nie, to jasne. A może jednak nie?
– A… Jak się nazywa chłopak? – spytał, jakby całkiem mimochodem.
Zauważył, że Cuddy zamarła na chwilę. Był pewien, że nie będzie chciała…
– Wood. Na nazwisko ma Wood – odparła po chwili wahania.
Zamarł. Jak to? Spodziewał się, że właśnie tego nie będzie chciał mu zdradzić – nazwiska. Więc czemu to imię zachowała dla siebie? To było ciekawe – a przynajmniej wmawiał sobie, że to o to mu chodzi, kiedy kontynuował przesłuchanie.
– A imienia nie ma jak rozumiem?
– O co ci chodzi House? Jakoś nigdy nie interesowały cię personalia pacjentów – powiedziała Cuddy poirytowanym głosem. Obróciła się do niego tyłem – zawsze tak robiła, kiedy musiała się pozbierać w trakcie rozmowy z nim. Nie chciała, żeby zobaczył jej twarz. I oczy.
– Daj spokój, to tylko imię. Po prostu powiedz. I tak się dowiem, wystarczy, że go zapytam, albo zerknę do karty pacjenta.
Lisa powoli podeszła do drzwi i otworzyła je. Stała w progu. Jej twarz zdradzała, że toczy wewnętrzną walkę. W końcu uniosła głowę i ich spojrzenia się spotkały.
– Ma na imię Gregory – swoją wypowiedź zakończyła trzaśnięciem drzwi zamiast kropki.
cdn.
|
|
_________________ "Może wariaci to tacy ludzie, którzy wszystko widzą tak, jak jest, tylko udało im się znaleźć sposób, żeby z tym żyć."
W. Wharton "Ptasiek"
Wysłany:
Nie 18:39, 26 Kwi 2009 |
|
scribo
Kochanka klawiatury
Dołączył: 25 Lut 2009
Pochwał: 12
Posty: 748
|
Powrót do góry |
|
|
|
Czyżby Gregory był synem Cuddy?
House od razu ją rozszyfrował. Ale jaka jest prawda?
Podoba mi się nowy zespół. Rekrutacja w 4,5 minuty w porównaniu do kilku tygodni w 4 sezonie!!! Chciałabym poznać nazwisko Clinta! Czyżby Estwood?
Trochę nie chcę mi sie wierzyć, ze House odpuścił sobie rezygnacje Cuddy. Może nie ingerowałby bezpośrednio w jej nowe zycie, ale na pewno wynająłby detektywa, zeby być na bieżąco.
Jak zwykle zaciekawiłaś mnie i czekam na kolejne epy.
|
|
_________________ ikonka od woźnego rocket queen
FUS - Frakcja Uaktywnionych Seksoholików
Wysłany:
Pon 20:53, 27 Kwi 2009 |
|
Lupus
Kot Domowy
Dołączył: 23 Gru 2008
Pochwał: 5
Posty: 3179
|
Powrót do góry |
|
|
|
Lupus - odcinek tobie dedykowany :D Niestety, pisane bez wena :(
Odc. 3
Obrazki przed jej oczami przeskakiwały jak klatki w starym filmie. Drzwi do gabinetu jej najlepszego chirurga. A tu składzik w którym kłóciła się z… STOP! O, a tam dalej wisi ten obrazek, zrobiony przez pacjentkę… STOP!
Wspomnienia wszystkich miejsc z jej… no, już nie jej szpitala wywoływały wspomnienia o nim. A ona nie chciała o nim myśleć. Chciała tyko, żeby wyleczył małego i żeby mogła wyjechać, wrócić do swojego nowego życia. Jak gdyby nigdy nic. Problem w tym, że wątpiła, czy będzie umiała to zrobić kiedy to wszystko się skończy.
Nagle poczuła szarpnięcie i zakręciło nią o trzysta sześćdziesiąt stopni. Stanęła twarzą w twarz z tą nową podwładną House’a… Chyba nazywała się Alice…
Rudowłosa patrzyła na nią zmrużonymi oczami, chyba była zła, a na pewno zaintrygowana.
– Chyba musimy pogadać – syknęła przez zęby.
Cuddy nie stawiała oporu. Pozwoliła wciągnąć się do laboratorium.
– Możesz mi wyjaśnić co to miało być? Czemu go okłamałaś?
Lisa spojrzała na nią kompletnie skołowana.
– Ale o co chodzi?
– Przeczytałam historię choroby i sprawdziłam jego poprzednich lekarzy. Ten mały był tylko u trzech, nie trzydziestu ośmiu – powiedziała przez zęby.
Cóż, teraz przynajmniej wiedziała o co chodzi.
– Spokojnie – powiedziała pojednawczym tonem. – Ja tylko… Po prostu chciałam być pewna, że się nim zajmie. No i… Spanikowałam, ok?
Alice uniosła brwi.
– Jesteś jego lekarzem, nie matką. To rodzic decyduje kiedy i do jakiego lekarza… – urwała widząc minę Cuddy. – Och.
Lisa nic nie odpowiedziała, tylko obróciła się do niej tyłem.
– Hej… Chwila moment… Ten dzieciak ma na imię Gregory. Czy on jest synem…
– Nie – przerwała jej szorstko Cuddy.
– Nie rozumiem – przyznała Alice. – Czemu nazwałaś syna imieniem House’a?
Wzruszyła ramionami.
– To długa historia.
– Mnie się nie spieszy.
– To była subtelna aluzja, ale najwyraźniej nie zadziałała… Mówiąc wprost: to nie twoja sprawa.
O dziwo rudowłosa lekarka wcale się nie obraziła, tylko wybuchnęła śmiechem.
– Nigdy nie nauczyłam się nie wtrącać w sprawy innych ludzi i nigdy nie łapałam aluzji, a House… Zawsze gasił mnie w ten sam sposób co ty – wyjaśniła z szerokim uśmiechem.
Lisa jedynie jęknęła w odpowiedzi.
*
Nasłuchiwał stukotu jej oddalających się obcasów. Skupiał umysł na tak prozaicznym zajęciu, żeby nie dopuszczać do siebie myśli. Czekał aż się poukładają, ustawią w kolejkę, żeby dopiero wtedy pozwolić im opanować umysł.
Kiedy źródło dźwięku oddaliło się na taką odległość, by House nie mógł wyłowić najmniejszego odgłosu obrócił się stronę okna. Pierwsza myśl wypłynęła mu przed oczy umysłu ubrana w barwną szatę znaku zapytania.
Dlaczego nie chciała mu wyjawić imienia? To potwierdzało jego przypuszczenia, ale… Dlaczego dała mu na imię Gregory? Kim jest jego ojciec? A co ważniejsze, gdzie jest TERAZ jego ojciec? I… Jaki właściwie jest ten dzieciak?
Musiał przyznać, że to ostatnie bardzo go zainteresowało po tej krótkiej rozmowie jaką przeprowadzili w jego gabinecie.
Z irytacją zastukał laską o podłogę. Odpowiedzi. Odpowiedzi były rzeczą jakiej przez całe życie poszukiwał. Nauczył się o nich paru rzeczy. Jedną z nich było to, żeby zaczynać od odpowiedzi dostępnych, takich, które mógł najłatwiej zdobyć. No i droga do celu. Ona również powinna być najkrótsza i najprostsza. Cóż, tej akurat zasady nigdy nie przestrzegał. On zawsze wybierał drogę najciekawszą.
W tym momencie podjął decyzję. Chwycił laskę mocniej i ruszył w kierunku drzwi, później korytarzem prosto, skręt w lewo, drzwi na prawo, korytarz, trzecie drzwi po prawej. Jest.
Meg już od niego wyszła, siedział sam. Z zainteresowaniem przyglądał się wszystkiemu dookoła. Nie, nie był onieśmielony czy speszony. Jedynie zainteresowany.
Pchnął drzwi i wszedł do środka. Natychmiast skupił na sobie uwagę chłopca. Teraz, z bliska mógł dostrzec, że malec ma szaro – niebieskie oczy. Takie jak Cuddy.
– Więc… Podoba ci się pokój? – zaczął House. I już po chwili przeklinał się w myślach. To było najbardziej idiotyczne zdanie jakie w życiu wypowiedział.
– Jest w porządku – odpowiedział chłopiec.
– Masz na imię Gregory… Wolisz żeby cię nazywać Greg, Greguś, a może Gregoryś?
– Wystarczy Greg – odpowiedział z uśmiechem.
Skinął głową i usiadł na krześle. Chłopiec przysunął się do brzegu łóżka i spojrzał na niego z zainteresowaniem.
– Przyszedłeś pogadać o mojej mamie – oświadczył z przekonaniem.
– Skąd wiesz? – zainteresował się House.
– Czy to nie oczywiste? Mama powiedziała, że jesteś jej znajomym, ale ja cię nie znam, więc musiała cię nie widzieć przez wiele lat. A więc nie wiesz co się z nią działo w tym czasie. I chcesz się dowiedzieć.
– A ty chcesz mi powiedzieć – podchwycił House.
Greg uśmiechnął się.
– Tak.
– No dobra… Czym zajmują się twoi rodzice?
– Mama jest lekarzem, a tata alchi… achri… – urwał marząc brwi. Po chwili zakończył ze zwycięskim uśmiechem – architektem.
– A gdzie jest teraz twój tata?
– U siebie w domu.
– Nie mieszkacie z tatą?
– Nie, rok temu się rozwiedli.
Cóż, to tłumaczyło czemu nie widział tu jego ojca – facet pewnie o niczym nie wiedział.
– Lubisz swojego tatę?
– Jest w porządku. Kupuje mi mnóstwo fajnych rzeczy i zabiera na wakacje, ale… Nigdy nie ma dla mnie czasu – poskarżył się.
House skinął głową.
Siedzieli przez chwilę cicho, każdy zatopiony we własnych myślach, kiedy wzrok diagnosty padł na rozpięty plecak chłopca. Wystawało z niego PSP.
– W co grasz?
– Tom Clancy’s Rainbow Six: Vegas – odpowiedział natychmiast blondyn.
House ożywił się.
– A przeszedłeś już poziom czwarty?
– Pewnie. Ale utknąłem na szóstym…
– Szósty jest prosty… Czwarty przeszedłem kodem, ale chciałem wiedzieć, jak to zrobić ręcznie.
– To ty pomożesz mi z szóstym, a ja ci pokażę jak przejść czwarty – zaproponował młody.
– Dobra – zgodził się House, wyciągając z plecaka PSP Grega i włączając grę. Zapowiadał się ciekawy dzień.
*
Cuddy znów przemierzała korytarze chcąc znaleźć salę Grega. Po chwili usłyszała dość niepokojące odgłosy – piski, skrzeki, jęki, kilka przekleństw i okrzyk radości.
Przyspieszyła i pchnęła drzwi. To co zobaczyła wprawiło ją w osłupienie. Otóż jej syn i House byli radośnie pochłonięci jedną z tych pełnych przemocy i kompletnie dla niej niezrozumiałych gier. Cóż, może nie byłoby to aż tak dziwne, w końcu znała diagnostę i jego zamiłowanie do takich gier, ale mimo wszystko…
House? I Greg? To zdecydowanie nie była dobra kombinacja.
Obaj nawet nie podnieśli głów kiedy weszła – wątpiła czy w ogóle zwrócili na nią uwagę. House siedział na łóżku obok blondyna i wydawał się być całkowicie pochłonięty akcją na ekranie tego elektronicznego urządzenia. Greg wisiał mu nad ramieniem i wpatrywał się we wszystko.
– Uważaj! – wykrzyknął dzieciak.
– Patrz i ucz się!
– Woooooow! Ale super! Jak to zrobiłeś?
– Naciskasz to i to jednocześnie – wyjaśnił szybko House, demonstrując trick.
Cuddy omal nie parsknęła śmiechem. Obaj byli tak podekscytowani… Nie miała serca psuć tego obrazka. Ale w tej samej chwili przypomniała sobie co właściwie tu robi. Dlaczego tu są i dlaczego jej syn i House w ogól się spotkali. I w tym momencie odchrząknęła, bo wiedziała już, że musi przerwać tą sielankę.
Nadal nie zwracali na nią uwagi.
– Koniec gry – powiedziała głośno.
Jednocześnie podnieśli głowy i wbili w nią spojrzenia zbitych psów.
– Ale maaamooo! – jęknęli w tym samym momencie.
– Koniec – powtórzyła stanowczym tonem.
Greg wydął wargi i spojrzał na nią z urazą.
– Ale ja chcę jeszcze grać.
– Doktor House musi teraz iść i postawić diagnozę Greg. Później cie odwiedzi.
– I przyniesie poprzednią część tej gry?
Spojrzała na House’a pytająco. W odpowiedzi uśmiechnął się z satysfakcją i oznajmił:
– Cuddy, zaciągasz coraz większy dług.
Prychnęła.
– Tak, przyniesie – zwróciła się do chłopca.
Maluch uśmiechnął się szeroko i wyłączył PSP.
– To do zobaczenia – mruknął w kierunku diagnosty.
House wstał i opuścił pokój zostawiając Cuddy i Grega. Czuł, że bawił się odrobinę za dobrze – cholera, on naprawdę polubił tego dzieciaka! Spodobała mu się jego zdolność do analizy, pociąg do gier, inteligencja. I wiedział, że mógłby spędzać z nim znacznie więcej czasu. A potem przypomniał sobie, że dzieciak umiera. I to już nie było takie miłe. Nie zważając na ból nogi przyspieszył – miał zamiar szybko postawić diagnozę.
cdn.
|
|
_________________ "Może wariaci to tacy ludzie, którzy wszystko widzą tak, jak jest, tylko udało im się znaleźć sposób, żeby z tym żyć."
W. Wharton "Ptasiek"
Wysłany:
Czw 14:14, 30 Kwi 2009 |
|
scribo
Kochanka klawiatury
Dołączył: 25 Lut 2009
Pochwał: 12
Posty: 748
|
Powrót do góry |
|
|
|
SUPER :) naprawde świetnie piszesz
House z Gregiem i PSP szaleństwo ale przyjemne:D
życzę Wena i już się nie mogę doczekać następnej części :)
|
|
_________________
avek by moniia2311 banner by Ewel :)
Anything boys can do...girls can do better :)
Wysłany:
Czw 17:33, 30 Kwi 2009 |
|
kineczka90
Student medycyny
Dołączył: 23 Kwi 2009
Posty: 52
Miasto: Poznań/ Świnoujście
|
Powrót do góry |
|
|
|
fajny dzieciak. obudził w Hausie nowe uczucia, a może i ukryte pragnienia.
Nie da sie ukryc, ze sa podobni. Czy łączy ich coś wiecej poza wspólnym imieniem?
Coś musi byc na rzeczy. Cuddy sie rozwiodla, dlaczego? Dlaczego przywiozła Grega do Housa? Dlaczego klamała na początku?
Tysiące pytań przychodzi mi do głowy. Mam nadzieję, że zaspokoisz moja ciekawość wkrótce.
Dzięki za te część. Piszesz naprawdę bardzo ciekawie i zawsze wypatruję Twojego nicka.
|
|
_________________ ikonka od woźnego rocket queen
FUS - Frakcja Uaktywnionych Seksoholików
Wysłany:
Czw 21:07, 30 Kwi 2009 |
|
Lupus
Kot Domowy
Dołączył: 23 Gru 2008
Pochwał: 5
Posty: 3179
|
Powrót do góry |
|
|
|
super :D
To dziecko Housa,czy Cuddy i tego architekta?
czekam na cd :D
|
|
_________________
Znalazłam siostrę- sylrich my sis forever :*
"When the land slides and when the planet dies, that's when I come back to you"
Wysłany:
Nie 17:35, 03 Maj 2009 |
|
kasia2820
Reumatolog
Dołączył: 21 Sty 2009
Pochwał: 3
Posty: 1087
|
Powrót do góry |
|
|
|
Czwarta część i uczciwie mówię, że nei wiem, kiedy będzie następna. Mój czas, możliwości i wen ostatnio mnie nie lubią i ode mnie uciekają...
Odc. 4
– Diagnozy różnicowe – rzucił House, kuśtykając przez pokój.
Alice uniosła wzrok znad karty pacjenta, Meg rzuciła gazetę na stół, a Clint dalej patrzył w biała tablicę.
– Coś środowiskowego – Clint przemówił.
– Nikt inny nie zachorował – zgasił go House.
– Skąd… – zaczęła Alice.
– Cuddy sprawdzała.
Meg zmarszczyła brwi.
– Od kiedy ty komukolwiek ufasz?
Rzucił jej miażdżące spojrzenie.
– Jeśli chcesz daję ci jeden dzień na wycieczkę do Michigan. Jedź i sprawdź wszystko osobiście. I przywieź mi pocztówkę.
Wydęła usta jak dziecko, któremu zabrano zabawkę.
– Poskarżę się Jimmy’emu, że jesteś niedobry, o – oznajmiła obrażonym tonem.
Alice zachichotała, House ledwo powstrzymał kąciki ust, nieposłusznie unoszące się do góry, a Clint niewzruszenie wpatrywał się w białą tablicę.
– Skargi i zażalenia przyjmuję w piątki. W pozostałe dni tylko diagnozy, więc zacznijcie wreszcie myśleć! – ofuknął ich House.
– Genetyka – rzuciła pomysłem Meg.
– Dobra, przebadaj go – zgodził się House. – Clint? Coś wyszło z badań?
Clint pokręcił głową.
House zaklął cicho. Wiedział, że żeby znaleźć coś w badaniach musi wiedzieć, czego szukać. Gdyby miał przebadać chłopaka na wszystkie bakterie, wirusy czy grzyby skończyłaby mu się krew zanim by cokolwiek znalazł.
– Alergia – zaproponowała Alice.
– Nie sądzę, inni lekarze by o tym pomyśleli.
– Nie pomyśleli. Nikt go w tym kierunku nie badał.
– No to na co czekasz? – zdziwił się House.
Dziewczyna opuścił pomieszczenie. Clint spojrzał na szefa pytająco.
– Przebadasz go na nowotwory – powiedział.
– Gdyby to był rak płuc, znaleźliby to wcześniej w rezonansie – zaoponował Clint, nieszczęśliwy, że musiał wypowiedzieć tyle wyrazów naraz.
Wzruszył ramionami.
– Sprawdzamy wszystko. Na szczęście jego wiek ogranicza. Nie musimy sprawdzać chorób wenerycznych.
Clint nie odpowiedział – co było do przewidzenia – i poszedł zrobić badania. House znowu został sam.
House spojrzał w przestrzeń. Nagle coś przyszło mu do głowy. Miał nadzieję, że się pomylił, ale… Otworzył drzwi i krzyknął za Clintem.
– Przebadaj go na HIV!
Pasowało. Wszystko pasowało. Tylko, że… Po pierwsze to tylko hipoteza, wcale niekoniecznie prawdziwa – to wcale nie pomagało; żelazna pętla strachu zaczynała zaciskać mu się na gardle – a po drugie jakie są szanse, że czterolatek zarazi się HIV?
Mleko matki.
– Cuddy też! – krzyknął jeszcze za Clintem, zanim ten zniknął za rogiem.
Spokojnie. Przede wszystkim musiał przeprowadzić testy. Jeśli wyjdą pozytywne to wtedy będą się martwić. A na razie… Powinien wziąć głęboki oddech i… A właściwie dlaczego się tak przejmuje?! Przecież to tylko zwykły dzieciak, którego prawie nie zna. I którego lubi. I który lubi jego. Ale to wciąż nieistotne! I czemu przejmuje się Cuddy? Może… STOP! Najłatwiej będzie nie myśleć. Tylko czekać. Zawiesić się. Pozwolić, by czas płynał omijając go, pozwalając przetrwać te Chile oczekiwania na wyniki, bez obaw i bez emocji. Bo z tysięcy wyjść ucieczka jest zawsze najprostszym.
Cofnął się do gabinetu. Usiadł w fotelu i zupełnie mechanicznie włączył muzykę. Złapał piłeczkę i zaczął odbijać ją od ściany. Bum. Bum. Bum. Rytmiczne odbicia uspokajały, przyzywały, chwytały w objęcia, łącząc się z dźwiękami muzyki. Mieszanka jak narkotyk. Pozwalała odlecieć.
*
Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała w rytm oddechu. Leżąc na tym łóżku, tonąć w białej, szpitalnej pościeli wydawał się być taki drobny, taki niewinny, taki bezbronny… Pochłaniała wzrokiem jego twarz, delikatny uśmiech – pewnie śniło mu się coś miłego – nieco za długi nos, jasne włosy rozrzucone na poduszce. Bała się. Jak zwykle. Tylko, że tym razem miała podstawy. Tyle lat pragnęła mieć dziecko i wreszcie się udało. Otrzymała swoją szansę – synka. A macierzyństwo okazało się być wspanialsze niż przypuszczała. Tak bardzo, bardzo wspaniałe. Tyle przeżyć, nowych doświadczeń – i co? I miała to teraz wszystko stracić? To nie życie jest niesprawiedliwe – to śmierć. Teraz była pewna. A najgorsze było to, że nie mogła nikogo obwiniać. Nawet siebie. Nie, myliła się. Była gorsza rzecz – bezsilność. Świadomość, że nie może zrobić już nic. Tego nienawidziła. Westchnęła. Musiała zaufać House’owi.
Jej rozmyślania zostały brutalnie przerwane przez otwierane drzwi. Było już dosyć późno, większość pracowników wyszła już do domu. On tez już skończył pracę – zapewne dopiero teraz mógł się wyrwać i tu przyjść.
– Lisa.
– James – uśmiechnęła się.
Wstał, a on podszedł do niej i mocno przytulił.
– Tęskniłem za tobą – poinformował ją.
– Ja za tobą też – odparła.
Wypuścił ją z objęć i spojrzał na chłopca leżącego na łóżku.
– To twój syn, tak?
Skinęła głową.
– Jak się nazywa?
Zawahała się.
– Greg.
Rzucił jej badawcze spojrzenie.
– I tak nie zaczęłaś nowego życia. Nie umiałaś bez jakiegoś ułamka z niego, co?
Nie odpowiedziała, tylko wbiła wzrok w twarz swojego syna. Zresztą nie musiała odpowiadać. Wilson i tak tą odpowiedź znał.
– To dlaczego wtedy wyjechałaś?
Spojrzała na niego całkowicie zaskoczona.
– Przecież ci mówiłam…
– Tak wiem. Mówiłaś, że kogoś poznałaś i że z nim wyjeżdżasz. Ale ja pytam co naprawdę się stało.
Zacisnęła usta w linijkę.
– Dokładnie to się stało – burknęła.
Uniósł brwi.
– Dobra, nie chcesz to nie mów.
Skinęła głową nie odzywając się.
– dobrze cię znowu widzieć Cuddy. Mam nadzieję, że w końcu wymyślisz co chcesz zrobić ze swoim życiem i przestaniesz unosić się w zawieszeniu – powiedział powoli Wilson, podchodząc do drzwi. Cuddy nie po raz pierwszy nie mogła się oprzeć wrażeniu, że onkolog wie więcej niż mówi, a ponadto nabrał zdolności do analizy.
*
House miał dylemat. Nie chciał zasnąć – nie mógł. Z jakiegoś powodu czuł, że to byłoby niestosowne, po prostu złe, nieodpowiednie do chwili. Z drugiej strony widział, że żeby utrzymać się na nogach musi natychmiast zdobyć napój z kofeiną. Najbliższy automat z napojami znajdował się w korytarzu przy pokoju Grega. A dojście tam wiązało się z ryzykiem napotkania Cuddy – do otrzymania wyników testu nie chciał jej wiedzieć bo wyzwalała myślenie – oraz ogólnie z chodzeniem i wstaniem z fotela.
W końcu kofeinowy głód okazał się mocniejszy – chwycił laskę i powlókł się w kierunku automatu.
Oczywiści jak zawsze mógł się poszczycić niezwykłym pechem. Cuddy zamiast przy Gregu, siedziała na korytarzu, opierając odchyloną do tyłu głowę o ścianę. Wyglądała na zmęczoną.
Podszedł bliżej. Kiedy nie zwróciła na niego uwagi zdziwiony ruszył dalej, zatrzymując się dopiero tuż przy niej. Stwierdził, że zasnęła. Na jego ustach pojawił się mimowolny uśmiech. Podszedł do automatu i wrzucił drobne. Już po chwili trzymał dwie kawy. Obie czarne.
Na szczęście automat stał tuż przy ławce, więc nie miał problemu z doniesieniem ich. Jeden kubek postawiło obok niej, drugi trzymał w lewej dłoni. Przekrzywił głowę, zastanawiając się w jaki sposób ją obudzić. Skupiając się na błahostkach teraźniejszości udawało mu się nie myśleć o innych rzeczach.
Mógł być delikatny… albo i nie. Przyszło mu na myśl, że mógłby obudzić ją pocałunkiem, ale natychmiast odgonił od siebie tę myśl tłumacząc ją tym, że byłby ciekaw miny Cuddy. Następnie rozważył oblanie jej tą kawą, ale… nie chciał zmarnować takiej dobrej kawy.
Ostatecznie wybrał rozwiązanie pośrednie. Chwycił mocniej laskę i delikatnie ją szturchnął. Obudziła się od raz, podskakując na miejscu.
Otworzyła oczy i gwałtownie zamrugała. Obróciła się delikatnie i spojrzałą prosto w oczy House’a.
– Cztery pięćdziesiąt – wyszczerzył się House.
– Za siniaka na nodze? – zapytała, patrząc n laskę, która ją obudziła.
– Ależ skąd – oburzył się House. – Za środek pobudzający.
Wskazał głowa na ławkę obok niej. Spojrzała w dół i zobaczyła kawę. Była zaskoczona, ale… nie dała tego po sobie poznać.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością i upiła łyk. Dobra. Czarna. Taka, jaką lubiła.
– Lubię gratis – uśmiechnęła się.
Prychnął.
– Już nigdy nie będę altruistą. To się nie opłaca.
– Altruizm nie ma się opłacać – zauważyła.
– No wiesz, liczyłem, że może oddasz w naturze…
Pokręciła głową. Wcale się nie zmienił.
Ich rozmowę przerwało wołanie:
– Lisa!
Oboje jak na komendę obrócili się na swoich miejscach. Ku nim kroczył wysoki blondyn, ze zmartwioną miną i dużą torbą pod pachą.
– Mike – powiedziała zaskoczona Cuddy. – Co tu robisz?
– Greg jest chory – odpowiedział, jakby pytała o oczywistość.
House patrzył na nich z zainteresowaniem.
Cuddy spojrzała to na jednego, to na drugiego. W końcu przerwała ciszę.
– House, to mój były mąż, Mike Wood. Mike, to Gregory House, najlepszy lekarz jakiego znam. Zajmuje się Gregiem.
– Najlepszy we wszystkim – zgodził się House ze znaczącym uśmieszkiem.
– W biegach na setkę też? – rozległ się zaspany głosik gdzieś z boku. Wszyscy obrócili się, by zobaczyć Grega stojącego w drzwiach swojej sali, trącego zaspane oczy i trzymającego za nogę pluszowego króliczka.
Pojawienie się chłopca pozwoliło na to, by zdziwienie Mike’a po usłyszeniu imienia diagnosty pozostało niezauważone…
cdn.
|
|
_________________ "Może wariaci to tacy ludzie, którzy wszystko widzą tak, jak jest, tylko udało im się znaleźć sposób, żeby z tym żyć."
W. Wharton "Ptasiek"
Wysłany:
Pon 19:14, 04 Maj 2009 |
|
scribo
Kochanka klawiatury
Dołączył: 25 Lut 2009
Pochwał: 12
Posty: 748
|
Powrót do góry |
|
|
|
Hm, pojawienie się wysokiego blondyna burzy moje przypuszczenia co do ojcostwa Housa. A już zaczęłam kombinować, idąc za twoim tropem, z chorobą genetyczną.
Mały Greg znów mnie nie zawiódł. Lubię tego chłopca. Jest błyskotliwy jak ... House. Mam nadzieję, ze moję powyższe przewidywania są jednak błędne.
Nadal ciekawi mnie co skrywa Cuddy. Nie wątpie, ze House lub Wilson z niej to wydobedą. A może ona będzie miała chwile słabosci i zacznie się zwierzać.
Nie rób zbyt długiej przerwy. Polubiłam juz tego fika. Nie chcę zeby przepadł.
|
|
_________________ ikonka od woźnego rocket queen
FUS - Frakcja Uaktywnionych Seksoholików
Wysłany:
Sro 21:11, 06 Maj 2009 |
|
Lupus
Kot Domowy
Dołączył: 23 Gru 2008
Pochwał: 5
Posty: 3179
|
Powrót do góry |
|
|
|
Jak zawsze tekst trzyma poziom; językowo, stylistycznie itd. jest bez zarzutu. Ale nie trafia do mnie treść! House, Cuddy, intryga rodzinna, tajemnica, ten trzeci. :roll: Chyba mam awersje do fików w których "tylko nieliczni wiedzą kto jest ojcem, a matka sama nie wie czego na prawde chce".
Czytam, bo jest humor, jest dobrze napisane i wierzę, że jeszcze odratujesz fabułe.Jeszcze mnie zaskoczysz tak, że spadna mi kapcie i odszczekam pod biurkiem. I czekam na dalsza cześc:)
Pozdrawiam :)
|
|
_________________
Wysłany:
Pią 18:43, 08 Maj 2009 |
|
T.
Mecenas Timon
Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 37
Posty: 2458
|
Powrót do góry |
|
|
|
a gdzie dokończenie? pisz pisz bo ten fik jest wspaniały
|
|
_________________
Wysłany:
Pią 20:17, 08 Maj 2009 |
|
janeczka85
Stomatolog
Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 1 Ostrzeżeń: 1
Posty: 576
|
Powrót do góry |
|
|
|
Lupus: rozwiewam twoje nadzieje - House nie jest ojcem. Ale nie zmienia to faktu, że mały Greg jest do niego podobny :D
T. - dziękuję za komentarz; za krytykę równierz :) Przyznaję, że fick jest pisany tak trochę... Inaczej niż większość, bo to co się dzieje teraz jest tylko tłem dla tego, co ma się wydarzyć. Jednak muszę zaprzeczyć: tu wcale nie jest tak, że tylko nieliczni więdzą kto jest ojcem, bo ojcem niezaprzeczalnie jest Mike. A matka wie czego chce :D - jedynie tego, żeby jej synek wyzdrowiał ;)
janeczko, dziękuje bardzo :) Niestety, na zakończenie jeszcze trzeba trochę poczekać. Jeszcze ze... Dwa, trzy party?
Cóż, zapraszam na piąty odcinek.
Odc. 5
– Czemu nie śpisz? – zaniepokoiła się Cuddy, patrząc na synka.
Greg przekrzywił głowę na bok i wbił w nią wzrok.
– Rozmawiacie tak głośno, że się nie da – oświadczył naburmuszony.
Lisa przewróciła oczami. House obserwował scenę bardzo zainteresowany. Tymczasem Mike postanowił przypomnieć o swojej obecności.
– Cześć smyku. Nie przywitasz się z tatą?
– Cześć tato – odpowiedział chłopiec.
House ledwo powstrzymał śmiech.
– Jak się czujesz? – ciągnął niezrażony mężczyzna.
– To głupie pytanie: oczywiście, że źle. Jest ciocia Katie? – Błyskawicznie zmienił temat rozmowy.
Mike wyglądał na lekko zmieszanego.
– Została w hotelu, ale przyjdzie cię odwiedzić jutro – obiecał.
Cuddy założyła ręce na piersi i przysłuchiwała się rozmowie. Nie wyglądała jakby obecność ex męża ją denerwowała, wprawiała w zakłopotanie czy choćby irytowała. Właściwie, zdawała się być całkowicie zadowolona z jego przyjazdu.
– W porządku – zgodził się chłopak.
Zapadła cisza. Z gatunku tych niezręcznych. Mike wyraźnie nie wiedział co powiedzieć, a Greg wcale nie kwapił się, żeby mu to ułatwić. House zaczynał rozumieć co chłopiec miał na myśli w ich ostatniej rozmowie.
Lisa zauważyła, że nadszedł „ten” moment. Zawsze nadchodził. Oznaczało to, że powinna wyratować Mike’a z opresji.
– Greg, a może opowiesz tacie o swojej nowej grze? – zaproponowała.
Oczy chłopca zabłysły. Mike przygasły. A Cuddy zmrużyły się lekko – podrzuciła temat do rozmowy, ale celowo wybrała taki, którego Wood nie znosił. Od samego początku była pewna, że obecność House’a źle na nią wpłynie.
Chłopczyk natychmiast zaczął wyrzucać z siebie potoki słów opisując strategię i fabułę gry. O ile Mike wyglądał na zrozpaczonego i zrezygnowanego, a Lisa wyłączyła się, o tyle House był całkowicie pochłonięty paplaniną malucha. Co więcej, zanim ktokolwiek zauważył wtrącił się i już po chwili prześcigali się w uwagach. Pięć minut później trwała na całego rozkręcona kłótnia o najlepszy sposób pokonywania wrogów.
– Nie chcę wam przeszkadzać – wtrąciła się Lisa, litując się nad Mike’iem i nad sobą – ale nie sądzicie, że czas iść spać?
Obaj unieśli na nią wzrok.
– Nie – oznajmili.
Czas wyciągnąć cięższą artylerię.
– A wiesz już co dolega Gregowi, House? – zapytała przesłodzonym głosem.
Diagnoście zrzedła mina.
– Pracuję nad tym.
– Właśnie widzę…
– Moi wierni poddanie właśnie wykonują testy – bronił się House. – Bez nich nic dalej nie zrobię.
– No tak, ale na pewno masz już jakieś propozycje.
Przełknął ślinę. Nie była głupia – to że była lekarzem też miało coś do rzeczy – i nie mógł jej oszukać. Ale z drugiej strony powiedzieć prawdy też nie mógł. Szczególnie, że to były tylko domysły.
– Niesprecyzowane – zbagatelizował sprawę.
Uniosła brew.
– To znaczy?
Miał ochotę zacząć przeklinać.
– To ja może… Pójdę je sprecyzować – zaproponował.
Lisa uśmiechnęła się niewinnie.
– Znakomity pomysł House. Tak trzymaj.
Odchodzący korytarzem diagnosta nadal widział złośliwe błyski w jej oczach. Wyrolowała go – znowu.
Usłyszał jeszcze słowa Wooda:
– To ja będę się zbierał. Wpadnę jutro. Na razie brzdącu.
House skręcił za kolejny róg, kiedy usłyszał szybkie, zbliżające sę kroki. Obrócił się i zobaczył Mike’a. Najwyraźniej architekt czegoś od niego chciał. Bez słowa wskazał mu pustą salę. Weszli do środka. Mina blondyna wyrażała determinację i żądzę mordu. A House nie bardzo wiedział czego ma się spodziewać – nienawidził takich sytuacji.
– Ty sukinsynu.
Cóż, nie takich słów się spodziewał. Niemniej były interesujące. Zanim zdążył otworzyć usta by odpowiedzieć, Mike kontynuował.
– Mam ochotę przetrącić ci kark, facet. I nie zrobię tego tylko dlatego, że jesteś lekarzem Grega. To co zrobiłeś… w głowie mi się nie mieści, że po tym wszystkim jesteś w stanie spojrzeć jej w oczy! – Wood wyraźnie zaczynał tracić panowanie nad sobą. W głowie House’a zakiełkowało podejrzenie, że architekt może być nie do końca zdrowy na umyśle. Doprawdy, nie miał pojęcia, o czym ten koleś gadał!
– Zaraz, zaraz… – zaczął diagnosta, ale brutalnie mu przerwano.
– Po prostu trzymaj się z daleka od Lisy. Nie pozwolę ci jej skrzywdzić po raz kolejny – powiedział cicho i wyszedł.
Umysł House’a nie pracował tak jak powinien – był jak zamroczony. Żaden błyskotliwy komentarz, trafna uwaga, nie przychodziły mu do głowy. Jedyne co rozumiał – cóż, właściwie to nie rozumiał, ale była to jedyna rzecz, na której mógł się skupić – to słowa Mike’a. Wiedziony nimi i ich sensem – czy raczej jego brakiem – otworzył jeszcze drzwi i zawołał za odchodzącym mężczyzną:
– Ja ją skrzywdzę? Czy mi się wydaje, czy to ty jesteś jej ex mężem?!
Odchodzący architekt pokręcił głową, nie myląc kroku.
– Ja jej nie skrzywdziłem. To ona zaproponowała mi rozwód.
House pozwolił mu zniknąć za zakrętem. Sam cofnął się do wolnej Sali i usiadł na łóżku. Nie rozumiał niczego – każde ze słów Wooda wydawało się pochodzić z innego, nieznanego mu języka. O co do cholery chodziło?!
Była jeszcze jedna rzecz, która nie dawała mu spokoju. No bo… Zaproponowała?
*
Dał sobie godzinę na ochłonięcie i przemyślenia. Na koniec stwierdził, że ani o krok nie przybliżył się do rozwiązania zagadki, za to miał w głowie coraz większy mętlik. Doszedł do wniosku, że najwięcej dowie się u samego źródła – znalazł Cuddy tam, gdzie się spodziewał. Siedziała na ławce w tym samym miejscu powoli sącząc kolejną kawę. Nie zwróciła na niego uwagi, dopóki nie usiadł obok niej. Uniosła wzrok.
– Co znowu House?
– Dlaczego się z nim rozwiodłaś?
– Dalej interesują cię szczegóły mojego życia prywatnego?
– Wiesz, skoro wróciłaś mogę przywrócić do stanu działania moją stronę internetową: najwiekszesekretylisycuddy.com.
Uśmiechnęła się delikatnie.
– Udzielić ci wywiadu?
– Skoro tak ładnie prosisz – zgodził się House.
Westchnęła i wbiła wzrok w czerń napoju.
– Kochałam go na tyle, żeby pozwolić mu odjeść gdy zobaczyłam, że to dla niego najlepsze, ale nie na tyle, by nie móc bez niego żyć. Po prostu… Skoro przynajmniej jedno z nas mogło być naprawdę i całkowicie szczęśliwe, czemu miałabym mu odebrać tą szansę? Miałam w końcu swojego Grega. I to mi wystarczało.
Jego uwadze ni uszedł czas przeszły.
– Wystarczało? – powtórzył. Swoją drogą, był zaskoczony, że mu o tym powiedziała. Spodziewał się długiej batalii, zanim wydusiłby z niej cokolwiek.
Uśmiechnęła się smutno.
– Jeśli się nie pospieszysz House, nie długo nie będzie niczego, co mogłoby mi wystarczać – powiedziała spokojnie.
Diagnosta nie powiedział nic więcej, tylko wstał i ruszył w kierunku gabinetu. Czuł się jak ostatnie gówno. I nie obchodziło go, czy Cuddy powiedziała to, by wzbudzić w nim poczucie winy i zmusić do ratowania jej syna – nie obchodziło go to dlatego, że bez względna pobudki czuł, że powiedziała prawdę.
*
W gabinecie siedziały już jego kaczuszki. Zerknął na zegarek. Druga w nocy. Nieźle.
– Wyniki badań – powiedział, nie tracąc czasu na złośliwości. Rozmowa z Cuddy uświadomiła mu, że nie ma czasu.
– Genetyka negatywnie – odparła Meg.
– Ma alergię tylko na sierść kota. Nic więcej – mruknęła Alice.
Clint pokręcił przecząco głową. House’a rzadko kiedy irytowała jego małomówność, ale w tej chwili miał ochotę nim potrząsnąć.
– Oba? – zapytał ze złością.
Mężczyzna z nieszczęśliwą miną otworzył usta:
– Tylko nowotwory. Drugie wyniki będą rano.
House skinął głową. Musiał szybko coś wymyślić, ale w tamtej chwili mógł myśleć tylko o testach, które następnego dnia wylądują na jego biurku. Czuł, że nic więcej nie wymyśli. Że potrzebuje snu.
– Możecie ciągnąć losy – odezwał się Greg.
Wszyscy troje unieśli na niego wzrok.
– O co? – zapytała zainteresowana Alice.
– Nie chcecie? Dobra, to sam zdecyduję. Meg, możesz sobie iść, Wilson chyba by mnie zabił, gdyby przeszkadzał wam w wypełnianiu obowiązków małżeńskich. Clint… Ty mi będziesz potrzebny, więc zostajesz, a zatem Alice też ma wolne… Chyba, że wolisz zostać.
– A po co? – zdziwiła się, już łapiąc za swoje rzeczy.
– No a kto mnie utuli do snu? – oburzył się diagnosta.
Meg uśmiechnęła się słodko i zasugerowała:
– Może ta ciemnowłosa piękność, która siedzi na korytarzu?
House rzucił jej miażdżące spojrzenie.
– Nie odzywaj się, albo nawet Wilson cię nie uratuje.
Prychnęła tylko i razem z Alice opuściły pomieszczenie, podśmiewając się z diagnosty. House tylko pokręcił głową i kazał Clintowi pilnować chłopaka.
*
House’a obudził Clint, kładący koperty na jego biurku. Już wiedział co zawierają. Czym prędzej przegonił młodego lekarza a sam wyciągnął rękę. Zawahał się. Chciał najpierw obejrzeć wynik Cuddy, ale… W końcu to Greg był jego pacjentem. Szybkim ruchem otworzył odpowiednią kopertę. Negatywny.
Odetchnął z ulgą. Nawet nie zauważył, że wcześniej wstrzymywał oddech. Greg nie miał HIV. A skoro on nie miał, do Lisa też nie…
Zastanawiał się, czy nie wyrzucić koperty od razu do śmieci, ale stwierdził, że ma ochotę ponapawać się napisem „negatywny” widocznym na kartce papieru. Wolał na razie nie zastanawiać się nad rozmiarami ulgi, jaką odczuł.
Szybkim ruchem rozerwał papier i wyciągnął kartkę. Zerknął w interesującą go rubryczkę.
Kartka wypadła mu spomiędzy palców, lecąc w kierunku podłogi zakosami, unoszona delikatnymi podmuchami powietrza.
W pustce, jaka powstała w głowie diagnosty kołatała się tylko jedna myśl: „nie”…
*
Było jeszcze wcześnie, Greg jeszcze się nie obudził, a Lisa przeniosła się z korytarza do jego pokoju.
Zamknął za sobą drzwi. Zastanawiał się jak ma jej to powiedzieć. Może podać objawy i spytać, czy ni znalazła u siebie takich samych? Podać kartkę z wynikiem? Wszystko wydawało mu się głupie, banalne lub melodramatyczne. W końcu zdecydował się na najprostszą – a może wręcz przeciwnie? – opcję.
– Masz HIV – powiedział powoli.
Uniosła wzrok i ich spojrzenia się spotkały.
– Wiem – opowiedziała cichym, spokojnym głosem.
cdn.
|
|
_________________ "Może wariaci to tacy ludzie, którzy wszystko widzą tak, jak jest, tylko udało im się znaleźć sposób, żeby z tym żyć."
W. Wharton "Ptasiek"
Wysłany:
Sob 18:19, 09 Maj 2009 |
|
scribo
Kochanka klawiatury
Dołączył: 25 Lut 2009
Pochwał: 12
Posty: 748
|
Powrót do góry |
|
|
|
Gdzie i od kogo sie zaraziła? W szpitalu? Poszukując dawcy nasienia?
I co zrobił jej House, czego on sam najwyraxniej nie jest świadomy, natomiast wie o tym Mike.
Cuddy jest dla mnie tajemnicą w tym ficku.
|
|
_________________ ikonka od woźnego rocket queen
FUS - Frakcja Uaktywnionych Seksoholików
Wysłany:
Sob 19:28, 09 Maj 2009 |
|
Lupus
Kot Domowy
Dołączył: 23 Gru 2008
Pochwał: 5
Posty: 3179
|
Powrót do góry |
|
|
|
Miałam nie czytać przed nadaniem magicznej literki "U" w tytule, bo czekanie na to, co stanie się w Twoich fikach, to istna katorga, ale Twój fik mnie pokonał. Zły. Przeczytałam wszystko na raz i nie wiem, co powiedzieć, oprócz "OMG, ja chcę dalej!"
Nowe kaczuszki są cudowne, a pomysł żeby jedna z nich była żoną Wilsona - genialny. House mnie irytuje czasami. Ale to dobrze. Znaczy, że jest 100% Housem. Tylko Cuddy mi sie taka bez życia wydaje. Taka jakby przestało ją wszystko obchodzić oprócz tego, czy jej synek będzie zdrowy. Ogromnie mi się podobała rozmowa Housa z Gregiem. Była taka... taka... taka mrÓ! :hahaha: I zgłupiałam, oficjalnie zgłupiałam. Nie wiem kto jest ojcem, dlaczego Cuddy ma HIV, a Greg nie, czuję się oficjalnie skonfudowana. I czekam niecierpliwie na dalej.
:*
|
|
_________________
Wysłany:
Sob 19:44, 09 Maj 2009 |
|
jeanne
Dziekan Medycyny
Dołączył: 21 Gru 2008
Pochwał: 50
Posty: 11087
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
nimfka
Nietoperek
Dołączył: 13 Sty 2009
Pochwał: 30
Posty: 11393
Miasto: HouseLand
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|