Bardzo dobry odcinek. Ogólnie, jeśli chodzi o ten sezon w przeważającej większości jestem na tak. Bardzo fajne są te początki epa. Tu brawa dla twórców, trzymają poziom od początku sezonu.
Przypadek mi się podobał. Fajnie prowadzony, bez przesadnej dramaturgi. Ogólnie ciekawie przedstawione, ten ojciec niby nawraca innych ze złej drogi, a właściwie sam nie jest na właściwej. Ale zawyczaj tak jest, że jak człowiek popełnia błąd to potem chce go naprawić przez zbawianie calego świata, a nie naprawienie po prostu swojego błędu. Lubie takie historie.
Chase, nawet ok. Przynajmniej tym razem było zabawnie, bo ogólnie nie za bardzo podoba mi się robienie z niego pana zaliczę wszystko. W tym epie jednak było to tak pokazane, że jest ok. No i dostał nauczkę.
Masters, sama nie wiem. Ma to coś, jest takim kontrastem do House'a i jego już trochę przecież zdeprawowanego zespołu.
W tym odcinku strasznie podobał mi się Wilson. Kocham tego gościa. Nie zgadzam się, że jego wątki są wpychane na siłę. Dla mnie on zawsze pojawiał się i znikał. Na tym polega jego urok. Wiadomo, że jest. House może na niego zawsze liczyć. Wilson wie, że diagnosta go potrzebuje, ale to takie obustronne uzależnienie. Widać, że lubią swoją relację. Ich rozmowa - cudna :serducho: Biedny Wilson nawet jak nie chce doradzić to i tak doradza. I to jest super. Oboje świetnie się bawią. A grę Roberta mogłabym oglądać bez końca. Facet mnie rozbraja każdą swoją miną :serducho:
Taub i Foreman, mimo, iż zazwyczaj tylko się przewijają (Taub ostatnio trochę więcej) to nie wyobrażam sobie serialu bez nich. Czasem mają naprawdę świetne teksty. I jakoś dopełniają całość.
House, i tu mogłabym esej napisać :wink: Postać, która nigdy mnie nie znudzi i nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. Ja, jakoś nie mam obaw, że House się zmieni, nie widzę też by już się zmienił. Zmieniły się okoliczności, w których funkcjonuje i dzięki temu możemy poznać go lepiej. Zagłębić się w psychikę tego skomplikowanego bohatera. Mnie cieszy to niezmiernie. House w pracy jest taki sam jak zwykle. Podejście do pacjenta, do zespołu, zachowanie w przychodni (olśnienie i zostawia pacjenta 8) ) Super była też rozmowa o Rachel.
Właśnie, jego stosunek do małej, jest w tym coś niezwykłego. Niby jej nie lubi, nazywa przygłupem, plastelinową masą, wrzodem na tyłku, a jednak między wierszami widać w tym coś jeszcze. House nigdy nie miał doczynienia z dziećmi, w sensie z takim rodzajem relacji ( bo ogólnie już go widzieliśmy w kontaktach z małymi pacjentami), to dla niego coś nowego, ale widać, że jest to dla niego fascynujące. Trudno mi powiedzieć, czy faktycznie się do niej przywiązuje (patrz ostatnia scena :serducho: ) czy po prostu przyjmuje coś, czego nie znał i chce się przekonać czego może się jeszcze o sobie dowiedzieć.
W związku też jest sobą, tylko on mógł wpaść na pomysł myszkowania po przedszkolu i trenowania małej za plecami mamy.
Fajnie, że twórcy znajdują trochę miejsca, żeby pokazać nam tą relację. ( Reakcja Wilsona i klikacz treningowy - bezcenne :lol: ) Rachel jest świetna. Może i spokojna, ale myślę, że to wymóg serialu, na pewno szukali jakiegoś dziecka, w tym przypadku bliźniaczek, które są w miarę spokojne. Kręcenie House'a jest dość kosztowne więc na pewno nie mogą sobie pozwolić na kilkukrotne powtarzanie ujęć, bo mała się wyrwała i weszła w dialog aktorów, albo nie może usiedzieć na miejscu podczas kręcenia sceny. Zresztą zazwyczaj tak jest, że w spokojnych dzieciach drzemie niespokojny duch i wielki potencjał i Rachel to udowodniła, czym zaimponowała samemu House'owi, a to nie lada wyczyn :wink:
Końcowa scena rozłożyła mnie na łopatki :serducho: Wbrew wszystkiemu była dla mnie bardzo House'owa, na swój sposób. Pokazuje nam dwa oblicza House'a. Z jednej strony egoistę, który stara się trzymać dystans zarówno w stosunku do Cuddy jak i Rachel, wchodzi do pokoju, rozsiada się, jakby właściwie nie do końca sam wiedział, czy chce tu być, rozmawia z Cuddy, niby stara się ją pocieszyć, ale robi wszystko, by brzmieć na obojętnego i nagle Rachel mała istota, którą bądź co bądź trochę podręczył, siada mu na kolanach i wtula się niego. Nie w Cuddy, w niego. I chyba właśnie wtedy dociera do niego, że mu się to podoba, bynajmniej taką miał minę. Taki ot, zwyczajny, szczęśliwy epizod w życiu nieszczęśliwego porąbańca. Scena, której długo nie zapomnę :zakochany:
Nie sądzę jednak, by wpłynęła na House'a w znaczący sposób, House po prostu przyjmuje pewne rzeczy i nie nadaje im przesadnego znaczenia, co nie znaczy, że w ogóle nic z nich nie wynosi, po prostu pewne rzeczy trzyma tylko dla siebie, ale między innymi w tym tkwi jego urok.
9/10
|