[13] Żyrafa [M]
Stare, wygrzebane z zakamrków dysku; ale nie to jest ważne tym razem. Tematyka nie ta, ale to też nie ma znaczenia.
W hołdzie dwóm dziewczynom, za młodym, żeby umierać. 15, ani nawet 17 lat nie wystarczy, żeby zakosztować życia.
K. R. 6.09.1994 - 18.11.2009
H. B. 16.01.1993 - 4.02.2010

"Żyrafa"
Różni ludzie pasują do rożnych miejsc. Lekarz pasuje do szpitala, policjant do radiowozu, kominiarz do komina…
Wysoka, ciemnowłosa kobieta, ubrana w czarny, przykrótki płaszcz zdecydowanie wyglądała nie na miejscu w sklepie z zabawkami. Rozglądała się dookoła spłoszonym wzrokiem.
Miś…
– W czym mogę pomóc? – Przed nią, jak spod ziemi wyrosła ekspedientka o szerokim – i sztucznym – uśmiechu.
Miś…
Cofnęła się o krok.
– Ja… Ja chciałam…
– Zapewne kupić zabawkę – podpowiedziała ekspedientka.
– Tak, tak. Dokładnie – odparła z ulgą.
Uśmiech poszerzył się.
– Och, mamy szeroki wybór… O, proszę: tutaj widzimy najnowszą lalkę barbie w stroju balowym – wspaniały prezent dla dziewczynki… A tu – samochodzik zdalnie sterowany ze skrzynią biegów. Nowość, idealna dla chłopczyka.
Miś…
Kobieta spojrzała na nią, zagubiona.
– Nie, nie, ja chcę…
– Czyżby prezent dla trochę starszego dziecka? Oczywiście, mamy również takie – tu mamy wspaniały zestaw klocków lego, zamek wikingów, obecnie hit wśród młodych chłopców… W dodatku rozwija umiejętności logiczne. Dla nastolatki natomiast najlepszym prezentem będzie pierwszy zestaw do makijażu…
Miś…
Czuła się kompletnie bezradna, zdezorientowana… Może nie powinna była przychodzić tu bez męża?
Ale przecież… Chciała… Niespodzianka…
Zebrała w sobie wszystkie siły.
– Nie – zaprzeczyła gwałtownie. – Chcę misia. Tylko misia.
– Och – wyrwało się zawiedzionej ekspedientce. Tylko misia. A przecież miś to już przeżytek. – Oczywiście. Mamy tu misie. Dużo misiów.
Ruszyła do działu z przytulankami; kobieta podążała za nią… Nagle zatrzymała się całkowicie zdezorientowana i przestraszona. Całe regały z misiami… Jak miała znaleźć tego jednego?
– Jak pani widzi mamy wiele maskotek – mówiła ekspedientka. – Te na przykład mówią po naciśnięciu na brzuszek. A te tu w zestawie mają butelkę i ubranka. Tu widzi pani misie wyprodukowane na wzór postaci z bajek…
Wydawało się, że wybór jest niemożliwy, a regały ciągną się w nieskończoność.
Ręka kobiety niekontrolowanie wystrzeliła do przodu trafiając w jedną z przytulanek. Znowu się zaczynało…
Nie chciała, by to się działo teraz, nie teraz…
A co jeśli się pogorszy?
Chwyciła trąconą przed chwilą zabawkę nawet na nią nie patrząc.
– Ile płacę? – pisnęła, chcąc jak najszybciej stamtąd uciec. Do domu, wrócić do domu. Do męża, który się nią zajmie, który jej pomoże.
– Siedemnaście dolarów – odparła, nieco zaskoczona wyborem.
Wcisnęła w rękę ekspedientki dwudziestodolarowy banknot i rzuciła się do wyjścia.
Pod pachą ściskała maskotkę – prezent dla córki.
*
Siedziała w fotelu i czekała, aż jej córeczka wróci ze szkoły. Lekarz mówił, że to ostatnie chwile, kiedy jeszcze będzie miała przebłyski pamięci, kiedy będzie… „normalna”.
Chciała to wykorzystać. Chciała móc żyć zwykłym rodzinnym życiem. Chciała…
Nie zawsze dostajemy to, czego chcemy.
Klamka w drzwiach opadła a do środka wkroczyła szczupła nastolatka.
Na usta kobiety wypłynął uśmiech. Jak dawno jej nie widziała… To znaczy… Oczywiście, widywała ją codziennie, ale nie tak. Teraz wiedziała kim jest. Poznawała ją, mogła jej się przyjrzeć. Wspaniałe uczucie.
– Córeczko… – powiedziała z ciepłym uśmiechem na ustach.
Dziewczynka zdrętwiała. Powoli obróciła się twarzą do matki. Całą sobą wyrażała zaskoczenie. Matka ją poznawała. Matka się od niej uśmiechała…
Nawet nie pamiętała kiedy ostatnio coś takiego miało miejsce.
– Jak było w szkole? – kontynuowała. Czuła dumę. Mogła rozmawiać. Mogła nadal być matką. A przynajmniej jeszcze przez jakiś czas…
Nastolatka zmarszczyła brwi. Nie wyglądała na zachwyconą. Jak było w szkole? I co, tylko tyle miała do powiedzenia w momencie, kiedy wyjątkowo była przytomna? Po całych tygodniach krzyków, ignorowania jej… Po tych wszystkich dniach, gdy nie potrafiła przypomnieć sobie imienia własnej córki? Kiedy nie pamiętała nawet, że tę córkę ma?
– Dobrze – burknęła z irytacją.
Kobieta zrozumiała, że coś jest nie tak. Nie miała pojęcia co, ani dlaczego, ale czuła, że dziewczynka jej się wymyka, że ucieka od kontaktu, że ucieka od niej…
– Przepraszam – powiedziała cicho.
Dziewczynka nie wyglądała na udobruchaną. Za to patrzyła na nią z… jakby… niesmakiem?
– Mam coś dla ciebie – dodała, chcąc ujrzeć w oczach swojego maleństwa miłość, zaufanie to ciepło, które dostrzegała wcześniej. Nie widziała, nie wiedziała… Kiedy straciła własne dziecko? Kiedy zatraciła własną tożsamość na rzecz skorupy, którą była teraz?
Na twarzy małej w końcu odmalowało się zainteresowanie. Czyżby to nie był jednorazowy incydent? Czyżby matka… wracała do zdrowia? Skoro mogła pójść do sklepu, kupić coś, przez pięć minut nie zacząć krzyczeć, wykonywać dziwnych ruchów i rozpoznawać ją…? Może…
Tymczasem kobieta sięgnęła do siatki, którą dostała w sklepie z zabawkami. Wyczuwając pod palcami materiał wyjęła maskotkę.
Dopiero wtedy sama zobaczyła czym była. Poczuła, że jej zdenerwowanie zaczyna narastać… Ręką wykonała kolejny niekontrolowany ruch. Zwierzak wyleciał do góry i wylądował na podłodze, tuż przed małą.
Dziewczynka patrzyła szeroko otwartymi oczami.
O nie…
– Żartujesz sobie? – zapytała nienaturalnie wysokim głosem.
Kobieta przełknęła ślinę. Jej ręka znowu wykonała pląs… A tak się starała… Próbowała…
Dziewczynka pokręciła głową. Powoli tyłem wycofywała się z pokoju.
– Tata mówi, że to wszystko nie twoja wina… Że krzyczysz, że jesteś taka… Ale teraz… To kłamstwa. Ty taka jesteś naprawdę.
– Remy… – Słowo wypowiedziane cichym, złamanym głosem.
Mała pokręciła głową.
– Opowiadałam wam o tym w zeszłym tygodniu. Słyszałaś to. Słyszałaś! Mówiłam wam, że dzieci w szkole się ze mnie śmieją. Z tego jaką mam mamę i z mojej długiej szyi. Że mnie przezywają. A teraz… Ty…
– Remy, proszę…
– Mówiłam wam – w oczach dziewczynki stanęły łzy – mówiłam… A to… Nie dość, że dałaś mi pluszaka, jak małemu dziecku, to jeszcze…
– Remy, posłuchaj, wytłumaczę… – Ręka znów wystrzeliła do przodu.
– Robisz to specjalnie? Specjalnie kupiłaś to... coś… żeby mi przypominało o tym, jaka jestem? O moich wadach? Żebym się nie uważała za lepszą do ciebie?
– Nie, Remy, posłuchaj…!
– Nie! Nie rozumiem jak… Jak ty…?
W progu pokoju obróciła się pobiegła korytarzem. Już po chwili dał się słyszeć trzask zamykanych drzwi.
Nie chciała tego. Przecież pamiętała jak córka mówiła, że dzieci w szkole nazywają ją „żyrafą” przez tę szyję, ale… Przecież…
Nie chciała…
– Remy…
Nie dała sobie wytłumaczyć. Zresztą i tak by nie posłuchała, nie zrozumiałaby. Nikt nie potrzebuje powodu by znienawidzić kogoś jeszcze bardziej. Sztuką jest znaleźć sposób za obrócenie nienawiści w miłość. Taka głupia nadinterpretacja gestu czułości i macierzyńskiej miłości… Nic nie mogła na to poradzić.
Ręka wykonała pląs.
…
– Co to?
Remy obróciła się. Jej wzrok padł na starą zabawkę trzymaną przez Ericka.
Przełknęła ślinę.
– Pamiątka.
– Po czym?
– Po… – Nie dokończyła.
Podeszła i wzięła od niego maskotkę. Położyła wyciągniętego z dna szafy pluszaka na dobrze widocznej półce.
On o nic więcej nie pytał.
Ona za każdym razem, gdy patrzyła na zabawkę przypominała sobie jaka była głupia, jaka dziecinna, jaka naiwna. Jak nie umiała zrozumieć wagi tego gestu; nie potrafiła przyjąć do wiadomości jak bardzo matka się starała, jak próbowała… Myślała o tym, jak rozbiła szansę na zgodę, szczęście, pojednanie, z powodu wyglądu jakiejś głupiej maskotki.
Z półki patrzyły na nią oskarżycielskie oczy pluszowej żyrafy, przyznając jej rację.
KONIEC
|