 |
 |
 |
|
 |
|
Zobacz poprzedni temat
:: Zobacz następny temat
|
Wiadomość |
Autor |
|
 |
Podwójne dno [BO, NZ] [3/16]
Fik został już w całości opublikowany na innym forum, składa się z 16 krótkich części. Widzę, że nie będę oryginalna, dużo znajomych fików zauważyłam. :D Jestem ciekawa opinii na temat tego.
W tle Huddy.
Jeżeli ktoś będzie chciał czytać, będę wklejać ciąg dalszy.
Betowała Dr Tygrysolka .

-I-
Jedna kropla. Dwie krople. Trzy... Po chwili rozpadało się na dobre.
Rachel Cuddy siedziała w swoim pokoju, spoglądając za okno sierocińca. Krajobraz nie prezentował się najlepiej. Szare budynki, szare niebo, szara ulica. Ogołocone z liści drzewa w równym rządku przy szarym płocie. Ani źdźbła trawy na szarym dziedzińcu. Tylko beton.
Tak wyglądał dzień jej szesnastych urodzin. Przygnębiająca samotność.
Odkąd pamiętała, ten widok towarzyszył jej każdego dnia. W zależności od pór roku, na drzewach zieleniły się liście, palące słońce świeciło wprost do pokoju, na ziemi leżał zlodowaciały, brudny śnieg, lub, tak jak dziś, padał deszcz. Rano nauka, popołudnia spędzane w pokoju, głównie na rozmyślaniach. Nigdy nie miała rodziców, rodziny. Niby nie znała innego życia, a jednak zawsze czegoś jej brakowało. Miała w sercu wielką dziurę, której nawet najtroskliwsza opiekunka nie była w stanie zapełnić. To nie tak, że nie umiała kochać ani okazywać uczuć. Po prostu nie miała nikogo, kto mógłby jej to w odpowiednim momencie pokazać, przez to była nieco oschła, czasem cyniczna, ale w głębi duszy wrażliwa i delikatna. Jednocześnie słynęła ze swojej niezwykłej twardości i dojrzałości, wykraczającej poza jej wiek.
"Ciocie" były dla wszystkich, czyli dla nikogo. "Ciocia" miała wiele podopiecznych, ale żadne dziecko nie miało swojej opiekunki na wyłączność. Rachel miała szczęście, znalazła szczególne oparcie w pewnej pracownicy. Pani Good traktowała ją nieco inaczej niż inne dzieci. Dlaczego? Tego dziewczyna nie wiedziała, była jej jednak wdzięczna, że może z nią porozmawiać, choć na chwilę zapomnieć o trudach codzienności.
Swojej przeszłości nie znała. Ani tożsamości biologicznych rodziców, ani miejsca zamieszkania. Wiedziała tylko, że urodziła się w szpitalu w Princeton, a gdy trafiła do sierocińca, miała niespełna rok. Nigdy nie rozmawiała o tym z panią Good. Traktowała to jak temat tabu, podświadomie bała się tego, co może usłyszeć. Pamiętała, że poruszyła go tylko raz, gdy miała jakieś cztery lata.
Siedziała na sali przy stoliku i rysowała, jak zawsze. Narysowała siebie. Kartka wydała się jej jednak pusta. Zerknęła do elementarza. Mama, tata, dziecko. Mama, tata, dziecko. Mama, tata...
Wybiegła na korytarz i odszukała opiekunkę. Uśmiechnęła się i pokazując książkę, spytała:
- Ciociu, gdzie moja mama? I tata?
- Rachel, słoneczko, pobaw się z Kate.
- Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć?
Kobieta popatrzyła jej w oczy. W tym spojrzeniu był smutek. Dużo smutku. Stanowczo, choć spokojnie powiedziała:
- Wytłumaczę ci, jak będziesz duża.
Co roku jej ulubiona opiekunka w dzień jej urodzin organizowała małe przyjęcie z tortem, w którym uczestniczyli wszyscy mieszkańcy domu dziecka. Zawsze to jakaś forma rozrywki, której rzadko zaznawały tamtejsze maluchy. Tego dnia było inaczej. Nadchodził wieczór, a jeszcze nikt się nie zjawił. Przy posiłku niektóre dzieci złożyły jej życzenia, ale pani Good nie widziała. Było jej trochę przykro, a jednocześnie bała się, co to może oznaczać.
Gdy później siedząc przy sztaludze kończyła szkic orchidei, która stała na parapecie, ktoś zapukał do drzwi. Nie wiedzieć czemu, Rachel poczuła ukłucie niepokoju.
- Proszę...? - raczej zapytała, niż powiedziała.
To była pani Good. W rękach trzymała czerwone pudełko.
Ostatnio zmieniony przez IloveNelo dnia Sro 12:57, 31 Mar 2010, w całości zmieniany 2 razy
|
Autor postu otrzymał pochwałę.
|
Wysłany:
Nie 21:53, 28 Mar 2010 |
|
IloveNelo
Student medycyny


Dołączył: 04 Cze 2009
Pochwał: 1
Posty: 4
|
Powrót do góry |
 |
|
 |
|
 |
No, nie powiem - zainteresowałaś mnie.
Cytat: | -Wytłumaczę ci, jak będziesz duża. |
Spacja po myślniku.
Cytat: | - Rachel , słoneczko, pobaw się z Kate. |
Niepotrzebna spacja przed przecinkiem.
Masz bardzo ładny styl, czyta się gładko. Więcej proszę. Nie lubię czytać po jednym odcinku, bo tekst traci swój urok. :)
PS. Wybacz, nie mogłam się powstrzymać i czytam na tym innym forum. ;)
To naprawdę jest Twój pierwszy fick? Jeśli tak to gratuluję udanego debiutu.
|
|
_________________
"Everybody lies."
Huddy, Hilson, Hameron - yep!
Wysłany:
Wto 19:52, 30 Mar 2010 |
|
JaSzczurek
Stażysta


Dołączył: 29 Gru 2009
Pochwał: 1
Posty: 123
|
Powrót do góry |
 |
|
 |
JaSzczurek - dziękuję. :D Tak, to jest, czy raczej był mój debiut. Te spacje poprawione, mój błąd, wkleiłam nie to, co trzeba. Pomimo iż już przeczytałaś, wklejam ten ciąg dalszy... :)
-II-
- Wszystkiego najlepszego, słoneczko. – uśmiechnęła się kobieta. Zamknęła drzwi i usiadła na łóżku. – Za dwa lata opuścisz to miejsce. Jak ten czas leci... – pozornie zachowywała się swobodnie, ale Rachel zbyt długo ją znała. Ukrywała coś. Nie trzeba było być geniuszem, żeby domyśleć się, że ma to związek z pudełkiem i, w przekonaniu dziewczyny, z jej przeszłością.
-Ciociu – odezwała się – przede mną niczego nie ukryjesz.
Pani Good zmieszała się. Przesunęła ręką po wierzchu pudełka.
- Widzisz, Rachel...to, jak się na pewno domyślasz, jest... – nie potrafiła znaleźć odpowiedniego słowa. Namyślała się dłuższą chwilę. – Pamiętasz, jak obiecałam kiedyś, że wytłumaczę ci, gdzie są twoi rodzice?
Ołówek wypadł z ręki dziewczyny i poturlał się po podłodze. Całe życie w nieświadomości, ale w spokoju.. Nie wiedziała, czy chce poznać odpowiedź, bo przeczuwała, że zrodzi ona tylko kolejne pytania. Z drugiej strony, jeśli teraz ucieknie, już zawsze będzie miała wyrzuty sumienia, będzie jak drzewo bez korzeni...
Powoli skinęła głową.
- Otóż, skarbie... – dla jej ukochanej opiekunki również było to trudne – twoi rodzice nie żyją.
Nabrała duży haust powietrza, a jej oczy napełniły się łzami. Gdzieś głęboko w jej podświadomości tkwiła nadzieja, że może jednak oni gdzieś tam są, że pewnego pięknego dnia po nią przyjadą i wszystko będzie dobrze. Jednocześnie poczuła ulgę, bo to znaczyło, że nie oddali jej dobrowolnie, nie zrzekli się swojego dziecka. I… póki myślała… póki to wszystko było tylko w jej głowie… wyglądało inaczej. Prawda, jaka by nie była wytęskniona, bolała.
- Jak...to się stało? – spytała łamiącym się głosem
- Moja siostra, ta, która mieszka w Princeton, miała wypadek... Dość poważny, rozległe poparzenia, leżała na OIOMie. Przypadkiem pomyliłam sale i trafiłam do twojej matki. Była umierająca, ale przytomna, na krążeniu pozaustrojowym. Prawie wszystkie narządy zniszczone, nie kwalifikowała się do przeszczepu. Akurat nikogo przy niej nie było.
Princeton Plainsboro Teaching Hospital, ponad 15 lat wcześniej
-Kim pani jest? – wychrypiała leżąca
- Ja... Chyba pomyliłam sale, przepraszam...
- Ale kim pani jest?
- Nazywam się Megan Good. Jestem opiekunką w domu dziecka, w Chicago. Szukałam siostry, ale pomyliłam sale, nikt nie zauważył...
- W domu dziecka...? Niech mnie pani uważnie posłucha. Jestem lekarzem. Wiem, jaki jest mój stan. Wiem, że zostało mi kilka godzin. Musi pani odszukać moją córeczkę, Rachel Cuddy. Ma jedenaście miesięcy, wiem, że po mojej śmierci nikt nie będzie miał głowy do opieki nad nią... To tak bardzo mnie boli... Niech pani tu zostanie i dopilnuje, co się z nią stanie. Nie mogę o to prosić przyjaciół, są w zbyt wielkiej rozpaczy... Poza tym ma duże szanse, że jeszcze ktoś ją zaadoptuje... Nie będzie pamiętała, nie będzie myślała, nie będzie wiedziała o tych jedenastu miesiącach... Jeszcze będzie szczęśliwa... Daleko stąd...
W tym momencie do sali weszła jakaś kobieta.
- Dr Cuddy, o to chodziło?
- Tak, dziękuję.
Położyła na szafce pudełko. Czerwone.
- Gdyby jednak nie znalazła się rodzina... Proszę jej to dać, gdy uzna pani, że jest gotowa, żeby poznać i zrozumieć prawdę...
Kilka godzin później zmarła. Lisa Cuddy, dziekan medycyny i dyrektor PPTH.
- Byłam... w szoku. Zrobiłam, o co mnie poprosiła. Od innych lekarzy dowiedziałam się, że mieli wypadek samochodowy. Ona i Gregory House, twój ojciec. On zginął na miejscu. Tylko ty przeżyłaś. Czemu nosisz nazwisko po matce, tego nie wiem. Nie chciałam wypytywać, wszyscy byli pogrążeni w głębokiej żałobie, ale uszanowali decyzję Lisy. Obiecali, że nie będą cię szukać. Kilka dni później zabrałam cię stamtąd i wyjechałyśmy do Chicago. Nikt cię nie zaadoptował, a jeżeli ja zbyt późno zdecydowałam wszystko ci wytłumaczyć, to przepraszam. Mam nadzieję, że mi wybaczysz, jesteś dla mnie prawie jak córka...
Rachel siedziała w osłupieniu. Miała wrażenie, że to koszmar, gorszy, niż kiedykolwiek jej się śnił. Próbowała przetrawić wszystkie informacje, ale było to niezwykle ciężkie. Tępo patrzyła przed siebie.
- Słoneczko, chcesz zostać sama?
Pokiwała głową. Pani Good wyszła, zostawiając ją sam na sam z pudełkiem. Sam na sam z tajemnicą przeszłości.
-III-
Ciemnoczerwona skrzyneczka stała naprzeciwko zastygłej w bezruchu Rachel, boleśnie uświadamiając jej, że niedawna rozmowa nie była snem ani omamem. Dziewczyna powoli wstała i usiadła na łóżku. Nieśmiało dotknęła skrzyneczki, jakby w obawie, że może się poparzyć. Wzięła ją do ręki i dokładnie obejrzała: drewniana, wielkości pudełka po butach. Spróbowała otworzyć wieko. Zmierzyć się w końcu z własną tożsamością. Co będzie, to będzie...
Było... zamknięte. Z boku zauważyła niewielki otwór zamka, nie miała jednak klucza.
***
Tyreese Hill nie był sierotą. Jego „starych” interesował tylko tani alkohol i dragi. Odebrano im prawo do opieki nad chłopcem, ale specjalnie się tym nie przejęli. Ściślej rzecz ujmując, chyba nawet nie zauważyli.
Ciemnoskóry chłopak z biednej dzielnicy, w przeszłości był na najlepszej drodze do samozagłady. Śladem ojca i matki popadł w nałogi, potem kradzieże, by zdobyć pieniądze na towar, włamania, tak dla sportu... Któregoś razu zgarnęła go policja. Miał wtedy tylko trzynaście lat. Po długiej resocjalizacji trafił do tego samego sierocińca, w którym mieszkała Rachel.
Dziewczyna spotykała go często, było to nieuniknione, ale tak się stało, że rozmawiali zaledwie kilka razy. Z tych rozmów zapamiętała jego błyskotliwość i inteligencję, oraz niemały potencjał naukowy Tyreese’a. Biorąc pod uwagę jego przeszłość, był jedyną znaną jej osobą, która mogła pomóc w obecnej sytuacji.
Nie zastanawiając się dłużej, złapała skrzynkę i wybiegła z pomieszczenia.
***
Megan Good szła właśnie na zajęcia z plastyki, które prowadziła, odkąd zaczęła pracę w chicagowskim domu dziecka. Jej myśli zaprzątała rozmowa z Rachel. Cały czas nękał ją obraz zszokowanej, drobnej twarzy, którą oplatały ciemne loki, i te piękne, zielono-niebieskie oczy pełne łez, niczym wyrzut sumienia.
Od pamiętnej rozmowy z Lisą Cuddy minęło już ponad piętnaście lat, ale ona pamiętała ją, jak gdyby to było wczoraj. Tyle tajemnic, tyle niewiadomych... To było szaleństwo, zabierać stamtąd Rachel, ale zgodziła się... Tamta kobieta miała niezwykłą siłę perswazji... A może Megan zgodziła się, bo nie chciała zadawać jej jeszcze więcej cierpienia?
Oczywiście, że pragnęła zaadoptować dziewczynkę, ale była samotna, a jej sytuacja materialna pozostawiała wiele do życzenia. Z przysposobieniem wiązałoby się porzucenie pracy w sierocińcu, a na bezrobocie pozwolić sobie nie mogła. Poza tym cały czas miała nadzieję, że jej kochana podopieczna znajdzie prawdziwy dom, prawdziwą rodzinę.
Nie wiedziała, co jest w pudełku. Schowała je głęboko w szafie i miała nadzieję, że już nigdy nie będzie musiała go wyjmować. O przeszłości Rachel miała nikłe pojęcie, a jednak nigdy nie próbowała dowiedzieć się więcej, może ze strachu, a może dlatego, że czasem po prostu lepiej nie wiedzieć.
Nie mieć klucza.
Nie otwierać puszki Pandory.
|
|
Wysłany:
Sro 12:55, 31 Mar 2010 |
|
IloveNelo
Student medycyny


Dołączył: 04 Cze 2009
Pochwał: 1
Posty: 4
|
Powrót do góry |
 |
|
|
|
 |
|
 |
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
 |