„Dodatek specjalny do Listu”
Pojawił się znikąd… nie miał w ogóle powstać. Ale powstał.
Czas: jakiś rok później niż 6 cz. Listu
ta wiem, że House się zmienił… ale tak bywa… choć to tylko w domu.
-------------------------------------------------------------------------------------
Betareader i korektorka - Salamandra :*
-------------------------------------------------------------------------------------
House obudził się dziś wcześnie, o wiele za wcześnie. Nic dziwnego zważywszy, że dzisiaj jest TEN dzień. Dzisiaj ma się zdarzyć coś, czego obawiał się od początku istnienia tego związku. To wydarzenie może zmienić WSZYSTKO, jeśli się nie postara. Zapytacie co to takiego, że przeraża sławnego diagnostę do tego stopnia, że spędza mu sen z powiek? To coś, co przeraża każdego mężczyznę. Obiad z przyszłymi teściami. Leżał na plecach i z trwogą liczył upływające minuty. Po chwili jednak poczuł czyjeś nagie ciało przywierające do niego i „ciężar” na swojej lewej piersi. Uspokoił się trochę. Spojrzał na te blond włosy, idealne ciało tak ładnie formułujące się pod kołdrą i od razu przypomniał sobie rozmowę, jaką odbył z Cam zaledwie parę godzin temu.
- Wszystko będzie dobrze.
- Wiem. – Starał się przekonać do tego ją jak i siebie, ale wiedział, że to bezcelowe. Cameron znała go na tyle dobrze, by odczytać nawet bardzo zakamuflowane emocje.
- Zobaczysz, moi rodzice pokochają cię za to kim jesteś - starała się go pocieszyć.
- A kim jestem? Jedynie zakochany gburem, który pragnie w niedalekiej przyszłości poślubić ich jedyną – najukochańszą na świecie – córkę.
Wplotła swą dłoń w jego drżącą rękę – Moim najukochańszym gburem, z którym chcę spędzić resztę swego życia. Zobaczysz nie będzie tak strasznie. – Uśmiechnęła się i pocałowała go bardzo czule w usta.
Wtulił się we włosy Cam i pomyślał: Może jednak ma rację.
***
Jakoś tak szybko zleciał czas… Gdy patrzył ostatnio była czwarta rano – teraz zbliżała się ósma. Chyba jednak przysnąłem pomyślał, po czym delikatnie oswobodził się z objęć ukochanej. Powoli poczłapał do łazienki, wyjątkowo po Vicodin (trzeba nadmienić, że w sumie ostatnio noga nie dokuczała mu na tyle, by potrzebował tabletek). Przełknął dwie tabletki i ból zniknął bez śladu. Następnie skierował swe kroki do kuchni. Tam zajrzał – tak jak go stworzył Bóg – do lodówki i wyjął z niej kilka jajek, trochę kiełbasy, cebulę i masło. Tyłkiem zamknął lodówkę i zabrał się do pichcenia śniadania. Od jakiegoś czasu jajecznica z kiełbasą była jego popisowym numerem. Jednak te lekcje gotowania nie poszły na marne pomyślał. Po dłuższej chwili poczuł, jak kobiece ręce obejmują go w pasie, więc odwrócił się i pocałował „zakłócacza kuchcikowania” w usta.
– Dzień dobry kochanie.
- Dobry. A ty coś taki… radosny? – spytała Cam.
- Jakoś tak wyszło. Cieszę się, że cię mam.
Uśmiechnęła się lekko. – Zrobię nam kawy – oznajmiła, a po chwili dodała – Czyli już się nie boisz dzisiejszego wieczoru?
Oczywiście musiała spytać pomyślał – Trochę tak, ale już nie da się tego odwlec, więc może los będzie dla nas łaskawy.
Po śniadaniu, ubraniu się i paru innych rzeczach ( :D ) – wyszli do pracy. Cameron udała się do swojego gabinetu (bo niedawno otworzyła prywatną praktykę), a House do Princeton-Plainsboro.
***
Rozległo się delikatne pukanie do drzwi, po czym wszedł Wilson.
- Zazwyczaj wchodzisz nie pukając.
- House. To dzisiaj jest ten dzień, którego się tak obawiałeś, a jednak nie zaszyłeś w jakiejś norze – zaśmiał się Jimmy.
- Chciałem, ale nie byłem w stanie znaleźć dostatecznie dużej by pomieściła mój wielki intelekt i jeszcze większe ego – zripostował House. - Jakieś rady dla starego durnia? – zapytał – Wszak ty się na tym najlepiej znasz. Ile takich obiadków zaliczyłeś? Dwadzieścia?
- Dziesięć – odpowiedział Jimmy – Mam jedną radę. Bądź miły – po czym wyszedł zostawiając diagnostę samego.
***
House stał przed szafą i wybierał, co ma założyć, gdy do pokoju weszła Cameron w olśniewającej sukience z karmazynowego aksamitu z delikatnym wcięciem w okolicy dekoltu.
- To będzie jakaś gala, czy zwykły obiad? – zapytał z przekąsem
- House – naburmuszyła się lekko – I jak?
- Wyglądasz paskudnie… nieziemsko. Jesteś śliczna. – Ucałował jej czółko. – Jak myślisz, co powinienem założyć, by jakoś się przy tobie prezentować?
- Może to – powiedziała wyjmując prosty czarny garnitur, białą koszulę i ciemnoczerwony krawat. – Zawsze lubiłam cię w klasycznych strojach. – Uśmiechnęła się. – I nie waż mi się zakładać do tego adidasów! – krzyknęła za nim.
House poszedł do łazienki, przebrał się, wyjął dwie tabletki. – Za pomyślność wieczoru – i połknął je. Spojrzał w lustro pomyślał nie spieprz tego – po czym wyszedł – Gotowa? To idziemy.
***
- Możemy się wycofać? – spytał tuż po wejściu do restauracji. – Zrobię nam gorącą kąpiel.
- Brzmi miło, ale nie uciekniemy.
- YH… - diagnosta chciał zamarudzić, lecz Cam zamknęła mu usta pocałunkiem.
Wzięła głębszy oddech i skierowali się w stronę stolika. Nie przyznałaby się do tego, ale sama też się bała i najchętniej by stamtąd wyszła.
– Mamo, tato proszę poznajcie mojego chłopaka Gregory’ego House’a.
- Miło mi państwa poznać – powiedział House – Cameron często o was mówi.
- Kłamczuszek – powiedziała mama Cam jednocześnie wbijając palec w brzuch diagnosty.
- Służyłeś gdzieś może? – spytał bez ceregieli ojciec.
- Tato – zaprotestowała lekko Cameron.
- No co, chyba mogę wiedzieć gdzie służył twój chłopak.
- Służyłem… ale było to tak dawno, że nie pamiętam – starał się zażartować Greg.
- No, nic nie szkodzi. Siadamy? – spytał tata i bez czekania na reakcję sam usiadł.
Będzie ciężko pomyślał House
- To czym się pan zajmuje, panie House? – tym razem rozmowę podjęła mama.
- Może mi pani mówić Greg.
- Okey, Greg. To czym się zajmujesz? – powiedziała z lekkim przekąsem
- Okey, Daphne. Założyłem, że tak masz na imię – House nie wytrzymał i odgryzł się, lecz spotkała go kara. Poczuł jak szpilka wbija mu się w stopę. – Jestem diagnostą w Princeton-Plainsboro. – Starał się powstrzymać reakcję na ból.
- Może coś zamówimy? – Cam postanowiła uratować sytuację – Mają tutaj wyśmienitego homara.
Jako, że to House miał płacić, kiedy usłyszał wzmiankę o homarze obrzucił swego kotka spojrzeniem mówiącym: ,,Jeszcze trochę i mi nie starczy”. Wiedział jednak, że to „kara” za bycie wrednym.
- Ja z chęcią wezmę homara – oznajmiła matka.
- A ja… - zastanawiał się tata – krewetki królewskie i creme brule
Cameron zamówiła coś lekkiego (dosłownie i w przenośni), ale niestety także i najlepszego (a co za tym idzie najdroższego) szampana. Po Housie spłynął zimny pot. Ciekawe czy mi wystarczy pomyślał, jednocześnie spoglądając na Cameron spojrzeniem mówiącym: „Będę grzeczny. Nie katuj mnie już. Proszę!”
- A państwo czym się zajmują, jeśli mogę wiedzieć? – zagadał Greg, starając się być miłym.
- Ja jestem emerytowanym generałem, a żona prowadzi kwiaciarnię.
- O to miło… kocham kwiaty – diagnosta nie wychodził ze swej roli
Dalsza część wieczoru poszła już jak z płatka. Co prawda nie obyło się bez drobnych wpadek, ale nie było też tragicznie. Po kolacji ojciec wziął diagnostę na bok i powiedział:
- Jest pan gburowatą, nieogoloną małpą, panie House, ale… wiem, że kocha pan moją córkę. To widać. Dlatego z ciężkim bólem „oddaję” ją panu w opiekę. Niech pan zapamięta jednak te słowa: skrzywdzi pan ją, a pożałuje. – Podał rękę Gregowi.
- Jakbym śmiał. – House uścisnął dłoń. – Chamstwo zostawiam przed drzwiami domu. Nie wpuszczam go do środka.
- Zobaczę. – Uśmiechnął się lekko.
CO? pomyślał House.
- Zostajemy u was na tydzień, Zięciu. – powiedziała mama, kładąc rękę na House’a ramieniu.
- Co? Ale jak to? – Greg zaczął się pocić, po chwili spojrzał w niebo jakby chciał krzyczeć: „RATUUUUUUUUUUUUUNKU!”
Ostatnio zmieniony przez Caellion dnia Wto 12:12, 31 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
|