Gra o miłość [Z]
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Huddy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Wiadomość Autor

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Gra o miłość [Z]

Przed Wami kolejne liskowe coś :D
Filmik znaleziony podczas szukania inspiracji do tegoż fika
http://www.youtube.com/watch?v=eI7OvBGbQB8&feature=player_embedded


na razie //ort.




I

Gra i miłość. Z pozoru nie mające ze sobą nic wspólnego dwa elementy zgrabnie łączyła pewna dwójka. Dodajmy nietypowa dwójka. On uznawał tylko to pierwsze. Ona marzyła o tym drugim. Gdy pewnego razu zmęczona nieustanną walką postanowiła zmienić ich niepisane zasady nie przypuszczała, że w efekcie aż tak się pogubią. Że gdy ona zacznie grać on przestanie.


- House!!! – nie wróżący niczego dobrego głos roznosił się niemiłosiernym echem po całej klinice.
- Mamo, ale to nie moja wina. Nie uderzyłem go tym stetoskopem specjalnie. On zaczął – winny całej sytuacji z naburmuszoną minką pięciolatka wskazał na pedantycznego lalusia stojącego obok wściekłej administratorki.
- Nie przeginaj. To pan Collins…
- Darczyńcza szpitala??? – wszedł jej w słowo z udawanym przerażeniem w głosie. Westchnęła ciężko.
- Nie, pan Collins to mój znajomy. Było mu bardzo przykro, że potraktowałeś go w ten sposób – z całych sił starała się nie mówić zbyt głośno. I tak obserwował ich już spory tłumek gapiów.
- Ale Cuddles uwierz mi, sam się nawinął pod ten stetoskop – wywrócił oczami. – Poza tym, kto normalny przychodzi do kliniki z katarem? Nie dosyć, że głupi to jeszcze skarżypyta – diagnosta spojrzał na gościa z politowaniem. W tej chwili Cuddy nie wytrzymała i walnęła go teczką prosto w ramię.
- Auć! To boli – wyjąkał.
- Zasłużyłeś - posłała mu gniewne spojrzenie.
- Życie jest niesprawiedliwe. A komu ja mam się teraz poskarżyć?! – spoglądał to na jedno to na drugie. – Już wiem! Wilson na pewno mnie wysłucha – udał olśnienie i skierował się w stronę windy.
- House! Ja nie skończyłam – rzuciła zrezygnowana pani dziekan.
- Myślałem, że dokończymy u mnie… to znaczy wieczorem… - wyszeptał, ale na tyle głośno, że wszyscy zebrani wyraźnie usłyszeli każde słowo i z wymalowanym na twarzy uśmieszkiem zniknął w windzie. Collins lekko zmieszany spojrzał na Lisę. Uśmiechnęła się jak zwykle bagatelizując sprawę.
- Chodźmy do mojego gabinetu – zapronowała. – Może znajdziemy jakąś rekompensatę dla ciebie za poniesione straty moralne – posłała mu ciepły uśmiech. Skinął głową nadal będąc pod ogromnym wrażeniem szalonego lekarza. Odprowadzały ich zaciekawione spojrzenia pacjentów.

- Wilson! Cuddy mnie bije – diagnosta wparował do gabinetu przyjaciela nie zważając na pacjenta i jego żonę siedzących przy biurku onkologa. James posłał mu pytające, a zarazem groźne spojrzenie mówiące „przeszkadzasz.” Starsi państwo również wyglądali na oburzonych.
- To lekarz – wyjaśnił zmieszany Wilson widząc, że House nie zamierza wychodzić.
- Jednak chcielibyśmy porozmawiać z panem na osobności – dodała starsza pani.
- Kobieto! Tu nie ma czego ukrywać. Każdy z nas kiedyś umrze – bezczelny diagnosta właśnie rozsiadł się na szarej kanapie.
- Pani Wood bardzo proszę zaprowadzić męża do dyżurnej pielęgniarki. Ona wszystkim się zajmie i przygotuje go do zabiegu. Za chwilę do was dołącze i wszystko omówimy dokładnie – Wilson użył swojego najcieplejszego tonu. Był naprawdę czarujący. Wykorzystał cały swój uroku, by jego rozmówcy nie skończyli z pozwem u Cuddy. Oczywiście żadna kobieta patrząca w te czekoladowe oczy nie mogła się gniewać więc jak zwykle poszło gładko. Gdy tylko owa dwójka znalazła się po drugiej stronie drzwi rozległ się głośny krzyk.
- Cholera House!!! Nie dość, że twoi pacjenci sypią pozwami na prawo i lewo to jeszcze chcesz dorzucić biednej Cuddy i moich!? – zapytał zdenerwowany.
- Jezzuu… Albo masz okres albo kosmici podmienili mi przyjaciela? – zapytał z przerażeniem w głosie.
- Nie wydurniaj się. Mów szybko o co chodzi, bo jak zapewne zauważyłeś mam mnóstwo pracy – ponaglił wstając zza biurka.
- Już mówiłem. Cuddy mnie bije – przypomniał rozmasowując swoje nadal obolałe ramię.
- Nie interesują mnie szczegóły waszego intymnego pożycia – Wilson zrobił zniesmaczoną minę.
- Daj spokój. Dobrze wiesz, że nic mnie z nią nie łączy, a gdyby tak było już dawno byś o tym wiedział swatko i pierwsza plotkaro PPTH – House znacząco pokiwał głową.
- Bardzo śmieszne. Czyli wpadasz do mojego gabinetu, wypraszasz z niego Bogu ducha winnych pacjentów, obrażasz mnie i nawet nie masz dobrego pretekstu? Staczasz się – tym razem to Wilson pokiwał głową.
- Zamiast udawać zabawnego może byś mi pomógł – zasugerował diagnosta.
- Przykro mi. Jesteś już dużym chłopcem. Co prawda bitym przez niewinne dziewczynki, ale…
- Niewinne! – diagnosta wszedł mu w słowo. – Cuddy i niewinność wykluczają się nawzajem – wyjaśnił oburzony.
- No dobra. Niech ci będzie. Przy okazji poproszę ją aby więcej cię już nie biła przy pacjentach – rozbawiony onkolog narzucił fartuch i udał się w stronę drzwi.
- Wiesz, odkąd przestałeś udzielać tych swoich pseudo rad stałeś się zupełnie bezużyteczny – House również podniósł się z kanapy i podążył za przyjacielem.
- Sam kazałeś mi się nimi wypchać – przypomniał Wilson.
- Miałem kaca, a ty powiedziałeś, że to przez moje skrywane uczucia do niej. Potem jak nie mogłem spać mówiłeś, że to przez moje skrywane uczucia do niej. A jak spóźniłem się do pracy to powiedziałeś, że to przez moje skrywane…
- Bo to przez twoje…
- Błagam… – diagnosta uderzył się w czoło. – I jeszcze się dziwisz – spojrzał na niego pytająco. Stali przy windzie. – Potrzebuje rady, ale prawdziwej rady – dodał już zupełnie poważnie. Wilson wziął głęboki oddech.
- Dopóki oboje będziecie zachowywać się jak dzieci niewiele mogę zrobić – wzruszył ramionami.
- Dzięki. Zarobiłbyś majątek jako psychoanalityk – wycedził z ironią.
- Chcesz rady? – zapytał onkolog z dziwnym błyskiem w oku. – Mam radę. Odpowiednią do waszych relacji i twojego poziomu – uśmiechał się od ucha do ucha. Diagnosta patrzył na niego wielkimi błękitnymi oczami i z lekko rozchylonymi ustami.
- Umieram z ciekawości. Mów! – ponaglił przyjaciela.
- Uderzyła cię? Tak? – onkolog zamyślił się na chwilę.
- Jestem pod wrażeniem. Słuchałeś – zaciekawiony House nie spuszczał z niego wzroku.
- Skoro ona cię uderzyła to jej oddaj – powiedział sam nie wierząc, że to mu właśnie doradził. Diagnosta stał jak wryty i analizował jego słowa.
- Winda! – z zamyślenia wyrwał go głos zniecierpliwionego Wilsona.
- Nie jedziesz? – zapytał zdziwiony.
- Nie. Odprowadzałem cię tylko. Chciałem mieć pewność, że nie zaszyjesz się znówu na moim oddziale. Dzieciaki do tej pory mają koszmary po tych twoich pseudo bajkach – mężczyzna zgromił spojrzeniem lekarza z laską w ręce. – Poza tym ja nie zamierzam się bić z dyrektorką – uśmiechnął się dwuznacznie i niemal siłą wepchnął House’a do windy.
- Daj znać jaki był wynik!? – usłyszał diagnosta nim drzwi się zamknęły. Uśmiechnął się sam do siebie. Takiego Wilsona uwielbiał i takiego potrzebował u swego boku. Nie analizując zbytnio swojego przesadnego zaangażowania w relacje z szefową postawił działać.

W tym czasie Cuddy oczywiście udało się wszystko załagodzić. W momencie, gdy wraz ze swoim znajomym wynieniali serdeczne uściski do gabinetu wparował sam Gregory House.
- A niech to szlag! Spóźniłem się na popołudniowy numrek – spojrzał na zegarek. - Ale tylko pięć minut, a ty już znalazłaś sobie zastępstwo. Powinnaś się wstydzić – spojrzał na nią z wyrzutem. Collins’owi z wrażenia szczęka opadła jeszcze niżej niż ostatnio. Lisa oblała się rumieńcem, ale zachowała spokój. House za to jak gdyby nigdy nic bawił się laską, a ruchem gałek ocznych niedelikatnie wskazywał na drzwi. – Myślę, że dalej damy sobie radę już we dwójkę – dodał widząc, że jego subtelne aluzje nie poskutkowały. – Nie wyglądasz na kogoś kto lubi trójkąty – wyszczerzył swoje białe ząbki. Collins udał, że tego nie słyszy. W ogóle postanowił ignorować bezczelnego diagnostę.
- Było mi bardzo miło cię znów spotkać - zwrócił się do administratorki. Szkoda, że w takich okolicznościach – uśmiechnął się delikatnie. Uścisnął kobietę na pożegnanie i wolnym krokiem udał się w stronę drzwi.
- Jeszcze raz dziękuję – Lisa zwróciła się do mężczyzny. House z zazdrością w oczach, ale z triumfalnym uśmieszkiem na ustach przepuścił go w drzwiach.
- Do następnej wizyty – rzucił na odchodne. – Stetoskop już nie może się doczekać – wyszeptał. Na szczęście tym razem na tyle cicho, że zmierzający do windy mężczyzna już go nie usłyszał.
- Najwyższy czas to zakończyć – westchęła i bezwładnie opadła na fotel. Nie miała już siły, by dalej z nim walczyć. Miała na swojej głowie cały szpital i małą córeczkę. Duży chłopiec to było dla niej już za wiele.
- Hej, ale co masz na myśli? – zapytał rozsiadając się bezczelnie na kanapie. – Wiesz, bo tak naprawdę niczego jeszcze nie zaczęliśmy – rzucił jej wymowne spojrzenie.
- Dobrze wiesz o czym mówię – wbiła w niego stanowcze spojrzenie. – Koniec z tymi gierkami. Nie zamierzam się dłużej za ciebie tłumaczyć, tuszować durnych wygłupów i wstydzić się gdy rzucasz te swoje seksistowskie teksty. Ja jestem twoim szefem, czy tego chcesz, czy nie i masz mnie szanować.
- Że co?! – gwałtownie podniósł się z kanapy, na której zdążył się już wcześniej wygodnie rozsiąść. – Nie odbieraj mi jedynej przyjemności z tej pracy – dodał podchodząc bliżej. Mimowolnie się uśmiechnęła. Dopiero teraz zorientował się, że chyba powiedział zbyt wiele.
- Czy ty właśnie na swój pokrętny sposób przyznałeś, że lubisz ze mną pracować? - stanęła naprzeciw niego i uniosła wzrok, tak, że teraz ich spojrzenia krzyżowały się w niemej walce.
- Nie zmieniaj tematu. Dobrze wiem, że i ty uwielbiasz te gierki. Zagrajmy więc po raz ostatni. Tym razem o wszystko – zaproponował unosząc kąciki ust do góry. W jego genialnym umyśle narodził się równie genialny plan.
- Chyba nie zrozumiałeś do końca, gdy mówiłam, że to koniec zabawy w kotka i myszkę. Od teraz obowiązują moje zasady. Ty jesteś pracownikiem, a ja twoim pracodawcą. Ja wydaje polecenia, a ty je wykonujesz – dodała uderzając wskazującym palcem w jego tors.
- To co mówisz może się sprawdzić… - zamyślił się chwilę. – … ale w łóżku – dodał bardzo z siebie zadowolony.
- O tym mówie! – była coraz bardziej wkurzona. – Mam dość tego, że wszyscy wokół posądzają mnie o romans z tobą.
- Mogłaś gorzej trafić – powoli osaczał ją przy biurku.
- Tak jasne. Mogli mnie posądzić o romans z kulawym woźnym Tedem. Ale zaraz, ty też kulejesz więc to bez różnicy – uśmiechnęła się zadziornie i chciała odejść, ale zagrodził jej drogę.
- Nice. Więc jak będzie? – ponowił propozycję, a jego oczy niebezpiecznie rozbłysły. Powinna była to potraktować jako znak ostrzegawczy, ale błękit jego oczu był taki złudny.
- Co masz na myśli mówiąc wszystko? – zapytała niepewnie. Ciekawość zwyciężyła. Zawsze umiał ją odpowiednio zmanipulować.
- Wszystko. Bez wyjątku – objął ją w pasie. Była kompletnie zszokowana.
- Puszczaj! – zaczęła się wyrywać. Po krótkiej chwili odpuścił.
- Boisz się, że przegrasz – postanowił zagrać na ambicji pani dziekan.
- To nie strach – zaprzeczyła automatycznie. – To rozsądek – wyjaśniła.
- Och, wiesz ile możesz zyskać. Spokój, zero pozwów i żadnych dwuznaznych komentarzy – recytował jednym tchem.
- To kuszące, ale nie muszę z tobą grać, by to uzyskać. Jak już mówiłam nasza relacja pracownik – pracodawca nieco ułatwia mi sprawę.
- Jasne – parsknął wymownie. – Od razu widać – wywrócił oczami. – Więc dlaczego ten bubek wybiegł stąd jakby się paliło, a pacjenci w klinice zastanawiają się teraz, czy faktycznie spotkamy się wieczorem? Stawiam 8 do 2, nie 9 do 1, że postawili na nasz płomienny romans – dodał bardzo z siebie zadowolony.
- A jeśli przegram? – zapytała nie patrząc mu w oczy.
- Oddasz mi pełnię władzy. Dosłownie – podkreślił ostatnie słowo. – I wolną rękę. Też dosłownie – położył jej dłoń na pośladku, by czasem nie miała wątpliwości o co mu chodzi. Odepchnęła go i wróciła za biurko.
- Nie ma mowy – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- Jak sobie chcesz – wzruszył ramionami i udał się w stronę drzwi. – A mówiłaś, że kiedy przyjeżdża zarząd? Za dwa dni? Bo czuję, że będę miał wtedy bardzo dobry dzień. Czytaj, że twój będzie wyjątkowo paskudny. Może nawet dobrowolnie pójdę do kliniki – zastanowił się przez moment. – W końcu pozwy same do ciebie nie przyjdą – zakończył diabelskim uśmieszkiem i bezczelnie zatrzasnął drzwi. Cuddy zagryzła dolną wargę…
_________________

cdn...


Ostatnio zmieniony przez lisek_ dnia Sob 19:57, 03 Lip 2010, w całości zmieniany 1 raz



Autor postu otrzymał pochwałę.

PostWysłany: Nie 9:49, 20 Cze 2010
lisek_
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 03 Lis 2009
Pochwał: 17

Posty: 172

Powrót do góry




Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Ponieważ część druga i trzecia są trochę krótsze wrzucam od razu obie :wink:


II


- Przecież zawsze mogę wygrać. Tylko po co ryzykować? – pomyślała wpatrując się w zamkniete drzwi. W głębi duszy musiała jednak przyznać, że kocha te gierki.
- To jak? Zmieniłaś już zdanie? Bo wiesz, z moją nogą nie będę tak czekał pod tymi drzwiami w nieskończoność – w pomieszczeniu znalazła się głowa diagnosty. Zszokowana jego nagłym pojawieniem się, nie wiedząc jak powinna zareagować odruchowo rzuciła w niego pierwszą rzeczą, która wpadła jej w ręce. I tak zszywacz poszybował wprost w jego wyszczerzony uśmiech. Na szczęście spudłowała. – Mam rozumieć, że się zgadzasz?- powoli, niepewnie wchodził do środka. – Mam nadzieję, że pod biurkiem nie chowasz dziurkacza – nachylił się nad nią zaglądając jej przy okazji w dekolt.
- House!!! – podniosła się gwałtownie.
- Sama widzisz inaczej się nie da – ciągnął dalej.
- Tydzień w klinice. Bez gadania i bez uników. Żadnych spóźnień – recytowała na jednym oddechu. Uśmiech nie znikał z jego twarzy. – I zero pozwów. Jedna skarga, jedno zażalenie, czy chociażby niezadowolona mina pacjenta i przegrałeś – dopiero teraz jego mina zżedła. – Czyli co? Rezygnujesz na starcie? – była z siebie bardzo dumna.
- Marzenia – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Zgadzasz się wiedząc co ryzykujesz? – uśmiechnął się łobuzersko.
- Ryzykuję, bo wiem, że wygram – uniosła brodę zadziornie do góry i wbiła w niego silne spojrzenie. – Znam cię. Wizyta zarządu to zbyt duża pokusa – uśmiechnęła się.
- Potrafię być grzeczny – zaznaczył. Był bardzo pewny swego. – Zwłaszcza, jeśli nagroda jest tak kusząca - po tych słowach na moment zwątpiła w słuszność podjętego przez siebie ryzyka. Ale przecież szczęściu zawsze można pomóc. Nikt nie mówił, że musi grać czysto. Problem polegał na tym, że House myślał podobnie.

- Właśnie. Musimy dokładnie określić zakres twojej w sumie i tak nieosiągalnej nagrody – powiedziła niby od niechcenia. – Bo nie myśl, że oddam ci pełnię władzy. Możesz liczyć na miesiąc wolnego od kliniki, przez tydzień sam będziesz mógł wybierać sobie przypadki i przez jeden dzień będę słuchać twoich poleceń. Ale, jeśli przegrasz, to znaczy, jak już przegrasz - poprawiała się automatycznie. Wywrócił oczami. - To stosujemy się do moich zasad, czyli profesjonalnych relacji pracownik - pracodawca – wskazała na drzwi dając do zrozumienia, że nie będzie dalszych dyskusji.
- I tym niby chcesz mnie zachęcić?! - zapytał oburzony. - Mam zamienić się męską wersję Cameron, a nie dajesz mi nic zachęcającego w zamian?!- nie byłby sobą, gdyby nie zaczął negocjować. - Od kliniki sam potafię się wykręcić, niechcianych pacjentów podrzucam Wilsonowi mówiąc, że to na pewno rak, a w ostatecznym rozrachunku i tak częściej wychodzi na moje niż na twoje – mówił tracąc zapał.
- Chcesz czy nie, do kliniki i tak zaglądasz, a ostatnio mam spory zapał do wyszukiwania ciekawych przypadków więc pacjentów na pewno ci nie zabraknie, a jeśli chodzi o ostatnią kwestię… - nie dokończyła.
- Kupuję! – krzyknął doznawszy nagłego olśnienia.
- Co? To ciekawe. Przed chwilą nie chciałeś... – nic z tego nie rozumiała. W sumie to ulżyło jej, gdy zamierzał odmówić.
- Bardzo ciekawe – dodał, a jego oczy niebezpiecznie rozbłysły. – Zwłaszcza, że w przypadku ostatniej kwestii nie zaznaczyłaś, że chodzi ci tylko o polecenia służbowe – już czuł się zwycięzcą. Cuddy zatkało. Faktycznie powiedziała, że przez jeden dzień będzie słuchać jego poleceń, jednak nie dodała, że tylko w pracy. W momencie zrobiła się purpurowa. Myślała, że jeśli już, to zrobi na jego polecenie kilka rezonansów, ewentualnie kilka lewatyw, czy czegoś w tym stylu. Jednak teraz malowały się jej przed oczami zupełnie inne wizje. Widziała siebie biegającą po PPTH w stroju króliczka z playboy’a albo odstawiającą na polecenie swojego dwudziestoczterogodzinnego szefa taniec na rurze.
- House to nie wchodzi w grę! Nie przekręcaj moich słów – protestowała, ale na próżno. Jego już nie było.

- Cuddy uspokój się - powtarzała sobie w myślach. - To House. Siedem dni wystarczy, by go zwolnić co najmniej siedem razy – tłumaczyła sobie. – Wystarczy jeden pacjent z katarem i pozew murowany – odetchnęła z ulgą.

Nie zamierzała jednak czekać bezczynnie. Musiała mieć go na oku. Foreman po raz kolejny został jej oczami i uszami. A pielęgniarki w klinice miały wypatrywać każdego nawet tylko niezadowolnego spojrzenia pacjenta wychodzącego z gabinetu diagnosty.



III


-Wygrałem. Pokonałem ją – po raz kolejny bez pukania pokonał drzwi gabinetu swojego przyjaciela. Na szczęście tym razem w środku nie było żadnych umierających pacjentów. Był tylko Jimmy i stos dokumentów na jego biurku.
- House?! Ja żartowałem. Chyba nic jej nie zrobiłeś? – zapytał przerażony onkolog.
- Przecież mówiłeś, że skoro mnie bije mam jej oddać – diagnosta przypomniał mu jego własne słowa.
- Nie dosłownie – ukrył twarz w dłoniach. House się roześmiał.
- Dobrze się bawisz? – zapytał James wbijając w niego groźne spojrzenie.
- Z każdą chwilą coraz lepiej, a to dopiero początek – uśmiech nie znikał z jego twarzy.
- Mów co jej zrobiłeś – polecił zaciekawiony Wilson.
- Nic. Sama się podłożyła. Nawet nie musiałem się wysilać – rozsiadł się na kanapie przyjaciela. – Dała mi miesiąc wolnego od kliniki, możliwość decydowania o tym, który przypadek przyjmuję, a który nie i najlepsze… - w tym momencie zawiesił głos, by podkreślić niesamowitość sytuacji. Onkolog wpatrywał się w niego z szeroko otwartymi ustami. – A najlepsze jest to, że przez jeden dzień będzie słuchać moich poleceń – duma aż rozpierała go od środka.
- Jasne. Pewnie znów cię uderzyła, tyle tylko, że tym razem w głowę, a nie w ramię i chyba zdecydowanie mocniej niż ostatnio – James otwarcie kpił z diagnosty.
- Ale ja mówię serio – House wywrócił oczami. – Jeśli przez tydzień będę grzeczny... wiesz, zero pozwów, zadowoleni pacjenci i takie tam - dodał już na samym końcu.
- Więc to ona cię załatwiła – przerwał mu onkolog uśmiechając się pod nosem.
- Nie wierzysz we mnie? – zapytał zdziwiony.
- Wierzę, że bardzo lubisz zabawy z Cuddy, ale tym razem to ona cię przechytrzyła w twojej własnej grze.
- Jak to? – diagnosta nie rozumiał słów przyjaciela.
- Zmanipulowała cię – wskazał palcem na zaskoczonego diagnostę. – Nie mogła wygrać po swojemu to wykorzystała twoje metody – Jimmy był pełen podziwu dla pani administrator.
- Zaraz, zaraz… - przerwał mu mężczyzna z laską w ręce. – Praktycznie dała mi wszystko na tacy. Wolność, spokój i własną osobę w pakiecie – tłumaczył .
- Tak, ale za cenę zamiany ciebie w… Cameron – dodał po krótkiej chwili namysłu. House zastanowił się przez chwilę. W końcu użył tych samych słów rozmawiając z administratorką. – Z tego co wiem, przyjeżdża zarząd. A skoro ja wiem to i ty wiesz. Więc i ona wie, że wiesz.
- Sam jej powiedziałem – przerwał mu diagnosta.
- Jest sprytniejsza niż przypuszczasz. To jedyna szansa, by cię ubezwłasnowolnić i ona właśnie ją wykorzystuje. Co będzie jak przegrasz? – zapytał coraz bardziej zaciekawiony.
- Przejdziemy na relację pracownik – pracodawca – dopiero teraz zaczęła docierać do niego powaga tych słów.
- I obiecałeś jej to? – James wbił w niego zaskoczone spojrzenie. Skinął głową nie mogąc wypowiedzieć żadnej sylaby.
- Bo byłem, znaczy jestem pewny, że mogę wygrać – odezwał się po chwili. Właśnie zrozumiał jak niebezpiecznej gry się podjął. Teraz już wiedział dlaczego i ona podjęła takie ryzyko. Oboje mieli sporo do zyskania i niestety jeszcze więcej do stracenia.
- Jak dzieci – powtórzył onkolog i jak gdyby nigdy nic wrócił do swojej papierkowej roboty. Diagnosta nadal siedział na swojej, to znaczy nie swojej ulubionej kanapie i rozmyślał. Chwila zadumy nie trwała jednak zbyt długo.

- Wilson… chyba będziesz mi potrzebny… – wymamrotał pod nosem nieco skruszony. Onkolog niepewnie podniósł wzrok.
- Nie ma mowy – odpowiedział najbardziej stanowczym tonem na jaki było go stać.
- Ale to żebym wygrał leży w twoim interesie – zaznaczył House wstając z wysiedzianej kanapy. – Zawsze chciałeś nas spichnąć – zamrugał wymownie.
- Praca nie ma z tym nic wspólnego.
- Ale nasz zakład tak. Jak wygram przez jeden dzień będzie moja – diagnosta wiedział jak go zaciekawić.
- Mówiłeś raczej, że będzie słuchać twoich poleceń – przypomniał mu.
- Znasz mnie i moje pomysły. Nigdy nie wiadomo co może się z nich urodzić – podszedł jeszcze bliżej, tak że Wilson wyraźnie widział te iskierki w jego błękitnych oczach.
- Do niczego nie możesz jej zmusić – onkolog wzruszył ramionami.
- James! Oto chodzi, że jak wygram to będę mógł – mówił już lekko podenerwowany.
- Jesteś złym człowiekiem – onkolog oparł się na krześle.
- Więc jak? – zapytał dumny z własnych manipulatorskich umiejętności.
- Co mam zrobić? – Jimmi nigdy nie potrafił mu odmówić.
- Na początek odciągnij odemnie Foremana. Na pewno kazała mu mnie śledzić – zastanowił się przez chwilę.
- Niby jak? Mam zaprosić go na randkę – zakpił.
- Myślałem raczej o jakimś pseudo skomplikowanym przypadku, ale pierwsza opcja też może być. Tylko nie kupuj mu nic do jedzenia, bo będę zazdrosny – posłał mu ciepły uśmiech i zniknął w korytarzu.

- Witaj. Potrzebuję twojej pomocy – brunetka uśmiechnęła się nieśmiało.
- Bardzo mi przykro. To coś pilnego, bo właśnie wychodziłem – tłumaczył się nieco skrępowany.
- Przypadek? – zapytała.
- Nie. To znaczy tak. Skomplikowany przypadek. Potrzebuję konsultacji. Właśnie szedłem… - nigdy nie potrafił dobrze kłamać. Zwłaszcza jej. I zwłaszcza o nim. - Ale to nic tak pilnego co nie może zaczekać pięciu minut – w końcu pod wpływem jej maślanego spojrzenia skapitulował. Teraz wiedział skąd szpital ma tylu sponsorów. Tej kobiecie nie sposób było odmówić. I tu pojawiał się konflikt interesów.
_________________



PostWysłany: Pon 9:08, 21 Cze 2010
lisek_
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 03 Lis 2009
Pochwał: 17

Posty: 172

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Pomysł bardzo fajny. Jestem ciekawa co się dalej wykluje :P :P



PostWysłany: Pon 12:54, 21 Cze 2010
basiag95
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 01 Lut 2010

Posty: 97

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Mi się to bardzo podoba :) Chcę jak najszybciej następną część!!



_________________
" Kochankowie i szaleńcy widzą i czują więcej
niż chłodny umysł jest w stanie ogarnąć "

PostWysłany: Pon 15:53, 21 Cze 2010
LoveMeDead
Stomatolog
Stomatolog



Dołączył: 17 Mar 2010
Pochwał: 2

Posty: 512

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

IV

- Zrobiłam coś głupiego – zaczęła niepewnie, wbijając wzrok w podłogę. Wilson zaśmiał się w duchu.
- Co się stało? – zapytał z udawaną ciekawością. Dobrze wiedział co dręczy panią dziekan.
- Chciałam w końcu utrzeć nosa temu zadufanemu w sobie kretynowi i … - ukryła twarz w dłoniach.
- House – Lisa aż podskoczyła. – Hej, uspokój się. Nie ma go tu, po prostu zgadywałem, że chodzi o niego – onkolog widząc jej reakcję ledwo powstrzymywał śmiech.
- Jutro przyjeżdża zarząd na wizytację, a ja bardzo chcę, żeby wszystko wypadło bezproblemowo więc trochę mu naobiecywałam w zamian za ciszę i spokój.
- Co znaczy trochę? – przerwał jej. Teraz już wiedział, że House mówił prawdę.
- Nic. Po prostu muszę wygrać – wstała z krzesła odzyskując typową dla siebie wolę walki.
- A co ja mam z tym wspólnego? – zapytał.
- Wystarczy, że nie będziesz mu pomagał. Jeśli narozrabia na pewno przyjdzie z tym do ciebie chcąc to ukryć – onkolog dopiero teraz zauważył jak ta dwójka dobrze się znała.
- Mogę na ciebie liczyć? – wbiła w niego proszące spojrzenie.
- Ymm…
- To ważne – zaznaczyła stojąc już przy drzwiach. Skinął głową nie wiedząc co ma jej odpowiedzieć. – Dzięki – uśmiechnęła się ciepło i zniknęła. Biedny James po raz kolejny znalazł się między przysłowiowym młotem, a kowadłem.

- Bo wie pan. Myślę, że to coś poważnego. Podejrzewam zapalenie opon mózgowych. To na pewno to – uparcie powtarzał pewien ulizany trzydziestolatek w przyciasnawym garniturku. House od piętnastu minut w myślach kroił gościa bez znieczulenia. – Słucha mnie pan? – pacjent zdawał się coraz bardziej zdenerwowany. Diagnosta zdążył naliczyć już do stu. Dwa razy. I nic.
- Ależ oczywiście, że pana słucham. Uwielbiam rozmawiać z pacjentami – mówił przez zaciśnięte gardło. – Czyli, w którym roku skończył pan medycynę? – zapytał z dającą się wyczuć w głosie nutką sarkazmu.
- Nie jestem lekarzem – odpowiedział zaskoczony pacjent.
- A zachowuje się pan jakby był – House wbił w niego kpiące spojrzenie.
- Co mi jest? – zapytał przestraszony.
- Diagnoza nie będzie przyjemna – czarny charakter lekarza właśnie dał o sobie znać.
- To coś poważnego? – mężczyzna prawie drżał na kozetce.
- Wysłuchawszy pana piętnastominutowego wykładu, stwierdziłem… - tu zawiesił na moment głos. – Tak, coś nieuleczalnego – kontynuował. Pacjent zbladł.
- Debilizm w zaawansowanym stadium – stwierdził z dumą w głosie. Jego twarz promieniała. Gdyby tylko miał przy sobie aparat w tej chwili zostałby posiadaczem zdjęcia z najgłupszą miną pacjenta jaką można sobie wyobrazić. Mężczyzna powoli przyswajał otrzymane informacje.
- Chcę rozmawiać z pana przełożonym – dodał po chwili gwałtownie podnosząc się z kozetki. W ty momencie House uświadomił sobie, że nie będzie tak łatwo. Że przegra z Cuddy i to na starcie. Ale nie zamierzał się poddać.
- Wolałby pan usłyszeć, że to rak. Wtedy nie wzywałby pan mojego przełożonego? – zapytał z udawanym strachem w oczach.
- Jest pan najbardziej nieuprzejmym lekarzem z jakim miałem doczynienia. Jest pan chamski, bezczelny i kpi z pacjentów.
- To ty kpisz z lekarzy. Przychodzisz tu ze zwykłym katarem. Wystarczy kilka sprawnych, szarych komórek, by na to wpaść, ale widocznie ilość żelu jaki nakładasz na te ulizane włosy wyżarła ci mózg – diagnosta zaczął swoje typowe pogaduszki z pacjentem. Ten obrócił się na pięcie i ruszył w stronę drzwi. House w końcu się opamiętał. Laską zatrzasnął drzwi.
- Co jest? Teraz mnie pan pobije? – gościu w przyciasnawym garniturku znieruchomiał.
- Skąd. Porozmawiajmy. Ja wypiszę receptę na witaminki, a pan zapomni o tym co się tutaj stało – lekarz prawie się dusił, ale wykrzesał z siebie odrobinę przyjaznego nastawienia.
- Nie ma mowy – pacjemt odepchnął jego laskę.
- Darmowy rezonans całego ciała – rzucił zdesperowany. Pacjent zatrzymał się na chwilę.
- To tak wolno? – zapytał zaciekawiony. – Bez powodu. Szef się zgodzi?
- Jasne. Nikt nie mówi, że bez powodu. W końcu podejrzewamy zapalenia opon mózgowych – oczy diagnosty rozbłysły. Cóż, czasem trzeba się poświęcić. A pseudo bycie miłym, zrekompensuje sobie nadurzyciami sprzętu szpitala. W końcu dodatkowe koszty na pewno wkurzą panią dziekan.

- O co chodzi? – zapytała, gdy tylko przekroczył próg jej gabinetu. – Jestem zajęta.
- Tak wiem, szykujesz się na przyjazd tych bubków – wywrócił oczami. – To znaczy tych miłych panów, którzy sponsorują nam twoje wydelkotowane bluzki – uśmiechnął się lubieżnie.
- Do rzeczy – ponagliła.
- Potrzebuję zgody na kompleksowy rezonas całego ciała – dodał pokazując jej akta pacjenta.
- Wiesz, że to bardzo kosztowne badanie – zaznaczyła.
- Ależ oczywiście. Przecież nie robiłbym go dla własnego kaprysu – wywrócił oczami.
- W porządku – dodała oddając mu akta.
- To było zbyt proste – pomyślał znikając za drzwiami.

- Nowy przypadek? – zapytał zaciekawiony Chase.
- Skąd. Zróbcie mu kosztowny rezonas i wypiszcie do domu – dodał siadając na fotelu i zarzucając nogi na biurko. Kaczuszki spojrzały na niego, ale jak zwykle zrobiły co kazał. W sumie po tylu latach pracy z diagnostą nauczyły się, że czasem lepiej po prostu nie wiedzieć.

Minął pierwszy dzień.
- Nie było tak źle – pomyślał. – Obyło się bez pozwów i skarg. A był przecież w klinice. Nic, że przyjął tylko jednego pacjenta. Na końcu wyszedł przecież zadowolony. Niestety zostało mu jeszcze sześć dni. I mała inspekcja. Ale na razie ne zamierzał się tym zadręczać. Miał cały wieczór przed sobą.
- Jeszcze w pracy? – oczywiście nie mógł wyjść ze szpitala nie pożegnawszy się ze swoją ulubioną szefową.
- Jak tam pacjent? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- W porządku. Pewnie zajada ciepłą kolacyjkę w domu – rzucił od niechcenia.
- Jak to!? Przecież podejrzewałeś… - aż podnisła się z krzesła.
- Myliłem się. Ale to chyba dobrze. Pacjent wyszedł stąd zadowolony i uśmiechnęty.
- I nie potrzebnie przebadany od stóp do głów – skwitowała zdenerwowana. – Miałam ograniczać koszty. Mógłbyś bardziej uważać – opadła na fotel.
- Ja nie wiem, jak cię zadowolić. Jak są skargi źle, pozwy źle, pacjent zadowolony źle – pokiwał głową.
- Znajdź złoty środek – westchnęła.
- Boisz się – uśmiechnął się triumfalnie.
- Niby czego. To dopiero pierwszy dzień. Nie uda ci się…
- Szykuj strój króliczka – polecił i zniknął w korytarzu. Lisa zamarła. Czyżby genialny diagnosta znał jej przerażające myśli.



PostWysłany: Sro 12:37, 23 Cze 2010
lisek_
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 03 Lis 2009
Pochwał: 17

Posty: 172

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

ja chcę Cuddy w stroju króliczka! :P
świetnie piszesz. :D



_________________
"- Przynajmniej jedno jest prawdą - stwierdził. - Wy, krasnoludy, rzeczywiście kochacie
złoto.
- A skąd. Nie żartuj.
- Ale...
- Mówimy tak tylko, żeby je zaciągnąć do łóżka. "

Terry Pratchett "Na glinianych nogach"

PostWysłany: Czw 11:36, 24 Cze 2010
Rodenderone
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 06 Maj 2010

Posty: 25

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Rodenderone napisał:
ja chcę Cuddy w stroju króliczka!
świetnie piszesz.

Przyłączam się. To jest po prostu nieziemskie. Szybko dawaj kolejną część!



PostWysłany: Czw 12:19, 24 Cze 2010
basiag95
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 01 Lut 2010

Posty: 97

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Miło, że ktoś czeka :D Dziękuję :wink: A zatem, na życzenie ciąg dalszy...

V

Dni mijały bardzo szybko. Pozorny spokój panował w całym PPTH. Nie licząc oczywiście tego, że nawet do toalety chodzono zgodnie z procedurami było całkiem zwyczajnie. Lisa była w swoim żywiole. Oczarowała cały zarząd. Wilson wspierał ją na każdym kroku, za to House unikał jak ognia. Taka była jego strategia. Wracając do diagnosty unikał nie tylko pani dziekan, ale przede wszystkim kliniki. Miał to szczęście, że nie mogła kontrolować go tak często jak zwykle. Foreman oczywiście skapitulował. House przedstawił mu zalety, a właściwie głównie same wady brania strony Cuddy i szybko zyskał niepisanego sprzymierzeńca. Pielęgniarki i tak już się go bały więc tu akurat wystarczył mały nacisk z jego strony i znał każde posunięcie, każdy krok pani dyrektor. Jeśli chodzi o pacjentów i klinikę oczywiście przyjmował ich regularnie. Najczęściej w osobie przemiłej blondynki lub uśmiechniętego australijczyka. Większość personelu nie zwracała na to uwagi. Już dawno nauczyla się, że stosunki pomiędzy administratorką i szalonym lekarzem są bardzo specyficzne i nie należy się wtrącać. Nigdy. Tak dla własnego dobra. I tylko jeden Wilson miał wyrzuty sumienia. Godzinami tłumaczył House’owi, że jeśli wygra nieuczciwie to nie będzie mógł ciszyć się z wygranej, ale przyjaciel jak zwykle miał swoje własne zdanie. Uważał, że jeśli wygra i to po swojemu będzie miał podwójne powody do radości.

Piątego dnia zakończyła się najdłuższa i zarazem najspokojniejsza wizytacja w PPTH. Szóstego dnia Cuddy w końcu mogła odetchnąć z ulgą. Zanurzyła usta w kubku pełnym najlepszej kawy jaką kiedykolwiek piła. W czerwonym kubku. I w tej chwili omal się nie zachłysnęła. To nie był jej kubek. Tak, właśnie przypomniała sobie, że istnieje ktoś taki jak Gregory House i że pewnie coś mu się stało, bo skoro od pięciu dni o nim nie słyszała…
Jednak po chwili dotarło do niej, że tylko on ma taki kubek.
- Więc na pewno żyje – pomyślała. I tu pojawiał się problem. Bo skoro on ma się dobrze, a ona nie dostała żadnych pozwów, nie było skrag i tym podobnych, to oznaczało tylko jedno. Jej rychły koniec.
Przez te dni wcale o tym nie myślała. Była zajęta całą tą bieganiną. Opłacało się, bo raport był bardzo pochlebny. Ale zapomniała o swoim małym problemie. Źle to przekalkulowała. Była pewna, że wizyta zarządu pogrąży House’a, który na pewno z czymś wyskoczy i pozwoli jej na łatwe zwycięstwo. A tu okazało się, że właściwie pogrążyła się sama. Nie miała czasu, by go śledzić, czy kontrolować, a pielęgniarki i Foreman to nie to samo. Oni zawsze mogli coś przeoczyć. Gdyby tylko wiedziała...

- Tęskniłaś? – zapytał pakując się do jej gabinetu.
- Ani przez chwilę – odstawiła kubek z kawą.
- Oj, nie bądź taka. Mnie to nie chcesz, ale mój kubek bezwstydnie obmacujesz – dodał uśmiechając się od ucha do ucha.
- Kto cię tu wpuścił? – zapytała wbijając oburzone spojrzenie na przemian to w kubek, to w niego.
- Jakieś pięć lat temu dorobiłem sobie własne klucze – odpowiedział najnaturalniej w świecie i rozsiadł się na kanapie. Lisa wywróciła oczami. Nie żeby mu nie wierzyła, ale po prostu nie miała siły na dalsze drążenie tematu. – Zostały jeszcze tylko dwa dni – zamrugał kilkakrotnie.
- Aż dwa dni – podkreśliła. – I nie myśl, że pójdzie ci z górki jak do tej pory. Teraz mam dużo czasu – tym razem to na jej twarzy zagościł złośliwy uśmieszek.
- Hej! Do tej pory mi się udało więc i teraz nie będzie problemu – oburzył się natychmiast.
- Wytłumacz mi jedno. Od pięciu dni przyjmujesz pacjentów w klinice. Regularnie i punktualnie. Obyło się bez pozwów i innego tego typu dramatów. Więc do jakiej cholery wcześniej tak nie było?! – zapytała lekko poirytowana jego pewnością siebie.
- To kwestia odpowiednej motywacji – bezceremonialnie wpatrywał się w jej biust.
- Myślę... że czekają na ciebie... w klinice… – dodała nim bezwiednie osunęła się na krześle.

Cdn..



PostWysłany: Czw 14:58, 24 Cze 2010
lisek_
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 03 Lis 2009
Pochwał: 17

Posty: 172

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Ja powiem , że kocham Twoje Twórczości :D :serducho:
Na prawdę rządzisz :D!! Czekam na ciąg dalszy choć i tak wiem jak się skończy :D :), ale przyjemnie jest czytać Go po raz trzeci :P



_________________

„Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to co, już masz w sobie.”

PostWysłany: Pią 21:48, 25 Cze 2010
Guśka_
Dziekan Medycyny
Dziekan Medycyny



Dołączył: 16 Kwi 2010
Pochwał: 42

Posty: 6652

Miasto: Mrągowo
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Również uwielbiam twoje opowiadania! Ciekawe jak się zakończy ta gra! :) Dawaj ciąg dalszy! :mrgreen:



_________________
" Kochankowie i szaleńcy widzą i czują więcej
niż chłodny umysł jest w stanie ogarnąć "

PostWysłany: Sob 10:10, 26 Cze 2010
LoveMeDead
Stomatolog
Stomatolog



Dołączył: 17 Mar 2010
Pochwał: 2

Posty: 512

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Gusg, czyli już Cię nie zaskoczę, ale bardzo mi miło, że czytałaś :lol: I znów czytasz :wink:
LoveMeDead, kamień z serca :lol: dobrze, że chociaż Ciebie mogę zaskoczyć :lol: a zatem...


VI


- O mój Boże! To znaczy… nie chciałem przeszkadzać. Nie wiedziałem… – do gabinetu administratorki właśnie wszedł James Wilson. Momentalnie odwrócił się na pięcie i wyszedł. Po chwili jednak wrócił. Miał przecież ten swój szósty zmysł.
Zastał diagnostę ciągnącego swoją śpiącą szefową w stronę kanapy. Ukrył twarz w dłoniach i westchnął głęboko.
- Nie gap się tylko mi pomóż. Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego ile waży ten administratorski tyłek.
- Ona śpi? – wyszeptał przerażony onkolog.
- Spoko. Ma głęboki sen. Możesz mówić normalnie – zaznaczył House upychając Lisę na kanapie.
- Chryste panie – James chodził po pokoju tam i z powrotem. – Jak tu wszedłem myślałem, że wy… no wiesz... - zaczął, ale nie potrafił się wysłowić.
- Jasne. Myślisz, że pozwoliłaby mi trzymać się tak beztrosko za tyłek, gdyby była w pełni świadoma – diagnosta pokiwał głową z politowaniem.
- Po co ty ją do cholery… !? – Jimmy nie mógł już dłużej wyrzymać tego napięcia.
- Mam jeszcze dwa dni – przypomniał mu lekarz sięgając po swoją laskę. – Więc jak ten prześpi, zostanie mi już tylko jeden – jego oczy rozbłysły diabelskim blaskiem.
- Myślisz, że się nie zorientuje? – zapytał przerażony Wilson.
- No i właśnie dlatego ty tu jesteś. Po to cię wezwałem – wywrócił oczami. - Potwierdzisz moją wersję. Że rozmawialiśmy i nagle zbladła, a potem zemdlała. Razem ułożyliśmy ją na kanapie i stwierdziwszy, że jest tylko przemęczona daliśmy jej trochę odpocząć – wzruszył ramionami.
- House, przerażasz. Z każdym dniem coraz bardziej – brązowe oczy onkologa omal nie wypadły z orbit, gdy słuchał swojego szalonego przyjaciela. - Oszukujesz ją od tygodnia. A teraz jeszcze uśpiłeś, bezczelnie obmacywałeś, a na koniec chcesz jej wmówić, że sama jest sobie winna?! – Jimmy podniósł głos.
- Nie przesadzaj – uspokajał go diagnosta. – Ledwo musnąłem jej tyłek. Jest tak wielki, że po prostu nie można go ominąć – udał niewiniątko.
- Wiedziała, że tak będzie – onkolg opadł na fotel naprzeciw House’a. – Była u mnie. Prosiła mnie, żebym ci nie pomagał – nie miał pojęcia co zrobić. – Zna cię. Przewidziała to. House, nie mogę ci pomóc – dodał podnosząc się i udając w kierunku drzwi.
- Nie pomagasz mi, tylko „nam” – specjalnie podkreślił ostatnie słowo. Oczywiście jak na mistrza manipulacji przystało, udało mu się. Wilson niechętnie wrócił do gabinetu.
- Wiesz, czasem zastanawiam się, czy faktycznie to dobry pomysł, żebyście byli razem? – nerwowo spoglądał to na diagnostę to na śpiącą administratorkę.
- Przecież jej nie otrułem! – oburzył się diagnosta. – Środek nasseny w kawie to chyba nic niezwykłego w normalnych związkach? – zapytał po raz kolejny wprawiąjąc przyjaciela w osłupienie.
- Do końca życia będę miał przez ciebie wyrzuty sumienia – zgromił go wzrokiem.
- Luz. Idziemy na lunch? Zgłodniałem – rzucił nakrywając szefową kocem.
- Będziesz jadł?! – zapytał zaskoczony James. – Ja na twoim miejscu nie przełknąłbym ani kęsa – dodał kierując się w stronę drzwi.
- To się dobrze składa, bo ja jestem podwójnie głodny więc chętnie zaopiekuję się twoją porcją – uśmiechnięty i zadowolony z życia diagnosta opuscił gabinet dyrektorki szpitala. Wilson po raz ostatni zerknął na śpiącą Lisę i również wyszedł.


Pięć godzin później...


- Co się stało? – zapytała przerażona podnosząc się z kanapy.
- Nie pamiętasz?! – usłyszała znajomy głos niebezpiecznie blisko swojego ucha. – To ja daję z siebie wszystko, a ty nawet nie raczysz zapamiętać?! – udał przerażono – oburzoną minkę. – Myślisz, że było mi łatwo na tej małej kanapie. Byłaś bardzo zaborcza – mówił z diablikami w oczach.
- Jezu Chryste! House! Wygłupiasz się, prawda? – błagalne pytanie Cuddy zawisło w powietrzu.
- Oczywiście, że się wydurnia – w pomieszczeniu pojawił się zakłopotany onkolog. W tej samej chwili House po raz kolejny oberwał w bok. Lisa podniosła się z kanapy.
- Która godzina? – zapytała zdezorientoana.
- Szósta – diagnosta wyszczerzył swoje ząbki.
- Uśpiłeś mnie! – wykrzyczała kojarząc fakty.
- Skąd – zaprzeczył automatycznie. – Wilson może potwierdzić – wskazał na przyjaciela. – To, że bierzesz na siebie zbyt dużo obowiązków i chcesz obskoczyć zbyt wielu inwestorów na raz nie daje ci prawa do tego, by mnie oskarżać – swoją rolę niewiniątka odegrał wręcz koncertowo. Pani dziekan nieco zakłopotana spojrzała na Wilsona.
- Tak. Chyba byłaś przemęczona? – wydusił z siebie z wielkim trudem. W myślach poddawał się największym katuszom. Jak on się w tej chwili nienawidził. Bezczelnie okłamywał zagubioną kobietę. Swoją szefową. I to z bardzo niskich pobudek. Chociaż myśl, że jest choćby cień szansy, że House się odsłoni, że jakieś jego uczucia względem pięknej administrotorki przypadkiem wyjdą na jaw były tego warte. W sumie nic takiego się nie stało. W końcu trochę sobie odpoczęła. Powtarzał sobie w kółko i szybko opuścił jej gabinet. Niestety wyrzuty sumienia nie znikały. Za to jego przyjaciel miał się całkiem nieźle. A właściwie to jeszcze lepiej.
- Do jutra, króliczku – bezczelnie zmierzył Cuddy od stóp do głów. – Rozmiar 36? – zadał retoryczne pytanie.
- Kretyn – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Nie myśl, że nie sprawdzę, czy byłeś dziś w klinice – dodała wykręcając numer.
- Nie ufasz mi?! – zrobił smutną minkę.
- Ani za grosz – wyjaśniła. – Czy doktor House…? – zapytała. – Tak, tak… - powtarzała do znudzenia. Odłożyła telefon i ciągle zamyślona rozsiadła się na swoim dyrektorskim fotelu.
- Czyżby ktoś tu się martwił? – diagnosta nie mógł sobie odpuścić możliwości podręczenia brunetki. – Czyli jeszcze jutro i będę miał miesięczne wakacje od kliniki. I tydzień wolnego – zaznaczył. – Bo skoro sam mam wybierać sobie przypadki, to chyba nie będziesz specjalnie zdziwiona jak nie wybiorę żadnego – zapytał z bezczelnym uśmieszkiem.
- Wiesz… - zaczęła, ale po raz kolejny jej przerwał.
- A i zastanów się w jaki dzień mi się oddasz – specjanie dokonał takiego właśnie doboru słów. Cuddy omal nie spadła z krzesła.
- Nie ciesz się tak – jej oczy rozbłysły. Gwałtownie podniosła się z fotela, zabrała swoje rzeczy i wyszła. – A i nie zamierzam ci się oddawać – wróciła i znów wyszła. – Tego nie było w naszym zakładzie – zaznaczyła znów pojawiając się w gabinecie. Wywrócił tylko oczami. Był w siódmym niebie. Uwielbiał patrzeć jak się miota. Ubóstwiał igrać z tą kobietą. To uczucie kiedy miał ją w garści. Nie można było go z niczym porównać. Uśmiechnął się do siebie. Jednak po chwili uśmiech zniknął. Miał świadomość, że Lisa miała rację mówiąc, że będzie ciężko. Znał się, wiedział, że wystarczy tylko jeden dzień, ba, jednak godzina w klinice, by na biurku szefowej znalazło się kilka pozwów. Zdecydowanie miał problem. Tym bardziej, że zdawał sobie sprawę z tego, że Cuddy już na pewno nie napije się niczego z czerwonego kubka. Znając ją to w ogóle nie będzie nic jeść ani pić w szpitalu. Niby Wilson go uratował, potwierdzając jego wersję, ale ona nie była, aż tak naiwna. Miała przecież ten swój instynkt przetrwania. W końcu wytrzymała z nim już pięć lat. A nawet więcej… - znów się zamyślił. - Może James miał rację? Może coś w tym jest? Byłoby ironią losu, gdyby zrozumiał to właśnie teraz – jego myśli cały czas krążyły wokół jednej osoby. – Czyżby wygrywając ten zakład miał przegrać? Może bez względu na wynik ona i tak miała wygrać? – genialny umysł zaczął przetwarzać natłok zebranych informacji.



PostWysłany: Sob 16:53, 26 Cze 2010
lisek_
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 03 Lis 2009
Pochwał: 17

Posty: 172

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

:D
to jest lepsze niz rewelacyjne! nieziemsko swietny pomysl. :) ciekawa jestem jak to sie potoczy... nie moge sie doczkeac ;] he he he . tylko prosze o goraca scenke Huddy :P ...

Weny ! :)



PostWysłany: Sob 19:30, 26 Cze 2010
Housetka
Lekarz rodzinny
Lekarz rodzinny



Dołączył: 23 Lut 2010
Pochwał: 1

Posty: 332

Miasto: Gdańsk
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

pokłon dla saszy po prostu rewelacyjny fick! :) kiedy będzie następna część?? byle jak najszybciej!! :)



_________________
" Kochankowie i szaleńcy widzą i czują więcej
niż chłodny umysł jest w stanie ogarnąć "

PostWysłany: Sob 19:37, 26 Cze 2010
LoveMeDead
Stomatolog
Stomatolog



Dołączył: 17 Mar 2010
Pochwał: 2

Posty: 512

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Nie wiem czemu, ale KOcham Twojego Wilosna w opowiadaniach !! <.3



_________________

„Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to co, już masz w sobie.”

PostWysłany: Pon 14:19, 28 Cze 2010
Guśka_
Dziekan Medycyny
Dziekan Medycyny



Dołączył: 16 Kwi 2010
Pochwał: 42

Posty: 6652

Miasto: Mrągowo
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Housetko, cieszę się, że się podoba, ciąg dalszy za chwilę :wink:

LoveMeDead, dziekuję, już wrzucam :wink:

Gusq, nawet nie wiesz, jak duży to dla mnie komplement :D


VII


W czasie, gdy genialny umysł analizował zebrane informacje, administratorka postanowiła działać. W końcu nie mogła przegrać. Była praktycznie pewna, że diagnosta nie był do końca uczciwy, ale niestety nie miała na to dowodów. Musiała więc posunąć się do ostateczności. Tak, postanowiła zniżyć się do jego poziomu. Jej asem miał być podstawiony pacjent. Bardzo upierdliwy, męczący i wredny. Znała House’a na tyle dobrze, by wiedzieć jak i gdzie uderzyć, by wyprowadzić go z równowagi. Nic, że pacjent napisze pozew pratycznie na jej prośbę. W końcu pozew to pozew, a diagnosta sam przez te lata nauczył ją zasad tej gry. Nie miała zasad. Bez trudu znalazła odpowiedniego aktora. Sam jego wygląd był wkurzający. Doskonały w każdym calu. Wyprasowane w kant spodnie, koszula pachnąca krochmalem, pedantyczny krawat, błyszczące buty, zęby białe niczym z reklamy proszku do prania „Idealna biel” i nie znikający z twarzy uśmiech człowieka kochającego wszystko i wszystkich. Lisa uśmiechała się sama do siebie. To było zbyt podłe, ale cóż, nie miała wyboru. Niestety, gdy w następnego dnia w swoim gabinecie wypłacała klientowi należne honorarium bez ostrzeżenia w pokoju zjawił się Wilson. Na szczęście widok lalusia, któremu dyrektorka dziękuje nie był niczym nadzwyczajnym. Był pewien, że to po prostu jeden z wielu szpitalnych prawników. Cuddy szybko pożeganała się mężczyzną. Ten zaskoczony spojrzał do koperty.
- To będzie trudniejsze niż się panu wydaje – wyjaśniła łapiąc go pod ramię i odprowadzając do drzwi. W końcu zrozumiał, że pani dziekan nie chce by jej gość usłyszał nic więcej. Wyszedł na razie wciąż bardzo zadowolony. James posłał jej pytające spojrzenie.
- Co cię do mnie sprowadza? – rozsiadła się za biurkiem.
- Chciałem zapytać co z zakładem? – zaczął niepewnie.
- House na pewno już ci się pochwalił, że wygrywa – spojrzała na niego z politowaniem. – Ale to nie koniec – zaznaczyła.
- Nie rozumiem was. Po co to wszystko? Nie lepiej porozmawiać otwarcie i przyznać się do swoich uczuć – uśmiechnął się delikatnie. Cuddy mometalnie spoważniała.
- House jest ostatnią osobą, z którą można rozmawiać o uczuciach – wyjaśniła.
- Ale ty jesteś jedyną, która ma powody, by to zrobić – zaznaczył.
- Dałbyś już sobie spokój. To nie ma sensu. My nigdy się nie dogadamy. On ciągle ze mnie drwi, ośmiesza przy wszystkich, robi wszystko, by mnie zranić – widać było, że potrzebuje takiej rozmowy. Ona podobnie jak House również powoli zaczynała się już gubić w tej grze.
- Znasz go. Wiesz, że niczego nie robi bez powodu – onkolog rozsiadł się po drugiej stronie biurka.
- Nie wiesz, gdzie on teraz jest? – zapytała nagle brunetka.
- Nie wiem. Może w klinice? – zasugerował. – W końcu bardzo zależy mu na wygranej.
- Jasne – zmrużyła oczy dając wyraz swojemu niedowierzaniu.
- Przepraszam bardzo, ale jest pani pilnie proszona na ginekologię – w drzwiach pojawiła się zdenerwowana asystentka. Cuddy zastanowiła się prze chwilę. Niestety to nie mogło mieć nic wspólnego z jej klientem i House’m. Ale nie miała wyboru. Po raz kolejny zamiast śledzić swojego krnąbrnego pracownika musiała zająć się czymś innym.

Tymczasem w klinice…

- Strasznie mi nie dobrze, mam mdłości już od kilku dni– żalił się kolejny pacjent.
- Ja też, ale dopiero od jakiś piętnastu minut – dodał będący u kresu wytrzymałości główny diagnosta PPTH. - Dlaczego mnie to spotyka? – dodał już w myślach. Wiedział, że ten ostatni dzień musi spędzić w klinice. Tym razem miał pewność, że Cuddy będzie go pilnie obserwować.
- Nie rozumiem? – zapytał zaskoczony pacjent poprawiając sobie swój pedantyczny krawat.
- Ja bym się na takim powieśił – House niestety nie wytrzymał.
- Że co proszę?! – aktorzyna właśnie pojął co miała na myśli administratorka.
- Nic, nic… - House próbował się opamiętać. Przecież tak niewiele brakowało mu by wygrać ten cholerny zakład. - Chodzi o to, że ostatnio mam depresję i myśli samobójcze, stąd ten tekst o wieszaniu – palnął licząc, że gościu nie jest zbyt inteligenty. Niestety miał pecha.
- Jeśli mam pan problemy ze zdrowiem psychicznym chyba nie powinien pan przyjmować pacjentów – posłał mu oburzone spojrzenie. I to była kropla, która przelała czarę goryczy.
- Chyba sobie kpisz! Nie mam pojęcia z czym tu w ogóle przychodzisz? Bo objawy, o których z taką pasją opowidasz mi od szesnastu minut pasują do ciąży?! Może gdyby miał pan nieco większy biust dałbym się nabrać, ale niestety. Pewnie struł się pan tą odżywką o zapachu truskawki. Albo wdychaniem bezbarwnego lakieru na paznokciach – recytował coraz bardziej wzburzony. – Debilizm jest nieuleczalny! A psychiatria piętro wyżej – młody mężczyzna wpatrywał się w lekarza z wielką satysfakcją. – I co cię tak cieszy?! – House nie ściaszał głosu.
- Żądam rozmowy z pana bezpośrednim przełożonym. Jeszcze nikt nigdy mnie tak nie upokorzył doktorze… Wilson – wyczytał z plakietki na marynarce zaskoczonego lekarza. Diagnosta wygiął usta w podkówkę. Przez to wszystko zapomniał, że rano pożyczył sobie identyfikator przyjaciela. W dobrej wierze oczywiście, tak na wszelki wypadek.
- Na co pan czeka! Nie zamierzam się stąd ruszać – mówił z całą stanowczością w głosie.
- Nie ma problemu. Moja szefowa jest równie… truskawkowa – dodał po chwili namysłu. - Na pewno się polubicie. Będziecie mogli sobie poplotkować o nowych żelach pod prysznic i kremach przeciwzmarszczkowych – wyszeptał nim zniknął za drzwiami. – Wilson. Jesteś mi potrzebny. Natychmiast. Mam mały problem – wyjaśnił rozłączając się od razu i nie dając dojść przyjacielowi do słowa.



PostWysłany: Pon 16:58, 28 Cze 2010
lisek_
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 03 Lis 2009
Pochwał: 17

Posty: 172

Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Huddy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Mapa użytkowników | Mapa tematów
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Czas generowania strony 0.09158 sekund, Zapytań SQL: 15