| 
 
		  
		  Nutty Nettie, ale ja chyba sobie nie zasłużyłam na takie komplementy, co nie zmienia faktu, że jest mi bardzo, bardzo miło :D  :wink: 
 LoveMeDead, kiedyś w końcu będą musieli, ale kiedy :roll: Tak, wiem, że jestem zóa :lol:
 
 Guśka :* Kocham Cię za ten koment :lol: I również przytulam :D Coś się kluje, ale zobaczymy co mi wyjdzie z tego +66 :shock:  :lol:
 
 Basiu, super, że się podoba :wink: Ciąg dalszy przed Wami...
 
 
 VII
 
 - Po ci wizytówka kliniki leczenia…? – Wilson zauważył leżącą na podłodze karteczkę.
 - Cholera, musiała mi wypaść – przeklął wchodzący do gabinetu diagnosta.
 - Byłeś tam?!
 - Gdzie? W klubie ze striptizem? Zdarzało się – House oczywiście unikał odpowiedzi.
 - Mówię o klinice, do której chodzi Cuddy.
 - Byłem ciekaw, na jakiego konowała trafiła – rzucił zdawkową odpowiedź i zajął się przeszukiwaniem szuflad.
 - Czego naprawdę tam szukałeś?
 - Nawracałem zagubione owieczki – wywrócił oczami.
 - Powiedz, że nie zrobiłeś niczego głupiego – zatroskane spojrzenie onkologa było rozbrajające.
 - A co niby miałbym zrobić? Spalić ośrodek, żeby moja pokręcona szefowa nie popełniła największego błędu w życiu? – był coraz bardziej zdenerwowany.
 - Oswajasz się z tą myślą – Wilson poklepał go po ramieniu.
 - W ogóle o tym nie myślę.
 - Od razu widać – James parsknął śmiechem.
 - Wiesz, na co mam ochotę?
 - Twoje seksualne fantazje mnie nie interesują.
 - Nie wiesz, co tracisz - posłał mu zalotne spojrzenie. - Więc może chociaż lunch? - dodał po chwili.
 - Mam cię zaprosić?
 - A mógłbyś?
 - Jesteś dyrektorem.
 - Tylko dwa dni. Nie wzbogacę się od tego.
 - Raczej zbankrutujesz. Cuddy obciąży cię tymi wszystkimi zbędnymi kosztami.
 - Uważasz stół bilardowy za zbędny koszt?!
 - Miały być piłkarzyki.
 - Miałem gest.
 - Módl się, żeby Cuddy miała gest, bo inaczej nie wyjdziesz z tego cało.
 - Jest zajęta. Zanim zorientuje się, co i jak, hormony zrobią swoje. Będzie tak rozstrojona, że nie zauważy nawet jednorękiego bandyty ustawionego w holu.
 - House?!
 - Wyluzuj. Nie jestem aż tak nieodpowiedzialny – po raz kolejny przewrócił oczami. Właśnie dotarli na stołówkę.
 - Co to? House, jak dostałeś jej akta?!
 - Hej, jestem dyrektorem szpitala, najlepszego w New Jersey.
 - Przynajmniej na razie – westchnął James, przeglądając papiery.
 - A tamtejsze pielęgniarki są takie miłe – udał rozmarzonego.
 - Zapewne.
 - Kilku nawet zaproponowałem pracę.
 - House! Czy ty zawsze musisz…
 - Szuka wysokiego, inteligentnego, błyskotliwego, niebieskookiego lekarza – bezczelnie przerwał przyjacielowi jego zapewne wielce interesujący wywód na temat podejścia do płci przeciwnej.
 - Nie wierzę… - mamrotał pod nosem zaczytany onkolog.
 - No dobra, trochę dodałem od siebie – sprostował, sięgając po frytkę przyjaciela.
 - Wiesz, że to twoje kopie – przysunął talerz bliżej siebie.
 - Marne kopie.
 - Jak chcesz mieć z nią dziecko, to jej to powiedz – Wilson, jak zwykle nazywał rzeczy po imieniu.
 - Nie chcę – odpowiedział oschle.
 - Więc po co to wszystko?
 - Nie chcę, żeby…
 - Żeby co?
 - Nie ważne – jego wzrok utkwił w pustym już talerzu.
 - Numer 25728 jest niezły – zauważył onkolog. – Szkoda, że nie dołączają zdjęć.
 - I mówią, że to ja jestem powierzchowny.
 - House! Ona nie chce mieć dziecka z jakimś pusty numerem, tylko z tobą, pustym idiotą – wyjaśnił, podsuwając mu swój talerz. Przyjaciel spojrzał na niego zdziwiony.
 - Poprosiła mnie tylko o zastrzyki – zauważył.
 - A co miała zrobić?
 - Nie wiem, wskoczyć mi do łóżka – powiedział zdecydowanie zbyt głośno.
 - Wiesz, na jej miejscu też bym wybrał jakąś fiolkę – skwitował zrezygnowany, zostawiając diagnostę samego wśród lustrujących go spojrzeń. Wilson był zły. Wiedział, że jego przyjaciel jest emocjonalnym idiotą, ale do tej pory nie potrafił się z tym pogodzić. Czuł się bezradny. Był pewien, że ta dwójka ma się ku sobie, ba, miał stuprocentową pewność, że się kochają. Przecież ich pokręconych relacji nie można wytłumaczyć w inny sposób. Żałował, że nie potrafi dotrzeć do przyjaciela, że nie potrafi mu pomóc. Nie dziwił się Cuddy, że w końcu zdecydowała się na in vitro, dziecko zawsze było jej marzeniem i przynajmniej to jedno mogła spełnić. House oczywiście uciekał od problemów. Uparcie odganiał od siebie celne uwagi onkologa. Dokończył jego lunch, po czym stwierdził, że strasznie boli go głowa i pora trochę odpocząć. Nie był zbyt senny, więc postanowił zrelaksować się w swój drugi, ulubiony sposób.
 
 
 - Gdzie Cuddy? – pewnym krokiem sforsował szklane drzwi.
 - Przygotowuje wypis pacjenta – wyjaśniła Cameron.
 - Pseudo pacjenta – Foreman posłał mu złowrogie spojrzenie.
 - Miałem wam pozwolić zabić prawdziwego pacjenta?! – zrobił teatralną minkę.
 - Po co ta cała szopka? – zapytał Chase.
 - Chodzi o nią, prawda? – młoda lekarka wskazała na stojącą na korytarzu Cuddy.
 - Nigdy nie chodzi…
 - I tak się dowiemy – zaśmiał się ciemnoskóry lekarz. House posłał mu złowrogie spojrzenie i ruszył w pogoń za najseksowniejszymi pośladkami w szpitalu.
 - Cuddy! Hej, Cuddy!!!
 - Co jest? Masz dla mnie kolejny „nie” przypadek? – zrobiła naburmuszoną minę. – I dlaczego spódnice pielęgniarek wydają mi się krótsze niż zwykle? – przewiercała go na wylot.
 - Regulamin nic nie wspomina o wymaganej długości – uśmiechnął się zadziornie.
 - Szkoda, że pominąłeś rozdział o obowiązkowych fartuchach dla lekarzy.
 - W fartuchu mój seksowny tyłeczek nie jest wystarczająco widoczny – wyszczerzył swoje białe ząbki. Cuddy przez chwilę przyglądała mu się w milczeniu.
 - Co racja to racja – przeszło jej przez myśl.
 - A propos tyłka… - wyrwał ją z wyraźnego zamyślenia. - Nie potrzebujesz jakiegoś zastrzyku?
 - Nie, House. Wczoraj przyjęłam ostatnią serię – jej twarz promieniała.
 - Kiedy masz zabieg? – zapytał zupełnie bez emocji.
 - Nie twoja sprawa – odwróciła się na pięcie.
 - Nie możesz iść sama – bardzo się starał, by jego głos nadal brzmiał obojętnie.
 - I niby ty miałbyś mi towarzyszyć?
 - Wiesz, zawsze interesował mnie moment poczęcia.
 - Chyba z nieco innej strony – zakpiła.
 - Wybrałaś już swój kubek?
 - Mam kilku potencjalnych dawców, ale…
 - Pamiętaj, wybierz mądrze, niebieskie oczy to nie wszystko – puścił oczko w stronę zdumiałej lekarki. Cuddy była zdezorientowana. Wiedziała, że to niemożliwe, aby czytał akta jej potencjalnych dawców, nie wiedziała co robić. Jeśli go zaatakuje, przyzna się, że ma rację z tymi niebieskimi oczami, z drugiej strony nie zaprzeczając też, przyzna się do „winy”. Przełknęła ślinę i tłumiąc w sobie kotłujące się emocje wybrała jednak opcję numer dwa. Przez resztę dnia unikali się jak ognia. House czuł, że niebezpiecznie się odsłania, a tego nie chciał. Wiedział, że ta planowana ciąża Cuddy przysporzy mu samych problemów. Za nic w świecie nie dopuszczał do siebie myśli, że jest zwyczajnie zazdrosny i że powoli przestaje nad tym uczuciem panować. Cuddy natomiast za nic w świecie nie mogła się pozbyć prześladującej jej od tego momentu, cudownej wizji dziecka o zabójczo błękitnych oczach. Bała się, że gdy znów go spotka, zrobi coś naprawdę głupiego...
 
 
 - Do cholery, House!!! Otwieraj te drzwi! – ciszę nocy przeszywały doskonale znane mu krzyki.
 - Zwariowałaś, czy mamy pełnię? – otworzył zaspany i kompletnie zaskoczony jej wizytą.
 - Chodzi o twojego pacjenta „nie” pacjenta – mówiła zdyszana.
 - Wypisałaś go wczoraj.
 - Wrócił. Jest na OIOM-ie – podała mu teczkę z aktami.
 - Cholera!
 - Coś przeoczyliśmy – ciągnęła zdenerwowana.
 - To było zatrucie.
 - On ma problemy z oddychaniem. Chase reanimował go piętnaście minut.
 - To nie jest zatrucie – zmienił zdanie. - Zróbcie echo serca – polecił.
 - On ledwo żyje. To go zabije.
 - Spójrz – podał jej zdjęcie rentgenowskie.
 - Nic tu nie widzę.
 - To – wskazał minimalną, praktycznie niezauważalną zmianę.
 - Boże, prawa zastawka ledwo zipie – zrobiła wielkie oczy. – Foreman? – nie zwlekając ani chwili zadzwoniła do szpitala. – Róbcie echo serca i od razu przenieście go na kardiologię. Będzie potrzebował operacji. To zastawka. Rób, co mówię! – widać było, że nie dała biedakowi nawet dojść do słowa.
 - Herbaty? – rzucił niespodziewanie.
 - Dzięki, ale wracam do pacjenta.
 - Jak to? Jutro masz zabieg… - właśnie zorientował się, że powiedział za dużo.
 - Skąd wiesz, że jutro… House?! – nie wiedziała, co tym myśleć. – Po to ci była moja torebka? Śledziłeś mnie? – była nieźle wkurzona.
 - Jesteś pewna, że tego chcesz? – był trochę zmieszany.
 - To nie twoja sprawa. Nie będziesz niańką. Moje dziecko nie będzie miało z tobą nic wspólnego – krzyczała. Jak zwykle wolała zaatakować pierwsza niż zostać tą zranioną. On potrafił ranić jak nikt inny.
 - Powodzenia – wypowiedział przyciszonym głosem i zniknął w sypialni. Wolał milczeć. Na pewne rozmowy nie był jeszcze gotowy. Po chwili usłyszał trzask zamykanych drzwi.
 
 cdn...
 
 |