Trudne wybory, czyli niespodziewany początek i...
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Huddy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Wiadomość Autor

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Dziękuję Nimfka <3
Nawet nie wiesz, jak takie słowa dopingują kapryśnego wena :wink:
Dziękuję też pewnym dwóm innym duszyczką, które mnie wspierają <3


V

Ubrany w kurtkę z ciepłym kołnieżem i szarą zwykłą czapkę naciągniętą niemal na same oczy przekroczył próg PPTH. Razem z nim do środka wdarło się mroźne powietrze i odrobinę białego puchu, który ostentacyjnie strzepał z siebie na środku holu. Recepcjonistka posłała mu oburzone spojrzenie, na które odpowiedział szerokim uśmiechem. Wciągnął powietrze w płuca. Coś ewidentnie wisiało w powietrzu. I bez wątpienia miało to coś wspólnego z pewnym incydentem, w pewnym domu. Jego domu.
Oboje mieli o czym mysleć. Ona o swojej ewidentnej niepoczytalności, on o swoim obecnym położeniu. Czyli, gdzieś pomiędzy upragnioną dla wędrowcy oazą na pustyni, a spotkaniem z uzbrojonymi po zęby ludźmi Al Kaidy. Tak, w takich momentach Cuddy potrafiła przerażać. Była jak Yeti. Nieprzewidywalne i niebezpieczne, a jednak wielu nie marzyło o niczym innym, jak właśnie o spotkaniu z nim oko w oko. Na to właśnie liczył. Dzień, w którym Lisa Cuddy przewróciła ich świat do góry nogami był jednym z najdziwniejszych, a zarazem najpiękniejszych w jego dotychczasowym życiu. Wilson miał rację. Być może od dawna uganiał się za czymś, co właściwie od zawsze należało do niego. Tylko, czy mógł być aż tak ślepy? Ona od zawsze była przy nim. Bez względu na okoliczności i ryzyko. Zawsze. Pytanie brzmiało więc: "Czy i ona wiedziała?" I dlaczego teraz? Co sprawiło, że w tej jednej chwili zaryzykowała wszystko? Tego nie wiedział. Ale cokolwiek to było i jakiekolwiek miała powody przychodząc do niego zamierzał je poznać. Za wszelką cenę. Tą zagadkę Gregory House zamierzał rozwikłać jeszcze dziś. Błysk w jego oku i wdzierający się ukradkiem na twarz diabelski uśmieszek, mówiły same za siebie. To był jego świat. Wypełniony zagadkami i gierkami. Nie przypuszczał tylko, że tym razem znalezienie odpowiedzi może już na zawsze zburzyć ten jego wykalkulowany, oparty o przypadki i diagnozy, czarno-biały pogląd na otaczającą go rzeczywistość. Cóż, chciał ciastko, no to je dostał. Ba, zjadł je, a problem polegał już tylko na tym, że zwyczajnie mu zasmakowało. Własnych motywów nie zamierzał jednak analizować. Od tego miał przecież swojego osobistego psychologa, a dokładniej rzecz ujmując - wybitnego onkologa.

Wszedł do gabinetu, plecak rzucił na fotel, a sam rozsiadł się wygodnie za swoim biurkiem. Foreman beztrosko czytał gazetę. Reszty nie było.
- Gdzie Złotowłosa i Gargamel? - zapytał. Nie, żeby byli mu potrzebni, po prostu lubił wiedzieć, czym zajmują się jego osobiści asystenci w czasie, w którym powinni niecierpliwie wyczekiwać na jego przyjście. Ciemnoskóry lekarz uśmiechnął się ironicznie.
- Tęsknisz? To urocze - zakpił. Diagnosta od razu zaserwował mu mordercze spojrzenie. - Są na izbie przyjęć - wyjaśnił. Od razu wyczuł, że tym razem lepiej nie pogrywać sobie z szefem. Coś było nie tak. Był dziwnie spokojny i jakby... szczęśliwy? Czuł, że czeka go naprawdę ciężki dzień. Zawsze tak było. Gdy House miał dobry dzień ich zdecydowanie juz taki nie był. Ot, zwykłe prawo fizyki albo ironia złośliwego losu. - Cuddy ich tam wysłała. Podobno jest niezły burdel.
- Jak co roku - zauważył diagnosta. Widać było, że ma już własne wytłumaczenie dla wydawaćby się mogło zwykłej i uzasadnionej decyzji administratorki.
- A więc zamierza mnie unikać - dopiero teraz miał niepokojący wyraz twarzy. - Myśli, że jak sprzeda mój zespół i nie wciśnie mi jakiegoś durnego przypadku to się nie spotkamy? Niedoczekanie! - syknął podnosząc się zza biurka.
- Dokąd idziesz? - zapytał zainteresowany neurolog.
- Przekonać się, czy Yeti rzeczywiście istnieje - rzucił zostawiając osłupiałego mężczyznę wpatrującego się w szklane drzwi.

Przemierzał szpitalne korytarze zastanawiając się, co go właściwie tak bardzo ciągnie w jej stronę. Kiedyś byłby zachwycony takim obrotem spraw. Unikająca go szefowa. To było niczym sen albo świąteczny cud. Do pełni szczęścia brakowało mu już tylko pacjentów zamieniających się w renifery i odlatujących na biegun północny. Uśmiechnął się na samą myśl. Jednak w momencie, w którym znalazł się pod właściwymi drzwiami jego uśmiech zniknął.
Zamiast wylegiwać się w swoim gabinecie i korzystać z wolności on bawi się w cholernego trapera?!
- Żeby wejść do środka trzeba nacisnąć na klamkę i pchnąć drzwi - rozbawiony głos za jego plecami omal nie doprowadził go do rozległego zawału.
- Jezu Chryste, Wilson - obdażył przyjaciela złowrogim spojrzeniem. Ten nadal uśmiechał się szeroko.
- Co robisz? - zapytał, jak gdyby nigdy nic.
- Medytuje.
- To urocze - rozmarzony wyraz twarzy onkologa mówił sam za siebie.
- Jeszcze raz usłyszę dziś słówko "urocze", a przysięgam... puszczę pawia.
- Więc co tu robisz? - James nie dawał za wygraną. Tym razem chociaż starał się udawać mniej rozbawionego niż był w rzeczywistości.
- Unika mnie - House skinięciem głowy wskazał na gabinet przed sobą.
- Co jej znów zrobiłeś?
- Ja?! - diagnosta momentalnie podniósł głos.
- Mnie nie unika - zaznczył Wilson. Lubił swojego przyjaciela w takim stanie. Lubił, gdy okazywał, że mu na czymś... na kimś zależy. Oczywiście sam zainteresowany w życiu, by się do tego nie przyznał, ale on znał go zbyt dobrze.
- Ok. Pogadamy, jak przypadkiem ciebie przeleci - onkolog wywrócił oczami.
- Skoro cię unika to znaczy, że jej zależy.
- To takie oczywiste - zakpił mężczyzna podpierający się laską.
- Tobie zależy, żeby jej zależało.
- ... - House milczał. W takich chwilach szczerze nienawidził tych psychoanalitycznych zdolności swojego przyjaciela.
- Widzę, że tym razem postawienie właściwej diagnozy zajmie cię trochę więcej czasu - poklepał diagnostę po ramieniu i z błyskiem satysfakcji w oczach pozostawił go sam na sam z wielkimi machoniowymi drzwiami przed sobą.
- Dzięki. Jesteś wprost... - House odwrócił się w stronę odchodzącego mężczyzny, na końcu języka miał słówko "uroczy." Na szczęście w odpowiednim momencie zdołał się ugryźć w język. Rozbawiony James przyglądął się jak jego najlepszy przyjaciel wywraca oczami i zdeterminowany pokonuje wspomniane drzwi. Zdecydował się zrobić dokładnie to, co postanowił. Tak, zamierzał dręczyć i męczyć swoją ulubioną szefową i czerpać z tego niebywałą przyjemność. Z jej zakłopotania, zawstydzenia, zdenerwowania... z tego wszystkiego, co sprawiało, że była dla niego niezwykle pociągająca. Jak zwykle wpakował się do jej gabinetu bez pukania. Podniosła wzrok. Przez jakąś minutę stali jak zahipnotyzowani mierząc się spojrzeniami. Wiedzieli, o czym myślą. Dokładnie o tym samym. O owej nocy, urywanych odechach, pasji i oddaniu. Każde z nich miało swój własny plan na poradzenie sobie z TYM czymś. Ona zamierzała uciekać, on postanowił zostać myśliwym.
- Byłeś w klinice? - wypowiedziała najbardziej profesjonalnym tonem na jaki było ją stać.
- Gdzie? - rzucił wyrwany z zamyślenia. Właśnie odtwarzał sobie pewną scenkę. Z nim, administratorką i administratorskim biurkiem w roli głównej.
- Jest jedenasta - westchnęła właścicielka nieprzeniknionego spojrzenia. Z całych sił starała się ukryć swoje poddenerwowanie, jednak on widział je bardzo wyraźnie.
- Miałem taką wizję, że z tego dekoltu wyciągasz takie fajne urządzenie, a potem... - nie zamierzał dać się spławić tak łatwo. W końcu musiał zebrać jakiś materiał do dalszego diagnozowania.
- House!
- Miałem ciężką noc. Może nie pamiętasz, ale...
- Gdybyś choć połowę tego entuzjazmu na wkurzanie mnie wykorzystał w przychodni, kolejki zmniejszyłyby się conajmniej o połowę - nie zamierzała pozwolić mu na dokończenie tej myśli. W ogóle żadnej myśli. Te w jej głowie były już i tak wystraczająco... nieprofesjonalne.
- A ty znów tylko o jednym - przez moment pomyśłała, że ten idiota faktycznie czyta jej w myślach.
- Nie każdy ma tak luźne podejście do swoich obowiązków jak ty - czuła, że jeśli zaraz się nie pozbiera nie skończy się do niej najlepiej.
- Ależ ja wypełniam je z pasją i oddaniem - jego oczy błyszczały. Nie miała wątpliwości, o czym mówił. Dokładnie o tym samym, o czym ona myślała.
- Z pasją śledzisz losy General Hospital, a oddany jesteś tylko Wilsonowi - w ostatniej chwili zdobyła się na ripostę. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Od tamtej nocy, nie była w stanie myśleć o niczym ani nikim innym.
- Czyżbym w głosie wyczuwał zazdość?
- Irytację.
- Dokąd idziesz?
- A jak ci się wydaje? - posłała mu zdecydowanie poirytowane spojrzenie.
- Dziś pełnia. Mam kilka opcji do wyboru.
- Nie zamierzam wyć do księżyca - widząc, że szefowa zamierza opuścić gabinet tortur ruszył za nią.
- Więc lista nieco się zawężyła.
- Kretyn.
- Zakładasz faruch? - zapytał obserwując jak sięga po biały materiał wiszący na wieszaku przy drzwiach.
- Jestem lekarzem.
- Ja też, a mimo to go nie noszę. Choć mógłbym, bo w przeciwieństwie do ciebie, mnie on nie pogrubia aż TAK bardzo.
- Jestem dziekanem medycyny, nie modelką.
- Masz biust modelki, ale niestety wielki administratorski...
- Nie chodź za mną - weszła mu w słowo.
- Idę do przychodni - wzruszył ramionami. - Przecież sama chciałaś.
- Chciałam tydzień temu. Groziłam pięć dni temu. Prosiłam przedwczoraj. Dziś już cię nie potrzebuję - syknęła. Była pewna, że jeśli spędzi z nim choć jeszcze minutę, będą im potrzebne nosze na zwłoki. Nie miała tylko pewności na czyje. Jego, czy swoje.
- Potrzebę masz wypisaną na twarzy. Tyle tylko, że nieco innego rodzaju - wiedział, że igra z ogniem. Zdawał sobie sprawę z aktualnego stanu psychicznego swojej szefowej. Ale coś zwyczajnie nie pozwalało mu przestać. Zamierzał naprawdę zdiagnozować Lisę Cuddy. A żeby to osiągnąć musiał doprowadzić ją do ostateczności.
- Wiedziałam, że tak będzie - westchnęła. Był zaskoczony. Spodziewiał się raczej ozdobnej wiązanki słownej skierowanej w stronę jego niewinnej osoby. Ewentualnie rękoczynów. Stał więc nieruchomo przyglądając się jej bardzo uważnie. - Sama jestem sobie winna - odwróciła się w jego stronę i podeszła bardzo blisko. Przełknął ślinę. - Tak to jest, jak się decydujesz na seks z idociałym kretynem i największym dupkiem w kraju - wyszetała mu do ucha. Przyjemny dreszcz przetoczył się przez jego ciało.
- Wróciłaś - wypalił, gdy tylko odzyskał zdolność mówienia. Przez moment pomyślał, że seks rzeczywiście zmienia człowieka. Na szczęście nie tylko jego nie dotyczyła ta zasada.
- Więc tak zamierzasz to rozegrać. W porządku - jej sztuczny spokój i opanowanie były bardziej niż wkurzające. Były wkurzająco podejrzane. Wiedział, że w środku kobieta gotuje się ze złości.
- Martwię się o ciebie - jego maślane spojrzenie było niemal ujmujące. Sprawiało, że jedyne o czym marzyła to znalezienie się w jego ramionach. Ale nie mogła sobie pozwolić na to, by i w pracy straciła nad nim, a raczej nad sobą kontrolę.
- Za dziesięć minut widzę cię w przychodni! - wywrócił oczami obserwując jak jego tajemnicze Yeti znika w windzie. Uwielbiał wyzwania. Poza tym nadal ze sobą rozmawiali, a w tych okolicznościach miało to podwójne znaczenie. Uśmiechnął się sam do siebie.

- Jakiś nowy przypadek? - Foreman ponownie wyciągnął nos z gazety i spojrzał na wyraźnie rozbawionego szefa.
- Nie. To znaczy tak. Kilka. Czekają na ciebie w przychodni.
- Mam dyżury w czwartek.
- Właśnie - odpowiedział diagnosta próbując zignorować poirytowane spojrzenie swojego podwładnego.
- Jest poniedziałek.
- Ja mam dyżury w poniedziałek - zaznaczył starszy lekarz. Wyraz twarzy meżczyzny sprawił, że neurolog odłożył gazetę i z udawanym uśmieszkiem opuścił gabinet. W końcu i tak nie miał nic lepszego do roboty. Gdy House został sam westchnął przeciągle. Sięgnał po swoją ulubioną szaroczerwoną zabawkę i zaczął to wszystko analizować. Jednak im bardziej się starał tym większy miał problem. Nic nie pasowało. Spojrzał na białą tablicę. Kilka sekund później trzymał w ręku czarny marker.

Po upływie dwóch godzin wracający z dyżuru Foreman i spotkani po drodze towarzysze niedoli zastali pusty gabinet. Na środku stała zabazgrana tablica. Spojrzeli na siebie zaskoczeni. Nie mieli żadnego przypadku do zdiagnozowania, a przynajmniej żadnego, o którym wiedzieli.
- Jak myślisz, o co chodzi? - zapytał Chase.
- Nie mam pojęcia - odpowiedział zdziwiony mężczyna. - Wysłał mnie do przychodni. Byłem pewny, że chce sobie urządzić popołudniową drzemkę.
- Cokolwiek to jest, bardzo mu zależy - zauważył Taub zbliżając się do tablicy. Na białym tle u samej góry znajdował się niezwykle intrygujący napis "YETI". W lewym górnym rogu "seks". Od niego prowadziły dwie strzałki. Jedna kończyła się wyrazem - "gra", druga - "niepoczytalność". W prawym rogu tablicy znalazło się "zainteresowanie." Od tego słowa poprowadzono trzy strzałki. "Prywatne", "służbowe" i "seksualne." Ostatnie podkreślone. Dwa razy. Na środku widniało zakreślone w kółeczko - "zapalenie opon mózgowych." Niżej dwa następne. "Patologia" i wielki znak zapytania.
- Chyba jeszcze nie rozwikłał tego przypadku? - zagdnął wyraźnie zainteresowany Chase. - Jak myślisz o co może chodzić?
- Mam nadzieję, że nigdy się nie dowiem - odpowiedział najniższy z lekarzy uśmiechając się blado.
- Nie uważasz, że to interesujące? - młody chirurg nie dawał za wygraną.
- Diagnozowanie sflustrowanego seksualnie Yeti z zapaleniem opon mózgowych... rzeczywiście ubaw po pachy - zakpił Foreman.
- Poczucie humoru nigdy do ciebie nie pasowało - odciął się australijczyk. Stojący obok Taub parsknął śmiechem. - To musi coś znaczyć.
- Jasne. Albo House sypia z Yeti albo kompletnie mu odwaliło. Osobiście skłaniam się w stronę tego drugiego - zaznaczył z powagą Foreman.
- Ja stawiam na Yeti - wtrącił rozbawiony Taub. Chase wywrócił oczami. Wszyscy ruszyli w stronę wyjścia. Była pora lunchu, a ich szefa nie było. - Serio, ani trochę was to nie ciekawi? - zagadnął po raz ostatni Chase. Ciągle wpatrywał się w tablicę. Odpowiedziały mu zatrzaskujące się drzwi. Po krótkiej chwili sam dołączył do swoich przyjaciół. Podświadomie wyczuwał jednak, że umyka im coś naprawdę ważnego.


Tymczasem dwa piętra niżej...


Ktoś mógłby pomyśleć, że kostnica to nie najlepsze miejsce na zajadanie się kanapkami. - Wilson z pewnością nie miałby nic przeciw - wyjaśnił swojemu towarzyszowi wyraźnie zniecierpliwiony mężczyzna. Ktoś mógłby pomyśleć, że kostnica to nie najlepsze miejsce na podejmowanie ważnych decyzji. Ktoś mógłby wreszcie pomyśleć, że narażanie się w ten sposób wściekłej szefowej nie jest najlepszym sposobem zwrócenia na siebie uwagi. Jednak w przypadku Cuddy nic nie sprawdzało się lepiej. Skoro godzinne spóźnienie do pracy i dwugodzinne olewanie przychodni nie pomogło, musiał spróbować czegoś mocniejszego. Jak to mówią, co nie udało sią pierwszym razem, z pewnością powiedzie się za drugim. Ewentualnie za trzecim razem. Akurat w tego typu sprawach cierpliwości nigdy mu nie brakowało. Nie minęło półgodziny, kiedy spokojnymi murami cichego pomieszczenia wstrząsnął znajmomy krzyk. Diagnosta ospale podniósł się z miejsca, strzepując jednocześnie okruszki jedzenia ze swojego zielonego t-shirtu. Drzwi otorzyły się z imptem.
- Mazel tov - wypowiedział z nieskrywaną dumą w głosie zawracjąc się do gościa nakrytego zielonym prześcieradłem. - Szkoda, że nie możesz czerpać z tego takiej przyjemności jak ja - dodał podnosząc wzrok.


Ostatnio zmieniony przez lisek_ dnia Sob 17:56, 25 Gru 2010, w całości zmieniany 1 raz



Autor postu otrzymał pochwałę.

PostWysłany: Sob 14:59, 25 Gru 2010
lisek_
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 03 Lis 2009
Pochwał: 17

Posty: 172

Powrót do góry




Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Lisku ; * ! Jak to cudownie czytać nową część <3 Wreszcie zmusiłam się do skomentowania nowej części. A winą tego było YETI, frustracje seksualne itp.
Śmiałam się, jak gÓpia przy dialogach. Forman w tej części rządził. Miałam ubaw po pachy. Cuddy jak zwykle cudowna. House udaję debila, a Wilson pozostaję Wilsonem.
Weny i Wesołego oraz Pijanego Sylwestra. :snieg: :lol3:



_________________

„Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to co, już masz w sobie.”

PostWysłany: Sob 15:33, 25 Gru 2010
Guśka_
Dziekan Medycyny
Dziekan Medycyny



Dołączył: 16 Kwi 2010
Pochwał: 42

Posty: 6652

Miasto: Mrągowo
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

czekam na następną część <3
wesołych świąt :)
i super sylwestra ;*



_________________
nat ^^

PostWysłany: Sob 20:24, 25 Gru 2010
natalia94
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 29 Sty 2010

Posty: 55

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Dzięki kochane, Wam również życzę Wesołych Świąt (po Świętach :roll: ) i super extra Sylwestra :wink:
Gusia, no taa... czemu mnie to nie dziwi :hahaha: w sensie Yeti i jego seksualne frustracje :co jest: cóż, Cuddy sama się o to prosiła, znaczy mój wen ją tak urządził albo House, tak, zwalmy wszystko na niego :lol3:
Na pocieszenie powiem, że do seksulanych frustracji zamierzam jeszcze wrócić, znaczy nie ja albo ja, znaczy w fiku :hahaha:
Ta część jest... jaka jest. Taka sobie wyszła, trochę brak wena, trochę brak czasu, a zbliżamy się do momentu kulminacyjnego i chciałabym, żeby wyszło dobrze więc nie wiem kiedy ciąg dalszy. Na razie ta część :wink: Pozdrawiam. A, tym razem zbetowane przez niezawodną a_cappelle :*


VI

Nie minęło pół godziny, kiedy spokojnymi murami cichego pomieszczenia wstrząsnął znajomy krzyk. Diagnosta ospale podniósł się z miejsca, strzepując jednocześnie okruszki jedzenia ze swojego T-shirtu. Drzwi otworzyły się z impetem.
- Mazel tov - wypowiedział z nieskrywaną dumą w głosie, zwracając się do gościa nakrytego zielonym prześcieradłem. - Szkoda, że nie możesz czerpać z tego takiej przyjemności jak ja – dodał, podnosząc wzrok.

- House!!! - Jej mina była bardziej niż wymowna. Sugerowała coś pomiędzy zabiję cię a poćwiartuje i wypatroszę. Kolejności nie był pewien.
- Ale ten idiota sam jest sobie winny - odpowiedział z miną jak zwykle sugerującą uosobienie niewinności.
- Kto?
- Nie przyszłaś rozmawiać o pacjencie? - Był pewien, że w końcu znalazła długo ukrywany pozew pana MacCole'a. O dziwo, sam się o to postarał.
- House...?
- Dlaczego krzyczałaś?
- Co Foreman robił w przychodni? - Początkowo faktycznie zamierzała olewać wszystko, co wiąże się z tym idotą i jej błędem, ale gdy doszła do wniosku, że oznaczałoby to bezwzględne przyzwolenie na jego lenistwo i wszelakie wariacje, postanowiła stawić temu czoła.
Czyli deser pozostał nietknięty! - pomyślał.
- Nie wiem. Może przyjmował pacjentów?
- Twoich pacjentów!
- Wiesz, jaki on jest. Ta niezrozumiała chęć przypodobania się szefowi…
- Kiedy ty spróbujesz przypodobać się mnie?
- Myślę, że ten etap mamy już za sobą. Podobam ci się dokładnie taki, jaki jestem. - Obdarował ją swoim najbardziej rozbrajającym uśmiechem.
- Dlaczego zawsze musi chodzić o ciebie? - Opuściła ręce do tej pory trzymane na biodrach. Był to ostateczny gest niemej kapitulacji.
- Moje potrzeby są niczym niekończąca się opowieść.
- Raczej jak Lassie. Długie, łzawe i powodujące skręt jelit.
- Sam urok. - Zmierzył ją od stóp do głów.
- O co chodziło z tym pacjentem? - Pod wpływem błękitnego spojrzenia jej złość znikała szybciej niż topniejący śnieg na wiosnę albo tegoroczne fundusze na prowadzenie oddziału diagnostycznego.
- Wybacz, ale to dłuższa historia, a obowiązki wzywają. - Nic tak nie podkręcało rozmowy, jak otwarte olewanie sprawy.
- Do gabinetu! Natychmiast!
- Zdecyduj się. Nie mogę być w klinice i w twoim gabinecie jednocześnie! - W takich chwilach czuł, że żyje. Nie liczyło się nic więcej. Ona, on i wzniecane wokół tornado.
- To masz problem.
- Jedynym moim problemem jesteś ty.
- Przestań się gapić na mój tyłek. - Dobrze wiedziała, z jakiego powodu przepuszcza ją w drzwiach. Zawsze to robił.
- Skończysz z tymi poleceniami? Nie jesteśmy w łóżku.
- Nigdy nie byliśmy w łóżku - zaznaczyła z niebywałą pewnością w głosie. Dopiero po chwili zrozumiał, że miała rację. Kanapa to nie łóżko. Pytanie, dlaczego wypowiedziała to jak zarzut w jego stronę. Czyżby miała mu za złe, że jej nie zatrzymał? Przecież sama wyszła. Bez słowa. Odległość pomiędzy kostnicą a jej gabinetem pokonali niemal z prędkością światła. Jak zwykle odprowadzani zaciekawionymi i podekscytowanymi spojrzeniami pacjentów i personelu.
- Co masz na myśli? – zapytał, przekraczając zaraz za nią próg gabinetu i zatrzaskując za sobą drzwi.
- Jestem twoją szefową.
- Wybacz, zawsze zapominam. - W tej chwili rozsiadł się wygodnie po drugiej stronie biurka.
- Błagam, niech mnie ktoś zastrzeli - westchnęła.
- Jasne, a potem twój duch będzie nas straszył po nocach.
- Wiesz co? Idź jednak do tej przychodni.
- Masz spóźniony okres, prawda? - Dla niego zawsze była pokręcona, ale teraz to już przesada. Nawet Wilson nie był tak rozchwiany.
- I przeproś pacjenta. Swoją drogą - nie mam pojęcia, jak zdołałeś kogoś obrazić, nie będąc nawet w klinice! - Pokiwała głową z politowaniem.
- To dar.
- Chyba zboczenie!
- Zawsze lubiłaś zboczeńców. - Wspólna noc sprawiała, że ich kłótnie nabrały swoistego smaku. Ogień w ich spojrzeniach miał teraz nieco inne podłoże i choć żadne z nich by się do tego nie przyznało, podobało im się to. Bardzo.
- Przeproś.
- To może być trudne.
- Co mu zrobiłeś?! - House obserwował ją z wielką satysfakcją. Miotała się, gubiła. Nie wiedział, czy to przez temperaturę w pokoju, czy może był coraz bliżej postawienia swojej diagnozy.
- To była jego żona - wyjaśnił. Gra toczyła się dalej.
- Chyba jej nie zabiłeś? - Brunetka spojrzała na niego podejrzliwie. Gdy zauważyła, że zwyczajnie sobie z nią pogrywa, uspokoiła się. Przynajmniej jeśli chodziło o sprawy służbowe.
- Chciałbym, ale po prostu powiedziałem jej prawdę. Na miejscu jej męża też unikałbym z nią bliższych kontaktów. Ma więcej włosów na plecach niż Taub w nosie!
Administratorka wykrzywiła usta w grymasie.
- Jesteś dupkiem. Wiesz o tym?
- Jestem szczery. A ty? - Nie spuszczał z niej wzroku.
- Zawsze...
- Jasne - parsknął wymownie. - Szczere są tylko twoje zeznania podatkowe i kwartalne zestawienia finansowe szpitala. Na moment podniosła wzrok. Jednak nic nie odpowiedziała. Tak było zawsze... Zawsze, gdy miał rację.
- Co dalej? - Zaczęła przeszukiwać swoje biurko. Ewidentnie czegoś szukała. W tej chwili wyobraził sobie swoją twarz przyozdobioną klasycznym zszywaczem biurowym.
- Niezaspokojona gorylica pisze pozew.
- Powinnam się obawiać się bardziej niż zwykle?
- Co masz na myśli, mówiąc bardziej?
- Zabiję cię! - syknęła. Jej twarz nabrała koloru pełnej purpury. W górnej szufladzie natrafiła na kolejny pozew.
- Mam pomysł. Zabijmy się razem. Jak Romeo i Julia. - Jej mina była bezcenna.
- Piłeś?
- Nie. Ćpałem. - Uśmiechał się szeroko.
- Przecież pana MacCole'a wyleczyłeś tydzień temu. Nic nie wspominał o pozwie?
Znów to robił. W ułamku sekundy doprowadzał do chęci zamrodowania wszystkiego, co się rusza.
- Po prostu niewdzięczny staruch nie dotarł do ciebie. Nie masz pojęcia, ile mnie kosztowało przekonanie Wilsona, by na pięć sekund zagrał rolę seksownej administratorki. -
Nie sądził, że oczy Cuddy mogą być aż tak duże. Piękne i pochłaniające go bez reszty.
- Powiedziałeś seksownej? - Pierwszej części zdania nawet nie próbowała analizować.
- Sfrustrowanej.
- Nie chce cię dzisiaj widzieć w szpitalu! - Podniosła się miejsca. Tym razem przegiął. Nawet jej święta cierpliwość miała swoje granice.
- Żartowałem.
- Ale ja nie. - I w tym momencie nie była pewna, co sprawiłoby jej większą przyjemność: kochanie się tym doprowadzającym ją do szaleństwa mężczyzną, by udowodnić mu, jak bardzo jej pragnie, czy zwolnienie go, by udowodnić sobie, że wcale tak nie jest.
- W sumie to lubię, kiedy masz okres.
- Nie mam…
- Nie muszę iść do kliniki, nie muszę przepraszać pacjenta i mam ekstra dzień wolny.
- Nikogo nie obraziłeś. Prawda? - W połowie drogi do drzwi zatrzymała się. Powoli odwróciła się w jego stronę.
- Jeszcze nie. Ale pozew pana Malcolma jest prawdziwy.
- MacCole'a. I nienawidzę cię. Ciebie i tych twoich gierek. - Spojrzała na niego z wyrzutem.
- Uwielbiasz moje gierki. - Również podniósł się z miejsca.
- Tak, po prostu popadam w samozachwyt, kiedy udowadniasz mi, jak wielką jestem idiotką.
- Zawsze do usług! - House nie uśmiechał się zbyt często, ale gdy już to robił, jej kolana za każdym razem odmawiały posłuszeństwa.
- Kretyn.
- Ulżyło? – zapytał, stając niebezpiecznie blisko swojej ofiary.
- Odrobinę – powiedziała, uśmiechając się blado. Znów to samo. Cisza. Napięcie. Wyczekiwanie. Pełen erotyzm.
- Cuddy...
- Dlaczego to robisz? – zapytała, próbując się odsunąć, ale zamknięte drzwi za plecami nie ułatwiały jej zadania.
- Nie wiem - odpowiedział zgodnie z prawdą. W tej chwili, gdzieś pomiędzy jego nadzieją i swoim zakłopotaniem zrozumiała, że przed tym nie ucieknie. To był House. Człowiek, który nigdy nie odpuszczał. Jeśli chciał poznać odpowiedź, nic nie było w stanie go powstrzymać. Nawet ona.
- House, musimy coś z tym zrobić. Nie możesz sobie ze mną w ten sposób pogrywać. Jestem twoją szefową. Popełniłam błąd, ale to nie daje ci prawa do tego, by się nade mną znęcać w ten sposób. Uprawialiśmy seks. Stało się. Musimy nauczyć się z tym żyć. Poważna rozmowa, oto, co nas czeka. Ale nie tutaj. Czekam na ciebie w domu - dodała, sama nie wiedząc, co właściwie zamierza. House i jego analityczny umysł byli gdzieś na początku tej tyrady, więc zanim zdołał się otrząsnąć i zrozumieć sens wystrzeliwanych w niego niczym podwodne torpedy administratorskich słów, jej już nie było. Siedział, analizując to, co powiedziała i jej dziwne zachowanie. Najpierw go unika, a po chwili zaprasza do siebie. To nie miało sensu, chyba że...
Cholera! - pomyślał. Był pewien, że kazała mu przyjść mając pewność, że nie przyjdzie. Te gadki o poważnej rozmowie… Myślała, że go przestraszy. Więc taki był plan. Gdyby się wycofał, miałaby go w garści. Ucięłaby łeb sprawie i jeszcze zwaliła to na niego. Miał problem. Wizja szczerej pogawędki odrobinę go przerażała. Nawet bardziej niż odrobinę. Czasem zapominał, kto jest jego przeciwnikiem. Cuddy dobrze wiedziała, gdzie uderzyć, by skutecznie sabotować jego działania. A przecież to on miał być myśliwym w tej grze, więc jakim cudem to Cuddy wymachiwała mu przed oczami naładowaną bronią? Zdecydowanie miał problem. Poważna rozmowa, czyli rozmowa o uczuciach. O rzeczach, o których nigdy nie myślał, a tym bardziej nie rozmawiał.
Od początku zdawał sobie sprawę z tego, że igra z ogniem. Ta kobieta nigdy nie była mu obojętna. W głębi duszy doskonale zdawał sobie sprawę ze swoich uczuć względem niej. I choć bardzo nie chciał się do tego przyznać, potrafiłby je nazwać. I dopiero to przerażało. Ale nie byłby sobą, gdyby się poddał. Nie zamierzał pozwolić jej wygrać. Nie tym razem. Nie miał pojęcia do czego to wszystko miało doprowadzić, ale jednego był pewny. Chciał ją dziś zobaczyć. Znów. Bez względu na ryzyko. Widział ją pięć minut temu, a już tęsknił. Za tym ognistym spojrzeniem. Za jej uśmiechem i złością, które sprawiały, że budziły się w nim dziwne uczucia. Czyżby odpowiedź, której tak szukał, tkwiła w nim samym? Cuddy osiągnęła swój cel. Już niczego nie był pewny, a obecna diagnoza brzmiała: kretynizm zaawansowany objawiający się zupełnym brakiem racjonalnych działań. I tym razem nie miał ma myśli ani Cuddy, ani Wilsona.



Autor postu otrzymał pochwałę.

PostWysłany: Wto 17:47, 28 Gru 2010
lisek_
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 03 Lis 2009
Pochwał: 17

Posty: 172

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

czekam dalej, nakręciłaś mnie jeszcze bardziej tą częścią... co wydarzy się u Cuddy? :O
czekam :D



_________________
nat ^^

PostWysłany: Wto 21:12, 28 Gru 2010
natalia94
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 29 Sty 2010

Posty: 55

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

lisek kocham cię!!!!
Ja chcę kolejną część!!!! Jak najszybciej, bo nie wytrzymam. Dopiero przeczytałam te dwie, które dodałaś podczas mojej nieobecności, a już nie mogę się doczekać następnej. Ty powinnaś wydać jakąś książkę albo coś takiego :zakochany:



_________________


Moje siostrzyczki Nemezis i Sevir i nasza mamuta Maagda
Mój prywatny, jedyny i niezastąpiony kaloryferek Alan
Moja prywatna pisarka zÓych dobranocek, po których nikt nie zaśnie - Guśka

PostWysłany: Czw 14:15, 30 Gru 2010
nimfka
Nietoperek
Nietoperek



Dołączył: 13 Sty 2009
Pochwał: 30

Posty: 11393

Miasto: HouseLand
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

A już myślałam, że Masz frustracje seksualne ; ( :hahaha: To byłby fick.
Wiesz byłam pewna, że oni się na siebie tam rzucą i zostaną tylko strzępki tych ubrań. Normalnie, jak w tych walkach byków. :hahaha:
Budujesz napięcie i to jest cudowne <3 Czekam :*



_________________

„Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to co, już masz w sobie.”

PostWysłany: Czw 19:31, 30 Gru 2010
Guśka_
Dziekan Medycyny
Dziekan Medycyny



Dołączył: 16 Kwi 2010
Pochwał: 42

Posty: 6652

Miasto: Mrągowo
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Dziękuję Wszystkim czytającym :wink:
Zwłaszcza Gusi, Nimfce i Natali :serducho:
Gusia, padam :hahaha: przed Tobą i Twoimi skojarzeniami. Jesteś THE BEST :serducho:
Nimfka :serducho: oj, niezasłużone te pochwały, ale bananek na lisim ryjku mówi sam za siebie :lol3: Dziękuję :zakochany:
Natalia, najtrudniejsze chyba będzie to, co wydarzy się później :wink:

Przed Wami liskowego Huddy ciąg dalszy. Od następnej części postaram się już skupić na tych trudniejszych elementach Huddystycznego związku. Nie, żeby pisanie o tym aspekcie związku było łatwe, bo nie jest :hahaha: Mam na myśli, że trudniejsze dla naszej dwójki :lol3: Nie wiem ile jeszcze części będzie? Koniec mniej więcej już jest. Teraz tylko zależy, jak wen rozwinie to w środku. Ale myślę, że nie będę Was już zbyt długo męczyć :D

Zbetowane przez a_cappella :*

Ze specjalną dedykacją dla Nimfki :zakochany:


VII

Przez całą drogę powtarzał sobie w kółko, że jest idotą. Że szuka czegoś, co istnieje tylko w jego wyobraźni. Bał się tego. I tego, że z wiekiem robi się zwyczajnie sentymentalny. Kiedyś z pewnością nie przejąłby się tym tak bardzo. Przeleciała go szefowa. Seksowna szefowa. I co z tego? Zwyczajnie by to wykorzystał. Bez durnych analiz i ckliwych podchodów. Zatrzymał się na czerwonym świetle. Dziwił się, że w ogóle je zobaczył.
To byłaby ironia. - Uśmiechnął się sam do siebie. Jego umysł pracował na najwyższych obrotach, ale przypadek wciąż pozostawał nierozwikłany. - Przeklęta - wypowiedział niemal bezgłośnie. Sam nie wiedział, na co liczył. Nie miał pojęcia, co zrobi, jak ją znów zobaczy, co jej powie? I najważniejsze, co ona zrobi? Dźwięk piszczących klaksonów wyrwał go z zamyślenia. Niestety, zielonego światła już nie zobaczył. Wywrócił oczami i, klnąc pod nosem, ruszył dalej. Dotarł pod jej dom. Zaparkował samochód na trawniku i powolnym krokiem ruszył w stronę zielonych drzwi. Przez okno dostrzegł palące się światło. Sięgnął pod lekko oprószoną śniegiem doniczkę, jednak po chwili zmienił zdanie. Przeniósł ciężar ciała na zdrową nogę, a trzymaną w prawej ręce laską dał wyraźny znak, że stoi po drugiej stronie ciągle zamkniętych drzwi.
- Cuddy, nie wygłupiaj się! Rusz te swoje wielkie cztery litery, nim moje zamarzną!
Otworzyła mu w getrach i długim golfie.
Coś jakby powtórka z historii, pomyślał. A potem spojrzał jej w oczy i znów zapragnął tylko jednego. Stał tam, wbijając w nią rozpalone spojrzenie. Nie mogła uwierzyć, że mimo wszystko przyszedł. Nie chciała go widzieć. Wiedziała, co jej grozi. Drżała. Nie z zimna. Jego obecność, spojrzenie, zapach... Przypominały jej to wszystko, o czym marzyła i to wszystko, o czym pragnęła zapomnieć. Jego twarz skupiona tylko na niej. Oczy skrupulatnie rejestrujące każdy ruch, mrugnięcie, dreszcz. Mogliby tak stać bez końca. Niestety, jej bose stopy poczuły zimny powiew wiatru wdzierający się do pomieszczenia. Ocknęła się.
- Czego chcesz?
- Porozmawiać - odpowiedział męskim, lekko ochrypłym głosem. - To twój pomysł – przypomniał, widząc jej zdumione spojrzenie.
Kocham cię!, bezgłośnie wykrzyczało jej serce. Obserwowała, jak obejmuje go za szyję, jak wspina się na zmarzniętych palcach, delikatnie muskając jego usta. Widziała, jak on przyciąga jej drobne ciało do siebie. Bardzo blisko. Mocno. Niemal czuła, jak jego dłonie błądzą po jej plecach. Czuła mrowienie w żołądku. Wizja była tak realna, że niemal uwierzyła, że to dzieje się naprawdę. A potem zrozumiała, że właśnie przed tym uciekała. Podniosła wzrok. Uśmiechał się nieznacznie. Ciągle stał w tym samym miejscu. Podświadomie wyczuwała, że on wie. Że zna jej mroczną tajemnicę.
- Wpuścisz mnie do środka czy poczekasz, aż pokryję się szronem?
Nic nie odpowiedziała. Udała się w stronę salonu. To mu wystarczyło. Zatrzasnął drzwi. W butach zostawiających mokre ślady na dywanie i w płaszczu przyozdobionym białym puchem podążył za nią.
- Dzięki, właśnie skończyłam sprzątać. - Posłała mu oburzone spojrzenie. Cały wieczór zastanawiała się, czy przyjdzie. Miała nadzieję, że odpuści. Jak zwykle. Bo do tej pory nie wymyśliła, co będzie, gdy się jednak zjawi. Miała świadomość, że House czyta z niej jak z otwartej księgi, a potem z premedytacją robi jej na przekór. Wiedziała, że doskonale zinterpretuje jej intencje. Otwarcie go zaprosiła, czyli nie chce, by przyszedł. Proste. Logiczne. Ale nie w jego stylu. On zawsze musiał robić wszystko po swojemu.
- Wygodna kanapa - rzucił, rozsiadając się na wspomnianym meblu. Wywróciła oczami. Zrozumiała aluzję.
- Po co to robisz? - Podeszła bliżej, wyraźnie rzucając mu wyzwanie. Lisa Cuddy nie składała broni nawet wtedy, gdy była pod ścianą. To zawsze mu imponowało. Milczał. Napawał się jej widokiem. W takim stanie podobała mu się najbardziej. Był silniejszy, odporniejszy, walczył nie fair, a mimo to ona zawsze potrafiła stawić mu czoła.
- Byłam pewna, że po prostu wykorzystasz moją niepoczytalność i tyle.
- Twoja słabość do mnie zawsze mnie intrygowała, ale nigdy nie wykorzystałbym jej przeciwko tobie.
- Powiedziałam niepoczytalność, nie słabość. Nie jesteś aż tak wyjątkowy.
Wciąż się uśmiechał, jakby jej słowa w ogóle nie miały znaczenia. Dla niego nie miały. Nie w tej chwili. Wiedział, jak bardzo się boi. Widział to w jej spojrzeniu. Ale poza strachem było coś jeszcze. Jej rozpalone policzki, spłycony i przyspieszony oddech mówiły same za siebie. Nigdy nie potrafiła kłamać. Nie jemu. Nachylił się delikatnie w jej stronę i dopiero wtedy do niej dotarło, że stała między jego nogami, a on bezczelnie gapił się w jej dekolt.
Zaraz, mam na sobie golf, pomyślała.
- Czy ty nie masz stanika? - Na ziemię sprowadził ją niezwykle podniecający głos. Każda komórka, każdy nerw w jej ciele marzyły tylko o jednym.
- House... - Wiedziała, że to powinien być krzyk oburzenia, a nie niemy odgłos kapitulacji. Niestety, w tej chwili już nic mogła zrobić. Ten mężczyzna obezwładniał ją w każdym tego słowa znaczeniu.
- Coś nie daje mi spokoju. - Odsunął się od niej nieznacznie. Był opanowany i spokojny. Irytująco pewny siebie. Jak zwykle. Przeniósł swoje analityczne spojrzenie na jej usta, nos, aż w końcu w jej oczach zagościł ten niezwykły błękit.
- Co takiego sprawia, że Gregory House nie może spać spokojnie? - Jej galopujące w piersi serce ostatecznie przestało słuchać poleceń racjonalnego umysłu. Podjęła z nim tę niebezpieczną grę.
- Powody, dla których moja szefowa się ze mną przespała – dodał, podnosząc się z miejsca, a tym samym niemal sklejając ich ciała ze sobą.
- Od kiedy powody mają dla ciebie znaczenie? - wyszeptała wprost w jego usta.
- Zawsze miały – odpowiedział, muskając ustami jej policzki i szyję. Drżała. Drżała w jego ramionach, poddając mu się bezwolnie. Chyba właśnie uzyskał swoją odpowiedź. Poczuła ciepłe dłonie wkradające się pod jej golf. Jego sylwetka napierała na nią, zmuszając do powolnego przemieszczania się w stronę sypialni. Oboje pragnęli tego jak niczego innego na świecie. Byli tu i teraz. Szczęśliwi. Targani tysiącem najróżniejszych emocji. A każda wyrażała jedno - miłość. Od zawsze ich ku sobie ciągnęło. Wiedzieli o tym. Czuli to. Ale zazwyczaj udawało się im nad tym zapanować. Zignorować, obrócić w żart czy zagłuszyć ognistą kłótnią. Teraz było inaczej. W dniu, w którym Lisa Cuddy złożyła niezapowiedzianą wizytę swojemu pracownikowi, zmieniło się wszystko. Myślała, że zwyczajnie się wykorzystają i wszystko wróci do normy. Znała swoje uczucia, doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że będzie cierpieć, ale w tamtym momencie o tym nie myślała. Nagły impuls zrodził w niej potrzebę prawdziwej bliskości. Nie z jej chłopakiem, Lucasem. Z jedynym mężczyzną, którego naprawdę kocha. Z nim. Była pewna, że on zwyczajnie to wykorzysta. Potem rzuci kilka kąśliwych uwag i będzie jej to wypominał do końca życia, ale nic poza tym. Nie miała nawet cienia nadziei, że on... postąpi inaczej. Że jej słabość jest również jego słabością.
- Chciałbym to usłyszeć - wyszeptał w jej odsłonięty już dekolt. Spojrzała na niego. Jego oczy chłonęły ją żywcem. Nigdy nie czuła się piękniejsza niż w tej chwili.
- Co takiego jeszcze musisz usłyszeć? – zapytała, rumieniąc się pod wpływem jego wzroku. Nawet nie zauważyła, kiedy znaleźli się w sypialni.
- Dobrze wiesz. - Uśmiechnął się zadziornie. Usiadł na łóżku przyciągając ją do siebie. W tej chwili jego usta zajęły się jej brzuchem. Czuł, jak kobieta z każdą sekundą coraz wyraźniej traci nad sobą panowanie. Z każdym ruchem jego języka, z każdym pocałunkiem i niespiesznym ruchem dłoni jej oddech przyspieszał, spłycał się. Cokolwiek by mu w tej chwili odpowiedziała, on i tak wiedział swoje. Ta kobieta należała już tylko do niego.
- Przecież sam widzisz, że jestem słaba i najwyraźniej nie do końca poczytalna. - Z jej ust wydobył się przeciągły jęk. - Nie muszę tego mówić. - Zaśmiał się, pociągając ją na siebie, a następnie przewracając się na łóżku. Oboje byli już praktycznie nadzy. Jego rozbudowany tors całkowicie przysłaniał jej drobną sylwetkę. Została otulona przez silne ramiona zakleszczające ją w żelaznym uścisku.
- Nie to miałem na myśli… - Złapał jej nadgarstki i przytrzymał je nad głową.
- Chyba mnie nie zwiążesz? - Jej oczy na moment zabłysły blaskiem autentycznego przerażenia, a zarazem prawdziwego podniecenia.
- Nie kuś. - Złożył na jej rozpalonych ustach bardzo głęboki, przepełniony pasją pocałunek. - Chociaż jeśli to ma być jedyny sposób, byś w końcu przyznała, co do mnie czujesz, to chyba nie będę miał wyboru - wypowiedział z autentyczną powagą w głosie. Ani na moment nie zaprzestawał pieszczot. Całował jej szyję, dekolt, piersi. Jego dłonie wędrowały wzdłuż jej ud. W górę i w dół. Każdym ruchem swojego ciała doprowadzał ją do szaleństwa. Zrozumiała, że to dzieje się naprawdę. Że to wszystko, co do tej pory pozostawało w sferze marzeń, stało się rzeczywistością. Najskrytsze marzenie i najpiękniejsze sny właśnie się spełniały. Kochał ją. Nie miała żadnej wątpliwości. Tym razem to on do niej przyszedł. Dała mu wolną rękę. Szeroko otwarła drzwi z napisem „Wyjście ewakuacyjne”, a on mimo wszystko został. Nie powiedziała nic, co zmusiłoby go do pozostania. Sam doprowadził do chwili, w której obecnie się znajdują. On również tego pragnął.
- House... - powiedziała zdławionym głosem. Jego poczynania pod kołdrą pozbawiały ją zmysłów. Niespiesznie podniósł głowę i przeniósł swoje błękitne spojrzenie na jej rozpaloną twarz. Byli tak blisko, jak nigdy wcześniej. Ich dusze przenikały się nawzajem, a serca biły wspólnym rytmem. - Pragnę cię - dodała trawiona szałem namiętności. - Zawsze...
Nie mógł się nie uśmiechnąć. Na jego twarzy pojawiła się prawdziwa męska duma.
- Pragniesz mnie i...? - Jego usta wędrowały wzdłuż linii jej szczęki. Całował jej podbródek, torturował nieznośnie.
- I kocham cię - wypowiedziała wprost w jego usta. Wiedziała, że tę walkę przegra. Wiedziała to od dnia, w którym zrozumiała, co tak naprawdę do niego czuje. Pocałunek oddawał dokładnie to, co czuli - ogień. Gdy w końcu zdołała oderwać się od jego ust, zmieniła pozycję. Teraz ona była górą. Obsypywała pocałunkami jego klatkę piersiową i brzuch. Jego dłonie wędrowały wzdłuż jej pleców i jędrnych pośladków. Nie był w stanie już dłużej znieść tych boskich tortur. Jej piękne ciało prężyło się tuż przed jego oczami. Zatracił się w tej kobiecie całkowicie.
- Pragnę cię. - Jednym ruchem sprawił, że to on znów znalazł się na górze, przygniatając jej rozpalone ciało całym sobą. Znów zatracili się w kolejnym namiętnym pocałunku.
- Pragniesz mnie i...? - Bezbłędnie wczuła się w jego rolę. Nawet w takiej chwili nie potrafili odpuścić. W ich przypadku liczył się każdy gest i każde słowo.
- I wiesz dobrze, co. - Zamknął jej usta kolejnym pocałunkiem. Nic więcej nie odpowiedziała. Nie była w stanie. Oboje znaleźli się już w momencie, w którym mogły przemawiać za nich już tylko urywane oddechy i ciche jęki ciał i serc oddających się sobie nawzajem.

Obudziło ją dziwne ciepło otulające jej ciało niemal z każdej strony. Otworzyła oczy i ukazał się jej najpiękniejszy widok, jaki mogła sobie wymarzyć. On.
- Takie wpatrywanie się w kogoś zakrawa niemal na zboczenie.
Wzdrygnęła się, słysząc jego zaspany głos.
- Nie wpatrywałam się! - stanowczo zaprzeczyła. - Po prostu byłam ciekawa, czy jeszcze śpisz. - Zrobiła naburmuszoną minę. I w tym momencie do niego dotarło, że to niewątpliwe wariactwo, w które się pakują, z każdą chwilą podoba mu się coraz bardziej.


Ostatnio zmieniony przez lisek_ dnia Wto 21:02, 04 Sty 2011, w całości zmieniany 1 raz



Autor postu otrzymał pochwałę.

PostWysłany: Wto 11:02, 04 Sty 2011
lisek_
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 03 Lis 2009
Pochwał: 17

Posty: 172

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Cytat:
przepełniony pajsą pocałunek

Pisząc 'pajsą', miałaś na myśli Sancho Pansę? To musiało być cudne. :3 Taki House, Cuddy a pomiędzy nimi... on.
No dobra, koniec nabijania.
Pierwszy plus to taki, że jak weszłam przeczytać kolejną część w szkole, to nie wyskoczyło mi "strona zawiera treści pornograficzne", jak przy większości zboczonych ficków. Dzięki. Przynajmniej miło spędziłam technologiczno-informacyjną nudę ^^
Nudzisz. Czasem aż przejadają się takie ficki, które za każdym razem nie zawodzą, napisane są w dobrym stylu, z przyzwoitą poprawnością językową (i nie mam tu na myśli gramatykę...), niecierpliwią oczekiwaniem na kolejne części itd. Jednym słowem, jeśli ma się dość beznadziei lub przygnębiającego patosu, warto poszperać wśród Twoich dzieł.
Umm. Trochę zbyt galopująca akcja jak na Ciebie. Ogółem, nie wiem, jak ty to robisz, ale rozwlekasz czas akcji na tyle części, że jak nic, odnalazłabyś się w pisaniu kilkunastotomowych powieści.
Scena 'ten tegos'u' zwykle by mnie zachwyciła, ale niestety przypominała mi ona coś, o czym nie mam przyjemności słuchać od dwóch tygodni, więc nie zachwyciła mnie tak, jak pierwsza.
No i przede wszystkim - za mało Wilsona! Szczerze, to nie miałabym nic przeciwko, gdyby zamiast Pansy włożyłabyś Wilsona, ale jak widać, takie twe zboczenie. Trudno.
Nie ma sensu dużo pisać, bo i tak zdajesz sobie sprawę, jaka chmara ludzi cię wielbi, a poza tym, tworzenie przynosi ci radość i satysfakcję, tak sądzę. Więc twórz, artystyczna istoto, i nie przestawaj.
pzdr



PostWysłany: Wto 15:14, 04 Sty 2011
hattrick
Fikopisarz Miesiąca
Fikopisarz Miesiąca



Dołączył: 18 Cze 2009
Pochwał: 41

Posty: 9231

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

lubię to, lubię to, lubię to <3
aaaaaa, teraz mnie dopiero nakręciłaś. jestem ciekawa kolejnej części <3
czekaaam ;)



_________________
nat ^^

PostWysłany: Wto 16:44, 04 Sty 2011
natalia94
Student medycyny
Student medycyny



Dołączył: 29 Sty 2010

Posty: 55

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Przeczytałam jak tylko wkleiłaś, ale dopiero teraz komentuję :P
Chciałam dodać pochwałę, ale oczywiście ktoś już dodał. No ale nie dziwię się, bo część genialna, jak cały ten fik :zakochany:
Dziękuję za dedykację i niecierpliwie czekam na ciąg dalszy fika :serducho:



_________________


Moje siostrzyczki Nemezis i Sevir i nasza mamuta Maagda
Mój prywatny, jedyny i niezastąpiony kaloryferek Alan
Moja prywatna pisarka zÓych dobranocek, po których nikt nie zaśnie - Guśka

PostWysłany: Pią 16:07, 07 Sty 2011
nimfka
Nietoperek
Nietoperek



Dołączył: 13 Sty 2009
Pochwał: 30

Posty: 11393

Miasto: HouseLand
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Hattrick, dziekuję za tak uroczy komentarz :mrgreen:
Treści pornograficzne u liska? No way! :co jest:
Jestem pewna, że nikt ich by nie czytał :hahaha:
Zboczenie u liska? No... no dobra, ale takie nieznaczne, jak coś :>
Jeszcze raz dzięki za czytanie i skomentowanie tego czegoś :wink:

Natalia, Ty się tak nie nakręcaj, bo zwykle nie ma na co :co jest:
Dzięki :wink:

Nimfka, dziękuję, za tą pozytywną energię, pomaga w dalszym pisaniu :wink:

A zatem Huddy story cd...

Zbetowane przez niezawodną a_cappellę :*


VIII

- Wilson, ratuj! - Do gabinetu najlepszego onkologa w Princeton wpakował się osobnik z laską w jednej ręce i kubkiem kawy w drugiej. James, z sobie tylko zrozumiałym, stoickim spokojem, podniósł wzrok na intruza.
- O co chodzi?
- A jak myślisz, genialny Watsonie? - Widząc pytające spojrzenie towarzysza, przewrócił oczami. - Zaczyna się na "C", a kończy na "wielki administratorski..."
- Tak, wiem, jesteście razem. Już zacząłem gromadzić zapasy na wypadek tego armagedonu, który z pewnością wkrótce nastąpi.
House wpatrywał się w przyjaciela nieprzeniknionym spojrzeniem.
- I nie musiałeś mi przysyłać zdjęć bielizny Cuddy. - Spojrzał na rozmówcę z wyrzutem. - To, że masz do niej dostęp, jeszcze o niczym nie świadczy. Nie w twoim przypadku, House.
Na te słowa diagnosta nie mógł się nie uśmiechnąć. Wilson zrozumiał, że w ten sposób obdarzył go tylko kolejnym komplementem.
- Poczekaj, aż dostaniesz filmik wideo. Chciałem nakręcić coś wczoraj, ale Cuddy jest strasznie wstydliwa.
- Byłeś wczoraj u Cuddy? - Przyjaciel wyraźnie się zainteresował.
- W sumie dzisiaj rano też - dodał, upijając kolejny łyk czarnego napoju. Oczy onkologa zwęziły się, jasno określając jego tok myślowy. - Ale nie w tym rzecz. Chodzi o to, że ona...
- Chce cię zabić. - Zniecierpliwiony James wszedł mu w słowo.
- Jeszcze nie. Zresztą to coś gorszego...
- Wiem! Ta podstępna żmija wysyła cię do przychodni. - Mężczyzna oparł się wygodnie na fotelu i obdarzył diagnostę rozbawionym spojrzeniem.
- Nazwałeś Cuddy żmiją?
- Wczuwam się w twój sposób myślenia - wyjaśnił, lekko zakłopotany swoją wypowiedzią. Prawda była jednak taka, że oboje uwielbiali te filozoficzne wymiany zdań. I sprawiały im one wiele radości. Do czego, oczywiście, nigdy by się przed sobą nie przyznali.
- Chyba się we mnie zakochała - rzucił, opierając podbródek na dłoniach. Można było odnieść wrażenie, że informuje przyjaciela o aktualnym kursie walut. Onkolog omal nie spadł ze swojego wygodnego siedziska. Jego oczy wyrażały pełnię zdziwienia, ale wdzierający się na twarz uśmieszek szybko zmył to wrażenie.
- Skąd ten pomysł?
- Wczoraj dwóch pacjentów złożyło na mnie skargę. Dwóch jednego dnia - podkreślił.
- Niebywałe. To prawie tak niespotykane, jak opady śniegu w grudniu. - Pod wpływem zabójczego spojrzenia diagnosty postanowił jednak zamilknąć i wysłuchać go do końca. Z czystej ciekawości.
- Wczoraj złożyli skargę. Byli nieźle wkurzeni, a ja po prostu chciałem sprawdzić, czy wredny doktor Santos jest tak głupi, na jakiego wygląda. Jest. - Uśmiechnął się. Ewidentnie rozpierała go duma. - Zdołałem wyperswadować temu pseudoadministratorskiemu asystentowi, że psucie humoru swojej szefowej tuż przed końcem dnia nie jest dobrym pomysłem. Pozwy miały trafić do niej dopiero dziś. Była w pracy o siódmej. Niemożliwe, by ich jeszcze nie czytała. Widziała mnie o jedenastej i nic.
- Łoł, łoł... Skąd wiesz, że była w pracy o siódmej? - O ile onkolog wcześniejsze rewelacje diagnosty traktował z przymrużeniem oka, teraz przeszło mu przez myśl, że to faktycznie może być ten jeden wyjątek, w którym jego przyjaciel mówi prawdę. Tak czy owak, coś było na rzeczy. - Widziałem cię na parkingu grubo po dziesiątej - dodał, starając się podejść rozmówcę.
- Moja strona łóżka podniosła się o kilkanaście centymetrów gdzieś po piątej - jej cztery litery właśnie wtedy wyruszyły na podbój łazienki. Potem pamiętam już tylko schylającą się postać i tyłek przysłaniający księżyc, musiała więc wyjechać koło szóstej trzydzieści. Znając jej nudny styl jazdy, była tu około siódmej. - Wzruszył ramionami. Wilson wpatrywał się w niego z podziwem. Jego analityczny umysł zawsze go zadziwiał.
- Na twoim miejscu nie martwiłbym się tym, że ci się upiecze, ale tym, że jak cię dorwie...
- Daruj sobie. Mówię ci, że coś jest nie tak. I z czego się śmiejesz?! - zapytał, widząc wyraźne rozbawienie przyjaciela.
- Naprawdę nie dostrzegasz ironii w tej sytuacji?
- Nie groziła, nie wrzeszczała...
- Może stwierdziła, że to i tak nic nie da.
- Ale zawsze tak było. Ja działam, ona reaguje.
- I martwisz się, bo nagle przestała.
- Nie jestem zmartwiony. Jestem zaniepokojony. Nie znasz wszystkich faktów. To znaczy znasz, ale mi nie wierzysz.
- Więc uważasz, że się w tobie zakochała i z tego powodu nie chce się już z tobą bawić w kotka i myszkę?
- Mniej więcej. Pomijając zoologiczną część twojej analizy.
- House, jeśli Cuddy cokolwiek do ciebie czuje, czuła to już wcześniej, więc cała ta sytuacja ma raczej związek z tym, że jej uroczy asystent dostaje drgawek na twój widok i pewnie jeszcze nie zdążył jej dostarczyć najnowszych wieści, a nie z tym, że, zakochując się w tobie, straciła rozum. Chociaż, jakby się zastanowić...
- Dzięki - syknął, podnosząc się z miejsca. - Jak zwykle mi pomogłeś. To niesamowite, z jaką łatwością potrafisz doprowadzić człowieka do myśli samobójczych w… - spojrzał na zegarek - …w dziesięć minut! - Zrobił obrażoną minę i wyszedł, zostawiając uśmiechającego się do siebie onkologa.


Siedziała i rozmyślała. Lisa Cuddy w ogóle nie była w stanie skupić się na pracy. Właśnie skończyła rozmawiać z Mirandą. Miała bardzo wyrozumiałą nianię, na którą zawsze mogła liczyć, ale dziś postanowiła, że wróci do domu wcześniej i cały wieczór poświęci swojej córeczce, która właśnie dziś wraca od babci. Do tej pory nie była w stanie uwierzyć, że ktoś może być tak szczęśliwy jak ona w tej chwili. Zastanawiała się, czy marzenia mogą się spełniać, tak ot, po prostu. Jej właśnie się spełniły. Czy mogła chcieć czegoś więcej? Gdy się rano obudziła, była najszczęśliwszą kobietą na świecie. House, mężczyzna jej życia, spał sobie spokojnie z ręką przerzuconą przez jej biodro. Czuła jego ciepło i miłość. Jakikolwiek byłby z niego zimny drań, kochał ją. Na swój sposób, ale to i tak było więcej, niż mogła się spodziewać.

- Nie musisz wracać pamięcią do naszych nocnych igraszek. Mój gabinet jest całkiem niedaleko! - Spojrzał na nią, a ogników w jego oczach nie sposób było nie zauważyć.
- House! - Wyglądała na nieco zakłopotaną, co tylko utwierdziło go w przekonaniu, że miał rację.
- Dlaczego mi się nie dostało? – zapytał, nadal stojąc w bezpiecznej odległości, tuż przy drzwiach. Tak na wszelki wypadek. Brwi Cuddy zwęziły się, tworząc cienką linię. Nie miała najmniejszego pojęcia, o co mu chodzi. Przez głowę przebiegało jej milion pomysłów swojego niepoczytalnego pracownika, od wywieszenia w holu jej czerwonych stringów po niewinny filmik z jej udziałem, wyświetlany w pokoju lekarskim. Na szczęście gdy przypomniała sobie, że diagnosta był zbyt zajęty jej osobą, by ustawić w sypialni obiektyw, odetchnęła z ulgą.
- Cokolwiek zrobiłeś albo zrobisz, nie waż się wykorzystywać tego, co jest między nami. - Nie wyglądała na zdenerwowaną. Przynajmniej jeszcze nie.
- Gdybym wiedział, że seks tak cię uspokaja, zdecydowałbym się wcześniej. Uniknąłbym robienia z siebie idioty i przepraszania nadętych bubków.
- Nigdy ich nie przepraszasz, a ja powoli tracę cierpliwość. Gdybyś nie zauważył, pracuję.
- Faktycznie, wybacz. Nie zauważyłem - dodał, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Przyszedłeś w konkretnym celu czy Wilson był zajęty?
- Nie udawaj. Dobrze wiesz, o czym mówię. Kiedyś już dawno próbowałbyś mnie zabić za te dwa pozwy! - Nie wytrzymał. Podszedł do niej bardzo blisko. Nachylił się, by wyraźniej widzieć złość w jej oczach. O tak, o to mu chodziło.
- Że co?! Jakie dwa pozwy?!
- Upsss... Te dwa leżące pod twoim biurkiem. - Spojrzał na białe kartki leżące na szarej wykładzinie.
- House!!! - Momentalnie schyliła się po wspomniane dokumenty. Przemknęła po nich wzrokiem i ścisnęła mocniej w dłoni.
- Wybacz, Wilson czeka. - Niczym rasowy zbieg odwrócił się i tak szybko, jak pozwała mu na to jego noga, zaczął kuśtykać w stronę drzwi.
Cholerny James, pomyślał. Jego przyjaciel znów miał rację, a on znów miał problem.
- Wracaj, idioto!!! Jeszcze z tobą nie skończyłam! Dwa pozwy! Zapłacisz mi za to, House! - Zza mahoniowych drzwi dobiegały do niego słowa czystej poezji. Szedł korytarzem i śmiał się z własnej głupoty. I nie miało dla niego najmniejszego znaczenia, które z nich w tym momencie wychodziło na większego pomyleńca.
Przez ułamek sekundy naszła ją ochota, by ruszyć za nim w pościg, ale gdy zrozumiała, że chyba właśnie o to mu chodziło, również się roześmiała. Wszystko było pokręcone tak jak zwykle i dokładnie tak, jak powinno. Wzięła głęboki oddech i wykręciła pierwszy numer telefonu z pozwu. Czuła, że czeka ją kolejne długie popołudnie. Zanim jednak połączenie zostało zrealizowane, na wyświetlaczu jej komórki pojawił się komunikat:
"Wpadnę wieczorem. Niestety, Wilson nie depiluje nóg tak często jak ty." - Gdyby nie rozmówca po drugiej stronie, niekontrolowany wybuch śmiechu z pewnością nie minąłby tak szybko.
- Witam, tu doktor Lisa Cuddy, dyrektor medyczny szpitala Princeton. Dzwonię w sprawie incydentu z udziałem doktora House'a...

Stał przy automacie z batonikami i czekał na odpowiedź. Po chwili poczuł wibracje telefonu. Wyjął urządzenie i uśmiech samozadowolenia momentalnie zniknął z jego twarzy.
Nadawca: Cuddy.
Treść wiadomości: "Wybacz, ten wieczór będziesz musiał spędzić z owłosionymi nogami Wilsona. Dziś swoją uwagę skupiam na córce. Rachel, gdybyś zapomniał. Nie rób takiej miny. Nadal mam ochotę cię zabić. I mógłbyś w końcu zacząć obrażać normalnych ludzi. Pan Hiroko to debil. Chce pięciu tysięcy za straty moralne!"
Po chwili rozbawienia wynikającej z odczytanej wiadomości uświadomił sobie coś ważnego. Coś, o czym zwyczajnie zapomniał. Ona nie była sama. Lisa Cuddy miała córkę, a on nazywał się Gregory House i nie lubił dzieci.



PostWysłany: Nie 11:06, 09 Sty 2011
lisek_
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 03 Lis 2009
Pochwał: 17

Posty: 172

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Czytałam, Czytałam, Czytałam i teraz komentuję ; ( Przepraszam, po prostu szkoła demoralizuję najgłupszych debili, którzy się szczerzą do swoich nauczycieli o wyższą średnią <3, którą zdobyli *oh, ah* To tyle, co do wyjaśnienie. I przez Ciebie zamiast uczyć się trudnej chemii, ciekawej biologii i prostego ang oraz gramatyki polskiej, Czytałam tą część :P
Zachwycasz takimi rzeczami, jak sms. Po prostu takie małe rzeczy dodają takiego uroku *.* , że ja pierdziele :mrgreen: . Potrafisz oddać tą magię, która w nich drzemie i rozrywa na kawałki od środka, a oni nie chcą się jej poddać (kurde, chyba namieszałam :hahaha: ) . W dodatku jest ich kochana kłótnia, wyzywanie się (czego mi brakuję osobiście : ( ), Wilson taki, jaki powinien być no i głupota House :serducho:
Czekam ; * Wierny fan i leniwy przy okazji :D



_________________

„Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to co, już masz w sobie.”

PostWysłany: Sob 11:10, 15 Sty 2011
Guśka_
Dziekan Medycyny
Dziekan Medycyny



Dołączył: 16 Kwi 2010
Pochwał: 42

Posty: 6652

Miasto: Mrągowo
Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Po pierwsze Gusia, kocham Twoje ubranko :serducho: Filmik widziałam już ze sto razy. Hugh i Lisa jak zwykle the best, dobrze wiedzieć, że nadal potrafią to robić, to, w sensie skupiać na sobie całą uwagę przez chemię, która jak widać nadal tam jest.
Dzięki za jak zwykle cudny komentarz :serducho:

Ta część jest trochę spokojniejsza, że tak powiem, poważniejsza?
Ale nic straconego, kolejna już się betuje i będzie nieco... ciekawsza? Chyba :lol:


Z ortografią, interpunkcją i innymi tego typu rzeczami walczyła niezastąpiona a_cappella


IX

To było trudne popołudnie dla nich obojga. Cuddy wiedziała, że wzmianka o Rachel najpewniej otrzeźwi diagnostę, pozbawiając go wszelkich złudzeń, że to kiedykolwiek mogło być proste. Mimo iż oboje od początku mieli tego świadomość, dopiero w momencie, w którym stanęli z tym twarzą w twarz, zdali sobie sprawę ze stopnia skomplikowania całej sytuacji. Wiedzieli, że to, z czym przyjdzie się im zmierzyć, byłoby trudne nawet dla zwykłej pary. Oni mieli za sobą przeszłość. Bolesną i trudną. Pracowali razem, on był jej podwładnym. Ponadto przez lata tłumili własne uczucia, opierając swoje relacje wyłącznie na przyjaźni. To był kolejny problem. Połączenie tych elementów, przyjaźni i miłości, zawsze niosło za sobą spore ryzyko utraty jednego i drugiego. Na dodatek słowo "zwyczajność" nie pasowało do żadnego z nich.

Na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że mają wszystko. Odnoszą sukcesy, spełniają się zawodowo. Ona zarządza jednym z najlepiej prosperujących szpitali w kraju, on jest wielkiej klasy diagnostą, najlepszym z najlepszych. Niestety, jak większość, i oni mieli swoje mroczne sekrety. Demony podążające za nimi od lat.
Żył z bólem od bardzo dawna, to on determinował jego działania. Nie szukał pomocy, szczęścia czy innych tego typu bzdetów. Szukał ukojenia i sposobu odreagowania, który pomógłby mu przetrwać. Dlatego był, jaki był. Kpił, obrażał, wyśmiewał, ćpał. Wszystko, co mogło choć na chwilę oderwać go od swoich koszmarów, było warte tego, co i jak robił. Nigdy nie zastanawiał się nad tym, czy jego słowa albo czyny mogą kogoś zranić. Właściwie to cieszył się, gdy tak się działo, gdy nie był jedynym, który cierpi. Na szczęście ludzie, którzy go otaczali, potrafili dostrzec w nim to coś, czego on sam nie był świadom - duszę.
Największym demonem Lisy Cuddy był strach przed samotnością. Całe dorosłe życie szukała stabilności i miłości. Jej przekleństwem był fakt, że nigdy nie mogła mieć obu tych rzeczy na raz. Będąc z Lucasem miała swoją upragnioną stabilność, ale nie było w tym miłości. Nie mogło jej tam być. Z nikim innym. W swoim życiu kochała tylko raz i wciąż tego samego mężczyznę. Nigdy nie przestała. Niestety, decydując na związek z House'em bezpowrotnie traciła nadzieję na jakąkolwiek stabilność. Z tym mężczyzną mogła być pewna tylko tego, co tu i teraz. Problem polegał na tym, że nie była już sama. O ile ona mogłaby tak żyć, nie wiedząc, co przyniesie jutro, to nigdy nie chciałaby tego samego dla swojej córki. House od początku nie akceptował jej decyzji związanej z adopcją. Był indywidualistą i samotnikiem, i tak postrzegał również Lisę. Do czasu. A dokładnie do chwili, w której zobaczył, jak kobieta promienieje, jak uśmiecha się do małej, nic dla niego nieznaczącej istoty. Wtedy do niego dotarło, że bezpowrotnie traci część swojej Cuddy. Ironią całej tej sytuacji nie był jednak fakt, że po raz kolejny coś tracił, ale to, że tym razem był w stanie to zaakceptować. Fakt pojawienia się kogoś nowego w życiu administratorki, kogoś, kto będzie pochłaniał jej uwagę bardziej niż on. Długo nie mógł zrozumieć, dlaczego jego uczucia do tej kobiety po tym wszystkim wcale się nie zmieniły. Ciągle go fascynowała, pociągała. Z każdym dniem coraz bardziej. Była dla niego największą zagadką jego życia, a zarazem jedyną, której rozwiązania się bał. Teraz już wiedział. Nie było tajemnicy. Może gdyby wcześniej spróbował rozwikłać Lisę Cuddy, byłoby im łatwiej. Niestety, nawet on, geniusz medycyny, nie potrafił cofnąć czasu. Bez Rachel ich związek na pewno byłby łatwiejszy, ale czy trwalszy? Może wahanie, niepewność i strach przed nieznanym miały okazać się ich sprzymierzeńcem? Bo o ile początek ich związku był impulsem, chwilą zapomnienia, to w tym momencie każdy gest, każde słowo musiało być przemyślane i dokładnie przeanalizowane. W tej chwili każdy ruch pociągał za sobą kolejny i kolejny. Oboje musieli mieć więc pewność, że wiedzą, dokąd zmierzają.

Cuddy tak, jak zaplanowała, wyszła wcześniej. Udała się prosto do domu. Do córki. To był naprawdę ciepły i uroczy wieczór. Była dyrektorką szpitala, czas nigdy nie był jej sprzymierzeńcem, dlatego zawsze do maksimum wykorzystywała takie chwile. Siedziała na dywanie i z szerokim uśmiechem obserwowała Rachel bawiącą się kolorowymi klockami. Dziewczynka co chwilę przynosiła jej kolejne elementy, a ona tworzyła wielką wieżę. Budowla była coraz większa i większa, zupełnie jak jej szczęście. House, córka... Czy mogła oczekiwać czegoś więcej? To, że go tu nie było, zupełnie jej nie przeszkadzało. Po tym wszystkim, co między nimi zaszło, po tym, co i jak mówił, wiedziała, że ją kocha. W tej chwili uświadomiła sobie, że wiedziała chyba od zawsze. Uśmiechnęła się do siebie. Była niemal pewna, że i on wiedział. Dziewczynka podała jej ostatni klocek. Wieża była już bardzo chwiejna, Cuddy wiedziała, że dołożenie kolejnej części sprawi, że owa kolorowa budowla rozsypie się. Widząc jednak podekscytowane spojrzenie córki dołożyła kolejny fragment. Wieża przechyliła się najpierw w jedną, później w drugą stronę, a następnie rozsypała się po całym salonie. Cuddy spojrzała na córkę martwiąc się, że ta zacznie płakać, jednak ku jej zdziwieniu dziewczynka roześmiała się. Zaczęła podskakiwać i nieporadnie klaskać w dłonie. Dla niej to była tylko zabawa. Kobieta przytuliła ją, nie potrafiła się oprzeć. Zrozumiała, że jest wielką szczęściarą.
Wzięła dziewczynkę na kolana. Zrobiło się już dość późno. Rachel nie wyglądała jednak na śpiącą. Złapała swoją ulubioną książeczkę leżącą na kanapie.
- Znowu? - Cuddy parsknęła śmiechem. - Tę bajkę znasz już chyba na pamięć? - Mała ciągle się uśmiechała, wbijając w mamę błyszczące spojrzenie. Tak, to było drugie spojrzenie, któremu nie potrafiła się oprzeć. W momencie, w którym otworzyła książkę, w domu rozległ się dźwięk świadczący o tym, że ktoś postanowił wpaść z wizytą. Cuddy zamarła. Podświadomie czuła, że to może być on. Ale to przecież nie mógł być on. Gdyby miała zgadywać, powiedziałaby, że w tej chwili popija burbon w swoim mieszkaniu, gapiąc się w telewizor i przeklinając fakt, że związał się z kobietą z dzieckiem. Ewentualnie wyżala się Wilsonowi, wyjadając jego zapasy, ale... Pomysł, że być może w tej chwili stoi po drugiej stronie drzwi, wydał się jej równie nierealny, jak widok, który miała w tej chwili przed oczami. Skoncentrowany, zdeterminowany i ewidentnie zmarznięty mężczyzna wpatrywał w nią jak w rasowego kosmitę.
- Co ty tutaj robisz? - zapytała. Jego czerwone policzki zdradzały, że sporo czasu minęło, zanim zdecydował się ujawnić.
- Testuje swoją odporność na ujemne temperatury. Wiesz, założyłem się z Wilsonem, co prawda miałem mieć na sobie tylko bokserki, ale w końcu nie musi wiedzieć, że wygrałem nie do końca uczciwie. Poza tym, nie chciałem odbierać ci zabawy. Wiem, jak lubisz mnie rozbierać.
Tym razem to wzrok Cuddy sugerował, że ma do czynienia z zielonym ludzikiem, który co prawda jest idiotą, ale bez wysiłku potrafi wywołać na jej twarzy uśmiech.
- House, mówiłam, że dzisiejszy wieczór spędzam z Rachel. - Ocknęła się po chwili, ale nadal nie spuszczała z niego wzroku.
- Wolałem się upewnić. - Wpakował się do środka, ostentacyjnie rozglądając się po domu.
- Zamierzasz sprawdzić, czy przypadkiem w szafie nie ukrywam jakiegoś faceta?
Oczywiście, że zamierzał ją w ten sposób podręczyć, ale skoro to przewidziała, zabawa traciła swój urok. Rozsiadł się więc wygodnie na kanapie.
- Mogę chociaż liczyć na herbatę? Czy patrzenie, jak tracę czucie w nosie i uszach sprawia ci przyjemność?
Cuddy wywróciła oczami. Postawiła wyraźnie zainteresowaną nowym gościem dziewczynkę na ziemi i powiedziała:
- Kochanie, mamusia idzie zrobić naszemu gościowi herbatę. Popilnuj wujka. - Mała pewnym krokiem udała się w stronę gościa. Stanęła w bezpiecznej odległości i wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana. House postanowił usadowić się wygodniej, ale przypadkiem usiadł na twardej książce.
- Cholera... - syknął. Mała roześmiała się. - Bardzo zabawne! - Obdarzył ją poirytowanym spojrzeniem. - Co? "Czerwony Kapturek"? Chyba kpisz! - Spoglądał z niedowierzaniem to na książkę, to na dziewczynkę. - Nic dziwnego, że już masz spojrzenie seryjnego mordercy. Takie książki wypaczają pogląd na świat. W dzisiejszych czasach naiwny Kapturek skończyłby jako ofiara przemocy w rodzinie albo cizia sprzedająca... - Spojrzał na duże oczy wpatrujące się w niego z wyraźnym zainteresowaniem. - Ale o tym innym razem.
- Cisia - odezwała się dziewczynka sprawiając, że omal się nie zakrztusił. Z przerażeniem w oczach rozejrzał się wokół. Cuddy na szczęście nie mogła tego usłyszeć.
- Cholera, nie wiesz, że nie ładnie powtarzać czyjeś słowa?
- Cholela - powtórzyła z uśmiechem na ustach.
- Geniusz. - Wywrócił oczami. - Ciekawe, co jeszcze potrafisz powtórzyć? Ostre zapalenie wyrostka robaczkowego. - Obdarzył ją miną pt. "I co teraz?". Rachel zmarszczyła brwi, widać było, że bardzo chce sprostać karkołomnemu zadaniu.
- Mama - odezwała się po chwili. - Nie mógł nie wybuchnąć śmiechem.
- Dobra jesteś - powiedział z podziwem. – Ale, wracając do bajek, musisz wiedzieć jedno. W prawdziwym świecie tylko wilki i czarne charaktery dostają to, czego chcą. Popatrz na mnie. Mała słuchała go w największym skupieniu.
- Siadaj. – Poklepał miejsce obok siebie i sięgnął do plecaka. Wyjął z niego magazyn motoryzacyjny. Rachel od razu się zainteresowała. Kolorowe, błyszczące maszyny przyciągały jak magnez. Niepewnie pokonała dzielący ich dystans i usiadła tuż obok niego.
- To jest motor. Maszyna dla prawdziwych facetów - powiedział z dumą. - Honda, model dla genialnych diagnostów. - Wskazał na żółto-pomarańczową maszynę. - To są Harleye. - Przewrócił kolejną stronę. - Ale to rowerki dla starszych panów.
- Motul - powtórzyła, wpatrując się w obrazki z zapartym tchem. House uśmiechnął się sam do siebie. Rachel zaczęła przewracać kolejne strony, wskazując na poszczególne modele i oczekując od diagnosty kolejnego komentarza.
- Ten to zabawka dla małych chłopców. Nie rozpędza się więcej niż do osiemdziesiątki. Byłby w sam raz dla wujka Wilsona.

Lisa nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Co prawda wiedziała, że House zawsze potrafił nawiązać dobry kontakt z dziećmi, co niejednokrotnie udowadniał jej w szpitalu, ale to nie było zwykłe dziecko. To była jej córka.
- House. - Spojrzała na gazetę.
- To nie pornosy! - Przewrócił oczami. Mała już otwierała usta. - Ani się waż - syknął, czując, że papużka znów zamierzać powtarzać nowe słówka. Nic nie odpowiedziała, ale było widać, że jest zachwycona.
- Twoja herbata. - Cuddy uważnie przyglądała się swojej dwójce. Mężczyzna oddał Rachel gazetę i, popijając gorący napój, przeniósł spojrzenie na brunetkę.
- Martwisz się - zauważył.
- Po co przyszedłeś?
- Mówiłem, Wilson nie goli nóg...
- A ja mówiłam, że dziś skupiam się na córce - weszła mu w słowo.
- Zamierzasz nas separować?
- Ciebie i Wilsona?
- Bardzo zabawne. Wiesz, co czym mówię. - Cały czas się nad tym zastanawiał. Dla niego byłoby to idealne rozwiązanie i nie miałby nic przeciw, ale wiedział, że na dłuższą metę Cuddy by sobie z tym nie poradziła. Lubił ich związek. Na chwilę obecną bardzo mu pasował. Był wyzwaniem, czymś nowym, a zarazem czymś, co w głębi duszy sprawiało mu wiele radości. Dopiero teraz nie wiedziała, co powiedzieć. Ten House, jej House zadający pytanie natury egzystencjalnej. Zaskoczył ją. Ale podświadomie doskonale zdawała sobie sprawę z tego, o czym mówił. Wiedziała, że ma rację. To ona musi podjąć ostateczną decyzję. Wybrać przyjemny i w miarę bezpieczny romans czy zaryzykować wszystko i zawalczyć o cholernie skomplikowany związek.
- Chcesz tego? - zapytała.
- Czego?
- Tego. - Rozejrzała się wokół.
- A czy ty tego chcesz? - Odbił piłeczkę. On swoją decyzję już podjął, przychodząc tu dzisiaj. Teraz przyszła kolej na nią.
- To nie jest takie proste, House.
- Nigdy nie było i nigdy nie będzie.
- Dla ciebie wszystko jest takie oczywiste - rzuciła z wyrzutem. - Wiem, jaki masz stosunek do dzieci, do uczuć, do świata. Dla ciebie liczy się tylko tu i teraz. Ja muszę patrzeć w przyszłość.
- Nie przewidzisz jej. A swojego potwora nie uchronisz przed złem tego świata. Nawet ty. I dopóki się z tym nie pogodzisz, nie będziesz w stanie pójść dalej. Miała ochotę się roześmiać. Otrzymała lekcję życia od Gregory'ego House'a.
- Dlaczego się uśmiechasz?
- Bo mam wrażenie, że rozmawiam z Wilsonem.
- Dziwne, bo ja też. Jakbyś w ogóle mnie nie słuchała.
- Wiem, że masz rację - odpowiedziała z powagą. - Ale wiem również, że nie takiego życia chciałeś.
- Może się zmieniłem?
- Ludzie się nie zmieniają. - Uśmiechnęła się blado.
- Więc może nie znasz mnie tak dobrze, jak ci się wydaje? - Podniósł się miejsca. - Na razie, przyszły seryjny morderco - zwrócił się do dziewczynki ściskającej w dłoniach kolorową gazetę. Wyczuł, że mała nie chce się z nią rozstawać. - Niech ci będzie. Jest twoja - westchnął.
- House, nie dąsaj się. - Cuddy również podniosła się z miejsca. - Cieszę się, że przyszedłeś, to dla mnie wiele znaczy.
- Więc czemu nie zaproponujesz mi, żebym został? Czego się boisz? - Jego błękitne spojrzenie przeszywało ją na wylot. Pasja, pożądanie, strach i miłość - to właśnie czuła. Jak zwykle strach zwyciężył.
- Że nie zaakceptujesz takiego życia! - Podniosła głos. Wiedział, że to bolesne i trudne, ale musiał pomóc jej zrozumieć własne lęki. Tylko w ten sposób mogli pójść dalej. Ironia tej sytuacji polegała na tym, że ona doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
- Nigdy nie myślałem o dziecku. Nigdy - podkreślił. - Nie marzyłem o wielkim domu i rodzinie zasiadającej razem do obiadu. To nigdy nie były moje marzenia. Ale kocham wariatkę, dla której to ma znaczenie. Nie wiem, czy będę potrafił tak żyć. Pod wieloma względami nigdy nie wpasuję się w ten twój idylliczny świat, ale w przeciwieństwie do ciebie ja potrafię to zaakceptować.
Kobieta wpatrywała się w niego zszokowana. Zaskoczona jego szczerością nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Nie czekając dłużej na jej reakcję, pocałował ją. Czule, a zarazem bardzo namiętnie. Uwielbiał to robić. Kochał to uczucie, gdy ta silna kobieta miękła w jego ramionach, drżała przerażona własną słabością albo jego siłą.
Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, jego już nie było. Na ustach wciąż czuła smak jego pożądania. Zaczynało do niej docierać, że chroniąc Rachel tak naprawdę chroni siebie. Nie przed nim. Przed podjęciem ostatecznej decyzji i przed jej konsekwencjami.
Wzięła córkę na ręce i ruszyła w stronę sypialni. Czuła, że czeka ją kolejna bezsenna noc. Okazało się, że House odbiera jej sen nawet wtedy, gdy nie wpakuje się do jej łóżka. Uśmiechnęła się do własnych myśli. Niestety, uśmiech zniknął równie szybko, jak się pojawił.



PostWysłany: Pon 11:30, 24 Sty 2011
lisek_
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 03 Lis 2009
Pochwał: 17

Posty: 172

Powrót do góry

Zacytuj zaznaczone Odpowiedz z cytatem

Betowała a_cappella :*

X

- Jeśli myślisz, że udając, że mnie nie widzisz sprawisz, abym zniknęła… - Już od dłuższej chwili znajdowała się w jego gabinecie. Nie mógł jej nie zauważyć, nawet jeśli do tej pory nie oderwał wzroku od ekranu komputera. Wiedziała, że sobie z nią pogrywa. Była pewna, że ma do niej żal. Za wczoraj.
- Niestety, nie jestem Copperfieldem i nie mogę sprawić, aby ten jumbo jet zniknął. - Jego błękitne tęczówki w końcu zaszczyciły ją swoją uwagą. Nic nie sprawiało jej takiej przyjemności, jak jego spojrzenie przenikające ją na wylot.
- Nadal się dąsasz? - zapytała.
- Ja? Skąd - zaprzeczył. - Chociaż, jeśli zamierzasz mnie błagać o wybaczenie albo o seks... sądząc po twojej minie o jedno i drugie. - Parsknął śmiechem, podnosząc się z miejsca. Mina Cuddy była bezcenna. – Trafiłem! - ogłosił triumfalnym tonem. - Po to przyszłaś? Super, kiedyś nawet mi się to śniło. Wiesz, ty, ja, moje biurko. No, może tylko ich nie było. - Wskazał na kaczuszki śledzące ich rozmowę z gabinetu obok.
- House!
- Nie to?
- Wyobraź sobie, że nie. - Jeszcze dziś rano bała się tej rozmowy, jednak najwyraźniej zupełnie niepotrzebnie.
- Przypadek? - zapytał, podchodząc bliżej.
- Prawie. - Uśmiechnęła się zalotnie.
- Przypadek za seks?! - Obdarzył ją zdumionym, a zarazem bardzo wymownym spojrzeniem.
- Przychodnia, kretynie! - wykrzyczała wprost w jego usta. Nawet nie zauważyła, gdy dzielący ich dystans praktycznie zniknął.
- Z wiekiem tracisz poczucie humoru - westchnął zawiedziony, ukradkiem spoglądając w stronę kaczątek. Przez szklane ściany mógł bez trudu podziwiać ich zdumione spojrzenia i szeroko otwarte usta.
- A ty włosy - syknęła, nieświadoma przedstawienia, w którym brała udział.
- Jesteś wredna.
- Przepraszam. Za wczoraj - zaznaczyła. Na jego twarzy zagościł triumfalny uśmieszek. Wiedział, że kobieta nie wytrzyma. Po to przyszła. Czuła się winna, a on zamierzał to wykorzystać.
- Za co konkretnie? - Postanowił ją trochę podręczyć. To, że byli razem, nie zmieniało faktu, że wciąż czerpał z tego wiele przyjemności.
- Nie przeciągaj struny, House. To nie jest dla mnie łatwe.
- Co? Przyznanie się do błędu czy do tego, że na mnie lecisz?
- Gdzie się podział wczorajszy rzeczowy i miły diagnosta, który mnie odwiedził? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Cuddy, jesteśmy w pracy. Tu nadal obowiązuje prawo dżungli: zjedz albo zostaniesz zjedzony. Tu i w sypialni - dodał, uśmiechając się wymownie. Wbrew wszystkiemu cieszyła się, że tak się zachowywał. Jak zwykle. To był jej House.
- Wpadniesz dzisiaj? - zapytała, a on mógłby przysiąc, że się zarumieniła.
- A co? Znów zamierzasz wystawić mnie za drzwi? - Nie byłby sobą, gdyby nie rozegrał tego po swojemu.
- Wczoraj wcale cię nie wyprosiłam. Sam wyszedłeś. - Wiedziała, że zrobił to dla niej. Była mu za to wdzięczna. Ale przecież nie mogła pozwolić na to, by przejął kontrolę.
- Nie zatrzymałaś mnie. - Znów znaleźli się bardzo blisko. Nie byli w stanie kontrolować tej siły, która pchała ich ku sobie.
- Nie dorabiaj sobie teorii. - Uśmiechnęła się zalotnie, a jego serce zabiło szybciej.
- Od tego mam Wilsona.
- Więc... - Wiedziona nagłym impulsem położyła dłonie na jego klatce piersiowej. W tej chwili, jak nigdy wcześniej, miał ochotę zrealizować jedną ze swoich licznych fantazji. I nawet obecność kilku osób w pomieszczeniu obok nie miała już dla niego znaczenia. Niestety, w ostatniej chwili coś sobie przypomniał. Wczoraj, po wyjściu od Cuddy, jak zwykle potrzebował towarzysza, który wysłuchałby jego analiz i teorii. Tak, zadręczał swojego ulubionego przyjaciela, któremu obiecał na dziś popołudniowy wypad na miasto.
- Przykro mi. Na dziś umówiłem się już z... - specjalnie przeciągał każde słowo, tańczące w jej oczach iskierki mógłby podziwiać bez końca - ... z Wilsonem na woskowanie nóg w pobliskim barze. - Wyszczerzył ząbki w rozbrajającym uśmiechu.
- W porządku. - Uśmiechnęła się tak, jak tylko ona potrafiła.
- Serio? Nie przeszkadza ci, że wystawiam cię do wiatru?
- Dopóki robisz to z Wilsonem, nie mam nic przeciw - wyszeptała mu do ucha.
- Lubię, gdy jesteś taka napalona. Może jednak odwołam randkę z naszym przyjacielem.
- Baw się dobrze - dodała, odsuwając się od niego. Odwróciła się i ruszyła w stronę wyjścia. - Gdybyś nie zauważył, jest już południe, a twoje cztery litery do tej pory nie zaszczyciły swoją obecnością przychodni.
- Wpadnę jutro - wyjaśnił, taksując tyłek.
- Pacjenci nie będą czekać do jutra.
- Miałem na myśli ciebie. - Wywrócił oczami. - Niezaspokojona robisz się strasznie marudna.
- I kto tu jest napalony? - Odwróciła się w jego stronę. Na linii biurko - drzwi gabinetu momentalnie wytworzyło się zelektryzowane pole magnetyczne.
- Twoje sutki mówią same za siebie.
- Klinika, House!
- Ale mamo, właśnie miałem iść do Wilsona obgadać szczegóły dzisiejszego barowego podrywu.
- Myślałam, że depilacji - rzuciła wyraźnie rozbawiona.
- Ironia nie jest twoja mocną stroną.

- Widzieliście to? - Jako pierwszy odezwał się Taub. - Przed chwilą byłem pewien, że załapiemy się na mały seans dla dorosłych, a teraz wygląda, jakby zaraz mieli zacząć rzucać w siebie ostrymi narzędziami.
- Wiesz, jakby na to nie spojrzeć, jedno nie odbiega znacząco od drugiego. A na pewno się nie wyklucza - dodała Trzynastka. Cała czwórka ciągle nie odrywała wzroku od pasjonującej rozgrywki toczącej się za szklanymi drzwiami.

- Wiesz, co jest moją mocną stroną? - zapytała prowokacyjnie.
- Gigantyczny tyłek?
- Cierpliwość do debili!
- Ale Foremana tu nie ma! - krzyknął na tyle głośno, by kaczuszki w gabinecie obok mogły go usłyszeć. Wszystkie pary oczu powędrowały na skonsternowanego neurologa.
- House, to jest ten moment, w którym zbliżamy się do punktu krytycznego - ostrzegła.
- Już? Kobieto nawet cię nie dotknąłem. - Jego lubieżne spojrzenie sprawiało, że miękły jej kolana.
- Jesteś zboczony. - Zachowanie kontroli sprawiało jej coraz więcej trudności.
- Mogłabyś czasem urozmaicić mi pracę. Przychodnia jest nudna.
- Jest obowiązkowa. A pracę sam sobie wystarczająco urozmaicasz.
- Fakt. Ale te masaże to był pomysł Wilsona.
- Odliczę ci od wypłaty. A dyżury należą do twoich obowiązków i nawet związek ze mną cię od nich nie uwolni.
- Materialistka - rzucił z wyrzutem.
- Czekają na ciebie.
- Że niby teraz?!
- Nie, w przyszłym roku.
- Mi pasuje.
- Jeśli w tej chwili nie zawleczesz tam swojego tyłka…
- Lubisz to.
- Co?
- Wyżywać się na moim tyłku.
- Pudło. Twoje leniwe cztery litery zupełnie mnie nie interesują.
- Uwielbiam, kiedy próbujesz kłamać.
- Masz pięć minut. - Uderzyła palcem wskazującym w jego tors i ruszyła w stronę wyjścia. Nie mógł nie zauważyć jej zadowolonej miny.
- Użyłaś słowa związek? Czyżby jedna noc abstynencji pomogła ci podjąć decyzję? - doskonale wiedział, jak ją zatrzymać. Sprowokować.
- Nie przeginaj. Dobrze wiesz, że nie o seks tu chodzi.

- Czy ona powiedziała seks? - Chase uśmiechał się pod nosem.
- To jeszcze o niczym nie świadczy - skwitował Taub.
- Wiedziałam. - Jedyna kobieta w towarzystwie z wyraźną dumą wyprostowała się na krześle.
- Jak dzieci. - Ciemnoskóry lekarz pokiwał głową z politowaniem. Jednak nawet on ani na chwilę nie spuszczał wzroku ze sceny rozgrywającej się za szklanymi drzwiami.

- Jest świetny, przyznaj.
- Co? Nasz związek? Nie użyłabym takiego określenia. - Doskonale wiedziała, że nie o tym mówił.
- Uwielbiasz mnie. I seks. I dokładnie w takim połączeniu - dodał, niemal całkowicie sklejając ich ciała ze sobą. Była uwięziona pomiędzy nim a biurkiem.
- Przykro mi, House. Wczoraj zdecydowałam. To będzie coś więcej niż tylko seks. - Spojrzała mu prosto w oczy. Prowokacyjnie położyła dłonie na jego torsie i przysunęła swoje kuszące usta do jego. Westchnął przeciągle. - To będzie prawdziwy związek.
- Ok - wyszeptał, wpatrując się w jej usta. - Prawdziwy nie znaczy normalny - zauważył. - No i nie wykluczyłaś seksu. Jak dla mnie może być. - Uśmiechnął się, wdychając jej zapach. Tak, metoda małych kroczków. To było coś, co mogło się sprawdzić. Cieszył się, że Cuddy w końcu podjęła decyzję. Wiedział, że ta kobieta nie poddaje się bez walki. Za to ją kochał. Za to, że nie bała się wyzwań. Że potrafiła stawić czoła własnym demonom i jemu. Chciał tego. Jakaś część jego serca po prostu pragnęła należeć tylko do niej. Zasmakować w tej irracjonalnej potrzebie bliskości, którą właśnie odkrywał.
- Gdybym choć przez moment liczyła na normalność, to już dawno odbiłabym ci Wilsona.
- Hej. Ten facet jest mój!
- Tu się z tobą zgadzam. - Uśmiechnęła się ciepło.
- A w sprawie seksu?
- Nie wiedziałam, że jesteście tak blisko. - House wykrzywił usta w grymasie. - No co? To z nim się dziś spotykasz.
- Jesteś zazdrosna o Wilsona? Super. Powinnaś dorzucić do listy jeszcze Foremana. Gdybyś widziała, jak czasem mi się przygląda...
- Wytłumacz mi, dlaczego cię jeszcze nie zwolniłam. - W takich chwilach naprawdę nienawidziła swojej słabości do tego kretyna.
- W kolejności alfabetycznej?
- Mam coś na "p."
- Przemiły? Przeuroczy? Przystojny? Ponadprzeciętnie obdarzony przez naturę? - Iskry w jego błękitnych oczach niemal ją hipnotyzowały.
- Przychodnia! Masz pięć sekund - dodała, w ostatniej chwili wyślizgując się z pułapki jego ramion.
- Ale mamooo…
- Cztery - odliczała będąc już na korytarzu.
- Nienawidzę cię.
- Nienawidzisz przychodni, House.
- I wrednych administratorek! - Wystawił głowę ze swojego gabinetu i w swój ulubiony, spektakularny i zwracający uwagę wszystkich znajdujących się promieniu kilku metrów osób, zakończył swoją pogawędkę z szefową szpitala. Cuddy wywróciła oczami i zniknęła w windzie. House, bardzo z siebie zadowolony, w końcu zwrócił uwagę na swoją publiczność.
- Liczyłem chociaż na owację na stojąco. - Wpakował się do pokoju diagnostycznego.
- Mamy już wyniki badań pana Parkera - odezwał się Chase. House obdarzył ich złośliwym uśmieszkiem. Wiedział, że zżera ich ciekawość.
- Czy wy...? - Jako pierwszy skapitulował Foreman.
- Przykro mi. Nie adoptujemy cię. Jak słyszałeś, Cuddy uważa cię za kretyna. - Wzruszył ramionami.
- Cieszę się. - Do rozmowy włączyła się Trzynastka.
- Mam nadzieję, że panująca tu radość pomoże wam zdiagnozować starego Cartera.
- Parkera - poprawił diagnostę młody chirurg.
- Ja wychodzę. W przeciwieństwie do was mam życie osobiste.
- Cuddy nadal jest w szpitalu, więc z kim się spotykasz? - zapytał wyraźnie zainteresowany Taub. Oczy House'a rozbłysły.
- Moje życie towarzyskie jest barwniejsze niż się wam wydaje - rzucił prowokacyjnie i wyszedł.
- Spotyka się z Wilsonem - wyjaśnił nadal nadąsany Foreman.



PostWysłany: Wto 16:59, 25 Sty 2011
lisek_
Stażysta
Stażysta



Dołączył: 03 Lis 2009
Pochwał: 17

Posty: 172

Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Strona Główna -> Huddy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
Strona 1 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Mapa użytkowników | Mapa tematów
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Czas generowania strony 0.06560 sekund, Zapytań SQL: 15