Santa House -bajka na dobranoc 9
Zweryfikowane przez rocket.
- Skurwysyn.
Lisa Cuddy wycedziła przez zaciśnięte z gniewu usta wulgarne określenie i próbowała opanować drżące z wściekłości dłonie. Miała ochotę krzyczeć, uwolnić z siebie wszystkie negatywne emocje, które teraz wypełniały ją całkowicie. W oczach stanęły jej łzy. Łzy bezsilności i miażdżącej furii, skierowanej w osobę, której dopiero, co zdążyła zaufać, z która związała pewne nadzieje…
Jeszcze raz spojrzała na zdjęcia porozrzucane na jej biurku. Na każdym widniał mniej więcej ten sam obrazek. Szczęśliwa rodzina na spacerze w parku; roześmiana, ładna kobieta, dziecko, wyglądające na oko na 5 lat i mężczyzna. Wysoki, przystojny blondyn o oczach anioła. Tak przynajmniej uważała do tej pory. Skończył się jej piękny sen. Jej nowonarodzona nadzieja umarła i została zastąpiona bólem i goryczą. Pozostał popiół niespełnienia i świadomość poniesionej porażki.
Adama Greya poznała trzy tygodnie temu, na spotkaniu z prawnikami w sprawie nowego regulaminu pracy. Zastępował on jednego ze wspólników kancelarii, współpracującej na stałe ze szpitalem. Szarmancki, miły, przystojny, wysportowany –od razu przyciągnął jej uwagę. Jakież było jej zaskoczenie, kiedy następnego dnia na swoim biurku znalazła bukiet kwiatów z dołączonym zaproszeniem na lunch. Nie wahała się ani chwili. Tak rozpoczęła się ich znajomość. Były kolejne randki, spacery przy świetle księżyca, długie rozmowy i kradzione pocałunki. Na wspomnienie tych wszystkich chwil wzdrygnęła się z obrzydzeniem. Pomyśleć, że jeszcze dziś rano zastanawiała się czy nie zaprosić go na kolacje ze śniadaniem…
- Pieprzony skurwysyn…
Wyrzuciła z siebie, pozbywając się trucizny, która przed cały ten czas sączyła się do jej umysłu gładkimi słówkami i ckliwymi gestami. Tak łatwo dała się podejść. Tak szybko zaufała nieznajomemu facetowi, który wykorzystał jej łatwowierność i naiwność. Czy na prawdę była, aż tak zdesperowana, że nie zauważyła, że spotyka się z żonatym facetem? Przecież musiały być jakies sygnały! Musiała cos przeoczyć… Gorączkowo szukała w pamięci czegoś, co mogłoby stanowic punkt odniesienia… czegokolwiek…
Zdjęcia zrobione dobrym aparatem fachowca, przedstawiały wszystko jak na dłoni. Adam Grey bawiący się z dzieckiem, Adam Grey w objęciach kobiety, Adam Grey… Zmięła gwałtownie zdjęcie i rzuciła w nim o ścianę. Nie wywołało to jednak zamierzonego efektu. Ból pozostał, a zmięta kolorowa kulka nie zniknęła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a jedynie potoczyła się siłą rykoszetu po podłodze.
Reszta zdjęć nie skończyła w lepszy sposób. Energiczne darcie, gniecenie, miażdżenie, zamieniało je w kupkę kolorowych fragmentów, z których nijak nie dało się już odtworzyć postaci Adama Greya. Żałowała, że wspomnień nie da się podrzeć. Kiedy szczątki jej nadziei spoczęły na dnie kosza, spojrzała na duża szarą kopertę i ją również, jak posłańca przynoszącego złe wieści, posłała na szafot. Z przedartego na pół kawałka papieru wypadła zawartość, której wcześniej nie zauważyła. Biało- czerowny lizak, jaki zawiesza się na Bożonarodzeniowej choince, potoczył się z łoskotem na biurko. Podniosła go zdziwiona i przeczytała przyczepiona do niego mała karteczkę.
Nie wszystko złoto, co się świeci, nie wszystko gówno, co śmierdzi.
Santa Claus
Spojrzała na datę i nagle wybuchła głośnym śmiechem. Szósty dzień grudnia. Mikołajki. Tylko jedna osoba na świecie była do tego zdolna.
- House.
Nagle Adam Grey wydał jej się odległa postacią, która należała do zupełnie innego świata. Nie jej świata. Spodziewała się, że House przeprowadzi głęboka infiltracje jej nowego chłopaka, do pięciu pokoleń wstecz, ale nigdy nie spodziewała się, że będzie mu za to wdzięczna. Gdyby nie on, prawdopodobnie nie prędko dowiedziałaby się, w jakie kłopoty się pakuje. Pewnie wtedy bolało by znacznie bardziej. Na swój dziwaczny sposób troszczył się o nią. Nie stał nad nią teraz i nie wyśmiewa się z jej cierpienia, jak ma to w zwyczaju w mni4ej dramatycznych okolicznościach. Była pewna, że nigdy sam nie poruszy tego tematu.
Poczuła się nagle kimś wyjątkowym. House, ten dziwny człowiek, który nie lubił ludzi, okazał się jej cichym przyjacielem, czuwającym nad nią. I choć za pewne w normalnych okolicznościach byłaby wściekła, że szpieguje jej chłopaka, to jednak teraz, bała się myśleć, co by było gdyby tego nie robił…
Zadziwiająca przewrotność losu.
Wstała powoli ze swojego administratorskiego krzesła i skierowała się do drzwi.
Kiedy weszła do jego gabinetu, siedział przy biurku pochłonięty oglądaniem swojej ulubionej mydlanej opery. Z na wpółotwartymi ustami, wlepionymi w ekran oczami, wyglądał jak mały dzieciak, który dostał właśnie zabawkę. Poczuła niezmierna ochotę do poczochrania dłonią jego przyprószonych już siwizna włosów.
- House. –Próbowała zwrócić na siebie jego uwagę.
- Chyba nie zamierzasz zmusić mnie do pójścia do kliniki w momencie, kiedy Angelina ma wyjawić Clarkowi, że zdradziła go w noc poślubną z mężem jego siostry. Chyba, że chcesz, żebym przyjął wszystkich smarkających idiotów na oddział –zagroził.
- Chciałam ci podziękować –powiedziała cicho. Tak cicho, że ledwie mógł usłyszeć. Tylko rzucone szybko spojrzenie i błysk w oczach, świadczył o tym, że zrozumiał. Już po chwili dalej wpatrywał się w migające obrazy.
- Nie wiem, o czym mówisz. –Stwierdził –czy to znaczy, że nie musze iść do kliniki? –zapytał po chwili z nadzieja w głosie.
- Nie House, -Cuddy uśmiechnęła się szeroko –za pół godziny widzimy się w klinice.
Koniec części pierwszej.
Niecały miesiąc później.
Przyjecie gwiazdkowe w PPTH należało już do tradycji. Lisa Cuddy omiotła swoim organizatorskim wzrokiem całą sale, wypełnioną lekarzami gośćmi i całą reszta ludzi, która przyszła na darmową wyżerkę.
- Żadnych robaków w barszczu? Żadnych pijanych kelnerów wywołujących rozróby? Żadnych petard wybuchających w składziku? –usłyszała głos swojego ulubionego diagnosty tuz za plecami.
- Nie House, w tym roku póki co żadnych wpadek. I mam nadzieje, że tak już zostanie –Przypomniała sobie wszystkie wymienione przez diagnostę zdarzenia z przyjęć w poprzednich latach.
-Nuda… stwierdził tylko –O MY GOD! –jego brwi poszybowały nagle w górę wyrażając najwyższe zaskoczenie.
-Co!? –Cuddy podskoczyła przestraszona jego nagłym wybuchem.
- Twoje cycki! –Mówiąc to House przybliżył dłoń do jej wydekoltowanej bluzki i otarł palcem ciemny krem z nagiej skóry.
- House! –Cuddy nie wiedziała, czy ma mu raczej podziękować czy wściec na jego zachowanie.
- Hmmm… jadłaś Tiramisu? –zapytał oblizując palec.
-Tak –odpowiedziała speszona, czerwieniąc się po same cebulki.
- Cyckami? –śmiał się z jej nadąsanej miny.
-O MY GOD! –Tym razem Cuddy wydała z siebie okrzyk przerażenia. Jej twarz pobladła gwałtownie.
- Co?! Ja nie jadłem Tiramisu… nie licząc tego teraz… -podążył za jej wzrokiem, ginącym gdzieś za jego plecami. –O MY GOD! –powtórzył za administratorka równie zaskoczony jak ona. –Myslisz, że przyszła na darmowe drinki i pokaz streapteasu w wykonaniu mikołajów?
- Myślę, że nie. House, zasłoń mnie! –Cuddy stanęła za diagnostą, przyklejona do jego pleców, wyglądając co chwila nerwowo w stronę zmierzającej wprost na nich kobiety.
- Idzie tu… -wyszeptała w Housowe plecy.
- Dobra, schowaj się za filarem. Biorę ja na siebie… -Zaproponował diagnosta uśmiechając się szatańsko.
Podczas gdy Cuddy czmychnęła za przystrojony w zielone łańcuchy filar, House zaczął przedzierać się przez tłum gości.
- Szuka pani kogoś? –Zapytał od niechcenia, udając przyjaznego i pomocnego członka personelu szpitalnego.
- Tak, nazywam się Lucy Grey… szukam doktor Lisy Cuddy… podobno była tutaj przed chwilą. –powiedziała żona niedoszłego chłopaka administratorki.
- Witam panią to ja. –House uśmiechnął się uroczo i uścisnął dłoń kobiety, która ewidentnie zaniemówiła na chwilę
- Pan jest Lisą Cuddy? –zapytała niepewnie.
- Tak. Jestem transwestytą. Proszę mi mówić Lizjusz. –wyjasnił House z poważna miną.
- Och… proszę mi wybaczyc… nie wiedziałam…
- Nic nie szkodzi rozumie… wiem jak to jest… najpierw jest się piękna brunetką, nosi bluzki z dekoltem, a potem ludzie widzą cie z brodą i wypadającymi włosami… wie pani, te cuda dzisiejszej medycyny…
- Ach tak… rozumiem… -twarz Lucy Grey wyrażała pełna konsternacje.
- Bo widzi pani… ekhm… przepraszam pan, dostałam ostatnio anonim, że mój mąz spotyka się z doktor Lisą Cuddy, przyszłam to sprawdzić… ale wydaje mi się, że to jakaś pomyłka…
- Pani jest żona Adama Grey? – House udał zaskoczenie i nagły przypływ radości!
- Tak… zna go pan? –na twarzy kobiety wymalował się niepokój wywołany tym faktem.
- Jasne, ze go znam. W końcu nic tak nie łączy jak dzielenie szpitalnego pokoju. –mężczyzna zawiesił głos wymownie.
- Szpitalnego pokoju? –zapytała niepewnie
- No tak –przytaknął House gorliwie. –to było kilkanaście lat temu, robiliśmy rekonstrukcje penisa w tym samym czasie. Tak się akurat złożyło… jaki ten świat mały… -wiele samokontroli wymagało od niego, aby nie wybuchnąć śmiechem na widok miny Lucy Grey. Szok wymieszany z przerażeniem i konsternacją wyrażał wszystkie skrajne emocje, które nią miotały...
- To pani nie wiedziała?! O MY GOD… co ja narobiłem!!! –House podjął dalej swoja gre. –Nic pani nie jest?
- Wszystko w porzadku… panie… eee… Lizjuszu… -mówiąc to kobieta odwróciła się gwałtownie i pomknęła do drzwi wyjściowych z zadziwiającą jak na panujący tłok szybkością…
***
Znalazł ją przemierzającą ze zdenerwowania swój gabinet w te z powrotem. Kiedy tylko zobaczyła jak wchodzi stanęła gwałtownie i zarzuciła go gradem pytań.
- Po co przyszła? Szukała mnie? Co jej powiedziałeś? –Wpatrywała się w diagnostę z oczekiwaniem.
- Nie pytaj… jesteś mi winna miesiąc kliniki. A mojemu zrekonstruowanemu penisowi drugi miesiąc. –Oświadczył uśmiechając się szeroko. –A z pani Lucy Grey nie powinna cie więcej niepokoić…
- Tak… chyba pewnych rzeczy wole nie wiedzieć… -powiedziała patrząc podejrzliwie na niezwykle zadowolony wyraz twarzy diagnosty.
- Ja natomiast chciałbym wiedzieć jedną –przerwał w pół zdania podchodząc do niej bliżej, –dlaczego zawsze zadajesz się z takimi idiotami?
- Bo wszyscy nie –idioci są już zajęci… a jak są wolni to się okazuje że nie sa wolni i na dodatek, ze sa idiotami… -wyjaśniła z rozbrajającą logiką.
- Czyli ja tez jestem idiotą? Bo Wilsona chyba nie liczysz, jako tego, który mnie „zajmuje”? –zapytał z nutka urazy w głosie.
- Ty jesteś osobna kategoria: wolny, nie-idiota, nie zdatny do stwarzanie trwałych związków emocjonalnych, z kim innym oprócz Wilsona. –podsumowała krótko.
- Wiec skoro ty również, jesteś wolna, nie-idiotka, nie zdolna do tworzenia trwałych więzi emocjonalnych wyłączając Wilsona, a na do dodatek na mnie lecisz, to może, powinniśmy połączyć nasze możliwości?
Cuddy spojrzała w jego niebieskie oczy, w których malowała się nadzieja i strach zarazem. Wiedziała, że pod maską żartu, kryje się całkiem poważne pytanie. Podniosła dłoń i czule pogładziła jego szorstki policzek.
- Myślę, że mogę przemyśleć tą kwestie , pod warunkiem, ze powiesz mi o co chodziło z ta rekonstrukcja penisa…, nie zwykłam kupować kota w worku…
Koniec
|